Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. PIJAWKOWA KLIKA

❛ ━━━━━━・❪ liczba słów; 2113❫ ・━━━━━━ ❜

— No dobrá, kolego. Podsumujme to sobie. Chcesz być nieśmiertelny, przeczytałeś tu umowę, zapłaciłeś to, coś miał zapłacić Oto, przyniosłeś cyjanek i podpisałeś taką klauzulkę o poufności. Zgadza się, ne?

Znany w całym województwie prawnik skinął głową, a jego gęste, szpakowate włosy błysnęły żelem w świetle salonowej lampy rodem z najnowszego katalogu IKEA. W mieszkaniu Apoleny Noskovej wszystko wydawało się robić raczej za wystawę w sklepie meblowym, niż za faktyczne wyposażenie przestrzeni mieszkalnej; przynajmniej te miejsca, które Gabriel zaobserwował podczas swoich poprzednich wizyt. Nie podejrzewał jednak, żeby sypialnia, kuchnia i wszystkie inne pomieszczenia zbytnio odstawały od tej normy.

Apolena ulokowała się na fotelu naprzeciwko niego, jednocześnie stanowiąc wielki kontrast z wzorzystym obiciem, jak i w jakiś pokrętny sposób wpasowując się w jego estetykę. Żółte włosy zaplotła w dobieranego warkocza, z którego uciekały co poniektóre pasma, odcinając się wyraźnie na tle jasnej skóry o oliwkowym odcieniu, a oczy o kolorze zamaskowanym soczewkami tej samej barwy, co jej fryzura, leniwie wodziły spojrzeniem to po jej towarzyszu, to po własnych nogach swobodnie przewieszonych przez podłokietnik.

Czarny, dresowy komplet z charakterystycznymi białymi pasami na bokach rękawów i nogawek komponował się z popielatym podkoszulkiem i złotym łańcuszkiem na szyi, o parze skarpet écru nie wspominając. Ewidentnie poobgryzane paznokcie w połączeniu z całą tą wyrazistością nie rzucały się w oczy aż tak bardzo.

Gabriel odchrząknął i wyciągnął z kieszeni eleganckiej marynarki kwitek podpisany wprawną ręką postawnego wampira, z którym spotkał się wcześniej tego dnia. Podał go Apolenie, a noga zadrżała mu nerwowo, kiedy dostrzegł wykwitającą kpiąco pomiędzy brwiami kobiety zmarszczkę mimiczną.

— Euro, w gotówce i powiązane w pliki po pięćdziesiąt sztuk żółtymi recepturkami, wszystko jak należy. Pan Oto zresztą potwierdził chyba na papierze, nie wiem, nie uczyłem się nigdy czeskiego, a i pismo ma dosyć... — mruknął, urywając pod koniec wypowiedzi jak niepyszny.

— Najważniejsze, że ja wiem, co on wie — mruknęła zdawkowo, strzepując świstkiem papieru, niby dla rozprostowania go. — Jaki cyjanek załatwiłeś, no?

Sięgnął do kieszeni spodni, wyciągnął z niej niewielką kapsułkę, do złudzenia przypominającą jego dzienną dawkę magnezu. Kiedy uświadomił sobie to specyficzne podobieństwo, coś ścisnęło go w żołądku, ale dzielnie zdusił to w sobie i skupił uwagę na towarzyszce.

— Półtora dawki śmiertelnej, dla pewności. Sprawdzony dostawca.

— Dobrze, bardzo fajnie, że prawnicy znają tylu dilerów i takich tam, bo byś jeszcze miał problem ze znaleziením tego cuda. Wiesz, co my musimy zrobić. Łykasz, zostajesz wampírem, płacisz mi pozostałe dziewięćdziesiąt procent i tak dál, no a ja wiem, że w razie czego ktoś cię śledzi i mam ne próbować zabić cię na dobre. Potem po formalnościach cieszysz się wampiryzmem, jesteś jak młody bůh. Chcesz coś jeszcze ustalić?

— Chcę w końcu wrócić do żony.

Chciał zabrzmieć stanowczo i zdecydowanie, ale drżenie w jego głosie nadało całości nieco żałosnej nuty. No dobrze, nie oszukujmy się, nawet bez drżenia w głosie i z jakąkolwiek znajomością postaci Gabriela właśnie tak to wyglądało.

Ułożył tabletkę na środku wnętrza dłoni, po czym zdecydowanym ruchem wrzucił ją sobie do gardła, na całe szczęście o włos unikając zadławienia się. Utkwił wzrok w swoim kontrahencie, nieporuszonym i wyglądającym jak zwyczajna młoda dama. Gdyby nie dostał dowodu na jej wampiryzm, w życiu nie stwierdziłby, że miała więcej niż dwadzieścia kilka lat.

Rozejrzał się po pomieszczeniu ponownie. Czuł się dobrze, zbyt dobrze, jak na kogoś, kto właśnie wziął cyjanek potasu.

— Chyba był trefny — uznał niepewnie, spoglądając na swój brzuch, jakby mógł z niego wyczytać autentyczność trucizny.

— Žaden trefny, po prostu ne umrzesz od razu — rzuciła beztrosko Nosková, jakby rozmawiali o tym, czy lepsze są napoje owsiane, czy migdałowe. — Daj mu momentek. Najwyżej cię dobijemy, jo?

Gabriela zmroziło, chociaż heroicznie nie chciał dać tego po sobie poznać.

— Wie pani, cieszę się, że będę nieumarły. Będę miał więcej czasu na... no, właściwie na wszystko. Po rozwodzie myślałem, że wygospodarowanie kilku godzin dziennie to sukces, ale wciąż czułem, że to mało. Ogarnę kancelarię, w końcu zredukuję cukry w diecie, może wezmę syna w góry. Ostatnio chyba nie ma czasu dla swojego staruszka.

— Mhm. Ciekavé.

— Antek się nazywa. — Najwyraźniej nie zniechęcił go pozbawiony jakiegokolwiek realnego zainteresowania ton głosu kobiety. — Dobry chłopak z niego, ostatnio cały czas u mnie spędza w antykwariacie w lokalu pode mną. Powtarzałem zawsze, że to zdolny...

Urwał, nagle złapał się za głowę i syknął z bólu. Zaczął oddychać szybciej niż poprzednio, jakby powietrza w pokoju zaczęło niespodziewanie ubywać, a Gabriel był jedyną osobą, która zdawała się to zauważać. Apolena nie oceniała go wzrokiem, raczej wydała się umiarkowanie zaciekawiona całym tym procesem. Poprawiła własną postawę i pochyliła się nieco w stronę swojego gościa, jak na uważnego rozmówcę przystało.

— Zawroty głowy, duszności, oszołomienie? — zapytała z dozą rutynowości, na co gorliwie pokiwał głową. — Jak dobře pójdzie, za moment będziesz martvý, a wtedy możemy działać. Tylko ne panikuj, bo już za późno.

— Ciężko nie panikować, kiedy dosłownie umieram! — wysapał, w drgawkach osuwając się na fotelu jak porzucona mechaniczna zabawka, z różowiejącą nieznacznie skórą. — Be... Beatrycze...! Beatrycze...

Asumowała, zapewne poprawnie, że było to imię niesławnej byłej żony jej kontrahenta. Albo koleś majaczył i prywatnie był zapalonym fanem twórczości Dantego Alighieri. To i to było możliwe w przypadku nadętego prawnika rozwodowego o nienagannej reputacji i złotych spinkach do mankietów ordynarnie niemal podkreślających jego pozycję w społecznej hierarchii. Czuła do podobnych jednostek mniej więcej to, co Oto przy oglądaniu operacji dermatologicznych w niszowej telewizji; przedziwną mieszankę mdłości, podziwu i zaintrygowanie tym, jak to właściwie działa.

Fiołkowe tęczówki mężczyzny odleciały gdzieś pod powieki, a w kącikach zadziwiająco zadbanych ust pojawiła się niewielka ilość piany, leniwie kierującej się ku równo przystrzyżonemu zarostowi. Apolena ziewnęła, zeskoczyła ze swojego fotela w kociej manierze i obeszła salon dookoła, po czym wyciągnęła z kieszeni spodni telefon. Włączyła minutnik, ustawiając czas na okres równych sześciu minut i dwudziestu jeden sekund, po czym przeszła do kuchni.

Nasłuchując ewentualnych zakrztuszeń czy agonalnych oddechów ze strony salonu, otworzyła jedną z szafek, wyjęła z niej nieskazitelnie biały talerzyk i odłożyła go na blat, tuż obok przygotowanej wcześniej łyżeczki z ozdobnym trzonkiem. Niespiesznie wyjęła z zamrażarki kubełek Ben&Jerry's o smaku sernika truskawkowego, zgarnęła z ociekacza łyżkę do lodów i uformowała zgrabną kulkę mrożonego przysmaku, która lada moment wylądowała na spodeczku. Sięgnęła po czarną puszkę w białe kotki podpisaną jako kakaový prášek, posypała jej zawartością przekąskę, a następnie odłożyła wszystko na właściwe miejsca.

Pierwszy kęs nie wywołał u niej nieprzyjemnego odczucia zamrożenia mózgu, a wręcz przeciwnie; zdawał się rozgrzewać przełyk i szeroko pojętą duszę. Wampiry najwyraźniej zachowywały swoją, bo do jej niebijącego serca ten znakomity deser nie mógłby przecież trafić w sentymentalnym znaczeniu tego słowa. Lody zdecydowanie należały do jej osobistej czołówki odkryć ludzkości, przynajmniej w kategorii kulinarnej.

Uporała się niemal z połową porcji, kiedy jej smartfon zaczął denerwująco pikać, oznajmiając jej, że właśnie nadszedł czas na sprawdzenie stanu Gabriela. Przewróciła oczami, jednak zdając sobie sprawę z chwilowo nadrzędnych celów, pozostawiła smakołyk w lodówce. Z tego samego urządzenia zabrała niewielką strzykawkę pełną własnej śliny. Dopiero wtedy wróciła do salonu.

Sprawnie zmierzyła puls, a raczej wykryła jego brak u mężczyzny. Podwinęła jeden z rękawów szarej marynarki, następnie liliowej koszuli i znalazła żyłę łokciową. Wbiła w nią igłę, nacisnęła tłoczek. Potem wyjęła strzykawkę i zatkała rankę kciukiem, resztę palców trzymając w pogotowiu niedaleko nerwu łokciowego. Nie wiedziała, w jakim stanie właściwie była psychika delikwenta i czy przypadkiem nie wybierze przemocy po przebudzeniu, a stare, dobre zadziałanie na nerw zawsze przynosiło efekt.

Zdążyła ułożyć w głowie listę zakupów i zaplanować dzisiejszy wieczorek filmowy, kiedy oczy Gabriela gwałtownie się otworzyły i zalśniły czerwienią. Rozejrzał się wokół, do złudzenia przypominając zdecydowanie zbyt czujną sowę, jednak nie próbował rzucić się na Noskovą ani na nic innego w otoczeniu. O, proszę. Spodziewała się po nim większych problemów z samym sobą.

— Widziałem archanioła — oznajmił śmiertelnie poważnym tonem, kiedy jego tęczówki wróciły do fiołkowego odcienia.

Odsunęła się o krok do tyłu i odłożyła pustą strzykawkę na szafkę.

— Skvělé. To, skoro już jesteś wampírem, możesz dopłacić resztę, jak grzeczny chłopiec, jo?

— Tak, tak, oczywiście. Wyślę pani na maila dane do logowania na konto bankowe, wszystko na nim jest. Nie będzie problemu z przelewami i gotówką, taką mam nadzieję. Ciekawe doświadczenie, tak sobie umrzeć.

— Ale wiesz, że każdy musi to udělat? — Zerknęła na ekran telefonu, z zadowoleniem zauważając powiadomienie o nowej wiadomości na poczcie elektronicznej. — Umrzeć?

— Ale wie pani, tak umrzeć i wrócić, jak ja teraz. No i pewnie też jak pani, no i pan Oto. Interes z wami był chyba najlepszym, jakiego dokonałem w życiu, a jednak swoje robiłem, jako prawnik — rzekł z odpowiednim namaszczeniem, nawet z namysłem.

Pokiwała głową odruchowo, bardziej koncentrując się na wklepywaniu odpowiednich danych w aplikację bankową. Zauważyła przy okazji, że jej klient musiał założyć na tę okazję specjalnego maila. Tym lepiej dla późniejszego zacierania śladów.

Sześciocyfrowa suma, jaka ukazała jej się na miejscu salda, zdecydowanie spełniła jej oczekiwania, co Gabriel musiał dostrzec w jej usatysfakcjonowanym uśmiechu. Był uczciwy jak na prawnika, to musiała przyznać.

— Wszystko się zgadza. To co, západ słońca dopiero za chwilę, ne radziłabym wychodzić od razu... Co chcesz zrobić jako pierwsze? — zagaiła niewinnie, chowając telefon z powrotem do kieszeni.

— Nie wiem, prawdę mówiąc, nie czuję jakiegoś wielkiego głodu krwi, ale kupiłem zawczasu trochę kaczej, takiej jak na czarninę, więc mam coś na zapas w domu. Pewnie spróbuję z piciem, może zobaczę, jak zachowa się mój organizm w jakichś nietypowych sytuacjach? W końcu jestem teraz nieśmiertelny, i to dosłownie, szkoda będzie tego nie przetestować!

Zaśmiał się jowialnie, tak, jak to tylko zamożni biali mężczyźni w okolicy własnej czterdziestki potrafią. Apolena pomyślała natomiast, że chyba jeszcze nigdy przedtem kontrahent nie podstawiał się jej aż tak, chociażby nieświadomie. Cóż, lepiej dla niej. Łatwy dochód, aż miło było sobie to uświadamiać.

— Wiesz, jakbyś chtěl zobaczyć regenerację w akci, můžeme iść ją przetestować — wspomniała, niby to od niechcenia. — Gdybyś zapomniał cyjanku, przygotowałam łazienkę na podcięcie żył, a teraz możesz to zrobić bez konsekwencji. Czasem sama robię to z nudów, no i zobacz, tobie już zagoiła się ranka po strzykawce, nic ne ma! To jak, sprawdzisz się czy odpuszczasz?

— Jeszcze pytasz! — żachnął się Gabriel, zaskakująco nabuzowany energią i zapewne całkowicie pochłonięty wizją całej wieczności na odzyskanie względów jego byłej żony. — Łazienka jest za tymi drzwiami?

— Tak, tak. Wchodź tam i wchodź do wany, nůž jest na półce obok. Jak ne czujesz się na siłach na szyję, możesz równie dobrze ciachnąć ręce. Ewentuálně mogę ci pomóc, ale bez spiny.

Mężczyzna z zaskakującą chyba wszystkich obecnych – czyli w sumie samego siebie i idącą za nim Apolenę – pewnością wykonał polecenie, wyglądając jak przedziwny sen każdego nudnego biurokraty; prawnik w nienagannym, trzyczęściowym garniturze z uśmiechem na twarzy pakujący się do suchej wanny. Ułożył się wygodnie, złapał za naostrzony nóż leżący w pobliżu (rany, profesjonalistka, przemknęło mu przez myśl) i rzucił kobiecie niepewne spojrzenie.

— Co teraz? Tak po prostu — wykonał nieokreślony ruch trzymanym przez siebie ostrzem — wbijam to w szyję?

— Celuj na bok od jablka Adamova, a bez váhání. Pamiętaj, już ne żyjesz. Nie masz tętna i tak dál, ale może trochę krwi pociec — poinstruowała go, wzbogacając całość o spontaniczną pantomimę przy użyciu szczoteczki do zębów. Na piątkę za kunszt artystyczny i spryt zasługiwała bez wątpienia. — No, rychle! Zaraz znowu się widzimy, ockniesz się podobně jak przy zmianie, takže bez paniky.

— A ja, głupi, obawiałem się o wampirzą uczciwość — przyznał z zakłopotanym uśmiechem.

Odpowiedziała mu podobnym grymasem i wykonała szczoteczką sugestywny gest mający na celu przypominać wbijanie sobie czegoś w szyję. Odłożyła ją z powrotem do minimalistycznego kubeczka na brzegu zlewu, po czym uprzejmie opuściła pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi.

Podejrzany gulgot i stęknięcie dochodzące z łazienki przyprawiły ją jedynie o kocie przeciągnięcie się i spokojne przejście do kuchni. Wyjęła swój niedokończony deser z lodówki, notując w myślach, że po zjedzeniu go powinna dać znać obstawie Gabriela, że może szukać kolejnego chętnego na nieśmiertelność i zająć się samym tym, co pozostanie z prawnika, obecnie wykrwawiającego się w błogiej nieświadomości ostateczności swojej sytuacji.

Przeniosła się z talerzykiem do salonu i już miała w spokoju siadać na jednym z foteli, kiedy usłyszała szczęknięcie zamka w sąsiednich drzwiach na korytarzu budynku. Płynnie zmieniła plan i sprawnym marszobiegiem znalazła się przy wyjściu z własnego mieszkania, otwierając solidne szare skrzydło i wyglądając na zewnątrz. Sprawca tamtego hałasu, około trzydziestoparoletni mężczyzna o zdrowej, opalonej cerze i czarnych lokach sięgajacych ramion spiętych w niski koński ogon, właśnie kierował się w dół klatki schodowej, prawdopodobnie nie zauważając sąsiadki.

— Hej, Dyzíku! Nasz film večer jest aktualní? Nie chce mi się pisać — zawołała i z zadowoleniem zauważyła, jak zatrzymał się po usłyszeniu jej głosu.

— Zobaczę, znajoma ma jakąś nagłą sytuację! — odkrzyknął jej, strzelając na poły przepraszającym uśmiechem. — Do dwudziestej dam ci znać!

Nie odpowiedziała werbalnie, zamiast tego pokazując mu uniesiony w górę kciuk i z powrotem znikając w swoim mieszkaniu. Lody o truskawkowym posmaku i posypce z suszonej hemoglobiny powoli topiły się na jej talerzyku, jak metafora życia uciekającego z kolejnego jej kontrahenta. Jakoś musiała sobie radzić w kwestii finansowej, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro