Szczera Rozmowa?
W końcu nadszedł dzień pierwszego zadania turnieju. Cała szkoła nie mogła skupić się na niczym innym i już od rana wszyscy przygotowywali się na wieczorne otwarcie zawodów. Z tego co Tottie usłyszała, miało to być trudne i niebezpieczne zadanie. Gdzieś obiło jej się o uszy, że zostały sprowadzone w tym celu smoki. Jeśli miało się to okazać prawdą, to ten turniej nie będzie piknikiem jak to wszyscy zakładali.
Po śniadaniu postanowiła spotkać się z dzieciakami z Gryffindoru. Chciała porozmawiać z Harrym i dodać mu otuchy przed Turniejem. Wiedziała, że chłopaka opuścili znajomi i że samemu jest mu ciężko.
Wspięła się po schodach do wieży Gryffonów i stanęła przed portretem, który odgradzał wejście do dormitorium.
- Podaj hasło. - powiedziała gruba dama z obrazu.
- Nie znam. Możesz zawołać Harrego Pottera? - odpowiedziała dziewczyna, a Gruba Dama na chwilę zniknęła z ram obrazu. Tottie stała gapiąc się jak ciele na malowane wrota, gdy nagle obraz zaskrzypiał i z dziury pod nim, ukazała się czarna czupryna Harrego.
- Hej Tottie, co Cię tu sprowadza? - zapytał chłopiec. Dziewczyna zauważyła, że jest blady i zaniepokojony. Nie dziwił jej ten fakt, jednak zrobiło jej się szkoda chłopaka, bo wszyscy się na niego uwzięli, wylewali na niego wiadro pomyj, a nikt nie zapytał jak się czuje.
- Chciałam zapytać jak twój nastrój przed pierwszym zadaniem? – uśmiechnęła się szeroko, przytulając chłopka.
- Sam nie wiem... denerwuję się tym wszystkim.
- Naturalnie. – powiedziała. – ale ja wiem, że dasz sobie radę. Jesteś zdolny i wierzę w ciebie, pamiętaj. - uśmiechnęła się.
- Dzięki Tottie. – powiedział ponuro. - Dobrze, że choć Ty mi kibicujesz.
- Nie tylko ja. Przecież Hermiona z bliźniakami zrobili transparenty, ja nabyłam sobie szalik z twoim nazwiskiem i nie, nie jest to POTTER CUCHNIE. - szybko uprzedziła ze śmiechem. - To było paskudne, że tak postąpili. Wszyscy trzymają za ciebie kciuki, kochany.
- Nie wszyscy...- powiedział smętnie Harry.
- Oh no tak...- Tottie posmutniała. - Hermiona mi wspominała o Ronie. Przykro mi Harry, ale wierzę, że Ronowi przejdzie wkrótce. - uśmiechnęła się łagodnie.
- Obyś miała rację.
- Pamiętaj, ja zawsze mam rację, nawet jak jej nie mam. – zachichotała, tarmosząc go po czuprynie.
- Oczywiście. - uśmiechnął się. - A jak to znosi Snape? Przecież do tej pory to on miał zawsze rację. - zaśmiał się chłopak.
- Profesor Snape, Harry. - poprawiła go. - Jakoś musi z tym żyć. Ciągle mruczy pod nosem jaka to ja jestem wstrętna, ale co ja się będę tym przejmować. – machnęła ręką.
- Podziwiam Cię, naprawdę. Wszyscy go nienawidzą, a Ty się z nim świetnie bawisz.
- Bo do profesora Snape'a trzeba podchodzić z dystansem. – mrugnęła porozumiewawczo. – Dobra, zmykaj, ja też muszę uciekać. Nietoperz oczekuje mnie w lochu. – zachichotała, a Harry jej zawtórował.
- Jasne, dzięki Tottie. To do zobaczenia wieczorem.
- Do zobaczenia. - pomachała i poszła schodami w dół.
Zeszła do lochów, gdzie zawsze było mroczno i zimno. Gdyby nie płonące pochodnie na ścianach, byłoby tu nie do zniesienia.
Z uśmiechem na twarzy chwyciła klamkę od gabinetu Snape'a i pewnie weszła do środka.
W cieniu, przy biurku siedział Mistrz Eliksirów i przeglądał jakieś pergaminy. Tottie przeszył dziwny dreszcz, jakby dawne wspomnienie ze szkolnych lat. Pamiętała, jak kiedyś po pojedynku z jedną ze Ślizgonek została wezwana do niego na rozmowę. Dostała wtedy taki szlaban, że długo zapadł jej w pamięć.
- Jestem. - powiedziała podchodząc bliżej.
- Widzę. Siadaj. - mruknął nie podnosząc wzroku znad pergaminów.
- No więc słucham. Co mam zrobić, gdzie iść, co załatwić? - uśmiechnęła się. W tym momencie, Snape spojrzał na nią jakby była wstrętną chorobą, która go nawiedza. Jego twarz wykrzywił okropny grymas mieszaniny obrzydzenia, pogardy i zdenerwowania.
- Ćwiczysz oklumencję, White. - syknął akcentując jej nazwisko.
- Oh no tak. - udawała zmartwienie. - A może mógłby mnie Pan nauczyć, legilimencji? Przecież to też może się przydać.
- Nie sądzę... - odparł cicho. - Siadaj tam. - To mówiąc wskazał krzesło pod biblioteczką.
Tottie fuknęła pod nosem, ale ostatecznie i tak usiadła na wskazane miejsce. Wyprostowała się jak zwykle, a na twarzy pojawił jej się serdeczny uśmiech, który wyprowadzał Snape'a z równowagi.
- Mam nadzieję, że skończymy przed turniejem? – zapytała.
- Jak się przyłożysz i skupisz to może zdążysz. Liczę do trzech. Raz... dwa... trzy... Legilimens!
Krzyknął z zaskoczenia i wnet, cały gabinet rozpłynął się tak jak ostatnim razem i Tottie nagle zobaczyła siebie. Stała na dziedzińcu otoczona Ślizgonami i kilkoma zaufanymi znajomymi z Ravenclawu. Naprzeciwko siebie widziała dziewczynę o długich i brązowych włosach, która celował do niej różdżką. Potem zobaczyła siebie leżącą w skrzydle szpitalnym z okropną wysypką i ręką w gipsie.
- Stop! - krzyknęła. Całą siłą woli powstrzymała Snape, a wyszedł z jej umysłu.
- Należało ci się wtedy. - mruknął - Pamiętam, że myłaś kociołki do końca roku. - uśmiechnął się złośliwie.
- A Pana to bawiło. - zmarszczyła brwi. - Zostałam poszkodowana przez tę wywłokę, a Pan dał mi szlaban!
- Język White. - powiedział lodowato. - Jak dobrze pamiętam to Ty zaczęłaś, bo w przypływie głupkowatej odwagi, stanęłaś w obronie jakiegoś Gryffona. - prychnął z pogardą .- dziwię się, że zostałaś przydzielona do Krukonów.
- A Pan by pozwolił, żeby go gnębiono, tak?! Bo przecież to by było w myśl zasady oko za oko, no nie?! - krzyknęła oburzona, wstając z krzesła.
- Siadaj White. - syknął podchodząc szybko w jej stronę. Tottie z powrotem usiadła w miejscu, gdy Snape stanął niebezpiecznie blisko niej. Złapał ją za nadgarstki i syknął:
- Co chciałaś przez to powiedzieć?
- Ja... Ja...nic – jęknęła.
- Chciałaś powiedzieć, że w myśl tej zasady nienawidzę Pottera, bo ta wariatka Flinch ci czegoś naopowiadała? Miałaś z nią nie rozmawiać. - jego głos był lodowaty. Sto razy bardziej wolała jak się wydzierał, taki chłód mógł być jeszcze bardziej niebezpieczny.
- Proszę mnie puścić... - próbowała wyrwać się z jego uścisku. Snape, ku jej zdziwieniu usłuchał i oddalił się od niej. Po czym, nie patrząc w jej stronę, rzekł:
- Znowu mnie nie posłuchałaś. Co musi się stać żebyś w końcu dorosła?
- Albus poprosił, abym zaniosła Pani Felicji jakiś eliksir. Nie mogłam postąpić inaczej. - powiedziała ze skruchą, podchodząc bliżej. Nie chciała się z nim znowu kłócić. Ostatnim razem, pół roku milczeli i ignorowali się nawzajem. Nie chciała tego powtarzać. – Powiedziała mi o wszystkim przez przypadek.
- Wynoś się stąd. Nie chce Cię widzieć. - powiedział chłodno.
- Profesorze, - powiedziała stając obok niego. Próbowała znaleźć jego wzrok, ale na darmo. - dlaczego nie chce mi Pan zaufać? Pan zna moje najgłębsze tajemnice i to takie, którymi raczej nie ma się co chwalić. Ani chwili nie wahałam się, aby panu powiedzieć o tym wszystkim. Dlaczego więc Pan nie może mi zaufać?
- Bo nie potrzebuje sesji terapeutycznej. - sarknął - A różnica między mną, a Tobą jest taka, że ja miałem prawo to wiedzieć, bo jestem twoim opiekunem.
- A ja pańską podopieczną, - sarknęła - i też powinnam coś o panu wiedzieć. Bo może Pan jest seryjnym czarnoksiężnikiem, który zabija z zimną krwią, i co wtedy? - uśmiechnęła się, a Snape spojrzał na nią tak, że niejeden uczeń umarłby na zawał podnosząc statystyki śmiertelności w Hogwarcie. - Ja wiem, że nie miał Pan łatwo. Pani Felicja nie powiedziała mi zbyt dużo, tyle tylko że Huncwoci upatrzyli sobie Pana jako swoją ofiarę. - powiedziała dalej. - Chciałam się dowiedzieć od Pana, a nie od kogoś innego, bo to by oznaczało brak szacunku dla Pana...
- Bo pewnie teraz masz go dla mnie w nadmiarze. - sarknął - wynoś się!
- Nie! I myli się Pan, mam dla Pana szacunek, bo uważam, że jest Pan bardzo mądrym, wręcz genialnym czarodziejem. Co by się stało, gdyby Pan mi o sobie opowiedział? - zapytała łapiąc go za ramię. Myślała, że Snape odsunie się, ale ku jej zdziwieniu nie cofnął ręki.
- Ta wiedza nie jest Ci potrzebna. Zrozum to i opuść w końcu to pomieszczenie.
Tottie opuściła głowę. Odeszła od niego i skierowała się w stronę drzwi. Jeśli nie życzył sobie jej obecności to trudno, pójdzie sobie. Choć było jej żal, że ona się przed nim otworzyła, a on ją zbył. Wyszło na to, że jest skończoną idiotką jeśli myślała, że on ją trochę lubi. Przynajmniej na tyle, żeby być z nią szczerym.
- Wiem o Lily... to przez nią? - zapytała cicho, stojąc w drzwiach i trzymając klamkę w dłoni. Snape nic jej nie odpowiedział, tylko spojrzał na nią jakby z wyrzutem i... smutkiem? Jakiś dziwny cień przebiegł mu po twarzy i Tottie przez chwilę myślała, że zauważyła łzy w jego oczach. Lecz po chwili, jego twarz na powrót przybrała maskę obojętności i tego przenikliwego zimna.
Nie otrzymawszy odpowiedzi, wyszła z pomieszczenia i udała się wprost na miejsce, gdzie zaraz miało się rozpocząć pierwsze zadanie Turnieju Trójmagicznego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro