Droga Do Domu.
W Bożonarodzeniowy poranek nie działo się nic nadzwyczajnego. Molly spokojnie krzątała się po kuchni, czyniąc ostatnie poprawki do świątecznego obiadu, Artur wraz z bliźniakami siedzieli w salonie i grali w Eksplodującego Durnia, a Tottie wprowadzała ostatnie poprawki na stole. Wszyscy z niecierpliwością czekali na przybycie Charliego, Billa z Fleur i Lupina z Tonks. Oczywiście, odczuwali nieobecność najmłodszych dzieci państwa Weasley, bo zabraknie przy stole Ginny, Rona i Percy'ego. Te święta miały być trudne dla wszystkich i przygnębiające, jednak pani Weasley dopilnowała, aby nikt z obecnych za bardzo nie czuł tej pustki.
- Fred możesz mi pomóc? - zapytała Tottie wchodząc do salonu, gdzie akurat rozgrywana była kolejna partia Durnia.
- Pewnie! Co trzeba zrobić? - odparł z ochotą bliźniak.
- Zniósłbyś z góry te dwa krzesła, bo po ponownym podliczeniu miejsc wyszło mi, że zabraknie jednego.
- To przyniosę jedno, po co dwa? - zapytał z uśmiechem, stając obok niej.
- Dla nieznajomego wędrowca. Taka tradycja, słuchaj. - zaśmiała się dziewczyna.
- Rozumiem. No to lecę.- odpowiedział i po chwili dosłownie poleciał. Znaczy, teleportował się prawdopodobnie na górę.
- I kto wygrywa? - zapytała siadając obok Artura i Georga.
- Tata. - odpowiedział drugi z braci.
- Serio? Mogę wam potowarzyszyć?
- Jasne, tylko uważaj, bo jak tata wali w nie różdżką to się iskry sypią. - zachichotał Georg, a Artur razem z nim.
Gra trwała jeszcze długo ponad godzinę, gdy w końcu Molly musiała ich zawołać i pogonić, aby przygotowali się do obiadu. Wszystkim wyprała i wyprasowała najlepsze ubrania na ten wieczór i kazała się pokazać, gdy wszyscy skończą się szykować.
Tottie założyła czarną sukienkę na długi rękaw, zdobioną gdzieniegdzie białymi wyszywaniami. Była to jedna z sukienek, które nosiła w Hogwarcie, a która wyglądała na całkiem mugolską, toteż można ją było nosić na różne okazje. Gdy się ubrała i uczesała, zeszła na dół do jadalni, gdzie czekali na nią Państwo Weasley, bracia bliźniacy oraz Charlie.
- Charlie! - krzyknęła z radością, gdy ujrzała rudowłosego mężczyznę, który stał obok Artura
- Cześć Lotko - uśmiechnął się do dziewczyny i mocno przytulił - aleś Ty wyrosła, kiedy się widzieliśmy?
- Rok temu - zaśmiała się - dużo się nie zmieniłam.
- Ty się zmieniasz non stop, ale jak zwykle jesteś słodziutka. - Charlie uwielbiał mówić do niej jak do małego dziecko, chociaż to on był młodszy. Tottie to nigdy nie przeszkadzało, lubiła go i sposób w jaki ją traktował.
- No, siadajcie już do stołu - powiedziała pani Weasley wyłaniając się z kuchni - zaraz przyjdą Bill i Fleur, i oczywiście Lupinowie - Nie zdążyła skończyć zdania, a drzwi do Nory się otworzyły i stanął w wnich Remus, a za nim Tonks z wyraźnie zaokrąglonym brzuszkiem.
- Czy ktoś mówił "Lupinowie"? - zapytał wchodząc do środka
- O wilku mowa - zaśmiała się Tottie podchodząc do nich i witając się, z każdym z nich.
- Ja Ci dam, "wilka" paskudo. - sarknął Remus, na co Tottie pokazała mu język i wróciła do rozmowy z Tonks.
- Jej, ale szybko rośnie. - powiedziała głaszcząc ją po brzuchu - halo? Słyszysz mnie, maleństwo?
- Coraz ciężej mi się poruszać, ale nie narzekam. - odpowiedziała ze śmiechem Tonks.
- Pięknie wyglądasz, naprawdę. Dzidziuś ci służy - zachichotała Tottie - a wiecie jak dacie mu lub jej na imię?
- Jeszcze nie wiemy. Mamy mnóstwo pomysłów. - powiedział Lupin ściskając żonę.
- Pogadacie potem, a teraz siadajcie do stołu, bo wszystko stygnie. - powiedziała Molly i czym prędzej zagnała wszystkich do jedzenia, a gdy to mówiła, do środka weszli kolejni goście. I takim to sposobem, powitanie przedłużyło się o kolejne minuty.
Wrzawa, śmiechy i rozmowy nie miały końca. Wszyscy wypytywali siebie nawzajem o wszystko, tak jakby nie widzieli się całe wieki. Było tak jak za dawnych lat. Na chwilę można było zapomnieć o szalejącej wojnie i o ofiarach, bo ten wieczór był radosny. Po kolacji, wszyscy przenieśli się do salonu, gdzie pod choinką leżały prezenty. Oczywiście, bliźniacy wymyślili, że żeby dostać paczkę trzeba było zaprezentować swoje umiejętności wokalne. I tak oto, w pół godziny po kolacji, wszyscy zaśmiewali się z nieudolnych prób śpiewania kolęd i innych piosenek. Najgorzej szło Arturowi i Remusowi, którzy mylili melodię.
- Dobra tato, już nie śpiewaj, bo uszy więdną. - zaśmiał się George.
- Nie rozśpiewałem się. Poczekaj chwilę, a jeszcze będziesz mnie przepraszać. - odpowiedział z radością pan Weasley.
- Na pewno, ojcze - zachichotał Fred - to teraz Tottie. - powiedział biorąc kolejny prezent. Było to pudełko słodyczy z Miodowego Królestwa, które dziewczyna nałogowo uwielbiała.
- I znowu muszę śpiewać? - zapytała śmiejąc się.
- Oczywiście, na tym polega cała zabawa - powiedział Fred - albo możesz powiedzieć wierszyk.
- Już mówiłam i śpiewałam. Daj spokój.
- Nie ma piosenki, nie ma prezentu. - westchnął teatralnie chłopak. Tottie zmierzyła go morderczym wzrokiem, pacnęła go lekko w ucho i powiedziała:
- Robiłam z siebie durnia dwa poprzednie razy. Więcej nie będę.
- W ogóle nie umiesz się bawić, ale pomimo tego dam ci prezent, bo byłaś grzeczna w tym roku. - zaśmiał się
Kiedy wszystkie prezenty były już rozdane, wszyscy usiedli wygodnie na kanapach i prowadzili ożywione rozmowy. W Norze było bardzo przytulnie i ciepło, a wokół unosił się przyjemny zapach przypraw korzennych i pomarańczy. Było tak normalnie i radośnie. Pierwszy raz od dłuższego czasu, wszyscy szczerze się śmiali i czuli się swobodnie. W końcu byli jedną wielką rodziną, o różnych charakterach i pomysłach, a jednak, każdy za każdego, skoczył by w ogień.
Kiedy panowie siedzieli i grali w jakieś gry wymyślone przez bliźniaków, co najprawdopodobniej poskutkuje spektakularną klęską żywiołową, panie w tym czasie sprzątały ze stołu i przygotowywały kolejne potrawy. Tottie została odesłana do salonu, aby zabrać puste miski po ciasteczkach i pierniczkach. W progu, zastała rozchichotanego George'a:
- I co się tak cieszysz? - zapytała z sarkazmem.
- Bo widzę ciebie.
- Georgie, spoważniałbyś. - powiedziała z uśmiechem.
- Twoja powaga w zupełności wystarcza. - odpowiedział chłopak, całując ją w policzek.
- Dobra, chodź mi pomożesz zbierać miski. - I oboje weszli do salonu. Przechodząc obok Freda, który zawzięcie opowiadał Tonks, co nowego mają w asortymencie swojego sklepu, usłyszała bardzo ciekawą rzecz. Ostatnie słowa, bardzo zaciekawiły dziewczynę i nasunęły pewne skojarzenia.
- ... wystarczy, że spryskasz dowolną rzecz, należącą do twojego obiektu westchnień i wiesz, gdzie taka osoba się znajduje, czy jest bezpieczna i takie tam. Nazwaliśmy to wisiorki miłości.
- Powtórz to. - powiedziała z zainteresowaniem, siadając obok.
- A-ale co? - odpowiedział zaskoczony chłopak.
- To z tym wisiorkiem. O co z tym chodzi?
- Wyczytaliśmy kiedyś z George'em, że istniało dawno temu takie miłosne zaklęcie, co pozwalało śledzić i chronić ukochanego - zachichotał na te słowa. - Oczywiście to brednie. Nic takiego nie ma, a przynajmniej nie ma na to dowodów...
- No dobrze dobrze, ale co to może być za przedmiot i dlaczego wisiorek? – zapytała.
- To może być cokolwiek, ważne żeby było małe i dało się zmieścić do wisiorka, żeby mieć to zawsze przy sobie. Chcesz może kupić, masz kogoś na oku? - zaciekawił się z przekorą w oczach.
- Mam, Ciebie, szarlatanie jeden - sarknęła - w jakiej to książce wyczytałeś?
- W zasadzie to w takim dodatku do Proroka Codziennego, ale podobno jest jakaś książka na ten temat.
Tottie nic nie odpowiedziała, tylko szybko wyszła z salonu, i pognała wprost do swojego pokoju. Pewne fakty, zaczęły się układać w całość, ale żeby to sprawdzić, potrzebowała znaleźć tę książkę. Gdzie była najbliższa magiczna księgarnia? Na Pokątnej oczywiście, więc należało się tam czym prędzej udać.
Miała wrażenie, że powoli wszystko zaczyna się wyjaśniać, że to czego nie dopowiedział jej Albus i Snape, w końcu ujrzało światło dzienne. Nie chciała, aby te przypuszczenia okazały się prawdą, bo wtedy cały jej świat ponownie legnie w gruzach... A z drugiej strony, bardzo chciała, aby okazało się, że Snape jest jednak niewinny lub przynajmniej nie w takim stopniu. Chciała aby okazało się, że jednak został po stronie Dumbledore'a...
Wiedziała, że istnieją tajemnicze zaklęcia ochronne, które znali najlepsi czarodzieje, i tylko najwybitniejsi umieli je użyć, i pamiętała także, że Snape poprosił ją kiedyś o trzy pukle włosów... widziała mały wisiorek, który trzymał pod płaszczem... to był mały przedmiot, należący do niej... wtedy nie miała pojęcia po co mu one, ale dzisiaj, gdy usłyszała rozmowę Freda i Tonks, wpadła jej do głowy uciążliwa myśl... tylko, że to mogła być naiwna nadzieja, coś co znowu umrze śmiercią naturalną. Ale to wszystko nie mógł być przypadek... wszystko układało się w jedną całość.
Opcje miała dwie, a raczej podejrzanych było dwóch: Albus i Severus. Dumbledore już nic jej nie powie ani nie wyjaśni, więc został Snape, i Tottie pierwszy raz od wielu dni wiedziała co musi zrobić. I musiała to zrobić czym prędzej...
~~~~~
Gdy nastał wieczór, Remus i Tonks pożegnali się ze wszystkimi, i wrócili do sobie do domu. Potem Molly pognała wszystkich do spania, Billa i Fleur umieściła w sypialni Percy'ego, który nie przybył na święta, a reszta miała swoje pokoje. Było już późno w nocy, gdy w Norze zapanowała głęboka i senna cisza. Słychać było tylko spokojne oddech śpiących i hulający za oknami wiatr, który od czasu do czasu, wpadał w szpary w parapetach.
W tej ciszy nie było słychać drobnych kroków stawianych przez jedyną osobę, która nie spała. Nie zdradzał jej nawet najmniejszy szmer czy trzask. Tottie, specjalnie czekała aż wszyscy usną, aby niepostrzeżenie wymknąć się z Nory i podążyć tam, gdzie musiała iść. Zeszła do przedpokoju, założyła swoje buty, czarny długi płaszcz, czapkę i szalik, i zarzuciwszy torbę podróżną na ramię, sięgnęła do klamki drzwi wyjściowych. Stała chwilę, mocując się sama ze sobą. Było jej przykro, że odchodzi tak bez słowa pożegnania i to w taki dzień. Nie chciała, o tym wspominać w czasie kolacji, bo wszyscy byli tacy radośni. Szczególnie Molly. Pierwszy raz od długiego czasu, śmiała się i znowu była tą pulchną i pełną życia, kobietą, którą znała. Nie chciała jej tego dobierać, bo zbyt wiele dla niej znaczyła. Wszyscy Weasley'e byli dla niej ważni i nie chciała ich stracić, dlatego tak ciężko byłoby się rozstać, a teraz może spokojnie wyjść i zrobić to co do niej należy. Rano, gdy wszyscy usiądą do śniadania, Molly znajdzie na stole list, w którym wszystko będzie wyjaśnione, a pod spodem będzie zdjęcie wszystkich członków rodziny wraz z Tottie. I tyle.
Nic ją już nie trzymało. Mogła wyjść i nie oglądać się za siebie, a jednak nie chciała tego robić. Spędziła w tym domu tyle pięknych i radosnych chwil. Tu miała przyjaciół, którzy traktowali ją jak członka rodziny. Troszczyli się o nią i dbali, szczególnie gdy była dzieckiem. Molly zawsze służyła radą i matczynym ciepłem oraz znanymi wszystkim mocnymi uściskami, a Artur miał zawsze dużo pytań odnośnie mugoli i ich zwyczajów. Interesował się tym wszystkim i często prosił Tottie, aby przywiozła mu coś "mugolskiego" z wakacji u siostry. I Tottie zawsze coś przywoziła
A dzieciaki państwa Weasley? Były cudowne. Dobrze wychowane, radosne i kochane. Tottie najbardziej zżyła się z bliźniakami, Charlie'm i Bill'em. Może dlatego, że dzieliła ich mała różnica wieku. Byli dla niej braćmi, których nigdy nie miała, a Ginny siostrą, z którą mogła pogadać i się nią opiekować, gdy była mała. Oni wszyscy, każdego dnia, sprawiali, że Tottie nie poddawała się i walczyła, o każdy kolejny dzień.
Nacisnęła klamkę i drzwi się otworzyły. Do środka wpadło mroźne, grudniowe powietrze. Na zewnątrz zaczął sypać śnieg, a na niebie lśniły liczne gwiazdy.
- A więc jednak? - za plecami usłyszała cichy głos pani Weasley.
- Molly... – powiedziała. - muszę tam wrócić.
- Eh... wiem, ale miałam nadzieję, że zrezygnujesz. - Molly podeszła do niej bliżej i objęła mocno - Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci powodzenia, kochanie. Będziemy tu na ciebie czekać.
- Dziękuję... - Tottie przytuliła się bardziej do pulchnej kobiety - będę tęsknić.
- My też, skarbie. Uważaj na siebie.
- Obiecuję. - uśmiechnęła się, gdy Molly wypuściła ją ze swoich ramion - Nie gniewaj się... gdybym mogła to bym została tu z wami, bo nigdzie indziej nie będzie mi lepiej.
- Nie gniewam, rozumiem. - powiedziała łagodnie pani Weasley - Wiesz, najlepiej jest podążać za tym, do czego od urodzenia ciągnie nas serce. I ty to robisz, Tottie. Wiesz co jest najważniejsze. Jesteś dzielną i odważną kobietą, pamiętaj o tym. - zakończyła i jeszcze raz przytuliła dziewczynę.
- Uściskaj ode mnie resztę i powiedz, że bardzo ich kocham. - odpowiedziała Tottie i spojrzawszy ostatni raz w brązowe oczy Molly, wyszła z Nory i udała się wprost przed siebie, w ciemną i mroźną grudniową noc...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro