Wakacje, nie wakacje.
Okazało się, że Tottie miała rację. Po zamku grasował Bazyliszek. I niestety, okazało się również, że faktycznie to Harry i Ron poszli do komnaty tajemnic narażając swoje życie.
Potem cała szkoła huczała od tego, że bazyliszek został pokonany, a tym co otworzył Komnatę był sam Voldemort, tyle, że jako wspomnienie z dziennika. Z dziennika Toma Riddle'a. Gdy wieści te dotarły do uszu Tottie, ta w pierwszym odruchu przestraszyła się i rozmawiając z dyrektorem, zemdlała. Poppy musiała ją cucić i doprowadzić do normalności, bo dziewczyna dostała ataku paniki. W końcu doszła do wniosku, że Snape miał rację, to wszystko mogło skończyć się dla niej tragicznie. Dumbledore chciał ją ochronić, dlatego kazał Snape'owi pilnować ją, bo nie chciał, aby wpadła w ręce Riddle'a, który pewnie cały czas ją szuka.
~~~~~~~~~
Dzień pożegnania roku szkolnego był wyjątkowo słoneczny. Uczniowie zebrali się w Wielkiej Sali, czekając na ostatnią ucztę i przemowę Dumbledore'a. Przy stole nauczycielskim nie zabrakło nikogo. Tottie jak zwykle siedziała koło Hagrida, lecz tym razem, z drugiej jej strony, usiadł Snape.
- Dziękuję profesorze, miał Pan rację.- powiedziała do niego, gdy Dumbledore kolejny raz żegnał uczniów.
- Co Ty znowu bredzisz? - zapytał odwracając się w jej stronę.
- No, uratował mi Pan życie. Ja wiem, że to Dumbledore Panu kazał ale i tak dziękuję, bo jednak włożył Pan w to trochę wysiłku.
- Trochę... – mruknął. - Więc, jakie wnioski?
- Że muszę nauczyć się zaklęć zdejmujących zaklęcia ochronne. - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- White...
- No przecież wiem. Pan za bardzo bierze wszystko do siebie.
- Ktoś musi w tym towarzystwie. - sarknął.
Tottie uśmiechnęła się do niego uprzejmie i zajęła się jedzeniem, które pojawiło się na stołach. Dania były jak zwykle wykwintne i smakowite. Nic nie mogło równać się przysmakom Hogwartu. Uwielbiała te momenty, gdy wszyscy siedzieli razem na Wielkiej Sali. Były to najlepsze chwile.
Po skończonym posiłku uczniowie udali się przed zamek i stamtąd ruszyli na dworzec Hogsmeade, skąd mieli pociąg do Londynu. Kolejny rok szkolny dobiegł końca.
Tottie pomagała uczniom włożyć ich pakunki do dorożek, które czekały na błoniach, a dodatkowo chciała pożegnać trójkę dobrze znanych sobie Gryffonów.
W tłumie wypatrzyła te dzieciaki, które czym prędzej przedarły się w jej stronę i rzuciły w objęcia. Tottie ich uwielbiała.
- No to jak? Gotowi na wakacje. – zapytała, przytulając ich mocno.
- Jasne! - odpowiedzieli zgodnie Ron i Hermiona, jednak Harry milczał.
- Coś się stało? - Tottie zwróciła się do chłopca.
- Kolejne wakacje z Dursleyami. - powiedział ponuro.
- No tak... - zamyśliła się chwilę. - wiesz co, może nie będzie tak źle. Będę w sierpniu na parę dni u siostry, jak chcesz wpadnij do mnie. A potem wrócimy razem do szkoły. - powiedziała z uśmiechem.
- Byłoby super. Dzięki Tottie.
- No to wsiadajcie, bo się spóźnicie na pociąg. Tylko, uważajcie na siebie. - tu spojrzała wymownie na trójkę Gryffonów.
- Dobrze ciociu Tottie. - odpowiedziały wspólnie dzieci, udając skruchę.
- Tylko nie ciociu. - zaśmiała się dziewczyna. - czuje się przez to staro. Do zobaczenia!
- Do zobaczenia! - i dorożki odjechały w stronę Hogsmeade. Tottie jeszcze chwilę stała i wpatrywała się w jadące powozy.
Potem wróciła do zamku. Przemknęła się cichaczem po korytarzach i zawitała do lochów. Jak zwykle było tam ciemno i ponuro. Gdyby nie pochodnie na ścianach, byłoby jak w grobie. Nie zatrzymując się nawet przy wejściu do sali eliksirów, poszła dalej do kwater Snape'a. Wiedziała, że tam będzie.
Nacisnęła na klamkę i otworzyła drzwi.
- Znowu nie pukasz, White. - dobiegł ją charakterystyczny jadowity głos.
- A Pan znowu się powtarza. - odpowiedziała podchodząc do kominka, przy którym siedział. Skinął jej głową, że może usiąść, więc dziewczyna zajęła fotel naprzeciwko niego.
- Co Cię sprowadza? - zapytał chłodno.
- Ta skrzatka co za mną chodzi, to Pana? - zapytała nagle. Snape odwrócił do niej twarz i z wyrazem szoku rzekł.
- Skąd to wiesz?
- Panie profesorze, ja naprawdę nie jestem głupia. Przecież widziała ją tyle razy.
- Miała ci służyć. Tak to moja skrzatka. - powiedział spokojnie.
- Jakoś panu nie wierzę. – sarknęła. – Może ją pan zwolnić z tego obowiązku.
- Nie mów mi co mam robić. Będzie za Tobą chodzić bo jesteś nieodpowiedzialna.
- Przecież zrozumiałam swój błąd! - oburzyła się dziewczyna.
- Co nie znaczy, że poprawiłaś swoje zachowanie. Dopóki dyrektor nie powie inaczej, ta skrzatka będzie za Tobą chodzić. - powiedział lodowatym tonem.
Na chwilę zapadła cisza. Tottie wpatrywała się w spokojny ogień w kominku i zastanawiała się nad tym, co zdarzyło się przez ostatnie dwa lata.
- Profesorze? - zapytała nagle.
- Czego znowu? – warknął, przewracając kartkę w książce, którą czytał.
- To co się zdarzyło w tym roku... ta sprawa z Komnatą Tajemnic... z bazyliszkiem i dziennikiem Riddle'a, znaczy to... że... Voldemort powrócił?
- Nie wiem. Nie ma żadnych innych znaków. Wiadomo tylko, że nie umarł i prawdopodobnie zbiera siły. - rzekł lodowato.
- Czyli powróci? - dopytywała. Snape zawahał się przez chwilę. Odłożył książkę i spojrzał na dziewczynę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Tak. - powiedział krótko. - Dlaczego się tym interesujesz? Dumbledore czuwa nad wszystkim.
Tottie opuściła wzrok. Przyglądała się z zaciekawieniem swoim palcom.
- On zabił moją matkę. - powiedziała nagle.
- To o to Ci chodziło, z tym nie używaniem magii ?- powiedział.
- Tak. Pan nie wie co to znaczy widzieć jak umiera własna matka. On zabił ją na moich oczach. Dokładnie to widziałam... - mówiła. Snape doskonale zdawał sobie sprawę, jak się czuła. Sam stracił matkę, i o jej śmierć, obwiniał ojca.
- Jak chcesz, możesz mówić dalej - powiedział chłodno. Tottie kiwnęła głową. Teraz spojrzała mu w oczy. Nie ujrzała tam nic, poza ciemną pustką.
- Mama... zaufała nie temu czarodziejowi co trzeba. Wtedy były takie czasy, gdy zbierał swoich sojuszników. Na pewno Pan pamięta, jest Pan starszy ode mnie. Mama, gdy się urodziłam, chciała mnie odciąć od świata czarnej magii, śmierciożerców... mojego ojca...
- Twój ojciec należał do Śmierciożerców? – zapytał.- Na liście nazwisk tych, którzy służyli Czarnemu Panu nie było nikogo nazwiskiem White. Po jego upadku ministerstwo spisało wszystkich Śmierciożerców i podejrzanych.
- Bo nie mogło być. Mój ojciec miał inaczej na nazwisko. Ale był doskonale znany.
- I co dalej? - Snape jakby wykazał zainteresowanie.
- Nic, mama oddała mnie ciotce, gdy tylko skończyłam osiem lat. Wkrótce przyjęli mnie do Hogwartu.
- Ale Dumbledore mówił, że ciotka Cię wzięła po śmierci matki. - przerwał jej.
- Ta informacja była bezpieczniejsza. Niech Pan sobie wyobrazi, gdyby Voldemort dowiedział się, że mieszkam z nią? Tamtej nocy, gdy zginęła mama, przyszłam do domu. Chciałam ją zobaczyć, bo ciotka nie pozwalała mi do niej chodzić, a i mama rzadko nas odwiedzała. Widziałam go... On mnie też... pamiętam jego szyderczy uśmiech kiedy zabijał mamę. - popatrzyła bez wyrazu w ogień.
- Twoja matka popełniła błąd. - powiedział Snape.
- I to poważny... - zgodziła się z nim. - Ale to nie wszystko. Tamtej nocy, Voldemort zabił jeszcze dwie osoby. -Snape uważnie się jej przyglądał. Czyżby mówiła o... nie, nie możliwe.
- Wtedy zginęli też Lily i James Potter. Rodzice Harrego. Mieszkałyśmy niedaleko nich, więc gdy uciekałam, zauważyłam ich zniszczony dom. Domyśliłam się, co się stało... -opowiadała. – Doskonale wiedziała, że Voldemort zabija czarodziei, którzy do niego nie dołączyli.
Na chwilę zapadło ciężkie milczenie. Oboje musieli powrócić wspomnieniami do tych bolesnych chwil. Oboje stracili wtedy wszystko. A przecież żadne nie mogło tego wiedzieć, że tyle ich łączyło.
- Gdy biegłam ulicą, widziałam mężczyznę, który wchodził do domu Potterów. - zatrzymała się jakby myśląc co dalej powiedzieć. W tym samym czasie, Snape niecierpliwie wpatrywał się w ogień. Wiedział kim był ten mężczyzna - To jeden ze Śmierciożerców... szukał swojego Pana. Stał przed domem Lily i pewnie był dumny z dzieła Voldemorta.
- Skąd ta pewność, że to był jeden z nich ? - zapytał nagle, a jego głos był wyzuty ze wszelkich emocji.
- Był cały na czarno. To strój Śmierciożerców, wiem to. – mówiła.
- To o niczym nie świadczy. Na czarno chodzi wielu ludzi.
- Może nie, a może i tak. Nie widział Pan tego co ja.
- Masz rację, nie widziałem... - mruknął. – Znałem Lily, dawno temu. Macie nawet podobne oczy.
- Często mi to mówili. – uśmiechnęła się. – Powiem panu ciekawostkę, ludzie zaczęli to zauważać dopiero, gdy Lil odeszła... Nawet ja sama to zauważyłam, bo wcześniej były niebieskie.
Severus nagle wstał. Przeszedł kilka kroków, po czym stanął przy jednej z bibliotek.
Wiedział, że to nie przypadek, że ta dziewczyna tak bardzo mu przypomina Lili. Nie wiedział tylko, jakim sposobem to się stało...
- Teraz Pan zna już całą moją historię.
- A do czego była mi ta informacja? - zapytał jadowitym tonem, który znowu mu wrócił.
- Chciałam, żeby w końcu mi Pan uwierzył. Że nie jestem samolubna, egoistyczna i robię wszystko wbrew. Ja po prostu nie chce stracić kolejnej osoby, na której mi zależy... Czy da mi Pan spokój? - zapytała z nadzieją.
- Nie. Teraz, tym bardziej musisz się wziąć w garść i nauczyć się być czarownicą. - powiedział stając przed nią. - Musisz umieć walczyć i się bronić. Bo gdy przyjdzie pora, będziesz zdana na siebie.
- Okropny Pan jest. - powiedziała wstając z fotela.
- Bo mówię Ci prawdę? Prawdę, która boli? Życie boli White, i nic z tym nie zrobisz. Więc albo się poddasz i zginiesz albo będziesz walczyć. Decyzja należy do Ciebie.
Tottie przez chwilę patrzyła na niego. Zauważyła jakąś iskierkę w jego oczach. Ale tylko przez chwilę. I nagle zdała sobie sprawę, że nigdy nie widziała ładniejszych oczu na świecie. Zdegustowana swoimi myślami, odwróciła się mówiąc.
- Dziękuję za rozmowę. Pójdę już do siebie.
- Kiedy wracasz po wakacjach? – zapytał.
- Uszczęśliwię Pana i zostanę w Hogwarcie całe wakacje. No, w sierpniu tylko na parę dni wyskoczę do siostry. - powiedziała z uśmiechem, na powrót stając się roztrzepaną Tottie.
- Za jakie grzechy Merlinie. – westchnął. - Wynoś się stąd natrętna dziewczyno.- powiedział niby chłodno ale Tottie mogła przysiąc, że wyczuła przyjazny ton w jego głosie.
- Dobrej nocy, Panie profesorze. - uśmiechnęła się i zniknęła w ciemnościach korytarza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro