Najdłuższa noc.
Gdy trzasnęły drzwi do skrzydła szpitalnego, Poppy Pomfrey, czym prędzej zerwała się od biurka i pobiegła sprawdzić, kto o tej porze robi taki hałas. Gdy weszła do sali, gdzie po obu stronach ustawione były łóżka dla chorych, przy jednym z nich zauważyła Severusa. Nie czekając dłużej podeszła do mężczyzny, z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy:
- Wiesz, która jest godzina!? - krzyknęła szeptem i wnet spostrzegła, że Snape nie jest sam. Na łóżku leżała nieprzytomna Tottie. - Co się stało? Tottie, kochana - pielęgniarka wzięła dziewczynę za rękę i rzuciła zaklęcie diagnozujące, jednak Snape szybko jej przerwał.
- Nie czas na to. Przynieść mi bezoar, antidotum na popularne i niepopularne trucizny, i eliksir z płonącej lewizji. - powiedział do pielęgniarki i wyciągnął małą fiolkę z kieszeni surduta.
- A to co? Nie eksperymentuj na niej! Nie wiemy co jej jest! - zganiła go Poppy. Jednak ujrzawszy jego morderczy wzrok zamilkła i poszła w końcu do swojego kantorka żeby przynieść to, o co prosił.
W tym czasie, Snape odchylił głowę dziewczyny i wlał jej do gardła zawartość fiolki. Tottie nawet nie zareagowała. Cudem było to, że posiadała jeszcze odruch przełykania, więc cały wywar dotarł do jej żołądka. Potem Snape wyciągnął różdżkę i machnąwszy trzy razy nad dziewczyną, wypowiedział jakieś niezrozumiałe zaklęcie.
Nagle obok niego stanęła Poppy z całym naręczem eliksirów i czekała, aż Severus skończy. Nie chciała mu przerywać, bo wiedziała, że wściekłby się jeszcze bardziej, a z drugiej strony, nie wiedziała co robić. Tottie była nieprzytomna i blada, przez co, wydawało się, że nie żyje. Poppy pierwszy raz, sparaliżował strach i nie umiała pomóc swojemu pacjentowi.
- Masz to antidotum? - warknął Snape. Pielęgniarka nic nie odpowiedziała, tylko podała mu szklaną fiolkę i bezradnie patrzyła na to, co robi.
- Co jej się stało? - zapytała w końcu, lekko przysiadając na skraju łóżka. Strach sparaliżował ją do tego stopnia, że nie wiedziała co robić i czekała na reakcję Severusa.
- Eliksir 86... - odpowiedział zdawkowo. Poppy wzdrygnęła się. Znała tę truciznę i zdawała sobie sprawę, że jeśli nie zareagowało się w przeciągu piętnastu minut od jej wypicia, nie było już szans na odratowania tego kto ją wypił. Sądząc po wyglądzie dziewczyny, upłynęło dużo więcej czasu...
Pielęgniarce łzy stanęły w oczach. Obserwowała Snape'a, który za wszelką cenę chciał pomóc dziewczynie ale bez rezultatów. Widziała jego walkę o każdy oddech Tottie ale z każdą sekundą, stawał się on płytszy i rzadszy. W końcu, po wielu minutach, podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu:
- Severusie... to nie ma sensu - powiedziała cicho. Snape odwrócił się do niej i spojrzał na nią lodowatym i ciemnym wzrokiem.
- Wyjdź. Jeśli to dla Ciebie bez sensu, to wyjdź i daj mi pracować. - warknął.
Poppy posłała mu pełen współczucia wzrok i odeszła. Był w końcu Mistrzem Eliksirów, może wiedział coś, czego ona zwykła pielęgniarka, nie miała prawa wiedzieć. Może umiał uratować tę dziewczynę.
- Tottie, nie umrzesz – powiedział, gdy pielęgniarka wyszła z Sali. – nie dzisiaj.
~~~~~~~~~
Zbliżał się wieczór i od wschodu nadciągała burza.
Od rana pogoda była pod psem, dlatego wszyscy uczniowie po kolacji, udali się do swoich dormitoriów. Tottie siedziała na jednym z foteli w dormitorium Krukonów i czytała książkę, którą dostała od ciotki na urodziny. Dookoła pozostali uczniowie prowadzili ożywione dyskusje, grali w karty albo inne magiczne gry i tak zwyczajnie w świecie, spędzali ze sobą czas.
Tottie była raczej typem samotnika, chociaż lubiła gdy dookoła byli ludzi. Nie lubiła z nimi rozmawiać. Jedynym wyjątkiem była Ally Henderson. Zaprzyjaźniły się już w pociągu pierwszego dnia szkoły. Od tamtej pory trzymały się razem i większość uważała, że jak do jakieś pracy wybiera się jedną z nich, to drugą dostaje się w pakiecie. Stanowiły dla siebie podporę i pomoc we wszystkich sprawach. Dlatego i tym razem, gdy Tottie siedziała sama w fotelu, Ally zauważywszy to, od razu przysiadła się do nie:j
- Coś Cię gryzie. - powiedziała sadowiąc się na kanapie obok.
- Co? - Tottie oderwała się od książki i spojrzała z uwagą na przyjaciółkę.
- Mówię, że coś Cię gryzie. Więc?
- Nic takiego...
- Jasne... Nic takiego. Charlotto natychmiast proszę mi powiedzieć, o co chodzi? - dopytywała Ally swoim przemądrzałym tonem.
- Naprawdę nic. Jestem trochę zmęczona. Szlabany u Snape'a, nie należą do przyjemnych. - powiedziała ponuro.
- Gdybyś go nie wyprowadzała z równowagi, to by Ci nie dawał szlabanów. – wzruszyła ramionami dziewczyna.
- Ale ja mu tylko zwróciłam uwagę, że popełnił błąd przy pisaniu przepisu na Eliksir leczący z czyraków. No chyba dobrze, bo byśmy się potruli. - upierała się Tottie.
- Ty serio nic nie czaisz? Snape'a się nie poprawia, on jest przekonany o własnej nieomylności i biada temu, kto to neguje. Błagam Tottie, nie prowokuj go już.
- Dobra no. - odparła i wróciła do czytania, jednak Ally była nieugięta.
- To co się dzieję? Przecież widzę, że coś się stało.
Zapadła między nimi cisza. Tottie zamknęła książkę i wpatrywała się w migoczący ogień na kominku.
- Boję się o mamę - powiedziała w końcu Tottie - mam złe przeczucia. Ciotka nie pozwoliła mi się z nią spotkać w wakacje, że niby tak będzie lepiej.
- Twoja mama jest bezpieczna. W Dolinie Godryka wszyscy są bezpieczni. - odpowiedziała Ally, uśmiechając się do przyjaciółki.
- Mam nadzieję, że masz rację... Tak bardzo chciałabym ją zobaczyć.
- Mam pomysł, chodź! - powiedziała szybko Ally i chwyciła Tottie za rękę.
Po chwili wyszły z dormitorium i pobiegły korytarzem przed siebie. Kluczyły po całym zamku, wspinając się po schodach, aż w końcu znalazły się na siódmym piętrze. Stanęły przed wielką i pustą ścianą.
- Co my tu robimy? - zapytała Tottie, rozglądając się dookoła.
- Nie my ale ty. Idziesz do swojej mamy. - powiedziała Ally z łobuzerskim uśmiechem.
- Że co?
- Jesteśmy pod Pokojem Życzeń. Musisz tylko wypowiedzieć trzy razy czego pragniesz, a w tym miejscu - dziewczyna pokazała na ścianę - pokażą się drzwi.
- Skąd Ty to wiesz? - zapytała zdziwiona Tottie.
- Taki chłopak z Gryffindoru mi powiedział. Bill. - odparła Ally.
- Ten rudy?! Bill Weasley? Przecież on jest na pierwszym roku. - Tottie prawie krzyknęła z zaskoczenia.
- No tak, ale jest sprytny i zabawny - zachichotała dziewczyna - a teraz, myśl o tym, czego chcesz najbardziej.
Tottie chwilę się zastanawiała, po czym stanęła wprost pod ścianą i powiedziała trzy razy:
- Chcę zobaczyć mamę.
Nawet nie skończyła mówić, a drzwi się pokazały. Obie dziewczyny, weszły do środka i ich oczom ukazał się mały kominek na końcu wielkiej sali. Tottie była trochę zawiedziona ale podeszła do kominka, sprawdzić co się może za tym kryć. Obeszła go dookoła i po chwili stała przy swojej przyjaciółce.
- To wszystko? – zapytała.
- No właśnie... nie wiem - odpowiedziała zdezorientowana Ally.
- Patrz! - krzyknęła nagle Tottie, podbiegając do maleńkiego słoiczka przy kominku. - To proszek Fiuu.
- Ale jaja! - zaśmiała się Ally - Dobra, bierz garść i wskakuj do środka.
- A jak ktoś się będzie pytał, gdzie jestem? Na przykład profesor Flitwick.
- To mu powiem, że jesteś w łazience. Daj spokój, wchodź, a mi zostaw nauczycieli.
Tottie weszła do kominka, nabrała garść proszku i zanim wypowiedziała, gdzie chce się znaleźć, zwróciła się do przyjaciółki:
- Dziękuję za to. Jesteś wspaniała Ally.
- Och przestań, bo się popłaczę. - sarknęła dziewczyna. - idź!
I Tottie wypowiedziała: Dom Alby Spencer i zniknęła w szmaragdowych płomieniach.
Gdy wyłoniła się z kominka w salonie, pierwsze na co zwróciła uwagę była wszechogarniająca cisza. Przeszła kilka kroków do jadalni. W końcu weszła na schody prowadzące na górę. Miała nadzieję, że tam zastanie matkę.
- Mamo? – powiedziała w przestrzeń, wspinając się po schodach. W końcu dotarła do drzwi prowadzących do sypialni. Otworzyła je i znalazła się w pokoju. Zauważyła, że na łóżku siedzi, w całkowitej ciemności, jej matka.
- Mamo? - zapytała ponownie. Kobieta jakby wyrwana z jakiegoś zamyślenia, odwróciła się do dziewczynki.
- Co ty tu robisz? Dlaczego tu przyszłaś? - zapytała nerwowo kobieta i podeszła do dziewczyny. Objęła ją i mocno przytuliła. – Albus obiecał, że cię nie wypuści z zamku.
- Bałam się o Ciebie. Albus nic mi nie chciał powiedzieć - odpowiedziała Tottie, wdychając tak dobrzy znany zapach matki. Tęskniła za nią. Za jej dotykiem, zapachem, głosem...
- Nie potrzebnie, radzę sobie, widzisz? Jest wszystko dobrze. - odpowiedziała kobieta, patrząc w brązowe oczy swojej córki. Była taka śliczna. Z długimi i falowanymi włosami w kolorze kasztanowym, mądrym uśmiechem i spojrzeniem, wydawała się być taka radosna i beztroska, że kobieta poczuła się winna tego, jaki los spotkał jej dziecko. Jej córka była przepiękna, zupełne przeciwieństwo ojca.
- Uciekaj stąd, teraz, rozumiesz? - powiedziała do Tottie.
- Ale dlaczego? Chcę z Tobą dzisiaj zostać. – oburzyła się dziewczynka.
- Nie możesz. Wracaj do zamku kochanie. - pocałowała córkę w czoło.
- Co się dzieje mamo?
- Tottie, posłuchaj. On tu zaraz będzie, nie może Cię zobaczyć, rozumiesz? Bo wtedy zabierze Cię ze sobą. - powiedziała kobieta, nerwowo spoglądając przez okno.
- Ale Albus mówił, że tutaj Cię nie znajdzie?
- Tottie, nie dyskutuj. Uciekaj! - kobieta wstała, wzięła córkę za rękę i wyszła z sypialni. Zeszły do salonu i gdy Tottie nabrała proszku Fiuu do ręki, coś huknęło, błysnęło i przez drzwi do domu, weszła zakapturzona postać. Tottie przeraziła się tego widoku i stanęła za matką.
- Alba... - syknął znajomy, zimny głos - i nasza mała Eligia.
- Mam na imię Charlotta. - warknęła dziewczynka, wychodząc za matki.
- No proszę, cóż za odwaga. Zdecydowanie masz to po matce. – zaśmiała się złośliwie postać.
- Czego chcesz? - odezwała się w końcu kobieta, osłaniając córkę.
- Zapłaty za niewierność. Wiesz co się dzieje z tymi, którzy oszukują Lorda Voldemorta? - zaśmiał się zimny głos, podobny do syku węża.
- Tottie, uciekaj. - szepnęła kobieta.
- NIGDZIE NIE PÓJDZIE! - ryknął głos - należy do mnie i ja zdecyduję, jaki spotka ją los.
- Błagam, zostaw ją. Daj jej cieszyć się dzieciństwem i normalnym życiem!
- Zamilcz! Crucio - syknął głos i skierował różdżkę w stronę kobiety. Ta z krzykiem bólu, upadła na podłogę. Tottie chciała podejść do matki, lecz gdy tylko zrobiła pierwszy krok, postać odrzuciła ją zaklęciem w przeciwną stronę.
- Nie! Zostaw mamę, proszę! - krzyknęła z rozpaczą, lecz głos tylko się zaśmiał i cisnął kolejnym zaklęciem w leżącą kobietę. Z jej gardła dobył się przerażający krzyk bólu.
- Proszę... ojcze - powiedziała dziewczynka podchodząc do niego - pójdę z tobą, tylko oszczędź mamę.
Postać na chwilę przestała i wpatrywała się w dziewczynę stojącą obok. Spod kaptura, widać było tylko dwie czerwone szparki zamiast oczu, które usilnie wwiercały się w dziecko. W końcu, cały dom wypełnił chichot podobny do wężowego syku. Postać uniosła różdżkę, przedtem, unieruchamiając oddzielnym zaklęciem dziewczynę, która chciała podbiec do matki, i krzyknęła Avada Kedavra. Z końca różdżki wypłynęło zielone światło, które ugodziło w leżącą półprzytomną kobietę.
- Nie! - dał się słyszeć krzyk dziecka.
Czas jakby zwolnił.
Tottie stała i nie mogła zrobić kroku, aby uratować matkę. Stała i patrzyła jak ten potwór, morduje jedyną osobę, którą kochała. Patrzyła, jak jej matka umiera...
Kobieta już się nie poruszyła, a z jej powiek, wypłynęła pojedyncza łza.
Tottie poczuła, że zaklęcie unieruchomienia słabnie, dlatego spojrzała ostatni raz na swoją matkę i wybiegła z domu. Słyszała za sobą krzyk Voldemorta i rzucane przez niego zaklęcia, lecz żadne z nich, jej nie ugodziło.
Biegła tak przez całą Dolinę Godryka, nie wiedząc dokąd, byle dalej, byle znaleźć się jak najdalej od niego. Nagle, nie mając lepszego pomysłu, postanowiła pobiec do Lily. U niej mogła się schronić, bo młoda pani Potter zawsze jej pomagała, więc miała nadzieję, że teraz także.
Dobiegła do końca drogi, gdzie po lewej stronie znajdował się dom państwa Potterów. Stanęła po przeciwnej stronie ulicy i znieruchomiała. Widok, który ujrzała zmroził jej zbolałe serce, które prawie stanęła ze strachu. Ukazał jej się widok zrujnowanego domu Potterów.
To było nie możliwe. Czyżby wybuchł gaz, a może coś innego się stało? Miała nadzieję, że Lily i Jamesa nie było w środku. Ani małego Harrego, którego Tottie traktowała jak młodszego braciszka. Lily pozwalała jej się opiekować malcem, dlatego dziewczynka była stałym gościem u państwa Potter.
Podeszła bliżej, nie przechodząc przez ulicę i nagle, niedaleko siebie, ujrzała mężczyznę w czarnym płaszczu, który stał i wpatrywał się w ten dom. Tottie przestraszyła się, że mógł to być jeden ze Śmierciożerców, skoro niedaleko stąd był Voldemort. W pierwszym odruchu chciała krzyknąć, a potem się schować, ale ostatecznie przyspieszyła kroku, nawet nie spoglądając na tego człowieka i znowu ruszyła pędem przed sobie. Byle dalej, byle szybciej... Byle zostawić to miejsce daleko za sobą... nim odbiegła, usłyszała za sobą głos:
- Wróć... wróć do mnie, proszę.
Zatrzymała się na ułamek sekundy. Znała ten głos. Był jedynym przyjaznym w tej chwili, i wiedziała, że nie chciał jej skrzywdzić. Zawahała się przez chwilę i powoli odwróciła w stronę człowieka w czarni. To był Severus... Czekał na nią.
~~~~~~~~~
Wieczór przerodził się w noc, a noc w poranek. Bardzo słoneczny i ciepły poranek. Za oknem słychać było już pierwsze odgłosy budzącego się Hogwartu. Severus Snape przez całą noc nie zmrużył oka. Cały czas siedział przy łóżku, na którym leżała nieprzytomna Tottie. Przez całą noc nawet się nie poruszyła ani nie mówiła przez sen. Zdawała się być całkowicie poza tym życiem. Snape nie chciał w to wierzyć, mimo iż doświadczenie i wiedza na temat trucizn, mówiły mu, że dziewczyna była zbyt długo pod działaniem tego eliksiru, i że już się nie obudzi.
Chciał, aby choć ten jeden jedyny raz się mylił. Żeby teraz nie miał racji... przecież człowiek jest istotą omylną, więc dlaczego on, Severus Snape, najgorszy człowiek na tej ziemi, miałby mieć zawsze rację?
Siedział przy jej głowie i sprawdzał czy wciąż oddycha. Każdy jej oddech przynosił mu nadzieję, że być może nie było za późno, że dziewczyna w końcu się obudzi...
- Severusie? - usłyszał za sobą głos Poppy - idź do siebie. Nie spałeś całą noc, a za godzinę zaczynasz zajęcia.
- Zostanę jeszcze. - odpowiedział cierpko, nie zaszczycając pielęgniarki swoją uwagą.
- Ja tu będę przy niej. Cały czas. Gdyby się coś działo, od razu po Ciebie poślę - powiedziała podchodząc bliżej - idź, nie bądź uparty.
Snape nie miał siły na kłótnie, a doskonale wiedział, że nie wygra z Poppy. Ostatecznie podniósł się i wyszedł z sali. Pomfrey była doskonała w swoim zawodzie i wiedział, że zaopiekuje się tą dziewczyną, jak niegdyś nim samym. To zawsze Poppy ratowała go po napadach Huncwotów i uważnie leczyła. Tottie była w dobrych rękach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro