Nowe zadania
Święta minęły jak mrugnięcie oka, potem przyszedł sylwester, który upłynął na zabawie do białego rana i Tottie ani się obejrzała, musiała wracać do Hogwartu.
Był pierwszy stycznia, kiedy o godzinie dwunastej po południu, wsiadała do pociągu Hogwart Ekspress. Pożegnała się z siostrą i z duszą na ramieniu usiadła w swoim przedziale. Pierwszy raz bała się reakcji Snape'a. Kazał jej przyjechać już dwudziestego ósmego grudnia ale ani jej się śniło opuszczać siostrę przed sylwestrem. Chciała z nią wejść w nowy rok, który miała nadzieję będzie lepszy niż poprzedni. Co roku się tak oszukiwała ale w gruncie rzeczy, każdy następny rok przynosił wiele radosnych chwil.
Gdy pociąg w końcu ruszył, serce Tottie podeszło jej do gardła i przez całą podróż nie opuszczało tego miejsca. Próbowała czytać książkę, którą ze sobą wzięła, ale nie umiała się na niej skupić. Liczyła na to, że Snape oszczędzi jej cierpienia i zabije ją szybko.
Po kilku godzinach, pociąg nieubłaganie zawitał na stacji Hogsmeade i Tottie po odebraniu swojego bagażu ruszyła prosto do zamku. Ku jej miłemu zaskoczeniu, na peronie czekał na nią Hagrid. Dziewczyna bardzo się ucieszyła na ten widok, ponieważ najprawdopodobniej będzie to ostatnia przyjazna twarz widziana przed jej niechybną śmiercią z rąk Severusa Snape'a.
- Witaj Hagridzie, pomyślności w nowym roku! - powiedziała podchodząc bliżej.
- A no, pomyślności. Wyszłem po Ciebie, bo mi Dumbledore mówi przed wczoraj, że przyjedziesz wcześni i żebym Cię odebrał. Żebyś bidulo nie szła przez ten śnieg. - powiedział olbrzym biorąc od niej kufry i mocno ściskając dziewczynę.
- Bardzo miło z twojej strony i Dumbledore'a. Skąd dyrektor wiedział, że przyjadę dziś? Przecież mówiłam mu, że wracam szóstego.
- Ja tam ni wim skąd. Widocznie ma jakieś swoje sposoby. A teraz chodźmy, bo zamarzniesz.
I ruszyli przed siebie. Przed wejściem na stacje czekała na nich dorożka, która miała ich zawieźć wprost do Hogwartu. Tottie siedziała spięta i nerwowo rozcierała palce. Hagrid spostrzegł to i zagaił:
- W porząsiu Tottie? Denerwujesz się czym?
- Nie. - powiedziała pewnie - To z zimna.
- Mam koc, weź sobie. - to mówiąc podał dziewczynie gruby, brązowy i wełniany pled. Tottie szczelnie się otuliła i dalej jechała w milczeniu. Jednak ten stan nie trwał długo, bo już po chwili Hagrid znowu zaczął mówić:
- Dumbledore'a ni ma. Bedzie pewnie pojutrze, ale jest Snape, który dostał polecenie od dyra żeby Cię przywitać.
- Już ja widzę to jego powitanie. – mruknęła.
- Snape jest... jakby to powiedzieć... jest jedyny w swoim rodzaju. - zaśmiał się Hagrid. - Ale to w porządku chłop. O co się go nie poprosi, zawsze pomoże.
- Pewnie masz rację. Az tak dobrze go nie znam.
Dalsza droga minęła im na rozmowie o świętach i sylwestrze. Tottie opowiedziała Hagridowi o tym co robiły z siostrą, jakie prezenty dostały. Podziękowała olbrzymowi za jego prezent i zapytała czy podobał się ten, który dla niego zrobiła. Tak doskonale się im rozmawiało, że ani się spostrzegli, a byli już u wrót zamku.
- No, to Ty zmykaj do środka, a ja poproszę skrzaty, żeby zaniesły twoje kufry. - powiedział Hagrid gramoląc się z dorożki.
- Dziękuję ci jeszcze raz. Spotkamy się na kolacji? - zapytała na odchodne.
- Jasne!
- W takim razie do zobaczenia! - rzuciła i pognała wprost do swoich komnat. Jednak na schodach wejściowych zatrzymał ją posępny Pan i Władca Lochów, z ironicznym i złośliwym uśmieszkiem. Tottie stanęła niczym zaklęta w kamień.
- Ufam, że święta się udały, panno White? – zapytał.
- Tak, a Panu? - odpowiedziała szybko, próbując przejść obok niego i czym prędzej uciec schodami w górę.
- Nie. Tak. Prędko. White. - syknął odwracając się do uciekającej dziewczyny. Ta powoli zaczęła się odwracać.
- Ja mogę to wyjaśnić... – zaczęła. - chciałam być z siostrą w sylwestra... Ale i tak jestem wcześniej, bo miałam być szóstego, a tak... – nagle jej słowotok przerwał chłodny głos.
- Skończ się tłumaczyć i chodź ze mną.
Snape odwrócił się i zaczął kierować dalej w głąb zamku. Tottie przez chwilę stała w dużym szoku. Wyobrażała sobie, że Nietoperz zaprowadzi ją do lochów i tam wykona egzekucję, tak aby nikt niczego nie podejrzewał. Przed oczyma duszy miała najstraszniejsze obrazy kaźni, jakie tylko była w stanie sobie wyobrazić.
Szła więc za Snape'em korytarzem, a potem schodami w dół do lochów. Gdy znaleźli się przy jego gabinecie, wypowiedział jakieś hasło i oboje weszli do środka. Jak się można było spodziewać, wewnątrz było ponuro i zimno. Wszystko urządzone w bardzo surowym stylu; ciemne i przytłaczające.
- Siadaj. - powiedział pokazując krzesło przy jego biurku. Sam usiadł po drugiej stronie. Tottie posłusznie zajęła miejsce i nagle z jej ust wydobył się kolejny potok słów:
- Sylwester jest raz w roku, a mamy taką tradycję z siostrą, że spędzamy go razem... i... i... chciałam wysłać panu list, ale stwierdziłam, że może... - nie dokończyła.
- Ja wiem, że uchodzę za krwiopijcę i żądnego mordu Nietoperza z lochów, ale na litość Merlina! Nie będę Pani karał, bo po pierwsze, nie leży to w moich kompetencjach, a po drugie, jest Pani dorosłą osobą.
Uff - odetchnęła.
- Przed świętami, mówiłem, że będzie się Pani uczyć robić eliksir wielosokowy. Owszem, to będzie Pani priorytet, jednak dodatkowo chcę, aby nauczyła się Pani wszystkiego, co się tyczy zaklęć niewerbalnych i werbalnych. Zaczniemy od prostych: przywołujących.
- Panie profesorze - zaczęła - Ja umiem większość z tych zaklęć. Już jako dziecko je opanowałam, mogę pokazać. - i w tym momencie krzyknęła accio pióro, i pióro z kałamarza wylądowało jej w ręku.
Snape popatrzył się na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- To powiedz mi White, czego ty nie umiesz? - powiedział przez zaciśnięte zęby, wściekając się na Dumbledore'a, który nie raczył mu powiedzieć co dziewczyna potrafi.
- Mam problemy z transmutacją przedmiotów. Siebie mogę po prostu zmienić ze względu na moje zdolności metamorfomagiczne. No i oczywiście niektóre eliksiry, typu Tojadowy, wywar Żywej Śmierci.
- Dość dużo umiesz w takim razie. Ale dużo to wcale nie znaczy wystarczająco. Chce abyśmy zaczęli od transmutacji. Jakie znasz zaklęcia? - zapytał wstając zza biurka i podchodząc do biblioteczki.
- Cóż... ja... znam Vera Verto.
- I co się wtedy dzieje ?
- Zamienia się zwierzę w puchar.
- Może Ty i głupia nie jesteś? - zapytał jakby sam siebie. - niemniej jednak, musisz się tego nauczyć. Daje ci czas do czwartku, w czwartek zrobię Ci sprawdzian.
- C-co? - zapytała lekko zaskoczona.
- Naprawdę muszę się powtarzać? – mruknął przeglądając pergaminy.
- Nie! Znaczy... zrozumiałam. W takim razie przyjdę w czwartek. - powiedziała wstając z krzesła i kierując się do drzwi.
- O nie. – powiedział. - Przyjdziesz dziś po kolacji i zaczniemy eliksir Wielosokowy. To kara za spóźnienie się. - na jego ustach zagościł złośliwy uśmiech.
- Ale powiedział Pan, że nie da mi kary!- nadęła się w akcie złości.
- Naprawdę? Nie pamiętam. - rzekł szyderczo.
- Pan... - zaczęła ale Snape nie dał jej skończyć.
- Powiedz choć jedno słowo, które mi się nie spodoba, a... - tym razem to ona mu przerwała.
- A dowiem się, że sam Merlin mi nie pomoże. Wiem profesorze, powtarza się Pan.
- Bezczelna gówniara. Zejdź mi z oczu. – warknął.
Tottie obrażona wstała z krzesła, i podeszła do drzwi. Zanim jednak je otworzyła usłyszała jeszcze Snape'a:
- Miałaś jakiś nawrót?
- Nie. – odpowiedziała.
- Mów mi o każdym, zrozumiałaś?
Tottie mruknęła pod nosem i wyszła.
~~~~
Na kolacji było dość spokojnie. Uczniowie, którzy wyjechali na święta, jeszcze nie wrócili do zamku. Byli tylko Ci co zostali.
Tak jak obiecał Hagrid, spotkali się z Tottie przy jednym stole. Hagrid opowiadał o coraz to nowych potworach jakie chciał chodować, o Norbercie, którego zabrał brat Rona, Charlie, i o wielu innych ciekawych rzeczach. Tottie uwielbiała go słuchać, pomimo jego dziwnych upodobań do niebezpiecznych zwierząt, o których mówił jakby były małymi szczeniaczkami.
Dziewczyna spotkała także swoich dwóch przyjaciół z Gryffindoru, Rona i Harrego. Opowiedzieli jej o świętach spędzonych w Hogwarcie, o prezentach, a Tottie pochwaliła się wizytą u siostry.
Potem najedzona do granic możliwości, zeszła na dół do lochów, i choć czuła ograniającą ją senność, zdołała wykrzesać z siebie jeszcze trochę energii. Po kilku sekundach wpadła jak burza do gabinetu Nietoperza.
- Jestem jak Pan kazał, sir! - powiedziała uniżenie, lekko naśladując skrzaty domowe. Snape popatrzył na nią zza biurka i oschłym głosem powiedział:
- Czy ty się zamieniłaś na mózgi ze skrzatami?
- Chciałam podbudować Pańskie ego. – uśmiechnęła się.
- Moje ego bez Ciebie ma się dużo lepiej. Zajmij miejsce przy stole. - wskazał ręką miejsce przy kociołku - Jakich składników używany do zrobienia eliksiru wielosokowego?
- Muchy siatkoskrzydłe, pijawki, ślaz, rdest ptasi i... - tu się zawahała. - skórka boomslanga.
- Nie zapomniałaś o czymś?
Tottie zastanowiła się chwilę. Rozejrzała wkoło i spojrzała na Snape'a. On jednak rzekł cierpko:
- Nie mam tego wypisanego na czole.
- Naprawdę? - zapytała udawanie zaskoczona. - A myślałam, że tak.
- Zaraz Cię stąd wyrzucę, przysięgam.
- Niech się Pan tak nie zarzeka. Nigdy pan tego nie robi. - uśmiechnęła się niewinnie. -Zapomniałam o sproszkowanym rogu dwurożca. - odpowiedziało jej prychnięcie.
- Jaki kolor ma substancja? - pytał dalej.
- Zależy. Kolor i smak różnią się od osoby, w którą chcemy się zamienić. Poza tym, przed dodaniem skórki boomslanga, wywar wygląda jak błoto... - Snape jej przerwał.
- Jak "błoto"... Tak się wyraża DOROSŁY czarodziej... żałosne.
- Nie jestem czarodziejem, jeśli Pan łaskaw zauważyć.
- I z takim podejściem, nigdy nim nie będziesz. Czas warzenia?
- Miesiąc. – odparła dumna, że zna odpowiedzi.
- To teraz bierz się do roboty.
Tottie grzecznie stanęła przy kociołku i nagle zorientowała się, że nie ma składników. Zaczęła nerwowo rozglądać się po sali.
- Profesorze? - zapytała nieśmiało.
- Czego? - odpowiedziało jej warknięcie.
- Jest problem. Nie mam składników.
- Ty masz same problemy White. – westchnął. - Wejdź do schowka, tam znajdziesz wszystko co Ci potrzebne.
- A hasło?
- To schowek dla uczniów. Nie ma hasła.
Dziewczyna, gdy tylko wzięła wszystkie niezbędne w pierwszej fazie składniki, przystąpiła do warzenia eliksiru. Na początku opornie jej to szło, więc Snape rzucił na stół książkę ze wszystkimi przepisami na eliksiry, aby mogła doczytać jak to robić. Po dwóch godzinach, podszedł do jej stanowiska i patrzył co robi. Powoli, jakby nigdy nic, zaczął podawać jej potrzebne składniki. W końcu przerwał ciszę:
- Dlaczego akurat, Tottie? - wypowiedział jej imię jakby było to coś obrzydliwego. Dziewczyna niezbyt się tym przejęła.
- To takie zdrobnienie od Charlotty.
- Ale raczej na Charlottę mówi się Charlie lub Lotta. - mówił dalej.
- Pan studiuje imiona, czy co? - zapytała z lekką drwiną – Ciotka mnie tak nazywała. Uważała, że Lottie niezbyt mi pasuje.
Snape nie odezwał się. Po cichu dalej kroił pijawki.
- A Pan? – zapytała nagle.
- Co? – odparł zaskoczony.
- No jak Pana imię się zdrabnia? - zapytała z uśmiechem.
- Po prostu Severus... - powiedział chłodno, bo właśnie teraz wspomnienia wróciły jak bumerang. Wrócił przeklęty Potter i Black, którzy wołali za nim Smarkerus albo Wycierus...
- Profesorze? - ze wspomnień wyrwał go głos Tottie. - w porządku?
- A matka? - zapytał jak gdyby nic się nie stało.
- Matka umarła jak byłam mała... - opuściła wzrok. - Zaraz jak poszłam do Hogwartu. Nie miałam dwunastu lat...
- To dlatego zrezygnowałaś z nauki? Przez jej śmierć? – zapytał spoglądając na nią.
Co miała mu powiedzieć? Nie chciała żeby dowiedział się prawdy, o tym, dlaczego tak naprawdę zrezygnowała z nauki.
- Tak. – odpowiedziała szybko.
- A twój ojciec? - nagle zapadła ciężka cisza. Tottie upuściła chochlę, którą mieszała. Ta odbiła się od blatu z głuchym łoskotem.
Snape uważnie się jej przyglądał, jakby szukając jakiejś odpowiedzi. Nagle dziewczyna odwróciła się do niego, z oczami pełnymi furii. Wiedział co mogło za chwilę nastąpić, dlatego już wypowiadał słowa, aby zmienić temat, gdy dziewczyna powiedziała zachrypłym głosem:
- Niech Pan nigdy o niego nie pyta... ja nie mam ojca.
***
Tottie bardzo ciężko pracowała nad zaklęciem transmutującym. Niestety trzy dni na jego naukę to nie było wystarczająco długo, aby je opanować. Dlatego Snape przedłużył jej czas do momentu, aż eliksir wielosokowy będzie gotowy. Potem miał ocenić i jego, i jej zdolności transmutujące. Nie były to proste zadania, chociaż miało tak być. W końcu te podstawowe zaklęcia, dzieciaki uczą się już na pierwszym roku, a Tottie po skończeniu trzech lat nie umiała ich poprawnie użyć.
Pewnego dnia, pod koniec stycznia, gdy znowu siedziała w lochach, tym razem zajmując się Eliksirem Wzbudzającym Euforię, który robiła z pomocą Snape, nieoczekiwanie wylała sobie na stopę żrący eliksir, gdy przekładała fiolki w składziku.
- Cholera jasna! - zaklęła pod nosem. Nim zdążyła się zorientować, do środka wpadł Snape. Zwabił go prawdopodobnie okropny hałas.
- Durna dziewczyno! - krzyknął podchodząc do niej bliżej i wyciągając różdżkę. Szybko uleczył ranę, z której obficie lała się krew i pomógł jej wstać.
- To się na mnie rzuciło, profesorze!
- Następnym razem uważaj, co robisz ze swoimi odnóżami. – warknął. – Wracaj do pracy, a nie próbujesz zrobić z siebie kalekę.
- Miałby pan spokój. – mruknęła, wracając na stanowisko. Nie minęła minuta, a obok niej wylądowała gruba księga. Jej tytuł był bardzo osobliwy: Teoria transmutacji transsubstancjalnej.
- A to po co? - zapytała zaskoczona.
- Czy ja wiem...- zaczął kąśliwie - może do nauki?
- No przezabawne. I mam to przeczytać?
- Naucz się tych zaklęć. Daję ci sporo czasu i sprawdzę twoją wiedzę na początku maja, bo jak widzę, miesiąc to za mało. - popatrzył na puchar, który wczoraj próbowała zamienić, a który miał uszy. Uśmiechnął się złośliwie.
- I tylko to?
- Czy ty jesteś niespełna rozumu? W międzyczasie, będziesz się uczyć eliksirów. - tu popatrzył na jej kociołek - No, a właściwie to tego jednego.
Podszedł do biurka i znowu zaczął coś skrobać piórem. Tottie zajęła się dalej eliksirem, zastanawiając się czy Azkaban nie byłby lepszym rozwiązaniem... Nietoperz koncertowo wyprowadzał ją z równowagi, i niesamowicie złościł, a przecież powinna panować nad swoimi emocjami. Wydawało jej się, że stary Snape robi wszystko, aby co chwila zamieniała się w Czarnego Potwora.
Po niecałej godzinie, kiedy już eliksir był prawie gotowy, trzeba go było zlać do fiolki (zabieraj te łapy, White!) W trakcie, gdy pomagała swojemu nauczycielowi, odważyła się zadać pytanie:
- Profesorze? - Odpowiedziało jej mruknięcie. - Czy mogłabym wyjść dzisiaj wcześniej?
- Wcześniej to znaczy? – zapytał.
- Za dziesięć minut? - powiedziała niepewnie.
No i rozpętała się burza. Wrzaski, że co ona sobie wyobraża, że on się poświęca, marnuje swój wolny czas, żeby ją czegokolwiek nauczyć, a ona chce wyjść wcześniej i mówi to dopiero teraz. I tak dalej i tak dalej... Po dwóch minutach, Tottie przestała słuchać, tylko stała z założonymi rękoma i się uśmiechała.
- I czego się tak szczerzysz? - zapytał jadowicie.
- Jak Pan się wścieka to wyskakuje panu taki fajny rumieniec. - powiedziała śmiejąc się.
- WHITE!
- Profesorze - powiedziała nagle poważnie - bo zacznę podejrzewać, że lubi Pan moje towarzystwo.
- Uchowaj Merlinie!
- To o co chodzi?
- Przestań robić z siebie idiotkę. – warknął. – Możesz wyjść wcześniej, ale jutro widzę cię o ósmej.
- Tak bez śniadania? - oburzyła się
- Wiedza wymaga poświęceń.- powiedział złośliwie.
Tottie fuknęła pod nosem obrażona, nie powiedziała nic więcej, tylko spakowała swoje rzeczy, ostentacyjnie rzuciła chochelką i wyszła z sali.
~~~~
Po kolacji, Tottie udała się do swojego pokoju. Chciała już tylko rzucić się na łóżko i pogrążyć w głębokim śnie. Była wyczerpana ciągłym siedzeniem w lochach, tą nauką, przelewaniem eliksirów i złośliwymi uwagami Snape'a. Naprawdę się starała, jak nigdy dotąd. Myślała, że to nie będzie aż tak trudne i upora się z tym w rok, a tu zapowiadało się kilka lat.
- Cholerny nietoperz! - powiedziała wchodząc do pokoju. Zapaliła świece, zdjęła buty i szybko położyła się na plecach na łóżku. Przymknęła oczy, żeby na chwilę o wszystkim zapomnieć i nagle usłyszała ten głos:
- Znajdę Cię... nie ukryjesz się przede mną.
Znała go. Aż za dobrze. Myślała, że to minie jak wróci do Hogwartu. Przecież tutaj nic jej nie groziło, była bezpieczna.
Usiadła gwałtownie i nasłuchiwała ale nic więcej nie usłyszała. Zaczęła się zastanawiać czy może jednak nie powiedzieć, o tym Dumbledore'owi. On jeden mógł jej wysłuchać, zrozumieć i pomóc. Tylko, że zaraz zabroni jej wychodzenia gdziekolwiek, nakaże stałe zdawanie mu raportów i kontrolę. A ona tak nie chciała. Jeszcze nie daj Merlinie, zrobi Snape'a jej osobistym ochroniarzem. To byłby szczyt szaleństwa. Już teraz ledwo dawała radę nad sobą panować, a co dopiero bycie dwadzieścia cztery godziny na dobę z Nietoperzem z Lochów...
Na dzisiaj miała dość wrażeń. Weszła do swojej łazienki, nalała ciepłej wody do wanny, którą wypełniły różowe bąbelki i zanurzyła się głęboko.
Tak, tego jej trzeba było. Chwila relaksu, wyciszenia i bycia samej ze sobą.
Nie wiadomo kiedy, zasnęła. Obudziła się dopiero, gdy pod powiekami znowu ujrzała zielone światło i matkę. Całą we krwi, z bolesnym grymasem na twarzy. I widziała jego...tego wyrazu twarzy nie można tak po prostu zapomnieć.
Zachłysnęła się wodą, kiedy jej głowa uderzyła o tafle. Zziębnięta wyszła z wanny, owinęła się w ręcznik i poszła do pokoju. Czym prędzej wsunęła się pod kołdrę i zacisnęła mocno powieki. Nie mogła pozwolić ani jednej łzie wypłynąć z oczu. Nie mogła pozwolić sobie ma smutek... Po prostu nie mogła, chociaż tęsknota i chęć zemsty były bardzo silne.
~~~~~
Następnego dnia rano wcale nie poszła do lochów. Gdy tylko wstał świt, zjadła śniadanie w swoim pokoju i ukradkiem wymknęła się z zamku, tak żeby nikt jej nie zauważył. Wiedziała, że Snape się wkurzy ale dzisiaj nie chciała go widzieć, bo nie była w stanie, aby znosić jego uwagi. Gdyby go spotkała, groziłoby to kolejnym wybuchem potwora.
Ubrana w roboczą szatę i zwykły brązowy płaszczyk, wyszła na skraj Zakazanego Lasu, gdzie znajdowała się chatka Hagrida.
Zapukała ostrożnie i już po chwili, w drzwiach ukazała się jej wielka głowa, z bujną brązową brodą.
- Witaj Hagridzie. – powiedziała.
- Cześć Tottie, wejdź, wejdź. Właśnie siedzimy se we czwórkę. - to mówiąc pokazał za sobą Harrego, Rona i Hermionę - I tak se gadamy.
Dziewczyna weszła do środka, przywitała się z całą kompanią i usiadła obok nich.
- Cześć dzieciaki. No i co? Czego dowiedzieliście się o tym Flamelu? - zapytała z uśmiechem.
- No właśnie nic. - powiedział smętnie Ron - Przeszukaliśmy chyba wszystkie księgi w Hogwarcie, i nic tam nie było.
- Już wam mówiłam, że to sprawa nauczycieli. Myślicie, że zostawiliby jakiekolwiek ślady, żeby ktoś to znalazł?
- No tak, ale jeśli to coś poważnego i Snape chce to mieć, mogą być kłopoty. - mówił Harry.
- Coście się tak uczepili tego Snape'a? - zaśmiała się Tottie. – Przecież to wasz nauczyciel.
- Bo jemu źle z oczu patrzy. - powiedziała cicho Hermiona. - Poza tym, czemu chciał zabić Harrego podczas meczu Quidditch'a?
- Nie macie co do tego pewności. - mówiła dalej Tottie, a Hagrid tylko się przysłuchiwał.
- Ale dlaczego trzymasz jego stronę? - zapytał Ron.
- Nie trzymam żadnej strony, bo nie wiem o co tu chodzi. Mało macie wrażeń? Jak się Snape dowie, że coś kombinujecie i, nie daj Merlinie, przyłapie was na tym, odejmie wam milion punktów, a wtedy Slytherin dostanie puchar domów. Chcecie tego?
- Nie. - odpowiedzieli zgodnie, jakby przygaszonymi głosami.
- No, to starajcie się żeby puchar trafił do was, bo jak wygrają Ślizgoni... to będzie kiepsko.
Rozmowę przerwała im nagle skrzatka, która z charakterystycznym pstryknięciem, pojawiła się w chatce. Cała się trzęsła i nerwowo ściskała coś w małych łapkach. Trzymała złożony pergamin i podchodząc bliżej, powiedziała:
- Dla Panienki Charlotty od Pana Snape'a. - po czym wręczyła list dziewczynie i czekała.
Tottie rozwinęła pergamin i zaczęła czytać :
Panno White
Jako iż ma Pani za nic moje słowa ostrzeżeń i nie wypełnia Pani swoich zobowiązań, od dzisiaj do końca naszej nauki, za każde przewinienie, które będzie mnie razić, Pani Gryffońscy przyjaciele będą dostawać ode mnie dwa razy więcej prac domowych i szlabanów. Mam nadzieję, że to Panią zobliguje i sprawi, że zacznie Pani szanować pracę starszych.
SS.
- CO?! - krzyknęli Gryffoni. - on nie ma prawa!
- Jest nauczycielem... - powiedziała smętnie Tottie. - spokojnie, załatwię to z Dyrektorem. Nie może karać was za moje przewinienia.
- I tak chciał nas pozbawić pucharu domów, więc co za różnica... – mruknął Harry. – To Snape, zrobi wszystko byle nam dopiec.
- Nie! Nie będzie was karał za mnie. To bez sensu. – powiedziała ostrzej niż zamierzała. – Poczekajcie, zaraz wracam.
I wypadła z chatki jak burza. Pognała przez błonia, wprost do gabinetu dyrektora, w którym urządziła nie lada awanturę. W pomieszczeniu był już Nietoperz, który rozmawiał o czymś z Dumbledore'em. Wydawało się, że Snape specjalnie ją sprowokował, bo cieszył się, gdy widział jak musi walczyć ze sobą, aby nie dopuścić do głosu demona. Zaczynało robić się ciekawie.
- Dyrektorze! Profesor Snape nie może karać uczniów za to co ja robię. Przecież to niedorzeczne! – krzyczała, podbiegając do biurka Dumbledore'a.
- Spokojnie. Usiądźcie oboje i bez krzyków proszę mi to wyjaśnić. - powiedział delikatnie Dumbledore.
- Otóż, profesor Snape, chce ukarać trójkę dzieciaków z Gryffindoru, za to, że czasami mu się... sprzeciwię. - powiedziała już spokojniej, a Snape stał obok i obserwował to ze złośliwym uśmiechem.
- Severusie? To prawda?
- Gdyby Panna White, szanowała to, że w ogóle chcę ją uczyć, a nie olewała sobie zajęć, to do niczego takiego by nie doszło. Musiałem zastosować terapię szokową.
- Terapię szokową?! Ty wredny, parszywy... - zaczęła Tottie.
- White, nie wolno ci się denerwować. - powiedział złośliwie Nietoperz, siadając na fotelu.
- CISZA! - ryknął dyrektor. - zachowujecie się gorzej niż dzieci. Severusie, Tottie, musicie wypracować konsensus. Ustalcie kiedy Tottie może mieć wolne, a kiedy musi się wziąć za pracę. I błagam, nie krzyczcie.
- W takim razie, co Pani proponuje? -zapytał chłodno Snape, obserwując uważnie dyrektora.
Przez chwilę patrzyła na niego wściekle, jednak po chwili powiedziała:
- Umówmy się, że niedziele, poniedziałki i piątki mam wolne. Resztę dni mogę pracować od rana do wieczora. Psuje panu, profesorze?
- Niech będzie. Tylko, że wtedy pracujesz dwa razy szybciej, sprawniej i bez robienia z siebie kaleki. – sarknął. - Zostało nam dużo do przerobienia.
- Świetnie. – mruknęła- Albusie?
- Jak dal mnie, idealnie. – odparł stary czarodziej.
- Czy mogę już iść? Mam dosyć widoku Nietoperza w pelerynie. – syknęła, patrząc na Snape'a.
- Tak, możesz. - odpowiedział Dumbledore, lekko chichocząc.
Po chwili, gdy Tottie zamknęła za sobą drzwi, zostali we dwóch. Zaległa dookoła cisza, przerywana od czasu do czasu odgłosami Fawkes'a. W końcu dyrektor wstał zza biurka i przechadzając się po pokoju rzekł do młodszego mężczyzny:
- Dlaczego ją prowokujesz?
- Sprawdzam skuteczność eliksir. - uśmiechnął się złośliwie.
- Miałeś ją chronić, a nie sprawić żeby szybciej umarła. - mówił spokojnym głosem dyrektor.
- Zastanawiam się, jaka jest jej granica.- powiedział Snape.
- Co masz na myśli, Severusie?
- Zauważ, że nie zawsze jak się denerwuje ma napad. Myślę, że wywołuje to "konkretne" zdenerwowanie.
- Czyli? - pytał dalej dyrektor. Nastała chwila ciszy. Snape w tym czasie podniósł się z fotela i stanął niedaleko dyrektora.
- Tego jeszcze nie wiem. – odpowiedział Nietoperz i wyszedł z gabinetu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro