Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Śniadanie z Mistrzem.

Tottie wcześniej niż jej przyjaciele wyruszyła do Hogwartu. Po napisaniu dość specyficznego listu do swojego ulubionego nauczyciela, Severusa Snape'a, dostała następnego dnia wyjca i musiała wrócić wcześniej. Dumbledore pozwolił jej się przenieść za pomocą kominka i proszku Fiuu. Był to najbezpieczniejszy sposób i miał pewność, że dziewczyna najpierw pojawi się w jego gabinecie. I tak też się stało.
O świcie, gdy słońce wzeszło już na niebo i ogrzewało ziemię ciepłem, Tottie, znalazła się w gabinecie dyrektor Dumbledore'a. Jak zwykle ubrudziła się popiołem i pajęczynami. Musiała się otrzepać.

- Jak podróż? - dobiegł ją głos Dyrektora.

- Nie narzekam ale mogło być lepiej. - wstała podchodząc bliżej - cieszę się, że Cię widzę w końcu. Po tylu tygodniach.

- Maddie tak Ci dała w kość? - zapytał z uśmiechem.

- Raczej babcia Matylda. – westchnęła. – Nic tylko by mnie karmiła.

- Rozumiem. – zachichotał. - Jak Ci minęły wakacje? - zapytał łagodnie siadając za biurkiem.

- Wspaniale. Byłyśmy z Maddie nad morzem. Potem razem z babcią Matyldą pojechałyśmy na wieś, do rodziny babci, no i tam miałyśmy sporo pracy. - zaczęła opowiadać. - Ale tęskniłam za Hogwartem.

- Hogwart też za Tobą tęsknił. A najbardziej profesor Snape. - zaśmiał się.

- Och, a jak ja za nim... – sarknęła.

- Idź teraz do niego, bo znowu się wścieknie. A zły Severus nie wróży zbyt dobrze. – zachichotał Dumbledore. – Podobno ma jakąś sprawę do ciebie.

Tottie zaśmiała się i ruszyła ku drzwiom wyjściowym. Zanim wyszła zadała jeszcze jedno pytanie:

- Czy ty, jesteś pewien, że Lockhart to dobry wybór?

- Nie, ale nikt inny nie zgłosił się na to stanowisko. - powiedział smętnie.

- A profesor Snape? Przecież on zawsze chciał nauczyć Obrony Przed Czarną Magią.

- Nie, Severus w tym roku nie chciał piastować tego stanowiska...

- Uwaga bo uwierzę... - powiedziała sarkastycznie i wyszła.

Zeszła schodami na parter, a potem dalej do lochów. Już widziała skwaśniałą minę Snape'a i jego złośliwe komentarze. Ale tak w sumie, to brakowało jej go. Całe wakacje były jakby mdłe, pozbawione tej lekkiej nuty niepewności i strachu, przed nieobliczalnym Mistrzem Eliksirów.

- Witam szanownego Pana profesora! - powiedziała od progu uśmiechając się serdecznie od ucha do ucha. Snape stał właśnie przy jednym z kociołków i coś mieszał. Usłyszawszy krzyki dziewczyny, chlusnął sobie wywarem prosto w oczy.

- Ty paskudna, nieokrzesana dziewczyno! - ryknął zasłaniając twarz rękami.

- Na Merlina! Przepraszam. – krzyknęła. - Niech Pan się uspokoi. – powiedziała, podchodząc bliżej i próbując odciągnąć mu ręce - Co mam zrobić?

- Przynieś wodę i mały zielony flakonik stojący w szafce w rogu klasy.

Jak powiedział tak zrobiła. Czym prędzej nalała do miseczki wody i wzięła wskazany flakonik. Podeszła potem szybko do Snape'a i powiedziała:

- Co teraz?

- Wlej ten eliksir do wody, i zamocz szmatkę. - mówiąc to, na jej kolanach wylądowała biała chustka.
Zamoczyła, wyżęła i powoli drżącymi rękami chwyciła jego ręce, które dalej trzymał na twarzy. Były zimne, delikatne, jakby uszyte z jedwabiu, a na ich wierzchu znać było sine ślady żył. Ostrożnie powiedziała:

- Niech Pan na chwilę się nie rusza. Przemyje panu oczy, zaraz znowu będzie Pan widział.

- Pośpiesz się. - mruknął.

Gdy udało jej się zdjąć jego ręce, delikatnie przyłożyła szmatkę do jego oczu i zaczęła przemywać. Oczy miał zamknięte, więc bezczelnie mogła się na niego gapić. Cerę miał ziemistą i niezdrową. Gdzieniegdzie widać było delikatne zmarszczki, szczególnie w okolicach oczu i ust. Oczy okrywały mu czarne i gęste rzęsy. Przez chwilę Tottie zaczęła zżerać zazdrość, bo ona musiała używać makijażu żeby wywołać taki efekt.

- Już po wszystkim. Proszę otworzyć oczy. - powiedziała. Snape niepewnie spojrzał na jej uśmiechniętą i przerażoną twarz. Była za blisko. Nie lubił takiej styczności z drugim człowiekiem, a ona przekroczyła pewną granicę jego bezpieczeństwa.

- Odejdź ode mnie. - rozkazał. Dziewczyna posłusznie odeszła parę kroków, a Snape wrócił na swoje miejsce i kontynuował pracę. Tottie natomiast dała znać, że cały czas tam stoi.

- Dyrektor kazał mi do Pana przyjść. – powiedziała, zakładając ręce za siebie i kołysząc się na piętach.

- Na moje nieszczęście. – mruknął.

- Oj, niech Pan nie przesadza. Mogło być gorzej. - uśmiechnęła się niewinnie.

- Nic gorszego jak twoja obecność tutaj, nie mogło mi się przydarzyć.

- To po jakiego grzyba, wzywał mnie Pan i to przez dyrektora? Nie łaska samemu? - zapytała urażona i rozbawiona jednocześnie.

- Daj mi cierpliwość Merlinie. - powiedział jakby do siebie po czym odwrócił się do dziewczyny. - masz książkę?

- Jasne! Jak Pan kazał.

- W takim razie bierz się do pracy. Otwórz na stronie dwunastej, tam znajdziesz Antidotum na popularne trucizny.

- Ale tak już teraz? - zapytała zaskoczona.

- A czego się spodziewałaś? Głaskania po główce? – sarknął.

- Może zwykłej ludzkiej życzliwości? Tak na przykład.

- Jestem dla Ciebie aż za bardzo życzliwy. Bierz się do pracy!

- Wie Pan, dopiero przyjechałam, chciałam się rozpakować, może coś zjeść... – gdy zaczęła mówić, przerwał jej ostro.

- Śniadanie stoi w moim gabinecie.

Tottie zamurowało. Opcje były dwie, albo zostawił to czego nie zjadł sam, albo specjalnie o niej pomyślał i poprosił skrzaty o dodatkową porcję. Coś tu jej nie pasowało. Musiała to sprawdzić.

- Słucham? - zapytała niepewnie.

- Padło Ci na słuch, White? - zapytał jadowitym tonem. - Śniadanie. Czeka. Na Ciebie. W moim. Gabinecie. - powiedział cedząc każde słowo.

- Jaki pan miły. - powiedziała szczerząc się i znikając w jego gabinecie, bo oto jeden z żuków leciał prosto w nią. W ostatniej chwili zdążyła się uchylić.

Weszła do gabinetu Snape i faktycznie na jego biurku stała taca ze śniadaniem. Mnóstwo chleba, szynki, kiełbaski i sok dyniowy. Wszystko nienaruszone, czekające na nią.

- On oszalał... - powiedziała podchodząc do biurka.

Po obfitym śniadaniu, z powrotem wróciła do sali od eliksirów. Miała zająć się tym antidotum czy czymś takim. Wzięła książkę do ręki, którą wezwała zaklęciem accio i zaczęła przygotowywać wywar. Mimo iż miał sporo składników, nie był jakiś bardzo trudny.
Po jakiś piętnastu minutach, znowu podjęła się rozmowy ze Snape'em

- I co Pan na to, że Lockhart będzie uczył Obrony Przed Czarną Magią?

- Masz co robić? Jeśli się nudzisz, to zaraz znajdę ci zajęcie. – syknął.

- Wiem, że to Pan chciał być tym nauczycielem. Zastanawiam się tylko, czemu Dumbledore wybiera takie łamagi na to stanowisko? - udawała, że nie usłyszała jego złośliwej uwagi. Snape milczał. - Może to i dobrze, bo te biedne dzieciaki umarły by ze stresu mając z panem i eliksiry i OPCM. - uśmiechnęła się.

- Mówił Ci ktoś, że jesteś bezczelna, White?

- Pan. Wiele razy. – uśmiechnęła się szeroko.

- To spróbuj to zmienić, bo wylecisz stąd z hukiem jak się nie weźmiesz za pracę. - syknął i zaczął coś szperać w biblioteczce i przeglądać księgi.

- Co Pan robi? - zapytała zainteresowana.

- Sweterki na drutach. Czytam, nie widać?

- A można wiedzieć po co panu te sweterki?

- White!

- No już dobrze. To co Pan czyta, jeśli wolno spytać. - powiedziała rozbawiona.

- Masz. - mówiąc to rzucił obok niej, grubą księgę o tytule: Nieoczywiste uroki i materie czarnej magii.

- Po co to panu? – zapytała, oglądając uważnie okładkę.

- Nie mi, tylko tobie. Spróbujesz znaleźć w tej księdze, wiadomości na temat tego co masz w sobie, a może uda Ci się spowodować, że to coś... zaśnie i nie będziesz mieć ataków.

- To da się tak zrobić ? - zapytała kartkując opasłą księgę.

- Miejmy nadzieję. Inaczej nas pozabijasz. – mruknął.

Nastała cisza. Tottie zajęła się swoim eliksirem, a Snape swoim. Do końca wspólnych zajęć, czyli do obiadu, nie odezwali się ani słowem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro