Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Klub Ślimaka.

Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem, wydarzyło się coś bardzo niepokojącego, co wstrząsnęło całą społecznością zamku. Pewnego zimowego dnia, w którym to uczniowie mogli wyjść do Hogsmead, na jedną z dziewcząt z Gryffindoru, ktoś rzucił klątwę. Dziewczyna, wracając z wioski niosła ze sobą małe pudełko, w którym, jak się potem okazało był zaklęty naszyjnik. Dziewczynę od razu zaniesiono do Pani Pomfrey, a Harry z przyjaciółmi zostali wezwani do gabinetu profesor Mcgonagall, jako że byli świadkami tego zdarzenia:

- Na pewno Katie nie miała tego przed wejściem do Trzech Mioteł? - zapytała nauczycielka, przyjaciółkę dziewczyny.

- Tak, jak już mówiłam, poszła do łazienki, a kiedy wróciła, miała już to zawiniątko - odpowiedziała dziewczyna - powiedziała, że niezwłocznie musi to dostarczyć.

- Powiedziała komu? - zapytała Mcgonagall.

- Profesorowi Dumbledore'owi.

- Oh - zmartwiła się nauczycielka - dziękuję Leanne, możesz iść. *

Dziewczyna wyszła z sali transmutacji w drzwiach mijając Tottie, którą wezwała Mcgonagall.

- Dzień dobry, co się stało? - zapytała podchodząc bliżej, gdzie stało Złote Trio.

- Próbujemy to wyjaśnić - odpowiedziała Mcgonagall i zaraz zwróciła się do dzieciaków z Gryffindoru - Dlaczego, kiedy ma miejsce jakieś zdarzenie, wasza trójka zawsze musi tam być?*

Tottie zachichotała pod nosem. Mcgonagall miała trochę racji. Złote Trio wpakowywało się non stop w kłopoty i zawsze byli tam, gdzie miała miejsce jakaś zadyma.
Po chwili, z westchnieniem odezwał się Ron:

- Proszę mi wierzyć, Pani profesor, zadaję sobie to samo pytanie już od sześciu lat. - i Tottie ponownie zachichotała, chociaż tak w sumie, nie było z czego. W tym samym momencie, w drzwiach pojawił się Snape. *

- O, Severusie! - powiedziała Mcgonagall.* Tottie cofnęła się na bok, aby nie musieć rozmawiać i patrzeć na profesora OPCM.
Nie miała ochoty na żadne rozmowy.

Snape zbliżył się do biurka profesor Mcgonagall, gdzie leżał naszyjnik. Nachylił się nad nim i uważnie się przyglądał, po czym jednym ruchem różdżki uniósł naszyjnik w powietrze.

- I co o tym myślisz? - zapytała Mcgonagall z nadzieją, że młody nauczyciel rozwiąże tę zagadkę. Snape przyglądał się biżuterii jeszcze chwilę, po czym swoim zwyczajowym, lodowatym tonem, rzekł:*

- Myślę, że Panna Bell powinna się cieszyć, że jeszcze żyje.*

- Charlotto, podejdź - Mcgonagall zwróciła się do stojącej niedaleko dziewczyny - Może Ty masz jakiś pomysł?

Tottie drgnęła i spojrzała zaskoczona na nauczycielkę, po czym szybko odpowiedziała

- Nie. Pani profesor, wolałabym wrócić już do swoich zajęć.

- Powinnaś jednak wiedzieć jak wyglądają zaklęte przedmioty. Każdego z nas to mogło spotkać. - powiedziała spokojnie Mcgonagall.

- W istocie - odezwał się nagle Snape - raczysz tu podejść, czy trzeba wysłać ci specjalne zaproszenie? - syknął w stronę dziewczyny. Tottie tylko fuknęła i zmierzyła go morderczym wzrokiem, ale ostatecznie podeszła.
Po chwili odezwał się Harry, który przejął się koleżanką z drużyny Quidditch'a:

- Rzucono na nią czar, prawda? Znam Katie, poza boiskiem nie skrzywdziłaby nawet muchy, - bronił dziewczyny. - jeśli miała to dostarczyć profesorowi Dumbledore'owi, robiła to nieświadomie.*

- Owszem, rzucono na nią czar. - odpowiedziała mu Mcgonagall, cały czas obserwując wiszący naszyjnik.*

- To był Malfoy. - powiedział Harry. Na te słowa, Tottie wraz z Mcgonagall odwróciły się w stronę chłopaka z zaskoczonym wyrazem twarzy. Żadna nie chciała uwierzyć, że jakiś uczeń mógł chcieć zabić dyrektora.

- To poważne oskarżenie, Potter - powiedziała cierpko nauczycielka*. W tym samym momencie, do rozmowy włączył się Snape, odwracając się w stronę Złotego Tria.

- W rzeczy samej - spojrzał morderczo na chłopaka. - Masz dowód?

- Po prostu to wiem. - zaperzył się Harry.

- Po prostu... wiesz? - Snape specjalnie przyciągnął każde słowo - Twój dar mnie zadziwia, Potter, dar, o którym zwykli śmiertelnicy tylko mogą marzyć - mówił powoli, acz lodowato - Bycie wybrańcem musi być wspaniałe.

Mcgonagall spojrzała niepewnie na młodego nauczyciela, a potem na chłopaka. Tottie przerwała tę chwilę niezręcznej ciszy.

- Stop. Ja też nie uważam, żeby to był Dracon, jednak nie ciskam w swojego ucznia obelgami, profesorze. - syknęła w stronę Snape'a. Mistrz Eliksirów nic nie odpowiedział, tylko spojrzał na nią z uwagą.

- Skończmy te kłótnie. Wasza trójka może iść. - powiedziała w końcu Mcgonagall i Złote Trio opuściło klasę transmutacji.

- Dziękuję ci, Severusie. Nie będę cię dłużej trzymać. Myślę, że trzeba o tym powiedzieć dyrektorowi. - zwróciła się do Snape'a.

- Też tak sądzę. – Nietoperz odwrócił się, i wyszedł z klasy.

- Coś się stało? - Mcgonagall zapytała stojącą Tottie, która wpatrywała się w dal za odchodzącym nauczycielem.

- Nic. Pójdę już. - odpowiedziała markotnie.

~~~~
W końcu nadeszło Boże Narodzenie.

No prawie. Do świąt zostały tylko cztery dni, ale już teraz śnieg sypał obficie i przykrywał wszystko, co znalazło się na jego drodze. W Hogwarcie przygotowania szły pełną parą. Profesor Flitwick przystrajał choinki, a profesor Mcgonagall wraz z woźnym Filchem zajmowali się ogólnym wystrojem zamku. Wszystkim udzielała się ta podniosła i radosna atmosfera.

Tego dnia Tottie siedziała w Wielkiej Sali i pomagała profesorowi Flitwick'owi. Lubiła ubierać choinki i wieszać girlandy. Pamiętała jak pięć lat temu, również pomagała przy choinkach, i prawie zleciała z drabiny. Wtedy to Snape stał tuż obok i w ostatnim momencie ją złapał. Dziewczyna uśmiechnęła się na to wspomnienie. Od czasu sprawy z Katie Bell, nie widziała Snape'a ani razu. Może to i lepiej, bo na nowo wszystko sobie poukładała i przemyślała pewne sprawy, chociaż nie było to proste.

- Tottie! - gdzieś w dole usłyszała serdeczny głos profesora Slughorn'a. Spojrzała w tamtą stronę i ujrzała jego uśmiechniętą twarz.

- Horacy, co cię tutaj sprowadza? - powiedziała schodząc z drabiny.

- Ty moja droga - uśmiechnął się - chciałem cię zaprosić na dzisiejsze Świąteczne Spotkanie Klubu Ślimaka. Miałem już to zrobić wcześniej, ale nie mogłem cię nigdzie znaleźć. Mam nadzieję, że się zgodzisz, słońce.

- Oh, to bardzo miłe z twojej strony. Ale to zabawa dla uczniów, a ja jestem... no sam wiesz. – powiedziała.

- To zabawa dla wszystkich obecnych i byłych moich uczniów. Ty też jesteś mile widziana, no jesteś w końcu moją uczennicą, jakby nie patrzeć. - zaśmiał się.

- Będę zaszczycona, dziękuję. - delikatny uśmiech ozdobił jej twarz. Profesor Slughorn serdecznie ją uściskał i wyszedł z Wielkiej Sali, a Tottie na powrót zajęła się dekorowaniem drzewek. Bardzo ucieszyła ją propozycja Horacego, i już rozmyślała nad tym, co powinna ubrać na takie spotkanie. W jej szafie nie było dużo sukienek, bo właściwie ich nie lubiła. Ale od czego jest magia? Uśmiechnęła się do siebie i weszła na drabinę.

Wieczorem, gdy już wszystko było gotowe, a uczniowie zmierzali na kolację, Tottie ubrana w zwykłą, długą sukienkę w kolorze beżowym, szła korytarzem do biura Horacego Slughorn'a. Serce biło jej w zawrotnym tempie i bała się, że ktoś może to zobaczyć. Denerwowała się lekko na myśl, że spotka tam największe sławy świata czarodziejów. Słyszała od Harrego, że Slughorn lubi otaczać się wpływowymi ludźmi. Tottie nie była pewna, czy ona, zwykła pomoc zamkowa, będzie pasować do takiego towarzystwa.
Gdy stanęła przed drzwiami, zapukała dwa razy i już po chwili, stanął w nich Slughorn z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Oo, Tottie! Wchodź, wchodź - powiedział do dziewczyny, przepuszczając ją w drzwiach. Tottie weszła do środka i jej oczom ukazał się przestronny salon, przyozdobiony chyba wszystkim co było świąteczne. Wszędzie wisiały girlandy i gdzieniegdzie świeciły się światełka wyczarowane zapewne przez Horacego. Dookoła krążyli różni ludzie, a obok nich chodzili kelnerzy z tacami z jedzeniem. Tottie aż dech zaparło. W jednym końcu sali, zauważyła Harrego z jakąś dziewczyną. Kojarzyła ją tylko z widzenia, bo była dość rozpoznawalną uczennicą, ze względu na swoje rozkojarzenie i dziwne ubiory. Mówiono na nią bodajże, Pomyluna.
Tottie uśmiechnęła się do Harrego i podeszła do niego:

- Hej, jak się bawisz? – zapytała.

- Nienajgorzej, ale wolałbym stąd zniknąć. - odpowiedział Harry.

- A to czemu? Jest bardzo przyjemnie.

- Slughorn się na mnie uwziął i nie daje mi żyć. Ale obiecałem mu, że przyjdę więc muszę tu chwilę posiedzieć.- powiedział chłopak rozglądając się dookoła. Kątem oka ostrzegł Hermionę, która chowała się za firanką.

- Wiesz co, wydaje mi się, że widziałem Hermionę. Poczekaj chwilę. - powiedział i zaraz zniknął Tottie z oczu. Dziewczyna została sama, ale nie na długo. Gdy tylko Harry odszedł, przyłączył się do niej jakiś młody mężczyzna, mniej więcej koło trzydziestki i bardzo chciał wiedzieć o niej wszystko. Tottie była tak zajęta spławianiem amanta, że nie zauważyła jak do pomieszczenia wszedł Snape. Przeszedł cały salon, nie zwracając uwagi na wszechobecne spojrzenia obecnych i odsunął firankę za którą chował się Harry. W tym czasie Tottie, zdążyła uwolnić się od namolnego towarzysza i podeszła do Horacego.

- Jejku, co za gość...- westchnęła.

- A widzę, że poznałaś Adriana. Bardzo miły człowiek i inteligentny. - powiedział z zachwytem Slughorn.

- Ta, miły jest. Z tą inteligencją to bym polemizowała. – sarknęła.

- Dobrze się bawisz, moja droga? - zapytał serdecznie.

- Tak, dziękuję. Jest cudownie. – objęła starszego profesora.

Gdy jeszcze to mówiła, obok niej wyrósł jak z podziemi Severus Snape. W swoich czarnych, nieśmiertelnych szatach, przyglądał się jej uważnie i gdy skończyła przytulać Horacego, odezwał się do niej:

- Czy możemy porozmawiać, panno White? - Tottie wzdrygnęła się na ten głos. Powoli obróciła się w stronę skąd dobiegał i oniemiała. Horacy przyglądał się tej scenie z zaciekawieniem, ale doszedł do wniosku, że musi koniecznie porozmawiać z jakąś Melindą i się ulotnił. Tottie odzyskała w końcu mowę.

- O czym chciałby pan porozmawiać? - zapytała zdziwiona.

- Czy wszystko w porządku? Ostatnimi czasy wydaje się Pani być, zupełnie nieobecna. - postawił diagnozę.

- Zdaje się panu. Wszystko jest dobrze.

Zapadła między nimi niezręczna cisza. Oboje pamiętali co stało się przed kilkoma tygodniami i tym razem nie czuli się komfortowo w swoim towarzystwie. Tottie obwiniała się, że powiedziała mu to wszystko, Snape natomiast obwiniał siebie, że nie potrafił za nią pójść i wyjaśnić wszystkiego do końca. Nie chciał jej niszczyć życia i wolał ją od siebie oddalić.

- Jak rozumiem, na święta wyjeżdżasz do Nory? - zapytał w końcu, przerywając ciszę.

- Tak. Dostałam list od Molly, że mnie zaprasza i nie wyobraża sobie abym mogła nie przyjechać. - uśmiechnęła się delikatnie.

- W takim razie, myślę, że dobrze zrobiłem zabierając to z sobą - powiedział i z poły swojego płaszcza wyciągnął podłużny, zapakowany w szary papier, przedmiot. Spojrzał na dziewczynę i powiedział - To prezent dla Ciebie. Bożonarodzeniowy. Nie znam się na dawaniu prezentów, ale myślę, że spodoba ci się to.

Tottie z oczami wielkości galeona stała i wpatrywała się w niego ze zdumieniem. Snape podał jej pakunek, który wzięła w swoje ręce i powoli rozpakowała. Po chwili, ujrzała czarną książkę, na której widniał tytuł zapisany srebrnymi literami Jak przechytrzyć czarnoksiężnika.

- To jest... - powiedziała zaskoczona, oglądając książkę z obu stron i kartkując.

- Książka z zaklęciami obronnymi. Wspominałaś kiedyś, że chciałabyś ją przeczytać. - powiedział spokojnie.

- No tak, tylko, że istnieją dwa egzemplarze. Jeden zaginął, a drugi...

- A drugi mam ja i daję ci go. - dokończył za nią. Na te słowa Tottie uśmiechnęła się do niego serdecznie. Odpowiedziało jej mruknięcie, bo Snape nie lubił okazywać serdeczności, ale dziewczyna nie przejęła się tym.

- Dziękuję. Bardzo dziękuję... Nie wiem co mam powiedzieć, zwłaszcza, że ja nic dla pana jeszcze nie wymyśliłam. - odparła ze smutkiem. Na to Snape zbliżył się do niej, spojrzał na jej twarz i zarumienione policzki, które ostatnimi czasy często oglądał, i cicho rzekł:

- Otrzymałem od ciebie więcej, niż mogłem się spodziewać.

Dziewczyna spojrzała mu w oczy. Jak zwykle czarne i głębokie, jakby były dziurą bez dna. Dostrzegła w nich jakiś dziwny błysk podziękowania. To jej wystarczyło. Uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała nieśmiało:

- Zawstydza mnie Pan.

- Nie White... to ty zawstydzasz mnie. - odwrócił się i skierował się w stronę wyjścia z pomieszczenia. Zanim jednak to zrobił, odwrócił się jeszcze na chwilę w stronę dziewczyny i powiedział ledwo dosłyszalnie:

- Pięknie wyglądasz.

I wyszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro