Przyprószone śniegiem.
W połowie grudnia, kiedy dni były ciemniejsze i ponure, a śnieg nieustannie padał, Tottie udała się na spacer do Hogsmeade na zrobienie świątecznych zakupów. Na święta miała zamiar pojechać do siostry, z którą swego czasu mieszkała. Miały bardzo dobry kontakt, mimo, że nie były siostrami z jednych rodziców. Tottie bardzo kochała Maddie i dlatego postanowiła kupić jej jakiś niezwykły prezent, coś czego nie można dostać w Londynie. Tyle tylko, że niezbyt wiedziała co. Maddie uwielbiała żartować i często ofiarą jej żartów była właśnie Charlotta. Często znajdywała poduszkę pierdziuszkę na krześle kiedy chciała usiąść, albo jajko w solniczce, które roztłukiwała sięgając po sól. Dlatego też, Tottie postanowiła, że odwiedzi sklep Zonka i kupi coś "wystrzałowego".
Gdy tylko weszła do środka uderzyła ją ogromną ilość najróżniejszych przedmiotów, których nie za bardzo znała przeznaczenie. Wiedziała, że na pewno coś znajdzie.
Pół godziny była w sklepie i przeszukiwała każda półkę i każdy zakamarek, aż w końcu trafiła na pewne ciekawe cukierki.
- No, to będzie jako dodatek. Teraz muszę znaleźć coś.... - mówiła sama do siebie rozglądając się wkoło. Jednak nic nie przykuło jej uwagi na dłużej. Zrezygnowana, udała się do kasy. Przed powrotem do siostry, zajrzy jeszcze na Pokątną i może tam znajdzie coś odpowiedniego.
Idąc ulicą, zatrzymała się przed wejściem do Miodowego Królestwa. Może to nie był taki głupi pomysł kupić Maddie kosz słodyczy i włożyć do niego cukierki od Zonka? Wtedy by nic nie podejrzewała, a z drugiej strony będzie zadowolona, bo smakołyki z Miodowego Królestwa, były znakomite.
Decyzję podjęła w ciągu kilku sekund, a następnie weszła do sklepu i już po kilku minutach wyszła z niego z wielkim koszem słodyczy. Ledwie dawała radę go nieść. Tottie nie była jakoś szczególnie umięśniona ani dobrze zbudowana, była raczej drobną osóbką.
Po kilku minutach walczenia z koszem, znalazła sposób żeby go odpowiednio uchwycić i załadowana jak wielbłąd, ruszyła w stronę Hogwartu.
Dzień był wyjątkowo ładny. Śnieg padał tylko z rana, a gdy wracała z zakupami wyszło nawet słońce zza ciężkich chmur. Wszystko dookoła było białe i czyste, tak jakby to co brudne schowało się gdzieś głęboko. Nastrój jaki towarzyszył Tottie od rana można było nazwać wyśmienitym. Czuła się spokojna i zarazem bardzo radosna na myśl, o zbliżającym się Bożym Narodzeniu. Stwierdziła, że założy swój najlepszy biały płaszcz i brązowe kozaki, które kupiła przed powrotem do Londynu dwa lata temu. Na dodatek nastrój udzielił jej się również w ogólnym wyglądzie. Włosy zmieniła sobie na śnieżnobiałe, upięte wysoko w coś co przypominało koronę, którą wieńczyły drobne śnieżne gwiazdki. Upodobniła się trochę do jednej z księżniczek z opowiadań, które czytała kiedyś z Maddie. Chciała zmienić kolor oczu na błękitne, bo wtedy pasowałyby do sukienki i upięcia, ale one były ciągle zielone. Czego by nie robiła, to nigdy nie mogła ich zmienić.
Przechodząc przez bramę Hogwartu, zauważyła profesor Mcgonagall, która nakazywała woźnemu Filchowi, który stała na drabinie i wieszał coś nad drzwiami.
- Te wieńce, proszę powiesić trochę niżej żeby były widoczne - mówiła Mcgonagall
- Dzień dobry, Pani Profesor! - powiedziała radośnie Tottie podchodząc bliżej.
- Witaj kochana, widzę, że zakupy się udały. - uśmiechnęła się życzliwie nauczycielka.
- Oczywiście, kupiłam siostrze kosz pełen słodyczy. – odparła. - Może mogę jakoś pomóc?
- Nie, nie trzeba. Pan Filch kończy wieszać wieńce Bożonarodzeniowe. Zaraz idziemy rozwieszać jemiołę.
- Podobno jemioła przynosi szczęście. Zachichotała. W takim razie pójdę do siebie. Obiecałam panu Flitwickowi, że pomogę ozdabiać choinki.
- Pan Flitwick będzie bardzo zadowolony. Tak dawno z tobą nie rozmawiał. – powiedziała starsza czarownica.
- Racja. Od mojego powrotu nie za bardzo miałam czas żeby go odwiedzić. – zmarkotniała dziewczyna. Profesor Flitwick był opiekunem domu, do którego należała Tottie za czasów szkolnych. Bardzo lubiła nauczyciela zaklęć i doskonale się dogadywali.
- Nie każ mu czekać. Do zobaczenia na kolacji.
Po krótkiej rozmowie, Tottie przeszła przez drzwi prowadzące do zamku i zniknęła w środku. Po całym Hogwarcie roznosił się zapach przypraw korzennych, pomarańczy, świeżo ściętych choinek i świątecznego puddingu, który gotował się w kuchni.
Idąc korytarzem przed Wielką Salą, gdzie profesor zaklęć zaczął już zdobić choinki, spotkała leśniczego, który niósł coś pod pachą.
- Się masz Tottie! – powiedział olbrzym.
- Cześć Hagridzie, co u Ciebie ?
- W porząsiu. Udziela mi się klimat świąt. – zaśmiał się tubalnym głosem. - Mam dla Ciebie mały pakuneczek. - To mówiąc wyjął zawiniątko, które trzymał. - Mordownik, tak jak prosiłaś. Ni mogłem wcześni Ci przynieść ale mam nadzieje, że nadal jest Ci potrzebny?
- Jasne, przyda się. Dziękuję ci bardzo. Miałeś jakieś problemy, kłopoty? - zapytała z konspiracyjnym uśmiechem.
- Ani jednusieńkiego.
- Świetnie! Dziękuję ci jeszcze raz, a teraz wybacz, muszę zanieść ten pakunek na górę i wziąć się za przygotowywanie świąt. - To mówiąc lekko podźwignęła kosz.
- Może Ci pomogie? – zapytał z troską Hagrid.
- Nie trzeba, dziękuję
- W takim razie, do zobaczenia na kolacji. - powiedział olbrzym.
- Pewnie! Do zobaczenia! – po czym ruszyła dalej w drogę do swojego pokoju.
Gdy tylko uporała się z otworzeniem drzwi do swojej komnaty od razu postawiła kosz z prezentem dla siostry w szafie, żeby o nim nie zapomnieć gdy będzie się pakować do Londynu, a sama przebrała się w coś lżejszego, bo w zamku było dość ciepło.
Założyła na siebie długą białą sukienkę z szerokimi krótkimi rękawami.
- No, teraz wyglądasz jak człowiek. - uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze.
Nagle stwierdziła, że od śniadania nic nie jadła i poczuła się bardzo głodna. Niestety do kolacji zostały jeszcze trzy godziny. Miała nadzieję, że znajdzie Minkę, skrzatkę, która pomagała jej we wszystkim, i poprosi o coś do jedzenia.
Ubrana, uczesana i w dobrym humorze szła korytarzem, który prowadził do schodów schodzących wprost przy Wielkiej Sali. W drodze zaczepił ją Dumbledore. Jak zwykle ze swoim dobrotliwym uśmiechem i życzliwością na twarzy stanął przed nią i rzekł:
- Witaj Tottie. Jak zakupy?
- Wspaniale. Maddie będzie zachwycona. – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
- Cudownie. Nie zapomnij jej pozdrowić. Kiedy wyjeżdżasz?
- Myślę, że za dwa dni. No chyba, że profesor Snape coś mi wymyśli i nie wrócę do Maddie nawet na sylwestra. - powiedziała z miną pomieszaną z kpiną i smutkiem.
- Powiem mu, żeby nic Ci nie wymyślał. – zachichotał Dumbledore - Jak się układa wasza współpraca?
- Na razie oboje żyjemy, czyli nie jest źle. Co będzie potem... czas pokaże. Profesor Snape jest gorszy niż Dementorzy...
- Nie przesadzaj Tottie. To prawda, jest nerwowy, czasami kąśliwy ale da się z nim wytrzymać.
- Ty po prostu nie siedzisz z nim w lochach i nie wiesz jak jest naprawdę. – sarknęła.
- Znam go lepiej niż ci się wydaje, moja droga. – uśmiechnął się tajemniczo. – Spróbuj go zrozumieć albo polubić. Będzie wam prościej pracować.
- Ależ ja lubię profesora Snape'a. – ponownie sarknęła. – Nikt tak jak on nie potrafi psuć humoru.
- Zaczynasz mówić jak on.
- Uchowaj Merlinie!
- Dasz radę, Tottie. Severus zrobi z ciebie najlepszą czarownicę wszechczasów. – powiedział łagodnie, ściskając dziewczynę.
- Jeśli dożyję tego momentu. – westchnęła.
- To najlepszy czarodziej jakiego znam. Nie licząc mnie, oczywiście. - zaśmiał się z własnego dowcipu, na co Tottie przewróciła oczami. - piekielnie zdolny.
- Piekielnie to on jest złośliwy. – sarknęła. – Wybacz, Albusie ale jestem bardzo głodna i chciałabym iść coś zjeść.
- Och, oczywiście. – odparł, wypuszczając ją z objęć. – Zmykaj do kuchni.
~~~~~
W kuchni było jeszcze cieplej niż na korytarzach, ponieważ wszystkie piekarniki były uruchomione i na potęgę piekły ciasta, mięsa i najróżniejsze wyśmienitości, które zostaną podane na kolacji. Na blatach leżała rozsypana mąka, drobiny lukru i przypraw, które nie znalazły miejsca na potrawach. Panował tutaj twórczy nieład.
Gdy tylko Tottie przekroczyła próg kuchni, podeszła do niej skrzatka i od razu zaproponowała coś do zjedzenia. A tym czymś był oczywiście pełnowartościowy posiłek jaki dostawali uczniowie na Wielkiej Sali. Skrzatka nie chciała słuchać tłumaczeń dziewczyny, że chciała coś do przekąszenia, a nie da rady zjeść całego obiadu, bo potem czeka ją kolejny. Skrzatka się uparła i nie było dyskusji. Tottie dostała wielką miskę zupy dyniowej i grzanki. Potem czekała ją pieczeń z indyka w sosie wiśniowym, a na koniec wielki strucel jabłkowy, który wprost uwielbiała. Na koniec wypiła herbatę korzenną i wyszła do Wielkiej Sali, aby pomóc w dekorowaniu choinek.
W sali był profesor Flitwick i kilku uczniów, którzy odrabiali lekcje bądź przyglądali się dekorowaniu pomieszczenia. Wszędzie rozsypane były ozdoby: bombki, girlandy, anielskie włosy i gwiazda, która miała znaleźć się na czubki choinki.
- Dzień dobry, profesorze! – powiedziała z uśmiechem, podchodząc do nauczyciela.
- Panna White, jak miło Panią widzieć. – odparł Flitwick.
- Przyszła pomóc. Czym mogę się zająć?
- Myślę, że tamta choinka potrzebuje kobiecej ręki. – uśmiechnął się wskazując na drzewko stojące na środku. Była to największa choinka na Wielkiej Sali, którą zawsze pieczołowicie ubierał profesor zaklęć. Miała być najpiękniejsza.
Dziewczyna z ochotą podwinęła sukienkę i zabrała się do dekoracji. Jako, że nie mogła używać swojej różdżki, ani swoich zdolności niewerbalnych, musiała wchodzić po drabinie i manualnie wkładać bombki na gałązki. Było to dosyć nużące i bolesne, ze względu na ciągłe chodzenie w dół, a potem w górę. Nie narzekała jednak. Uważała, że dekorowanie drzewka to niezwykle odprężająca i przyjemna praca. Nie myślała wtedy o niczym, bo wszystko było doskonałe i spokojne.
Gdy stojąc na drabinie, wieszała kolejną bombkę, usłyszała jakże dobrze znany, lodowaty głos:
- Zrobili cię ozdobą choinkową, White?
- Jak zwykle uroczy profesor Snape. - odrzekła z szerokim uśmiechem, spoglądając w dół na swojego rozmówcę. Odpowiedziało jej tylko prychnięcie. Potem Snape podszedł bliżej witając się z Flitwickiem stając obok drabiny, na której stała dziewczyna.
- Patrząc na ciebie, zaczynam widzieć drugie dno twojego nazwiska. - zmierzył ją wzrokiem, uważnie oglądając jej ubiór.
- A ja patrząc na Pana, totalnie nie widzę drugiego dna w pańskim nazwisku. - odpowiedziała złośliwie wieszając kolejną ozdobę.
- Szacunek White! – ryknął.
- Monotonny Pan jest... - zerknęła na niego z góry i kontynuowała. - gdyby był Pan tak uprzejmy i podał mi tę gwiazdkę, byłabym wdzięczna. - wskazała palcem na pudełko pod drabiną, w którym piętrzyły się złote gwiazdeczki.
Z paskudnym wyrazem na twarzy, i znaczącym westchnieniem, Snape podał jej ozdobę. Dziewczyna zadowolona szeroko się uśmiechnęła i schyliła by wziąć gwiazdkę. Jednak gdy tylko spróbowała się wyprostować, zakręciło jej się w głowie i próbując złapać równowagę, zaczęła machać rękami. Na próżno, bo drabina pod nią zachwiała się niebezpiecznie i dziewczyna zaczęła spadać w dół. Lecz zamiast zimnej i twardej podłogi, poczuła, że ktoś ją złapał. Otworzyła oczy i ujrzała, że znalazła się w objęciach Nietoperza. Patrząc na nią pogardliwie, postawił ją na ziemię. Stała tak blisko nauczyciela, że mogła poczuć ciepło od niego bijące i delikatny zapach jaśminu, którym pachniał.
- Niezdara. - powiedział złośliwie.
- Mój bohater! – zaśmiała się, po czym obserwowała jego reakcje jak się nadyma i złości.
- Głupia szczeniara.
- Nietoperz. – kontynuowała z radością.
- Hamuj się! Mówisz do nauczyciela, White. – warknął.
- Naprawdę? Ale ja nie przypominam sobie, żebym była uczennicą.
- Mam ci przypomnieć, że uczysz się magii pod moim okiem?
- Jakby pan mógł. – zachichotała. – Mogłam zapomnieć.
- Jeśli dalej będziesz próbować mnie sprowokować to obiecuje, że mnie popamiętasz, smarkulo.
- Obiecuje Pan? – powiedziała szeptem z roziskrzonymi oczami.
Snape spojrzał na nią z pogardą, prychnął i powiewając swoimi szatami, odwrócił się od niej i wyszedł z Wielkiej Sali. Tottie zaczęła się śmiać i wróciła do dekorowania drzewek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro