To zawsze była ona.
Dzień zapowiadał się pochmurny, i zwiastujący rychłe opady śniegu. Zima nie dawała o sobie zapomnieć i nie zamierzała odchodzić.
W zamku była cisza, gdyż uczniowie zaczęli już lekcje. Po korytarzu na pierwszym piętrze, przechadzała się młoda dziewczyna w długiej ciemnej sukni. Widocznie na kogoś czekała i wydawała się być zdenerwowana. W pewnym momencie, podszedł do niej straszy czarodziej, z długą siwą brodą i dobrotliwym uśmiechem. Wskazał jej ręką drogę na schody, które ukazała chimera i oboje zniknęli we wnętrzu.
- Usiądź Tottie. - powiedział Dumbledore siadając za biurkiem. Zwykł tam siadać, gdy przyjmował kogoś w gabinecie. Dziewczyna zajęła wskazane krzesło naprzeciwko czarodzieja. - Więc, o czym chciałaś porozmawiać?
- Profesor Snape był znowu na spotkaniu Śmierciożerców. - powiedziała cicho, nerwowo zacierając dłonie.
- Tak wiem. Słyszałem o tym, co się stało - odpowiedział spokojnie Dumbledore - i zanim zaczniesz na mnie krzyczeć, wiedz, że tamtym razem prosiłem, aby został w zamku. W sprawach uczelnianych. Voldemort uwierzył by w takie wytłumaczenie...
Dziewczyna spojrzała nieprzytomnie na czarodzieja. Po chwili milczenia, powiedziała:
- Nie będę krzyczeć... profesor powiedział, że Voldemort dowiedział się, gdzie się ukrywam. To znaczy, że to przed czym mnie chroniłeś, stanie się rzeczywistością?
- Nawet jeśli, to Czarny Pan nie będzie miał nad tobą władzy. - powiedział spokojnie.
- Skąd wiesz? A jeśli to wcale nie chodziło o Obskurusa? Sam mówiłeś, że to więzy krwi decydują o... - mówiła ale Dumbledore jej przerwał uniesieniem ręki.
- Masz rację. Tak mówiłem, ale dla niego jesteś tylko bronią, kimś kto poniesie jego dzieło, w razie jakby mu się nie udało. Gdyby wiedział, gdyby chciał dowiedzieć się o najpotężniejszej magii na świecie, miał by świadomość, że tylko miłość dałaby mu władzę nad tobą... Voldemort boi się tego uczucia, bo nigdy go nie zaznał. – odparł.
- No tak, on mnie nie kocha... - zaśmiała się gorzko - gdybym mogła cofnąć czas i mogła wybrać inne życie, zmieniłabym wszystko. Gdym tylko miała taką możliwość... - opuściła wzrok. Po jej słowach zapadła ciężka cisza, którą od czasu do czasu przerywał Fawkes siedzący na żerdzi.
- Wszystko? - zapytał po chwili Dumbledore. Tottie popatrzyła w jego błękitne oczy i powiedziała:
- Tak... bo dlaczego? Za co to? Co ja takiego zrobiłam, że nie dostałam od losu szansy na rodzinę, na ciepło domu i zrozumienie?
- A może spójrz na to z drugiej strony? Dostałaś od losu wiele cudownych rzeczy. Możesz się uczyć, zdobywać wiedzę, bawić się, płakać, śmiać... Masz przyjaciół, którzy cię wspierają i kochają. Którzy zrobili by dla Ciebie wszystko. A czasem i więcej - mrugnął do niej, na co dziewczyna się zarumieniła, wiedząc o co chodzi Dumbledore'owi - to wszystko jest nic? Życie dużo odbiera, to prawda ale równie dużo daje. I trzeba się z tego cieszyć.
- Życie jest niesprawiedliwe. - powiedziała cicho.
- Ale i tak jest dobre. - dokończył czarodziej - A teraz mi opowiadaj jak współpraca z Horacym? Kiedy zdajesz OWUTEMY? Rozmawiałem z Severusem, ale powiedział, że zostawia to do twojej decyzji.
- W czerwcu mam zdawać, już rozmawiałam z profesorem Snape'em. Horacy mnie szkoli i pozwala prowadzić lekcje - zaśmiała - uważa, że mam wspaniałe zdolności pedagogiczne.
- Ja też tak uważam. To już za rok będziemy mieć nowego Mistrza Eliksirów - zachichotał - znaczy się, Mistrzynię.
- Jakby profesor Snape to usłyszał - zaśmiała się - to bym skończyła jako jeden ze składników do jego eliksirów.
- Uważam zgoła co innego - powiedział konspiracyjnie - Słyszałem od Poppy...
- Brednie. - przerwała mu szybko, odwracając wzrok.
- Ah tak? Przede mną nie musisz udawać. Wiem, że przełamałaś ten paranoiczny fałszoskop, który Severus nosi w sobie. Wierz mi, fałsz wyczuwa na kilometr. Przedarłaś się przez jego bariery. - uśmiechnął się do dziewczyny
- Czy ja wiem...? Może to on przedarł się przez moje? – westchnęła. - Pójdę już, mam mnóstwo pracy. - wstała z krzesła i podeszła do drzwi. W tym samym momencie, do gabinetu Dumbledore'a wszedł Horacy Slughorn, z miną, co najmniej grobową. Dyrektor natychmiast wstał zza biurka i szybko podszedł do profesora.
- Horacy, co się stało? – zapytał.
- Ja... to się stało tak szybko... nie wiedziałem - zaczął się jąkać nauczyciel.
- Spokojnie. Opowiedz po kolei, co się stało?
- Chodź do skrzydła szpitalnego...
Dumbledore wyszedł za Slughorn'em, a Tottie poszła zaraz za nimi. Nauczyciel eliksirów był roztrzęsiony i nie dało się od niego nic dowiedzieć. Mówił cały czas bez ładu i składu.
Po drodze do skrzydła szpitalnego natknęli się na zmierzających w tym samym kierunku, Severusa Snape'a i Minerwę Mcgonagall.
- Severusie, czy wiesz co się stało? - zapytał Dumbledore podchodząc do młodszego nauczyciela.
- Weasley się otruł, tak powiedziała Pomfrey. - odparł chłodno.
- Czy to o tym chciałeś mi powiedzieć, Horacy? - Dumbledore zwrócił się do Slughorn'a. Ten tylko kiwnął głową potwierdzając. Ruszyli dalej aby zobaczyć jaka była przyczyna otrucia się chłopaka z Gryffindoru. Po drodze, Horacy opowiedział co stało się w jego gabinecie. Harry wraz ze swoim przyjacielem, przyszli do niego, aby zrobił odtrutkę na eliksir miłosny, który wypił Ron. Po czym otworzyli butelkę wina i wypili po kieliszku. Znaczy wypił tylko Ron, bo Harry z Horacym nie zdążyli. W odpowiednim momencie przyjaciel Rona podał mu Bezoar, który jest najsilniejszą odtrutką na wszystkie trucizny. Gdyby nie szybka reakcja, Weasley mógł źle skończyć.
Przy łóżku chorego siedzieli jego przyjaciele i siostra. Hermiona, Ginny i Harry, a dookoła krzątała się Pani Pomfrey, która doglądała Rona.
- Szybka reakcja z tym bezoarem, Harry - powiedział Dumbledore, zerkając na chłopaka - Powinieneś być bardzo dumny ze swojego ucznia, Horacy* - tutaj zwrócił się do osłupiałego Slughorn'a.
- Hm? - zdziwił się nauczyciel, wyrwany z marazmu - A tak, jestem bardzo dumny.
- Myślę, że wszyscy zgadzamy się co do tego, że Potter zachował się bohatersko. - wtrąciła Mcgonagall.
- Ale pytanie brzmi: dlaczego do tego doszło? *
Wszyscy zebrani wpatrywali się w siebie nawzajem i na nieprzytomnego Rona. Tottie stanęła obok Snape'a, którego mina nie wyrażała żadnych emocji. Jak zwykle był skałą, z której nic nie można było wyczytać.
- W rzeczy samej - powiedział Dumbledore podchodząc do Slughorn'a - To wygląda na prezent, Horacy - wziął butelkę, którą trzymał nauczyciel eliksirów i powąchał wieko - Nie wiesz, kto Ci podarował tą butelkę? Tak przy okazji, czuć subtelną woń lukrecji i wiśni. Nie wydaje się być skażona trucizną* - wysądował i podał butelkę Snape'owi. Ten również powąchał zawartość i ocenił swoim zmysłem Mistrza Eliksirów, czy ciecz faktycznie może być skażona. Po czym podał ją Tottie aby i ona mogła się przekonać. Dziewczyna popatrzyła na niego niepewnie, a potem wzrok przeniosła na butelkę. Ciecz nie pachniała niczym innym, niż tym co stwierdził Dumbledore. I wydawało się to podejrzane...
- Właściwie, to sam chciałem dać to w prezencie. - powiedział Slughorn.
- Komu, jeśli mogę spytać? - zapytał łagodnie dyrektor.*
Zapadła na chwilę cisza. Tottie popatrzyła na nieprzytomnego chłopaka, a potem na Snape'a. Był jak skała. Nie zdradzał nic co go niepokoiło albo może nie było takiej rzeczy, która mogła wzbudzić jego podejrzenia. Stał i patrzył na to co się dzieje dookoła. Nagle, dziwne uczucie uderzyło Tottie. Miała swego rodzaju deja vu odnośnie swojego profesora. Zauważyła, że coś go dręczy. Jest bardziej blady, przybyło mu zmarszczek i wyglądał jakby nie spał od kilku dni. Dopiero teraz, Tottie zauważyła upływ czasu i jego brzemię, jakie dźwigał Snape. Zrobiło się jej go żal...
- Panu, Panie dyrektorze* - powiedział w końcu Slughorn. Wszyscy oniemieli. I popatrzyli po sobie.
Nagle obecną ciszę, przerwał piskliwy głos jakiejś dziewczyny, która nie wiadomo kiedy zjawiła się przy nich.
- Gdzie on jest? - krzyczała - Gdzie mój Mon-Ron? Pewnie o mnie pytał! *- przepchała się pomiędzy Snape'em, a Slughorn'em i podbiegła do łóżka, na którym leżał Ron. Tottie zachichotała pod nosem, widząc rozparzoną dziewczynę.
Snape patrzył na to ze swego rodzaju pogardą, co jeszcze bardziej bawiło Tottie.
- Co ona tu robi?* - krzyknęła piskliwie dziewczyna, wskazując na Hermionę, która trzymała chłopaka za rękę.
Hermiona czym prędzej poderwała się z krzesła i przypuściła atak na dziewczynę. Przez chwilę, słychać było ich wrogą wymianę zdań.
W tym czasie, nauczyciele oglądali tą scenę z większym lub mniejszym zainteresowaniem. Snape pokonywał ich wszystkich. Jego mina pogardy, zniechęciłaby każdego do okazania jakiegokolwiek współczucia dla tych dzieciaków.
W pewnym momencie, Ron zaczął coś mruczeć pod nosem i niespokojnie się kręcić.
- Widzisz? - zapytała piskliwa dziewczyna - wyczuwa moją obecność. Nie martw się Mon-Ron! Jestem przy tobie.* - powiedziała podchodząc do łóżka chorego.
Natomiast nieprzytomny Ron, wymamrotał tylko jedno słowo: Hermiona.
Harry uśmiechnął się pod nosem, a Lavender wybiegła z płaczem.
- Dobrze jest być młodym i móc poczuć co to ukłucie miłości. *- powiedział Dumbledore. Tottie posmutniała. Dopiero co ta cała scena śmieszyła ją niezmiernie, ale teraz rozbawienie zniknęło. Pozostało jakieś uczucie niezrozumiałego żalu i smutku. Wyminęła nauczycieli i również wyszła z sali. Zatrzymała się we wnęce tuż przy schodach i patrzyła przez okno na błonia, które pokryte były śnieżnym puchem. Wszystko nadal było uśpione, a gdzieś poza granicami Hogwartu, był Londyn, w którym ludzie żyli spokojnie i nie zdawali sobie sprawy, że w każdej chwili czyha na nich niebezpieczeństwo. Gdzieś tam była Maddie...
Tottie stała tam przez chwilę, dopóki nie usłyszała kroków. To nauczyciele wracali z sali chorych. Nie chciała żeby ją ktokolwiek zobaczył, więc zbliżyła się najbliżej ściany i schowała za winklem.
- Widzę Cię, White - mruknął obok niej głos Snape'a.
- Jak zwykle... – westchnęła.
- Nie schodzisz na dół? Zaraz kolacja. - powiedział podchodząc do niej bliżej i stając obok.
- Jakoś nie jestem głodna. Myśli Pan, że Ron z tego wyjdzie?
- Sądzę, że tak. Weasley jest durny ale tym razem miał szczęście, że Potter miał dzień myślenia - sarknął - i podał mu bezoar.
- Horacy chciał otruć Dumbledore'a? - zapytała zwracając twarz w jego stronę. Napotkała na jego czarne jak węgiel oczy, które prześwietlały ją na wylot.
- Nie. To jakaś okrutna pomyłka.
- Pan coś wie... - stwierdziła szybko, widząc nieobecny wzrok profesora.
- Ja mam imię – mruknął. - nic nie wiem. Dla mnie to wszystko jest równie dziwne i podejrzane jak dla Ciebie.
Zapadła między nimi cisza. Stali obok siebie i myśleli nad tym, czego byli świadkami. I pomimo tego, co Snape powiedział przed chwilą, doskonale wiedział, kto za tym wszystkim stoi. To nie mógł być przypadek. Najpierw naszyjnik, a teraz zatruty tonik.
- Boję się... I ten strach mnie paraliżuje. - odezwała się nagle Tottie. Snape podszedł bliżej niej i chwycił za jej dłonie. Były zimne, prawie skostniałe.
- To zrozumiałe, że się boisz. Strach to coś bardzo ludzkiego. – powiedział.
- Uważasz, że za tym wszystkim, stoi Voldemort? To przeze mnie, prawda?
- Nie. Nie przez Ciebie. - powiedział chłodno. - Za wszystkim co podejrzane stoi Voldemort. To on sieje nienawiść, zwątpienie i podejrzliwość. Chce zasiać strach, aby łatwiej manipulować ludźmi.
- Wiesz, chyba napiszę książkę. Złote myśli Profesora Snape'a. - sarknęła.
- Mówił Ci ktoś, że jesteś bezczelna? - zapytał złośliwe Snape.
- Ty. Wiele razy. - zaśmiała się. Zrobiła krok bliżej i przytuliła się do nietoperza z lochów. Znowu nie zaprotestował, tylko objął ją mocniej, czując jej bijące serce przy swoim. Jej ciepło otulało go od wewnątrz i czuł błogi spokój. Mógł tak stać całe wieki, a nigdy nie miałby dosyć. Nigdy nie miałby dosyć tej natrętnej dziewczyny, która wtargnęła w jego życie, z wielkim impetem. I nie zamierzała odchodzić. Przytulił swoją twarz do jej pachnących, prostych, blond włosów i przypomniał sobie, wszystkie chwilę spędzone z tą dziewczyną. Stary drops miał rację... To była ona... To zawsze była ona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro