Decyzja Wielkiego Inkwizytora.
Wieczorem, gdy trwała kolacja, do Wielkiej Sali, z wielkim hukiem wpadł Severus Snape. W podłym nastroju, wściekły jak nigdy dotąd i już od progu krzyknął jedno słowo, które doprowadziło Tottie do wyplucia zupy, którą akurat jadła:
- WHITE! - dziewczyna szybko zwinęła swoje rzeczy i już chciała uciekać bokiem, gdy drogę zastąpił jej Nietoperz z lochów. - Do mnie, natychmiast! – ryknął.
- Ale o co chodzi? Dlaczego pan znowu krzyczy? - zapytała niewinnie, stając przed nim.
- Zaraz się dowiesz, ty parszywa dziewucho. - syknął jej koło ucha i ręką wskazał jej kierunek wyjścia z sali. Dziewczyna posłusznie poszła przodem, kątem oka spoglądając na Dumbledore'a, żeby uratował ją z szponów krwiożerczego Nietoperza. Jednak dyrektor na nią nie patrzył.
Po kilku chwilach, znalazła się w czarnych ostępach zamku, w lochach, a dokładniej w gabinecie Snape'a. Gdy tylko weszli do środka, nietoperz zatrzasnął drzwi i stanął przed dziewczyną z morderczym wyrazem twarzy. Nie czekając dłużej, zaczął swoją tyradę
- Przeklęta dziewczyno! Co ty jeszcze wymyślisz?! Już nie wiesz w co masz wsadzić ten kudłaty łeb?
- O co Panu chodzi? Nie rozumiem. - powiedziała lekko zszokowana.
- O co mi chodzi?! O to! - To mówiąc podał jej pergamin. Dziewczyna odwinęła go i zaczęła czytać:
Zgodnie z decyzją Wielkiego Inkwizytora Hogwartu
Panna Charlotta Alba White
zostaje wydalona z budynku i terenu Hogwartu. W uzasadnieniu decyzji, Wielki Inkwizytor posługuje się zarzutem agitacji uczniów i rozpowszechniania nieprawdziwych informacji przez wyżej wspomnianą. Decyzja wchodzi w życie z dniem 25 listopada
Podpisano
Dolores Umbridge - Wielki Inkwizytor Hogwartu
Tottie przeczytała wszystko, a z każdym słowem powiększały się jej oczy. Ta stara ropucha wyrzuciła ją ze szkoły i nie raczyła osobiście poinformować o podjętej decyzji.
- To jakieś bzdury. - powiedziała po chwili, odkładając pergamin na biurko.
- Wywaliła cię ze szkoły, rozumiesz?! I co teraz? Czy ty, debilko skończona, zdajesz sobie sprawę, że podpisałaś tym wyrok śmierci na siebie? - syczał coraz bardziej wściekły.
- A-ale ja nic nie zrobiłam - zaczęła się bronić. - przysięgam. Wkurza mnie to prawda i może wyrwało mi się coś obraźliwego w jej stronę ale to nie było nic wielkiego. Przysięgam!
- Siadaj. - powiedział przez zaciśnięte zęby i zajął swoje miejsce przy biurku. Tottie usiadła naprzeciwko i wpatrywała w niego, szukając jakiejkolwiek pomocy.
- Panie profesorze... co teraz? - zapytała cicho, nie chcąc go jeszcze bardziej rozzłościć.
- Czy ja mówię nie wyraźnie? Czy cię nie prosiłem jak człowiek, żebyś w tym roku nie robiła głupot? Ty myślisz, że to zabawa i ciągłe śmianie się. Zrozum w końcu, że teraz wszyscy są w realnym niebezpieczeństwie. Szczególnie ty. I zachciało ci się manifestować wszem i wobec, powrót twojego tatusia. - syczał i patrzył wprost na nią z chęcią mordu w oczach.
- Nie jest moim "tatusiem"! – warknęła. - A mówiłam tylko prawdę. Pan nie widzi, że ona ich wszystkich otumania? Te dzieci nie będą w stanie się bronić, kiedy nadejdzie taki moment, a zbliża się nieubłaganie.
- White, ogarnij się dziewczyno. Nie jesteś od tego, żeby walczyć z Umbridge czy ministerstwem. Zajmij się tym, co do ciebie należy.
- Ale kiedy, ta ropucha zabroniła mi się uczyć. Co mam robić, w takim wypadku? – syknęła.
- To co robiłaś wcześniej. Pomagać.
- Jasne... Po co ja Pana o to pytałam? – sarknęła. - idę spakować rzeczy. - powiedziała ponuro i wstała z krzesła. Zatrzymał ją jednak, zimny głos Snape'a:
- Nigdzie nie idziesz. Byłem u Umbridge i wyjaśniłem z nią całą tą sytuację. Cofnęła swoją decyzję ale zaznaczyła, że jeśli jeszcze raz, usłyszy cokolwiek od Ciebie, na temat powrotu Sama-Wiesz-Kogo, wyrzuci Cię na przysłowiowy "zbity pysk".
Tottie wybałuszyła szeroko oczy i patrzyła na siedzącego przed nią Snape'a. Nie chciało jej się wierzyć, że on się za nią wstawił. Sam z siebie, tak po prostu poszedł do ropuchy.
- Pan się za mną wstawił? - zapytała zaskoczona, podchodząc bliżej.
- Pierwszy i ostatni raz. Następnym razem, sam cię wykopię z tej szkoły. - syknął, wstał z krzesła i podszedł do niej. Chwilę spoglądał na to paskudne dziewczę, które utrudniało mu zadanie ale w końcu odezwał się, już trochę łagodniej:
- Rozumiem twój bunt ale musisz się powstrzymać, przynajmniej teraz.
- Tak? A co będzie, gdy nagle do wrót szkoły zapuka Voldemort? Też będziemy udawać, że go nie ma? - odpowiedziała wojowniczo.
- Nie zapuka. Wierz mi. Niemniej jednak, proszę Cię, nie miel tym ozorem tyle i zważaj na słowa. - powiedział chłodno, wciąż patrząc jej prosto w oczy. Tottie spoglądała na niego oburzona i zła ale po chwilowym zastanowieniu się nad sytuacją, przyznała mu rację.
- No dobrze. Nie odezwę się do niej ani słowem.
- Oby. Możesz wracać do siebie. - powiedział i odwrócił się od niej, zmierzając w stronę regału z książkami. Gdy stanął do niej profilem, Tottie zauważyła ranę, która ciągnęła się przez kawałek policzka, zarys szczęki i szyję. Potem znikała pod wysokim kołnierzem jego szat.
- Co to jest? - zapytała podchodząc do niego i delikatnie przejeżdżając palcem po ranie. Snape wzdrygnął się na jej dotyk i czym prędzej się odsunął.
- Nie twoja sprawa. – mruknął.
- Niech mi Pan pokaże. To trzeba zdezynfekować, opatrzyć. - mówiła nie dając za wygraną i gdy Snape stanął plecami do ściany i nie miał jak uciec przed dziewczyną, ta złapała jego brodę i odwróciła w druga stronę. Chciała się bliżej przyjrzeć tej ranie.
- To wygląda jak rana cięta. Co Pan robił?
- Zostaw mnie! Nie dotykaj! - ryknął lecz Tottie nic sobie z tego nie zrobiła. Jednym ruchem ręki, przywołała odpowiedni eliksir i przemyła nim ranę, która od razu prawie całkowicie się zabliźniła. Snape oczywiście mierzył ją jadowitym i morderczym wzrokiem ale koniec końców, pozwolił sobie pomóc.
- Mogę odsłonić kołnierz? - zapytała ale nie spodziewała się, że to aż tak wkurzy Snape'a
- Nie! Łapy przy sobie. - odepchnął ją od siebie i oddalił się na bezpieczną odległość.
- Co się panu stało? Może mi Pan opowiedzieć? – zapytała zakładając ręce na piersiach.
- Nie i skończ robić mi za matkę.
- Panie profesorze - powiedziała z zrezygnowanym westchnieniem. - nalegam aby mi Pan opowiedział .
- A ja nalegam, abyś wyszła. – syknął.
- Niech się Pan nie zachowuje jak dziecko! - powiedziała z uśmiechem, znowu podchodząc do niego.
- Odsuń się. Mam dość twojego towarzystwa na dzisiaj. Wynoś się albo ci pomogę. – syknął.
- Dobra. Niech się Pan nie piekli. Wychodzę. - powiedziała oschle i poszła w stronę drzwi. Przed wyjściem odwróciła się jeszcze na chwilę i powiedziała cicho:
- Dziękuję za to co Pan dla mnie zrobił.- po chwili drzwi zatrzasnęły się z głuchych hukiem.
~~~~~
Tottie zmierzając do swojego pokoju, myślała nad rozmową ze Snape'em i o jego ranie. Nie wyglądała dobrze, a już na pewno nie normalnie. To musiała być rana po jakimś zaklęciu, bo to nie możliwe żeby sam siebie pokroił jakimś narzędziem. Było to niepokojące i Tottie zaczynała się trochę bać.
Na korytarzu pierwszego piętra, spotkała Dyrektora. Szedł właśnie do swojego gabinetu ale gdy zobaczył dziewczynę, zmienił kierunek.
- Czy możemy porozmawiać? - zapytał podchodząc bliżej.
- Zależy. Jeśli o tym, że Umbridge chce mnie wywalić ze szkoły to dzięki ale już odbyłam wychowawczą rozmowę. – sarknęła.
- Nie, nie o tym. Tą sprawą zajął się Severus, więc ja nie muszę. Chodź ze mną. - powiedział i ruszył w stronę chimery.
Po kilku chwilach, znaleźli się oboje w przestronnym gabinecie Dumbledore'a. Wszędzie walały się najróżniejsze przedmioty, których w większości Tottie nie umiała nazwać. Było tu bardzo przyjemnie, w kominku palił się ogień, którego światło tańczyło po ścianach.
Dumbledore zajął swoje miejsce przy biurku, a Tottie usiadła obok na ulubionym fotelu. Z niecierpliwością czekała co powie dyrektor.
- Chciałem z Tobą porozmawiać o twoich snach. - powiedział po chwili.
- One są prawdziwe, tak? - zapytała zaniepokojona.
- W pewnym sensie. Wiele rzeczy, które widziałaś, wydarzyły się naprawdę. Tak jak mówiłaś. Natomiast to co widziałaś innego, przypuszczam... A raczej jestem pewien - mówił bardzo spokojnie ale Tottie wyczuwała w jego głosie niepokój - że to są zdarzenia, które już się dzieją lub wydarzą się w bliskiej przyszłości. Wiele rzeczy na to wskazuje, wiele plotek które rozpowszechnia Prorok i zaniepokojeni ludzie, są potwierdzone przez twoje sny.
- Czyli jestem trochę jak nasza kochana wieszczka? – sarknęła.
- Tottie, bądź poważna. – skarcił ją dyrektor. - Dziękuję, że oddałaś mi te sny. Obejrzałem je i ustaliliśmy z Zakonem nowe działania obronne.
Na chwilę zapadła cisza. Tottie biła się z myślami, czy powiedzieć o tym, co od kilku lat nie dawało jej spokoju, a co dotyczyło profesora Snape'a. Jeśli jej sny pokazywały prawdę to znaczy, że profesor Snape zginie...
- Albusie? – zapytała. - w tych snach, widziałam profesora Snape'a...
- Tak? - powiedział łagodnie, dając jej czas do namysłu. Chciał aby mu wszystko powiedziała.
- W moich snach, widziałam jak profesor Snape umiera... zabija go ten wąż, Nagini. Czy w takim razie... Czy... to wydarzy się naprawdę?
- Słońce... - powiedział podchodząc do niej i siadając na oparciu fotela. - każdy z nas umrze. Twoje sny pokazują prawdę ale pokazują także drogę wyboru.
- Jakiego wyboru? - zapytała cicho.
- To już musisz sama odkryć.
- Ale czy profesor Snape zginie? Czy może można go uratować...? – zapytała błagalnie, chcąc mieć pewność.
- Tottie...
- Nie! Zostaw mnie - krzyknęła kiedy Dumbledore próbował ją objąć ramieniem. - przecież on zginie przeze mnie. Gdybyś mi pozwolił znaleźć Voldemorta być może darowałby wam wszystkim życie... Gdybyś mi pozwolił.
- Voldemortowi nie chodzi tylko o Ciebie. Nawet gdybyś sama mu się podstawiła, to on szuka Harrego. To Harry jest jego głównym celem... Nie obwiniaj się o nic, to nie twoja wina. - Dumbledore mówił łagodnie.
- Mam się nie obwiniać... - powtórzyła cicho dziewczyna, po czym wyjęła różdżkę i powiedziała. - EXPECTO PATRONUM.
I z końca jej różdżki wyleciał srebrzysty kształt. Nietoperz, który przeleciał dookoła cały gabinet, zatoczył koło przed dyrektorem i zniknął wylatując przez okno. Tottie stała i patrzyła za srebrnym kształtem, a Dumbledore patrzył na nią. W jego oczach malował się smutek i zrozumienie. Od dawna o tym wiedział...
- Wpadłam jak śliwka w kompot... Nawet nie wiem, kiedy to się stało... - powiedziała opuszczając wzrok.
- Tottie... - czarodziej zawahał się. - Nie wstydź się tego co czujesz. Miłość nie jest porażką, nie jest czymś zależnym od nas.
- Jest! Możemy nad tym panować, a ja po prostu żyłam jakimiś bajkami... zresztą, on się o tym nie dowie.
- Myślisz, że nawet nie podejrzewa? - zapytał Dumbledore.
- Nie. Raczej nie i niech tak pozostanie. - odpowiedziała twardo.
- Ale może gdybyś...
- Nie! Nikt, ale to nikt, nie dowie się o tym.
- Że masz w sobie najpiękniejsze uczucie na tym świecie? - zapytał niedowierzając.
- Przyrzeknij, Dumbledore! Doskonale wiesz, że takie uczucie zniszczy wszystkich was. Obskurus się tym żywi.
- Nie wyjawię nikomu prawdy. - powiedział cicho, a w jego głosie można było wyczuć smutek.
Tottie stała przed dyrektorem i patrzyła w jego niebieskie źrenice. Czuła złość i żal, że wojna zabierze jej to co kocha... że ona sama zabierze sobie mężczyznę, którego nieopatrznie pokochała...
^^^
Po deszczowej jesieni, przyszła mroźna i pogodna zima. W zamku nic się nie działo, bo trwała przerwa świąteczna i niewielu uczniów zostało w szkole.
Pewnego grudniowego wieczoru, zaraz po świętach, Umbridge wezwała Tottie do swojego gabinetu. Dziewczyna była zdziwiona, bo od pamiętnej rozmowy ze Snape'em, nie odezwała się słowem do wrednej ropuchy. Tym razem nie była niczemu winna. Dlatego gdy tylko wybiła wskazana przez Umbridge godzina, Tottie zjawiła się pod jej gabinetem. Zapukała dwa razy i już po chwili, ze środka dobiegł ją dziewczęcy głosik nauczycielki OPCM:
- Proszę.
Dziewczyna weszła powoli do środka i stanęła przed biurkiem. Od razu uderzył ją ten przeklęty róż, który rozprzestrzeniał się po całym pomieszczeniu. Za czasów Remusa, gabinet wyglądał bardziej przyjaźnie i normalnie.
- Usiądź proszę - powiedziała przyjaźnie ropucha. Tottie grzecznie posłuchała i zajęła miejsce przy stoliku kawowym, który stał pod oknem. - Zastanawiasz się pewnie, dlaczego Cię wezwałam? - kontynuowała Umbridge.
- Dokładnie tak - odpowiedziała twardo dziewczyna, lecz szybko sprostowała swój ton i dodała - Pani Profesor.
- Otóż, jako Wielki Inkwizytor Hogwartu, jestem zobowiązana obserwować poczynania uczniów i dbać o ich bezpieczeństwo. Jak zapewne wiesz, nie chce wszczynać paniki i rozpowszechniać nieprawdziwych plotek, które to głosi Pan Potter. Niestety, zauważyłam że ten chłopak wcale nie respektuje mojej woli. – mówiła.
- Przepraszam, pani profesor ale co ja mam z tym wspólnego? - zapytała niecierpliwie.
- Już Ci mówię, moja droga. Zauważyłam, że masz duży wpływ na uczniów. Szczególnie na uczniów Gryffindoru, w tym Pana Pottera.
- Co pani sugeruje?
- Sugeruje to, że Potter powtarza twoje stanowisko w tej sprawie, dlatego jestem zmuszona podjąć odpowiednie kroki - powiedziała Umbridge z przymilnym uśmiechem. - masz zakaz zbliżania się do uczniów. Od dzisiaj jesteś pod ścisłą ochroną i będę śledzić każdy twój ruch.
- Słucham? - wybuchła Tottie. - To niedorzeczne!
- Nie krzycz, bo w każdej chwili mogę ponowić moją decyzję o usunięciu Cię z tej szkoły.
- To są bzdury! Przyjaźnię się z tymi dzieciakami już od bardzo dawna i nikt nie zarzucił mi podobnych głupot. Nigdy! Przecież to nie prawda! - broniła się dziewczyna, która już chciała rzucić jakimś zaklęciem w starą ropuchę ale pamiętała rozmowę ze Snape'em i swoją obietnicę.
- Nie będę z Tobą dyskutować. Od dzisiaj spędzasz czas z dala od uczniów. Pilnować Cię będzie Pan Filch jako, że jest jedynym zaufanym człowiekiem w tej szkole. - powiedziała Umbridge z triumfalnym uśmiechem.
- Nie zgadzam się! Moim opiekunem jest profesor Snape i to on może podejmować względem mnie takie decyzje. - oburzyła się dziewczyna i gwałtownie wstała z krzesła.
- Profesor Snape ma do pani słabość i nie jest obiektywny. Nie mogę ryzykować bezpieczeństwa moich uczniów.
- Pani uczniów?! - krzyknęła, jednak zaraz się opanowała. - Dobrze. W takim razie, co Pani proponuje?
- Z tego co wiem, pomagasz w skrzydle szpitalnym. Po skończonej tam pracy, będziesz od razu przychodzić do mnie. Pomożesz mi uporządkować pergaminy i inne dokumenty. Wieczorem, Pan Filch będzie Cię odprowadzał do pokoju, żeby nie przychodziły ci głupotki do głowy. - uśmiechnęła się niby przyjaźnie, ale Tottie widziała w jej oczach czystą złośliwość. Dziewczyna była na skraju wytrzymałości i już chciała coś odpyskować ale znowu się pohamowała.
- Czy profesor Snape wie o tym? - zapytała w końcu.
- Oczywiście, moja droga. A teraz, proszę posortuj te pergaminy, zgodnie z datowaniem .- odparła Umbridge i płynnym ruchem ręki wskazała na starte papierów przy swoim biurku. Tottie chcąc nie chcąc, musiała być posłuszna.
~~~~~
Tygodnie mijały, a Umbridge nie cofnęła swojej decyzji w sprawie Tottie. Dziewczyna od samego rana do późnej nocy, była na nogach i wypełniała najcięższe i najwymyślniejsze prace, które zadawała jej stara ropucha. Nie mogła narzekać choć pod koniec stycznia była na skraju wytrzymałości. Często zdarzało jej się przysnąć w trakcie pracy i przez nieuwagę, często musiała zaczynać wszystko od nowa.
Tamtego dnia, jak zwykle o godzinie siódmej, Tottie szła do skrzydła szpitalnego, niosąc z pralni czystą pościel. Obładowana białymi prześcieradłami, wspinała się na górę. Nagle poczuła, że pieką ją dłonie. Z początku pomyślała, że to od ciężaru miski i tego, że obcierała dłońmi o materiał pościeli. Jednak, w połowie drogi do skrzydła szpitalnego, ból stał się nieznośny i Tottie musiała na chwilę stanąć. Postawiła miskę na podłodze i obejrzała dłonie. Ku jej przerażeniu, ujrzała świeże rany pooparzeniowe. Nie miała pojęcie kiedy i gdzie dotknęła się czegoś gorącego. Ostatnim wysiłkiem woli, złapała ponownie miskę i zaniosła do pani Pomfrey.
W skrzydle szpitalnym było wyjątkowo spokojnie. Na sali leżało dwoje uczniów, a Pani Poppy siedziała w swoim gabinecie. Tottie weszła do środka i przywitała się z pielęgniarką:
- Witaj Poppy.
- Oh Tottie! Co tu robisz tak wcześnie? - powiedziała Pomfrey podchodząc do dziewczyny.
- Cóż, pracuje. - odparła ponuro dziewczyna - Przyniosłam czystą pościel. Jest wyprasowana i poskładana.
- Dziękuję ci bardzo. - powiedziała pielęgniarka i podniosła z miski pościel, którą następnie włożyła do wielkiej szafy.
- Słuchaj Poppy. Masz coś na oparzenia? - zapytała nagle Tottie, oglądając ukradkiem swoje dłonie.
- Na oparzenia? - Poppy zastanowiła się chwilę - Nie, nie mam. Idź do Severusa, on na pewno coś znajdzie. A po co ci coś takiego?
- A po nic, tak w sumie. - odpowiedziała cicho. Nie miała zamiaru iść do Snape, bo gdyby dowiedziała się o tym ropucha, to i on mógłby mieć kłopoty. - Tak pytam. No nic, pójdę już, do zobaczenia. - pożegnała się i wyszła.
Zbliżała się godzina ósma, więc przy Wielkiej Sali, już robiło się tłoczno. Uczniowie przychodzili na śniadanie i zajmowali swoje miejsca przy stole swojego domu. Tottie była tak zmęczona, że nawet jeść się jej nie chciało. Przeszła obojętnie obok sali, nie zauważając nawet, że Severus Snape ruszył w jej kierunku. Dogonił ją, gdy wchodziła na schody prowadzące na pierwsze piętro.
- Gdzie się Pani tak spieszy? - zapytał chłodno. Serce dziewczyny zaczęło boleśnie obijać się o klatkę piersiową. Pierwszy raz przestraszyła się tego głosu, choć tak dobrze go znała.
- Mam mnóstwo pracy. Pan wybaczy ale muszę iść. - powiedziała cicho, w ogóle na niego nie patrząc. Snape dostrzegł zmianę w jej wyglądzie. Była bardziej blada, prawie sina. Włosy w kolorze brązu wypłowiały i były związane w niechlujnego kucyka, a pod oczami malowały się ciemne sińce.
- Podejdź do mnie. - rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Dziewczyna powoli zeszła kilka stopni w dół i po chwili stanęła przed Nietoperzem z lochów. - Co się dzieje, panno White? Nie widzę cię od tygodni, nie przychodzisz mnie dręczyć. Jaki jest tego powód? - zapytał złośliwie.
- Nie mogę z panem rozmawiać. - odpowiedziała cicho z opuszczoną głową.
- O, a to dlaczego? - zdziwił się Snape z kpiną wymalowaną na twarzy.
- Mogę już iść? - zapytała, nie zwracając uwagi na jego komentarz.
- Tak ale ze mną do mojego gabinetu.- mruknął Snape i wskazał dziewczynie drogę do lochów. Tottie wiedziała, że sprzeciwienie się Nietoperzowi będzie gorsze niż konsekwencje ze strony Umbridge, dlatego posłusznie zeszła na dół. Kątem oka, dostrzegła postać Filcha, który uważnie ją obserwował.
Gdy znaleźli się w gabinecie Snape'a, Tottie usiadła na wskazanym miejscu i po chwili Mistrz Eliksirów odezwał się ponownie:
- Wytłumacz mi, co się z tobą dzieje?
- Choćbym chciała to nie mogę Panu powiedzieć. - odpowiedziała bez cienia emocji w głosie.
- Oszaleję przez ciebie. Raz gadasz jak najęta, dręczysz mnie i raczysz swoim wątpliwym poczuciem humoru, a potem znikasz. O co chodzi?
Zapadła cisza. Tottie długa biła się z myślami co i czy w ogóle powiedzieć Snape'owi o decyzji Umbridge. Bała się, że to tylko pogorszy sprawę, a ona już nie miała sił kłócić się z kimkolwiek i stawiać oporów.
- To przez Umbridge - powiedziała w końcu - zabroniła mi się zadawać z uczniami, że niby mam na nich za duży wpływ. I teraz od rana do wieczora wypełniam jej polecenia byle tylko dała mi spokój...
- Ile to trwa? - zapytał chłodno.
- Miesiąc... - odpowiedziała cicho i opuściła wzrok.
- I nie przyszłaś z tym do mnie? Jestem twoim opiekunem, White!
- Powiedziała, że pan wszystko wie i się zgodził. - zaczęła się bronić. - Ja mam już dość! Naprawdę... jestem zmęczona, wszystko mnie boli, a Pan ma do mnie pretensje o coś, na co nie miałam wpływu. - oburzyła się i wstała z krzesła. Chciała wybiec z pomieszczenia ale Snape był człowiekiem szybszym i przewidującym. Zablokował drzwi od gabinetu i podszedł do przerażonej dziewczyny. W jej oczach dostrzegł pojawiający się znajomy mrok. Dlatego nie chcąc by dziewczyna znowu zamieniła się w tą bryłę mroku, powiedział łagodnie:
- Bez względu na wszystko, powinnaś mi to powiedzieć.
- Ona się na mnie uwzięła... co ja jej zrobiłam? - zapytała, patrząc w jego ciemne oczy, a on z ulgą stwierdził, że z powrotem widzi u niej szmaragd zamiast cienia.
- Nie wiem, White. Ta kobieta dręczy wszystkich. Usiądź z powrotem na miejscu.
- Powinnam iść, Panie Profesorze. - odpowiedziała beznamiętnie.
- Powinnaś iść ale spać. Wyglądasz potwornie – sarknął. - chodząca zmora.
Ku jego zadowoleniu, dziewczyna zaśmiała się cicho. Był to dla Snape najładniejszy widok na tym świecie. Nagle jednak, jego wzrok przykuły dłonie dziewczyny, które były pokryte licznymi ranami. Chciał je złapać ale Tottie w ostatnim momencie zorientowała się co on chce zrobić i szybko schowała je za siebie.
- Pokaż. Co Ci się stało? - zapytał chłodno.
- To nic takiego, naprawdę. – odpowiedziała, ale Snape był nieustępliwy. Złapał ją za nadgarstki i próbował obejrzeć jej dłonie. Z początku stawiała opory, jednak mężczyzna był silniejszy i musiała ustąpić. Snape przyjrzał się ranom i stwierdził, że jej drobne dłonie są poparzone. Znał ten rodzaj poparzeń. Ogień ich nie wywołał, a jedna z najgroźniejszych trucizn jakie znał.
- Ona ci to zrobiła? - zapytał, a jego głos przybrał temperaturę zera absolutnego.
- Nie wiem. - odpowiedziała wcale się na niego nie patrząc.
- Chodź. - powiedział i poszedł w stronę szafy, w której stały najróżniejsze eliksiry. Wyjął jeden, który miał kolor rubinu i podał dziewczynie.
- Umyj w tym ręce, a oparzenia znikną.
- Nie potrzebuję... zniknie samo.
- Znowu zaczynasz? – warknął. - bierz i nie marudź.
- Dziękuję, profesorze.- powiedziała w końcu z lekkim uśmiechem. - Czy mogłabym zostać u Pana? Przynajmniej do obiadu.
- Możesz nawet i do kolacji. - odpowiedział i wrócił na swoje miejsce przy biurku, i zajął się sprawdzaniem prac uczniów. Tottie natomiast, usiadła naprzeciwko niego, i nie mówiąc nic, cicho obserwowała jego pracę. Była mu wdzięczna za pomoc i możliwość ukrycia się w jego lochach, przed tą okropną babą.
- Profesorze? - zapytała po chwili ciszy. Odpowiedziało jej zdawkowe mruknięcie, które mogło oznaczać zachętę do kontynuowania wypowiedzi, jednak Tottie nie była pewna. Niemniej, postanowiła dokończyć. - Myśli Pan, że można kogoś uchronić przed nagłą śmiercią?
- Słucham? - zapytał spoglądając na nią. Był lekko zaskoczony pytaniem.
- Chodzi mi o to, czy jeśli przepowiednia dotycząca danej osoby, zwiastuje jej niechybną i przedwczesną śmierć, to czy można temu zapobiec?
- Śmierci nie rozpatruje się w kategoriach, "przedwczesna" czy nie. Śmierć po prostu przychodzi. Znowu Ci coś nagadała Trelawney?
- Nie. Tak z ciekawości pytam. Zastanawiam się, czy w ogóle można by było odmienić czyjś los. Wie Pan, uchronić go przed jego błędami i zwrócić życie. – powiedziała.
- Nie wydaje mi się. Poza tym, przeznaczenia nie da się uniknąć. Można jedynie je ukształtować ale nie zmienić.
- A można kogoś przywrócić do życia? - zapytała nagle, patrząc na niego swoimi zielonymi oczami. Snape spojrzał na nią i przestał notować złośliwe uwagi na pergaminie jakiegoś ucznia.
- Tylko w teorii. Kiedyś żył pewien czarodziej, Nikolas Flamel, stworzył on kamień filozoficzny, który zapewniał nieśmiertelność ale tylko dopóki ten kamień istniał. – powiedział.
- Słyszałam. Cztery lata temu, Harry znalazł ten kamień u nas w Hogwarcie. - przypomniała sobie historię, z pierwszego roku nauki Harrego.
- Dokładnie. Ale on nie przywracał do życia.
- Czyli pomimo naszych mocy, nie mamy władzy nad śmiercią?
- Nie mamy... - odparł ponuro, wspominając Lily. - chociaż istnieje legenda, zapisana przez Barda Beedle'a, która mówi o istnieniu kamienia wskrzeszenia. Kamień ten miał przywracać zmarłych do życia, tylko że oni tak naprawdę nie byli ani żywi, ani umarli. Żyli zawieszeni pomiędzy dwoma światami. Ale to tylko legenda. - opowiadał dalej Snape.
- Baśnie Barda Beedle'a, Pan mówi? - zastanawiała się nad wypowiedzią Snape'a.
- Tak ale to bajki dla dzieci. Matka mi je czytała jak byłem mały. - fuknął i wrócił do lektury wypracowań uczniów. Tottie zrozumiała, że nastąpił koniec rozmowy. Jednak dziewczyna nie dała się tak łatwo spławić.
- Co się stało z pańską mamą? - zapytała nagle. Snape znowu spojrzał na nią swoimi czarnymi jak noc, oczami i po krótkim zastanowieniu odparł:
- Umarła.
- A ojciec?
- Też. Niedługo po śmierci matki powiesił się. - powiedział bez cienia emocji w głosie.
- Przykro mi - powiedziała cicho. - Ile miał Pan lat?
- Trzynaście, może czternaście.
- Tęskni Pan za nią?
- Czasem. Ale uczucia przysłaniają prawdziwe myśli i życie, więc nie wspominam jej często. - odparł chłodno.
- Ale przecież trzeba mieć wspomnienia i jakieś uczucia. To one determinują to, że jesteśmy ludźmi. Poza tym, wspomnienia są przedłużeniem życia zmarłych, bo dopóki o nich pamiętamy, oni żyją w nas... - powiedziała z rumieńcami na twarzy.
- Uczucia są niepotrzebne. Mogło by ich nie być ale jeśli są, to trzeba nad nimi panować. - odpowiedział poważnie. Przez chwilę milczeli i wsłuchiwali się w szelest pergaminów. Po kilku chwilach, ponownie odezwał się Snape:
- White, ufasz mi?
- Oczywiście profesorze. Co to w ogóle za pytanie? - odpowiedziała pewnie i z uśmiechem.
- W takim razie czas, abym i ja Ci coś opowiedział...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro