Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Lekcja Oklumencji.

Ranek nie zapowiadał się szczególnie dobrze. Za oknem lał deszcz, a w całym zamku było okropnie zimno. Tottie obudziła się o godzinie szóstej trzydzieści i nie zwlekając za bardzo wyszła z łóżka. Od razu uderzył ją przeraźliwy chłód jaki panował w komnacie. Szybko założyła swoją hogwarcką szatę, którą przygotowała wieczorem i buty. Potem zabrała się za fryzurę i od razu jej włosy przybrały kolor czarny jak smoła. Były proste i tym razem sięgały ramion. Wyglądała trochę jak żeńska wersja Snape'a.
W podłym nastroju, z bólem istnienia wymalowanym na twarzy, zeszła powłócząc nogami na dół do lochów. Zapukała do drzwi sali od eliksirów, i po chwili otworzyły się ukazując we wnętrzu Snape, który stał przy swoim biurku.

- Widzę, punktualna co do minuty. - powiedział chłodno. Tottie od razu weszła i zajęła miejsce przy jego biurku. To krzesło powoli zaczynało należeć do niej. Nikt inny poza nią, na nim nie siadał. W pewnym momencie zauważyła, że coraz więcej rzeczy w jego gabinecie należało do niej. Snape dał jej dwa swoje pióra, które odtąd leżały przy jej stanowisku. Miała swoje biurko w sali, i żaden uczeń tam nigdy nie pracował. Miała milion pergaminów, które leżały na jednym z wgłębień ściany. Gdzie okiem sięgnęła, widziała rzeczy, które używała spędzając czas w lochach.

- White? Nie śpij. W ogóle, to co ty masz na tym łbie? - mruknął przechodząc koło niej. Zauważył, że dziewczyna trzymała głowę opartą na dłoniach i przysypiała.

- Włosy a'la profesor Snape. - powiedziała z lekkim uśmiechem. - Niech Pan da mi spokój, obudziłam się o nieludzkiej godzinie... mam dość dzisiejszego dnia. - powiedziała ziewając.

- Zaraz się rozbudzisz. Posłuchaj mnie uważnie. Chcę żebyś wiedziała jak będzie wyglądać nasza lekcja. Będę próbował wedrzeć się do twoich myśli, a twoim zadaniem będzie odepchnięcie mnie lub podsunięcie obrazów, które nie udzielą mi żadnych informacji na twój temat.. Rozumiesz?

- Powieee – dzmy. - ziewnęła. Snape widząc, że dziewczyna wciąż przysypia, podał jej kubek z parującym napojem.

- Co to? – zapytała mrugając oczami.

- Trucizna. - sarknął.

Tottie zmierzyła go niechętnym wzrokiem, ale wzięła kubek i upiła łyk parującego napoju. Poczuła, że ma delikatny smak rumianku i czegoś jeszcze. Jednak nie umiała tego nazwać. Wypiła do dna i od razu poczuła się lepiej. Zniknęło jej poczucie niewyspania i czuła się znakomicie.

- Co to było? – zapytała.

- Herbata na rozbudzenie Twojego mózgu. – syknął.

- Uroczy Pan... - nie skończyła, bo napotkała mordercze spojrzenie Snape'a.

- Siadaj tam. - wskazał jej miejsce przy biblioteczce. Dziewczyna posłusznie przeniosła się na tamto krzesło i z uśmiechem czekała na dalsze instrukcje.

- Teraz skoncentruj się. Będę próbował wydobyć z Ciebie najgłębsze wspomnienia. Ty musisz mnie powstrzymać.

- Dobrze. Czyli mam pana wyrzucić z mojego umysłu?

- Albo podsunąć mi wymyślone przez siebie obrazy. Coś co jest mało ważne, a co nie wzbudzi moich podejrzeń. Wyjmij swoją różdżkę , możesz jej użyć i spróbować mnie rozbroić albo bronić się nią, w dowolny sposób jaki uznasz za konieczny.

- Rozumiem. Niech Pan zaczyna. - powiedziała prostując się na krześle.
Snape popatrzył na nią z krzywym wyrazem twarzy i po chwili rzekł:

- Na początku może być cię zaboleć.

- Nie ma sprawy. - powiedziała z uśmiechem. – Wytrzymam.

Snape uniósł różdżkę i na chwilę się zawahał. W myślach zwyzywał Dumbledore'a, że kazał mu uczyć tę dziewczynę Oklumencji. Wiedział doskonale, że pierwsze próby są bardzo bolesne, i mimo, że jej nie lubił, nie chciał sprawiać jej bólu. Nie po tym wszystkim.

W końcu krzyknął Legilimens... i Tottie nie przygotowana lekko drgnęła na krześle. Po chwili gabinet rozpłynął się i znikł, a w jej umyśle obraz zaczął ścigać obraz, sceny z jej życia przeplatały się między sobą jakby ktoś puścił film w przyspieszonym tempie.

Miała sześć lat. Obserwowała mężczyznę odzianego w czerń, a koło niego leżała kobieta. Posiniaczona, z mnóstwem ran. Krzyczała...

Miała osiem lat. Jej matka uciekała z nią żwirową drogą, oglądając się za siebie...

Siedziała z Tiarą Przydziału na głowie, która mówiła, że będzie pasować do Slytherinu, ale Tottie nie chciała należeć do domu węża. W końcu Tiara krzyknęła Ravenclaw!...

Mama leżała martwa na ziemi, obok stał Voldemort z wyraźnym tryumfem na twarzy... widziała mężczyznę w czerni, gdy biegła poprzez Dolinę Godryka...

Miała dwanaście lat i była na lekcji u Snape'a, który znowu się na nią uwziął...

Luke Dymon, Puchon z drugiego roku. Stali przy Wielkiej Sali obejmując się.

Widziała Dumbledore'a i Mcgonagall, gdy próbowali ją uspokoić po pierwszym wybuchu Obskurusa. Widziała mrok...

- Nie! – krzyknęła. - dosyć! To boli!

- Pozwoliłaś mi wedrzeć się za głęboko. Utraciłaś kontrole, White. – mruknął.

- Widział Pan to co ja? - zapytała zaciekawiona, patrząc na niego z uwagą.

- Niektóre rzeczy. To był Luke Dymon, ten Puchon, któremu chciałaś podać Amortencję? - zapytał krzywiąc się.

- Niesamowite, pan to widział. – powiedziała podekscytowana.

- No cóż. Pewnych rzeczy nie powinienem zobaczyć ale nie było źle. - powiedział Snape na powrót unosząc różdżkę. - zamknij oczy i skup się. Wyrzuć mnie ze swoich myśli.

- Staram się. – mruknęła.

- Skoncentruj się, oczyść umysł. Liczę do trzech. Raz... dwa... trzy... Legilimens!

Mcgonagall była ranna, prawdopodobnie nieprzytomna. Dumbledore krwawił...

Grób jej matki, a na nim kwiaty...

Widziała szpital, w którym leżała jej ciotka, Lumia. Umierała...

- NIEEEE! - tym razem upadła na kolana i poczuła ostry ból. Szybko zorientowała się, że znowu jest w gabinecie Snape'a, gdzie klęczała na zimnej posadzce ciężko oddychając. Nagle poczuła jak ktoś ją podnosi z ziemi. To był Snape.

- Usiądź. - powiedział chłodno. Usadził ją z powrotem na krześle. - Ta kobieta... To twoja matka? - zapytał nie patrząc w jej oczy. Czuł się jakby był najgorszym zbrodniarzem na ziemi. Widział coś, co ją tak bardzo bolało. Klął na siebie w myślach.

- Ciocia... siostra mamy. Wychowywała mnie. – odpowiedziała.

- Nie wiedziałem...

- Niech się Pan nie rozkleja. – sarknęła. - Proszę kontynuować. - powiedziała dziarsko, prostując się na krześle. Snape odszedł od niej, i znowu wyciągnął różdżkę.

- White, skup się teraz. Zrób wszystko żeby mnie wygonić, bo mając te wspomnienia wiem, co jest twoim słabym punktem. Legilimens...

Była w domu swojej siostry. Maddie siedziała przed nią przy stole, na którym było puste nakrycie... Mecz Quidditch'a, Gryffindor na czele z Harrym wygrywają mecz...

Snape w podartym płaszczu, kłóci się z nią przed stadionem...

Stała na drabinie w Wielkiej Sali i ubierała choinkę. Był tam Snape, który złapał ją, gdy się zachwiała.

- Już wiem! Już wiem jak to zrobić! - krzyknęła uradowana, zrywając się z krzesła i stając obok Snape'a.

- Właśnie widzę. - skrzywił się. - specjalnie to zrobiłaś, tak?

- Ale co? - zapytała z niewinnym uśmiechem.

- Już Ty dobrze wiesz co. Na dzisiaj koniec. Jak na pierwszy raz, całkiem dobrze. - mruknął chłodno.

- Nie sądziłam, że dożyję dnia, w którym mnie Pan pochwali. - zaśmiała się.

- Hamuj się! A teraz chodź na śniadanie. Przetrzymałem Cię za długo, jest dziewiąta.

- Już dziewiąta! Ale ten czas zasuwa. – spojrzała na zegar w jego gabinecie.

- Więc wynocha z mojej Sali. – syknął.

- Ale... chyba zasłużyłam na nagrodę? - zapytała chichocząc.

- Ile ty masz lat, White? – sarknął.

- Dwadzieścia pięć, bo co? - wyszczerzyła się szeroko, patrząc mu prosto w oczy.

- Dobrze, już skończ robić z siebie debilkę. O co ci chodzi?

- Pomyślałam, że za dobre sprawowanie powinnam dostać jakąś nagrodę. I doszłam do wniosku, że chętnie byłby to Pan.

Snape zaniemówił i z mieszaniną zażenowania, zaskoczenia i niedowierzania, patrzył na dziewczynę. A ona się śmiała. I pomyślał, że identycznie śmiała się Lily, kiedy spędzali razem czas. Lily miała piękny uśmiech i taki radosny...

- Słucham? - zapytał chłodno.

- No Pan będzie moja nagrodą. Pójdzie Pan ze mną na śniadanie. - uśmiechnęła się.

- Śmiem twierdzić, że jesteś równie durna jak Potter.

- Oj niech Pan przestanie w końcu mruczeć. Idziemy jeść! - powiedziała i spojrzała wymownie w stronę drzwi.

~~~~~~

Po południu, kiedy wszyscy uczniowie mieli lekcje, Tottie myła podłogę w Sali Wejściowej, bo tylko w takich momentach mogła to zrobić, a pomieszczenie aż prosiło się o porządne sprzątanie. Robiła to ręcznie, bo zwykłe prace, bez użycia różdżki czy magii odprężały ją. Klęcząc i myjąc kolejny metr kwadratowy podłogi, dostrzegła padający obok niej cień. Z początku pomyślała, że to jakiś uczeń zabłądził i wraca okrężną drogą do sali lekcyjne. Jednak postać była nieco innej postury niż zwyczajny dzieciak. Odwróciła się gwałtownie i ku swojemu przerażeniu, zobaczyła profesora Moody'ego.

- Dzień dobry. - powiedziała wycierając ręce w fartuch i wstając z klęczek. – Mogę jakoś pomóc?

- Dobry, możemy porozmawiać? – mruknął nauczyciel, uważnie ją obserwując. Tottie nie podobało się to, że jedno oko, to sztuczne cały czas patrzy w jej oczy, jakby chciało ją prześwietlić.

- T-teraz? - zapytała zdenerwowana.

- Tak. - odpowiedział, a jego sztuczne oko szybko zawirowało.

- No dobrze.

- W takim razie, zapraszam do mojego gabinetu. – powiedział i odwróciwszy się od niej, poszedł kulejąc naprzód.

Szła za nim wprost na trzecie piętro, gdzie znajdowała się sala od Obrony Przed Czarną Magią. Była tu wiele razy, w zeszłym roku, kiedy nauczycielem tego przedmiotu był Remus Lupin. Teraz jednak pomieszczenie bardzo się zmieniło. Wszędzie stały jakieś nieznane przyrządy. Prawdopodobnie do łapania przestępców. Wszystko było niebezpieczne i zionęło czarną magią.

- Niech Pani usiądzie. - powiedział ostro Moody. Dziewczyna usiadła i niepewnym wzrokiem wodziła po ścianach pomieszczenia.

- Więc nazywa się Pani Charlotta White?

- Dokładnie. – odparła grzecznie.

- I jest Pani wychowanicą dyrektora Dumbledore'a?

- Tak. - odpowiadała cierpliwie.

- A skąd Pani pochodzi? - jego zaczarowane oko świdrowało ją wskroś.
- Spod Londynu

- A dokładniej ?

- Czy to jest jakieś przesłuchanie, proszę pana? - zapytała zdenerwowana. Chciała żeby jej głos brzmiał łagodnie ale trochę jej się nie udało.

- Grzeczniej panno White. Mam prawo wiedzieć kim Pani jest. – warknął. - A więc, jak znalazła się Pani w Hogwarcie?

- Normalnie. Pochodzę z rodziny czarodziejów, dostałam list w dniu jedenastych urodzin i...

- Nie o to mi chodzi! Wiem, że ma Pani coś wspólnego z Potterami. Przede mną Pani nic nie ukryje. - przerwał jej ostro.

- A co niby miałabym ukrywać? - zapytała bezczelnie. Moddy podniósł się i pokuśtykał do jej krzesła. Stanął nad nią, nachylił się i spojrzał jej prosto w oczy.

- A na przykład to, że twoja matka, Alba Spencer była zwolenniczką Sama-Wiesz-Kogo. Tak White, wiem to wszystko. Nie ufałbym ci tak jak to robi Dumbledore, skoro twoja matka była kim była. Zaręczam ci, że prędzej czy później spotkasz się ze swoim ojczulkiem. Już moja w tym głowa.

- Nic. Pan. Nie wie! - wysyczała cedząc każde słowo, patrzą na niego spod czupryny czerwonych jak płomień włosów. - Nie będę z panem dłużej rozmawiać. - próbowała wstać ale przytrzymał ją brutalnie tak, że zabolała ją ręką.

- Ale ja chce z Tobą rozmawiać, White. I odpowiesz mi na wszystko. – warknął.

Nagle, drzwi się otworzyły i stanął w nich Snape. Z ponurą miną i złością na twarzy podszedł do dziewczyny. Na ten ruch Moody odsunął się od niej.

- Czego chcesz, Snape?

- Przyszedłem po pannę White. – powiedział chłodno, zmuszając dziewczynę żeby wstała, popychając ją do wyjścia. - Przypominam Ci, Szalonooki, że jest ona moją podopieczną i jeśli chcesz z nią porozmawiać lub się z nią spotkać, masz poprosić o MOJĄ zgodę. - syknął.

- Nie muszę Cię o nic prosić. Mam Ci przypomnieć dlaczego Dumbledore Cię jeszcze trzyma? - powiedział ostro Moody patrząc wyzywająco w oczy Nietoperza.

- Uważaj Szalonooki, żeby kiedyś moja ręka nie zadrżała i nie wlała Ci czegoś do napoju. – mruknął Snape. - White, wracasz do siebie. – tu zwrócił się do dziewczyny, przepychając ją w drzwiach i zatrzaskując je z całej siły.

Szalonooki za bardzo się panoszył, jeszcze tego brakowało, żeby przesłuchiwał tę dziewczynę. Snape miał wrażenie, że Dumbledore specjalnie zrobił z niego niańkę, żeby ją od wszystkiego złego chronił.

Gdy oboje znaleźli się na korytarzu, pierwsza rozmowę podjęła Tottie. Nie chciała tak milczeć, szczególnie po tym, że Snape ją uratował z opresji.

- Dziękuję panu.

- Ile razy mam ci powtarzać kretynko, żebyś nie wchodziła tam gdzie cię nie chcą? – syknął, odwracając się w jej stronę.

- Myłam podłogę, a on nagle stanął tuż za mną. – zaczęła się bronić. – Tym razem to nie moja wina.

- O co się Ciebie pytał? - jego głos przybrał temperaturę zera absolutnego.

- Skąd pochodzę i czy na pewno jestem wychowanką Dumbledore'a. - opuściła głowę. Snape przyglądał jej się cały ten czas.

- I o co jeszcze? – zapytał.

Przez chwilę w głowie Tottie toczyła się prawdziwa bitwa myśli. Skąd Moody o tym wszystkim wiedział?

- On wie... - powiedziała ledwo dosłyszalnie.

- Co wie? – zadziwił się nagle.

- Wie kim była moja matka. Wie jak miała na imię i wie kim jestem.

- Spokojnie, - przerwał jej. - to Szalonooki, on wszędzie węszy podstęp.

- Boję się go...

- Do niedawna bałaś się mnie. – sarknął.

- Nie prawda! - zaperzyła się. - Pana się nigdy nie bałam.

- To tym bardziej nie powinnaś bać się Szalonookiego. A teraz wróć do siebie, porozmawiamy jutro.

- Jak Pan sobie życzy. - ukłoniła się teatralnie i poszła przed siebie, zmierzając do swojego pokoju.

Miała nadzieję, że Moody nikomu nic nie powie. Zaraz zaczęłyby się domysły, a koniec końców cała prawda wyszła by na jaw. To nie miało prawa się stać, nie tutaj, nie w Hogwarcie, gdzie każdy unikał słowa Lord Voldemort. Bała się, że sytuacja wymknie się spod kontroli, i gdyby nie Snape, pewnie by tak się stało. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro