Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szczera Rozmowa?

W końcu nadszedł dzień pierwszego zadania turnieju. Cała szkoła nie mogła skupić się na niczym innym i już od rana wszyscy przygotowywali się na wieczorne otwarcie zawodów. Z tego co Tottie usłyszała, miało to być trudne i niebezpieczne zadanie. Gdzieś obiło jej się o uszy, że zostały sprowadzone w tym celu smoki. Jeśli miało się to okazać prawdą, to ten turniej nie będzie piknikiem jak to wszyscy zakładali.

Po śniadaniu postanowiła spotkać się z dzieciakami z Gryffindoru. Chciała porozmawiać z Harrym i dodać mu otuchy przed Turniejem. Wiedziała, że chłopaka opuścili znajomi i że samemu jest mu ciężko.

Wspięła się po schodach do wieży Gryffonów i stanęła przed portretem, który odgradzał wejście do dormitorium.

- Podaj hasło. - powiedziała gruba dama z obrazu.

- Nie znam. Możesz zawołać Harrego Pottera? - odpowiedziała dziewczyna, a Gruba Dama na chwilę zniknęła z ram obrazu. Tottie stała gapiąc się jak ciele na malowane wrota, gdy nagle obraz zaskrzypiał i z dziury pod nim, ukazała się czarna czupryna Harrego.

- Hej Tottie, co Cię tu sprowadza? - zapytał chłopiec. Dziewczyna zauważyła, że jest blady i zaniepokojony. Nie dziwił jej ten fakt, jednak zrobiło jej się szkoda chłopaka, bo wszyscy się na niego uwzięli, wylewali na niego wiadro pomyj, a nikt nie zapytał jak się czuje.

- Chciałam zapytać jak twój nastrój przed pierwszym zadaniem? – uśmiechnęła się szeroko, przytulając chłopka.

- Sam nie wiem... denerwuję się tym wszystkim.

- Naturalnie. – powiedziała. – ale ja wiem, że dasz sobie radę. Jesteś zdolny i wierzę w ciebie, pamiętaj. - uśmiechnęła się.

- Dzięki Tottie. – powiedział ponuro. - Dobrze, że choć Ty mi kibicujesz.

- Nie tylko ja. Przecież Hermiona z bliźniakami zrobili transparenty, ja nabyłam sobie szalik z twoim nazwiskiem i nie, nie jest to POTTER CUCHNIE. - szybko uprzedziła ze śmiechem. - To było paskudne, że tak postąpili. Wszyscy trzymają za ciebie kciuki, kochany.

- Nie wszyscy...- powiedział smętnie Harry.

- Oh no tak...- Tottie posmutniała. - Hermiona mi wspominała o Ronie. Przykro mi Harry, ale wierzę, że Ronowi przejdzie wkrótce. - uśmiechnęła się łagodnie.

- Obyś miała rację.

- Pamiętaj, ja zawsze mam rację, nawet jak jej nie mam. – zachichotała, tarmosząc go po czuprynie.

- Oczywiście. - uśmiechnął się. - A jak to znosi Snape? Przecież do tej pory to on miał zawsze rację. - zaśmiał się chłopak.

- Profesor Snape, Harry. - poprawiła go. - Jakoś musi z tym żyć. Ciągle mruczy pod nosem jaka to ja jestem wstrętna, ale co ja się będę tym przejmować. – machnęła ręką.

- Podziwiam Cię, naprawdę. Wszyscy go nienawidzą, a Ty się z nim świetnie bawisz.

- Bo do profesora Snape'a trzeba podchodzić z dystansem. – mrugnęła porozumiewawczo. – Dobra, zmykaj, ja też muszę uciekać. Nietoperz oczekuje mnie w lochu. – zachichotała, a Harry jej zawtórował.

- Jasne, dzięki Tottie. To do zobaczenia wieczorem.

- Do zobaczenia. - pomachała i poszła schodami w dół.

Zeszła do lochów, gdzie zawsze było mroczno i zimno. Gdyby nie płonące pochodnie na ścianach, byłoby tu nie do zniesienia.

Z uśmiechem na twarzy chwyciła klamkę od gabinetu Snape'a i pewnie weszła do środka.
W cieniu, przy biurku siedział Mistrz Eliksirów i przeglądał jakieś pergaminy. Tottie przeszył dziwny dreszcz, jakby dawne wspomnienie ze szkolnych lat. Pamiętała, jak kiedyś po pojedynku z jedną ze Ślizgonek została wezwana do niego na rozmowę. Dostała wtedy taki szlaban, że długo zapadł jej w pamięć.

- Jestem. - powiedziała podchodząc bliżej.

- Widzę. Siadaj. - mruknął nie podnosząc wzroku znad pergaminów.

- No więc słucham. Co mam zrobić, gdzie iść, co załatwić? - uśmiechnęła się. W tym momencie, Snape spojrzał na nią jakby była wstrętną chorobą, która go nawiedza. Jego twarz wykrzywił okropny grymas mieszaniny obrzydzenia, pogardy i zdenerwowania.

- Ćwiczysz oklumencję, White. - syknął akcentując jej nazwisko.

- Oh no tak. - udawała zmartwienie. - A może mógłby mnie Pan nauczyć, legilimencji? Przecież to też może się przydać.

- Nie sądzę... - odparł cicho. - Siadaj tam. - To mówiąc wskazał krzesło pod biblioteczką.

Tottie fuknęła pod nosem, ale ostatecznie i tak usiadła na wskazane miejsce. Wyprostowała się jak zwykle, a na twarzy pojawił jej się serdeczny uśmiech, który wyprowadzał Snape'a z równowagi.

- Mam nadzieję, że skończymy przed turniejem? – zapytała.

- Jak się przyłożysz i skupisz to może zdążysz. Liczę do trzech. Raz... dwa... trzy... Legilimens!

Krzyknął z zaskoczenia i wnet, cały gabinet rozpłynął się tak jak ostatnim razem i Tottie nagle zobaczyła siebie. Stała na dziedzińcu otoczona Ślizgonami i kilkoma zaufanymi znajomymi z Ravenclawu. Naprzeciwko siebie widziała dziewczynę o długich i brązowych włosach, która celował do niej różdżką. Potem zobaczyła siebie leżącą w skrzydle szpitalnym z okropną wysypką i ręką w gipsie.

- Stop! - krzyknęła. Całą siłą woli powstrzymała Snape, a wyszedł z jej umysłu.

- Należało ci się wtedy. - mruknął - Pamiętam, że myłaś kociołki do końca roku. - uśmiechnął się złośliwie.

- A Pana to bawiło. - zmarszczyła brwi. - Zostałam poszkodowana przez tę wywłokę, a Pan dał mi szlaban!
- Język White. - powiedział lodowato. - Jak dobrze pamiętam to Ty zaczęłaś, bo w przypływie głupkowatej odwagi, stanęłaś w obronie jakiegoś Gryffona. - prychnął z pogardą .- dziwię się, że zostałaś przydzielona do Krukonów.

- A Pan by pozwolił, żeby go gnębiono, tak?! Bo przecież to by było w myśl zasady oko za oko, no nie?! - krzyknęła oburzona, wstając z krzesła.

- Siadaj White. - syknął podchodząc szybko w jej stronę. Tottie z powrotem usiadła w miejscu, gdy Snape stanął niebezpiecznie blisko niej. Złapał ją za nadgarstki i syknął:

- Co chciałaś przez to powiedzieć?

- Ja... Ja...nic – jęknęła.

- Chciałaś powiedzieć, że w myśl tej zasady nienawidzę Pottera, bo ta wariatka Flinch ci czegoś naopowiadała? Miałaś z nią nie rozmawiać. - jego głos był lodowaty. Sto razy bardziej wolała jak się wydzierał, taki chłód mógł być jeszcze bardziej niebezpieczny.

- Proszę mnie puścić... - próbowała wyrwać się z jego uścisku. Snape, ku jej zdziwieniu usłuchał i oddalił się od niej. Po czym, nie patrząc w jej stronę, rzekł:

- Znowu mnie nie posłuchałaś. Co musi się stać żebyś w końcu dorosła?

- Albus poprosił, abym zaniosła Pani Felicji jakiś eliksir. Nie mogłam postąpić inaczej. - powiedziała ze skruchą, podchodząc bliżej. Nie chciała się z nim znowu kłócić. Ostatnim razem, pół roku milczeli i ignorowali się nawzajem. Nie chciała tego powtarzać. – Powiedziała mi o wszystkim przez przypadek.

- Wynoś się stąd. Nie chce Cię widzieć. - powiedział chłodno.

- Profesorze, - powiedziała stając obok niego. Próbowała znaleźć jego wzrok, ale na darmo. - dlaczego nie chce mi Pan zaufać? Pan zna moje najgłębsze tajemnice i to takie, którymi raczej nie ma się co chwalić. Ani chwili nie wahałam się, aby panu powiedzieć o tym wszystkim. Dlaczego więc Pan nie może mi zaufać?

- Bo nie potrzebuje sesji terapeutycznej. - sarknął - A różnica między mną, a Tobą jest taka, że ja miałem prawo to wiedzieć, bo jestem twoim opiekunem.

- A ja pańską podopieczną, - sarknęła - i też powinnam coś o panu wiedzieć. Bo może Pan jest seryjnym czarnoksiężnikiem, który zabija z zimną krwią, i co wtedy? - uśmiechnęła się, a Snape spojrzał na nią tak, że niejeden uczeń umarłby na zawał podnosząc statystyki śmiertelności w Hogwarcie. - Ja wiem, że nie miał Pan łatwo. Pani Felicja nie powiedziała mi zbyt dużo, tyle tylko że Huncwoci upatrzyli sobie Pana jako swoją ofiarę. - powiedziała dalej. - Chciałam się dowiedzieć od Pana, a nie od kogoś innego, bo to by oznaczało brak szacunku dla Pana...

- Bo pewnie teraz masz go dla mnie w nadmiarze. - sarknął - wynoś się!

- Nie! I myli się Pan, mam dla Pana szacunek, bo uważam, że jest Pan bardzo mądrym, wręcz genialnym czarodziejem. Co by się stało, gdyby Pan mi o sobie opowiedział? - zapytała łapiąc go za ramię. Myślała, że Snape odsunie się, ale ku jej zdziwieniu nie cofnął ręki.

- Ta wiedza nie jest Ci potrzebna. Zrozum to i opuść w końcu to pomieszczenie.

Tottie opuściła głowę. Odeszła od niego i skierowała się w stronę drzwi. Jeśli nie życzył sobie jej obecności to trudno, pójdzie sobie. Choć było jej żal, że ona się przed nim otworzyła, a on ją zbył. Wyszło na to, że jest skończoną idiotką jeśli myślała, że on ją trochę lubi. Przynajmniej na tyle, żeby być z nią szczerym.

- Wiem o Lily... to przez nią? - zapytała cicho, stojąc w drzwiach i trzymając klamkę w dłoni. Snape nic jej nie odpowiedział, tylko spojrzał na nią jakby z wyrzutem i... smutkiem? Jakiś dziwny cień przebiegł mu po twarzy i Tottie przez chwilę myślała, że zauważyła łzy w jego oczach. Lecz po chwili, jego twarz na powrót przybrała maskę obojętności i tego przenikliwego zimna.
Nie otrzymawszy odpowiedzi, wyszła z pomieszczenia i udała się wprost na miejsce, gdzie zaraz miało się rozpocząć pierwsze zadanie Turnieju Trójmagicznego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro