On wrócił.
Z początkiem czerwca, cały zamek ogarnęła euforia i podniecenie. Wszyscy wyczekiwali dnia, ostatniego zadanie Turnieju i nikt nie był w stanie skupić się na przygotowaniach do egzaminów.
Wszyscy obstawiali zakłady, kto wygra turniej. Na czele stawki, oczywiście był Harry Potter i mogłoby się zdawać, że nie ma sobie równych.
Gdy w końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień zakończenia turnieju, szkoła zamieniła się w przystań kibiców i nikt już nie myślał o nauce czy egzaminach. Na pierwszy plan wysunął się Turniej Trójmagiczny. Ostatnie zadanie było zaplanowane na wieczór, dlatego od rana do południa, uczniowie nie mogli znaleźć sobie miejsca, i przechadzając się po zamku dyskutowali nad zawodami. Nie inaczej było z Tottie. Przez cały dzień szwendała się bez celu i próbowała się czymś zająć. Była w skrzydle szpitalnym u Pani Poppy, potem u profesor Mcgonagall i pomagała sprawdzić jej ostatnie klasówki uczniów, aż w końcu nie wytrzymała i z rozwianą czupryną koloru popiołu, pognała wprost do lochów. Ostatnimi czasy, tylko tam potrafiła się na czymkolwiek skupić i zapomnieć na chwilę o otaczającym ją świecie.
- Profesorze? - powiedziała cicho, wchodząc do sali od eliksirów. Było tam ciemno i zimno jak zazwyczaj. Za biurkiem, jak zwykle siedział ponury naczelny postrach Hogwartu - Severus Snape we własnej osobie.
- White? - zapytał przedrzeźniając dziewczynę. Tottie uśmiechnęła się pobłażliwie, zamknęła drzwi i usiadła naprzeciwko niego.
- Nie mogę sobie znaleźć miejsca. – powiedziała, odsuwając pergaminy na jedną stronę biurka.
- Więc przyszłaś tutaj?
- Tak, bo chciałam z panem porozmawiać albo pomilczeć...
- Albo mnie dręczyć. - przerwał jej podnosząc głowę znad świeżego wydania "Proroka Codziennego". - Świetny wybór. Co bym nie wybrał to i tak nie wyjdę na tym dobrze. – sarknął.
- Znowu Pan dramatyzuje. Przychodzę umilić panu czas. - uśmiechnęła się radośnie.
- Raczej uprzykrzać. O czym chcesz porozmawiać albo pomilczeć?
- Mam złe przeczucia co do turnieju... Nie wydaje się panu, że jest za spokojnie? Jakoś tak... sama nie wiem... – zaczęła.
Czy wydawało się mu, że jest za spokojnie? Czy coś podejrzewał? Oczywiście. I to bardziej niż by chciał, niż mógłby przypuszczać. Od jakiegoś czasu, błąd młodości, nie dawał o sobie zapomnieć. Piekło go i mrowiło przedramię, które jasno wskazywało na tylko jedną rzecz...
- White, ostatnio dużo się działo. Jesteś po prostu przewrażliwiona. - powiedział chłodno.
- Może ma Pan rację... Ale coś jednak jest nie tak. Nie wiem tylko co...
- Jedyne co może pójść nie tak, to wiwatujący Gryffindor na cześć Pottera. – sarknął. - Reszta się uda.
- A Pan się nie będzie cieszył, jeśli Harry zwycięży? Przecież to uczeń Hogwartu i syn Li... - urwała. Szybko zakryła dłonią usta i spojrzała ze strachem na Snape'a. Nie chciała tego powiedzieć, wymsknęło się jej nieopatrznie.
Jednak ku jej zdziwieniu, Snape nie wściekł się. Dalej patrzył na nią swoimi czarnymi niczym węgiel, oczami.
- A powinienem? - zapytał w końcu, a jego głos był cichy i chłodny.
- Myślę, że to by Pana nie zabiło. - uśmiechnęła się.
- Jak uśmiech, prawda?
- Pamięta Pan jeszcze o tym? - zapytała zdziwiona, spoglądając w jego oczy.
- Niestety, i mam zamiar wygrać ten zakład. - uśmiechnął się złośliwie.
- Może Pan tylko sobie pomarzyć. - zaśmiała się, a w jej oczach zalśniły radosne iskierki.
Snape zauważył, że wbrew temu co zazwyczaj mówił, przyjemnie było spędzać czas, w towarzystwie Tottie. Na początku faktycznie, denerwowała go swoim ciągłym śmiechem, i tą obrzydliwą radością życia, jednak z czasem, spostrzegł, że gdy jej nie było w pobliżu, czuł się nieswojo. Czuł, że czegoś mu brakuje, czegoś co zawsze gadało i było pyskate, gorzej niż Potter. Ale jej pyskówki lubił.
- Nie bój się White. - powiedział nagle z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Ja nie mam marzeń.
~~~~
Wieczorem, gdy wszyscy powoli zbierali się na stadionie do Quidditch'a, na którym piętrzył się teraz ogromny żywopłot, atmosfera zagęściła się jeszcze bardziej. Uczniowie poubierani w barwy swoich domów, niecierpliwie wypatrywali zawodników. Napięcie z każdą sekundą rosło.
Na jednym z przednich rzędów widowni, siedziała Tottie wraz z Hermioną i Ronem. We trójkę trzymali wielki transparent z napisem Zwycięzca Potter i ubrani byli od stóp do głów, w barwy Gryffindoru. Pomimo tego, że Tottie za czasów swojej nauki w Hogwarcie, była w Ravenclawie, a teraz była jedną z pracownic zamku i nie powinna być stronnicza, jednak ze wszystkich domów, najbardziej lubiła właśnie Gryffindor. Może częściowo przez to, że uczyło się tam złote trio, z którymi się przyjaźniła.
Nagle, na środek wyszedł szef Departamentu Magicznych Gier i Sportów, Ludo Bagman i zaczął przemowę. Cała widownia ucichła i ze zniecierpliwieniem, czekała na dalszy rozwój wypadków.
- Panie i Panowie, witam państwa na ostatnim zadaniu Turnieju Trójmagicznego. Oto dzisiaj, przed zawodnikami najtrudniejsze wyzwanie. Będą musieli zmierzyć się sami ze sobą i ze swoimi lękami, w tym oto Labiryncie. W samym jego środku, został umieszczony Puchar Turnieju. Ten kto znajdzie go pierwszy, wygrywa! - oznajmij Bagman, a zebrany tłum wzniósł okrzyki radości. - A więc, zapraszam naszych zawodników.
Na środek wystąpili kolejno, Fleur Delacour, Wiktor Krum, Cedrik Diggory i Harry Potter. Wszyscy czworo z poważnymi minami. Gdy stanęli tuż obok ministra, przemówiła Mcgonagall:
- Będziemy krążyć wokół labiryntu. Ja i inni nauczyciele. Jeśli wpadniecie w tarapaty i będziecie chcieli się ewakuować , wystrzelcie w górę czerwone iskry, a ktoś z nas wyciągnie was z labiryntu. Zrozumieliście?*
Reprezentanci pokiwali głowami na znak zgody.
- A więc, na stanowiska! - zawołał dziarsko Bagman do czworga zawodników. Rozeszli się potem na swoje miejsca i czekali na znak, który rozpocznie ostateczny wyścig. Bagman skierował koniec różdżki na swoje gardło, mruknął Sonorus i jego magicznie zwielokrotniony głos potoczył się echem po trybunach.
- Panie i Panowie, za chwilę rozpocznie się trzecie zadanie Turnieju Trójmagicznego! Pozwólcie mi przypomnieć jak wygląda aktualna punktacja. Pan Cedrik Diggory i pan Harry Potter, obaj ze Szkoły Hogwart, prowadzą łeb w łeb, mając równo po osiemdziesiąt pięć punktów! - okrzyki i oklaski wypłoszyły z Zakazanego Lasu ptaki, które wzleciały w ciemniejące już niebo.* Ludo Bagman wymienił do końca całą punktację, aż w końcu mocno zagwizdał w swój gwizdek i zawodnicy ruszyli wprost do labiryntu.
Po paru minutach, cała wrzawa na trybunach lekko ucichła i uczniowie zaczęli rozmawiać między sobą.
- Uda mu się. Jest najlepszy. - stwierdził Ron.
- Oczywiście, że tak. Harry zasłużył na ten puchar. - dodała Hermiona.
- Zgadzam się. Ciężko pracował przez ten rok. - zachichotała Tottie, a Ron z Hermioną jej zawtórowali.
- Zaczynam się denerwować. Mógłby już znaleźć ten puchar i wrócić. – mówił dalej Ron, przegryzając w między czasie solone orzeszki.
- Spokojnie, to nie takie proste. Wszystko będzie dobrze. Zostańcie tu chwilę, ja muszę odejść na sekundkę. Zaraz wracam. - powiedziała Tottie i przepchała się przez cały rząd do przejścia. Potem zeszła w dół do miejsca, gdzie siedzieli nauczyciele i od razu dostrzegła siedzącego tam, niczym chmura burzowa, nietoperza z lochów. Przecisnęła się przez panią Sprout i profesora Flitwicka, i usiadła obok Snape'a.
- I jak? – zapytała.
- Chyba sama widziałaś. Nie mam zamiaru być twoim osobistym komentatorem. - syknął Snape, odwracając się w jej stronę.
- A powinien Pan być. Nawet Pan sobie nie wyobraża jak złowieszczo by brzmiały pańskie komentarze. – zachichotała.
- Przyszłaś tylko po to, aby raczyć mnie swoim wątpliwym poczuciem humoru?
- Nie tylko, chociaż w głównej mierze. - ponownie się zaśmiała. - Widział Pan Moody'ego? Dziwnie się zachowywał. Zupełnie jak nie on.
- Co masz na myśli? - zapytał chłodno spoglądając na nią.
- Nie wiem jak to wyjaśnić, ale coś było w jego zachowaniu. Tak jakby nie był sobą.
- Już Ci to tłumaczyłem. Moddy jest specyficzny. Przestań się tym zadręczać i wróć na swoje miejsce. – mruknął.
- Ale ja się za panem stęskniłam. - wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu, który zapewne miał symbolizować jej prawdomówność. Snape jednak zbyt długo ją znał, żeby się nabrać.
- White, mam na dzisiaj dosyć twojej głupoty. Wynocha stąd!
- No wie Pan! A ja Pana tak lubię. – udając obrażoną, założyła ręce na piersi.
- Nie mogę powiedzieć tego samego. Opuścisz to miejsce, czy mam ci pomóc? - syknął jej koło ucha.
- O tak, niech mi Pan pomoże.
- Jak ja Cię nie znoszę... - westchnął Snape. Tottie natomiast roześmiała się perliście i w tym momencie, nietoperz spojrzał na nią zdziwiony. Popatrzył na jej roześmianą buzię i oczy, i zdał sobie sprawę, że pierwszy raz od wielu, wielu lat, ma ochotę zaśmiać się razem z nią. Lekko drgnęły mu kąciki ust, gdy przypomniał sobie, jak śmiała się Lily. Identycznie jak ta dziewczyna, która wyprowadzała go z równowagi, przez ostatnie cztery lata. A tak w sumie, to przez ostatnie trzynaście lat. Pamiętał ją jako dziecko, które było niepokorne, ciągle uśmiechnięte ale i bardzo zamknięte w sobie. Pamiętał, że żeby zmusić ją do odpowiedzi, musiał użyć całej swojej silnej woli, aby nie krzyczeć, nie rzucać zaklęć niewybaczalnych i nie wyskoczyć przez okno. Doskonale wiedział, że krzykiem nic nie wskóra u tej dziewczyny. Z czasem, wyrosła z zamkniętego w sobie dziecka, na ciepłą i roześmianą kobietę...
Nagle, na widowni zrobił się szum. Uczniowie zaczęli nerwowo się rozglądać, a ich rozmowy były coraz głośniejsze. Snape dostrzegł, że przy wejściu do labiryntu leży Harry Potter, a obok niego Cedrik Diggory. Nieruchomy, z otwartymi oczami, i Nietoperz zdał sobie sprawę co się stało - chłopiec był martwy.
Obok Harrego zebrał się tłum nauczycieli i ciekawskich uczniów. Dumbledore poderwał się z miejsca i ruszył na pomoc, a za nim szedł Snape.
- On wrócił! Zabił Cedrika... Nie mogłem nic zrobić... - płakał roztrzęsiony Harry.
Z początku wszyscy byli zaskoczeni tym widokiem i nie do końca rozumieli sens słów chłopaka. Jednak po chwili, Dumbledore rozgonił gapiący się tłum i zostali tylko on, Harry, Snape i ojciec Cedrika, który zanosił się potwornym i nieludzki szlochem.
Potem wszystko dość szybko się potoczyło. Dumbledore dyskutował z Bagmanem i Snape'em, co zrobić z martwym uczniem i co tak właściwie się stało. Szalonooki Moody, korzystając z okazji, że wszyscy są poruszeni, złapał roztrzęsionego Harrego i zawlókł go do zamku.
Po kilku chwilach, Dumbledore zorientował się, że chłopak i Moody zniknęli. Wszystkie podejrzenia dyrektora okazały się słuszne. Nie czekając dłużej, wziął ze sobą Snape'a i Mcgonagall, i czym prędzej pognał do sali Obrony Przed Czarną Magią.
- Co się stało? - zapytała dobiegając do niech Tottie.
- Nie teraz White. - mruknął Snape i poszedł dalej. Tottie jednak nie dała tak łatwo za wygraną i pobiegła za nimi.
W ostatnim momencie weszli do sali. Bo oto Moody, postradawszy zmysły, niebezpiecznie zbliżał się do Harrego. Chłopak spojrzał w miejsce, gdzie przed chwilą stał profesor OPCMu i zauważył, że w drzwiach stanęli profesor Mcgonagall, Dumbledore i Snape wpatrując się w niego. Dumbledore stał na przedzie z wyciągniętą różdżką. Teraz Harry zrozumiał, dlaczego Dumbledore był jedynym czarodziejem, którego lęka się Voldemort. Dyrektor miał twarz straszną i przerażająco groźną.
W końcu, profesor Mcgonagall podeszła do Harrego i powiedziała
- Chodź stąd, Potter, pójdziemy do skrzydła szpitalnego.
- Nie. - odpowiedział ostro Dumbledore.
- Albusie, on powinien natychmiast... spójrz na niego... już dość przeszedł tej nocy...
- Zostanie tu Minerwo, bo musi wszystko zrozumieć. - uciął Dumbledore.*
~~~~~~
W tym samym czasie, Tottie zdążyła już przedrzeć się do zamku. Wbiegła po schodach na pierwsze piętro, a potem dalej do sali Obrony Przed Czarną Magią. Przez ten tłum uczniów, którzy wystraszeni kierowali się do swoich dormitoriów, zgubiła z zasięgu wzroku dyrektora i Snape'a. Gdy w końcu dobiegła, sala była otwarta i zauważyła wychodzących ze środka profesor Mcgonagall i Harrego.
- Pani Profesor, co się stało? Harry, wszystko w porządku? - zapytała obejmując chłopaka. Ten nie odrzucił tego ciepłego gestu i wtulił się w swoją przyjaciółkę. Ze wszystkich ludzi, których chciał widzieć w tym momencie, Tottie była najlepsza. Dziękował Merlinowi, że zjawiła się w samą porę.
- Charlotto, potem Ci wszystko wyjaśnimy. - powiedziała łagodnie Mcgonagall.
- Czy mam odprowadzić Harrego?
- Nie. Ja zaprowadzę Pottera do pani Pomfrey. Ty idź do profesora Snape'a.
Tottie spojrzała na Mcgonagall, a potem na Harrego. Ścisnęło jej się serce na ten żałośliwy widok.
- Przyjdę potem do Ciebie, dobrze? A teraz idź z panią profesor. - powiedziała łagodnie do chłopca, delikatnie ocierając mu łzy.
Potem weszła do sali, a widok jaki ujrzała zaskoczył ją jak nic innego w życiu. Oto na podłodze siedział poobijany Moody, a na krześle jakiś młody mężczyzna, w którego Snape celował różdżką.
- Profesorze, co tu się stało? Co się stało profesorowi Moody'emu? - zapytała przerażona.
- Nie czas na to. Pomóż Moody'emu wstać i zaprowadź do skrzydła szpitalnego. - powiedział Snape, a w jego głosie czuć było przejmujący chód. Tottie zauważyła, że wcale na nią nie patrzył kiedy mówił, tylko cały czas obserwował tego mężczyznę na krześle. Dziewczyna zauważyła, że Snape jakoś dziwnie wygląda, jakby się bał...
Podeszła do leżącego na ziemi Moody'ego i pomogła mu wstać. Mężczyzna z ochotą przyjął jej pomóc i ruszyli w stronę wyjścia z sali.
- Panie profesorze, wszystko w porządku? - zwróciła się przed wyjściem do Snape'a lecz on tylko na nią spojrzał i nic nie powiedział. Tottie wyszła z poranionym profesorem do pani Pomfrey.
- Przepraszam, że widzi mnie Pani w takim stanie. Alastor Moody. - powiedział nagle Szalonooki.
- Znam Pana, uczył tu Pan przecież przez ten rok. - odpowiedziała zaskoczona, spoglądając na niego.
- To nie byłem ja, tylko Crouch junior. – odparł słabo nauczyciel.
Słysząc to nazwisko, Tottie doznała olśnienia. Barty Crouch był Śmierciożercą, pamiętała doskonale to nazwisko...
W pierwszej chwili nie rozpoznała chłopaka, lecz teraz spoglądając przez ramię, poznała tego człowieka. Uśmiechał się do niej złośliwie, szepcząc coś pod nosem. W tym momencie blady strach o czerwonych jak krew oczach i twarzy węża, spojrzał prosto w jej zielone oczy. On wrócił...
- Charlotta White. - powiedziała beznamiętnie. - proszę mi mówić Tottie.
~~~~~
Ta noc nie mogła się skończyć. Czas wlókł się niemiłosiernie, przynosząc tylko ból i strach.
Około pierwszej w nocy, gdy w końcu Harry usnął, Tottie postanowiła pójść do dyrektora. Chciała się wszystkiego dowiedzieć, co się stało, dlaczego Cedrik nie żyje i co tu robił Barty Crouch.
Stanęła przed chimerą i gdy tylko wypowiedziała hasło, posąg obrócił się i ukazały się jej spiralne schody. Weszła nimi wprost do gabinetu Dumbledore'a.
Jak przypuszczała nie był sam. Przy biurku siedział ponury nietoperz z lochów, a dyrektor stał obok.
Gdy Tottie weszła, rozmowa którą prowadzili, natychmiast ucichła, a oni spojrzeli na nią.
- Albusie... czy mogę się dowiedzieć, co tu się stało? – zapytała podchodząc bliżej. Założyła ręce za siebie i patrzyła po zebranych.
- Nie mogę tego odwlekać w nieskończoność... - westchnął Dumbledore, przecierając ze zmęczenia oczy. - usiądź proszę, zaraz Ci wszystko opowiem.
Tottie postąpiła kilka kroków i usiadła na wyczarowanym przez dyrektora, dodatkowym krześle. Czekała w napięciu co ma jej do powiedzenia.
- Kochana Tottie... byłem głupi i nie rozważny, nie mówiąc ci wcześniej... Od pewnego czasu podejrzewałem, że Alastor nie jest sobą. Jednak myślałem, że to przez to, że teraz pracuje w Hogwarcie. Jak bardzo się pomyliłem... - powiedział ze smutkiem Dumbledore.
- Do sedna Albusie. Nie mam ochoty bawić się w jakieś zagadki. - powiedziała ostro, patrząc się wprost w niebieskie tęczówki dyrektora.
- Voldemort wrócił. - oznajmił po chwili.
W pomieszczeniu zaległa ciężka cisza. Tottie poczuła się tak, jakby cały grunt usuwał się spod jej nóg. Czuła jak coś ciężkiego opada jej na piersi i zaczyna ją dusić. To był strach. Przed oczyma stanęły jej obrazy z dzieciństwa, jak żywe. Śmierciożercy na czele z Voldemortem, te ich spotkania, tortury, krzyki ofiar. To wszystko odbiło się echem w pamięci dziewczyny.
Miała wrażenie, że to co powiedział Dumbledore jest głupim żartem. Że zaraz dyrektor zaśmieje się i powie, że to nie prawda. Tylko, że to byłby okrutny żart, a jednak Tottie, wolała, żeby tak było, niżby miałaby być to okrutna prawda.
Lecz nic takiego się nie stało. Dumbledore milczał i ze smutkiem wpatrywał się w dziewczynę. Tottie próbowała szukać pomocy u Snape'a ale on również milczał, a wzrok miał nieobecny.
- To żart? - zapytała w końcu, patrząc ze strachem w stronę dyrektora.
- Nie Tottie... przykro mi. - odpowiedział Dumbledore.
- Przykro Ci?! Przykro?! Zginął chłopak, twój uczeń, a Voldemort wrócił. Przykro Ci?! Tylko tyle masz do powiedzenia?! – krzyknęła, wstając z krzesła i podchodząc do biurka starszego czarodzieja.
- Tottie, posłuchaj... Na pewno chcesz wiedzieć jak to się stało? – powiedział szybko. Dziewczyna zamilkła, a dyrektor kontynuował:
- Puchar okazał się być Świstoklikiem, który zrobił Barty Crouch Junior podszywający się pod Alastora. Przez cały rok to był on, a Alastor był więziony w kufrze. Crouch używał eliksiru Wielosokowego aby zamienić się w profesora Moody'ego. To dlatego z zapasów profesora Snape'a, ginęły rzeczy. Okazało się, że Świstoklik przeniósł Harrego i Cedrika na cmentarz, gdzie Lord Voldemort się odrodził... chłopcy złapali razem ten puchar. Voldemort, potrzebował krwi swojego największego wroga, aby mógł wrócić do ciała, a tym wrogiem był Harry. Niestety, Cedrik również złapał Puchar i obaj znaleźli się w pułapce.- opowiadał Dumbledore, a z każdym jego słowem, Tottie stawała się coraz bledsza, tak że w pewnym momencie przypominała białą ścianę.
Gdy wysłuchała do końca opowieści, zaczęła krążyć po gabinecie. Snape natomiast dalej siedział i przyglądał jej się uważnie.
- Więc jednak mu się udało - powiedziała po chwili. - A ja myślałam, że zgnije w piekle. Co teraz będzie?
- Trzeba się będzie przygotować na najgorsze. - powiedział Dumbledore. - myślę, że wojna jest tuż tuż.
- Od paru tygodni miałam złe przeczucia... jakaś cząstka mnie, która należy do Voldemorta, wiedziała, że on wróci... Nie chciałam w to wierzyć... no i te sny. Pamiętasz jak Ci opowiadałam? - zwróciła się do dyrektora.
- Tak... wszystko się sprawdziło. – rzekł smutno. - Dla Twojego bezpieczeństwa, zamieszkasz teraz w siedzibie Zakonu Feniksa.
- Siedzibie czego? - zdziwiła się dziewczyna. W tym czasie dyrektor wstał i zaczął szukać czegoś w swoich książkach. Tottie spojrzała na siedzącego cicho profesora Snape'a, ale ten nawet nie zwrócił na to uwagi.
- Zakonu Feniksa. To członkowie, którzy w ostatniej wojnie walczyli z Czarnym Panem. Teraz czas, abyśmy zaczęli zbierać siły. Miejsce to znajduje się przy Grimmauld Place dwanaście. Mieszka tam nasz przyjaciel i członek zakonu. Będziesz tam bezpieczna, a dodatkowo Molly Weasley dopilnuje, żebyś czuła się tam dobrze. - zakomunikował Dumbledore.
- Nie ruszam się stąd. - powiedziała wojowniczo lecz w tym momencie, przemówił w końcu Snape:
- Ile razy, głupia dziewczyno, zanegujesz decyzję dyrektora?! Co Ci się musi w końcu stać żeby w tym twoim durnym łbie, coś zaskoczyło?!
- Niech Pan nie robi mi za matkę! Nie potrzebuję tego! Cały czas mnie Pan tylko krytykuje, obraża i wyszydza. Mam dość! Jak mi się będzie podobało to sama pójdę do Voldemorta! - krzyknęła. I nagle ujrzała jak Snape wyciąga różdżkę i zaczyna w nią celować.
- Severusie! Opuść różdżkę, natychmiast! - powiedział ostro Dumbledore - przestańcie się kłócić. Nic tym nie zyskamy, a stracimy. Tottie, błagam Cię, zamieszkaj tam, przynajmniej przez wakacje. Oczywiście, wolałbym byś została tam najdłużej jak się uda, żebyś nie wracała do szkoły.
- Przecież Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. - sarknęła - czego mam się bać?
- Przestań Tottie. Dobrze wiesz, o co mi chodzi. - powiedział dyrektor. - chcę aby wasza dwójka, wiedziała co macie robić. Tottie, Ty gdy będziesz na Grimmauld Place, musisz po pierwsze pomagać członkom zakonu, a po drugie, chcę abyś śledziła wszystko co dzieje się niepokojącego w gazetach i pogłoskach. Musimy wiedzieć jakie są nastroje ludzi i co mówią w prasie.
Severusie... - tutaj dyrektor przerwał i spojrzał na młodszego profesora. W jego oczach, zdawało się, że zalśniły łzy, jednak zaraz kontynuował. - ty doskonale wiesz, co masz robić.
Tottie zaniepokoiły te słowa. Spoglądała to na Dumbledore'a, to na Snape aż w końcu nie wytrzymała
- Co robi profesor Snape?
- Nie twój zapchlony interes. - syknął nietoperz.
- Otóż się Pan myli. Od czterech lat pomagam panu na każdym kroku, Pan pomaga mi i mnie uczy. Chyba wystarczający powód, abym wiedziała co Pan robi? Nie chcę, któregoś dnia przeczytać, wśród nazwisk zabitych, pańskiego nazwiska... – powiedziała ze smutkiem.
- Nie dramatyzuj, White. Bo uwierzę, że się mną przejmujesz. Za smarkata jesteś, żeby wiedzieć o niektórych sprawach i skończ tę dyskusję! – warknął.
W tym momencie, Tottie poczuła ukłuci w klatce piersiowej. Potem zrobiło jej się słabo i nie mogła złapać oddechu. Ściskając się za miejsce, gdzie ją bolało, osunęła się na podłogę. Ostatnim co zauważyła była zaniepokojona twarz Severusa Snape'a.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro