2. MROZIMY FILETY?
❛ ━━━━━━・❪ liczba słów; 2150❫ ・━━━━━━ ❜
Dyzma poprawił jedną ze swoich czarnych słuchawek bezprzewodowych, jednocześnie balansując swoim środkiem ciężkości na prawo i lewo, kiedy motorniczy tramwaju niepokojąco przyspieszył na jednym z zakrętów. Ot, urok tej konkretnej linii, bo w przypadku innych jakimś cudem takie akcje zdarzały się jedynie spontanicznie. Przeglądał bzdurne artykuły w rodzaju 10 CECH LUDZI SUKCESU – ONI OSIĄGNĄ WSZYSTKO proponowane mu przez Google, wypierał ze świadomości swoją szczątkową chorobę lokomocyjną i od czasu do czasu wtrącał się na grupie dla laborantów z jego miejsca zatrudnienia, głównie w celu skwitowania czegoś względnie trafną reakcją złożoną z pojedynczej emotikony.
Wiadomość od Felicji normalnie zapewne nie obeszłaby go w takim stopniu, jak miało to miejsce dzisiejszego dnia. Znali się głównie z pracy; kiedy jeszcze była patomorfologiem w świętym Andrzeju, współpracowała z GeneDesign w celach badań ewentualnych próbek. Kiedyś szwankował im system i Dyzma, wtedy jeszcze mierny praktykant, zmuszony został do osobistego dostarczenia pani doktor potrzebnych jej wyników.
Spodziewał się, że zemdleje od zapachu formaliny, ale jak się okazało, miłościwi włodarze szpitalni jednak pozwalali opuszczać pracownikom stanowiska, kiedy ruch był niewielki, a przedsionek prosektury śmierdział jedynie typowym szpitalem. Żeby nie okazać stresu tym otoczeniem, próbował nonszalancko zagadywać o rzemiosło.
Jakimś cudem wyszło na to, że pisał kryminał, a Felicja luźno zaproponowała, że może mu co nieco podpowiedzieć od strony merytorycznej. Za bardzo się wczuł i duma zmusiła go do napisania opowiadania na blisko trzydzieści tysięcy słów, na widok którego Agatha Christie wyzionęłaby ducha po raz drugi (ze śmiechu), a każdy szanujący się redaktor zaczął cichutko płakać. Przynajmniej dowiedział się, czym się różnią czaszki ludzi różnych ras, co stanie się po wsadzeniu włączonej wiertarki w oko i pod jakim kątem dźgać, żeby trafić w takie czy owakie struktury anatomiczne. Nie, żeby chciał to jakkolwiek wykorzystać, nieważne, co mówił, będąc zmuszonym do wizyt w urzędach.
A, no i utrzymał kontakt z doktor Wogel, która okazała się wcale niezgorszą znajomą. Czasem rozgrywali partyjkę w kalambury w internecie, pomogła mu, kiedy przywoził Glawackusa do domu po raz pierwszy i regularnie wymieniali się wiadomościami, niby to o praktycznie zerowym znaczeniu, ale jednak poprawiającymi humor. Szczególnie, kiedy pisała blisko trzeciej w nocy, po skończeniu pracy, a on jeszcze nie położył się spać, bo układał pasjansa na czas.
Mimo tego, nie byli najlepszymi z przyjaciół, na wykroczenie jakkolwiek poza koleżeństwo nie istniało wiele szans. Gdyby trochę bardziej roztrząsał swoje zachowania, wyłapałby bez problemu, że ruszył do mieszkania Felicji w sąsiedniej dzielnicy tak gorliwie głównie dlatego, że dosłownie umierała.
Głos o idealnej dykcji oznajmił pasażerom pojazdu, że znaleźli się na przystanku Ostrokrzewna/Walentynkowa, więc w te pędy wyskoczył z tramwaju, omal nie wpadając na jakiegoś nastolatka przy kości niosącego kilka toreb, prawdopodobnie z zakupami. Zagapił się na horoskop na jakiejś reklamie obok śmieciowego artykułu o trzydziestu największych błędach logicznych w filmach studia Warner Bros. Następnego dnia miała nastąpić koniunkcja Księżyca i Marsa, co dla niego, jako dla Skorpiona, mogło mieć duże znaczenie.
Nie, żeby w horoskopy wierzył, rzecz jasna. To była rzecz dla naiwnych studenciaków, a nie specjalistów od genetyki klinicznej. A skoro i Felicja, i on byli spod tego samego znaku, tego dnia nie mieli się czym przejmować.
Przeszedł przecznicę, skręcił w któreś z kolei nowsze osiedle, szczęśliwym zbiegiem okoliczności wchodząc tuż za jakąś młodą kobietą, która miała ten specjalny brzęczyk do otwierania bramek. Odszukał niespiesznie właściwy czarno-szary budynek o ładnych, smukłych oknach, w których odbijały się latarnie uliczne. Znaczy, o ile szyb nie zasłonięto designerskimi roletami zewnętrznymi, tak jak w przypadku mieszkania jego znajomej (o ile dobrze pamiętał, które to było).
Przyspieszył nieznacznie kroku, widząc, że na klatkę wchodziło dwoje dzieciaków, może jedenastoletnich. Gwiazdy faktycznie sprzyjały mu tego dnia, skoro nie musiał ani na moment wyjmować z uszu słuchawek i korzystać z trzeszczących nieelegancko domofonów. Wślizgnął się na klatkę schodową i ruszył leniwie na drugie piętro, klnąc w myślach na każdym idiotycznie zrobionym półpiętrze, przez które miał wrażenie, że wchodzi na wyższe poziomy budynku, niż w istocie było. Na playliście właśnie wskoczyli mu Bee Gees i ich pozostawanie przy życiu.
Drzwi do mieszkania Felicji rozpoznał głównie po tym, że pod drugimi leżała szarawa wycieraczka z napisem Live, Laugh, Love. Co jak co, ale czegoś takiego Felicja nigdy nie położyłaby pod swoim mieszkaniem. Plus była równocześnie zbyt nowa i zbyt wytarta, jak na przestrzeń szanującego się introwertyka. Wychodziło na to, że oglądanie Scooby-Doo z sąsiadką Czeszką korzystnie wpływało na zdolności dedukcyjne Dyzmy.
Wyciągnął z kieszeni kurtki telefon i otworzył konwersację z Felicją.
Ty: jestem pod drzwiami otwórz
Poczekał cierpliwie, aż odczytała, kolejne parę sekund kiedy szła do drzwi i przekręcała klucze w zamku. Powitał ją nonszalanckim skinieniem głowy i wpakował się do przedpokoju, nieco skołowany tym, że nic nie mówiła. Ale dobra, miała raka, mogła przecież czuć się źle, a jej współlokatora pewnie nie było w domu.
Zakluczyła mieszkanie, kiedy zdejmował buty i wyjmował z uszu słuchawki. Odwiesił kurtkę na wieszak, przełożył smartfona do kieszeni szerokich jeansów, zostawiając w okryciu wierzchnim akcesoria do słuchania muzyki, po czym spojrzał na towarzyszkę pytająco, mrużąc przy tym niebieskie oczy.
— No, to co tam się urodziło, doktor Wogel? — Zazwyczaj okraszał ogólnikowe pytania tą frazą, szczególnie ją sobie upodobawszy. — Robota dla genetyka czy brakuje wam kogoś do sesyjki D&D? Zawsze chciałem pograć w D&D — rzekł rozmarzony, w manierze jedynie nieco nasiąkniętej cynizmem.
Zaczął odczuwać niepokój już po czwartej sekundzie ciszy, która akompaniowała wwiercającemu się w niego wzrokowi podkrążonych zielonych oczu kobiety.
— Nie mów nikomu o tym, co za chwilę zobaczysz. Potrzebuję twojej pomocy.
— Brzmisz strasznie spięcie, jakbyś miała w piwnicy zwłoki.
Żadne z nich się nie zaśmiało. To chyba niedobrze, asumował, kiedy patrzył jak skręcała z korytarza do salonu – znaczy, chyba był tam salon. Może jednak jej rozprawa sądowa zaczęła się na nowo? Jakiś skandal na TikToku i teraz znowu miała ją na oku jakaś komisja bioetyczna? Coś z wynikami badań od niego albo z samym BRAF-mutantem? Nabrał podejrzeń co do tego, że sprawa naprawdę była poważna.
Wszedł za nią do tamtego pomieszczenia i pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, było to, że dolna warga prawie zbielała jej od nerwowego przygryzania. Drugim elementem otoczenia było ciało Hilarego na podłodze. Było bledsze niż zwykle, całkowicie nieruchome i miało szyję owiniętą folią i taśmą, jakby uduszono go w ramach przedwczesnego prezentu świątecznego.
Hamburgerki, chyba zamknięto go w mieszkaniu z potencjalnym psychopatą. I zamknął ich tam sam domniemany psychopata.
Teoretycznie powinien taktycznie się wycofać, dyskretnie poszukać zapasowych kluczy i jak najszybciej dać cichego drapaka. Praktycznie, na taki pomysł wpadł dopiero jakiś czas później, kiedy roztrząsał sytuację na spokojnie. W chwili obecnej zaś wytrzeszczył oczy i rzucił się do wyjścia, omal nie wycinając orła na dywaniku po drodze. Złapał buty, narzucił na głowę kaptur kurtki, robiąc z niej pelerynę w wersji dla ułomnych i zaczął bezsensownie szarpać za klamkę.
— Dyzma! — Felicja brzmiała na sfrustrowaną, spanikowaną i znużoną równocześnie. — Drzwi są zamknięte, chodź tu i pomóż mi wrzucić Hilarego do zamrażarki! On jeszcze może wstać, nie chcę się wdawać w szczegóły, ale można go uratować. A do tego nie może się rozłożyć. I jako patomorfolog mówię, że nie rozłoży się w zamrażalce, do której nie dam rady wrzucić go sama! Chodź, możesz potem wziąć wszystko, co będę musiała z niej wyrzucić. Mam te pierogi i zapiekanki na serio, wiesz.
— To powiedz mi coś, co może to potwierdzić! Albo zaczynam wołać o pomoc! — odkrzyknął; potem doszedł do wniosku, że w tamtym momencie powinien dzwonić na policję albo chociaż po Apolenę czy kogoś.
— Zabrzmi absurdalnie, ale Hilary jest wampirem, zmienił mnie w wampira, przypadkiem przy tym zginął i muszę dowiedzieć się dyskretnie, jak właściwie reanimować go po raz kolejny, bo nadal powinien mieć w sobie trochę krwi, czyli że nie zmarł na dobre, jeżeli wierzyć jego koledze.
— RATUNKU, MORDUJĄ!
— To osiedle poza centrum, jedyne co możesz dostać za taki krzyk, to ochrzan od sąsiada z boku — mruknęła, pojawiając się nagle we framudze prowadzącej do salonu. — Nie panikuj.
— Dosłownie chcesz, żebym pomógł ci wepchnąć trupa do zamrażarki! — pisnął histerycznie, ani na moment nie przestawając z próbami cudownego otworzenia drzwi.
— Żywego trupa. Wampir, pamiętasz.
— Może być sobie i wilkołak ćwierć krwi syreniej po lobotomii, nie mam zamiaru iść w potencjalny współudział! Za to są wyroki! Ja nie mogę osierocić syna, on beze mnie nawet nie otworzy sobie jedzenia! Zresztą znasz Glawackusa, pomyśl o małym, słodkim Glawackusie i puść mnie wolno, obiecuję, nie jestem sześćdziesioną! Pomyśl o jego małym, durnym ryjku! On nie może trafić do sierocińca!
— Dyzma, ja cię błagam, przestań na moment szarpać za klamkę, to ci wyjaśnię. Zresztą sam pisałeś mi przy tej pracy z kryminałem, że wampiry nie są złe, po prostu niezrozumiane i takie tam — wyartykułowała, nader uważając na to, żeby zachować spokojny, wyraźny dla odbiorcy ton głosu.
— Naoglądałem się wtedy Monster High, to dlatego! Nie mam zamiaru przestawać z autentyczną walką o życie, bo kto wie, czy nie skończę w lodówce z innymi biedakami, jak już ogarniesz zamrażarkę!
Felicja westchnęła teatralnie, z przyzwyczajenia. Chwilę później z uderzeniowym impetem oparła się prawą dłonią o drzwi, kilkanaście centymetrów nad biedną klamką. Nie dziwiła się nawet temu, że Dyzma gwałtownie odskoczył w bok, przywierając plecami do ściany, jakby chciał uciec przed kobietą przez nagłe pozyskanie zdolności przenikania przez ciała stałe.
— Jak dasz mi powiedzieć, może cię oszczędzę — warknęła ewidentnie sarkastycznie, przewracając oczami. Nerwy siadały jej powoli po całym dniu i już czuła, że mogła rozboleć ją od tego głowa; jednak od tego, już nigdy więcej od przerzutów i rosnącego w czaszce ciśnienia. — Powoli. Daj rękę, obiecuję, że nic ci się nie stanie. Albo nie, daj rękę, albo ci ją odetnę i wkroję do tych twoich sprzętów. Zanieczyszczę wirówki, sekwenatory, termocyklery...
— Sadystka — burknął pod nosem, wyciągając w jej stronę dłoń.
— Dziękuję. Umarłam jakieś dwie godziny temu i tyle musisz na razie wiedzieć.
Wykorzystując jego postępujące przerażenie i skonfundowanie, lekko owinęła palce wokół jego nadgarstka, na co wzdrygnął się jak ktoś przypadkiem dotykający resztki jedzenia w brudnym zlewie. Miała chyba jakąś wersję déjà vu z jej pierwszego spotkania z Hilarym; aż zatrzymała się na około dwie sekundy podczas konsekwentnego przyciągania jego ręki do własnego mostka. Brak pulsu był dosyć niepodważalnym argumentem w kwestii nieumarłości, jak wiedziała z autopsji.
Wnioskując po tym, że Dyzma wyglądał coraz bardziej, jakby chciał się rozpłakać, ona sama chyba przyjęła wampiryzm innej osoby całkiem spokojnie. Kurtka spadła mu z głowy z charakterystycznym szelestem, ale butów nie puścił – co to, to nie.
— Jezu, Felicja, jak chciałaś po raz ostatni polecieć w tango to mogłaś poprosić kogoś innego, ja chyba nie jestem do końca zainteresowany! — jęknął, popatrując to na jej twarz, to na własną kończynę zbliżającą się niepokojąco do kobiecej piersi. — Nie zabijaj mnie za moją abstynencję! Najlepiej to nie zabijaj mnie w ogóle, zapomnimy o całej sytuacji i będzie super, tak? Tak.
— Nikt nikogo nie będzie zabijał.
Z pełzającym niedaleko powierzchni skóry subtelnym poczuciem żenady zmieniła jednak trajektorię ruchu ich dłoni, ustawiając palce mężczyzny nad własną tętnicą szyjną i lekko dociskając je do skóry. Bez trudu powinien w takich warunkach wyczuć puls żywej osoby, albo chociażby przemykające tchawicą powietrze, subtelne ruchy towarzyszące każdemu wdechowi i wydechowi. Doskonale wiedziała też, że Dyzma tego nie zanotuje, bo zwyczajnie nie była już żywą osobą.
Im dłużej stała w takim ustawieniu, tym bardziej żałowała, że nie ściągnęła do pomocy kogoś innego. Ale, z drugiej strony, kto inny mieszkał tak blisko i mogła na nim jako tako polegać? Nic przecież nie cementowało takiego podstawowego, koleżeńskiego zaufania tak, jak robiły to stare, dobre sytuacje losowe. Przynajmniej taką mantrę powtarzała sobie w duchu po upływie trzeciej minuty niemal naładowanej elektrycznie ciszy między nimi.
— Dyzma, czujesz chyba, że nie mam tętna — rzekła ostrożnie, demonstracyjnie przekręcając. — Jestem wampirem. Pomożesz mi z ratowaniem Hilarego?
— No, teoretycznie to byłaś patomorfologiem i pewnie wiesz, jak sfałszować brak tętna i inne takie.
— Sam robiłeś studia medyczne, chyba wiesz, że to średnio możliwe. Przemyśl to sobie jak będziemy wyciągać z lodówki mrożonki i weź sobie cokolwiek, co chcesz. Serio cokolwiek. Mięso, pietruszka, capricciosa. Nawet domowy chleb mam.
— Paluszki rybne? — Uniósł brwi; nadal nieufnie, ale przynajmniej nie próbował już zrobić odwrotnego włamania do jej mieszkania. — Albo filety?
Skinęła głową, czując, że być może uda jej się przekonać znajomego do pewnych prawd. I że przy dozie szczęścia faktycznie nie będzie musiała robić wszystkiego przy akcji-reanimacji swojego współlokatora sama.
— Ile chcesz. Może nam to trochę zająć, więc odkładaj buty i poodwołuj spotkania. Pamiętasz, jak Glawackus zarzygał ci laptopa i przegryzł kabel? Jesteś mi winien przysługę, sam tak wtedy powiedziałeś.
Dyzma zaczął żałować tego, że nie przewidział jakimś cudem takiego obrotu spraw. Odłożył buty, puścił szyję Felicji, potem machinalnie wyciągnął telefon, napisał szybkiego SMS-a z odwołaniem wieczorku filmowego do Apoleny i zostawił urządzenie na szafce zanim skierował się do kuchni. Mocno starał się wyłączyć umysł, kiedy przechodził nad ciałem Hilarego, które – jak zauważył – miało zataśmowane także powieki.
Gdzieś tak przy opróżnianiu ostatniej szuflady dotarło do niego, że mógł wtedy napisać o pomoc. Na własne nieszczęście, właśnie wtedy zaczął mniej więcej wierzyć w słowa Felicji Wogel i oswajać się mentalnie z perspektywą chowania zwłok w zamrażarce.
Cóż. Chociaż miał teraz spory, darmowy zapas mrożonek dla siebie i dla Glawackusa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro