Przeszłość
Kilka słów od autorki:
Witam na moim pierwszym opowiadaniu opublikowanym na Wattpadzie. Wcześniej pisałam na bloggerze, więc może zetknąłeś się już Drogi Czytelniku moją twórczością. Mam nadzieję, że spędzisz miłe chwile, czytając tę historię i zatrzymasz się tutaj na trochę.
Ten rozdział był już poprawiany, więc jeśli znajdziesz jakiś błąd, będę wdzięczna za jego wskazanie.
Miłego czytania!
Nieco ponury pokój. Parę stanowisk do ćwiczeń, "wieszaki" na broń, oraz dokładnie pięć manekinów. Pośrodku ja. Młody zielono-czarny mech z twarzowym "kapturkiem" na głowie. Wojna wisi na włosku. Każdy dzień pokoju może być ostatnim. Parę spraw trzeba będzie wyjaśnić na polu walki. Jako syn głównego Autobockiego sztuk mistrza mam postawioną poprzeczkę bardzo wysoko. Trenuje całymi dniami, by w odpowiednim czasie móc stanąć przy jego boku w nadchodzącej wojnie. Szermierka, fechtunek, umiejętności posługiwania się praktycznie każdą bronią białą, wszystko to mam w małym palcu, a przynajmniej dążę do tego, by mieć. Ojciec szkoli mnie codziennie, każdego dnia uczestniczę w dodatkowych zajęciach. Właśnie w taki sposób pozbawiam się czasu wolnego, na rzecz swojej pasji, na rzecz doskonalenia umiejętności.
Nie dziwne, więc, że wolne popołudnie, spędzam właśnie tu. W ręce katana, a przede mną manekin ćwiczebny. Cisza spokój.
—Lockdown? — Usłyszałem nagle znajomy damski głos.
— Co tym razem Moonrace?—jęknąłem i opuściłem rękę. Spojrzałem w stronę wejścia do sali, w którym stała znajoma femme. Jakbym patrzył w lustro, choć w tym wypadku moje odbicie byłoby nieco niższe. Z pewnością też sam nie patrzyłbym na siebie tak opiekuńczym i pełnym troski spojrzeniem. A podobno ja jestem starszym bratem.
— Nic. Przyszłam, tylko zobaczyć, co ciekawego robisz... — podeszła do mnie. —Nie możesz sobie znaleźć innego zajęcia niż ciągle siedzenie tutaj?
— Młodsza siostra przyszła prawić mi morały? — Pogroziłem jej katana zamiast palcem. — Lubie tu siedzieć. Przynajmniej się nie nudzę.
— Mógłbyś równie dobrze się nie nudzić, spędzając czas z innymi botami. — Złapała moją rękę, którą zaciskałem na rękojeści katany. — Lockdown rozmawiasz najwyżej ze mną i ojcem.
— Ej. — Wyrwałem rękę. — Kontakty z innymi i tak nie dadzą mi tylu korzyści, co trening. Gdzie tu sens, jeśli osoby odchodzą i przychodzą, a to, co osiągniesz, czego się nauczysz, zostanie. - Skrzyżowałem ręce na piersi.
— Filozof się znalazł. — Przewróciła optyka i przeszła obok mnie. Zatrzymała się przy stojaku na bronie, gdzie przejechała ręką po ich rękojeściach. Patrzyłem na ten gest podejrzliwie. "Coś kombinuje." — A co powiesz na mały pojedynek drogi braciszku?— zaproponowała nagle.
— A gdzie haczyk? — Uniosłem podejrzliwie brew. — Raczej nie pałasz miłością do treningów, a tym bardziej do przyjacielskich potyczek...
— Dobrze skoro nie chcesz. — Wzruszyła ramionami, ponownie mnie mijając. Zdążyłem zauważyć jej tajemniczy uśmiech na twarzy. Wiedziała, że pomimo braku odpowiedzi na poprzednie swoje pytanie zgodzę się. Znała mnie zdecydowanie za dobrze.
— Nie powiedziałem, że nie chce. — Ponownie odwróciłem się za nią. —Ale najpierw chce wiedzieć, z jakiego to powodu naszła cię ta nagle ochota. — Skrzyżowałem uparcie ręce na piersi.
— Tak, jakoś. — Wzruszyła niewinnie ramionami. Nadal jednak zdradzał jej zamiary, ledwo widoczny tajemniczy uśmiech. Coś kombinowała. Pytanie co?
— Kombinujesz coś, mam rację? — Zmierzyłem ją podejrzliwie wzrokiem. Chciałem w jakiś sposób sam domyślić się odpowiedzi. Uśmiech na jej twarzy pogłębił się tylko.
— Ależ skądże... — Obrzuciła mnie niby to niewinnym spojrzeniem.
Odpowiedziałem wymownym przewróceniem optyką i westchnieniem.
— No dobra koniec tych pogaduszek braciszku! — zawołała. Wzięła do ręki pierwszą z brzegu katanę i zaczęła wymachiwać nią bez konkretnego schematu.
— Tylko nie skalecz się, zanim zaczniemy — wtrąciłem złośliwie, zerkając przy tym na nią krytycznie.
— Ej potrafię walczyć! — prychnęła.
— To udowodnij. Proszę bardzo. — Rozłożyłem ręce.
—Dobra! —Stanęła przodem do mnie i uniosła w górę ostrze. — Ale mam propozycję...
No i haczyk się znalazł. Mogę się założyć, że właśnie z tą propozycją będzie związane to, co uknuła.
— Słucham. — Katanę trzymałem na razie swobodnie, opartą ostrzem o podłogę.
— Jeśli wygram, nie wracasz tutaj, aż do wieczornego treningu. — Uśmiechnęła się tajemniczo.
— Ty pokonasz mnie? — Parsknąłem śmiechem.
Może i jestem zbyt pewny siebie, ale znam moją siostrę na tyle dobrze, żeby umieć przewidzieć wynik takiej potyczki.
— Nie bądź siebie taki pewny braciszku. Nie wiesz, co robię, gdy ty tu siedzisz.—Zamachnęła się kataną na próbę.
Przyglądnąłem się temu ruchowi dokładnie i śmiało mogę stwierdzić, że wydawał się on jakoś bardziej profesjonalny. Ale przecież Moonrace na pewno w wolnych chwilach nie ćwiczy. W ostatnim czasie przecież nawet nie była na treningu. Próbuję pewnie mnie podpuścić. Uniosłem, swoją katanę wyżej i przejrzałem się swojemu wizerunkowi odbijającym się w ostrzu broni. Ukazywało twarz odpowiedzialnego, rozważnego i poważnego bota o niebieskich optykach. Uśmiechnąłem się mimowolnie do samego siebie. Czułem się dumny, z tego, kim jestem i przeciwnie do tego, co sądziła siostra, wystarczały mi nieliczne kontakty z innymi botami do szczęścia.
— Dostałeś jakieś zwiechy Lockdown? —Jej głos znów wyrwał mnie z zamyślenia.
— Zamyśliłem się — odparłem, po czym zamachnąłem się lekko kataną, rozgrzewając rękę oraz nadgarstek.—Dobra zgadzam się, ale jeśli ty przegrasz... — Zastanowiłem się chwilę, uśmiechając przy tym mrocznie. — ...zostajesz tutaj ze mną, aż do wieczornego treningu.
— Spoko! — oświadczyła.
Zlustrowałem ją wzrokiem. Jest taka pewna.
— Dobra nie wykrzywiaj już tak tej twarzy, próbując się domyślić, co kombinuje. — Zachichotała, a ja przewróciłem optyka. — To co? Kiedy zaczynamy ?
—Kiedy tylko będziesz gotowa — odparłem.
Stałem już w wyjściowej pozycji do odparcia ataku czy jego zadania, wiec czekałem już jedynie na nią.
— Pff! Mogłeś powiedzieć wcześniej! Tracimy tylko czas! — Uniosła katanę, zaciskając na jej rękojeści obydwie ręce. Pokręciłem niedowierzająco głową, śmiejąc się cicho pod nosem. Zauważyła to po chwili. — No co?! — prychnęła.
— Nic, nic. — odparłem, jednak po chwili dodałem jeszcze. — Po prostu, wyglądasz, jak byś miała się zamachnąć, jakąś maczugą, a nie dosyć lekką bronią.
—Gadasz jak ojciec. — Przewróciła optyką.
— Bo on...— nie dokończyłem, gdyż w tym momencie siostra przygotowała się do ataku. Już po chwili nasze ostrza uderzyły o siebie, a ja ku zaskoczeniu Moonrace idealnie wykorzystałem tę okazję, by odepchnąć ją od siebie. Ta jednak nie poddała się tak łatwo. Stanęła gotowa do kontynuowania potyczki. Mierzyliśmy się wzrokiem. Obserwowałem ją, by wyczytać kolejny ruch, a ona natomiast perfidnie i dość psychicznie wpatrywała się prosto w moje optyki. Zaatakowałem instynktownie, wyprowadzając jedno z dokładniejszych cięć, jakie znałem. Zachwyciłem się jednak własną techniką tak bardzo, że nie zważyłem, iż nie mam już kogo atakować. Feme zniknęła z miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stała.
— Tutaj braciszku. — Usłyszałem jej głos i równocześnie poczułem, jak coś dźga mnie w plecy. Natychmiast odwróciłem się, równocześnie szybkim ruchem odsunąłem ostrze siostry, którego koniec jak zauważyłem, był przystawiony zbyt blisko mnie.
Teraz atakowaliśmy naprzemiennie. Moonrace nie była najgorsza, choć ja i tak nie wykorzystywałem swojego pełnego potencjału. Feme blokowała moje cięcia lub unikała ciosów, ale przez cały czas patrzyła mi w optykę, jakby to właśnie tam miała dokładnie wypisane moje dalsze posunięcia. Próbowałem uciec wzrokiem, ale traciło na tym, moje skupienie na walce. Traciłem przewagę.
— I co? Młodsza siostra jednak tak słabo nie walczy, co? — zapytała z widoczną satysfakcją z zaskoczenia, które pewnie malowało się na mojej twarzy. Zdziwiło mnie jednak, jak szybko mnie odczytała. Chwila braku skupienia wystarczyła, bym przegrał starcie. Poczułem nagle silne uderzenia w nogi. Kolana się praktycznie automatycznie po de mną ugięły i upadłem na podłogę. Moja siostra stała nade mną z triumfalnym uśmiechem.
— Hej! Oszukiwałaś! — zareagowałem oskarżycielsko i podniosłem się powoli.— To był pojedynek na broń białą, UCZCIWY pojedynek, bez jakiś tam sztuczek.
— Odpuść Lockdown. — Zwiesiła ręce Moonrace. —Wygrałam, a to niepodważalne, wiec wyłazimy stąd.
Ja jednak nie zamierzałem tak łatwo się dać.
— Nigdzie nie idę! — Skrzyżowałem ręce na piersi uparcie. —Wygrałaś, kantując! To się nie liczy.
— Nie umiesz przegrywać braciszku? — Podeszła do mnie. Nie trudno było zauważyć, że znów próbuje złapać ze mną ten cholerny kontakt wzrokowy.
—O co ci chodzi z tym patrzeniem mi w optyki ? — warknąłem głucho.
Nie byłem jakoś mocno wkurzony, ale poirytowany owszem. Trenuje parę razy dziennie, całe godziny spędzam na sali treningowej, by w przyszłości nikt nie dał mi rady. Nagle przychodzi ktoś, dla kogo trening to zło konieczne i mnie pokonuje!
— No nie gorączkuj się już tak drogi braciszku. — Dotknęła moich skrzyżowanych rąk. — Od ojca wyciągnęłam twój jedyny słaby punkt. — Uśmiechnęła się niewinnie. — Z twoich optyk można wyczytać wszystko, jeśli się wie, czego się szuka.
— Pff. —Prychnąłem i odwróciłem wzrok.
— Obrażalski się znalazł.
— To nie fer!— zaprotestowałem.
—Życie jest nie fer. — Poczułem jej dłoń na swoim ramieniu.
Zerknąłem na nią nadal oburzony.
— No weź Lockdown, odpuść. Wyluzuj i daj mi, choć ten jeden raz uciechę z tego, że Cię pokonałam. Prooooszę. — Zrobiła słodkie optyki. Burknąłem coś do siebie, po czym spuściłem ręce, wzdychając ciężko.
— Niech ci będzie.
—Jej! — Od razu złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą w stronę wyjścia. Zrobiła to tak nagle, że upuściłem jeszcze trzymaną w ręce katanę.
— Co ty robisz? — zapytałem nieco zdezorientowany.
—Korzystam z wygranej nagrody! — oświadczyła ciągnąć mnie dalej za sobą. —Zamierzam zagospodarować ci czas aż do wieczornego treningu! — dodała, wyciągając mnie na korytarz.
Tyle widziałem salę treningową...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro