Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Bal Bożonarodzeniowy.

Dwa tygodnie, w których Tottie uczyła Ślizgonów walca, minęły zatrważająco szybko. Dziewczyna miała im jeszcze tyle do pokazania ale wiedziała, że uczniowie i tak są dobrze przygotowani. Byli bardzo zdolni i szybko się uczyli. Po kilku dniach wzajemnej niechęci i zniechęcaniu Tottie przez poszczególnych Ślizgonów, w końcu doszli do porozumienia i zaczęli się tolerować. Pod koniec dwutygodniowych zajęć spotkało Tottie coś zaskakującego, czego by się w życiu nie spodziewała.

Po ostatniej lekcji tańca, na sam koniec, gdy wszyscy już wyszli, jedna z dziewcząt ze swoją przyjaciółką zostały w sali. Tottie składała magnetofon, gdy usłyszała za plecami głos

- Pani Profesor? - powiedziała jedna z dziewczyn. Tottie z początku, nie wiedziała, że to do niej lecz po chwili odwróciła się gwałtownie jak co najmniej Snape ją wołał:

- Nie jestem Panią profesor. Proszę, mów mi po prostu Tottie. – odparła z uśmiechem.

- Chciałyśmy Ci podziękować za to, co dla nas zrobiłaś. Gdyby nie Ty, profesor Snape nawet nie poruszył by z nami tematu balu. Nie mówiąc już o nauce walca. - mówiła dziewczyna, nerwowo zacierając palce u rąk.

- Jak Ci na imię? Wybacz, że nie pamiętam ale mam słabą pamięć. – zaśmiała się pogodnie Tottie.

- Pansy Parkinson.

- Pansy, profesor Snape nie zostawiłby was z tym problemem, dlatego poprosił mnie o pomóc. I bardzo się cieszę, że udało się wam nauczyć tak wiele w tak krótkim czasie. Jesteście bardzo zdolni i muszę was pochwalić do profesora Snape'a.

- Jesteś bardzo miła. Wybacz nam, że traktowaliśmy Cię tak podle... – dziewczyna opuściła wzrok.

- Nie ma sprawy, ja też was nie lubiłam. - zaśmiała się. - Chyba spędzam za dużo czasu z profesorem Snape'em. Zaczynam być równie wredna jak on.

- O nie! Nie mów tak, wtedy byśmy byli otoczeni przez dwóch nietoperzów... - powiedziała Pansy i nagle zamilkał, bo wymsknęło jej się pogardliwe określenie nauczyciela i to w towarzystwie osoby, z którą widział się codziennie.

- Nie powiem mu o tym, spokojnie, - uśmiechnęła się Tottie - przy mnie możecie tak mówić. No, a teraz zmykajcie, bo zaraz macie zajęcia z Mcgonagall.

Tottie patrzyła jak obie dziewczyny wychodzą z klasy i uśmiechnęła się pod nosem. To naprawdę są miłe dzieci. Dlaczego utarło się, że są zarozumiali i wredni? Jasne bywali tacy ale przecież to tacy sami uczniowie jak Gryffoni, Krukoni czy Puchoni. Tottie polubiła ich wszystkich przez te dwa tygodnie. Nawet Dracona Malfoya, chociaż on do teraz był wobec niej nieufny.

~~~~~~

Było południe, gdy wszystkich w zamku ogarnęła panika. Dziewczęta czym prędzej pędziły do swoich dormitoriów, aby przygotować się na bal, który miał rozpocząć się o siedemnastej, a chłopcy pomagali w ostatnich przygotowaniach Wielkiej Sali. Zniknęły stamtąd cztery stoły, a zastąpił je wielki parkiet z miejscem na orkiestrę. Dookoła stały śnieżnobiałe choinki ozdobione najróżniejszymi ozdobami bożonarodzeniowymi. Ze sklepiania sypał śnieg, a wokoło migotały drobne światełka. Wszystko było piękne i dopięte na ostatni guzik.
Tottie pomagała w ostatnich przygotowaniach w kuchni. Pilnowała gotujących się zup i w między czasie, za pomocą nowo nauczonych zaklęć z dziedziny kulinarni, czarowała zachwycające ciasta i strucle. Wszędzie roznosił się zapach przypraw korzennych, pomarańczy i jabłek. Dziewczyna bardzo się cieszyła na ten dzień, bo spędzi czas z przyjaciółmi podczas ich balu, no i sama będzie mogła poczuć tą wspaniałą atmosferę świąt. To będą jej drugie święta w Hogwarcie. Zazwyczaj na ten czas wyjeżdżała do siostry, jednak w tym roku, Tottie wysłała list do Maddie i przeprosiła za nieobecność oraz obiecała, że pojawi się w sylwestra. Ona wszystko rozumiała i nigdy nie robiła Tottie wyrzutów.

- Panienko? - gdzieś w dole rozległ się skrzekliwy głos skrzata. Tottie spojrzała w dół i spostrzegła, że stał obok niej Zgredek.

- Słucham Zgredku? - powiedziała łagodnie z uśmiechem, odstawiając chochlę do zlewu.

- Jest już piętnasta, powinna panienka iść i przygotowywać się do balu.

- Oh, już piętnasta? – zdziwiła się, spoglądając na wiszący zegar. - Ale ten czas leci. Dziękuję, że mi powiedziałeś, poradzicie sobie dalej? Tutaj macie strucla jabłkowego, rzuciłam na niego czar Niewystygania. Będzie ciepły do końca przyjęcia.

- Tak poradzimy sobie. Ładnie pachnie panienki strudel. - powiedział wesoło skrzat, wąchając stojące na blacie ciasto.

- No to dobrze. Będę szła już do siebie, w razie czego przyjdź po mnie jakbym była potrzebna. - powiedziała idąc w stronę wyjścia z kuchni.

- Oczywiście, panienko. – odparł skrzat, patrząc na nią wesoło.

Zadowolona i podekscytowana, wyszła z pomieszczenia i czym prędzej pobiegła do pokoju się przygotować.

»»»»

W tym samym czasie, Severus Snape, sprawdzał ostatnie wypracowania uczniów. Nie chciał iść na ten cały, pożal się Merlinie, bal. Nie lubił bali. Nienawidził ich. Wołał zaszyć się w swoich lochach i z kubkiem gorącej herbaty, czytać jakąś książkę. Ale nie, Dumbledore był o tyle przebiegły, że znowu wymusił na nim zgodę. Dostał dyżur na czas całego balu i polecenie pilnowania Karkarowa. Nie uśmiechało mu się spotkanie ze starym znajomym, o którym wolałby zapomnieć.

Gdy na zegarze wybiła godzina szesnasta trzydzieści, w końcu podniósł się zza biurka. Nie miał zamiaru się wygłupiać i zakładać fraków, i innych szat wyjściowych. Jedyne na co się zdobył to odwiesił swoją czarną pelerynę do szafy i został w samym czarnym surducie, który koniec końców był dość elegancki. Ze zbolałą miną i bólem cierpienia na ramionach, wyszedł z sali i ruszył korytarzem lochów wprost na parter do Wielkiej Sali.
Przy wejściu już zbierali się uczniowie i panował ogólny harmider. Uczennice wystrojone były jak co najmniej ich matki. W wydekoltowanych sukniach i butach na obcasie, wydawały się Snape'owi śmieszne. Prychnął z pogardą przechodząc obok kilku Puchonek, które cicho chichotały, i stanął obok drzwi do Wielkiej Sali. Zmierzył cały hol złośliwym spojrzeniem, a gdy jego wzrok spoczął na schodach momentalnie zapomniał gdzie jest.

Na schodach pierwszego piętra zauważył dwie kobiety, schodzące powoli w stronę Wielkiej Sali. Jedną z nich była niezaprzeczalnie Mcgonagall, w długiej czarno-zielonej sukni i z tiarą na głowie. Obok niej stała młoda dziewczyna, która przypominała Snape'owi do złudzenia Lily. Te same kasztanowe długie i falowane włosy, które sięgały jej łopatek. Ubrana była w długą liliową sukienkę na ramiączka, która ciągnęła się za dziewczyną i skrzyła tysiącami kolorów. Na głowie cudnej boginki, jak przez chwilę przemknęło mu przez myśl, iskrzyła się srebrna wstążka oplatająca jej włosy. Snape stał i patrzył, żeby nie powiedzieć jak urzeczony, zdziwiony i oszołomiony tym widokiem. I dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że patrzy na Tottie, która prowadziła ożywioną rozmowę z Mcgonagall. Zamrugał oczami.

Gdy zeszły niżej, Tottie spojrzała w stronę Wielkiej Sali i od razu dostrzegła stojącego tam Snape'a, który udawał, że wcale jej nie widzi. Uśmiechnęła się do niego z jakimś dziwnym błyskiem w oczach, którego Mistrz Eliksirów nie był w stanie odszyfrować. Skinęła głową do Mcgonagall żegnając się z nią i zeszła na sam dół.

- Jednak Pan przyszedł. - powiedziała serdecznie, stając z nim twarzą w twarz.

- Nie miałem innego wyjścia. - powiedział dalej lustrując ją wzrokiem. Była piękna. Nic innego, żadne określenie i żadne inne słowo, nie były w stanie jej opisać. Żadne słowo, nie wydawało się Snape'owi odpowiednie, aby opisać to, co właśnie miał przed oczami, i jedyne na co zdołał z siebie wydusić było:

- Ładnie wyglądasz, White.

- N-naprawdę? Dziękuję. - zarumieniła się dziewczyna, zakładając niesforny lok za ucho.

- Czy zechcesz wejść ze mną do środka? - zapytał podając jej swoje ramię. Dziewczyna skinęła potakująco głową, wsunęła swoją rękę za jego ramię i razem weszli do Wielkiej Sali, gdzie dookoła ustawieni byli już inni nauczyciele. Stanęli koło Mcgonagall i Dumbledore'a, bo lada chwila mieli wejść przedstawiciele szkół, którzy brali udział w Turnieju Trójmagicznym i rozpocząć tańce, walcem, który ćwiczyli przez ostatni miesiąc. Tottie zauważyła, że cały czas odkąd się pojawiła, przygląda jej się Dumbledore i ukradkiem się uśmiecha. Dziewczyna udawała, że tego nie widzi, bo doskonale wiedziała, jakie myśli kotłują się w głowie dyrektora.

Po chwili, jej uwagę odwrócili uczniowie, którzy w pięknych wyjściowych szatach, wychodzili właśnie na środek sali. Na ich twarzach malowała się niepewność, może strach, ale w głównej mierze radość. Szczególnie u dziewczyn. Tottie spostrzegła, że niedaleko niej stoi Pansy ze swoim partnerem. Uśmiechnęła się do Ślizgonki, a ona odwzajemniła to, machając lekko ręką. W tym samym momencie, profesor Flitwick podniósł batutę i orkiestra zaczęła grać. Uczniowie ruszyli do tańca. Po kilku taktach do uczniów zaczęli dołączać nauczyciele. Najpierw Dumbledore z Mcgonagall, a potem kolejno inni. Po kilku chwilach cały parkiet wirował w rytm granego przez orkiestrę walca. Tottie aż oczy się iskrzyły, a buzia nie przestawała się uśmiechać. Było tak pięknie i radośnie. Pamiętała swój bal na drugim roku, gdy uczniowie wybłagali dyrektora, aby pozwolił im zorganizować takie przedsięwzięcie. Przetańczyła wtedy całą noc, razem ze swoją ówczesną sympatią, Lukiem, o którym nieraz wspominała.

Pochłonięta walcem uczniów, nagle spostrzegła, że stojący obok niej Snape miał jakby nieobecną minę. Jakby jakieś wspomnienia też zaczęły tańczyć walca w jego umyśle. Tottie nie chciała mu przeszkadzać, dlatego popatrzyła po innych nauczycielach, którzy nie tańczyli ale oglądali z zachwytem uczniów. Zauważyła jak stojąca po drugiej stronie Snape'a, profesor Collins zerkała na niego ukradkiem, jakby chciała zwrócić na siebie uwagę. Tottie zaśmiała się pod nosem i nie wytrzymała, musiała o tym powiedzieć Snape'owi:

- Profesorze? Pani Collins chyba chce z panem zatańczyć. - stanęła na palcach i szepnęła do niego, śmiejąc się lekko. Ten spojrzał na nią, potem na stojącą z drugiej strony nauczycielkę i z nieodgadnioną miną powiedział:

- Będę musiał zasmucić pannę Collins, bo tym razem chcę poprosić Panią do tańca. - wyciągnął dłoń i chwycił dłoń Tottie, po czym poprowadził ją wprost na środek sali.

- Nie, Panie profesorze... Nie może Pan. - zapierała się jak mogła, nie chcąc wywoływać sensacji wśród zebranych. Jednak Snape był i silniejszy fizycznie i autorytetem, więc dziewczyna się poddała. Włożyła swoją drobną dłoń w jego silną, a potem Nietoperz położył prawą rękę na jej talii i przyciągnął dziewczynę bliżej do siebie. Prowadził ten walc jak najwytrawniejszy tancerz na świecie. Delikatnie stawiał kroki, a za nim szła Tottie. Idealnie się uzupełniali, jakby byli stworzeni by tańczyć ze sobą. Dziewczyna cały czas patrzyła na niego, w jego piękne, czarne oczy i próbowała zrozumieć, co go zmusiło do tego czynu. Jednak Snape nie zdradzał nic, i również patrzył w jej duże i zielone oczy. Oczy, które tak bardzo przypominały mu Lily. Nie mówili nic, a tak wiele można było wyczytać z ich ruchów i twarzy. Każde na swój sposób zdziwione i zauroczone tym drugim. I choć, żadne z nich, nie przyznałoby się do tego, coraz bardziej się do siebie zbliżali i nie umieliby żyć, jak dawniej, gdy jeszcze się nie znali.

Walc dobiegł końca i na parkiecie zostali tylko uczniowie. Nauczyciele zeszli wcześniej, bo sensację wywołał tańczący Severus Snape. Dlatego wszyscy gapili się na nich bezczelnie i uważnie obserwowali co też pomiędzy tą dwójką jest lub będzie. Było to niespotykane widząc Nietoperza z Lochów, tańczącego z osobą, o której publicznie mówił jako o swoim wrogu. Czyli tak jak o wszystkich. Jedynie Dumbledore doskonale wiedział i widział to, że Snape bardzo polubił Charlottę i była dla niego czymś, co pozwalało oswoić się z bólem po stracie ukochanej Lily. Specjalnie oddał mu Tottie pod opiekę, aby wiecznie uśmiechnięta dziewczyna, rozjaśniła jego życie spowite żalem i mrokiem.

~~~~

Gdy zabawa trwała w najlepsze, Tottie wraz z profesorem Flitwickiem, chodziła po Wielkiej Sali i pomagała uczniom, którzy niezbyt dobrze się czuli, a także obserwowała czy wszyscy bezpiecznie się bawią. W pewnym momencie zauważyła, że Dumbledore przemyka korytarzem w stronę swojego gabinetu. Szybko wybiegła z Sali i zatrzymała dyrektora:

- Albusie, zaczekaj. – powiedziała podchodząc.

- Co się stało Tottie? Wszyscy cali? - zapytał dyrektor z uśmiechem.

- Tak, dzieciaki bardzo ładnie się bawią. Słuchaj, widziałeś profesora Snape'a?

- Widziałem, ma dyżur na dziedzińcu. Wydaje mi się, że odbiera punkty uczniom. – zachichotał, zakrywając usta dłonią.

- Nie byłby sobą, gdyby tego nie robił, dziękuję. - odpowiedziała z uśmiechem.

- Powodzenia Tottie. - dyrektor mrugnął porozumiewawczo i ruszył schodami w górę.
Dziewczyna zgrzytnęła zębami, bo doskonale wiedziała, że teraz cała szkoła będzie coś insynuować i tworzyć historię o rzekomym romansie jej i profesora Snape'a.

Może jednak trzeba było się nauczyć zaklęć niewybaczalnych? - myślała rozzłoszczona, wychodząc przez drzwi na dziedziniec.

Przy drzwiach nagle stanęła. Pomyślała, że Snape nie wziął swojej peleryny ani płaszcza i najpewniej stoi na mrozie w samym surducie. Niby miał pod nim z pięćdziesiąt warstw albo i więcej, ale Tottie postanowiła wrócić po jego zimowy płaszcz.
Wypowiedziała zaklęcie: accio płaszcz profesora Snape'a i po chwili trzymała w rękach czarny i długi materiał.

Wyszła przez drzwi na dziedziniec, gdzie stały karety pokryte śniegiem, który sypał z nieba. Rozejrzała się wokoło, lecz nigdzie nie widać było Snape'a. Postąpiła kilka kroków i wnet, przy jednej z karet zauważyła dwóch mężczyzn, którzy widocznie się ze sobą kłócili, z czego ten drugi był bardziej opanowany. Tottie rozpoznała w nim Nietoperza, bo tylko on potrafił być tak zimny i obojętny podczas rozmowy. Nie słyszała tego co mówili, więc postanowiła podejść bliżej. Szła przez zaśnieżony podjazd i wnet spostrzegła, że tym drugim mężczyzną był Igor Karkarow. Nagle, jej uszu dobiegły słowa Snape'a:

- Ja nie mam się czego obawiać, Igor. Czy możesz powiedzieć to samo? - Snape miał nadzwyczaj zimny i stanowczy głos. Tottie nigdy nie słyszała u niego takiego tonu, mimo że wiele razy mówił do niej ostro. Niestety, nie dane jej było wysłuchać dłużej, bo w tym momencie została zauważona i Karkarow zmierzył ją wzrokiem, po czym szybkim krokiem, ruszył w stronę wejścia do zamku.

Stała teraz naprzeciwko Snape'a i patrzyła na niego wzrokiem niewiniątka, jak to zwykle robiła, kiedy postąpiła nie po jego myśli.

- Przyniosłam panu płaszcz, bo jest zimno, a Pan tu musi stać. - powiedziała uprzejmie i podała mu czarną szatę, którą trzymała przewieszoną przez rękę.

- A Ty gdzie masz swój płaszcz? - zapytał chłodno, patrząc na jej nagie ramiona.

- Nie potrzebuję, wyszłam tylko na chwilę.

- Tylko... na... chwilę, a potem będziesz leżeć z zapaleniem płuc. Ciekawe kto wtedy będzie robił eliksiry? - sarknął zabierając od niej płaszcz i otulając ją nim.

Dziewczyna kolejny raz tego wieczoru, zarumieniła się z powodu swojego profesora.

- Dziękuję, ale panu będzie zimno. - powiedziała nieśmiało, szczelniej otulając się płaszczem.

- Przyzwyczajony jestem do zimna. Mieszkam w lochach, zapomniałaś? - powiedział dość łagodnie. - Co Cię sprowadza?

- Co chciał Karkarow? Widziałam, że z panem rozmawiał.

- Rozmawialiśmy o Turnieju. Ale nie po to przyszłaś, więc?

- Cóż... Panie profesorze, dlaczego słyszałam pana w swoich myślach? Co to było? - zapytała patrząc na niego.

- To była Legilimencja. W swojej najczystszej formie. Chciałaś się jej uczyć.

- Ale jak to możliwe? Przecież mogę przyrzec, że nie uczyłam się jej sama... Więc dlaczego coś takiego się stało? - dopytywała dalej, bo chciała wyjaśnić to zjawisko.

- Myślę, że to dlatego, że płynie w tobie krew najpotężniejszego czarnoksiężnika wszechczasów. I to jest komplement, panno White. Bo możesz przekuć te umiejętności w coś dobrego i pożytecznego, coś czego nie potrafi Czarny Pan.

Tottie zamyśliła się chwilę. Opuściła głowę i wpatrywała się z zaciekawieniem w swoje pantofelki, które były całe białe ze srebrnymi gwiazdkami.

- Więc będę mogła czytać w myślach? - zapytała nagle.

- Znowu zaczynasz gadać jak Potter. Przestań albo zjeżdżaj mi z oczu. – syknął, ale nie tak jak zwykle ostro, ale jakoś łagodnie i z lekką kpiną. Jakby próbował żartować.
Tottie zaśmiała się i znowu spojrzała na swojego rozmówcę. Śnieg sypał teraz jeszcze mocniej niż przedtem, i białe gwiazdki lśniły na czarnych włosach Snape'a, i Tottie nie mogąc się opanować, podniosła rękę i delikatnie odgarnęła mu kosmyki z czoła i strzepała z nich śnieg.

- Ma Pan śnieg we włosach. - uśmiechnęła się - całkiem ładnie to wygląda.

- White? - nagle złapał ją za rękę i uważnie się jej przyglądał. Mógł schować jej drobną dłoń w swojej. Była taka krucha, jak szkło. - Dobrze tańczysz. Moi uczniowie Cię bardzo chwalili, teraz wiem dlaczego.

- Czy Pan się dobrze czuje? Tyle komplementów na jeden wieczór? - zaśmiała się. - ale dziękuję. Myślę jednak, że to zasługa mojego partnera, z którym przyszło mi dzisiaj tańczyć.

- Teraz to Ty mi słodzisz. Mam dopiero trzydzieści cztery lata, nie chce tak szybko umrzeć i to jeszcze na cukrzycę. – sarknął.

- Spokojnie, profesorze. Nie śmiem pozbawiać Pana zdrowia. - popatrzyła na niego roześmianym wzrokiem, w którym migały wesołe ogniki. Snape spojrzał na nią z uwagą i zaciekawieniem. Wspomnienie z jego lat szkolnych, kolejny raz tego wieczoru, wypłynęło mu przed oczy. Ujrzał swoją Lily. Miała wtedy na sobie długą, niebieską sukienkę i wyglądała tak przepięknie. Severus myślał, że już nigdy nie spotka czegoś równie pięknego i eterycznego w swoim życiu, a tu nagle pojawiła się Panna White. Bezczelna, zarozumiała, z niewyparzonym językiem i ciągłym uśmiechem na twarzy, który zawsze wyprowadzał Snape'a z równowagi. Dzisiaj choć przez tę jedną chwilę, znowu mógł być z Lily. I choć dobrze wiedział, że ona już nie wróci, pierwszy raz od wielu lat, poczuł się naprawdę szczęśliwy...

- Chodźmy do środka. Zmarzniesz. - powiedział i oboje zniknęli w drzwiach wejściowych zamku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro