Śniadanie z Mistrzem.
Tottie wcześniej niż jej przyjaciele wyruszyła do Hogwartu. Po napisaniu dość specyficznego listu do swojego ulubionego nauczyciela, Severusa Snape'a, dostała następnego dnia wyjca i musiała wrócić wcześniej. Dumbledore pozwolił jej się przenieść za pomocą kominka i proszku Fiuu. Był to najbezpieczniejszy sposób i miał pewność, że dziewczyna najpierw pojawi się w jego gabinecie. I tak też się stało.
O świcie, gdy słońce wzeszło już na niebo i ogrzewało ziemię ciepłem, Tottie, znalazła się w gabinecie dyrektor Dumbledore'a. Jak zwykle ubrudziła się popiołem i pajęczynami. Musiała się otrzepać.
- Jak podróż? - dobiegł ją głos Dyrektora.
- Nie narzekam ale mogło być lepiej. - wstała podchodząc bliżej - cieszę się, że Cię widzę w końcu. Po tylu tygodniach.
- Maddie tak Ci dała w kość? - zapytał z uśmiechem.
- Raczej babcia Matylda. – westchnęła. – Nic tylko by mnie karmiła.
- Rozumiem. – zachichotał. - Jak Ci minęły wakacje? - zapytał łagodnie siadając za biurkiem.
- Wspaniale. Byłyśmy z Maddie nad morzem. Potem razem z babcią Matyldą pojechałyśmy na wieś, do rodziny babci, no i tam miałyśmy sporo pracy. - zaczęła opowiadać. - Ale tęskniłam za Hogwartem.
- Hogwart też za Tobą tęsknił. A najbardziej profesor Snape. - zaśmiał się.
- Och, a jak ja za nim... – sarknęła.
- Idź teraz do niego, bo znowu się wścieknie. A zły Severus nie wróży zbyt dobrze. – zachichotał Dumbledore. – Podobno ma jakąś sprawę do ciebie.
Tottie zaśmiała się i ruszyła ku drzwiom wyjściowym. Zanim wyszła zadała jeszcze jedno pytanie:
- Czy ty, jesteś pewien, że Lockhart to dobry wybór?
- Nie, ale nikt inny nie zgłosił się na to stanowisko. - powiedział smętnie.
- A profesor Snape? Przecież on zawsze chciał nauczyć Obrony Przed Czarną Magią.
- Nie, Severus w tym roku nie chciał piastować tego stanowiska...
- Uwaga bo uwierzę... - powiedziała sarkastycznie i wyszła.
Zeszła schodami na parter, a potem dalej do lochów. Już widziała skwaśniałą minę Snape'a i jego złośliwe komentarze. Ale tak w sumie, to brakowało jej go. Całe wakacje były jakby mdłe, pozbawione tej lekkiej nuty niepewności i strachu, przed nieobliczalnym Mistrzem Eliksirów.
- Witam szanownego Pana profesora! - powiedziała od progu uśmiechając się serdecznie od ucha do ucha. Snape stał właśnie przy jednym z kociołków i coś mieszał. Usłyszawszy krzyki dziewczyny, chlusnął sobie wywarem prosto w oczy.
- Ty paskudna, nieokrzesana dziewczyno! - ryknął zasłaniając twarz rękami.
- Na Merlina! Przepraszam. – krzyknęła. - Niech Pan się uspokoi. – powiedziała, podchodząc bliżej i próbując odciągnąć mu ręce - Co mam zrobić?
- Przynieś wodę i mały zielony flakonik stojący w szafce w rogu klasy.
Jak powiedział tak zrobiła. Czym prędzej nalała do miseczki wody i wzięła wskazany flakonik. Podeszła potem szybko do Snape'a i powiedziała:
- Co teraz?
- Wlej ten eliksir do wody, i zamocz szmatkę. - mówiąc to, na jej kolanach wylądowała biała chustka.
Zamoczyła, wyżęła i powoli drżącymi rękami chwyciła jego ręce, które dalej trzymał na twarzy. Były zimne, delikatne, jakby uszyte z jedwabiu, a na ich wierzchu znać było sine ślady żył. Ostrożnie powiedziała:
- Niech Pan na chwilę się nie rusza. Przemyje panu oczy, zaraz znowu będzie Pan widział.
- Pośpiesz się. - mruknął.
Gdy udało jej się zdjąć jego ręce, delikatnie przyłożyła szmatkę do jego oczu i zaczęła przemywać. Oczy miał zamknięte, więc bezczelnie mogła się na niego gapić. Cerę miał ziemistą i niezdrową. Gdzieniegdzie widać było delikatne zmarszczki, szczególnie w okolicach oczu i ust. Oczy okrywały mu czarne i gęste rzęsy. Przez chwilę Tottie zaczęła zżerać zazdrość, bo ona musiała używać makijażu żeby wywołać taki efekt.
- Już po wszystkim. Proszę otworzyć oczy. - powiedziała. Snape niepewnie spojrzał na jej uśmiechniętą i przerażoną twarz. Była za blisko. Nie lubił takiej styczności z drugim człowiekiem, a ona przekroczyła pewną granicę jego bezpieczeństwa.
- Odejdź ode mnie. - rozkazał. Dziewczyna posłusznie odeszła parę kroków, a Snape wrócił na swoje miejsce i kontynuował pracę. Tottie natomiast dała znać, że cały czas tam stoi.
- Dyrektor kazał mi do Pana przyjść. – powiedziała, zakładając ręce za siebie i kołysząc się na piętach.
- Na moje nieszczęście. – mruknął.
- Oj, niech Pan nie przesadza. Mogło być gorzej. - uśmiechnęła się niewinnie.
- Nic gorszego jak twoja obecność tutaj, nie mogło mi się przydarzyć.
- To po jakiego grzyba, wzywał mnie Pan i to przez dyrektora? Nie łaska samemu? - zapytała urażona i rozbawiona jednocześnie.
- Daj mi cierpliwość Merlinie. - powiedział jakby do siebie po czym odwrócił się do dziewczyny. - masz książkę?
- Jasne! Jak Pan kazał.
- W takim razie bierz się do pracy. Otwórz na stronie dwunastej, tam znajdziesz Antidotum na popularne trucizny.
- Ale tak już teraz? - zapytała zaskoczona.
- A czego się spodziewałaś? Głaskania po główce? – sarknął.
- Może zwykłej ludzkiej życzliwości? Tak na przykład.
- Jestem dla Ciebie aż za bardzo życzliwy. Bierz się do pracy!
- Wie Pan, dopiero przyjechałam, chciałam się rozpakować, może coś zjeść... – gdy zaczęła mówić, przerwał jej ostro.
- Śniadanie stoi w moim gabinecie.
Tottie zamurowało. Opcje były dwie, albo zostawił to czego nie zjadł sam, albo specjalnie o niej pomyślał i poprosił skrzaty o dodatkową porcję. Coś tu jej nie pasowało. Musiała to sprawdzić.
- Słucham? - zapytała niepewnie.
- Padło Ci na słuch, White? - zapytał jadowitym tonem. - Śniadanie. Czeka. Na Ciebie. W moim. Gabinecie. - powiedział cedząc każde słowo.
- Jaki pan miły. - powiedziała szczerząc się i znikając w jego gabinecie, bo oto jeden z żuków leciał prosto w nią. W ostatniej chwili zdążyła się uchylić.
Weszła do gabinetu Snape i faktycznie na jego biurku stała taca ze śniadaniem. Mnóstwo chleba, szynki, kiełbaski i sok dyniowy. Wszystko nienaruszone, czekające na nią.
- On oszalał... - powiedziała podchodząc do biurka.
Po obfitym śniadaniu, z powrotem wróciła do sali od eliksirów. Miała zająć się tym antidotum czy czymś takim. Wzięła książkę do ręki, którą wezwała zaklęciem accio i zaczęła przygotowywać wywar. Mimo iż miał sporo składników, nie był jakiś bardzo trudny.
Po jakiś piętnastu minutach, znowu podjęła się rozmowy ze Snape'em
- I co Pan na to, że Lockhart będzie uczył Obrony Przed Czarną Magią?
- Masz co robić? Jeśli się nudzisz, to zaraz znajdę ci zajęcie. – syknął.
- Wiem, że to Pan chciał być tym nauczycielem. Zastanawiam się tylko, czemu Dumbledore wybiera takie łamagi na to stanowisko? - udawała, że nie usłyszała jego złośliwej uwagi. Snape milczał. - Może to i dobrze, bo te biedne dzieciaki umarły by ze stresu mając z panem i eliksiry i OPCM. - uśmiechnęła się.
- Mówił Ci ktoś, że jesteś bezczelna, White?
- Pan. Wiele razy. – uśmiechnęła się szeroko.
- To spróbuj to zmienić, bo wylecisz stąd z hukiem jak się nie weźmiesz za pracę. - syknął i zaczął coś szperać w biblioteczce i przeglądać księgi.
- Co Pan robi? - zapytała zainteresowana.
- Sweterki na drutach. Czytam, nie widać?
- A można wiedzieć po co panu te sweterki?
- White!
- No już dobrze. To co Pan czyta, jeśli wolno spytać. - powiedziała rozbawiona.
- Masz. - mówiąc to rzucił obok niej, grubą księgę o tytule: Nieoczywiste uroki i materie czarnej magii.
- Po co to panu? – zapytała, oglądając uważnie okładkę.
- Nie mi, tylko tobie. Spróbujesz znaleźć w tej księdze, wiadomości na temat tego co masz w sobie, a może uda Ci się spowodować, że to coś... zaśnie i nie będziesz mieć ataków.
- To da się tak zrobić ? - zapytała kartkując opasłą księgę.
- Miejmy nadzieję. Inaczej nas pozabijasz. – mruknął.
Nastała cisza. Tottie zajęła się swoim eliksirem, a Snape swoim. Do końca wspólnych zajęć, czyli do obiadu, nie odezwali się ani słowem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro