Grimmauld Place 12. /5
Obudziło ją ostre światło słońca, które wlewało się przez ogromne okno. Tottie z bólem otworzyła oczy i zauważyła, że znajduje się w skrzydle szpitalnym. Leżała na łóżku, przykryta śnieżnobiałą pościelą i wpatrywała się intensywnie w sufit, na którym igrały promienie słońca.
Jak się tu znalazła? Co się stało?
Te pytania tłukły się jej w głowie i nie dawały spokoju. Nagle, zdarzenia poprzedniego dnia, uderzyły w Tottie z zatrważającą siłą. Uczeń Hogwartu nie żyje, Voldemort wrócił, a ona... ona zemdlała. Pamiętała jedynie, że była w gabinecie Dumbledore'a. I ten okropny ból. Czuła jakby ktoś żywcem, wyrywał jej serce i przypalał płuca ogniem. Nie mogła oddychać, nie mogła się ruszyć i zebrać myśli. Jedyne czego chciała w tamtym momencie, to umrzeć. Śmierć byłaby wybawieniem.
Z rozmyślań wybił ją odgłos otwieranych drzwi i chwilę potem, koło jej łóżka stanęła Pani Poppy.
- Obudziłaś się królewno? - zapytała z ciepłym uśmiechem, sidając obok dziewczyny.
- Dlaczego tu jestem? Co się stało? - powiedziała Tottie, lekko zdezorientowana.
- Zasłabłaś z powodu bólu, który Cię złapał. Ale już wszystko dobrze.
Tottie, gdy tylko usłyszała ostatnie słowa, podniosła się z łóżka i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Nie chciała tu być ani minuty dłużej, czym prędzej musiała znaleźć dyrektora albo Snape'a.
- A gdzie ty się wybierasz? - zapytała Poppy i już kładła dziewczynę z powrotem na łóżko.
- Muszę iść. Muszę znaleźć dyrektora, puść mnie Poppy. - zapierała się Tottie.
- Mam polecenie aby Cię przypilnować. Musisz odzyskać siły, bo dzisiaj wieczorem wyjeżdżasz, prawda?
- Co? - zapytała zaskoczona. – Nigdzie nie wyjeżdżam.
- Dyrektor mówił co innego. – powiedziała łagodnie Poppy.
Tottie posmutniała. Opuściła głowę i zaczęła nerwowo zacierać palce u rąk, które robiły się coraz bardziej czerwone. Nie chciała wyjeżdżać, nie chciała zostawiać Dumbledore'a, ani przyjaciół z Gryffindoru, szczególnie Harrego. W jakiś dziwny sposób czuła się za niego odpowiedzialna, a najgorsze było to, że nie chciała zostawiać tutaj Snape'a.
- No nie smuć się. – Poppy poklepała ją po plecach, i Tottie miała już cos powiedzieć, ale w drzwiach stanął Snape. Zerwała się z łóżka i podbiegła do niego.
- Proszę, niech mi pan pozwoli zostać. – poprosiła, łapiąc go za ramię i patrząc mu prosto w oczy.
- Tylko dyrektor może zmienić decyzję. – powiedział, i nieświadomie również złapał ją za jej ramię. Kątem oka spostrzegł, że Poppy przeszła obok nich i wyszła do swojego gabinetu.
- Ja nie chcę jechać w obce miejsce. Traktujecie mnie jak popychadło!
- Nikt cię tak nie traktuje. – powiedział spokojnie. – Dyrektorowi zależy na twoim bezpieczeństwie.
- Proszę... - szepnęła. Snape spojrzał w jej szmaragdowe oczy, po czym zaprowadził do łóżka. Widział, że była blada i bał się, że znowu zemdleje. Gdy dziewczyna usiadła, a obok na krześle usiadł Nietoperz, kontynuowała:
- Tylko do końca roku szkolnego. Kilka dni.
- White, to ja cię proszę, wyjedź stąd jak najszybciej. – westchnął, łapiąc za jej dłoń.
- I mam zostawić Hogwart? Na zawsze? Mam opuścić mój dom? – zapytała smutno.
Snape nie odpowiedział. Zdawał sobie sprawę, że ona zna odpowiedź. Popatrzył przez zaokrąglone okno, gdzie po drugiej stronie zaczynał się dzień i ciężko westchnął. Wiedział, że Tottie musiała opuścić Hogwartu, jak nie teraz to za miesiąc, za dwa, czy za rok, ale było to nieuniknione. Nie mogła tu zostać, bo prędzej czy później Czarny Pan zawładnie szkołą, a wtedy dziewczyna będzie w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Jeszcze kilkanaście lat temu bez wahania wydałby ją w ręce Voldemorta. Był wiernym sługą i chciał, aby jego pan go doceniał, więc nie miałby nawet skrupułów. Prawdopodobnie, to on byłby tym, który wykonałby egzekucję, najpierw bawiąc się z ofiarą Cruciatusem, ale dzisiaj jest jej opiekunem i obiecał ją chronić. Była niewinnym dzieckiem, które nie rozumiało wojny jaka się toczyła. Severus bardzo się jej dziwił, że miała bardzo dobre serce i przecudowną naturę, zupełnie inną niż Voldemort, zupełnie nie przystosowaną na obecne złe czasy. Miał wrażenie, że Tottie urodziła się w złym miejscu historii, która nie umiała docenić jej obecności. Znał jej ojca i nie rozumiał, jak ktoś taki mógł mieć tak wspaniałą córkę.
- Porozmawiam z dyrektorem. – powiedział nagle. – Wydaje mi się, że powinnaś dostać kilka dni na spakowanie swoich rzeczy.
Po tych słowach wstał i skierował się w stronę wyjścia z Sali, nie oglądając się na nią.
- Dziękuję. – odparła Tottie. Snape drgnął i zatrzymał się w miejscu. Widać było, że nad czymś się zastanawiał.
- Wybacz tę sytuację z różdżką. – powiedział cicho, co wprawiło dziewczynę w zakłopotanie, ale nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, zniknął za drzwiami.
~~~~~
Wieczorem, gdy Poppy wspaniałomyślnie wypuściła Tottie ze skrzydła szpitalnego, dziewczyna udała się wprost do gabinetu Dumbledore'a, chcąc wyjaśnić z nim raz na zawsze sprawę z jej mieszkaniem w Hogwarcie. Ale dyrektor powiedział jej tylko, że powinna zrozumieć sytuację i odesłał do skrzydła szpitalnego. Zrezygnowana i zawiedziona postawą najbliższych osób, poszła do kuchni, gdzie skrzaty służyły dobrymi potrawami, które teraz wydawały się być jedyną rzeczą, która poprawiłaby dziewczynie humor.
Schodząc schodami przed Wielką Salę, kątem oka zauważyła siedzącego tam profesora Moody'ego. Spojrzała uważnie w jego stronę, przystanęła chwilę w wejściu, i po krótkim wahaniu weszła do środka. Po cichu podeszła do stołu, gdzie siedział nauczyciel i zakładając ręce za siebie powiedziała:
- Jak się pan dzisiaj czuje?
Moody podniósł na nią wnikliwy wzrok, a sztuczne oko dokładnie się jej przyjrzało. Z krzywą miną odparł:
- Bywało lepiej.
- Zdaję sobie sprawę. – powiedziała z uśmiechem, siadając naprzeciwko profesora. – Słyszałam, że opuszcza nas pan.
- Cóż, jakby nie patrzeć, moja rola się skończyła w tej szkole. – odpowiedział z krzywym uśmiechem.
- Trochę tego jeszcze nie pojmuję.
- Eliksir wielosokowy coś ci mówi?
- Nawet sporo. – zachichotała.
- Nazywasz się White, dobrze pamiętam? – zapytał nagle Moody.
- Doskonale pan pamięta.
- To co ty tu robisz? Bo jesteś trochę wyrośnięta jak na ucznia.
- Albus wziął mnie pod opiekę odkąd skończyłam jedenaście lat, i od tamtego czasu mieszkam i pomagam w Hogwarcie. – odparła radośnie.
- Pomagasz? – zapytał podejrzliwie, uważnie lustrując ją sztucznym okiem.
- Piorę, sprzątam, wieszam pranie, pomagam w kuchni, a od pewnego czasu nawet się uczę pod czujnym okiem profesora Snape'a.
- Czego się uczysz?
- W zasadzie to wszystkiego. – zamyśliła się przez chwilę. – Nigdy nie dokończyłam nauki, więc dyrektor postanowił, że muszę to nadrobić.
- Więc nie uczyłaś się w Hogwarcie?
- Uczyłam ale tylko dwa lata, potem przez różne zdarzenia losowe musiałam zrezygnować z nauki.
Po tych słowach zamilkła, a Moody dalej uważnie na nią patrzył.
- I jak rozumiem, Snape jest twoim nauczycielem? – zapytał w końcu profesor.
- Opiekunem. – doprecyzowała.
- To opowiedz mi, White, co już potrafisz. – powiedział, upijając łyk herbaty. Tottie z szerokim uśmiechem, zaczęła żywo opowiadać, o tym co się dowiedziała. Opowiedziała o nauce eliksirów, zaklęć, czy obrony przed czarną magią, której uczył ją Remus. Opowiedziała profesorowi, co tak naprawdę działo się przez ostatni rok, i jak ciężko jest zaakceptować powrót Czarnego Pana. Moody, chętnie słuchał co dziewczyna miała do powiedzenia, co przekładało się w pytaniach, które jej zadawał. Ciekawiło go skąd pochodzi, ile ma lat, i czy jest tak zdolna jak uważa Snape. Szalonooki nie był głupi. Pierwsze co, to wypytał Dumbledore'a i Snape'a, kim jest owa dziewczyna. Nasłuchał się o niej wiele. Od dyrektora samych dobrych i chwalebnych rzeczy, od Nietoperza pół na pół. Stary Snape twierdził, że owszem, dziewczyna ma ogromny talent, ale jest uparta, ma niewyparzony język i nie skupia się na wykonywanej pracy. Mimo wszystko, Moody chciał ją poznać osobiście.
Gdy pod wieczór zrobiło się ciemno, a sklepienie nad salą dało znać, że zbliża się deszcz, do środka, niczym chmura burzowa, wpadł Snape powiewając swoją długą i czarną peleryną. Jego wzrok od razu padł na środkowy stolik, gdzie siedziała Tottie i Moody, w najlepsze rozmawiając.
- Możemy porozmawiać? – zapytał Tottie, wcale nie zwracając uwagi na Szalonookiego, który złośliwie się uśmiechał.
- Słucham. – odparła z uśmiechem.
- Na osobności. – syknął.
Dziewczyna trochę straciła rezon. Smętnie wstała od stołu, kłaniając się na pożegnanie Moody'emu, i poszła za Nietoperzem. Gdy znaleźli się za drzwiami Sali, przy zejściu do lochów, Snape odezwał się pierwszy.
- Jutro z samego rana, pojedziesz razem z Moody'm na Grimmauld Place i zostaniesz tam do odwołania.
- Ale obiecał pan, że zostanę jeszcze kilka dni w Hogwarcie. – oburzyła się, ściągając złowrogo brwi.
- Zmieniłem zdanie. – odparł sucho.
- Jak zwykle. – syknęła. – Pana to bawi, znęcanie się nade mną? Bawienie się moimi uczuciami?!
- Przymknij jadaczkę, dziewucho! – złapał ją za ramię i pociągnął dalej, bo kilku uczniów zainteresowało się ich rozmową. – Nie obchodzą mnie twoje uczucia, bo nie leży to w moich kompetencjach. Mam cię chronić, pamiętasz?
Dziewczyna chciała coś odpyskować, ale Snape nie pozwolił jej dojść do głosu.
- Rób co ci każę, a przeżyjesz. – syknął.
- A kto powiedział, że chcę przeżyć? – warknęła, spoglądając mu w oczy.
Snape patrzył na nią ze złością, i próbował się opanować, bo podświadomość dawała mu sygnały, żeby ją zabił tu i teraz, za ten parszywy język.
- Nie sądziłem, że jesteś aż taka głupia. – powiedział w końcu. – Już zapomniałaś co mi obiecywałaś? Że dasz sobie pomóc.
- Ale obiecał pan... - posmutniała, opuszczając głowę.
- Ty też.
Po tych słowach odwrócił się od niej i zniknął na schodach prowadzących do lochów. Tottie ciężko westchnęła i wróciła na Wielką Salę, gdzie zaczynała się kolacja.
Następnego dnia z samego rana, spakowana, ubrana i z ponurą miną, czekała na Hagrida, który miał odstawić ją na stacje Hogsmeade i potem na Grimmauld Place, gdzie od teraz miała mieszkać. Okazało się, że Moody który miał jechać razem z nią, udał się w podróż już w nocy, nikogo przedtem nie informując.
Dumbledore rozmawiać z Tottie, chciał wyjaśnić, że to dla jej dobra ale dziewczyna nie chciała słuchać. W konsekwencji nie pożegnała się z nim przed wyjazdem i nawet tego nie żałowała. Była zła i obrażona.
Inna sprawa była ze Snape'em. Nietoperz nie zaszczycił ją swoją obecnością, tylko podczas śniadania, z kołtuńsko złośliwą i zadowoloną miną, życzył jej udanych wakacji, na co dziewczyna, rzuciła w niego budyniem, który akurat jadła. Niestety, Snape był szybszy i odbił lecące naczynie, które rykoszetem trafiło w rozeźloną Tottie.
Był zła na nich wszystkich, bo potraktowali ją jak małe dziecko, któremu może stać się kuku, i z którym w ogóle się nie liczą. Traktowali ją jak głupiutką dziewczynkę co nic nie rozumie, a przecież doskonale sobie radziła sama i jeszcze jakoś żyła. Jakby tego było mało nie pozwolili jej pojechać do siostry. Mogła tylko wysyłać listy ale nic więcej.
Z drugiej strony, było jej smutno, bo być może, był to ostatni jej rok w Hogwarcie. Dumbledore zaznaczył, że lepiej będzie jak nie wróci do zamku.
Więc tak by się to wszystko skończyło? Przecież to bez sensu. Tak nagle, że człowiek nawet nie zdążył powiedzieć tego co należałoby powiedzieć.
Stając przed zamkiem, ogarnęła ją straszliwa pustka i swego rodzaju rozpacz. Nie była w stanie pojąć, że być może widzi to miejsce ostatni raz w życiu. Że ostatni raz jest w domu...
- Od ponurych min, jestem ja. Dumbledore chce żebyś przeżyła tę wojnę, która niechybnie nadejdzie, więc się nie złość. - usłyszała obok siebie chłodny i pozbawiony emocji, głos Snape'a.
- Gówno mnie to obchodzi co on chce. Dlaczego nikt nie zapyta, czego ja chce? - warknęła i nagle zadała sobie sprawę, że brzmi zupełnie jak jej rozmówca. Ten sam ton, ta sama intonacja...
- Więc co byś chciała, White? – mruknął, podchodząc bliżej.
- Na przykład, zostać w zamku.
- Doskonale wiesz, że to nie możliwe. Wiesz co, White? Zadziwiasz mnie tą swoją upartą głupotą, chociaż wiem, że ty wcale taka głupia nie jesteś. – powiedział kąśliwie.
- Niech pan nie udaje, że mnie chwali. – sarknęła.
- Nigdy bym tego nie zrobił. Za bardzo mnie denerwujesz. – uśmiechnął się złośliwie. – Przestań się stawiać jak wesz na grzebieniu, pozwól sobie pomóc.
W tym momencie, przed wejściem pojawił się Hagrid, który szedł od strony swojego domku na skraju lasu.
- Hej Tottie – pomachał ręką i zaraz dodał – dziń dobry psorze.
Snape ukłonił mu się i spojrzał na dziewczynę.
- A Pan? - powiedziała nagle, chcąc zdobyć jeszcze kilka sekund. Jeszcze przez chwilę chciała móc na niego popatrzeć i słuchać... Przez te kilka lat, przywiązała się do nietoperza z lochów i lubiła jego towarzystwo.
- Co, ja? - odpowiedział pytająco. Był zdziwiony tym pytanie, bo go nie zrozumiał.
- Czy to co Pan robi dla zakonu, jest bezpieczne? Czy... - zawahała się, bo oto Snape odwrócił się do niej, podszedł nieco bliżej i spojrzał na nią z góry. Wyraz twarzy miał zamyślony, surowy... było w nim coś, czego Tottie nie umiała nazwać. Ona również spojrzała w jego oczy i czekała co chce jej powiedzieć. On jednak jeszcze przez chwilę, milczał, a potem rzekł:
- Wojna nie jest bezpieczna i zbiera swoje żniwo. Nie lituj się nad innymi, a dbaj o siebie.
- Dlaczego pan tak mówi...? Nie chcę któregoś dnia... - zaczęła się jąkać i czym prędzej opuściła wzrok.
- Jedziem Tottie? - zapytał tubalnym głosem olbrzym, pakując ostatnie walizki do dorożki. Dziewczyna, jakby rażona prądem, szybko odpowiedziała Tak.
- Napisze Pan? - zapytała jeszcze.
- Napiszę - odpowiedział Snape.
- A... - zawahała się w tym momencie. Była rozdarta, z jednej strony dorożka już czekała i pewnie pociąg na stacji, który zaraz miał odjeżdżać, a z drugiej strony był Snape, z którym jeszcze chwilę chciała porozmawiać.
- Co znowu? – syknął, powoli tracąc cierpliwość.
- Spotkamy się jeszcze? – zapytała w końcu.
Snape spojrzał na nią zdziwiony i nagle cała złość mu minęła.
- Będę przychodził na Grimmauld Place co jakiś czas, więc pewnie tak. – odparł łagodnie. – Wsiadaj do dorożki i się nie maż. Weź się w garść, White.
Tottie posłała mu ciepły uśmiech i wsiadła do pojazdu, który wkrótce potem ruszył w stronę Hogsmead. Zanim dorożka opuściła błonie, dziewczyna jeszcze przez jakiś czas patrzyła w miejsce, gdzie stał Mistrz Eliksirów. Profesor natomiast patrzył za nią, dopóki nie zginęła mu z zasięgu wzroku. Nie chciał jej pokazywać, ale dla niego to rozstanie też nie było łatwe.
~~~~~
Kamienica przy Grimmauld Place była zwykłą, szarą i zaniedbaną kamienicą jakich pełno dookoła. Przed budynkiem na małym skwerku, piętrzyły się najróżniejsze rośliny i kwiaty. Było tu dosyć spokojnie i normalnie. Zbyt normalnie.
Tottie stanęła naprzeciwko kamienicy i zaczęła szukać wejścia przy numerze dwunastym. Jednak gdy dotarła do numeru jedenastego, zauważyła, że następny był tylko trzynasty.
- To chyba jakieś żarty... - powiedziała przyglądając się budynkom i mapie, którą dostała od Dumbledore'a, i na której wyraźnie był zaznaczony dom o numerze dwanaście.
Tottie zastanawiała się, czy przypadkiem dyrektorowi się nie pomyliły numeru. Postanowiła więc, wejść na schody prowadzące do numeru trzynaście i zapukać do drzwi. Jednak, gdy tylko pociągnęła klamkę od furtki, usłyszała za sobą znajomy głos:
- Charlotto White, można wiedzieć co robisz? - dziewczyna odwróciła się gwałtownie i zauważyła obok siebie Profesora Moody'ego. Za pierwszym spojrzeniem przeszedł ją dreszcz, bo doskonale pamiętała co stało się lutym, mimo, że wiedziała, że to nie Moody chciał ją utopić.
- Profesorze! Jak dobrze Pana widzieć. - uśmiechnęła się uprzejmie i podeszła w stronę Szalonookiego.
- Jakie tam "Profesorze". Nie jesteś moją uczennicą, White. Dlaczego nie wchodzisz do środka? - powiedział swoim ostrym tonem.
- Wydaje mi się, że Dumbledore pomylił numery domu. Tu nie ma numeru dwanaście. - powiedziała pokazując mu mapę.
- Czego was uczą w tym Hogwarcie... White, popatrz na drugą stronę tego papieru. – westchnął.
Dziewczyna odwróciła pergamin i zauważyła napisane znajomym pochyłym pismem, słowa:
Kwatera Główna Zakonu Feniksa znajduje się w Londynie, przy Grimmauld Place 12
Gdy tylko przeczytała tekst, przed jej oczami, pomiędzy kamienicą numer jedenaście i trzynaście, wyłonił się budynek z poszukiwanym przez Tottie numerem. Dziewczyna stała w szoku i nie wiedziała jak to możliwe.
- Ale... ale jak to? - zapytała zaskoczona.
- Dumbledore jest strażnikiem tajemnicy, powierzył Ci ją i po odczytaniu mogłaś zobaczyć kamienicę. Dla innych jest niewidoczna. Zaklęcie Fideliusa, ot co. - odpowiedział Moody.
- Czad! - krzyknęła z radości, i zaklaskała w dłonie.
- Nie krzycz tylko właź do środka. Molly już na Ciebie czeka.
- Ale pan jest, nawet nie da się pan pocieszyć.
- Nie gadaj tyle. – warknął i popchnął ją do przodu.
Gdy weszła przez drzwi frontowe, ukazał jej się długi korytarz oświetlony przez duży żyrandol i staroświeckie lampy gazowe. Ściany wyłożone było starymi i odpadającymi tapetami, a na podłodze leżał włóczkowy dywan. Nie było tu przyjemnie, wydawało się być ponuro.
Szła długim korytarzem i zauważyła, że cały obwieszony był różnymi portretami, prawdopodobnie rodziny, która zamieszkiwała ten budynek. Po prawej stronie korytarza zauważyła uchylone drzwi. Niepewnie podeszła bliżej i otworzyła je szerzej.
W środku, przy dużym stole siedzieli Państwo Weasley, ich dzieci oraz jakiś nieznany Tottie, mężczyzna. Wyglądał dość poważnie, miał długie czarne i kręcone włosy, a wzrok typowego zawadiaki. Tottie miała dziwne wrażenie, że skądś zna tego człowieka, tylko za nic nie mogła sobie przypomnieć, skąd.
- Nie stój w przejściu. - warknął Moody, przepychając się obok niej.
- Przepraszam. – szepnęła, odsuwając się na bok.
- Tottie! Moja kochana! Jak podróż? Głodna jesteś? Już robię paszteciki i zaraz będzie kolacja. Siadaj, siadaj - powiedziała Molly, wstając zza stołu i łapiąc oszołomioną dziewczynę w ramiona. Tottie po chwili odwzajemniła uścisk.
- Witaj Molly, cześć Arturze i hej dzieciaki. - powiedziała z uśmiechem, gdy Pani Weasley wypuściła ją z ramion.
- Dzieciaki? Słyszałeś Fred, powiedziała do nas dzieciaki. - zaczął Georg Weasley.
- To my powinniśmy powiedzieć, cześć staruszko. - podłapał drugi z bliźniaków.
- Wiesz Tottie, mieliśmy Cię za całkiem młodą, no ale jak chcesz. - mówił dalej George, chichocząc pod nosem.
- Im dłużej was znam, tym bardziej mnie zadziwiacie, chłopaki. - zaśmiała się dziewczyna, podchodząc do nich i każdego ściskając. Po chwili spostrzegła, że ów nieznany mężczyzna uważnie jej się przygląda. Szybko więc powiedziała:
- Ah, przepraszam, jestem Charlotta White ale może Pan mówić, Tottie. - podeszła i wyciągnęła rękę w jego stronę. Mężczyzna pochwycił ją, ucałował jak na dżentelmena przystało i rzekł:
- Bardzo mi miło Panią poznać. Syriusz Black.
I nagle Tottie oświeciło. Black to był ten morderca, który dwa lata temu uciekł z Azkabanu. Próbował zabić Harrego i włamał się do szkoły. Dziewczyna czym prędzej odsunęła się od niego, z wyrazem szoku i strachu na twarzy. Syriusz jednak tylko się zaśmiał i ponownie powiedział:
- Nie powiedzieli pani? Jestem niewinny, a to co się wtedy stało... no cóż, musiałem dotrzeć do mojego syna chrzestnego.
- Słucham? - zapytała zdziwiona.
- Harry Potter to mój chrześniak. – zaśmiał się Syriusz, odstawiając krzesło żeby mogła usiąść.
- Harry to... To znaczy... Pan, jest jego rodziną?
- Na to wygląda. Mów mi Syriusz. - uśmiechnął się życzliwie.
- Tottie, mów mi Tottie. – odparła oszołomiona, siadając na krześle.
~~~~~
Od paru tygodniu, Severus Snape, zastanawiał się, co się właściwie stało? I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że on sam nie wiedział.
Teraz, gdy siedział sam w swoim gabinecie, w swoim fotelu, w ciszy, która nie była zakłócana wrzaskami i śmiechem tej dziewczyny, zdał sobie sprawę, że coś w tej ciszy jest niepokojącego. Czyżby Panna White, aż tak bardzo ingerowała w jego życie i osobowość, że zaczynał za nią tęsknić?
Aż skrzywił się na samą tą myśl. Ale w gruncie rzeczy, chyba tak było...
Pomimo, że na nią wrzeszczał, był wredny i miał dosyć jej namolnego towarzystwa, teraz oddałby wiele, żeby ta dziewczyna siedziała przed nim i trajkotała jak najęta. Szczególnie teraz, gdy on miał na głowie polecenie Dumbledore i herbatki w towarzystwie Czarnego Pana. Już przy pierwszym spotkaniu, Severus został przywitany ze wszystkimi możliwymi honorami. Cruciatusem i innymi przyjemnymi klątwami, które wypływały z różdżki kochanej Bellatrix.
Gdy po popołudniu rozmawiał z Tottie, miał nadzieję, że ta nie zauważy zmiany w jego postawie, która była bardziej przygarbiona i zbolała. Nie chciał jej o tym mówić. Przynajmniej nie teraz.
Bo niby jak miał jej powiedzieć, że on, Severus Snape, jej nauczyciel i opiekun, który przyrzekł chronić ją przed złem i Voldemortem, należy do Śmierciożerców? Jak mógł jej spojrzeć w oczy? Jej, chodzącej radości i niewinności.
Bał się, że może się od niego odwrócić, znienawidzić i czuć do niego wstręt. Nie chciał i jej stracić, tak jak stracił Lili. Nie chciał, aby jedyna osoba, który go polubiła tak po prostu, miałaby odejść... Choć ta myśl uwierała go jak kamień w bucie, musiał się przyznać sam przed sobą, że i on ją polubił. Tylko nie rozumiał, dlaczego ona polubiła jego... tego nie umiał pojąć Genialny Szpieg i Mistrz Eliksirów w jednej osobie.
Gdy dzisiaj, przed jej wyjazdem, obiecał, że napisze list, zauważył w jej oczach coś, czego dawno nie widział i nie myślał kiedykolwiek zobaczyć. Widział w tych szmaragdowych oczach troskę i obietnicę czekania. Ta cicha przysięga, na chwilę rozmiękczyła skamieniałe serce Snape'a. Jeszcze nikt, tak wyraźnie nie zapewnił go o swojej obecności i oczekiwaniu.
Czyżby odnalazł to, o czym mówił Dumbledore...?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro