Nigdy nie dorosłam.
Ponura, wietrzna i deszczowa jesień, rozpłynęła się w niebycie i w końcu, do Hogwartu zawitała zima. Choć do świąt był jeszcze kawał czasu, w zamku już odczuwało się radosną atmosferę. Od kilku tygodni, zgodnie z poleceniem Snape'a, Tottie prawie w ogóle go nie widywała. Nawet na śniadania, czy kolacje, przychodzili o różnych porach, aby się minąć. Tottie chodziła smutna i przygnębiona, i gdyby nie profesor Slughorn, popadłaby w totalny marazm.
Pewnego dnia, w środku grudnia, gdy znowu padał obfity śnieg, Tottie siedziała wraz z Horacym w sali od eliksirów i pomagała prowadzić zajęcia z szóstym rokiem. Dzisiaj na lekcji, uczniowie mieli przyrządzić eliksir prawdy, szerzej znany jako Veritaserum. Horacy oczywiście uznał, że Tottie jest na tyle zdolna, że doskonale poradzi sobie z poprowadzeniem lekcji.
- A więc moi drodzy, macie godzinę aby przygotować podkład pod ten eliksir. Bo jak doskonale zauważyła Hermiona, to znaczy Panna Granger - Tottie szybko się poprawiła - eliksir robi się tak naprawdę dwadzieścia osiem dni. Zgodnie z obietnicą profesora Slughorna, kto przyrządzi go bezbłędnie, na następnych zajęciach będzie zwolniony z pracy. A więc, czas, start! - dokończyła i uczniowie od razu wzięli się za pracę. Tottie chodziła po sali i zaglądała do kociołków i czasami podpowiadała uczniom. Zauważyła, że w sumie mogłaby być nauczycielką. Nie musiała by nic za bardzo robić, a dzieciaki by się uczyły.
- Draco, czemu nie robisz? - zapytała podchodząc do stolika Ślizgona. Chłopak wpatrywał się w pusty kociołek i nawet nie zaczął kroić składników.
- Nie interesuj się - mruknął. Tottie nie zrażona kontynuowała.
- Mam Ci pomóc? Profesor Snape nie będzie dumny z tego, że jego uczeń potrzebuje pomocy.
- Nie chcę tego robić. To bez sensu. - odparł chłopak.
- Chcesz żeby Harry wygrał? - dziewczyna uderzyła w czuły punkt. Zawsze wiedziała, gdzie uderzyć by młody Malfoy wziął się do pracy.
- Oczywiście, że nie. Dobra, niech ci będzie, zrobię.
- Zuch chłopak! - powiedziała i poczochrała go po czuprynie.
Minuty mijały, a uczniowie w pocie czoła kroili, siekali i wrzucali składniki do kociołków. Widać było jak bardzo się starają.
Gdy kolejny raz Tottie zatoczyła koło po klasie, zauważyła, że Harry już prawie skończył. Podeszła więc do niego:
- I jak? – zapytała.
- Sama zobacz - odpowiedział chłopak z wyraźną dumą w głosie. Tottie nachyliła się nad kociołkiem i popatrzyła na eliksir. Wyglądał idealnie. Miał idealny kolor i konsystencję.
- No proszę. Skąd u Ciebie nagle taki talent do eliksirów?
- Znalazłem dobrego korepetytora. – odparł dumnie chłopak.
- Hermionę?
- Noo... nie. - Harry zakłopotał się.
- Dobra nie dociekam. - odpowiedziała z uśmiechem i wróciła na środek sali, gdzie miała ogłosić wyniki.
Gdy lekcja się skończyła, Tottie spakowała swoje rzeczy i miała wyjść z sali, gdy zatrzymał ją profesor Slughorn.
- Zaczekaj Tottie. Chciałbym z Tobą porozmawiać.
- Słucham. - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Moja droga. Mam dla Ciebie pewną propozycję. Zauważyłem, że jesteś bardzo ambitną i zdolną czarownicą, szkoda by było zmarnować taki talent - mówił z wyraźną ekscytacją. - chciałbym abyś zaczęła u mnie staż, po którym zostaniesz nauczycielką eliksirów. Przyda mi się pomoc, nie jestem już młodzieniaszkiem.
Tottie zamurowało. Nie spodziewała się takiej propozycji i z jednej strony bardzo się cieszyła ale z drugiej, cóż...
- To bardzo miłe i na pewno jest to wyróżnieniem, ale ja nie skończyłam szkoły... Nie napisałam OWUTEMów.
- Nie szkodzi. Severus mówił, że masz zdawać w najbliższym czasie, więc wszystko jest jak najbardziej dobrze. Zaczniesz staż wcześniej, a gdy tylko napiszesz OWUTEMY, zaczniesz pracę jako pełnoprawna nauczycielka eliksirów. Rozmawiałem już o tym z dyrektorem, zgodził się. - powiedział Slughorn.
- Naprawdę? To... to wspaniale, a profesor Snape?
- Severus uczy Obrony Przed Czarną Magią. W końcu się doczekał. Myślisz, że z tego zrezygnuje? – zaśmiał się starszy profesor.
- Racja. W takim razie, kiedy zaczynam? - zaśmiała się radośnie i zaklaskała w dłonie.
- Już zaczęłaś. Dzisiaj na lekcji z szóstym rokiem.
- I nic mi nie powiedziałeś?
- Chciałem się przekonać o twoich zdolnościach pedagogicznych. Wydaje mi się, a nawet jestem pewien, że będziesz wspaniałą Mistrzynią Eliksirów. - uśmiechnął się łagodnie i poklepał dziewczynę po dłoni.
- Dziękuję Horacy. - powiedziała łagodnie. Była oszołomiona i szczęśliwa. Snape w życiu by jej nie zaproponował stażu. Zaraz by jej nawymyślał, że jest za smarkata, za głupia i po prostu się nie nadaje. A tymczasem, Horacy widział w niej potencjał i dostrzegł jej talent.
~~~~
Wieczorem po kolacji, gdy zamek prawie całkowicie opustoszał. Tottie wymknęła się na zewnątrz. Akurat zaczynał padać śnieg, który pobłyskiwał w świetle księżyca.
Na zewnątrz było mroźno nawet jak na grudzień, dlatego dziewczyna ubrała najgrubszy płaszcz jaki miała z kapturem i stanęła na zewnętrznych schodach wyjściowych.
Musiała pobyć sama ze sobą i uporządkować pewne sprawy. Miała wrażenie, że straciła grunt pod nogami i dawną siebie. Gdzieś w tym całym zgiełku i zamieszaniu, zgubiła wiecznie zadowoloną i radosną Tottie. Co gorsza, nie wiedziała kiedy i w którym miejscu, ale nie żałowała tego. W końcu odzyskała wszystkie uczucia. Mogła swobodnie płakać, krzyczeć i się złościć. Nie musiała już tego wszystkiego tłumić i udawać, że jest dobrze. Wraz z Obskurusem zniknęła niepewność i koszmar jakim było jej życie. I to wszystko dzięki Snape'owi. On zadał sobie trudu i znalazł sposób. Oczywiście z pomocą Tottie, której kazał czytać niezliczone księgi na temat uroków i zaklęć.
- Bo zostaniesz myślicielem, White. - usłyszała koło siebie złośliwy głos nietoperza, który nabijał się z jej rozmyślań. Jak zwykle zjawiał się po cichu i niezauważenie.
- Niech Pan się nie boi. Pana nikt nie przebije. - sarknęła w odpowiedzi.
- Ty się nigdy nie nauczysz szacunku do starszych?
- Za stara jestem na naukę, profesorze. Dlaczego pan tu przyszedł? Mieliśmy się nie widywać.
- To prawda ale chciałem pani pogratulować. - powiedział chłodno. Tottie odwróciła się do niego, a jej brew podjechała w górę w geście zdziwienia. - Profesor Slughorn powiedział mi, że zaproponował pani staż na nauczyciela eliksirów. Sądzę jednak, że popełnił błąd.
- O, a to dlaczego? - zapytała z oburzeniem.
- Bo ty nie rozróżniasz podstawowych składników i nie masz odpowiedniej intuicji do tego zawodu. - powiedział ze złośliwym uśmiechem.
- A Pan niby ma?!
- Oczywiście. - odparł jadowicie. - Już się nie unoś – dodał, gdy dziewczyna nabrała powietrza żeby coś odpyskować. -Dlaczego stoisz na mrozie?
- Myślę, jak już Pan zauważył. – mruknęła.
- O czym?
- O życiu, profesorze...
Zapadła między nimi cisza. Tylko gdzieś w oddali było słychać ujadanie Kła i szum wiatru. Śnieg zaczął padać mocniej i drobne płatki opadały na włosy Snape'a i kaptur Tottie. W końcu tę ciszę przerwał nietoperz:
- Dlaczego wtedy czekałaś pod bramą?
- Widziałam jak po południu wychodził Pan z błoni. Wiedziałam, że idzie Pan do niego, dlatego postanowiłam zaczekać w razie jak by potrzebował Pan pomocy. - powiedziała szybko. Snape odwrócił się w jej stronę i przyjrzał z uwagą. Mimo, że było ciemno i za jedyne źródło światła robił księżyc, Nietoperz zauważył lśniące oczy dziewczyny, które wpatrywały się w dal. Jak mógł kiedykolwiek pomyśleć, że jest podobna do Lily? Lily była delikatna, wywarzona i akceptowała polecenia. Lily była idealna, tylko że z perspektywy czasu, Snape doszedł do wniosku, że przez tą swoją idealność ginęła w tłumie innych bardziej wyrazistych postaci. White była jej zupełnym przeciwieństwem. Była krnąbrna, wrzeszczała non stop i miała wybuchowy charakter. Przynajmniej do niedawna. I była najtwardszą kobietą jaką kiedykolwiek spotkał. Nigdy na nic się nie skarżyła, i przyjmowała takie jakie było.
- Tak sama z siebie? - zapytał w końcu.
- Tak... - odpowiedziała prawie szeptem.
- Dlaczego? Dlaczego przejmujesz się losem jakiegoś Śmierciożercy?
- Przejmuję się losem profesora Snape'a, proszę Pana – syknęła. - dla mnie, nie jest Pan Śmierciożercą. Dla mnie jest Pan nauczycielem i... - przerwała.
- I? - zapytał łagodnie podchodząc do dziewczyny.
- Przyjacielem... nigdy mnie Pan nie zawiódł... ja... - zaczęła się jąkać.
- Jesteś drugą osobą, która uważa mnie za swojego przyjaciela... i tego nie rozumiem. White, jestem najgorszą osobą jaką mogłaś spotkać w życiu. Skąd wiesz, że gdybyśmy się spotkali wcześniej niż dostałaś się do Hogwartu, że nie zrobiłby Ci krzywdy? Jestem Śmierciożercą, zrozum to! Nie powinnaś mi ufać! – ryknął.
- Niech pan tak nie mówi! To nie prawda! Pan jest dobrym człowiekiem, inaczej by mnie pan nie uratował przed Umbridge, przed Crouchem, czy przed potworem, którego miałam w sobie. Pan mi uratował życie, wiele razy. - mówiła szybko i porywczo. Poczuła jak pieką ją oczy i policzki.
- Z tą swoją upartością i głupotą, powinnaś trafić do Gryffindoru. - syknął Snape. - Uratowałem Cię, bo kazał mi dyrektor.
- Może i tak, ale na pewno nie kazał panu siedzieć przy mnie w skrzydle szpitalnym i mi czytać kiedy byłam chora. - syknęła. Była w tym coraz lepsza, a to wszystko zasługa Snape'a, w końcu kto z kim przystaje, takim się staje. - ja naprawdę uważam, że jest Pan dobrym człowiekiem. Może i popełnił Pan błędy ale kto tego nie robi? Jesteśmy tylko ludźmi, do cholery!
- Dlaczego się przy tym tak upierasz? Po co mnie bronisz? - zapytał spokojniej stając z nią twarzą w twarz. Tottie miała wrażenie, że przewierca ją na wylot, swoim ciemnym spojrzeniem i że już wszystko wie, to co chciała ukryć za wszelką cenę. Po policzkach spłynęły jej łzy, które zniknęły w śniegu. Czuła jak pali ją w gardle, jak głos nie mógł się z niej wydostać, a tak bardzo chciała krzyczeć. Obiecała sobie, że nie podda się temu, zapomni i będzie żyć jak dawniej. Poczuła lekkie ukłucie bólu w piersiach. Tym razem nie było tak silne jak zazwyczaj.
W końcu zapłakanym i ochrypłym głosem, powiedziała, patrząc Snape'owi prosto w oczy:
- Czego się pan spodziewał?
Snape z początku nie zrozumiał jej wypowiedzi. Patrzył na nią i próbował dowiedzieć się, co ona znowu bredzi.
- O czym Ty dziewczyno mówisz? - zapytał chłodno.
- Myśli Pan, że dla dziecka odtrąconego przez najbliższych, pozostawionego samemu sobie i nigdy nie kochanego, nie będą ważne drobne gesty, upomnienia, ochrona i nauka? Tak, jestem dzieckiem, nigdy nie dorosłam, bo się tego bałam. Pan mi poświęcił czas. Nauczał mnie, chronił. Robił pan to, czego nigdy nie miałam. Poświęcił pan mi tyle czasu, że poczułam się w końcu ważna i potrzebna. Że nie jestem tylko bronią w waszej zakichanej wojnie - żaliła się. - na początku był pan dla mnie kimś w rodzaju rodzica. Wychowywał mnie pan, choć być może nie zdawał pan sobie z tego sprawy. To dzięki panu wiem tyle rzeczy, wiem gdzie i czego szukać w razie potrzeby. Uważa pan, że za to wszystko nie będę się panem przejmować i będę uważać za potwora?!
Spojrzała na niego roziskrzonymi oczami. Snape stał i patrzył z niemym wyrazem twarzy. Igrało na niej niedowierzanie, szok i ciągły chłód. Nie mógł uwierzyć w to, co powiedziała. Zdał sobie sprawę, że to są jego słowa o niej. Była dla niego rodzicami, których nigdy nie miał, przyjaciółką, którą stracił i nauczycielem życia, który pokazał, że pomimo przeciwności losu, można dostrzec jego plusy. Wyciągnął rękę i delikatnie złapał za policzki, tak aby nie opuściła głowy i powiedziała mu to, co chciał i bał się jednocześnie, usłyszeć. Przetarł kciukami jej łzy i powiedział cicho:
- Nie płacz, nie płacz. Jak mam to wszystko rozumieć?
Pytanie zawisło w wszechobecnej ciszy. Słyszeli jak płatki śniegu spadają im na włosy i jak wieje wiatr. Tottie poczuła jak serce boleśnie obija jej się o klatkę piersiową, jakby chciało stamtąd uciec i nigdy nie wrócić.
- Ja tego nie chciałam... tłumaczyłam sobie, że to złe, że pan jest moim nauczycielem... – załkała.
- White...
- Co, "White"?! Co z tego? Czy to źle?! Nie miałam na to wpływu... po co pan to robił? Po co czytał mi pan książki, siedział przy mnie gdy chorowałam, po co wyciągnął mnie pan z tego cholernego jeziora?! Po co?! - krzyknęła wyrywając się z jego rąk. Stanęła z dala, a lśniące łzy spływały potokiem po jej ślicznych, różowych policzkach. - Niech pan nie odpowiada... - powiedziała zrezygnowana i obróciwszy się na pięcie, zniknęła w drzwiach zamku.
Snape został sam na mrozie i patrzył w miejsce, gdzie przed chwilą zniknęła Tottie. Był w niemałym szoku, bo oto jego uczennica, ta krnąbrna i pyskata White, wyznała mu miłość...
Spojrzał w niebo, gdzie lśniło tysiące gwiazd, i pomyślał, że kolejny raz osoba, która była dla niego ważna, będzie cierpieć. Zdał sobie sprawę, że przecież będzie musiał ją zostawić i zdradzić, bo to zakładał Wielki Plan Zniszczenia Czarnego Pana. Wiedział, że tego co się w krótce wydarzy, Tottie nigdy mu nie wybaczy.
- Ja też cię kocham... - westchnął i również wszedł do środka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro