Pożegnania, nie takie straszne.
- ... więc według mnie, i tego co się dowiedziałam, figa nie może być mieszana z Mandragorą. - powiedziała z wielką dumą, siedząc przy biurku w gabinecie Snape'a. Mistrz Eliksirów, uważnie obserwował dziewczynę przez cały jej monolog. Wyglądała jakby co najmniej wpadła w tajfun. Włosy miała rozczochrane (To się nazywa tapir, Panie profesorze) koloru wściekłej landrynki. Ubrana była w jakąś długą sukienkę, a w każdym razie coś co ją przypomniało. Snape nie mógł się otrząsnąć z tego, co widział od rana.
- A jaka ilość tej Mandragory, jaki stosunek obu tych składników do siebie? Przemyślałaś to? Przecież nie możesz ot tak sobie powrzucać do kociołka co popadnie. - powiedział złośliwie.
- Pan umie zabić, każdą iskierkę radości w moim życiu. – westchnęła, podpierając brodę dłonią.
- Chciałaś sama rozwiązać tę zagadkę to rób to dobrze. Masz jeszcze długą drogę przed sobą zanim odkryjesz poprawny przepis. - powiedział chłodno wstając zza biurka. Podszedł do jednej z biblioteczek i zaczął czytać jakieś stare pergaminy.
- Pan nic nie robi, tylko mi każe odwalać całą robotę. Może Pan by zadał sobie trochę trudu? – fuknęła, zakładając ręce na piersi. Wstała z krzesła i przeszła kilka kroków po pomieszczeniu. W końcu stanęła za nim, obserwując czego szuka.
- Nie pyskuj, smarkulo. Wynocha do sali robić Wywar Tojadowy. Tylko w wersji podstawowej. Żadnych zmian, bo obiecuje, że nie dożyjesz jutra. - warknął spoglądając na dziewczynę.
- Nie zrobiłby Pan tego. - wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu.
- Skąd taka pewność?
- Ano stąd, że obiecał mi Pan to.
- Obiecałem, że Voldemort cię nie znajdzie. Nie powiedziałem, że będziesz żywa. – sarknął.
- Pan jest... - nie dokończyła, bo Nietoperz przerwał jej kąśliwą uwagę.
- White! Wynocha do sali! – krzyknął.
Dziewczyna zachichotała i wyszła z jego gabinetu. Obok w sali od eliksirów, na jej stoliku wszystko było przygotowane. Wszystkie składniki, kociołek i narzędzia. Nie czekając aż znowu Snape zacznie wrzeszczeć, że nic nie robi, wzięła się za krojenie poszczególnych ingrediencji.
Po jakiś dwudziestu minutach, wpadł do sali z wielkim hukiem. Jak zwykle jego wejście było nader dramatyczne.
- Te drzwi wylecą kiedyś z zawiasów. - mruknęła z udawaną dezaprobatą.
- Wsadź ten swój kudłaty łeb w kociołek i się zamknij. – warknął.
- Zrobię to, jeśli Pan zrobi to samo. – zachichotała.
- W porównaniu z Tobą, ja nie mam kudłatego łba.
- Zaraz może się to zmienić. - mruknęła rozbawiona.
- Zajmij się w końcu pracą, bo nas noc zastanie. Nie mam ochoty słuchać twoich bzdurnych komentarzy. - powiedział siadając przy biurku i biorąc do ręki pracę uczniów. Od razu skrzywił się okropnie i zamaszystym pismem coś poskreślał, nawykreślał i zapewne odnotował kąśliwe uwagi. Uczeń, który dostanie tę pracę, nie będzie zadowolony.
- Profesorze? - zapytała po chwili ciszy
- Czego? – warknął, spoglądając na nią znad sterty pergaminów.
- Po co panu ten Wywar? I to w ilościach hurtowych?
- Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. – mruknął.
- Przecież z tego co wiem, w promieniu kilku kilometrów nie ma wilkołaków. - ciągnęła dalej nie zważając na uwagę Snape'a.
- Jakie Ty masz błyskotliwe dedukcje. - sarknął i wykrzywił się w złośliwym uśmiechu.- Przyjmij do wiadomości, panno-wścibski-mam-nos, że to sprawa między mną, a dyrektorem.
- Przecież ja umiem dochować tajemnicy. – fuknęła.
- Zajmij się pracą i nie zadawaj zbędnych pytań. - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, więc Tottie posłusznie zajęła się dalej wywarem. Teraz prawie do końca zajęć ze Snape'em była cicho. Od czasu do czasu, poprosiła tylko o jakąś wskazówkę.
Gdy skończyła, godzina była późna i wszyscy powoli schodzili się na kolację do Wielkiej Sali. Tottie prosto z lochów poszła coś zjeść i nawet się nie przebierała, bo dzisiaj jej strój nie uległ zniszczeniu.
Wchodząc w drzwi Wielkiej Sali, przy stole nauczycielskim zauważyła Remusa. Stanęła jak wryta i wpatrywała się w mężczyznę, który też ją zauważył i uśmiechając się do niej, zapraszał do stołu.
Coś jej się przewróciło w żołądku. Jakby nie chciała z nim rozmawiać, co było dziwne, bo przecież przez te trzy tygodnie, bardzo za nim tęskniła. Dzień w dzień zastanawiała się, co się z nim dzieje, kiedy wyzdrowieje, i kiedy znowu będzie mogła się do niego przytulić. Teraz nie chciała z nim rozmawiać, a przynajmniej, tak jej się wydawało. Chyba nadszedł czas, aby zakończyć tą znajomość. Bo co by się stało, gdyby Lupin dowiedział się, że Tottie jest córką samego Czarnego Pana? Znienawidziłby ją i sam by odszedł. Poza tym, cały czas gdzieś z tyłu głowy miała historię Pani Felicji. Usłyszała coś czego nie spodziewała się usłyszeć o takim porządnym człowieku, jakim był Remus Lupin... I nagle poczuła żal z powodu Snape'a, bo był ofiarą Huncwotów. Był ofiarą Lupina.
- Przyrosłaś do tej posadzki, White? - Snape stanął za nią i złośliwie się uśmiechał. - podobno głodna byłaś?
- Lubię czasami pokontemplować życia sens. - powiedziała uśmiechając się na powrót.
- Nie krępuj się więc. Ja idę jeść. - powiedział i ruszył przed siebie, zmierzając do stołu nauczycielskiego.
W połowie drogi dogoniła go Tottie, z szerokim uśmiechem.
- Czy mogłabym usiąść obok Pana? - zapytała grzecznie i uprzejmie.
- Nie. Odbierzesz mi na dobre apetyt. – sarknął, wcale na nią nie patrząc.
- Proszę. - stanęła przed nim i uśmiechnęła się najładniej jak umiała. Snape popatrzył się na nią z zaciekawieniem. Co też ona znowu wymyśliła? - Niech będzie. Wolę twoje towarzystwo niż Trelawney. - mruknął i przepuścił ją przodem. Gdy zbliżyli się do stołu, Snape, jak na dżentelmena przystało, odsunął Tottie krzesło i poczekał aż usiądzie. Dopiero potem sam zajął swoje miejsce.
Lupin przez całą kolację próbował porozmawiać z Tottie, jednak ta, nie zwracała na to uwagi albo szybko zmieniała temat. Chyba idylliczna wersja Remusa, odeszła w zapomnienie, i czar prysł.
~~~~~
W tygodniu doszły słuchy o tym, że seryjny morderca, Syriusz Black był widziany w Hogsmeade. Szkołę ogarnęła panika. Dementorzy dalej latali nad zamkiem i "pilnowali" szkoły, ale Dumbledore im już nie ufał. Sam zatroszczył się o ochronę dla uczniów. Jednak dzieciaki z Gryffindoru nie dały za wygraną i szukały sposobu aby dorwać zbiegłego więźnia. Harry, dowiedział się, że to właśnie Black wydał jego rodziców Voldemortowi. W knajpie Pani Rosmerty, usłyszał, że Syriusz był powiernikiem ich tajemnicy, gdzie mieszkają, gdzie żyją. Ale dowiedział się też, że Black służył Czarnemu Panu i pragnąc się przypodobać wydał mu Lily i Jamesa Potterów. To był cios dla chłopca... Tottie dużo z nim rozmawiała, jednak Harry zamknął się w sobie po tych informacjach i nie chciał nikogo widzieć.
Kolejne dni i tygodnie przeleciały Tottie przez palce, jakby były piaskiem. Była zajęta szukaniem dalszych informacji o modyfikacji Wywaru Tojadowego, że nawet nie zauważyła, a przyszedł początek czerwca i uczniowie powoli zaczynali żyć wakacjami.
Tottie również powoli pakowała swoje rzeczy, bo z końcem miesiąca, miała wyjechać do siostry. Jak zwykle w wakacje.
Tego dnia, wszystko było jakoś inaczej. W szkole była cisza i spokój, nie widać było nawet Złotego Tria, jak zwykło się nazywać Harrego i jego przyjaciół. Tottie bała się, że znowu wpakują się w kłopoty, tym bardziej, że nigdzie też nie było widać Snape'a. Te dwa zjawiska musiały mieć coś wspólnego. Jej niepokój urósł jeszcze bardziej, gdy dowiedziała się, że od rana nikt nie widział również Lupina. To nie wróżyło nic dobrego. Cały dzień spędziła na szukaniu uczniów z Gryffindoru i nauczycieli, mając nadzieję, że to zwykły zbieg okoliczności. Wraz z nastaniem wieczoru jej obawy zaczęły się sprawdzać. Po południu, gdy kufry miała już spakowane, zjadła wczesną kolację i przebrała się w mugolską letnią sukienkę, wyszła przed zamek, bo coraz bardziej szalały w niej nerwy.
Po paru minutach, na błoniach ukazała się sylwetka Dumbledore'a, który niósł kogoś na rękach. Obok niego szło dwoje uczniów i jeszcze jeden mężczyzna. Gdy zbliżyli się na tyle, że Tottie mogła ich rozpoznać, okazało się, że dyrektor niósł na rękach Harrego, który był nieprzytomny, a obok niego szli Hermiona z Ronem i Snape'em. Wszyscy mieli ponure miny, a najbardziej Snape.
- Co się stało? Dyrektorze? - zapytała zszokowana. Podeszła do Harrego, którego już przejmowała, Pani Poppy, która zjawiła się nie wiadomo skąd. Pogłaskała chłopaka po czuprynie i oddała pielęgniarce.
- Nie tutaj Tottie. Przyjdź później do mojego gabinetu. - powiedział markotnie Dumbledore i poszedł do zamku. Zaraz za nim podążyli Hermiona i Ron.
Tottie stała teraz naprzeciw Snape'a, który dyszał z wściekłości.
- Przepraszam ale bił się Pan ze świnią w korycie? - zapytała patrząc na niego z uśmiechem. Cały był w kurzu i ziemi. Płaszcz miał brudny i pognieciony, a na czole widniał mu guz i rozcięcie.
- Zejdź mi z oczu, bezczelna szczeniaro. – syknął.
- No już dobrze. Niech Pan mi pokaże tę ranę. To trzeba opatrzeć. - powiedziała podchodząc bliżej.
- Obejdzie się. – mruknął.
- Niech się Pan nie zachowuje jak dziecko, proszę mi pokazać. - powiedziała łagodnie. Stanęła przed nim, odgarnęła mu zmierzwione włosy i przyjrzała się ranie. Wyciągnęła różdżkę i trzykrotnie wypowiedziała zaklęcie Vulnera Senentur. Po chwili Snape znowu był normalny. Guz zniknął, a rany się zasklepiły. Tottie stała jeszcze przez chwilę patrząc na swoje dzieło, a Severus także utkwił w niej wzrok i powiedział spokojnym ale chłodnym tonem:
- Skąd znasz to zaklęcie?
- Ze szkoły. Nauczyłam się. - uśmiechnęła się. Snape spojrzał na nią z uwagą, po czym wyminął bez słowa więcej i poszedł do zamku.
~~~~~
Nazajutrz rano, okazało się, że Syriusz Black, znalazł się w Wrzeszczącej Chacie i trójka przyjaciół chciała go pokonać. Niestety, a może stety, pojawił się Lupin, który opowiedział dzieciakom prawdziwą historię o mordercy rodziców Harrego. Niestety, prawdziwy zabójca uciekł jak zwykle i ślad po nim zaginął. Natomiast światło dzienne ujrzała, jak to powiedział profesor Snape, włochata tajemnica Lupina. Cała szkoła dowiedziała się, że jest wilkołakiem, i nagle Tottie złożyła wszystkie fakty do kupy. Wypracowanie, które robiła o wilkołakach i ich odmianach, wywar Tojadowy, który Snape robił w ilościach hurtowych, wszystko to się zgadzało i logicznie ze sobą łączyło. Na początku dziewczyna miała pretensje do Snape'a, że wydał Remusa i ten musiał opuścić Hogwart ale potem, trochę jej przeszło.
Pożegnawszy się z Lupinem, obiecali sobie, że będą do siebie pisać i trzymać kontakt. Oboje stwierdzili, że najlepiej jak zostaną na pozycji przyjaciół, bo tak było bezpieczniej.
Wieczór ostatniego dnia szkoły był wyjątkowo ciepły. Uczniowie zebrali się przed zamkiem i wsiadali do dorożek, które miały odwieźć ich na stacje Hogsmeade, skąd mieli pociąg do Londynu. Nastały oficjalnie wakacje.
Tottie stała przed bramą do Hogwartu i żegnała uczniów. Sama miała wyruszyć nazajutrz rano.
- Do zobaczenia we wrześniu, kochani! - krzyknęła za dorożką Harrego, Hermiony i Rona. W odpowiedzi pomachali jej z serdecznym uśmiechem.
Słońce powoli chowało się za horyzontem i gdzieniegdzie widać już było pierwsze gwiazdy.
- Wilkołaczek wyjechał? - zabrzmiał szyderczy głos za jej plecami.
- Powinien być Pan zadowolony. W końcu to pańska zasługa. - powiedziała spokojnie, patrząc przed siebie w kierunku znikających dorożek.
- Wiem, że to Lupin pomógł Pani z tą Mandragorą. Wiem, że... cóż, byliście blisko. - jego głos był spokojny i jakiś taki inny.
- Cóż za błyskotliwa dedukcja, profesorze Snape. – sarknęła.
- To była drobna zemsta na nim... - zaczął jakby chciał się usprawiedliwić.
- Profesorze, nie będę płakać. Spokojnie. – uśmiechnęła się w jego stronę. - Jasne, trochę mnie smuci fakt, że straciłam przyjaciela ale przejdzie mi w końcu.
- Chłodno się robi, wracajmy do zamku. - powiedział Nietoperz i ruszył w kierunku szkoły. Tottie jeszcze na chwilę spojrzała w dal, gdzie przed chwilą zniknęli uczniowie i Remus, i poszła w ślad za Snape'em.
- Wie pan dlaczego nie będę się długo smucić? - zapytała dobiegając. Na twarzy wykwitł jej szelmowski uśmiech. Nadszedł czas, aby zacząć drażnić Snape'a od nowa.
- Niech mnie Pani oświeci. – mruknął.
- Bo mam Pana. - wyszczerzyła się.
- White! Jak ja Cię nienawidzę. - powiedział złośliwie.
- A przed chwilą mnie Pan przepraszał i mi współczuł.
- Chwilowe zaburzenie łączności pomiędzy ustami, a mózgiem. – sarknął.
- Jasne... - wywróciła oczami.
I szli tak do zamku, przepychając się słownie. I żadne z nich, nigdy nie przyznałoby się, że lubili swoje towarzystwo. Nawet bardzo lubili...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro