Szalonooki Moody. / 4
Wrzesień tego roku był paskudny. Cały czas lał deszcz, tak że całe błonia zamieniły się w jedno wielkie grzęzawisko.
Tottie całe wakacje spędziła u siostry, odpoczywając po trudnym roku szkolnym. Dlatego z samego rana, pierwszego września dziewczyna była zawiedziona tym, że tak szybko minął ten czas z Maddie. Nie chciała znowu rozstawać się z siostrą na długie miesiące. Niepocieszona spakowała kufer i pomniejsze torby, i z takim naręczem bagażu przetransportowała się do Hogwartu za pomocą kominka, który został na kilka godzin połączony z siecią Fiuu. Dzięki temu mogła szybciej znaleźć się w zamku i pomóc w przygotowaniu powitalnej uczty dla uczniów i nauczycieli.
- Do zobaczenia w święta. - powiedziała do siostry wchodząc do kominka.
- Do zobaczenia. Tylko grzeczna tam bądź. - uśmiechnęła się Maddie.
- Znowu mi matkujesz.
- No tak, zapomniałam, że od tego masz profesora Snape'a.
- Maddie, skończ bo się ośmieszasz. - Tottie przewróciła oczami i nabrała w garść proszku Fiuu, następnie wypowiadając Hogwart: gabinet Albusa Dumbledore'a , zniknęła w szmaragdowo zielonych płomieniach.
Po chwili znalazła się w dobrze znanym pomieszczeniu. Wyszła z kominka, otrzepała się z popiołu i od razu jej wzrok padł na postać siedzącą przy biurku. Był to dyrektor Dumbledore.
- Witaj Albusie! - powiedziała z uśmiechem, podchodząc bliżej.
- Ah, witaj Tottie. Usiądź proszę. – odpowiedział stary czarodziej, wskazując jej krzesło naprzeciw siebie. - Opowiadaj jak Ci minęły wakacje.
- Dużo się działo. Szkoda, że już się skończyły. - powiedziała smętnie.
- Wszystko co dobre zazwyczaj szybko się kończy. Szybciej niż byśmy chcieli.
-Tak... Zwiedziłyśmy trochę Europy z Maddie. W ogóle, miałam ci napisać o pewnej nurtującej mnie sprawie, o której myślę od kilku dni.
- Słucham uważnie. - odpowiedział spokojnie dyrektor.
- Słyszałeś co się stało na mistrzostwach świata w Quidditch'a?
- Niestety tak. – odparł smętnie Dumbledore i splótł palce u rąk.
- Więc czy to oznacza, że... - zaczęła ale słowa uwięzły jej w gardle.
- Że Voldemort wrócił? - dokończył za nią dyrektor.
- No właśnie. To możliwe? Tak szybko? Przecież nie mógł...
- Voldemort jest potężnym czarnoksiężnikiem. Wiele może ale nie ma powodu do obaw. Sądzę, że to głupi wybryk. - powiedział łagodnie jakby mówił o pogodzie.
- Głupi wybryk! Czy ty siebie słyszysz?! - wzburzyła się na jego słowa i walnęła pięścią w blat biurka.- Mroczny znak pojawia się na meczu Quidditch'a i mówisz, że to nic takiego!?
- Tottie, spokojnie, nie krzycz. Nie powiedziałem, że to nic takiego, tylko, że nie ma powodu do obaw.
- A to nie to samo?
- Nie. Tottie, posłuchaj, ministerstwo jest w trakcie dochodzenia w tej sprawie. Nic nie wskazuje na to, że Voldemort wrócił. A to co się stało, nie musi tego oznaczać.
- Nie wierzysz w to... oboje wiemy, co oznacza Mroczny Znak. - powiedziała już spokojniej. - miałam sny.
- Jakie sny? - zainteresował się Dumbledore i spojrzał z uwagą na dziewczynę, która z zainteresowaniem oglądała swoje buty, nie chcąc patrzeć na dyrektora.
- Miałam Ci powiedzieć wcześniej ale sądziłam, że to nic takiego. Co noc, od wielu tygodni śni mi się to samo. Voldemort i to co się stało... widzę też rzeczy, których nie powinnam widzieć. - tu się zawahała. Nie mogła powiedzieć, że widziała tam Snape'a.
- I? - zapytał Dumbledore.
- I moją matkę. - powiedziała szybko, bo tak naprawdę ją także widziała w tych snach.
- Snów nie można ignorować, ale też nie można ich brać całkiem dosłownie. Dobrze, że mi o tym mówisz. Gdyby coś się zmieniło w tych snach, proszę natychmiast powiedz mi o tym.
- Jak sobie życzysz. Albusie nie lekceważ Czarnego Pana. Oboje wiem jak to może się zakończyć. - powiedziała kierując się w stronę drzwi.
- Jesteś tu bezpieczna, moja droga. Wszystko będzie dobrze. - uśmiechnął się dyrektor i Tottie wyszła z gabinetu.
Do kolacji zostało kilka godzin. Dlatego od razu po spotkaniu z dyrektorem, dziewczyna szybko udała się do swojego pokoju, aby rozpakować swoje rzeczy. Zdjęła swoje mugolskie ubrania i przebrała się w hogwarcką szatę. Była to długa granatowa suknia z drobnymi wyszywaniami tu i ówdzie. Potem nadęła policzki i jej włosy zrobiły się krótkie i niebieskie. Uwielbiała swoje zdolności metamorfomagiczne, bo nie musiała chodzić do fryzjera żeby zmieniać fryzury.
- Tak lepiej. - powiedziała do swojego odbicia w lustrze i wyszła z pokoju. Zeszła po schodach na parter do Wielkiej Sali, gdzie było bardzo tłoczno. Skrzaty spieszyły się, aby przygotować stoły i całą kolację na przybycie uczniów. Na parterze aż wrzało od pracy.
- Witaj, czy mogę wam w czymś pomóc? - zapytała przyjaźnie skrzata, który przechodził obok niej. Spojrzał na nią swoimi wielkimi oczami i przerażony powiedział:
- Panienka, chce... pomóc?
- Dokładnie tak. Zawsze to robię. - uśmiechnęła się. - A my to się nie znamy, nie widziałam Cię tu wcześniej.
- Ah tak, panienka wybaczy, jestem Zgredek. Dyrektor Dumbledore był tak miły, że pozwolił Zgredkowi pracować w Hogwarcie, po tym jak Zgredek dostał skarpetę. I nawet płaci Zgredkowi. - mówił skrzat trochę spokojniejszy. Dziewczyna zauważyła, że nawet się do niej uśmiechnął.
- Bardzo mi miło Cię powitać. Ja jestem Tottie. To w czym mogę pomóc? – powiedziała potrząsając jego małą łapkę.
- Zaproszę panienkę do stołu, gdzie trzeba rozstawić sztućce.
Już po chwili polerowała zastawę i kilkoma machnięciami różdżki, ustawiała ją na stole. Gobeliny były pięknie wyczyszczone, podłoga aż lśniła i wszystko było bardzo porządnie przygotowane. Pomieszczenie oświetlał przyjemny blask latających świec. Jedynie zaczarowane sklepienie grzmiało i było pochmurne.
Na tacach, na stołach przygotowano owoce, one też musiały lśnić.
W pewnej chwili, gdzieś kątem oka, Tottie zauważyła czarną postać przemykającą przez korytarz. Nie myśląc wiele, wzięła w rękę mocno dojrzałą brzoskwinię i wyszła na zewnątrz sprawdzić, czy jej przypuszczenia są słuszne.
Po korytarzu przemykał Snape, w swoich czarnych i nieśmiertelnych szatach. Za nim powiewał jego czarny płaszcz, przypominający skrzydła nietoperza. W jednej chwili na twarzy dziewczyny pojawił się radosny i szatański uśmiech. W tym samym momencie, Snape odwrócił się w jej stronę, a ona krzyknęła:
- Brzoskwinia na dwunastej! - i rzuciła z całej siły trzymanym w ręce owocem. Widziała zaskoczenie na twarzy Snap'ae, która w jednej sekundzie pokryta była sokiem i resztkami brzoskwini. Tottie zwijała się ze śmiechu.
- Pięćdziesiąt punktów od ... – ryknął, ale Tottie zanosząc się śmiechem odpowiedziała:
- No od kogo, profesorze?
- Szlaban White! - krzyknął, podchodząc do niej.
- Też pudło. – zaśmiewała się. W jednej sekundzie stał już przed nią, a jego twarz wciąż pokryta była brzoskwinią, a dodatkowo pojawił mu się na twarzy wspaniały rumieniec wściekłości.
- Szlaban, dzisiaj w moim gabinecie, - syknął. - mam dla Ciebie przygotowane mnóstwo pracy. - uśmiechnął się złośliwie.
- No trudno. Niczego nie żałuję. - powiedziała wyciągając różdżkę i jednym machnięciem oczyściła mu twarz.
- Ty skończona kretynko...!
- No no - powiedziała szybko żeby mu przerwać tyradę. - niech się Pan nie nadyma. Poza tym, do twarzy Panu z brzoskwinią. – zachichotała.
- White... – syknął.
- Już dobrze, przepraszam. Stęskniłam się za panem. - powiedziała dalej lekko rozbawiona.
- Naprawdę? - jego głos nagle stał się spokojny i łagodny. Przynajmniej na tyle na ile Snape potrafił być łagodny.
- Nie. Taki żart dla rozluźnienia atmosfery. - popatrzyła na niego już się nie śmiejąc. Czyżby sprawiła mu zawód? Czyżby on myślał, że...?
- Masz przyjść wieczorem. - powiedział chłodno i ruszył przed siebie, schodząc w ciemne ostępy lochów.
- Profesorze, - powiedziała zanim zniknął jej z oczu. - cieszę się, że Pana widzę. - uśmiechnęła się łagodnie, a Snape nic nie odpowiedział tylko poszedł dalej.
~~~~~
Tego samego wieczoru, gdy już wszyscy uczniowie przybyli do Hogwartu, zaczęła się uczta powitalna. Nowi uczniowie zostali przydzieleni do swoich domów i wreszcie wstał Dumbledore aby przywitać wszystkich.
- Moi mili! - rzekł, uśmiechając się promiennie. - skoro wszyscy już się najedli i napili, muszę jeszcze raz poprosić was o uwagę. Pragnę wam przekazać parę informacji: Pan Filch, nasz woźny, prosił mnie, abym wam powiedział, że lista przedmiotów zakazanych w obrębie szkoły została w tym roku poszerzona o wrzeszczące jo-jo, zębate frysbi i niechybiające bumerangi. Pełna lista zawiera chyba czterysta trzydzieści siedem przedmiotów i jest do wglądu w biurze Pana Filcha. - kąciki ust lekko mu zadrgały. - Jak zawsze, pragnę wam przypomnieć, że żaden uczeń nie ma prawa wstępu do Zakazanego Lasu, a uczniowie pierwszej i drugiej klasy nie mogą odwiedzać Hogsmeade. Z najwyższą przykrością muszę was też poinformować, że w tym roku nie będzie międzydomowych rozgrywek o Puchar Quidditch'a.*
Po sali rozszedł się szum. Wszyscy byli tym oburzeni i szeptali do siebie, lecz nagle dyrektor znowu przemówił uciszając tłum:
- A nie będzie ich z powodu pewnego ważnego wydarzenia, które będzie trwało od października przez cały rok szkolny, pochłaniając większość czasu i energii nauczycieli. Jestem jednak pewny, że nie będziecie żałować. Mam wielką przyjemność oznajmić wam, że w tym roku w Hogwarcie... *
Ale w tym momencie gruchnął grzmot, a drzwi Wielkiej Sali rozwarły się z hukiem. W drzwiach stał jakiś mężczyzna spowity w czarny płaszcz podróżny, wspierając się na długiej lasce. Wszystkie głowy zwróciły się w stronę przybysza, nagle oświetlonego blaskiem błyskawicy.*
Mężczyzna pokuśtykał wprost do stołu nauczycielskiego i gdy kolejna błyskawica przecięła sklepienie, Tottie zauważyła każdy rys twarzy przybysza. A była to twarz niepodobna do niczego. Wyglądała, jakby została wyrzeźbiona ze zbielałego od wiatru i deszczu drewna, i to przez kogoś, kto nie bardzo wiedział jak powinna wyglądać twarz ludzka. Twarz ta posiekana była licznymi bliznami, a sporej części nosa po prostu brakowało. Ale to co najbardziej przerażało były oczy przybysza. Jedno z nich małe, czarne i paciorkowate. Drugie wielkie, okrągłe jak moneta i jasnoniebieskie. To oko poruszało się nieustannie, na górę, w dół, na boki. Bez mrugnięcia.*
Nagle przybysz wzniósł swoją różdżkę ku zaczarowanemu sklepieniu i uciszył błyskawicę. Tottie zadrżała. Ten człowiek był jakiś podejrzany i nie wzbudzał dobrych odczuć w dziewczynie.
- To ten Moody, tak? - zapytała stojącego obok siebie Snape'a. Ten popatrzył na nią i z chłodnym wyrazem twarzy rzekł:
- Tak.
- Podobno połowa więźniów w Azkabanie to jego robota... - ciągnęła dalej. - wyłapał prawie wszystkich Śmierciożerców.
- Nie musisz mi przybliżać tej historii, lepiej ją znam od ciebie. – mruknął.
W tym momencie, przybyły mężczyzna podszedł bliżej stołu nauczycielskiego i stanął kilka kroków od nich. Tottie przestraszyła się tego człowieka, ale nie wiedziała czemu. Odruchowo złapała za ramię Snape'a i lekko schowała się za niego, wciąż dokładnie obserwując przybysza.
- Oszalałaś do końca? - dobiegł ją szyderczy głos nietoperza.
- Mógłby Pan chociaż raz wykazać się zrozumieniem. – fuknęła zza jego ramienia.
- Może Cię schować pod pelerynę? – sarknął.
- Mógłby Pan? - zapytała żywo chichocząc.
- Jak z dzieckiem... - westchnął dramatycznie Snape. Jednak na chwilę zatrzymał wzrok na dziewczynie. Faktycznie, wyglądała jakby się czymś przeraziła. Pierwszy raz widział, że jakiś nauczyciel ją przestraszył. Już chciał coś powiedzieć kąśliwego w jej stronę ale nagle, poczuł ciepło gdzieś w okolicach klatki piersiowej. Przypomniał sobie co tam jest. To wisiorek w kształcie kwiatu lilii. Tylko dlaczego był ciepły? Dlaczego dawał o sobie znać? Przecież Snape doskonale widział obok siebie White i był w stu procentach pewien, że nic jej nie grozi. Na chwilę zatopił się w swoich myślach, nie słysząc wielkiego poruszenia, jakie powstało na sali, z powodu informacji o Turnieju Trójmagicznym.
Wisiorek działał... udało mu się wypowiedzieć zaklęcie, którym wielu sprawiało trudności, i to zaklęcie zadziałało...
- Profesorze? - usłyszał głos dziewczyny.
- Jak się do Ciebie nie odzywam to widocznie nie chcę, - syknął - odczep się od mojego ramienia i siadaj do stołu, a Snape usiadł tuż obok niej.
Tottie zachichotała widząc jego zniesmaczenie i zajęła swoje miejsce. Zaczął się kolejny, ciekawy rok szkolny, w towarzystwie najbardziej ponurego, wrednego i złośliwego człowieka, jakiego kiedykolwiek nosiła ziemia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro