Odkryta tajemnica.
Mimo, że z początku Tottie zgodziła się na pomysł Dumbledore, tak po pierwszym dniu nauki ze Snape'em zrezygnowała i obrażona wróciła do swojego pokoju. Dyrektor próbował dowiedzieć się, co się wydarzyło, ale dziewczyna powiedziała tylko tyle, że nienawidzi profesora Snape'a i nie będzie się z nim uczyć. Potem, profesor Dumbledore jeszcze kilka razy próbował rozmawiać i przekonywać Tottie ażeby podjęła się dalszej nauki, żeby jeszcze jeden raz spróbowała. Dziewczyna jednak szła w zaparte i nijak nie szło jej odciągnąć od wcześniej powziętych postanowień.
Minął wrzesień, potem minął październik i dni stały się coraz ciemniejsze i zimniejsze. Wszystko dookoła straciło swoje kolory i zapanowała szarość, która zwiastowała rychłe nastanie zimy. Drzewa straciły liście, a na drogach lśniły zwierciadła kałuż powstałych po obfitych opadach deszczu. Tottie nie przejmowała się zbytnio aurą panującą za oknem, ponieważ miała mnóstwo pracy w skrzydle szpitalnym. Coraz więcej uczniów przychodziło z grypą lub przeziębieniem i trzeba było ich ratować. Jedyną niedogodnością w całej tej sytuacji, był szybko kończący się zapas eliksiru pieprzowego, który wyprowadzał uczniów z chorób. W związku z tym nadchodził wielkimi krokami moment spotkania z największym postrachem i czarną eminencją Hogwartu, Mistrzem Eliksirów, szerzej znanym jako Severus Snape. Nietoperz był jedynym nauczycielem, który potrafił przyrządzić doskonały eliksir pieprzowy, w końcu tylko na tym się znał. Tottie podejrzewała, że Snape nie potrafi nawet używać zaklęć, dlatego ciągle siedzi w lochach i bawi się swoim zestawem małego alchemika. Z czasów szkolnych, gdy jeszcze uczyła się jak inni uczniowie, profesor Snape był i jej nauczycielem, który ciągle dawał jej szlabany. Może i tak do końca to Tottie nie była grzeczna, ale na pewno bardziej niż co poniektórzy. Złościła się, że Nietoperz uwziął się na nią.
- Tottie, przyjdź do mnie dziecko. - dobiegło ją wołanie Pani Poppy.
- Już biegnę. - odparł, odkładając fiolki z eliksirami na półkę. Po chwili stanęła przy jednym z łóżek, na którym leżał uczeń z Gryffindoru, a obok stała Pani Pomfrey.
- Skończył nam się eliksir pieprzowy. Dałam Nevillowi ostatnią dawkę. – zakomunikowała pielęgniarka.
- Hej Nevill. – Tottie uśmiechnęła się przyjaźnie do chłopaka. Miała okazję poznać go po pierwszej lekcji latania na miotle, gdzie chłopak złamał rękę. - A w szafce już nic nie ma? - zapytała Panią Poppy.
- Niestety. Skończyły się wszystkie zapasy i trzeba... - w słowo wpadła jej Tottie
- Nawet nie kończ... Już idę do Snape'a. - odparła jakby z rezygnacją. Na samą myśl, że będzie musiała zmierzyć się z Nietoperzem było jej niedobrze. Zrzuciła fartuch i zaraz potem zbiegła po schodach w dół. Musiała przebrnąć przez cały zamek i zejść do zimnych, i przygnębiających lochów, w których grasował morderczy Severus Snape. Nie wróżyło to nic dobrego, a tym bardziej przyjemnego.
Jednak zanim zdążyła zejść schodami w dół, zauważyła jak dwoje uczniów kłóciło się na korytarzu. Jednego z nich znała z widzenia, a z drugim miała już nieprzyjemność się spotkać. Był nim syn Lucjusza Malfoya, Draco, który był tak samo zarozumiały i wyniosły jak jego ojciec. Dziewczyna odetchnęła głęboko i ruszyła ich rozdzielić.
- Cześć chłopcy. - powitała ich serdecznie - O co tym razem poszło?
- Nie wtrącaj się, White! - warknął Malfoy.
- Może grzeczniej młody człowieku. Idę do Snape'a, a chyba nie chcesz żeby dowiedział się o twoim braku szacunku do starszych.
- Nic nie zrobisz. Charłakowi nikt nie wierzy.
- Zważaj na słowa, Malfoy. - teraz to młody Potter włączył się do dyskusji. – Ta pani stara się być miła.
- Draco, bo naprawdę powiem profesorowi Snape'owi. Rozdzielcie się.
- Mój ojciec się o tym dowie, White! – krzyknął Malfoy.
- Nie obchodzi mnie to, koniec dyskusji. – syknęła Tottie, hamując napad gniewu. Nie mogła się gniewać, a gówniarz specjalnie próbował wyprowadzić ją z równowagi. Obrażony młody Malfoy odwrócił się na pięcie i zszedł do dormitorium Ślizgonów, które znajdowało się w lochach.
- Jestem Tottie. – przywitała się z chłopcem, który został.
- Harry, Harry Potter. – odparł. – Dziękuję za pani pomoc.
- Nie ma sprawy. Mów mi po imieniu. – uśmiechnęła się serdecznie.
- Harry! – nagle podbiegła do nich dziewczynka z rudym chłopcem.
- O cześć Tottie! – powiedział chłopak.
- Siemasz Ron, jak u mamy? – zapytała.
- W porządku, zaprasza cię na święta, ale pewnie i tak dostaniesz list.
- Chwila, to wy się znacie? – do rozmowy wtrącił się Harry.
- Oh, oczywiście! Z państwem Weasley znam się doskonale. A ty to pewnie Hermiona? – Tottie zwróciła się do dziewczynki.
- Tak, proszę pani. – przytaknęła dziewczynka.
- Wystarczy Tottie. – uśmiechnęła się do dzieci. – wybaczcie, ale muszę zejść do lochów. Zostawiam was samych, do zobaczenia.
Nim zdążyła wypowiedzieć ostatnie słowa, szła już w stronę schodów prowadzących na sam dół zamku.
Jak przypuszczała, było tam zimno. Nawet bardzo. Do tego ta wszechogarniająca cisza, zakłócana od czasu do czasu, lekkim szmerem wiatru, który nieopatrznie wleciał przez szpary okienne. Gdyby nie palące się na ścianach pochodnie byłoby tu całkiem ciemno. Tottie westchnęła dodając sobie odwagi, ubrała swój firmowy uśmiech na twarz i postanowiła wkroczyć pewnie do sali Mistrza Eliksirów. Podeszła do drzwi, chwyciła za klamkę i jednym zgrabnym ruchem otworzy...
Nie otworzyła, bo oto drzwi same się otworzyły, a w zasadzie to otworzył je z drugiej strony Snape i Tottie, siłą rozpędu wpadła wprost do sali. Zatrzymała ją zimna podłoga, która znalazła się niebezpiecznie blisko jej twarzy.
- Wejście smoka White. - gdzieś z góry dobiegł ją szyderczy głos Nietoperza.
- Lubię dramatyczne wejścia. - sarknęła podnosząc się z ziemi - Nie pomoże mi Pan?
- Nie. - odpowiedział krótko i dalej stał z założonymi rękoma, patrząc jak dziewczyna radzi sobie z grawitacją.
Gdy już się podniosła, otrzepała i wdziała swój sympatyczny uśmiech, którego nienawidził Snape, Nietoperz odezwał się chłodno:
- Czemu zawdzięczam te odwiedziny?
- Wiem, że się Pan bardzo cieszy z moich odwiedzin. Bardzo miło z pana strony. – uśmiechnęła się szeroko.
- Do sedna White. – syknął, tracąc cierpliwość.
- Co się pan tak denerwuje? Skończył się eliksir pieprzowy i Pani Poppy prosi, aby był Pan tak miły... – urwała, bo przerwał jej złośliwy komentarz:
- White, zapamiętaj sobie, że nic co związane ze mną nie jest miłe.
- Polemizowałabym.
- Doprawdy? - rzekł szyderczo - Nie radzę ze mną, polemizować. - ostatnie słowo wyraźnie zaakcentował - Do. Sedna. White – syknął.
- Pani Poppy prosi, aby przygotował Pan dodatkowe zapasy eliksiru pieprzowego. – powtórzyła jeszcze raz, tylko tym razem bez uśmiechu.
- Powiedz, że będzie do odbioru za dwa dni. – odparł i odwrócił się do niej tyłem, podchodząc do biurka.
- Naprawdę? – powiedziała zaskoczona, idąc za nim.
- Nie rób z siebie idiotki. Nie będę dwa razy powtarzał.
- Myślałam, że będzie gorzej.
- Możesz już opuścić moje kwatery? – syknął, przerzucając pergaminy, które zalegały na biurku.
- Nie zamierzam tu spędzić ani minuty dłużej i zakłócać jakże cenny czas, pana profesora. – sarknęła złośliwie.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie i podeszła do drzwi. Chciała je otworzyć i wyjść, ale znalazły się zbyt szybko przed nią. Wobec tego, przywaliła nosem wprost w nie.
- Żeby wyjść, trzeba najpierw otworzyć drzwi. - usłyszała za sobą złośliwy komentarz. Snape stał odwrócony w jej stronę i patrzył na to co zrobiła z politowaniem.
- No gdyby nie Pan, w życiu bym na to nie wpadła.
- Właśnie widzę...
I gdy ponownie chciała je otworzyć, drzwi uchyliły się bez problemu i już miała wychodzić, gdy coś kazało jej zostać. Było to pytanie Snape'a:
- Dlaczego tak się bronisz przed magią? Przed nauką? Myślałem, że masz więcej ambicji.
Przez chwilę nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Nikt, oprócz Dumbledore, Hagrida i Mcgonagall nie znali jej tajemnicy. A przynajmniej jej większej części. Tylko Dumbledore wiedział, o co w tym wszystkim chodzi.
- Myślę, że to przez matkę... i ojca. – odparła po głębszym zastanowieniu, patrząc w jego ciemne oczy.
- To znaczy?
- Widziałam ją, jak umierała... widziałam przez co, przez magię.
- Zawsze myślałem, że ukończysz szkołę jako jedna z najlepszych. Tak przynajmniej twierdzili inni profesorowie. – zaczął. – Nazywali cię następczynią Roweny Ravenclaw.
- I co z tego? – zapytała ostro.
- Byłaś znana wszystkim ze swojej upartości i dążeniu do celu. Nie było profesora i ucznia, który by cię nie znał i nie chwalił.
- Był jeden nauczyciel. Severus Snape, nie wiem czy pan go zna. – sarknęła.
- Hamuj się! – warknął.
- Wie pan, sława i uznanie to nie wszystko.
- Za to umiejętności i wiedza, są wszystkim.
- Co pan tak nagle chce mnie nawrócić, co? – syknęła, patrząc na niego roziskrzonymi oczami.
- Byłaś Krukonką, prawda? – w zasadzie to stwierdził fakt. Doskonale pamiętał, w jakim domu była Tottie. – powinnaś być bardziej rozważna i inteligentna. Żegnam. – odparł odwracając się od niej, co znaczyło, że zakończył rozmowę. Tottie fuknęła pod nosem, zawróciła na pięcie i wyszła przez drzwi.
Dopiero, gdy znalazła się znowu w skrzydle szpitalnym, mogła odetchnąć i trochę uspokoić nerwy. Nie wolno jej było tracić kontroli nad sobą. Dumbledore nauczył ją jak sobie z tym radzić, a Snape uczył jak ignorować naukę dyrektora. Zawsze lubiła Nietoperza, mimo jego gburowatej natury ale ostatnio działał jej na nerwy.
Wchodząc dalej do skrzydła szpitalnego, gdzie stały łóżka, podeszła do pani Poppy, która podawała coś Nevillowi.
- Profesor Snape, zgodził się zrobić eliksir i powiedział, że będzie gotowy za dwa dni - powiedziała zdając raport.
- Dwa dni?! Ja go potrzebuje na już... – powiedziała niepocieszona pielęgniarka.
- Tak powiedział. Nie chciałam się z nim kłócić.
- No tak, kłótnie z Severusem nigdy nie kończą się dobrze. – zaśmiała się Pomfrey. – Wracaj do swojego pokoju, bo jeszcze ty się przeziębisz.
- Mogę ci jeszcze pomóc. – odparła Tottie.
- Nie trzeba. Dam sobie radę. Zmykaj do siebie. – Poppy uściskała ją przyjaźnie, po czym dziewczyna wyszła z sali i skierowała się w stronę swojego pokoju. W drodze zaczęła zastanawiać się nad słowami Mistrza Eliksirów. A co jeśli ma rację? Przecież, w końcu będzie musiała użyć magii, czy tego chce czy nie. Całego życia nie może spędzić na ucieczce i strachu przed tym co nieuniknione. Być może oni wszyscy mają rację, tylko Tottie próbuje tego nie widzieć....
***
W połowie listopada, nadszedł czas na pierwszy, w tym sezonie mecz Quidditch'a. Odkąd Harry pokazał swój talent do latania na moście, profesor Hooch i Mcgonagall namawiały go do grania w drużynie Gryffonów. Dlatego już w pierwszym meczu mieli nowego szukającego, który miał niebywały talent. Wszyscy koledzy i koleżanki Harrego, bardzo mu dopingowali i życzyli zwycięstwa. Chłopak miał naprawdę wielki talent do latania na miotle, i co poniektórzy widzieli w nim jego ojca, który również, przed laty, grał w drużynie Gryffindoru.
Tego dnia, w którym miał odbyć się mecz, było dość zimno. Od rana siąpił deszcz i wiał przenikliwy wiatr, dlatego w na stadion, wszyscy ubrani byli w ciepłe stroje, czapki, a nawet rękawiczki. Nauczyciele, pracownicy i uczniowie, wszyscy podekscytowani tym wydarzeniem zasiedli na trybunach, oczekując na rozpoczęcie meczu. Tottie również miała zamiar uczestniczyć w tym wydarzeniu, i gdy tylko uporała się z pracą w pralni, przywdziała swój długi granatowy płaszcz i szalik w kolorze bordo, i zaczęła kierować się w stronę boiska.
Gdy wyszła z Zamku, nieopodal zauważyła dwoje znajomych sobie uczniów, których miała okazję poznać kilka dni temu - Hermionę Granger i Rona Weasleya.
- Hej dzieciaki! - przywitała się z radosnym uśmiechem na twarzy. - gotowi na mecz?
- Cześć Tottie! Jasne! Już nie możemy się doczekać, aż Harry skopie tyłki Ślizgonom. - powiedział rudy chłopak.
- Nie zapeszaj Ron, lepiej nie obstawiać wyników przed rozpoczęciem gry. Wierz mi. – odparła z lekkim uśmiechem.
- A Ty idziesz? - zapytała nagle Hermiona
- Oczywiście! Uwielbiam mecze Quidditcha. Te pościgi, emocje i morze szalików. – zaśmiała się. I jakby los się na nią uwziął, jak spod ziemi wyrósł profesor Snape, ubrany jak zwykle w swoją nieśmiertelną czerń.
- Tak nisko Pani upadła, Panno White, że chichocze z uczniakami? Żałosne. - powiedział swoim zwyczajowym, złośliwym tonem.
- Niech się Pan cieszy, że Pan z nimi nie chichocze. - odcięła się, a na twarzach Hermiony i Rona, zauważyła szok z niedowierzaniem i obawę, że to skończy się źle. Sama też to przeczuwała. Docinki Snape'owi, sprawią, że mogła już nie pożyć długo.
- Zważaj na swój bezczelny język, White. - syknął i odszedł powiewając swoim zimowym płaszczem. Dopiero teraz, Tottie zauważyła, że ma inną garderobę, aniżeli to w czym zazwyczaj go widziała.
- Idziemy? - zwróciła się do dwójki uczniów stojących obok, jak gdyby nic się nie stało
- Tottie, on Cię za to zamorduje. – powiedziała z przestrachem Hermiona.
- Ty się go nie boisz? – zapytał Ron, równie przerażony. – Żaden z uczniów nie śmiałby się tak odezwać do Snape'a.
- Ja nie jestem uczniem. – odparła. – poza tym, lubię go wnerwiać.
- Niechybnie zginiesz... - powiedziała przestraszona nonszalancją dziewczyny, Hermiona.
- Ale zrobię to w glorii i chwale! - zaśmiała się Tottie. - Chodźcie, bo zajmą nam najlepsze miejsca.
I we troje udali się w stronę boiska.
Mecz rozpoczął się w dwie minuty po tym, jak znaleźli się na trybunach. Pani Hooch sędziowała, i gdy rozległ się pierwszy gwizdek, Kafel poszybował w górę i obie drużyny, zaczęły walkę.
Gra była zacięta. Ślizgoni i Gryfoni walczyli prawie na śmierć i życie. Każda z drużyn dawała jak najwięcej z siebie, ale już po pierwszych dziesięciu minutach, Gryffindor prowadził dziesięcioma punktami. Kwestią czasu było zdobycie kolejnych dziesięciu i dopiero wtedy walka zaczęła być, naprawdę poważna.
Nagle, Harry na swojej miotle zaczął lecieć z szybszą prędkością niż dotychczas. Tak! Wypatrzył Znicza. Zaraz jednak obok niego, zjawił się Szukający drużyny przeciwnej, i obaj próbowali złapać małą i złotą piłeczkę, która przesądziłaby o zwycięstwie dryżyny. Jednak ku przerażeniu większości uczniów, miotła Harrego zatrzymała się, a po chwili zaczęła skakać i próbowała zrzucić chłopaka.
- Co się dzieje z miotłą Harrego? - zapytał Hagrid, który stał obok Tottie, Hermiony i Rona.
- Ktoś ją chyba czaruje. - powiedział Ron, rozglądając się dookoła.
- Nie ktoś! Snape, widzicie? - krzyknęła szybko Hermiona, która przez lornetkę wypatrzyła, jak Profesor Eliksirów wypowiada jakieś zaklęcia.
- Nie gadaj głupot, Snape nie mógłby tego zrobić.- do rozmowy włączyła się Tottie.
- Hermiona, zrób coś, Harry zaraz spadnie. - powiedział przejęty Ron.
- Poczekajcie. - powiedziała dziewczynka i już jej nie było.
- Hermiono, stój! – krzyknęła za nią Tottie, ale Gryffonka już nie słyszała, tylko przemykała miedzy rzędami.
- Niech coś zrobi, byle szybko. - mruknął zdenerwowany Ron.
Nie minęło pięć minut, a coś zaczęło dziać się w loży nauczycieli. Jakieś poruszenie. Tottie nie widziała co było powodem takiego zachowania, ale czuła, że to Hermiona wpadła na "genialny" pomysł. O dziwo, miotła Harrego nagle przestała skakać i chłopak mógł spokojnie kontynuować pościg za zniczem.
W sektorze Gryffonów wybuchła radość. Stadion oszalał. Oczy wszystkich zwrócone były w stronę Pottera, który nurkował po Złotego Znicza.
Lecz nagle, chłopak stracił równowagę i jak długi spadł z miotły na murawę.
- Chyba zbiera mu się na pawia. - stwierdził Hagrid.
- Co on... - zaczęła Tottie, ale w tej samej chwili, Harry wypluł złotego znicza. Gryffindor zdobył wygraną.
- Wygrali! - krzyczał Ron.
- Udało mu się! – cieszyła się Tottie, skacząc obok innych uczniów.
Gdy uradowany tłum wbiegł na murawę by pogratulować Harremu, dziewczyna zauważyła kątem oka, przemykający ciemny kształt. To Snape kierował się w stronę zamku. Popatrzyła szybko w stronę dzieciaków i stwierdziła, że potem pogratuluje Harremu, a tymczasem spróbuje dogonić Snape'a.
- Wspaniały mecz, nieprawdaż? - zagadnęła dobiegając. Niestety, musiała lekko biec, bo Snape chodził bardzo szybko.
- Polemizowałbym. - odrzekł chłodno.
- A jednak!
- O co ci chodzi, White? - zatrzymał się i uważnie spojrzał na nią.
- Nie tak dawno temu, mówił Pan, że nie polemizuje, a teraz co? Zmienił Pan jednak zdanie? - zapytała z szerokim wyszczerzem.
- Nie łap mnie za słowa, smarkulo! Nie będę wdawać się w dyskusję z jakimś podlotkiem.- odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Niestety, los nie chciał być dla niego łaskawy, ponieważ w tej samej chwili, znowu usłyszał ten natrętny głos.
- Dobrze widzę? To dziura? - wskazała palcem na dół jego szaty.
- Nic Ci nie umknie. Tak to jest dziura. - spojrzał na nią z drwiącym uśmiechem.
- Przezabawne... Proszę mi przysłać potem pański płaszcz, zaceruję.
- Obejdzie się - tym razem przyspieszył kroku, żeby znowu nie zatrzymała go ta okropna dziewczyna. Nie dość, że była bezczelna to jeszcze nie widziała w tym nic złego. Jednak i tym razem, los miał dla niego inny plan.
- Zastanawiałam się nad tym, co pan powiedział. – powiedziała ciszej i spokojniej.
- To znaczy?
- Myślę, że ma pan rację.
- Coś takiego. White zmądrzała. – sarknął, patrząc na nią drwiąco.
- Pan jest jednak okropny. – fuknęła, wyminęła go i obrażona poszła w stronę zamku.
~~~~~
Nadszedł wieczór, a z nim obfita kolacja i uczta z okazji wygranej Gryffonów. Cała Wielka Sala rozbrzmiewała śmiechami i gratulacjami. Tylko stół Slytherinu był cichy.
Tottie skończyła swoją kolacji i już miała wychodzić z Sali, gdy stwierdziła, że musi dowiedzieć się, co też Hermiona zrobiła Snape'owi w trakcie meczu. Podeszła do stołu, gdzie siedziało Złote Trio i na moment, usiadła obok nich.
- Gratulacje Harry. To był wspaniały chwyt. – powiedziała, siadając obok chłopaka.
- Dzięki. – odparł. - Wiesz, że Snape czarował moją miotłę?
- Coś mi się obiło o uszy, ale szczerze wątpię żeby to był on. Hermiono, co zrobiłaś profesorowi Snape'owi? – to mówiąc zwróciła się w stronę młodej Gryffonki.
- Nic takiego, podpaliłam mu płaszcz, żeby stracił kontakt wzrokowy. – odparła dziewczynka.
- Co zrobiłaś?! - zdziwiła się Tottie. - Nawet nie wiesz, że to był on.
- To był on! Widziałam jak szeptał coś i patrzył w stronę Harrego. - upierała się Hermiona.
- Mogłaś coś źle zrozumieć.
- Dlaczego ty go bronisz? - wtrącił się Harry. – Jemu źle z oczu patrzy.
- Dlatego, że bez twardych dowodów, nie można nikogo oskarżać. Nauczcie się.
- Snape ma dużo za uszami. - fuknęła Hermiona.
- To pewnie woskowina. - zaśmiała się Tottie - Ale mimo wszystko, źle postąpiliście. Radzę przeprosić Pana Profesora i przyznać się do błędu.
- Oszalałaś!? Nie wyjdziemy ze szlabanów do końca życia! - krzyknął Ron.
- Oj nie przesadzaj, prędzej do końca szkoły. - odpowiedziała i wstała zza stołu. - Zróbcie co uważacie za stosowne. - i poszła do wyjścia z Wielkiej Sali.
Tuż za drzwiami, stanęła przy futrynie i pstryknęła palcami. Rozległ się wrzask i Hermiona poskoczyła. Dziewczyna zachichotała i pstryknęła drugi raz, chcąc dać nauczkę trójce dzieciaków.
- Ron, dlaczego to zrobiłeś?! – krzyczała Hermiona.
- Co zrobiłem? Co Ty mówisz? Ała! - krzyknął i zaczął masować pośladki. – Harry, nie szczyp mnie! - dalszej kłótni nie słyszała, bo oto za plecami usłyszała stalowy głos:
- A mówiła Pani, że nie używa magii?
- Czy Pan zawsze musi zjawiać się jak spod ziemi? - zapytała zaskoczona, próbując wybrnąć z sytuacji.
- To ja zadaje pytania, White - warknął - Chodź za mną.
- Ale ja nic nie zrobiłam! Przyrzekam. – próbowała się bronić.
- O tym zdecyduje dyrektor. Chodź ze mną! – krzyknął, widząc, że dziewczyna nie rusza się z miejsca. W końcu, jak rażona piorunem ruszyła za nim.
Szli długim korytarzem, prowadzącym wprost do gabinetu Dyrektora Dumbledore'a. Tottie ani razu się nie odezwała, bo nawet nie wiedziała jakich miałaby użyć argumentów. Trochę się bała, co Snape powie Albusowi, nie chciała aby stary czarodziej się na nią gniewał.
Gdy w końcu stanęli przed chimerą, Snape wypowiedział hasło, a posąg obrócił się i ukazały się przed nimi spiralne schody, prowadzące na górę. Snape przepuścił Tottie przed siebie i zaraz ruszył za nią.
- Jak wejdziemy, masz się nie odzywać. - powiedział chłodno.
- Ale... - zaczęła ale Mistrz Eliksirów brutalnie jej przerwał.
- Cisza! – huknął.
Schody zatrzymały się i weszli do środka gabinetu Dumbledore'a. W środku było dość ciemno, tylko wąski strumień światła świec, oświetlał wnętrze.
- Dyrektorze? - zapytał w przestrzeń Snape, podchodząc do biurka. Nigdzie nie było widać Albusa.
- Może go nie ma? - zapytała złośliwie z lekkim strachem.
- Udzieliłem Ci głosu? – syknął.
- Przepraszam... - odpowiedziała cicho, co spotkało się z mrocznym spojrzeniem Snape'a.
- A, Severusie, to Ty. - z końca pomieszczenia dobiegł ich życzliwy i ciepły głos Dyrektora. - Tottie! Co Cię sprowadza?
Lecz dziewczyna nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami i na migi pokazała, że nie może mówić.
- Co jej się stało? - zapytał Dumbledore Snape'a.
- Poprosiłem, żeby się nie odzywała niepytana.
- Severusie, nie traktuj jej jak jednego ze swoich uczniów. Niech mówi. - rzekł Albus.
- Nie wierz w ani jedno słowo profesora Snape'a! To pomówienia! – zarzekała się.
- Ale ja jeszcze nie wiem, o co chodzi. Severusie? - zwrócił się w stronę młodszego mężczyzny lekko zszokowany i rozbawiony tą sytuacją.
- Panna White, zarzekała się, że nie chce używać magii, że nie jest jej potrzebna, a przed chwilą byłem świadkiem zgoła czegoś innego.
- Co się stało? Czy wy możecie mi w końcu powiedzieć? - zapytał Dumbledore.
- Widziałem jak czarami dokuczała... pewnym uczniom. – Snape zawahał się czy powiedzieć jakim. - A jak wiadomo, niewykwalifikowanym czarodziejom nie wolno używać magii bez kontroli. - w tym momencie, Dumbledore zrozumiał co ma na myśli Severus Snape. Uśmiechnął się pod nosem, wiedząc do czego ta sytuacja zmierza.
- Masz rację, Severusie... trzeba będzie to zgłosić Ministerstwu. – odparł.
- Albo Panna White, będzie na tyle rozsądna, że wznowi naukę, uzyska odpowiednie kwalifikacje i wykształcenie, i będzie mogła swobodnie używać magii. Wtedy moglibyśmy wstrzymać się z informowaniem ministerstwa. - to mówiąc, Snape popatrzył uważnie na dziewczynę. Na jej twarzy widać było zmieszanie, niedowierzanie i chęć mordu na nim. Uśmiechnął się kąśliwie i z wyższością. Czekał na jej reakcję. Dziewczyna stała w szoku, patrząc raz na Dyrektora, raz na Snape'a. Nie mogła uwierzyć we własną głupotę i bezwzględność Nietoperza. Wiedziała, że jest dupkiem, ale nie wiedziała, że aż takim.
- Albusie... ja... - zaczęła patrząc błagalnie na Dumbledore'a. Szukała ratunku.
- Tottie, przykro mi ale nie możemy ukrywać pewnych rzeczy przed Ministerstwem. - powiedział z udawanym smutkiem.
- Profesorze? - próbowała i u Snape szukać ratunku, jednak na próżno. – Przecież pan wie, że to tak dla żartów.
- Na mnie niech Pani nie liczy - odpowiedział chłodno.
Nastała chwila ciszy. Taka przygnębiająca.
Po pewnym czasie, Tottie zebrała w sobie całą odwagę i cichym głosem zaczęła:
- Cóż... mając do wyboru Azkaban lub wolność, chyba wiadomym jest co wybiorę... - opuściła wzrok i uważnie wpatrywała się w swoje buty. Była zła na Snape'a. Gdyby nie on, mogłaby odejść z Wielkiej Sali bez szwanku.
- Azkaban? - dobiegł ją szyderczy głos Snape'a.
- Jak Pan może! Pan jest podły, bezczelny, wredny, egoistyczny, bez jakichkolwiek uczuć i współczucia... – wykrzyczała aż zabrakło jej tchu. I gdy nabrała powietrza na dalsze obelgi pod adresem Nietoperza, zobaczyła coś, co odebrało jej dalsze chęci obrażania Mistrza Eliksirów. W jednej chwili znalazł się tuż obok niej, a jego twarz targana była złością i furią. Oczy niebezpiecznie się zwęziły, a usta wygięły w nienaturalnym grymasie.
Chwycił ją za rękę, pociągnął ku sobie i zasyczał, z trudem hamując wściekłość:
- Powiedz jeszcze słowo, impertynencka dziewucho, a nawet Merlin nie uratuje Cię przede mną!
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i pewnie jedno z nich padłoby trupem, gdyby Dumbledore nie zareagował:
- Severusie, puść ją! - młody mężczyzna posłuchał prośby i odszedł od dziewczyny. Widział jak dziewczyna dyszy z wściekłości, jak zaciska pięści i żuchwę. Zdenerwował ją. Pierwszy raz miał nad nią przewagę i ucieszyło go to.
- Więc sprawa jest prosta, Albusie... - zaczął ale wnet przerwał, widząc przerażenie na twarzy dyrektora. Nie wiedział co się stało, gdy nagle usłyszał za sobą głos Tottie. Zmieniony w jakiś przerażający i mrożący krew w żyłach, krzyk, jak gdyby nie należał do człowieka. Powoli odwrócił się w jej stronę i oto, jego oczom ukazał się widok dziewczyny, którą spowijał mrok. Skórę miała czarną, oczy wściekle się świeciły, a z ust dochodził głęboki krzyk wściekłości. Widok ten przeraził Mistrza Eliksirów. Stał jak kamień i nie wiedział co się dzieje z nią dzieje.
- Severusie! Musisz mi pomóc! - krzyknął Dyrektor, wyrywając go z otępienia. Podszedł do dziewczyny, bardzo ostrożni. Krok za krokiem i cichym, i spokojnym głosem zaczął mówić:
- Tottie, już dobrze... nic się nie dzieje... Tottie, kochana... Nie denerwuj się – mówił. - Severusie, idź weź z tej szafki pod oknem, złocistą flaszeczkę. Jest tam eliksir, który jej pomoże. - i dalej zaczął mówić do dziewczyny, której kształty zaczęły się zacierać i zamieniała się w bezkształtną bryłę mroku - Tottie, jesteś dobra, pamiętaj... wszyscy Cię potrzebujemy, słonko.
I w tym momencie, dziewczyna powoli zaczęła wracać do siebie. Zaczął wracać jej naturalny kolor skóry i oczu. Powoli znowu stała się sobą. Jednak jej włosy zmieniły kolor, ze złotego blondu na całkiem czarne.
Mgła z jej oczu ustąpiła i dopiero teraz zauważyła co się stało. Bezwładnie osunęła się na ziemię. Była wyczerpana, te przemiany zabierały jej mnóstwo energii. Albus pochwycił flakonik, który przyniósł Snape i podszedł do dziewczyny. Uniósł jej głowę i spokojnym głosem powiedział:
- Wypij to, zaraz będzie dobrze.
Dziewczyna wypiła wszystko do dna. Po czym usiadła opierając się o ścianę i podciągając nogi pod brodę. Zakładając na nie ręce, skryła w nich twarz.
Dotychczas zdezorientowany Snape, zabrał głos:
- Co to było? Kim... a raczej czym ona jest? - w jego głosie można było wyczuć lekki strach ale bardziej zdziwienie.
- Usiądź, zaraz Ci wszystko wyjaśnię. - powiedział Albus, siadając za biurkiem. Westchnął ciężko, przetarł oczy i kontynuował. - Tottie nosi w sobie materię pasożytniczą. Żywi się jej złością, strachem i miłością. Tymi trzema, najsilniejszymi uczuciami. Dlatego, Tottie się nie złości, bo nie może. Wszystkie uczucia ukrywa głęboko pod woalem uśmiechu... kiedyś... - głos uwiązł mu w gardle.
- Kiedyś, gdy jeszcze uczyłam się w Hogwarcie - nagle dziewczyna sama zaczęła opowiadać - Nie wiedziałam jak z tym walczyć, i pewnego dnia, po jednej z kłótni z moją przyjaciółką, wybuchłam okropnym gniewem i... prawie ją zabiłam. - ukryła twarz w dłoniach, jednak zaraz znowu zaczęła opowiadać. - profesor Mcgonagall i Dyrektor próbowali mnie powstrzymać ale sami oberwali... wtedy wysłano mnie do św. Munga na leczenie ale nic to nie dało... sama potem odkryłam, że mogę nad tym panować jedynie śmiechem i ciągłą radością. – przerwała, bo paląca gula wstydu stanęła jej w gardle. I znowu poczuła, że wzbiera w niej złość. Nie mogła pozwolić, aby potwór z nią wygrał, więc zamilkła.
Snape natomiast wpatrywał się w nią uważnie, potem w Albusa i w końcu zadał pytanie:
- Co to za eliksir?
- Eliksir Wzbudzający Euforię. Zauważyłem, że po nim prawie nie ma ataków...
- Więc to po to, miałem go robić cały czas... - powiedział Snape.
- Tak...
- Czym jest ten pasożyt?
- Nie wiem dokładnie. Jednak mogę przypuszczać ,że jest to jakaś odmiana Obskurusa. Nie zachowuje się typowo ale ma pewne cechy wspólne. Nie wiem nawet dlaczego to w niej siedzi... - powiedział z rezygnacją Albus.
Mistrz Eliksirów wstał i podszedł do dziewczyny. Stał nad nią i patrzył na jej żałosną postać. Teraz jej twarz nie wyrażała nic. Nie szczerzyła się. Nic, kompletnie nic tam nie było. Severus chwilę myślał, po czym rzekł:
- W tym wypadku, Panno White, musisz zacząć uczyć się magii... zaczniemy od tego eliksiru. - To mówiąc popatrzył na flakonik, który stał obok dziewczyny - zaczniemy jutro.
I podszedł do drzwi, wyrzekł hasło i już miał wejść na schody, gdy jeszcze jedna rzecz, zaprzątnęła jego myśli:
- Rozumiem, że ten pasożyt wpływa na twoje zdolności metamorfomagiczne? – w odpowiedzi uzyskał tylko kiwnięcie głową. Po czym wyszedł.
- Teraz będę potworem... cała szkoła się dowie. - powiedziała, gdy zostali sami z Albusem.
- Nie. Severus umie dochować tajemnicy. - odpowiedział jej ciepły głos Dyrektora.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro