Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Trochę świąt.

Dwudziestego drugiego grudnia, z samego rana, Tottie ubrana w szafirowy długi płaszcz szykowała się do podróży. Cieszyła się na samą myśl, że zobaczy siostrę i babcię. Od września pisały tylko listy, a przecież obecność drugiego człowieka jest ważniejsza niż kawałek papieru. Do szóstego stycznia miała wolne i mogła ten czas spędzić jak tylko chciała. Nawet Snape nie stawiał większych oporów, żeby dać jej więcej wolnego.

Przed samym wyjazdem, chodziła zdenerwowana po pokoju pakując ostatnie rzeczy do kufra i zastanawiając się czy czegoś nie zapomniała. Wyjęła z szafy prezent dla Maddie i dopiero teraz uświadomiła sobie, że leży tam jeszcze prezent dla Dumbledore'a, który zrobiła własnoręcznie kilka dni temu. Chwyciła zawiniątko w dłoń i pędem ruszyła do gabinetu dyrektora Hogwartu.

W całej szkole czuć już było klimat i magię świąt. Korytarze pełne były różnorodnych ozdób i świec, zaczynając od bombek w różnych kształtach, a kończąc na girlandach. Wszystko było jasne i radosne, oczekując na najpiękniejszą noc w roku.

Gdy stanęła w końcu przed chimerą, wypowiedziała hasło i posąg przepuścił ją dalej.

- Albusie? - zapytała wchodząc do gabinetu. Za biurkiem siedział stary czarodziej w swojej ciemnoniebieskiej szacie i przeglądał jakieś pergaminy. Na dźwięk głosu dziewczyny, spojrzał na nią zza swoich pół okularów i z uśmiechem rzekł:

- Tottie! W czym Ci mogę pomóc?

- W niczym. Mam dla Ciebie prezent gwiazdkowy i chciałam Ci go dać. - powiedziała podchodząc do biurka. Starzec wstał ostrożnie i z nieschodzącym uśmiechem podszedł do niej.

- Moja mała Tottie. – westchnął przyjaźnie. - Nie musisz mi nic dawać. Sama twoja obecność jest najlepszym prezentem.

- Tylko tak mogę Ci się odwdzięczyć za te wszystkie lata. - powiedziała to przytulając się do czarodzieja. Bardzo go lubiła i szanowała. Gdy straciła rodzinę to on ją przygarnął i się nią opiekował. Był kimś w rodzaju dobrego wujka, może dziadka, którego nigdy nie miała. I mimo, że ją wychowywał i roztoczył opiekę, nigdy jednak nie umiał jej zastąpić, choć w części, rodziców, których tak bardzo chciała mieć.

- Mam nadzieję, że ci się spodoba. - uśmiechnęła się wyswobadzając się z uścisku Albusa. - nic wielkiego, chciałam zrobić Ci coś własnoręcznie.

Czarodziej otworzył pudełko, i w środku znalazł piękne, złote pióro z wygrawerowaną dedykacją: Albusowi Dumbledore'owi – Charlotta. Kocham Cię mój mistrzu.

- Piękne. - powiedział wzruszony - Jest tak samo cudowne jak Ty, moja droga. Ja również coś dla Ciebie mam. - puścił jej oczko i wyjął coś podłużnego z kieszeni szaty.

Dziewczyna delikatnie rozpakowała prezent i na jej dłoni ukazała się ciemna posrebrzana różdżka.

- Twoja zniknęła więc pomyślałem, że potrzebujesz nowej. - uśmiechnął się - należała do matki twego ojca. Zapewne wiesz, że miała wielką moc.

- To nie jest mój ojciec... - spoważniała na chwilę, uważnie przyglądając się różdżce. – Mimo wszystko dziękuję Ci bardzo. - powiedziała znowu się uśmiechając.

- Nie mów tak. Musisz pamiętać o swoich korzeniach, nie ważne jak złe czy niechlubne by były.

- I kto to mówi... - mruknęła. – Dziękuję jeszcze raz ale muszę już iść. Maddie na mnie czeka. Wesołych świąt.

- Wesołych świąt! – odparł z uśmiechem, odprowadzając dziewczynę do wyjścia z gabinetu.

Wchodząc do swojego pokoju, zauważyła, że jej kufry są już zabrane. Nie pozostało jej nic innego jak założenie odpowiednich butów, płaszcza i wyjście przed zamek, gdzie czekała na nią dorożka, która miała ją dowieźć na peron pociągu.
Zeszła więc po schodach, żegnając się z napotkanymi nauczycielami i uczniami, którzy zostali w Hogwarcie na święta, i już miała zejść do wyjścia, gdy jej uwagę przykuli dwaj chłopcy siedzący w Wielkiej Sali i grający w szachy.

- Hej chłopaki! - powiedziała siadając obok nich.

- Cześć Tottie, jedziesz do domu? - zapytał rudy chłopiec.

- Tak, do siostry, a wy? Nie jedziecie na święta?

- Nie, moi starzy pojechali do brata do Rumunii, więc siedzę tutaj, a Harry... - Ron na chwilę przestał i spojrzał na kolegę

- Durlseyowie nie zbyt mnie lubią, więc nie będą chcieli mojej obecności na święta. Zresztą ja też nie. Tu jest lepiej niż u nich - powiedział Harry. Tottie zrobiło się przykro z powodu chłopca. Znała jego tragiczną historię i nie mogła zrozumieć, dlaczego jego opiekunowie tak go nienawidzą. Przecież był przesympatycznym i uczynnym dzieckiem.

- Rozumiem... powiedzcie mi, co wy kombinujecie. Obiło mi się o uszy, że Hagrid nagadał wam o puszku. - spojrzała na nich podejrzanie.

- Bardzo dobrze, że nam powiedział. Puszek strzeże coś co należy do Nikolasa Flamela. Snape chce to ukraść. - Ron ściszył głos i mówił szeptem, przysuwając się bliżej dziewczyny.

- Czy wy się dobrze czujecie? Snape jest belfrem, po co ma to coś kraść? - powiedziała lekko zszokowana.

- Tego nie wiemy. Musimy się dowiedzieć, kim był ten Flamel i co ma do ukrycia. - powiedział Harry, zaplatając ręce na stole.

- Posłuchajcie. Nie wiem o co tam chodzi, ale zapewne jest to sprawa między nauczycielami, a Dumbledore'em. Nie mieszajcie się do tego.

- Ty nic nie rozumiesz... - powiedział Ron.

- Rozumiem. Wiem, że chcecie dobrze, ale zostawcie to nauczycielom. – uśmiechnęła się.

- Skoro tak mówisz. – westchnął Harry.

- Tak mówię. Wesołych świąt, chłopaki. – powiedziała z radością wstając od stołu. – Ron, przekaż rodzicom i rodzeństwu życzenia.

- A no właśnie! – rudy chłopak uderzył się ręką w głowę. – Mama przesyła ci życzenia i prezent. – to mówiąc wziął do ręki pakunek, który leżał obok niego i podał dziewczynie.

- Raju, dziękuję. – powiedziała zaskoczona.

- Nie dziękuj. – mruknął. – To kolejny sweter.

- To jeszcze bardziej dziękuję! Uwielbiam swetry twojej mamy. – zachichotała. – Dobra, trzymajcie się ciepło, ja zmykam.

- Cześć Tottie. – odpowiedzieli razem, i już po chwili dziewczyna biegła w stronę wyjścia z zamku.

Na zewnątrz zaczynał padać śnieg. Było dość zimno, dlatego Tottie okryła się szczelniej szalikiem i czekała na swoją dorożkę, która jeszcze nie nadjechała. Gdzieś z tylu głowy kotłowała jej się myśl, czy może nie złożyć życzeń Snape'owi, ale od razu pomyślała, że on nie obchodzi świąt i nie spodobałyby mu się jej życzenia. Stała więc dalej i czekała, chociaż mróz robił się coraz bardziej nieznośny.

Z drugiej strony, jeśli ja nie złożę mu życzeń, to nikt tego nie zrobi... zostanie pominięty i zapomniany, a w święta nikt nie powinien się tak czuć... co z tego, że jest dupkiem z lochów, jest też człowiekiem i na pewno, ma jakieś uczucia, gdzieś pod tą warstwą sarkazmu i złośliwości... -myślała, gdy przez bramę wjechała dorożka. Dziewczyna chwilę patrzyła i biła się z myślami ale już po chwili powiedziała do siebie:

- Niech to szlag! - i pobiegła z powrotem do zamku.
Biegiem przemierzyła korytarze i pognała schodami w dół, do lochów. Jak zwykle było tam ciemno i zimno, jeszcze zimniej niż zazwyczaj. Nie rozumiała jak Snape mógł żyć w takich warunkach. Może faktycznie miał coś z wampira?
Gdy dobiegła do drzwi klasy eliksirów, ku jej zaskoczeniu były otwarte. Weszła więc szybko, zmachana i zziajana i od progu krzyknęła:

- Profesorze? Jest Pan tutaj?

Po chwili z pomieszczenia obok, wyszedł wysoki, odziany w nieśmiertelną czerń, mężczyzna o dość długich czarnych i tłustych włosach. Na jego twarzy widać było nadchodzące tornado i rychłą śmierć dla intruza, który ośmielił się wtargnąć do jego królestwa.

- Po pierwsze, puka się White! - ryknął - Po drugie, co ja Ci mówiłem o krzyczeniu?

- Że wyrzuci mnie pan z Sali z prędkością światła. - sarknęła. – Mógłby być pan milszy, przyszłam złożyć panu życzenia bożonarodzeniowe. - uśmiechnęła się życzliwie i podeszła bliżej.

- Nie obchodzę świąt. Możesz wracać.- powiedział chłodno, odwracając się od niej. Zdążyła jednak zauważyć, że był zdziwiony, że przyszła z życzeniami.

- Pójdę, tylko powiem Panu: Wesołych świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! Oby był Pan trochę bardziej radosny niż zazwyczaj.

- White, ja jestem aż za bardzo radosny. - sarknął wracając do swojego starego stylu bycia.

- Na pewno... - popatrzyła na niego pobłażliwie.

- Widzę cię zaraz po nowym roku. Zajmiemy się Eliksirem Wielosokowym.

- Ale Panie Profesorze, dyrektor pozwolił mi zostać u siostry do szóstego stycznia.

- A ja mówię, że widzę cię pierwszego w moim gabinecie. – mruknął.

- Nie może pan! – zaczęła się bronić.

- Za chwilę dowiesz się ile naprawdę mogę. – warknął. – A teraz wynocha z mojej Sali.

- Wredny nietoperz... - powiedziała niby do siebie, ale Snape to usłyszał.

- Powtórz to. – odwrócił się do niej gwałtownie, posyłając jej mordercze spojrzenie. Nie jeden uczeń umarłby na zawał widząc wzrok nauczyciela.

- Brudny kołnierz. - wyszczerzyła się niewinnie.

- W takim razie, widzę cię dwudziestego ósmego GRUDNIA. - ostatnie słowo powiedział przeciągle i z satysfakcją.

- No nie! To ja Panu przychodzę złożyć życzenia, a Pan mnie karze?! - oburzyła się.

- Mogłaś nie przychodzić. Nikt ci nie kazał.

- Wracam szóstego, czy to się panu podoba czy nie!

- To się jeszcze zobaczy. A teraz, opuść to pomieszczenie, panno White. – syknął.

- Musi być Pan taki wredny? Nawet przed świętami? - powiedziała z rezygnacją kierując się do drzwi. Było jej trochę przykro, że tak się zachował. Myślała, że chociaż w grudniu, gdy za kilka dni miała być gwiazdka, będzie trochę mnie złośliwy.
Snape musiał zauważyć jej zmianę, bo tuż przy drzwiach, gdy złapała za klamkę, zatrzymał ją mówiąc:

- Wesołych Świąt, panno White.

Dziewczyna zszokowana odwróciła się w jego stronę. Na jego twarzy nie było nic oprócz stale bywającego tam skwaśnienia i złośliwości. Jednak wiedziała, że powiedział to z głębi swojego czarnego jestestwa. Uśmiechnęła się łagodnie i wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro