Trochę świąt.
Dwudziestego drugiego grudnia, z samego rana, Tottie ubrana w szafirowy długi płaszcz szykowała się do podróży. Cieszyła się na samą myśl, że zobaczy siostrę i babcię. Od września pisały tylko listy, a przecież obecność drugiego człowieka jest ważniejsza niż kawałek papieru. Do szóstego stycznia miała wolne i mogła ten czas spędzić jak tylko chciała. Nawet Snape nie stawiał większych oporów, żeby dać jej więcej wolnego.
Przed samym wyjazdem, chodziła zdenerwowana po pokoju pakując ostatnie rzeczy do kufra i zastanawiając się czy czegoś nie zapomniała. Wyjęła z szafy prezent dla Maddie i dopiero teraz uświadomiła sobie, że leży tam jeszcze prezent dla Dumbledore'a, który zrobiła własnoręcznie kilka dni temu. Chwyciła zawiniątko w dłoń i pędem ruszyła do gabinetu dyrektora Hogwartu.
W całej szkole czuć już było klimat i magię świąt. Korytarze pełne były różnorodnych ozdób i świec, zaczynając od bombek w różnych kształtach, a kończąc na girlandach. Wszystko było jasne i radosne, oczekując na najpiękniejszą noc w roku.
Gdy stanęła w końcu przed chimerą, wypowiedziała hasło i posąg przepuścił ją dalej.
- Albusie? - zapytała wchodząc do gabinetu. Za biurkiem siedział stary czarodziej w swojej ciemnoniebieskiej szacie i przeglądał jakieś pergaminy. Na dźwięk głosu dziewczyny, spojrzał na nią zza swoich pół okularów i z uśmiechem rzekł:
- Tottie! W czym Ci mogę pomóc?
- W niczym. Mam dla Ciebie prezent gwiazdkowy i chciałam Ci go dać. - powiedziała podchodząc do biurka. Starzec wstał ostrożnie i z nieschodzącym uśmiechem podszedł do niej.
- Moja mała Tottie. – westchnął przyjaźnie. - Nie musisz mi nic dawać. Sama twoja obecność jest najlepszym prezentem.
- Tylko tak mogę Ci się odwdzięczyć za te wszystkie lata. - powiedziała to przytulając się do czarodzieja. Bardzo go lubiła i szanowała. Gdy straciła rodzinę to on ją przygarnął i się nią opiekował. Był kimś w rodzaju dobrego wujka, może dziadka, którego nigdy nie miała. I mimo, że ją wychowywał i roztoczył opiekę, nigdy jednak nie umiał jej zastąpić, choć w części, rodziców, których tak bardzo chciała mieć.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba. - uśmiechnęła się wyswobadzając się z uścisku Albusa. - nic wielkiego, chciałam zrobić Ci coś własnoręcznie.
Czarodziej otworzył pudełko, i w środku znalazł piękne, złote pióro z wygrawerowaną dedykacją: Albusowi Dumbledore'owi – Charlotta. Kocham Cię mój mistrzu.
- Piękne. - powiedział wzruszony - Jest tak samo cudowne jak Ty, moja droga. Ja również coś dla Ciebie mam. - puścił jej oczko i wyjął coś podłużnego z kieszeni szaty.
Dziewczyna delikatnie rozpakowała prezent i na jej dłoni ukazała się ciemna posrebrzana różdżka.
- Twoja zniknęła więc pomyślałem, że potrzebujesz nowej. - uśmiechnął się - należała do matki twego ojca. Zapewne wiesz, że miała wielką moc.
- To nie jest mój ojciec... - spoważniała na chwilę, uważnie przyglądając się różdżce. – Mimo wszystko dziękuję Ci bardzo. - powiedziała znowu się uśmiechając.
- Nie mów tak. Musisz pamiętać o swoich korzeniach, nie ważne jak złe czy niechlubne by były.
- I kto to mówi... - mruknęła. – Dziękuję jeszcze raz ale muszę już iść. Maddie na mnie czeka. Wesołych świąt.
- Wesołych świąt! – odparł z uśmiechem, odprowadzając dziewczynę do wyjścia z gabinetu.
Wchodząc do swojego pokoju, zauważyła, że jej kufry są już zabrane. Nie pozostało jej nic innego jak założenie odpowiednich butów, płaszcza i wyjście przed zamek, gdzie czekała na nią dorożka, która miała ją dowieźć na peron pociągu.
Zeszła więc po schodach, żegnając się z napotkanymi nauczycielami i uczniami, którzy zostali w Hogwarcie na święta, i już miała zejść do wyjścia, gdy jej uwagę przykuli dwaj chłopcy siedzący w Wielkiej Sali i grający w szachy.
- Hej chłopaki! - powiedziała siadając obok nich.
- Cześć Tottie, jedziesz do domu? - zapytał rudy chłopiec.
- Tak, do siostry, a wy? Nie jedziecie na święta?
- Nie, moi starzy pojechali do brata do Rumunii, więc siedzę tutaj, a Harry... - Ron na chwilę przestał i spojrzał na kolegę
- Durlseyowie nie zbyt mnie lubią, więc nie będą chcieli mojej obecności na święta. Zresztą ja też nie. Tu jest lepiej niż u nich - powiedział Harry. Tottie zrobiło się przykro z powodu chłopca. Znała jego tragiczną historię i nie mogła zrozumieć, dlaczego jego opiekunowie tak go nienawidzą. Przecież był przesympatycznym i uczynnym dzieckiem.
- Rozumiem... powiedzcie mi, co wy kombinujecie. Obiło mi się o uszy, że Hagrid nagadał wam o puszku. - spojrzała na nich podejrzanie.
- Bardzo dobrze, że nam powiedział. Puszek strzeże coś co należy do Nikolasa Flamela. Snape chce to ukraść. - Ron ściszył głos i mówił szeptem, przysuwając się bliżej dziewczyny.
- Czy wy się dobrze czujecie? Snape jest belfrem, po co ma to coś kraść? - powiedziała lekko zszokowana.
- Tego nie wiemy. Musimy się dowiedzieć, kim był ten Flamel i co ma do ukrycia. - powiedział Harry, zaplatając ręce na stole.
- Posłuchajcie. Nie wiem o co tam chodzi, ale zapewne jest to sprawa między nauczycielami, a Dumbledore'em. Nie mieszajcie się do tego.
- Ty nic nie rozumiesz... - powiedział Ron.
- Rozumiem. Wiem, że chcecie dobrze, ale zostawcie to nauczycielom. – uśmiechnęła się.
- Skoro tak mówisz. – westchnął Harry.
- Tak mówię. Wesołych świąt, chłopaki. – powiedziała z radością wstając od stołu. – Ron, przekaż rodzicom i rodzeństwu życzenia.
- A no właśnie! – rudy chłopak uderzył się ręką w głowę. – Mama przesyła ci życzenia i prezent. – to mówiąc wziął do ręki pakunek, który leżał obok niego i podał dziewczynie.
- Raju, dziękuję. – powiedziała zaskoczona.
- Nie dziękuj. – mruknął. – To kolejny sweter.
- To jeszcze bardziej dziękuję! Uwielbiam swetry twojej mamy. – zachichotała. – Dobra, trzymajcie się ciepło, ja zmykam.
- Cześć Tottie. – odpowiedzieli razem, i już po chwili dziewczyna biegła w stronę wyjścia z zamku.
Na zewnątrz zaczynał padać śnieg. Było dość zimno, dlatego Tottie okryła się szczelniej szalikiem i czekała na swoją dorożkę, która jeszcze nie nadjechała. Gdzieś z tylu głowy kotłowała jej się myśl, czy może nie złożyć życzeń Snape'owi, ale od razu pomyślała, że on nie obchodzi świąt i nie spodobałyby mu się jej życzenia. Stała więc dalej i czekała, chociaż mróz robił się coraz bardziej nieznośny.
Z drugiej strony, jeśli ja nie złożę mu życzeń, to nikt tego nie zrobi... zostanie pominięty i zapomniany, a w święta nikt nie powinien się tak czuć... co z tego, że jest dupkiem z lochów, jest też człowiekiem i na pewno, ma jakieś uczucia, gdzieś pod tą warstwą sarkazmu i złośliwości... -myślała, gdy przez bramę wjechała dorożka. Dziewczyna chwilę patrzyła i biła się z myślami ale już po chwili powiedziała do siebie:
- Niech to szlag! - i pobiegła z powrotem do zamku.
Biegiem przemierzyła korytarze i pognała schodami w dół, do lochów. Jak zwykle było tam ciemno i zimno, jeszcze zimniej niż zazwyczaj. Nie rozumiała jak Snape mógł żyć w takich warunkach. Może faktycznie miał coś z wampira?
Gdy dobiegła do drzwi klasy eliksirów, ku jej zaskoczeniu były otwarte. Weszła więc szybko, zmachana i zziajana i od progu krzyknęła:
- Profesorze? Jest Pan tutaj?
Po chwili z pomieszczenia obok, wyszedł wysoki, odziany w nieśmiertelną czerń, mężczyzna o dość długich czarnych i tłustych włosach. Na jego twarzy widać było nadchodzące tornado i rychłą śmierć dla intruza, który ośmielił się wtargnąć do jego królestwa.
- Po pierwsze, puka się White! - ryknął - Po drugie, co ja Ci mówiłem o krzyczeniu?
- Że wyrzuci mnie pan z Sali z prędkością światła. - sarknęła. – Mógłby być pan milszy, przyszłam złożyć panu życzenia bożonarodzeniowe. - uśmiechnęła się życzliwie i podeszła bliżej.
- Nie obchodzę świąt. Możesz wracać.- powiedział chłodno, odwracając się od niej. Zdążyła jednak zauważyć, że był zdziwiony, że przyszła z życzeniami.
- Pójdę, tylko powiem Panu: Wesołych świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! Oby był Pan trochę bardziej radosny niż zazwyczaj.
- White, ja jestem aż za bardzo radosny. - sarknął wracając do swojego starego stylu bycia.
- Na pewno... - popatrzyła na niego pobłażliwie.
- Widzę cię zaraz po nowym roku. Zajmiemy się Eliksirem Wielosokowym.
- Ale Panie Profesorze, dyrektor pozwolił mi zostać u siostry do szóstego stycznia.
- A ja mówię, że widzę cię pierwszego w moim gabinecie. – mruknął.
- Nie może pan! – zaczęła się bronić.
- Za chwilę dowiesz się ile naprawdę mogę. – warknął. – A teraz wynocha z mojej Sali.
- Wredny nietoperz... - powiedziała niby do siebie, ale Snape to usłyszał.
- Powtórz to. – odwrócił się do niej gwałtownie, posyłając jej mordercze spojrzenie. Nie jeden uczeń umarłby na zawał widząc wzrok nauczyciela.
- Brudny kołnierz. - wyszczerzyła się niewinnie.
- W takim razie, widzę cię dwudziestego ósmego GRUDNIA. - ostatnie słowo powiedział przeciągle i z satysfakcją.
- No nie! To ja Panu przychodzę złożyć życzenia, a Pan mnie karze?! - oburzyła się.
- Mogłaś nie przychodzić. Nikt ci nie kazał.
- Wracam szóstego, czy to się panu podoba czy nie!
- To się jeszcze zobaczy. A teraz, opuść to pomieszczenie, panno White. – syknął.
- Musi być Pan taki wredny? Nawet przed świętami? - powiedziała z rezygnacją kierując się do drzwi. Było jej trochę przykro, że tak się zachował. Myślała, że chociaż w grudniu, gdy za kilka dni miała być gwiazdka, będzie trochę mnie złośliwy.
Snape musiał zauważyć jej zmianę, bo tuż przy drzwiach, gdy złapała za klamkę, zatrzymał ją mówiąc:
- Wesołych Świąt, panno White.
Dziewczyna zszokowana odwróciła się w jego stronę. Na jego twarzy nie było nic oprócz stale bywającego tam skwaśnienia i złośliwości. Jednak wiedziała, że powiedział to z głębi swojego czarnego jestestwa. Uśmiechnęła się łagodnie i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro