Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czarny Pan wzywa.

Zima wcale nie miała zamiaru odpuścić. Mróz zwiększał się z dnia na dzień i sypał coraz obfitszy śnieg. Po świętach wszystko wróciło do normy. Uczniowie znowu chodzili na zajęcia, biegali po korytarzach i wszczynali bójki. Cały czas w zamku słychać było śmiechy i gwarne rozmowy.
Dzień zapowiadał się dość słoneczny i bezśnieżny. Dlatego zaraz po śniadaniu, Tottie wybrała się do Hagrida, aby pomóc mu z uporczywym śniegiem. Co prawda, Hagrid doskonale by sobie poradził sam ale dziewczyna potrzebowała wyjść i się przewietrzyć. Zima nie należała do jej ulubionych pór roku, bo trzeba było szybko uciekać z dworu.

Tottie ubrana w swój zimowy czarny płaszcz, wyszła na błonie i skierowała się w stronę domku na skraju Zakazanego Lasu. Dookoła było biało jakby ktoś obsypał wszystko puchem. Śnieg przyjemnie skrzypiał pod butami i pozwalał formować się w kulki i inne śnieżne kształty. Dziewczyna zgarnęła trochę śniegu ze schodów i usypała mały kopczyk na dłoni. Po chwili delikatnie poruszyła drugą ręką nad śniegiem i zaczął formować się w spiralki i gwiazdki, które wirowały na lekkim wietrze. Tottie była dumna z siebie, że potrafi robić tak cudowne rzeczy. Nie wiedziała nawet, gdzie i kiedy się tego nauczyła, po prostu miała to w sobie. Mijając zasypane krzaki i dróżkę prowadzącą do chatki, natknęła się na Hagrida, który odśnieżał resztę drogi:

- Cześć Hagrid! - krzyknęła podbiegając bliżej.

- Się masz, Tottie! Co tam u Ciebie? - zapytała olbrzym, łapiąc dziewczynę w ramiona.

- W porządku. Mogę Ci jakoś pomóc?

- Połamiesz się jakbyś miała to odśnieżać, cholibka, ale Kieł będzie szczęśliwy jak się z nim pobawisz.

- To biorę Kła i idziemy na spacer. Kieł! - zawołała i po chwili zjawił się duży czarny pies, który od razu doskoczył do dziewczyny i zaczął ją oblizywać. Tottie zachichotała i ruszyła z nim naprzód.

Wokół drzewa uginały się od ciążącego na nich białego puchu, a gdzieniegdzie widać było zamarznięte kałuże, które tworzyły mini jeziora. Kieł biegł obok Tottie radośnie machając ogonem i cicho popiskując. Nagle, dziewczyna zatrzymała się i ostrożnie weszła na zamarznięta dużą kałużę. Wiele lat minęło odkąd będąc dzieckiem wraz z Maddie ślizgały się na sadzawce za domem ciotki. Nie potrzebowały do tego łyżew, wystarczyły tylko buty i odrobina wyobraźni. Ileż to razy lód się zarwał i obie z siostrą lądowały pod wodą. Ciotka potem była zła, bo zazwyczaj Tottie miała zapalenie płuc po takich zabawach. Wspominając dawne czasy, ślizgnęła najpierw prawy but, a za nim lewy. Sunęła przez lód niczym łyżwiarka próbując zachować równowagę. Kieł stanął obok i uważnie ją obserwował, a dziewczyna co i raz upadała całą siłą na zimną powierzchnię. W oddali widziała Hagrida, który mocował się ze śniegiem, a po utorowanej wcześniej dróżce szedł najprawdopodobniej Snape. Można to było wywnioskować po czarnym materiale, który za nim powiewał. Tottie na chwilę przystanęła i wnet poczuła jak Kieł rzuca się na nią, powalając ją na ziemię.

- Co ty wyprawiasz?! - zaśmiała się głaszcząc psa. Kieł nic sobie z tego nie robił. W końcu udało się jej, wyswobodzić z psich pocałunków, wstała i otrzepała się z uporczywego śniegu, który miała dosłownie wszędzie, szczególnie za kołnierzem, co nie było miłe.

- Pchły Cię gryzą? - dobiegł ją złośliwy głos.

- Raczej śnieg. - odpowiedziała prostując się.- Co Pan tu robi?

- Wracam z Hogsmead. Musiałem dać coś Hagridowi.

- Nie wiedziałam, że nietoperze mogą wychodzić, gdy słońce jest w zenicie. - sarknęła uśmiechając się od ucha do ucha.

- Hamuj się, White! – ryknął.

- Oj no już dobrze. Chce się Pan poślizgać? - zapytała nagle.

- Upadłaś na łeb czy opiłaś się blekotu?

- Nigdy Pan tego nie robił w dzieciństwie?

- Nie odpowiadam na głupie pytania. – mruknął.

- Czyli Pan nie umie się ślizgać. To może Pana nauczę? - zapytała ze śmiechem, podchodząc do niego bliżej.

- Ani się waż - warknął - Co ty masz w ogóle za pomysły?

- Normalne. Jak każdy normalny, podkreślam, NORMALNY człowiek.

- Mam dosyć twojej głupoty... - mruknął zrezygnowany. – żegnam.

Obrócił się na pięcie i w powiewie swojej czarnej szaty, ruszył w stronę zamku. Tottie chcąc go jeszcze chwilę podrażnić, tupnęła mocno nogą aż lód pękł.

- Utopie się... - pisnęła w jego stronę. - lód pęka.

- Mała strata krótki żal, panno White. - sarknął odwracając się do niej ze złośliwym uśmiechem.

- Nie przejmuje się Pan, że się utopię?

- Nic, a nic.

- No cóż... w takim razie żegnam Panie profesorze... - udawanie załkała i wskoczyła do wody pod lodem. Znaczy prawie, bo okazało się, że woda ledwo zakryła jej buty. Tottie stanęła i spojrzała na to zjawisko, i wybuchnęła gromkim śmiechem. Snape natomiast założył ręce na piersi i przypatrywał się dziewczynie.

- Twoja głupota, sięgnęła zenitu. – powiedział, patrząc na nią.

- A pan nie ma poczucia humoru. - odgryzła się.

- No w końcu dotarło. - sarknął - Wracaj do zamku, bo wieczór się zbliża i robi się coraz chłodniej. – syknął.

- Świat się kończy... - nie skończyła, bo w słowo wszedł jej nietoperz:

- Jeszcze słowo, a obiecuję, że... - Snape też nie dokończył.

- Że sam Merlin mi nie pomoże - powiedziała ze śmiechem - przecież wiem. Mówi mi Pan to od sześciu lat.

- Wyłaź. - warknął widocznie zły.

Tottie grzecznie wyszła z kałuży i stanęła obok niego, po czym oboje ruszyli w stronę szkoły.

- Stopy mam mokre. – mruknęła.

- Co mnie to może obchodzić? - zapytał złośliwe, wcale się do niej nie odwracając.

- Okropny Pan jest. – mruknęła.

- Może i tak. - odparł dalej brnąc przez śnieg.

Gdy stanęli przed wrotami zamku, nagle zrobiło się szaro i Tottie zorientowała się, że ma się ku wieczorowi. W momencie kiedy otworzyła drzwi usłyszała za sobą ciche syknięcie. Odwróciła się w tamtą stronę i zauważyła, że Snape stoi przed nią i kurczowo trzyma się za lewe przedramię.

- Profesorze... - spojrzała na niego z niepewnością.

- Wracaj do siebie. Ja muszę iść. - powiedział lodowatym tonem.

- Błagam, niech Pan tam nie idzie. - powiedziała z nadzieją, podchodząc do niego bliżej. Snape spojrzał na nią z góry i cicho rzekł:

- A co mam zrobić twoim zdaniem?

Dziewczyna zamilkła. Nie wiedziała co ma zrobić. Nie miała pomysłu jak Snape mógłby nie posłuchać wezwania Voldemorta...

- No właśnie. - powiedział i ruszył w stronę bram przy błoniach. Stamtąd mógł się swobodnie deportować do miejsca spotkania z Czarnym Panem.

Tottie stała na schodach i patrzyła za oddalającą się sylwetką Snape'a. Tak bardzo chciałaby go ochronić przed tym... Chciała wziąć to na siebie, nawet jeśli musiałaby sama iść na spotkanie ze swoim ojcem. Snape nie powinien chronić wszystkich kosztem własnego życia i bezpieczeństwa. To było nie ludzkie i samolubne ze strony Zakonu i Dumbledore'a.

Stojąc przed wejściem i patrząc w stronę odchodzącego Snape'a, podjęła jedyną decyzję jaką w tej chwili mógł podjąć jej mózg. Ruszyła biegiem w stronę Nietoperza. Śnieg rzepił się do butów i skutecznie utrudniał bieg, jednak po paru sekundach, spotkała go w połowie drogi do bramy. Snape odwrócił się, gdy usłyszał jej kroki. Biegła do niego, a jej czarny hogwardzki płaszcz falował za nią jak skrzydła. Buciki na niewysokim obcasie, cały czas zapadały się w śnieg, który leżał na drodze, a sukienka pod płaszczem plątała jej się między nogami. Biegnąc w stronę Snape'a wiedziała co teraz zrobi. Nie zważając na to jak może zachować się Nietoperz, rzuciła mu się na szyję i mocno objęła. Miała wrażenie, że zaraz będzie musiała go puścić, bo nogi wisiały jej w powietrzu i długo by się nie utrzymała. Nagle jednak, poczuła jak Snape łapie ją w pasie. Materiał jej płaszcza podwinął się pod uściskiem rąk nietoperza i poczuła chłodny powiew pod sukienką. Nie zważała na to, tylko mocniej objęła go za szyję i przytuliła się do jego zimnego policzka.

Snape tulił ją mocno do siebie, ciesząc się, że jest z nim w tej chwili. Zawsze samotnie wyruszał na spotkanie z Czarnym Panem, a teraz miał ją. Była dla niego prawdziwą szczęśliwą gwiazdą...

- Boję się... - wyszeptała mu do ucha.

- Nie potrzebnie. Wrócę przecież. Dobrze o tym wiesz. - powiedział stawiając ją z powrotem na ziemi ale nie wypuszczając z objęć.

- Ale mimo wszystko... jak sobie pomyślę, że... - jąkała się z nerwów.

- White, obiecuję, że wrócę, tylko i ty musisz mi coś obiecać - powiedział łapiąc jej brodę palcem wskazującym i zmuszając, aby na niego spojrzała.

- C-co? - zapytała niepewnie.

- Obiecaj, że nie będziesz na mnie czekać przy bramie.

- Ale jak znowu Pan... - nie dokończyła, bo Snape jej przerwał.

- Nie ma "ale". Nie czekaj. Idź spać. Spotkamy się jutro. - powiedział chłodno i wyszedł przez bramę.
Tottie stała jeszcze chwilę patrząc, aż mężczyzna całkowicie zniknie jej z oczu, a następnie wróciła do zamku po drodze gubiąc drobne, przezroczyste łzy.

~~~

Noc wlekła się w nieskończoność. Tottie nie poszła do swojego pokoju jak obiecała. Nie miała zamiaru siedzieć przed bramą, bo obiecała. Generalnie cały wieczór i pół nocy, chodziła po zamku jak zmora i można by pomyśleć, że straszyła mieszkańców. Tottie wychodziła z siebie czekając na powrót Snape'a. Dawno minęła już północ, a on nie wrócił. Nerwy coraz bardziej dawały się jej we znaki.
Przechadzając się setny raz po holu wejściowym, wpadła na genialny plan. Skoro obiecała, że nie będzie czekać pod bramą to przecież poczeka przed jego gabinetem. Na pewno go tam spotka, gdy wróci ze spotkania Śmierciożerców. Na pewno będzie tamtędy szedł, więc go nie minie po drodze.
Zeszła więc po schodach do zimnych lochów. Było tam ciemno, bo po dwudziestej drugiej wszelkie światła w zamku gasły. Jednym ruchem ręki zapaliła pochodnie i podeszła pod gabinet Mistrza Eliksirów. Pomimo, że w tym roku to Horacy uczył eliksirów, Snape nie zrezygnował ze swoich kwater, tylko został w lochach. Dumbledore proponował aby przeniósł się do gabinetu nauczycieli OPCM ale Snape był uparty i postawił na swoim.

Minuty mijały, a Nietoperz nie wracał. Tottie miała złe przeczucia i chodziła w kółko pod jego gabinetem.
Nagle, coś załomotało na górze i dały się słyszeć szurania i ciężko stawiane kroki. Tottie stanęła na środku korytarza i nasłuchiwała. Po paru sekundach w świetle pochodni ujrzała słaniającą się postać Snape'a. Trzymał się za bok, a drugą rękę przesuwał po ścianie przytrzymując się, aby nie spaść ze schodów.

- Profesorze! - krzyknęła dziewczyna, aż echo poniosło się po korytarzu. Dobiegła do niego, w momencie gdy ten upadł na posadzkę, na której powstała kałuża krwi.
Podniosła jego głowę i objęła go. Drugą ręką wyciągnęła różdżkę i wysłała patronusa do Pani Pomfrey aby ta pomogła zanieść go do skrzydła szpitalnego. Gdy srebrzysty blask zniknął na schodach, Snape odezwał się:

- Nietoperz? - zapytał słabym, ochrypniętym głosem.

- Tak wyszło... - zarumieniła się.

- Miałaś nie czekać.

- Pod bramą miałam nie czekać. Nic Pan nie mówił o lochach. - uśmiechnęła się serdecznie. Na te słowa Snape się zaśmiał. Tak naturalnie, bez swojej złośliwości i sarkazmu. Naprawdę, prawdziwe się zaśmiał... Podniósł słabą rękę i dotknął jej policzka. Dziewczyna wpatrywała się w niego szmaragdowymi oczami, którym towarzyszył szeroki ale smutny uśmiech. W końcu powiedziała:

- Uśmiechnął się Pan. Wygrałam zakład.

- W takim razie, jaką chcesz nagrodę? - odpowiedział jej.

- Muszę pomyśleć. - powiedziała obejmując go najdelikatniej jak umiała. Nie chciała go urazić i sprawiać dodatkowego bólu. W tym momencie do lochów zeszła Poppy i z okrzykiem przerażenia, powiedziała:

- Co się stało?! Severusie?

- Poppy, nie czas na to - powiedziała twardo Tottie - pomóż mi zanieść profesora do skrzydła szpitalnego. Sama nie dam rady.

- We dwie też nie damy. - zmartwiła się Pomfrey. - Musimy użyć zaklęcia Swobodnego Zwisu. - dokończyła pielęgniarka i spojrzała na Snape'a. Tottie niepewnie popatrzyła na słabnącego profesora i zapytała, mając w pamięci jego wspomnienie z dzieciństwa, kiedy tym zaklęciem, dokuczali mu Huncwoci:

- Zgadza się Pan?

- Dla ciebie wszystko. - odpowiedział słabo, a Tottie z delikatnym rumieńcem i uśmiechem na ustach, uniosła różdżkę i rzuciła na niego zaklęcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro