Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Księżna Półkrwi.

"Snape, powinien ożenić się z kimś pięknym i żyć długo, i szczęśliwie.
I skończyć z noszeniem czerni"
( Alan Rickman )

Znowu zaczynało się lato, a wiosna odchodziła w niepamięć. Każdego roku, cyklicznie, bez żadnych niespodzianek, nadchodziły cieplejsze i dłuższe dni. Bogatsze o śpiew ptaków, jasne słońce na niebie i rozkwitającą przyrodę. Rozkwitło wszystko dookoła, tylko nie nadzieja...

Snape zezwolił, aby Tottie nie uczęszczała na zajęcia, dlatego dziewczyna całe dnie spędzała w swoim pokoju i nie wychodziła nawet na posiłki w Wielkiej Sali. Zamknęła się na klucz i przesiedziała w pomieszczeniu prawie całą wiosnę, oglądając ją tylko zza okien pokoju. Często słyszała jak ktoś podchodził pod drzwi, chwilę stał, jakby nasłuchując i odchodził. I tak oto dzień za dniem mijał, a każdy z nich był taki sam, ponury i przerażający, mimo jasnego słońca na niebie.
Nic już nie było takie jak wcześniej, już nikt nie dawał nadziei, nie bronił murów szkoły i nie mówił, że wszystko będzie dobrze. Dopiero tutaj, po powrocie do Hogwartu, Tottie zrozumiała, jak bardzo brakuje tu Albusa. Jak wszystko w przeciągu kilku sekund, runęło w gruzy tak drobne, że nijak nie można było tego odbudować. Nie pozostało jej nic innego, jak się poddać i czekać na koniec.

Tego dnia, przy końcu wiosny, nic nie zwiastowało, że coś może się zmienić. Co i raz, na korytarzu słychać było szaleńcze śmiechy Śmierciożerców i krzyk przerażenia uczniów, stało się to pewnego rodzaju normą, która nastała pod rządami Snape'a. To on zezwalał na torturowanie dzieci i nie reagował. Tottie nawet nie wiedziała, czy dalej jest w Hogwarcie czy może siedzi w odwiedzinach u Voldemorta. Szczerze powiedziawszy, mało ją to interesowało. Snape był dla niej nikim. Zwykłym śmieciem i służalcem Czarnego Pana, który robił wszystko, aby mu się przypodobać. Gardziła nim tak bardzo, że miała ochotę go zabić, nawet jeśli oznaczałoby to zgubę dla jej duszy... nie dbała o to. Chciała zemsty.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi, które wyrwało Tottie, z zamyślenia. Odłożyła książkę, którą trzymała na kolanach, a którą miała czytać i cicho podeszła bliżej wyjścia z pokoju.

- Charlotto? - po drugiej stronie, usłyszała znajomy głos nauczycielki transmutacji. Uśmiechnęła się w duchu, dziękując Merlinowi, że to Mcgonagall i szybko otworzyła drzwi.

- Jak to dobrze, że to pani. - powiedziała wychodząc ostrożnie na zewnątrz.

- Moja droga, tak bardzo ci współczuję - nauczycielka uśmiechnęła się łagodnie, łapiąc dziewczynę za dłonie. - przyszłam po ciebie, bo Pan Longbottom chce się z tobą widzieć.

- Coś się stało? Nevill'owi coś się stało? - zapytała zdenerwowana.

- Nie, spokojnie. Po prostu cię szuka. Powiedział, że wiesz, gdzie iść. - powiedziała Mcgonagall, ściszając głos i rozglądając się dookoła. - tylko się pośpiesz i uważaj po drodze. - dodała, i w tym momencie, Tottie ruszyła prawie biegiem przed siebie, chcąc jak najszybciej dotrzeć do Pokoju Życzeń.
O dziwo, na korytarzu było bardzo spokojnie. Nigdzie nie widać było patroli Śmierciożerców, a co ważniejsze, nigdzie nie było śladu Snape'a. Przechodząc pomiędzy trzecim, a czwartym piętrem, wyglądając przez okno, zauważyła jak na błoniach uczniowie ustawiają się jak na zbiórkę. Nie miała czasu się nad tym zastanowić ale zdziwiła się tym widokiem i podświadomie czuła, że coś jest nie tak.
W końcu, po szaleńczym biegu, dotarła na siódme piętro, i stanęła przed ścianą, na której miały ukazać się drzwi do Pokoju Życzeń. Wypowiedziała w myślach trzy razy: Chcę się dostać do środka
I wnet, pojawiły się przed nią wielkie drewniane drzwi, które zaskrzypiały ciężko i ukazały swoje wnętrze. Nie zwlekając dłużej, czym prędzej weszła do środka, a drzwi zamknęły się za nią z głuchym hukiem.

- Neville! - krzyknęła biegnąc przez całą salę. Zauważyła, że pod jedną ze ścian, zgromadził się tłum uczniów, którzy zamieszkiwali Pokój Życzeń. Podeszła więc bliżej, szukając wzrokiem Ginny i Neville'a, aż w końcu, zauważyła znajomą czarną czuprynę, wystającą z morza innych głów.

- Harry... - podeszła bliżej, a tłum rozstąpił się na dwie strony. Zapadła dookoła cisza, której nikt nie śmiał przerywać. Wszyscy czekali co stanie się dalej.

- Tottie, jak dobrze cię widzieć. - powiedział chłopak, podchodząc do niej i łapiąc dziewczynę w ramiona.

- Bałam się o was. Gdzie Ron i Hermiona?

- Jesteśmy! - jak na zawołanie, dwójka przyjaciół z Gryffindoru wyłoniła się z tłumu, i ochoczo zakomunikowała swoją obecność.

- Co się z wami działo? Nie dawaliście znaku życia. - głosiła swoją tyradę, gdy wyswobodziła się z uścisku chłopaka. - Nie mogliście wysłać chociaż patronusa?

- Brzmisz zupełnie jak pani Weasley. - zaśmiał się Harry.

- Mama bardziej krzyczy - wtrącił Ron. - i jej krzyk jest przerażający.

W tym momencie, wszyscy zachichotali. Potrzeba było tej drobnej iskierki radości, która podbudowała uczniów i dała nową nadzieję. Jeśli Harry Potter był z nimi, to znaczy, że nie wszystko było jeszcze stracone.

- To powiedzcie, co tu robicie? W zamku nie jest bezpiecznie. – zapytała.

- Szukamy Horkruksów, pamiętasz, rozmawialiśmy o tym, jeszcze przed ślubem Billa. - odpowiedział Harry.

- Tak, pamiętam. I co, znaleźliście?

- Nie wszystkie. W Hogwarcie jest ukryty jeszcze jeden. Nie wiem tylko, czym on może być, dlatego szukamy czegoś, co jest stare i wartościowe. Luna powiedziała, że to może być diadem Roweny Rawencalw.

- Ale przecież on zaginął wieki temu. Poza tym, nie wiadomo, czy istniał naprawdę. - powiedziała Tottie, która mimo swojej należności do Krukonów była sceptyczna wobec takich sytuacji.

- Oczywiście, że nie zaginął - nagle odezwała się Luna, której głos jak zwykle wydawał się być nader rozmarzony. - on jest tutaj, tylko ukryty.

- Przyjmijmy, że faktycznie masz rację, ale dalej nie wiemy gdzie tego szukać. - odparła szybko Tottie.

- Znajdę go, tylko musicie grać na czas. Powstrzymać Śmierciożerców i zająć Snape'a. - powiedział Harry.

W tym momencie, do pomieszczenie wybiegła Ginny. Zdyszana i wyraźnie zdenerwowana.

- Harry! - powiedziała zdziwiona.

- Cześć - odpowiedział nieśmiało. Znowu w pomieszczeniu zaległa cisza, którą spowodowało przybycie Ginny.

- Nie widziała mnie pół roku i nic nie powie. - szepnął Ron z oburzeniem, na co Tottie zachichotała i szturchnęła go w bok.

- Braci ma na pęczki, Harry jest jeden. - zaśmiał się chłopak stojący obok.

- Zamknij się, Seamus. - warknął Ron, na co Tottie wraz z Hermioną ponownie zachichotały, a rudowłosy jeszcze bardziej się oburzył. Po kilku chwilach, znowu dał się słyszeć głos Ginny, która niby mówiła do wszystkich, ale cały czas wpatrzona była w Harry'ego.

- Snape wie. Wie, że widziano Harry'ego w Hogsmead. Zwołał wszystkich do Wielkiej Sali. - Po sali rozległ się szum nerwowych szeptów. Ostatnim czego chcieli, to to, aby Snape dowiedział się o obecności chłopaka.

- Wy idźcie szukać. Nietoperza zostawcie mi. - na twarzy Tottie wykwitł szatański uśmiech, która miała już plan, jak oszukać Snape'a. - No, ruchy!

Wszyscy rozbiegli się po sali, podążając do wyjścia. Każdy z nich chciał pomóc, a nawet czuł się w obowiązku, aby chronić szkołę za wszelką cenę.
Jednak w momencie, gdy wszyscy gotowi byli do walki, bo zapewne czekała ich ze Śmierciożercami, Harry przerwał rwetes, dając jasno do zrozumienia, co chce zrobić najpierw.

-Nie! Pójdziemy wszyscy w odwiedziny do Pana Dyrektora.

~~~~~

Czerń i szarość spowiły Wielką Salę, gdzie zebrali się prawie wszyscy uczniowie wraz z nauczycielami. Wszyscy pogrążeni w marazmie i lęku, z opuszczonymi głowami, stali w grupach przyporządkowanych ich domom. Nikt z obecnych nie wiedział dlaczego o tej porze został wezwany przez dyrektora szkoły.
W miejscu gdzie kiedyś stały stoły, nie było niczego. Wielka i ciemna pustka zionęła swoją nicością. Na ścianach, zawsze rozświetlonych przyjemnym blaskiem świec, nie tlił się nawet mały płomyk; za jedyne światło mieli poświatę wschodzącego księżyca.
Nagle głównymi drzwiami, w powiewie czarnych szat, wszedł znienawidzony przez wszystkich Profesor Eliksirów, Severus Snape. Długi czarny płaszcz falował wolno w rytm stawianych przez niego kroków, a były to kroki powolne ale pewne. Mężczyzna szedł spokojnie, patrząc przed siebie, gdzie kiedyś stał stół nauczycielski, a gdzie teraz stało rodzeństwo Carrow. Nie mógł pokazać po sobie, jak bardzo ich nienawidzi, jak to wszystko go przytłacza i boli. Nie mógł się zdradzić, choć był już zmęczony tym udawaniem i przerażeniem w oczach uczniów. Był odpowiedzialny za tę bandę rozhisteryzowanych dzieciaków, bo obiecał Albusowi, że nic im się nie stanie. Że nikt z nich nie ucierpi w bitwie, która niechybnie się zbliżała. Nikt, nawet Potter, który przez swoją głupotę wystawił się Czarnemu Panu, wracając do Hogwartu. Nie mógł pozwolić mu zginąć. Jeszcze nie teraz...

- Wielu pewnie się zastanawia, czemu zwołałem was o tej porze - zaczął Snape, swoim zwyczajowym zimnym jak lód, głosem. - Doszły mnie słuchy, że dzisiaj wieczorem, Harry Potter był widziany w Hogsmead.

W sali dał się słyszeć szum ucieszonych i podekscytowanych głosów. Uczniowie w jednej chwili, ożywili się znacznie i spoglądali po sobie, szukając potwierdzenia tej nowiny. Jednak Snape, szybko zgasił ich entuzjazm mówiąc:

- A więc, jeśli ktoś, uczeń lub nauczyciel, będzie usiłował pomóc panu Potterowi, zostanie ukarany odpowiednio do popełnionego wykroczenia. - jego głos rozbrzmiewał echem w Wielkiej Sali, a mówił to nadzwyczaj spokojnie, tak że niektórym ciarki przechodziły po plecach. Nikt nie lubił tego tonu.
- Co więcej, jeśli ktoś posiada wiedzę na ten temat i zaniecha jej wyjawienia, będzie uznany, za równie winnego.

Pomimo, że w sali panowała okropna i ponura cisza, teraz stawała się być namacalna. Każdy z obecnych, patrzył się niemo na dyrektora, i nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
Snape natomiast, zszedł z podestu i postąpił kilka kroków przed siebie, przechodząc przez rzędy uczniów. Stukot jego butów, roznosił się przerażającym i głośnym echem.

- A więc?... - zapytał stając na wysokości Puchonów. - jeśli ktoś z tu obecnych, wie cokolwiek o miejscu przebywania pana Pottera, niech wystąpi z szeregu. Teraz!

Lecz nikt nie ruszył się z miejsca. Nikt nawet nie spojrzał w stronę Snape'a, tylko uparcie wpatrywali się w posadzkę. Nagle jednak, dało się słyszeć czyjeś kroki, stawiane szybko i pewnie. Gdy uczniowie odwrócili się tyłem, aby dowiedzieć się, kto odważył się wydać Harrego Pottera, wszyscy wstrzymali oddech. Oto na sam środek sali, na przeciwko Snape'a, stanął Harry, we własnej osobie, i tymi oto słowami, zwrócił się do dyrektora:

- Zdaje się, że mimo skrupulatnych działań ochronnych, ma pan problemy z utrzymaniem porządku, panie dyrektorze. - w jego głosie słychać było pogardę i nienawiść, którą pałał do Snape'a.
W tym samym momencie, przez drzwi Wielkiej Sali, weszli członkowie Zakonu Feniksa. Na ich czele stał Kingsley Shacklebolt, a za nim kolejno, Remus Lupin, Artur Weasley, Hermiona, Molly Weasley, Ron, Bill i wielu członków z Gwardii Dumbledore'a.

Uczniowie stanęli po dwóch stronach sali, aby obserwować co się stanie. Z dalszych rzędów, wystawiali głowy i dopytywali siebie nawzajem, kto wszedł do środka, i co się dzieje. Nagle zapanował szum i głośne rozmowy, pomiędzy uczniami i nauczycielami.

- Jak śmiesz stać na jego miejscu? -syknął Harry w stronę Snape'a, który wyglądał na zdezorientowanego, ale starał się to ukryć. Nie odpowiedział nic, tylko stał w miejscu i przyglądał się chłopakowi. - Powiedz im, co się stało tamtej nocy! Jak spojrzałeś mu w oczy, człowiekowi, który ci ufał, a ty go zabiłeś! Mów! - krzyknął Harry, w którym złość i ból, po stracie Dumbledore'a, obezwładniły go. W tym momencie, miał ochotę zabić Snape'a tu i zaraz.

Snape natomiast, wyprostował się i z kieszeni swojego surduta, wyciągnął różdżkę, którą wycelował w chłopaka. W sali zawrzało. Dał się słyszeć krzyk i pisk innych uczniów, którzy ze strachem oddalili się w kąt. Nauczyciel podniósł różdżkę na ucznia i chciał go zabić...

Nagle jednak, na środek, wpadła jak chmura burzowa, z wściekłością na twarzy i chęcią mordu, Tottie, która zjawiła się nie wiadomo skąd. Wyciągnęła swoją różdżkę i wycelowała wprost w nietoperza, chcąc bronić młodego Gryffona. Po chwili, po drugiej stronie Harrego, pojawiła się Mcgonagall, również trzymająca różdżkę naprzeciw Snape'owi.

- Daj mi powód, a obiecuję, że to zrobię. - dziewczyna warknęła w jego stronę i na dowód swoich słów, wycelowała w niego zaklęciem niewerbalnym. Jednak to nie z jej różdżki wydobył się blask, który z wielkim trudem odbił Snape. To Mcgonagall spełniając słowa dziewczyny, miotała w niego zaklęciami defensywnymi. Snape po krótkiej obronie, widząc, że nie pozostało mu nic innego jak ucieczka, zarzucił swój czarny płaszcz dookoła siebie i wyleciał przez okno, jako czarny pył.

- Tchórz! - krzyknęła Mcgonagall, podchodząc do wzniesienia sali. Na raz, zapanowała radosna wrzawa i wiwatów nie było końca. Hogwart został uwolniony z rąk Śmierciożerców, a szczególnie z rąk Snape'a, który zasłużył na dużo okrutniejszy los.

- Potter.- powiedziała Mcgonagall, gdy chłopak znalazł się koło niej. Zaraz za nim, nadeszła Tottie, Hermiona i Ron, którzy cieszyli się jak małe dzieci.

- Pani profesor, to było niesamowite! - krzyknęła podchodząc do nauczycielki.

- Nie przesadzaj Charlotto. - uśmiechnęła się Mcgonagall. - Potter, co tu robisz? - zwróciła się ponownie do Harrego.

- Szukam czegoś, co jest ukryte w zamku.

- Rozumiem. Nie będę pytać co to takiego, bo jak mniemam, to tajemnica?

- Tak pani profesor. - odpowiedział Harry.

- W takim razie idź, a my będziemy bronić szkoły.

Harry w mig odwrócił się i już chciał przedrzeć się przez tłum uczniów, gdy zatrzymał go jeszcze na chwilę głos Mcgonagall:

- Dobrze Cię widzieć, Potter. - uśmiechnęła się do niego.

- Panią również. - odpowiedział jej tym samym i pobiegł przed siebie.

I jak na komendę, wszyscy rzucili się, aby bronić szkoły i przygotować się na najgorsze. Słyszeli głos Voldemorta, który wydobywał się nie wiadomo skąd, aby wydać mu Harrego Pottera, a wtedy on, ich nie zabije, a oszczędzi. Jednak nikt oprócz Ślizgonów nie chciał tego słuchać i każdy wstawił się za Harrym. Jako, że uczniowie Slytherinu, zachowali się jak tchórze, Mcgonagall wydała rozkaz Filchowi, aby zaprowadził ich do lochów, jeśli nie chcą bronić Hogwartu. I tak rozpoczęła się bitwa o ich dom. Na korytarzach i schodach, przepychali się uczniowie i nauczyciele, chcący czym prędzej ustawić się na pozycji obronnej i założyć wszelkie potrzebne zaklęcia, aby utrzymały się przez czas, jaki Harry potrzebował na odnalezienie diademu Roweny Rawencalw. Nie miał go wiele ale determinacja i wsparcie przyjaciół, dawały szansę na powodzenie tej niemożliwej do wykonania misji.

Tottie nie próżnując, wyszła z sali za Mcgonagall i kierowała się za nią, aż na wyjście z zamku. Nagle, potrącił ją jakiś uczeń, i upadła na podłogę. Na pomoc od razu przyszła jej profesor transmutacji, wyciągając pomocną dłoń. Gdy dziewczyna wstała, zauważyła, że Mcgonagall trzyma w ręku jakąś małą i błyszczącą rzecz. Wisiorek od Snape'a...

- Wypadło ci, kochana. - powiedziała profesor.

- Ah, dziękuję, ale może to pani wyrzucić. - odparła dziewczyna, idąc dalej. Nauczycielka jednak zatrzymała się i kontynuowała:

- Mogę zobaczyć?

- Jasne, nic ciekawego tam nie ma.

Jednak Mcgonagall nie słuchała jej ostatnich słów. Gdy otworzyła wisiorek, zauważyła osobliwą rzecz. Włosy. Podejrzewała, że są to włosy dziewczyny lub kogoś z jej rodziny, ale sam fakt takiego naszyjnika zrobił na niej wrażenie. Od dawna nie spotkała się z tym rodzajem zaklęć i była ciekawa, dlaczego Tottie nosi to przy sobie.

- To twoje włosy? – zapytała.

- Tak, ale ja ich tam nie włożyłam. - mruknęła dziewczyna.

- A do kogo należał wcześniej ten wisiorek?

- Nie wiem, być może do Snape'a albo do Albusa. - syknęła, wyraźnie podirytowana.

- Do Snape'a albo Albusa... - powtórzyła cicho nauczycielka. - wiesz co to za wisiorek? Jaką ma moc?

- Zwykły wisiorek. Snape potrzebował tych włosów do jakiegoś eliksiru dla Dumbledore'a. Potem mi je oddał.

- One nie były do eliksiru, Charlotto. - powiedziała poważnie Mcgonagall, patrząc na dziewczynę. - To najstarsze zaklęcie ochronne, jakie funkcjonuje w świecie magii. Dawno nie spotkałam się z nim, bo nie wielu potrafi je dobrze wypowiedzieć...

- Słucham? - zdziwiła się dziewczyna. Musiała zejść ze schodów i stanąć obok Mcgonagall, bo uczniowie ciągle przepychali się w górę i w dół.

- To zaklęcie ochrania osobę, którą darzy się najsilniejszym i najszczerszym uczuciem... miłością.- mówiła Mcgonagall. - Jest ono bardzo stare. Ostatnią wzmiankę o nim umieścił Nicolas Flamel, w jednej ze swoich publikacji. Wymaga ono szczerości, aby mogło działać. Tylko ktoś, o czystym sumieniu, mógł je rzucić.

- Co pani mówi?! To zwykły wisiorek!

- Nie, nie jest zwykły. Zaufaj mi, znam się trochę na magii. - mrugnęła okiem do dziewczyny i wyszła z zamku, zostawiając zszokowaną Tottie na środku hollu.

Czas zwolnił. Dramatycznie. Jakby ktoś puścił w zwolnionym tempie jakąś nieśmieszną komedię. Znowu życiu robiło sobie z niej żarty i sprawiło, że zwątpiła... Więc, to wszystko prawda... jej podejrzenia okazały się prawdziwe, bo Mcgonagall na pewno wiedziała o starych zaklęciach, więc mogła jej wierzyć.

Dumbledore miał rację... Od samego początku miał rację. Jeśli jest tak jak powiedziała Mcgonagall, to Snape cały czas mówił prawdę. Cały czas był i jest po ich stronie, bo w innym wypadku nie mógł by wypowiedzieć tego zaklęcia. A Tottie była pewna, że ono działało... była nawet bardziej niż pewna.

...Severus obiecał mi pomóc Cię chronić, choć do końca też nie wie dlaczego. Powiem mu to w odpowiednim czasie, a wtedy ty musisz mu całkowicie zaufać, dobrze?...

W głowie przewijały jej się słowa Dumbledore'a, kiedy rozmawiali, o horkruksach. Powtórzył wtedy kilka razy, aby zawsze wierzyła Snape'owi, bo tylko jemu mogła. Zarzekała się wówczas, że ufa mu bezgranicznie i zrobi tak jak chce Snape... A teraz, wyparła się własnych zapewnień.

Wybiegła na zewnątrz, w tłum uczniów i nauczycieli, którzy rzucali ochronny czar na Hogwart. Biegła przed siebie, nie zwarzając na krzyk Mcgonagall, która próbowała ją zatrzymać i zawrócić. Dziewczyna miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje... dusiła się i czuła jak w środku wzbiera w niej fala paniki i rozpaczy.

Zwątpiła w niego... A on ryzykował swoje życie dla niej i całej szkoły...
Był po ich stronie...

... chcę, abyś nigdy, pod żadnym pozorem, nie zwątpiła...
... wojna wymusza na nas różne, haniebne rzeczy... ale gdy nadejdzie czas, będziesz mogła ufać tylko Severusowi...

Słowa Dumbledore'a, huczały jej w głowie, jak oskarżyciele przed sądem Wizengamotu. Były nieprzejednane i pełne wyrzutu... Były echem straconych szans.

...nic strasznego nam nie grozi, dopóki będziemy sobie ufać...

Nawet nie zauważyła, gdy wbiegła w jezioro. Poczuła tylko przenikliwie zimno i nieprzyjemną wilgoć ciemnej toni wodnej. Stanęła w niej po łydki.
Nagle po polanie i pobliskim zagajniku, poniósł się krzyk, tak niepodobny do niczego, że ciężko było stwierdzić, czy należy do człowieka, czy do jakiejś istoty piekielnej. Ale to była tylko Tottie... krzyczała z żalu i bólu jaki zadała sobie sama.

Nie mogła uwierzyć, że była aż tak głupia, aby nie ufać Dumbledore'owi, a co za tym idzie, Snape'owi. Nietoperz tyle razy jej mówił, że jest nieposłuszna i za nic ma rady starszych. Wtedy śmiała się z tego. Teraz, wiedziała, że miał rację...

Stojąc w zimnej wodzie, gorzko zapłakała.

~~~~

Bitwa o Hogwart, miała być, lub już była, największą bitwą jaką pamiętała szkoła. Należało tylko sprawić, aby nikt nie ucierpiał, a Czarny Pan, raz na zawsze zniknął ze świata. Taki był plan Dumbledore'a, który zakładał ostateczne pokonanie Voldemorta przez Harrego Pottera, który był ostatnim horkruksem. Severus Snape doskonale o tym wiedział, gdyż dyrektor był łaskaw wyjawić mu ten sekret parę miesięcy przed swoją śmiercią. Miał do niego wówczas pretensje, że znowu go wykorzystuje. Nie rozumiał, dlaczego Dumbledore karze mu kłamać przed ludźmi, których należało chronić. Dlaczego wymagał od niego zbrodni, która była niewybaczalna i w konsekwencji, został przez nią znienawidzony przez tych, których uważał za przyjaciół... Dumbledore nie zostawił nawet słowa wyjaśnienia, ani co gorsza, nie dał mu drogi wyboru lub ucieczki. Severus Snape musiał w milczeniu znosić nienawistny wzrok nauczycieli Hogwartu i obelgi płynące z ich ust. Niby mógł się do tego przyzwyczaić przez lata, w których nigdy nie szczycił się dobrą opinią, szczególnie wśród uczniów, których bądźmy szczerzy, gnębił. Nigdy nie przywiązywał wagi do opinii innych ludzi na jego temat. Miał gdzieś co mówią i robią, byle tylko nie chcieli rozmawiać z nim. O nim, jak najbardziej.

Zmieniło się to wszystko, gdy w jego życiu pojawiała się Tottie. Na początku faktycznie, denerwowała go i miał ochotę się jej pozbyć, ale z czasem, polubił jej towarzystwo i ich wspólne przekomarzania. Musiał przyznać, że w swoim sarkazmie doganiała go i w gruncie rzeczy chciało mu się z tego śmiać. Tottie próbowała go naśladować. A potem wszystko rozsypało się jak popiół na wietrze... znienawidziła go i chciała zabić. Gdy zobaczył ją dzisiejszego wieczoru w Wielkiej Sali, wiedział, że bez mrugnięcia okiem rzuciła by w niego Avadą. Czuł tą wściekłość, żal i nienawiść jaka w niej była, i zdawał sobie sprawę, że na zawsze ją stracił, choć tak bardzo chciał ją zatrzymać...
Przeklęty Dumbledore! Pozwolił mu poznać tę dziewczynę i z rozmysłem kazał sprawować nad nią opiekę. Sam mu powiedział, że Tottie miała być dla Severusa tym, co stracił gdy umarła Lily.
Ona miała być jego radością i jasnością, w jego ponurym i przepełnionym żalem, życiu. I może faktycznie była... może po części Dumbledore miał rację... może to on, Severus Snape, źle zrozumiał dyrektora, może źle rozegrał swoją partię, może o czymś zapomniał... Musiał o czymś zapomnieć, bo przecież Dumbledore się nigdy nie mylił...

Przez jedną sekundę stracił wszystko co miał najcenniejszego w życiu. Przyjaciół, dom i ją, Charlottę, dziewczynę, która oddała mu całe swoje serce i przyjaźń, nie oczekując nic w zamian. Teraz to wszystko nie miało już znaczenia, nie mógł nikomu powiedzieć, że Dumbledore sam kazał się zabić, że gdyby to zależało od niego, od Severusa Snape'a, nigdy nie zabiłby przyjaciela. Nie było odwrotu, Czarny Pan musi wierzyć do końca, że jego najwierniejszy sługa, zawsze był po jego stronie. Inaczej, cały plan Dumbledore'a by się nie udał i świat pogrążyłby się w mroku... tak bardzo chciał zawrócić. Powiedzieć wszystkim co jest prawdą, zburzyć mur, który wybudował. Powiedzieć, jak bardzo żałuje śmierci Dumbledore'a, że jest mu z tym ciężko... przecież był człowiekiem i miał uczucia...

- Severusie? - z zamyślenia wyrwał go głos Lucjusza Malfoya, który nagle się pojawił obok niego. Severus nic nie odpowiedział, stał dalej odwrócony tyłem i patrzył za horyzont - Czarny Pan, chce cię widzieć. Jest we Wrzeszczącej Chacie. - kontynuował Lucjusz, a jego głos zdawał się drżeć.

A więc, jednak. Voldemort odkrył prawdę... - pomyślał Severus. Tak jak przypuszczał, musiało się to stać. Bez względu na to jak bardzo tego nie chciał, Czarny Pan nie był głupcem.
Snape musiał spełnić swoją ostatnią powinność względem szkoły i Dumbledore'a.

- Już idę. Ty tu zostań. - odparł lodowatym tonem, jakim zwykle zwracał się do uczniów, i w jednej chwili zniknął pod postacią czarnego pyłu.

W sekundę potem, znalazł się na skraju Hogsmead, tuż przy Wrzeszczącej Chacie. Od lat stała opuszczona, i z każdym rokiem coraz bardziej niszczała. Słyszał wiele razy plotki, jakoby dom ten był nawiedzony, bo słychać tam było krzyki. Severus śmiał się w duchu z tych idiotyzmów, bo doskonale wiedział, że to Lupin za swoich szkolnych czasów, podczas pełni księżyca, zamykał się w tej chacie. To on wtedy krzyczał. Nie żadne duchy.

- Snape! - nagle za swoimi plecami, usłyszał donośny głos Tottie. Nie spodziewał się, że jeszcze ją usłyszy lub zobaczy. Odwrócił się w jej stronę, a widok który zobaczył, rozerwał mu serce. Stała przed nim w poszarpanym ubraniu, przemoczona i w potarganych długich, kasztanowych włosach.

- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? - zapytała wyciągając przed niego swoją dłoń, na której wisiał srebrny łańcuszek, a na nim srebrna lilja.

- To bez znaczenia. – odpowiedział chłodno.

- Czyżby? – syknęła. - przeczytałam o tych wisiorkach. Szukałam, w każdej możliwej księdze jaką miałeś w domu i znalazłam tylko strzępki informacji. Dopiero Mcgonagall powiedziała mi, co to tak właściwie jest.

Snape nie drgnął nawet o milimetr. Stał wpatrując się w nią i szukając odpowiednich słów, które chciał, aby usłyszała.

- Nic nie powiesz? – kontynuowała.

W powietrzu zawisła cisza... gdzieś pomiędzy szumem wiatru, słychać było niedopowiedziane słowa, które echo powtarzało raz po raz.

Stali naprzeciw siebie, jedno patrząc na drugie, i uważnie się obserwując. Żadne z nich, nie chciało przerwać tej ciszy.

Czekała na jego reakcje. Wiedziała, że wisiorek działał. Miała co do tego pewność, bo Snape, wiele razy był w odpowiednim momencie żeby jej pomóc, ochronić ją. Kilka razy udało mu się uratować jej życie. Chociażby wówczas, gdy Umbrige prawie ją otruła. Wiele mu zawdzięczała i chciała mu wierzyć. Tylko, jak mogła ufać temu człowiekowi po tym co zrobił? Jak mogła mu wierzyć, że to co robi jest słuszne? Jak mogła nadal na niego patrzeć, skoro dopuścił się takiego czynu?

- Co chcesz usłyszeć? - w jego głosie wyczuwała rezygnację, zmęczenie. Dopiero teraz zauważyła jak ten ciężar go przygniótł do ziemi. Włosy miał w większym nieładzie niż zwykle, twarz zdobiły mu dodatkowe zmarszczki, oczy wypłowiały, a powieki opuchły. Przybyło mu lat. Widać było jak bardzo jest zmęczony.

- Prawdę - powiedziała. – Dlaczego to zrobiłeś?

I w tej samej chwili, podbiegła do niego, i rzuciła mu się w objęcia. Delikatne łzy zdobiły jej twarz, gdy przytuliła się do niego mocniej, jakby mógł jej uciec albo rozpłynąc się niczym sen. Delikatnie gładziła jego włosy, wtulając swoją twarz w zagłębienie jego szyji i po chwili wyszeptała:

- Możesz mnie odtrącić, nie obchodzi mnie to... i tak cię nie puszczę. Nie rozumiem tego wszystkiego, ale Albus kazał mi ufać. - zapłakała, przytulając się do niego coraz mocniej. - Tak bardzo cię przepraszam... przepraszam, że nie było mnie przez ten czas... przepraszam, że zostawiłam cię samego.

Snape nic nie powiedział, pozwalając jej na płacz i wyrzucenie z siebie wszystkich emocji. Tulił ją do siebie, czując jej zranione serce przy swoim, które obijało się w jej piersi. Po chwili ciszy, która zdawała się być wiecznością, odezwał się w końcu, cicho i łagodnie:

- Nie odtrącę cię, Tottie... Nie dzisiaj. - spojrzał jej w oczy, gdy się trochę odsunęła i ucałował jej policzki, i nos. W jednej chwili, na jej twarzy ujrzał ten dobrze znany mu uśmiech. Tęsknił za nim przez cały ten rok, i tęsknił za nią. Teraz nie liczyło się nic, poza tym, że ona z nim jest. Tutaj i teraz, gdy stali na krawędzi końca świata, gdzie spotykała się nadzieja z rozpaczą. Nie wiedzieli co może stać się za chwilę, i czy w ogóle przeżyją tę następną chwilę. Wiedzieli, że chcą być teraz razem...

- Uciekaj stąd. Czarny Pan nie może się dowiedzieć, że tu jesteś. - powiedział spokojnie.

- A ty? Co z tobą? - wytarła ręką oczy.

- Ja idę tam, gdzie ty nie możesz. - odparł i w tym samym momencie odwrócił się od niej i ruszył w stronę Wrzeszczącej Chaty. Jednak, gdy tylko postąpił pierwszy krok, zatrzymało go jedno, niespodziewane słowo, którego nie myślał już usłyszeć nigdy w życiu.

- Severusie... - jego imię. Wypowiedziała jego imię bez strachu, odrazy czy nienawiści. Powiedziała je naturalnie, i Snape mógł przysiąc, że słyszał w nim troskę. Wrócił do niej, i stanął naprzeciwko z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Za czasów szkolnych, nie wróżyło to nic dobrego, szczególnie dla uczniów.

- Powtórz to. - powiedział twardo, lecz widząc, że dziewczyna się przestraszyła i w oczach stanęły jej łzy, podszedł bliżej chwytając ją za ramiona i spojrzawszy w jej zielone oczy, rzekł. - Powtórz moje imię.

- Severusie... - powiedziała cicho.

- Zapomniałem już, że ktoś może wypowiedzieć je normalnie. Bez wstrętu i odrazy... – szepnął. - idź do Hogsmead i schowaj się u Aberforth'a.

- Nigdzie nie idę! Nie zostawię cię kolejny raz. - odparła buntowniczo, na co Snape, lekko się uśmiechnął.

- Nic się nie zmieniłaś. Odkąd cię pamiętam zawsze byłaś niepokorna - powiedział odgarniając jej włosy z twarzy. - uciekaj, najzdolniejsza czarownico tych czasów. - gdy skończył mówić, dotknął jej ciepłego policzka, swoją zimną dłonią, nachylił się ku niej i najdelikatniej na świecie, pocałował jej różowe usta, teraz drżące od płaczu. Myślał, że go odepchnie lecz ona ani myślała go odpychać. Złapała dłońmi za jego czarny płaszcz i przyciągnęła go bliżej siebie. Nie chciała żeby przestał; mógł ją całować do końca świata, a nie miałaby tego dosyć.

- Ja nie chcę żebyś tam szedł. - zapłakała gdy ją puścił i czym prędzej zawiesiła mu się na szyi. - Nie odchodź, proszę.

- Jesteś doprawdy cudowną kobietą, szkoda tylko, że tak późno to doceniłem. - postawił ją na ziemi i spojrzawszy ostatni raz w jej zielone oczy, które ukochał, odszedł w stronę spotkania z Czarnym Panem.

Gdy zniknął pod Bijącą Wierzbą, Tottie jeszcze przez chwilę patrzyła w ślad za nim. Nie zorientowała się nawet, gdy ktoś niepostrzeżenie zbliżył się do niej i w chwilę potem ujrzała coś czarnego, i ogarnął ją mrok. Nie minęła sekunda, a znalazła się w jakimś zakurzonym i śmierdzącym stęchlizną pomieszczeniu. Nie miała pojęcia, jak się tu znalazła, ani kto ją tu przywiódł.
Zaczęła rozglądać się dokoła, szukając jakiegoś znajomego elementu, czegoś co pozwoliło by jej określić miejsce, w jakim się znajdowała.
Nagle, usłyszała dochodzące z oddali kroki. Były lekkie i stawiane bardzo ostrożnie, w zasadzie można by powiedzieć, że ten ktoś nie szedł tylko bardziej pełznął. I wnet drzwi zaskrzypiały i ku przerażeniu dziewczyny, stanął w nich sam Voldemort...

- Eligia... gdzie się podziewałaś cały ten czas? - powiedział, a jego głos przywodził na myśl syk węża.

- Nie tak mam na imię. – warknęła.

- Masz tak samo niewyparzony język jak twoja matka. - rzekł stając obok niej i przyglądając jej się uważnie.

- Czego ode mnie chcesz?

- Nie wiesz, córko? Chcę twojego powrotu do mnie. Tyle lat czekałem, aby cię w końcu zobaczyć. – powiedział.

- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. – warknęła.

- To błąd, Eligio. Miałem nadzieję, że gdy tylko urośniesz i nauczysz się jak być wielkim czarodziejem, wrócisz do swojego ojca. Mam wobec ciebie wielkie plany – zasyczał. - masz szansę zostać najpotężniejszą czarownicą tych czasów. A może wszechczasów... jak sądzisz, czemu pozwoliłem twojej matce uciec?

- Skąd mogę wiedzieć. Zawsze miałeś chore pomysły.

- Grzeczniej! - ryknął ale po chwili dodał już spokojniej - chciałem, abyś poznała całą magię jaka jest na świecie, a mogłaś się tego dowiedzieć tylko poprzez Dumbledore'a i Hogwart. Wiele już wiedziałaś ode mnie, więc zadbałem abyś wiedziała jeszcze więcej.

- Brednie. Mam w to uwierzyć?! Przecież ty nie przejmujesz się innymi! - krzyknęła ze złością. - mamę też zabiłeś po to, abym mogła się uczyć magii?!

- Ona by cię ograniczała.

- Mama mnie uratowała i wychowywała! Zabrałeś mi ją, tak jak wszystkich, których kochałam.

- Jednak Dumbledore i ciebie omamił wizją miłości... cóż, zadam ci ostatni raz pytanie: wrócisz do mnie? - zapytał cicho Voldemrot, a koło niego zjawiła się Nagini, wijąc się po podłodze.

- Nie. - odparła ostro dziewczyna. Po chwili dało się słyszeć czyjeś kroki za drzwiami. Voldemort odwrócił się od dziewczyny i otworzywszy drzwi różdżką, powiedział przeciągle:

- Wejdź Severusie...

Tottie stanęło serce. Nie wiedziała co ma zrobić, ani jak zareagować, gdy Severus ją zobaczy. Bała się, że źle to zrozumie i teraz to on ją znienawidzi.
W kilka sekund potem, w progu stanął Snape i gdy tylko zobaczył dziewczynę, musiał szybko ukryć zdziwienie i niepokój. Zastanawiał się, jak dostała się w tak krótkim czasie do środka, i dlaczego była w jedynym pomieszczeniu z Voldemortem... Jednak jego myśli, przerwał Czarny Pan, który zwrócił się do niego:

- Ta różdżka, zdaje się być oporna na moją wolę.

- Dokonywałeś nią niezwykłych rzeczy, mój Panie. - odparł uniżenie Snape.

- Nie nie, to ja jestem niezwykły - rzekł Voldemort wyniośle. - zaś co do różdżki, ta mi się opiera.

- Nie ma potężniejszej od niej. Sam Ollivander tak powiedział. Gdy chłopak się pojawi, na pewno nie zawiedzie. Jest posłuszna tylko tobie, mój panie.

Tottie wzdrygnęła się. O jakim chłopaku mówił Snape? Podświadomie miała niejasne wrażenie, że chodzi o Harrego... ale Severus nie mógł go wydać w taki sposób, przecież nie mógł narażać ucznia.

Voldemort popatrzył wnikliwie na Snape'a, po czym zasyczał:

- Czyżby?

- Panie mój - odparł pokornie Snape.

- Znasz już moja córkę Eligię? - zapytał nagle Voldemort, jakby to o czym przed chwilą rozmawiali, przestało go interesować.

- Uczyłem tę dziewczynę w Hogwarcie, nie wiedziałem, że jest twoją córką. - powiedział mistrz eliksirów, zerkając na Tottie, która oniemiała ze strachu i szoku.

- To już wiesz, Severusie. Eligia wróciła do domu.

- Kłamiesz! - krzyknęła dziewczyna, próbując się bronić.

- Zamilcz! - ryknął podchodząc do niej w dwóch susach. Tottie przeraziła się tym widokiem i cofnęła kilka kroków wstecz.

- On wie, że cię znam... Nie odzywaj się, proszę. - usłyszała w myślach, spokojny głos Snape'a. Tym razem posłuchała

- Miałem dla niej wielkie plany, ale oznajmiła mi, że woli być nikim - kontynuował Voldemort. - Nie szkodzi Eligio, twoja siostra na pewno nie pogardzi tym, co ty odrzuciłaś.

- Siostra? - zdziwiła się dziewczyna. Przez głowę przeszła jej myśl, że ojciec znalazł Maddie i ją porwał. Dziewczyna poczuła jak panika zacisnęła swoje łapy na jej gardle. Nie mogła oddychać, myśląc o biednej Maddie.

- Tak, twoja siostra Delphini. Ubolewam, że nigdy jej nie poznasz. - kontynuował.

- Delphini? Kto to? - zapytała w jeszcze większym szoku.

- Nie jesteś mi już potrzebna. Mogę stworzyć potężniejszą broń niż byłabyś ty. Delphi jest wybraną.- zakończył ostro i ponownie zwrócił się do Snape'a. Tottie wydawało się, że słyszy tylko jakiś niezrozumiały bełkot.

- Czy różdżka istotnie mnie słucha? - zapytał Snape'a. - Jesteś mądrym człowiekiem, Severusie, musisz wiedzieć. Komu naprawdę służy?

- Oczywiście tobie, mój Panie. - rzekł pewnie Snape, który już wiedział do czego zmierza Czarny Pan. Próbował go jednak przekonać do tego, o czym zawsze mu mówił. Musiał zdobyć jeszcze kilka chwil, aby znaleźć Harrego, a potem mógł się poddać...

- Czarna Różdżka nie może mi dobrze służyć, bo nie jestem jej prawdziwym panem - mówił spokojnie Voldemort, przechadzając się po pomieszczeniu. - różdżka służy tylko temu, kto zabił jej ostatniego właściciela...

Na chwilę przerwał swój monolog i powoli, z cichym szelestem swojej szaty, odwrócił się w stronę Snape'a.
Tottie natomiast, nie rozumiała z tego nic. Jaka różdżka i co z tym wspólnego ma Severus? Z szokiem i strachem, patrzyła raz na Snape, a raz na ojca, oczekując na najgorsze.

- Ty, zabiłeś Dumbledore'a, Severusie - powiedział po chwili ciszy Voldemort. - póki żyjesz, Czarna Różdżka nie będzie mi służyć...

Czerń i cisza panująca w pomieszczeniu, do tej pory nie zdawała się być aż tak przenikliwa.
Nagle, ku przerażeniu Tottie, poczuła jakąś dziwną moc, która nie pozwalała jej się poruszyć. Czuła jakby ręce i nogi, miała z ołowiu, i nie mogła wykonać żadnego, nawet najmniejszego ruchu. Przeraziła się tym, czując w gardle palącą gulę, a w płucach zimne szpony paniki, która próbowała nią zawładnąć. Spojrzała w stronę Severusa, szukając jakiejś odpowiedzi, czegokolwiek co by świadczyło o tym, że ma jakiś plan, że przekona Voldemorta do swoich racji. Lecz nic takiego się nie stało... Snape niewzruszenie stał naprzeciwko Czarnego Pana i patrzył na niego swoimi czarnymi jak noc, oczami. Jego twarz jak zwykle pozostała zimny kamieniem, nie zdradzającym żadnych emocji.

- Myślisz, że nie wiem, że go kochasz? Wy ludzie jesteś tak bardzo żałośni w swoich uczuciach. – zwrócił się w stronę przerażonej dziewczyny.

- Przestań. Zlituj się. – odparła z błaganiem w głosie.

- Przez tyle lat udało mu się ciebie ochronić, to naprawdę ogromny wyczyn. Severus też mu się cie kochać. – mruknął, podchodząc bliżej Snape'a. - Byłeś dobrym i wiernym sługą, Severusie lecz tylko ja, mogę żyć wiecznie.

W pomieszczeniu dało się słyszeć syk węża i różdżki Voldemorta, która przecięła powietrze, rzucając zaklęcie na Snape'a. Potem poniósł się tak nieludzki i przeraźliwy krzyk rozpaczy, który zagłuszył, rzucającą się na mistrza eliksirów, Nagini.

- Nie! - krzyknęła dziewczyna, próbując wyswobodzić się z zaklęcia unieruchamiającego, i podbiec do Severusa. Jednak nic nie mogła zrobić... stała jedynie i patrzyła, jak powoli i bezwładnie, ciało ukochanego człowieka, uderza głucho w podłogę. Przez łzy, zobaczyła jak krew rozlewa się po szacie Snape'a i spływa na zimną ziemię, tworząc czerwoną i jeszcze ciepłą, kałużę.

Voldemort uciekł z pomieszczenie i zaklęcie przestało działać. Dziewczyna zerwała się z miejsca i czym prędzej, podbiegła do leżącego na brudnej i pełnej krwi podłodze, Snape'a, który umierał w nieludzki sposób...

- Nie, nie... błagam, tylko nie to - płakała podnosząc go lekko i przytulając do siebie. - wszystko będzie dobrze... wytrzymaj chwilę. - ze swojej bluzki, urwała kawałek materiału, który przyłożyła do krwawiącej rany na jego szyi. Widziała jak krew obficie leje się strumieniem, i wiedziała, że było już za późno... Nie zdążyła mu pomóc.

- Twoje życzenie... - powiedział cicho Snape, z którego uchodziło życie. Dziewczyna zdziwiona spojrzała mu w oczy, nie rozumiejąc o czym mówi. Nagle, przypomniała sobie, jak w zeszłym roku, wygrała zakład i mogła wybrać sobie życzenie.

- Severusie... - rozpłakała się, przytulając go mocno. - Nie chcę żadnych życzeń, chcę ciebie... chcę żebyś tu ze mną został.

- Zawsze będę przy tobie. - wychrypiał.

W tej chwili, do pomieszczenia wszedł Harry z Hermioną i Ronem. Spojrzeli na Tottie, potem na leżącego w jej ramionach Snape'a, i zrozumieli, co się stało. Harry ostrożnie podszedł do dziewczyny i spojrzał na swojego odwiecznego wroga. Zauważył w jego oczach łzy, które powoli płynęły po policzku i skapywały na podłogę.

- Weź je... proszę. - powiedział Snape, wskazując na swoje łzy.

- Dajcie mi fiolkę, cokolwiek. - powiedział Harry do swoich przyjaciół, który sam nie wiedział, czemu to robi. Jakiś ludzki odruch nie pozwalał mu przejść obojętnie obok prośby konającego. Nawet jeśli był nim Snape.

- Zabierz je do myślodsiewni - kontynuował mistrz eliksirów, kiedy chłopak zebrał jego łzy do małej fiolki, którą miała Hermiona. - Spójrz na mnie...

Harry spojrzał mu w oczy. Pierwszy raz odkąd się znali i nie czuł nic. Żadnej złości ani nienawiści... Snape był człowiekiem, który nie powinien tak umrzeć.

- Lily miała takie oczy... - wychrypiał Snape i zwrócił wzrok na Tottie, która zanosiła się od płaczu i powiedział ostatnimi siłami, czując zbliżający się koniec. - kocham Cię, Tottie... Tak bardzo cię kocham.

Zielone oczy odnalazły czarne oczy, ale po chwili coś w tych czarnych oczach zanikło, stały się nieruchome, puste i martwe. Ręka trzymająca drugą rękę, stała się bezwładna, opadła z głuchym stukiem na podłogę i Snape już się więcej nie poruszył...

- Nie... proszę... Nie odchodź, kocham cię. - wyszeptała nachylając się ku niemu i ostatni raz stykając ich usta w pocałunku. Poczuła w środku jakieś dziwne ciepło i spokój, które rozlały się po niej ciele. Łzy nagle przestały jej lecieć, a oddech się uspokoił.

Tak odszedł Severus Snape, mistrz eliksirów, dyrektor Hogwartu i szpieg Dumbledore'a...

Po kilku chwilach musiała wstać z zimnej posadzki, bo Harry poganiał ich, aby uciekali. Nie chciał zostawić dziewczyny, która mętnym wzrokiem, wpatrywała się w martwe ciało Snape'a.

- Musimy iść, Tottie. - powiedział, chwytając ją za rękę.

- Zobacz! Co to?! - krzyknęła nagle Hermiona, spoglądając na jej prawą dłoń, na której lśniła złota obwódka. Był to jakby tatuaż, tylko że ze szczerego złota, który wyglądał jak pierścionek.

- Nie wiem... - powiedziała zdziwiona dziewczyna, oglądając swoją dłoń - Nie miałam tego wcześniej

- Ah, no tak! - powiedziała ochoczo Hermiona, której coś się przypomniało. - wypowiedzieliście najprostszą i najsilniejszą przysięgę małżeńską! Tottie, rozumiesz?

- Co? Znaczy... jak? - zapytała zszokowana dziewczyna.

- Czytałam kiedyś o tak silnej magii, która łączy dwoje ludzi. Nie ma nic silniejszego niż szczerość i prawdziwa miłość. Według Dziejów Hogwartu zanotowano tylko trzy przypadki, takiej przysięgi, która potwierdziła zawarte małżeństwo.

- Nie rozumiem... - powiedziała Tottie.

- Nie czułaś nic dziwnego? Jakieś dziwne, nieznane uczucie? - dopytywała Hermiona.

- Poczułam spokój... - dziewczyna uśmiechnęła się na tą myśl. Faktycznie, ogarnął ją niespotykany spokój, jak gdyby Severus wcale nie umarł.
W tej samej chwili, gdy o tym pomyślała, poczuła jak ogarnia ją ciemność i, z każdą chwilą słabnie, czując w płucach znajomy ból. W końcu osunęła się na ziemię i zapadła się w mrok.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro