Przednia Straż.
Życie w Norze, choć zazwyczaj gwarne i radosne, stało się przytłaczające i nie do wytrzymania. Tottie żyła od dnia do dnia, szczególnie nie przywiązując wagi do informacji napływających o nowych ofiarach i o szerzeniu się reżimu Czarnego Pana. Jakoś szczególnie jej na niczym nie zależało. Szukała sobie najróżniejszych zajęć, aby pracować od rana do nocy i nie móc myśleć, bo gdy tylko miała chwilę wolnego, napływały do niej myśli, których wcale nie chciała. Od jakiegoś czasu, zauważyła, że zanikły jej zdolności metamorfomagiczne i nie była w stanie zmienić nawet fryzury. Cały czas chodziła w kucyku, z którego wystawały zmierzwione, kasztanowe włosy, które straciły swój dawny blask.
To wszystko co się wydarzyło, było tak nie logiczne i pozbawione sensu, że Tottie myślała, że to jakiś podły żart lub okrutny sen. Każdego dnia miała nadzieję, że obudzi się w swoim pokoju w Hogwarcie i znowu usłyszy wrzask Snape'a, który będzie jej oczekiwał w lochach. Każdego ranka miała nadzieję ujrzeć tak dobrze znaną siwą brodę i fioletową szatę Dumbledore'a. Lecz nic takiego się nie wydarzyło...
Pod koniec lipca, Szalonooki wraz z Tonks, Lupinem, Kingsley'em i kilkoma innymi aurorami, i znajomymi z Hogwartu, w tym z Hermioną i Weasley'ami, mieli odeskortować Harrego do Nory, który obecnie mieszkał u swojego wujostwa. Miało to nastąpić w urodziny chłopca, dlatego od rana, trzydziestego pierwszego lipca, cała Nora aż huczała od przygotowań. W całej operacji, czyli w Straży Przedniej, jak nazwał tą grupę aurorów Moody, brali udział prawie wszyscy Weasley'e. Tylko Molly i Ginny zostały w domu, aby przygotować Harremu urodziny.
- Tottie, skończyłaś już krem? - zapytała pani Weasley, która wkładała biszkopt do piekarnika.
- Tak. - odpowiedziała smętnie dziewczyna, mieszając jakąś zbitą masę w dużej porcelanowej misie. Molly nie mogła patrzeć na jej smutek. Serce ją bolało i krwawiło, widząc jak ta niewinna dziewczyna cierpi. Molly domyśliła się, że śmierć Dumbledore'a była tylko wierzchołkiem góry lodowej tej rozpaczy. Pani Weasley miała oczy i rozum, i doskonale zdawała sobie sprawę, że głównym powodem smutku i apatii Tottie był Snape. Nie trzeba było być psychologiem aby widzieć, że był kimś ważnym dla dziewczyny.
Molly wytarła ręce o fartuch i podeszła do stolika, gdzie Tottie walczyła z kremem.
- Chcesz porozmawiać? - zadawała jej to samo pytanie dzień w dzień, od początku jej pobytu w Norze. I za każdym razem, odpowiedź brzmiała tak samo:
- Nie.
- Kochanie, serce mi się kraje jak patrzę na Ciebie. Ulżyło by ci choć troszkę, gdybyś mi powiedziała co się dzieje. - kontynuowała Molly.
- A co się ma dziać? - zapytała oschle dziewczyna - Albus nie żyje, a zabił go człowiek, którego obdarzył nadzwyczajnym zaufaniem. Wniosek? Wszystko jest wspaniale! – krzyknęła, rzucając łyżką o stół.
- Tottie... - szepnęła Molly - wszystkich nas to boli i przeraża. Czyn Severusa jest niewybaczalny i niewiarygodny.
- Nie wypowiadaj przy mnie tego imienia. - syknęła i czym prędzej wstała od stołu. Zrzuciła z siebie fartuch i pobiegła na górę do pokoju, który dzieliła z Ginny. Wpadła do środka jak chmura burzowa i od razu rzuciła się na łóżku, krzycząc w poduszkę. Został jej tylko krzyk, bo łzy już dawny wyschły.
Wieczorem, wszyscy z niecierpliwością czekali na przylot Przedniej Straży. Mieli zjawić się w jednej porze, aby było wiadomo, że nikt nie zginął, dlatego Molly wraz z Ginny siedziały w salonie i wpatrywały się w zegar rodziny Weasley'ów, który zamiast godzin miał zdjęcia członków rodziny i napisy miejsc, gdzie aktualnie się znajdowali. Wskazówki pokazywały "Śmiertelne Zagrożenie"
Tottie, zeszła w końcu na dół i usiadła tuż obok Molly. Objęła ją ramieniem na znak wsparcia i czekały. Wtem, po kilku minutach oczekiwania, usłyszały przed domem znajomy trzask. Szybko wybiegły na werandę i od razu ich wzrok padł na dwie postacie, podążające ku Norze. Tottie od razu rozpoznała Hagrida, gdyż był ponad przeciętnie wysoki i wyróżniał się ze wszystkich ludzi na świecie. Obok niego szedł Harry.
- Hagrid! Harry! - krzyknęła podbiegając do nich. Olbrzym od razu przytulił dziewczynę swoimi wielkimi rękami.
- Co wam się stało? Jesteście cali? - zapytała tym razem oglądając Harrego i przytulając go do siebie. - och Harry. Tak się bałyśmy. Pokaż, nic Ci się nie stało?
- Nie, nic. Dzięki Tottie. - odpowiedział ponuro chłopak.
- A gdzie reszta? - zapytała nagle Molly.
- Napadli nas Śmierciożercy, musieliśmy się rozdzielić. - powiedział Hagrid. - za kawałek powinni wszyscy się zlecieć.
- No tak, tak. Chodźcie szybko do środka. - zarządziła Molly i wszyscy poszli do domu. Pani Weasley natychmiast usadziła ich w salonie, dała coś do picia i jedzenia. Tottie wraz z Ginny została na zewnątrz, wypatrując kolejnych przyjaciół. Wnet obok nich znowu rozległ się znajomy trzask i po chwili zza krzaków, wyszli dwaj mężczyźni. Gdy podeszli bliżej, Tottie rozpoznała w nich Lupina i Georga. Podeszła do nich szybko i nagle dostrzegła, że bliźniak jest mocno ranny.
- Co się stało? George? - złapała chłopaka pod ramię i pomogła Lupinowi, zanieść go do domu.
- Ścigali nas Śmierciożercy. Jeden z nich trafił Georga w ucho zaklęciem - powiedział natychmiast Remus. - musimy mu pomóc.
Zaprowadzili chłopaka do salonu i położyli na kanapie. Pani Weasley, jakby zjawiła się spod ziemi, i od razu rzuciła się do syna. Tottie widziała jak płacze i całuje ranę Georga, która była wielką dziurą po uchu. Dziewczynie zrobiło się żal.
- Odejdź Molly. Poradzimy sobie z Remusem, a ty idź i czekaj na następnych. - powiedziała łagodnie, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- George, synku - płakała pani Weasley ale ostatecznie posłuchała się rady i wyszła czekać. Tottie nie czekając dłużej, podwinęła rękawy, spojrzała ze strachem na Lupina i zaczęła opatrywać ranę chłopaka. Wypowiedziała tak dobrze jej znane zaklęcie lecznicze, którego używała nie raz.
- Vulnera Sanentur - murczała cicho, przykładając swoją różdżkę do miejsca po uchu Georga. Powtórzyła zaklęcie trzy razy i krew przestała się sączyć, więc mogła założyć szwy i opatrunki. Chłopak nagle odzyskał przytomność i spojrzał na nią mętnym wzrokiem:
- Umarłem? - zapytał cicho.
- Skądże znowu. Żyjesz nicponiu. - uśmiechnęła się do niego łagodnie przez łzy.
- To dobrze. Wiesz, teraz będę uduchowiony? – szepnął.
- Jaki? - zapytała zdziwiona.
- Oduchowiony, rozumiesz? Uduchowiony, oduchowiony.
- Ah Georgie, Georgie, ty i te twoje żarty. - zaśmiała się dziewczyna i przytuliła go mocno.
- Dzięki Tottie -chłopak również objął ją ramieniem.
Potem zjawili się i inni. W Norze zapanował hałas, który wcale nie był jak zwykle radosny. Wszyscy mówili tylko o jednym. O napaści Śmierciożerców. Nagle jednak, do domu dotarła ostatnia para. Fleur i Bill Weasley, którzy przynieśli smutną wiadomość. Weszli do salonu i już od progu zaczęły sypać się na nich pytania. Dlaczego tak długo? Czy coś im się stało? I gdzie jest Szalonooki?
- Moody nie żyje. - powiedział ponuro Bill.
- J-jak nie żyje? - Tottie wstrzymała oddech.
- Zaklęcie Voldemorta trafiło go prosto w twarz... - wyjaśnił chłopak - nic nie mogliśmy zrobić...
W pomieszczeniu zapadła cisza. Słychać było tylko szum wiatru za oknem i piekarnik, który upiekł ciasto. Przez dłuższą chwilę, nikt nie chciał się odezwać. Kolejny raz, w ciągu niespełna miesiąca, stracili kolejnego sojusznika w walce z Czarnym Panem. Kolejny raz, śmierć stanęła obok nich i zebrała swoje żniwo.
- Trzeba znaleźć ciało. - odezwał się w końcu Lupin.
- O tym samym pomyślałem - odrzekł Bill - nie ma czasu do stracenia.
- Czy to nie może zaczekać? Śmierciożercy na pewno was szukają. Chyba już dość ofiar jak na jeden wieczór. - powiedziała pani Weasley, wycierając łzy w chusteczkę.
- To przeze mnie... - wtrącił ponuro Harry, który do tej pory siedział cicho.- dopóki tu jestem, wy nie jesteście bezpieczni.
- Nie bądź głupi, Harry - powiedziała Tottie. - wszyscy wiedzieli, co to oznacza, a jednak nikt nie protestował i zgodnie się zgodziliśmy na wszystko.
- Ale Voldemort będzie mnie szukał, a wtedy... - mówił daje, gdy Tottie mu przerwała.
- Nie bądź głupi, powtarzam. Zostajesz tutaj i koniec rozmowy. Jesteśmy starsi od ciebie i to my zdecydujemy.
- Tottie ma rację, Harry - powiedziała pani Weasley - Fleur zgodziła się na ślub z Billem tutaj, a nie we Francji. Wszyscy chcemy abyś tu był i żebyś był bezpieczny.
- Ale przeze mnie zginął profesor Moody, a George stracił ucho.
- Nie przez Ciebie! – krzyknęła ponownie Tottie i objęła mocno chłopaka.
Znowu zaległa między nimi cisza, która nie zwiastowała nic dobrego.
- Co z George'em? - zapytał w końcu Harry. - wiadomo jak oberwał?
- To Snape - wtrącił Lupin.
- Snape!? - wrzasnął Harry, a Tottie użyła całej swojej silnej woli, aby nie zrobić tego samego. Gdy tylko słyszała to przeklęte nazwisko, miała ochotę dorwać jego posiadacza i zamordować z zimną krwią. Był dla niej nikim... nienawidziła go z całego serca i życzyła mu śmierci. Oby Voldemort go wykończył jak najszybciej. Marzyła, żeby jej sny o śmierci Snape'a, stały się prawdą....
- Nic mi nie powiedziałeś... - mówił Harry.
- Zgubił kaptur podczas pościgu. Zaklęcie Sectumsempra zawsze było jego specjalnością. Bardzo bym chciał powiedzieć, że odpłaciłem mu pięknym za nadobne, ale musiałem trzymać George'a. - powiedział Lupin.*
Wszyscy oniemieli i stali jak skamieniali wpatrując się w siebie nawzajem. Wszyscy doskonale już widzieli, że Snape był Śmierciożercą i oddanym sługą Voldemorta ale w dalszym ciągu jego nazwisko łączone z Czarnym Panem, sprawiało podłe uczucie. Przecież do niedawna był po ich stronie... A przynajmniej doskonale udawał, że tak było.
- No nic... wznieśmy toast za Szalonookiego. Był oddanym przyjacielem i najwybitniejszym czarodziejem, jakiego znałem. Za Szalonookiego! - powiedział w końcu Lupin, chwytając za karafkę z ognistą Whisky i nalał każdemu do szklanek, które przyniósł pan Weasley. Wszyscy od razu poszli za jego przykładem. Ten dzień był ciężki... z resztą jak każdy inny od miesiąca. Nikt nie stawiał oporów, tylko chwycili za szklanki i podnieśli je do góry.
- Za Szalonookiego!
- Za Szalonookiego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro