Spotkanie z Hipogryfem.
Luty mijał ponuro i deszczowo. Uczniowie smętnie pałętali się po zamku zmierzając na lekcje. Pogoda nie sprzyjała śmiechom i panującemu zazwyczaj, ogólnemu rwetesowi. Pewnego deszczowego dnia, pod koniec lutego, Tottie miała zajęcia u Hagrida. Przez większość czasu siedzieli w ciepłej chatce i obserwowali ohydne Sklątki Tylnowybuchowe. Nie robiły nic, poza częstym wybuchaniem i gryzieniem rąk Tottie, jeśli w ogóle można było nazwać to gryzieniem.
Oboje z Hagridem, czekali aż deszcz przestanie siąpić i będą mogli wyjść na polanę w Zakazanym Lesie, bo gajowy miał dla dziewczyny jakąś niespodziankę. Nowe zwierzę do oglądania czy coś w tym rodzaju. Tottie znała te jego niespodzianki i szczerze powiedziawszy, trochę się bała tego zwierzęcia.
- Przestanie w końcu lać? - zapytała jakby samą siebie, wyglądając przez okno chatki. Na zewnątrz wszystko zamieniło się w błoto i grzęzawisko. Tottie zastanawiała się, jak na gacie Merlina, wróci wieczorem do zamku.
- Kiedyś przestanie. - odrzekł Hagrid, bawiąc się ze Sklątką.
- Mam dość. - pociągnęła nosem, bo katar jeszcze trochę jej doskwierał.
- Coś zbyt często masz wszystkiego dość. - zaśmiał się olbrzym.
- A Ty byś nie miał? Wyobraź sobie, że otaczają Cię psychopaci, ze Snape'em na czele. – prychnęła.
- Coś mnie się zdaje, że to poważna sprawa, cholibka.
- Śmiej się śmiej. Jak do końca roku nie oszaleję to będzie jakiś cud.
- Co Ci ten Snape zawinił? - zapytał pogodnie Hagrid. Śmiać mu się chciało z oburzenia dziewczyny ale doskonale wiedział, że gdyby się zaśmiał jeszcze raz, oznaczałoby to koniec jego przyjaźni z Tottie.
- Zdurniał, ot co. Ostatnimi czasy, trzęsie się nade mną jak kwoka nad swoim jajkiem. Rzuca we mnie kocami, oplątuje mnie tymi swoimi czarnymi pelerynami. Wytrząsa się nad Dumbledore'em i chce zamordować Moody'ego, za to, że niby on mnie uwięził w jeziorze. - mówiła wzburzona, a na jej policzki wystąpił uroczy rumieniec.
- Oho... faktycznie, zdurniał. Jak na niego, wiecznego gbura i wrednego nietoperza, to coś nowego - zaśmiał się Hagrid. - Tottie, za bardzo się przejmujesz tym wszystkim.
- Przejmuję!? I Ty, przeciwko mnie?!
- Nie, nie. - zaprzeczył szybko olbrzym. - Wisz co, jak na mój rozum, to Snape Cię po prostu polubił.
- Błagam, ty też? - westchnęła zrezygnowana i usiadła przy stoliku.
- Oj Tottie, Tottie. Dobra, trza się zbirać, idziem na polanę. - zakomunikował olbrzym, po czym podniósł się z krzesła i wyciągnął rękę do dziewczyny. Była to olbrzymia dłoń, jak trzy albo cztery dłonie zwykłego człowieka.
Gdy wyszli przed chatkę, okazało się, że deszcz ustąpił, a zza chmur zaczęło wyglądać słońce. Co prawda było zimno i mokro ale dało się wytrzymać. Hagrid poszedł pierwszy, a za nim dreptała Tottie, omijając kałuże, w które niestety, kilka razy udało jej się wpaść. W chwili, gdy dotarli na miejsce, dziewczyna miała całe mokre buty i skarpety, jednak to co zauważyła zrekompensowało jej straty. W odległości trzech metrów stał piękny i potężny Hipogryf. Głowę miał dumnego orła, a ciało konia. Wyglądał cudownie.
- Hagridzie? - zapytała onieśmielona zwierzęciem. Stała jak zaczarowana i wpatrywała się w ten cud natury. Gajowy stał obok niej i czekał, aż dziewczyna oswoi się z widokiem, po czym rzekł:
- To Hipogryf Hothoof. Jest najstarszym Hipogryfem w Hogwarcie. W zeszłym roku mieliśmy jeszcze H-Hardodzioba. - Hagrid zaczął chlipać na wspomnienie ukochanego zwierzęcia. Po chwili jednak wrócił do siebie i kontynuował. - Te zwierzęcia są bardzo dumne i wrażliwe. Bardzo łatwo można je urazić, słowem, lub nie takim ruchem. Wisz, jak je trza oswoić?
- Trzeba się przed nimi skłonić i nie mrugać. Jeśli Hipogryf się odkłoni, można do niego podejść. – odparła, cały czas wpatrując się w przepiękne zwierzę.
- Świetnie! To teraz stań tu gdzie ja i pokłoń mu się. - powiedział Hagrid z uśmiechem na twarzy. Dziewczyna posłusznie podeszła i cały czas wpatrzona w zwierzę, zatrzymała się w miejscu, gdzie przed chwilą stał olbrzym.
- Teraz spokojnie... powoli.
Dziewczyna podeszła krok, jednak Hipogryf potrząsnął gniewie głową, krzyknął i zarył kopytem w ziemię.
- Odsuń się Tottie! - powiedział Hagrid tubalnym głosem. Dziewczyna lekko przerażona, odstąpiła do tyłu. Jednak zaraz zobaczyła zdumiewający widok. Oto Hipogryf odrzucił od siebie Hagrida i podszedł bliżej dziewczyny. Tottie stała jakby przyrosła do ziemi, bo ze strachu, mięśnie odmówiły jej współpracy. Natomiast zwierzę popatrzyło jej głęboko w oczy, po czym się ukłoniło.
Hagrid i Tottie oniemieli. Żadne z nich nie wiedziało, co zrobić. Dlatego stali jak dwa słupy soli, a Hipogryf podszedł jeszcze bliżej dziewczyny i wsunął swój łeb pod jej drobną dłoń.
- Co mam teraz zrobić? - Tottie zapytała szeptem, prawie nie ruszając ustami.
- Ni wim. Spróbuj go dosiąść. - powiedział zszokowany olbrzym, po czym szybko zerwał się z miejsca i poszedł w stronę zamku, tak że ziemia drgała pod jego krokami. Tottie czym prędzej ruszyła za nim, bo nie chciała zostawać sama z tym zwierzęciem. Nie rozumiała, co się stało Hagridowi, że tak nagle pobiegł do zamku.
Z uwagi, że olbrzym miał sporo większe kroki od niej, w połowie drogi musiała przystanąć, a gajowy zniknął jej z zasięgu wzroku. Umazana w błocie, mokra i brudna, stała i ciężko oddychała. Musiała jak najszybciej zebrać się w sobie i biec dalej.
Po kilku głębszych oddechach, znowu podjęła morderczy maraton.
Kiedy wpadła do zamku, dowiedziała się od przechodzących uczniów, że Hagrid pobiegł w stronę gabinetu dyrektora. Nie zwlekając dłużej, ostatnimi siłami, pobiegła schodami na pierwsze piętro. Stanąwszy przed chimerą, wypowiedziała hasło i ukazały się jej spiralne schody, które prowadziły wprost do gabinetu Dumbledore'a.
W ostatniej chwili zdążyła. Hagrid był przed nią zaledwie sekundy wcześniej i nie zdążył zacząć. Dlatego, gdy weszła do środka, a wyglądała jak jakaś mara z jeziora, zauważyła zaciekawiony wzrok Dumbledore'a i siedzącego obok, Snape'a.
- Witam panów psorów. Dyrektorze - powiedział Hagrid, jak gdyby przed chwilą wcale nie biegł. Głos nawet mu nie zadrgał. Czego nie można było powiedzieć o Tottie, która prawie wypluwała płuca. - To co się tam stało... Hipogryf... Tottie. - mówił olbrzym bez ładu. Dumbledore podniósł rękę na co, Hagrid zamilkł i czekał co powie dyrektor:
- Spokojnie Hagridzie. Powiedz to wolniej. Co się stało?
- Psorze, ja ni umim tego wyjaśnić ale niech psor posłucha. Mielim my z Tottie zajęcia z Hipogryfem, a wie psor jakie to zarozumiałe stworzenia, no więc powiedziałem, żeby Tottie ukłoniła się temu zarozumialcowi ale nie zdążyła. - mówił wyraźnie wzburzony i zszokowany. I wnet do rozmowy dołączył zaciekawiony Snape:
- Miałem nadzieję, że powiesz, że zjadł pannę White, ale patrząc, że stoi za Tobą, wnioskuję, że mój osąd był błędny. – powiedział, a dyrektor i Tottie zmierzyli go morderczy wzrokiem, ale Snape nie przejął się tym, i na jego twarzy zagościł złośliwy uśmiech.
- Niech pan psor tak nie żartuje. - żachnął się Hagrid. - Ten dzwoniec, Hothoof sam się jej pokłonił. Pierwszy!
W gabinecie zapadła głucha cisza. Dumbledore wyglądał jakby zobaczył Sami-Wiecie-Kogo, natomiast Snape, jakby odwołano Boże Narodzenie. Tottie jako jedyna uśmiechała się i powoli zaczynała dostawać ataku histerycznego śmiechu. Nie wiedziała skąd takie zamieszanie. Nie jej pierwszej ukłonił się Hipogryf. Wielkie rzeczy...
- Dyrektorze? - zapytała w końcu po długiej przerwie.
- Dziękuję ci Hagridzie, pozwól, że porozmawiam sam na sam z Tottie i profesorem Snape'em. - powiedział łagodnie Dumbledore i Hagrid ukłoniwszy się dyrektorowi, wyszedł z gabinetu.
- Tottie, wydaje mi się, że drzemią w tobie większe moce, niż się spodziewaliśmy. - powiedział dyrektor, gdy zostali sami.
- Chyba w to nie wierzysz? - zapytał ostro Snape. - Nikomu jeszcze Hipogryf nie pokłonił się jako pierwszy. To zwykłe nieporozumienie. Może White wcześniej wykonała ruch, który to durne zwierzę, odczytało jako ukłon?
- O nie Severusie. Nie ma mowy o nieporozumieniu. Hipogryfy są zbyt dumne. Znałem tylko jednego czarodzieja, któremu udało się to co Tottie. - mówił spokojnie Dumbledore.
Dziewczyna chyba rozumiała o czym mowa ale nie chciała dopuścić tej myśli i w nią uwierzyć. Wyznawała zasadę, że jak się czegoś nie usłyszy, to to nie istnieje. Jednak jej światopogląd został szybko zburzony przez Dumbledore'a
- Toma Riddle'a.
- Nie! Nie chce tego słuchać! To nie prawda! - krzyknęła dziewczyna i w jednej sekundzie, przed oczami dyrektora i Snape'a, ukazał się przerażający widok. Tottie zamieniła się w bezkształtną bryłę mroku, która pochłaniała wszystko dookoła. Zanim Snape zdążył zareagować i wyciągnąć fiolkę z eliksirem, dziewczyna w postaci Obskurusa, wyleciała przez okno gabinetu dyrektora i zniknęła nad Zakazanym Lasem.
- Severusie idź za nią. - powiedział Dumbledore i Mistrz Eliksirów zerwał się z miejsca, i pobiegł za dziewczyną.
Dyrektor stał przy dziurze po oknie i wypatrywał Tottie, jednak nigdzie nie widział tej czarnej masy.
Było źle. Tottie zamieniła się w Obskurusa bez etapu przemiany, i Dumbledore zrozumiał, że nie ma dla niej już ratunku.
^^^
- White? Gdzie ty jesteś, durna dziewczyno? - Snape chodził po zakazanym lesie i wołał za Tottie.
Jednak nigdzie nie było jej widać. Na początku myślał, że może coś jej się stało, niezauważenie walnęła w jakieś drzewo, ale wisiorek był chłodny, co go trochę uspokoiło. Snape, odruchowo załapał go, gdy tylko wybiegł z gabinetu dyrektora. Miał nadzieję, że w jakiś sposób mu to pomoże.
Gdy już zwątpił w poszukiwanie tej okropnej dziewczyny, nagle kątem oka dostrzegł sylwetkę, siedzącego pod drzewem, człowieka. Myśląc, że to Hagrid, szybkim krokiem przedarł się przez gęstwinę krzewów. Miał nadzieję, że gajowy widział gdzieś dziewczynę, ale gdy znalazł się w odległości dwóch metrów, spostrzegł, że to Tottie.
- Gdzie Cię nosiło? - zapytał ostro podchodząc bliżej. Zauważył, że dziewczyna ma dziwnie nieobecny wyraz twarzy. Ukucnął przy niej i kontynuował. - Co ci strzeliło do tego durnego łba?
- A Pan jak zwykle, zero zrozumienia. – fuknęła.
- Nie jestem twoim terapeutą tylko nauczycielem. Nie będę się bawił w pocieszanie twojej osoby.
- Ale jest Pan moim opiekunem! - krzyknęła podnosząc się z ziemi. Snape zrobił to samo. Stał teraz przy niej, mając jej głowę na wysokości swoich piersi. Była dosyć niska i drobna. Można by powiedzieć, że wyglądała jak niedożywione dziecko, a nie jak dorosła kobieta. Tyle, że Snape'owi to nie przeszkadzało, bo uważał że jest najbardziej uroczą osobą jaką w życiu widział. Aż się skrzywił na samą tą myśl, że ta dziewczyna mogła mu się podobać.
- I dlatego, że nim jestem wyszedłem cię szukać. – syknął. - A teraz, z łaski swojej, pofatyguj się do zamku. Dumbledore wychodzi z siebie.
- Nie mogę tam wrócić. - powiedziała smutno, opuszczając wzrok.
- W takim razie, życzę miłej nocy w tym lesie. - powiedział złośliwie i odwrócił się by pójść w stronę zamku. Nim zdążył postąpić jeden krok, za szatę złapała go Tottie i powiedziała ostrzej niż zamierzała:
- Pana naprawdę to nie obchodzi?
- Posłuchaj White - powiedział prawie szeptem, odwracając się w jej stronę. - Rozumiem Cię bardziej, niż może Ci się wydawać, ale to nie znaczy, że będę się nad Tobą użalał. Próbuje wtłuc ci do tego pustego łba to, że twoje pochodzenie nie determinuje tego kim jesteś. Nie musisz być taka jak on. Nie jest to wskazane. Ale możesz nim być, jeśli popełnisz te same błędy co Czarny Pan. Dlaczego Ty się tego tak boisz?
- Bo mam za dużo do stracenia! Pan nie rozumie! Kiedy moja ciotka umarła, nie miałam już nikogo na świecie. Może poza Maddie, ale ona zaraz będzie miała swoją rodzinę, a ja? Ja zostanę sama. Jedyną osobą, która się mną interesuje i opiekuje, jest Dumbledore. Nie chce go stracić... Nie chce żeby coś mu się stało przeze mnie.
- White, weź się w garść! – złapał ją za ramiona i ostro potrząsnął - Nie ty jedna straciłaś wszystko. Życie obfituje w straty, śmierć i inne przyjemności tego typu. - sarknął - Tak można się użalać całe życie i nic nie zrobić. Nie lepiej działać?
- Działam tylko co z tego? Nie mam efektów swojej pracy, brakuje mi kilku elementów do modyfikacji tego cholernego eliksiru. No i? - jej twarz przybrała kolor szkarłatu.
Snape chwilę bił się z myślami i patrzył na to rozjuszone dziewczę. Nigdy nie wiedział, jak rozmawiać z kobietami, a już na pewno nie z tymi, które są szalone, a Tottie, w tym momencie wyglądała jak szaleniec rodem z Azkabanu. Po chwili uważnej obserwacji, powiedział:
- Chodź za mną, pokażę ci coś. - i odwróciwszy się od dziewczyny, poszedł leśną ścieżką, wprost w stronę zamku. Tottie zaciekawiona, ruszyła za nim.
Gdy dotarli do lochów, weszli do gabinetu Snape'a i gdy dziewczyna stanęła przy biurku, Mistrz Eliksirów wyjął z szafy jakieś duże naczynie. Była to jakby misa, wypełniona czymś w rodzaju mgły. A może wody? Tottie nie mogła jednoznacznie określić rodzaju tej substancji. Wiedziała jednak, czym jest owe naczynie. Z niemądrze rozdziawioną buzią, patrzyła na Snape'a.
- Zamknij jadaczkę! – warknął. - Chcę dokończyć opowieść Flinch. - skrzywił się na to nazwisko. - Mam nadzieję, że zrozumiesz tą lekcję wychowawczą.
- Co to znaczy? - zapytała zaskoczona.
- Zobaczysz. - w tym momencie wlał do misy zawartość małego flakonika, który wyjął z szafy. Tottie ostrożnie nachyliła się nad zawartością i nagle, gabinet Snape'a zawirował i rozpłynął się. Wylądowała na jakiejś drewnianej podłodze. Była ukurzona i bardzo stara. Zauważyła, że nie jest już w zamku, tylko w czyimś mieszkaniu.
Postąpiła kilka kroków i nagle, z pomieszczenia obok dobiegł ją odgłos krzyków i tłuczonych talerzy. Rozpoznała w głosach kobietę i mężczyznę, którzy bardzo się kłócili. Nie mogła tylko zrozumieć słów, chciała otworzyć drzwi i zajrzeć do środka, gdy nagle, usłyszała za sobą cichy szloch. Z tyłu, pod wysłużoną szafą, siedział mały chłopiec. Miał nie więcej niż siedem lat. Był bardzo chudy, blady i nosił ubrania, które w ogóle do sobie nie pasowały. Były za duże, stare i zniszczone.
Gdy spojrzała na jego twarz, od razu rozpoznała w nim Snape'a. Ten sam haczykowaty nos i czarne długie włosy, opadające mu na oczy. Były dłuższe niż miał dorosły Snape ale wyglądały identycznie.
Chłopiec siedział skulony i płakał...
Nagle obraz zaczął się rozmywać i zmieniać. Teraz stała pod wielkim dębem i obserwowała bawiące się dziewczynki. Obok nich, zza krzaków wychylał się mały chłopiec i z uwagą przyglądał się siostrom. Tottie wiedziała kim były. Ta o rudych włosach, to była Lily Evans. Dziewczynka zauważywszy Snape'a, podeszła do niego i z uśmiechem podała mu dłoń na przywitanie. Tottie pamiętała ten uśmiech, gdy spotykała Lily w Dolinie Godryka.
Nagle, obraz znowu się zmienił i dziewczyna spostrzegła, że teraz znajduje się na dworcu King's Cross, a na stacji stoi czerwony pociąg, Ekspress-Hogwart. Nie rozumiała dlaczego się tu znalazła i próbowała zmusić obraz żeby się zmienił lub ją wypuścił ze swoich szponów. Jednak nic się nie zmieniło. Zauważyła w tłumie tego samego chłopca co przed chwilą. Stał obok wysokiej kobiety, o ostrej i ziemistej twarzy, do której był łudząco podobny. Musiała być jego matką.
Tottie widziała drwiące uśmiechy innych dzieci, które przechodziły koło małego Severusa. Wyśmiewały go, pokazując palcami jego stare i za duże szaty. Widać było, że chłopak pochodzi z ubogiej rodziny i jest zaniedbany. Tottie zrobiło się żal chłopak, chciała podejść i walnąć te zarozumiałe dzieciaki, aż by się nogami nakryły. Jednak to było tylko wspomnienie czegoś, co dawno minęło...
Obraz znowu zaczął się zmieniać i Tottie znowu znalazła się w Hogwarcie. Stała na korytarzu okalającym patio. Dookoła biegały i hałasowały dzieci. Dzień jak co dzień. W drugim końcu korytarza zauważyła wysokiego chłopca o kruczoczarnych włosach, który szedł w parze z rudowłosą dziewczynką. Tottie bezwiednie uśmiechnęła się na ten widok. Czuła się tak, jakby widziała swojego syna z przyjaciółką. Nagle do pary podbiegł jakiś chłopiec, który ciągnął Lily za włosy i wytrącił jej z rąk książki. Leżące dookoła podręczniki, zaczął zbierać Severus.
Potem, w kolejnym wspomnieniu, które zawirowało jej przed oczami, widziała starszego Snape'a, który mógł mieć piętnaście, może siedemnaście lat. Szedł w za dużych szatach, a z tylu miał nalepioną kartkę z napisem : Smarkerus Wycierus.
W Tottie aż zawrzało. Nie mieściło jej się głowie, że ktoś może być tak podłym. Myślała, że to znowu jacyś Ślizgoni zrobili kawał, ale dotarło do niej, że przecież Snape był w Slytherinie, a uczniowie tego domu, trzymali się zawsze razem.
Podążyła więc za czarnowłosym chłopcem, aż znalazła się na błoniach. Było słonecznie więc prawdopodobnie była już późna wiosna. Niedaleko jednego z drzew, zauważyła czwórkę chłopców, którzy stali w kole i coś krzyczeli. Tottie podeszła bliżej i rozpoznała w nich James'a Pottera i Remusa Lupina. Pozostałej dwójki nie znała. To co ich tak bardzo cieszyło, okazało się być Severusem Snape'em, który wisiał do góry nogami, bez spodni.
- Już... rozumiem. – powiedziała, głośno oddychając, gdy udało jej się wydobyć z myślodsiewni.
- Nie wydaje mi się. - syknął dorosły Snape, który stał tuż obok niej. - Jeszcze jedno chce Ci pokazać.
Tottie na te słowa, ponownie zanurzyła twarz w dziwnej substancji i nagle znalazła się w Dolinie Godryka. Była burzowa noc. Siąpił deszcz, a na ulicach stały kałuże. Tottie poznała to miejsce. Stała tuż pod domem Lily i Jamesa. Cztery budynki dalej, znajdował się dom, gdzie mieszkała z matką. Umiała doskonale wskazać to miejsca, więc zaczęła się za nim rozglądać.
Nagle jednak, jej wzrok padł na mężczyznę w czerni stojącego tuż obok. Nie widziała jego twarzy, która skryta była pod kapturem płaszcza. Tottie ostrożnie podeszła bliżej i gdy kolejna błyskawica przecięła niebo, rozpoznała w tym człowieku Snape'a. Wyglądał tak jak teraz. Może miał mniej zmarszczek ale poza tym, nie różnił się niczym od pierwowzoru. Mężczyzna pewnym krokiem, ruszył przed siebie i przechodząc przez furtkę, wszedł do domu Potterów. Tottie szła za nim, chcąc dowiedzieć się, po co on tam idzie.
Po chwili już wiedziała...
Na schodach, przy wejściu, leżał James. Miał otwarte oczy, ale się nie ruszał. Tottie zrozumiała co się stało. To była ta sama noc, w której ona straciła matkę. Tej jednej nocy, ona i Harry, zostali pozbawieni rodziny. To tej nocy, kilka domów dalej, jej matka leżała bez życia, a ona jako dwunastolatka, prawdopodobnie była już w drodze do ciotki.
Nie... Nie była.
Dlaczego wtedy, nie widziała Snape? Przecież, gdy uciekała, widziała człowieka w czerni. Doskonale to pamiętała. Dlaczego wtedy, nie przyszło jej do głowy, że tym mężczyzną jest jej nauczyciel? Przecież wtedy już go znała...
Czuła się dziwnie wiedząc, że sekundę temu, dwunastoletnia Tottie, przebiegała koło dorosłej Tottie... i nie zauważyła siebie
Idąc dalej za swoim profesorem, znalazła się w jednym z pokojów. Zauważyła, że musiał być to pokój dziecka. Świadczyły o tym jasne ściany, a dookoła porozrzucane zabawki. I nagle, zauważyła łóżeczko pod ścianą, a w nim małego, zapłakanego chłopca, który wpatrywał się w coś na podłodze.
Jednak ten widok nie poruszył jej tak, jak rozpacz wymalowana na bladej twarzy Snape'a, który obejmował martwe ciało Lili. Tottie pierwszy raz widziała, żeby płakał. A był to płacz człowieka rozdartego na miliony kawałków, którego serce zostało brutalnie wyrwane z piersi. Człowieka zostawionego samemu sobie, który straszliwie cierpiał. Widziała na jego twarzy ból, strach i czarną, nieprzebraną rozpacz. Czuła te wszystkie emocje, które nim targały. Tulił do siebie bezwładną kobietę i całował po czole, jakby tym gestem, mógł zwrócić jej życie. Lecz ona się nie poruszyła. Nie otworzyła oczu i nie uśmiechnęła się...
Tottie poczuła jak ktoś szarpie ją za ramię i gdy się odwróciła, zauważyła, że siedzi z powrotem na podłodze w gabinecie Snape. Widocznie musiał ją siłą wyciągnąć z myślodsiewni.
Dziewczyna spojrzała na Mistrza Eliksirów i nie dostrzegła tam nic, poza zwyczajową maską obojętności pomieszanej ze złośliwością. Zapadła ciężka cisza. Żadne nie chciało odezwać się pierwsze ale doskonale wiedzieli, że nadejdzie ten moment, kiedy trzeba będzie do końca wyjaśnić dzisiejszy wieczór.
- Panie profesorze... - szepnęła. Podparła się dłońmi o kant biurka i z wielkim wysiłkiem podniosła się z zimnej podłogi. Stanęła obok Snape'a i położyła mu dłoń na ramieniu, którą szybko odrzucił. Nie chciał współczucia, a już na pewno nie od tej dziewuchy. - Profesorze... to był Pan... wtedy w Dolinie... Nie wiedziałam.
- Wielu rzeczy nie wiesz, White. – syknął.
- Tak mi przykro... ja... ja nie wiem co powiedzieć... - mówiła cały czas szeptem, jakby nie chcąc zburzyć tego co zbudowali. Nie chciała przerywać tej nici zaufania.
- Nic nie mów. Wyciągnij wnioski. I nie chodzi mi o to, żebyś się nade mną użalała. Nie potrzebuję litości. Pokazałem Ci to, abyś wiedziała, że nie tylko ty straciłaś bliskich. Nie jesteś wyjątkowa, White, więc przestań. w końcu. się. mazać. - ostatnie słowa wypowiedział z największą złośliwością i kąśliwością, na jaką go było stać.
Znowu zapadła ciężka cisza, którą od czasu do czasu przerywało cykanie zegara.
- Dziękuję. - powiedziała nagle.
- Ciekawe za co...? – mruknął, odwracając się od niej.
- Że mi Pan zaufał i pokazał kawałek siebie.
- Bo się popłaczę. - sarknął. Tottie już otwierała usta żeby rzucić jakimś złośliwym komentarzem ale Snape był szybszy. - Nie zaczynaj swoich mądrości. Idź w tej chwili do Dumbledore'a i powiedz, że jesteś cała.
- Jak Pan sobie życzy, sir. - zasalutowała przed nim z szerokim uśmiechem i teatralnie wymaszerowała z gabinetu. Znaczy prawie. Zanim znalazła się na korytarzu, wróciła jeszcze na chwilę do miejsca, w którym stał Snape. Spojrzała najpierw na swoje dłonie, a potem odwróciwszy się w stronę nauczyciela zapytała nieśmiało:
- Profesorze?
- Wyniesiesz się w końcu stąd, czy nie? – mruknął.
- Muszę jeszcze coś sprawdzić. - powiedziała kryjąc chichot.
- Jeśli musisz... – westchnął teatralnie, układając papiery na biurku.
- Ale Pan się musi do mnie odwrócić, bo inaczej nie wyjdzie. - Snape ze znaczącym prychnięciem, odwrócił się w jej stronę i nagle stracił wzrok. Jedyne co zdołał zobaczyć to burzę szarych jak popiół włosów. Zorientował, że na szyi uwiesiła mu się Tottie. Było jednak za późno na reakcje z jego strony. I gdy próbował wyswobodzić się z jej rąk, przypominających macki ośmiornicy, poczuł coś ciepłego na swoim prawym policzku. Po czym, z dołu spojrzały na niego szmaragdowe, śmiejące się oczy. Wiedział co zrobiła, a dowodem na to był dorodny rumieniec na jej policzkach.
- Co to było? - zapytał cicho.
- W pewnych kręgach, ten gest nazywa się całus. Słyszał Pan?
- Coś mi się obiło o uszy. Wynocha! - okręcił ją wokół jej własnej osi, i skierował w stronę wyjścia.
- Ale Pan jest. - fuknęła - Zawsze mogłam trochę inaczej pana pocałować. Było powiedzieć. – zachichotała.
- WYNOCHA, WHITE! - krzyknął i tuż za nosem, zamknął jej drzwi. Tottie zwijając się ze śmiechu, poszła do gabinetu dyrektora Dumbledore'a.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro