Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Horkruks.

Minuty goniły minuty, które zamieniały się w godziny, a potem w tygodnie. Od nieszczęśliwego zdarzenie z Ronem Weasley, nic podejrzanego się nie zdarzyło. Wszyscy wrócili do swoich zajęć i pracy.

Pewnego wiosennego popołudnia, Tottie skończywszy zajęcia z drugoklasistami, udała się do lochów, zgodnie z poleceniem jakie rano wydał jej Snape. Miała mu pomóc w jakimś nieznanym sobie eliksirze. Snape lubił się bawić swoim zestawem "małego alchemika" i wymyślał coraz to nowe mikstury albo ich modyfikacje, mimo że od tego roku piastował stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Tottie czasami bała się wchodzić do jego gabinetu.

- Proszę nie biegać po korytarzu. Panie Creevey, zapraszam do mnie. - powiedziała do ucznia przebiegające jej tuż obok nóg.

- Przepraszam pani profesor. Znowu zabrali mi książki.- bronił się chłopiec.

- Kto taki?

- Nawet ich nie znam. To jacyś Ślizgoni z siódmego roku.

Tottie zauważyła jak zza rogu korytarza wystają dwie głowy wysokich chłopaków. Machnęła na nich ręką i obaj niesieni jakąś dziwną siłą, znaleźli się tuż przy niej.

- Nazwiska - powiedziała twardo.

- Teodor Nott, proszę pani. - powiedział jeden z nich.

- Blaise Zabini - drugi również podał swoje nazwisko.

- Jeśli nie chcecie abym powiedziała o tym, profesorowi Snape'owi, to radzę oddać koledze książki. W innym wypadku, postaram się abyście dostali taki szlaban, że będziecie błagać o litość. - syknęła w ich stronę. Odkąd poniosła się po szkole fama, że Tottie ma specjalne względy u profesora Snape'a, i że nietoperz ceni sobie jej zdanie, wszyscy starali się nie podpaść jednemu ani drugiemu. O ile podpadanie Snape'owi było już samo w sobie samobójstwem, tak podpadanie pannie White, było wstąpieniem do piekieł. Jeśli chodziło o regulamin szkolny, a w zasadzie o dobre maniery i szacunek do innych, Tottie była nieugięta.

- Dobrze, oddamy mu książki - mruknął Zabini i zza płaszcza wyjął wspomniane przedmioty. Uradowany Gryffon podziękował Tottie i chłopakom, i odszedł.

- Ale nie powie pani, profesorowi Snape'owi? - zapytał Nott.

- Zastanowię się. A teraz uciekajcie. - powiedziała i ruszyła dalej do schodów prowadzących wprost w zimne ostępy lochów.
Przeszła przez cały korytarz, który rozświetlały tylko pochodnie na ścianach. Tak jak sądziła było tam okropnie zimno. Nie czekając na nic, chwyciła za klamkę od drzwi gabinetu Snape'a i weszła z radosnym uśmiechem na twarzy.

- Jestem! - krzyknęła na powitanie ale niestety nie zauważyła nigdzie Snape'a. Nie siedział za biurkiem ani nie chrobotał w składziku. - Profesorze Snape! Jestem już!

Nagle z drzwi obok, prowadzących do prywatnych kwater Mistrza Eliksirów, wyłonił się czarny jak noc, i posępny jak nocna mara, Severus Snape.

- Czy ja ci kiedyś nie mówiłem, że jak jeszcze raz krzykniesz w moim gabinecie, to wylecisz stąd z prędkością światła? - syknął w stronę dziewczyny.

- Mi też cię miło widzieć. - zaśmiała się, na co Snape przewrócił oczami i podszedł do stolika, na którym rozstawione było mnóstwo składników do eliksirów.

- Chodź, pomożesz mi to przelać. - powiedział chłodno.

- Można wiedzieć, co to? - zapytała podchodząc bliżej i zaglądając do największego kociołka.

- Nie twój interes smarkulo. – mruknął.

- Jak pytam, to oczekuje odpowiedzi. - warknęła ze śmiechem.

- Zamorduję cię kiedyś – mruknął. - przyjmij do wiadomości, panno White, że jest to silna odtrutka na pewne klątwy. – sarknął. - zadowolona?

- Bardzo - uśmiechnęła się.

- To teraz bierz się do roboty. - warknął i dziewczyna podeszła bliżej, chwyciła za fiolki, gdy Snape zlewał do nich powoli płyn. Po skończonej pracy, oboje uprzątnęli blat i usiedli przy biurku Nietoperza. Snape kartkował pergaminy i skreślał jakieś wypociny uczniów, i najwyraźniej był z siebie kołtuńsko zadowolony, mogąc wstawić komuś kolejnego Trolla.

- Czemu milczysz? - zapytał nagle.

- Zawsze się czepiasz, że za dużo mówię, a teraz masz pretensję, że za mało? – sarknęła.

- Cierpliwości Merlinie... – westchnął.

- Zabawny jak zawsze... – mruknęła.

- Jak ci idzie uczenie tych tumanów, których Dumbledore nazywa uczniami?

- To bardzo mądre dzieci. Dużo umieją z eliksirów. Dzisiaj na przykład, jedna z drugoklasistek przygotowała wspaniałe Veritaserum. Horacy przyznał Gryffindorowi dziesięć punktów. - powiedziała z uśmiechem, na co Snape skrzywił się okropnie.

- Więc jak rozumiem, OWUTEMY będziesz zdawać w czerwcu? - zapytał patrząc na pergamin.

- Jeśli znowu się coś nie stanie niespodziewanego, to tak. - odpowiedziała w mig. Snape spojrzał na nią. Widział, że zależało jej na tej pracy i na zdaniu egzaminu ale wiedział też, że prawdopodobnie znowu nie będzie mogła do nich przystąpić.

- Bez nich i tak dużo umiesz - powiedział w końcu.

- Miło to słyszeć. - uśmiechnęła się. - Dobrze się już czujesz? - zapytała nagle, spoglądając na niego z troską.

- Nie zaprzątaj sobie tym głowy. - mruknął. Nie lubił troski, współczucia i tych wszystkich pokrewnych odczuć, a ona najwyraźniej je uwielbiała.

- Martwię się. Czy to źle?

- White, błagam Cię. Nie matkuj mi, bo tego nie potrzebuję.

- Aa rozumiem. Więc znowu przechodzimy na grunt oficjalny - zaśmiała się. - w takim razie, panie profesorze, ja wracam do swoich zajęć. Idę do dyrektora.- powiedziała wstając z krzesła.

- White! Przecież ja z tobą normalnie rozmawiam. – warknął.

- Jasne, panie profesorze. Muszę iść, panie profesorze. - śmiała się, kierując w stronę drzwi.

- Ty naprawdę jesteś niespełna rozumu. - sarknął podnosząc się z krzesła i podchodząc do dziewczyny. Ta zdążyła już chwycić za klamkę i otworzyła drzwi.

- Wie pan, po tym co między nami zaszło, dziwnie tak "panować" Ale jak tam Pan sobie chce. – zachichotała.

- Czy ty możesz dorosnąć w końcu?

- Panie profesorze, niekonsekwencja. Najpierw gani mnie pan, za "panowanie" a teraz za to, że jesteśmy na "Ty"? Z panem gorzej jak z kobietą.

- White, do cholery! Zdurniałaś do reszty? O czym ty bredzisz? Jakbym chciał słuchać głupot to bym ci dolał blekotu do soku dyniowego. - powiedział złośliwe.

- Naprawdę się panu dziwię. Do żony też by się Pan zwracał po nazwisku?

- Przeginasz...

- No co? Wołałby Pan do niej: Snape! - zachichotała ale wnet musiała się opanować i uciekać przez drzwi, bo oto w jej stronę leciał kociołek cynowy, który rzucił nietoperz. Zatrzasnęła drzwi i wybiegła z lochów śmiejąc się pod nosem.

Na korytarzu spotkała Dumbledore'a, który szedł do swojego gabinetu. Tottie podbiegła do niego, różowa na policzkach od śmiechu i powiedziała

- Witaj Albusie. Właśnie szłam do Ciebie.

- To się bardzo dobrze składa, bo mam do Ciebie sprawę. - powiedział łagodnie.

Tottie poszła za czarodziejem na pierwsze piętro i weszli do gabinetu, po spiralnych schodach, które odsłoniła chimera. Gdy znaleźli się w środku, Dumbledore wyciągnął z szafy podłużne naczynie i postawił na biurku, po czym usiadł na krześle. Tottie usiadła naprzeciwko i czekała co dyrektor jej powie

- Tottie, chciałbym abyś coś wiedziała. Myślę, że będzie ci to potrzebne w najbliższym czasie. - zaczął

- Zamieniam się w słuch.

- Był kiedyś taki uczeń, który za bardzo interesował się czarną magią. Najwięcej chciał wiedzieć o jej najgłębszych sekretach. Kiedyś zapytał jednego z tutejszych profesorów, czym są Horkruksy. - Dumbledore zatrzymał się i obserwował dziewczynę lecz ona nic z tego nie zrozumiała - wiesz czym one są?

- Nie za bardzo. Szczerze mówiąc, to pierwszy raz słyszę takie słowo. - powiedziała lekko zmieszana.

- Horkruks to czarnoksięski przedmiot, w którym ktoś ukrył cząstkę własnej duszy. Cząstkę tę można powierzyć także innej istocie żywej, chociaż nie jest to zbyt rozsądne - powiedział - Jeśli jednak ciało zostanie zaatakowane lub nawet zniszczone, nie można umrzeć, ponieważ część duszy pozostaje na ziemi i jest nieuszkodzona.

- Jak to, część duszy? To duszę można rozszczepić? - zdziwiła się dziewczyna.

- Można, ale jest to haniebny czyn.

- To znaczy? – dopytywała.

- Rozszczepić dusze można tylko poprzez zabicie kogoś. Są legendy, że Herpon Podły jako pierwszy rozszczepił swoją i umieścił w jakimś przedmiocie. Ale on to zrobił raz, a istnieje taki czarodziej, który zrobił to aż siedem razy.

W pomieszczeniu zaległa cisza. Tottie nie rozumiała o czym mówi Dumbledore. Czy naprawdę istnieje ktoś tak podły, aby pozbawić kogoś życia, aby samemu stać się nieśmiertelnym? Nie pojmowała jak można rozszczepić duszę i to na siedem części.

- To musi być jakiś podły człowiek. Przecież nikt normalny nie robi takich rzeczy - powiedziała w końcu. - dlaczego mi o tym mówisz?

- Widzisz Tottie, całe życie uciekasz od swego ojca, chociaż tak naprawdę nie wiesz dlaczego. - powiedział Dumbledore wstając z krzesła i podchodząc do okna.

- Mówiłeś, że nie może mnie znaleźć, bo wykorzysta Obskurusa do walki z innymi czarodziejami. To był powód. - powiedziała bez chwili namysłu, odwracając się w stronę czarodzieja.

- Nie do końca... Tottie to twój ojciec stworzył te siedem horkruksów. Poukrywał je w różnych ważnych dla sobie miejscach. Aby go pokonać, trzeba je wszystkie zniszczyć.

Tottie osłupiała. Wpatrywała się ze zdziwienie pomieszanym z szokiem w starego czarodzieja.

- Wiedziałam, że on jest zły do szpiku kości, ale miałam nadzieję, że ma w sobie choć krztynę dobra... - westchnęła - To trzeba je zniszczyć i to czym prędzej. - powiedziała chłodno.

- Razem z Harrym szukamy tych przedmiotów. Trudno je znaleźć, bo mogą być dosłownie wszystkim... jednak w największym niebezpieczeństwie jesteś ty. - Dumbledore podszedł do dziewczyny i oparł się o kant biurka.

- To wiem od dziecka, Albusie. Problem w tym, że ciągle masz jakieś tajemnice przede mną. Powiedz mi choć raz całą prawdę. Od początku do końca. - Tottie zmierzyła go wzrokiem na co Dumbledore lekko się uśmiechnął.

- Moja kochana Tottie... czas szybko leci. Zapomniałem, że już nie jesteś tą małą i wystraszoną dziewczynką, tylko silną kobietą. - powiedział łagodnie, chwytając ją za dłoń - Popełniłem wiele błędów w życiu. Wybacz staremu czarodziejowi, to wszystko dlatego, że bardzo Cię kocham.

- O co chodzi? - zapytała zdenerwowana, wpatrując się oczami wielkości galeona, w swojego rozmówcę.

- Voldemort prawdopodobnie domyśla się, lub domyśli w niedługim czasie, że Harry będzie chciał zniszczyć każdą cząstkę jego duszy. Będzie chciał mu przeszkodzić i zachować swoją nieśmiertelność...

- Stop, chcesz mi powiedzieć, że ja jestem jego horkruksem?! - krzyknęła wstając z krzesła. Nagle poczuła okropny ból w klatce piersiowej, taki jak zazwyczaj, ale tym razem mu się nie poddała. Z wściekłością wymalowaną na twarzy powiedziała. - Tak?!

- Nie... znaczy, jeszcze nie. Voldemort, gdy już zrozumie, że jego Horkruksy są zagrożone, znajdzie cię i uczyni kolejnym. Biorąc pod uwagę wasze więzy krwi, będziesz niezniszczalnym horkruksem, który zapewni mu bezpieczeństwo i nieśmiertelność. Wtedy już nie będziesz sobą. Będziesz nim... na wieki...Wtedy, nasz czarodziejski świat dostanie się pod jego władzę i zginie... To dlatego cię ukryłem i chroniłem tyle lat. Nie chciałem aby cię znalazł, bo on planuje ten krok od wielu wielu lat. - kontynuował Dumbledore

- Tu mnie nie znajdzie. Przecież sam mówiłeś.

- Dopóki będę tu dyrektorem i moje zaklęcia ochronne będą działać, to nic ci się nie stanie.

- Dopóki? - zapytała zdziwiona - co chcesz przez to powiedzieć, Albusie?

- Tottie, nigdzie się nie wybieram. - powiedział łagodnie, spoglądając na nią niebieskimi oczami - Severus obiecał mi pomóc cię chronić, choć do końca też nie wie dlaczego. Powiem mu to w odpowiednim czasie, a wtedy ty musisz mu całkowicie zaufać, dobrze?

- Przecież nie robię nic innego od sześciu lat. Ufam mu, najbardziej na świecie, przecież o tym wiesz. – mówiła.

- Wiem, ale chcę abyś nigdy, pod żadnym pozorem nie zwątpiła. Wojna wymusza na nas różne rzeczy, niektóre haniebne na pierwszy rzut oka. Gdy nadejdzie czas, będziesz mogła ufać tylko Severusowi.
- Jaki czas? Jaki znowu czas, do cholery?! Znowu mówisz zagadkami. Mam dosyć tego. Ufam wam obojgu, nie wiem czego jeszcze ode mnie oczekujecie?! - krzyknęła z rozpaczą w głosie.

- Czas kochana, to potężny wróg ale i sprzymierzeniec. Wszystko będzie dobrze, moja droga. Nie denerwuj się. - powiedział łagodnie i podszedł do dziewczyny, aby ją objąć. Tottie zaszlochała mu w ramię i wtuliła się w niego. Jego zapach, palącego się drewna w kominku, uspokajał ją i pozwalał logicznie myśleć.
Burząc powstałą ciszę, znowu odezwał się Dumbledore:

- Wracaj do swojego pokoju. Nie czekaj dzisiaj na Severusa.

- Słucham?

- Nie powiedział ci? - Dumbledore bardziej to stwierdził niż zapytał.

- Znowu tam poszedł? - westchnęła - boję się o niego... Tak bardzo się boję.

Ból w klatce piersiowej nasilał się z każdą sekundą ale dziewczyna wytrwale znosiła ten ból. W porównaniu do bólu profesora Snape'a, to było niczym łaskotki.
Jutro się z nim zobaczy... Jutro wszystko będzie lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro