Lekcja Eliksirów.
Blady świt i jego chłodne promienie zbudziły Tottie z ciężkiego snu. Dziewczyna prawie przez całą noc nie zmrużyła oka, dopiero nad ranem zasnęła. Myślała o tym, co się stało, co zrobiła, o tym, że Snape o wszystkim wie i jeszcze bardziej będzie złośliwy wobec niej. Nienawidziła siebie, czuła wstręt do tego czym była. Jednak, gdy znowu poczuła, że wymyka się swojej kontroli, powoli wstała z łóżka i poszła obmyć twarz zimną wodą. Widząc w lustrze swoją błazeńską twarz, która bardziej przypominała potwora niż człowieka, zakryła się dłońmi. Dziś był dzień bez eliksiru, który zapowiadał się bardzo źle. Doskonale wiedziała, że może przyjmować wywar w odstępach jednodniowych, bo inaczej skutki uboczne będą jeszcze gorsze niż to co czym była.
Niewyspana, z potarganymi włosami, które dzisiaj były koloru popiołu, ubrała się w długą granatową suknię i poprosiła swoją skrzatkę, aby przyniosła śniadanie do pokoju. Nie chciała nigdzie wychodzić i pokazywać się w tym stanie. To było ponad jej siły.
Po kilku minutach, skrzatka pojawiła się z powrotem i na stoliku postawiła tacę z jedzeniem, które wyśmienicie pachniało. Tottie powoli usiadła przy stoliku i biorąc kęs za kęsem, próbowała wyprzeć z pamięci wczorajsze wydarzenia. Nagle jednak spostrzegła, że skrzatka dalej stoi i nerwowo zaciera swoje małe rączki.
- Coś się stało, Minko? – zapytała uprzejmie.
- Nic, tylko chciałam powiedzieć, że profesor Snape chcę, żeby panienka przyszła do niego po śniadaniu. – odparła piskliwie skrzatka.
- Profesor Snape... - westchnęła dziewczyna. – Przekaż, że przyjdę.
Po chwili skrzatka zniknęła, a Tottie ponownie zaczęła grzebać w talerzu. Nie mogła jeść. Nic nie chciało jej przejść przez gardło. Odstawiła więc talerz na tacę, a potem wstała i podeszła do okna. Spojrzała na spowite we mgle błonia i ciężko westchnęła.
To nie miało tak wyglądać. Myślała, że jak przez dwa lata kontrolowała swoje wybuchy, będzie w stanie okiełznać je w Hogwarcie. Nie sądziła jednak, że będzie to takie ciężkie. Tak naprawdę gdyby nie Snape, do niczego by nie doszło. Dalej żyłaby spokojnie wśród społeczności zamku i nikt, oprócz Dumbledore'a i Mcgonagall, by o tym nie wiedział. A teraz wie o tym jeszcze Snape, który złośliwie będzie jej to wypominał do końca życia.
~~~~~
Idąc zimnymi i opustoszałymi o tej porze korytarzami, czuła jakby szła na wyrok śmierci. Nogi okropnie jej ciążyły, a niewyspane oczy, co i raz zamykały się pod ciężkimi powiekami. Gdy zeszła na dół, przed Wielką Salę nie zauważyła tam nikogo. Żadnego ucznia czy nauczycieli, którzy podążali na śniadanie. Czuła za to przenikliwy chłód listopadowego powietrza, które wpadało przez otwarte okna.
- Panienka White! – nagle koło niej zjawił się duch Prawiebezgłowego Nicka.
- Witaj Nicku. – odparła.
- Coś się stało? Gdzie twój uśmiech, moja miła?
- Nie wyspałam się.
- Rozumiem... a gdzie idziesz? – zapytał, uśmiechając się przyjaźnie.
- Do profesora Snape'a. Podobno ma jakąś sprawę.
- Ah, do profesora Snape'a... to w takim razie już cię nie zatrzymuję. Do zobaczenia potem! – powiedział, po czym szybko poszybował w górę i zniknął pod sufitem.
Tottie ruszyła więc dalej, a gdy dotarła do schodów, powolnym krokiem zeszła do lochów. Chciała się uśmiechnąć, wyglądać na bardziej człowieczą, ale nie miała siły. Z cierpiętniczą miną, weszła do sali od eliksirów i stanęła przed biurkiem, gdzie siedział Snape i kreślił coś na pergaminach.
- Nie nauczyli Cię White, że trzeba pukać? – zapytał lodowato.
- Nie. – mruknęła, zakładając ręce na piersiach.
- To czas na lekcje. Wyjdź, zamknij drzwi, zapukaj i czekaj aż pozwolę ci wejść. - jego twarz wykrzywił złośliwy uśmiech.
- Jak stąd wyjdę to już nie wrócę. - powiedziała stanowczo i spojrzała na Mistrza Eliksirów. Odpowiedziało jej mordercze spojrzenie.
- Ostrzegam Cię...
- Proszę bardzo. Może mnie pan ostrzegać do woli. Nie robi to na mnie wrażenia.
- Impertynencka dziewucha... - syknął. – Siadaj. – wskazał miejsce naprzeciwko siebie. Tottie podeszła bliżej i powoli odsunęła krzesło.
- Nie mógłby pan być trochę milszy? – zapytała złośliwie.
- Zamilcz, smarkulo.
- Czyżby zabrakło panu riposty? - zakpiła ale zaraz pożałowała tego, bo oto stanął przed nią, zamknął pomiędzy sobą, a krzesłem na którym siedział, i zimnym jak lód głosem, powiedział:
- Nie będę wysłuchiwać nieudolnych prób przegadania mnie przez jakąś szczeniarę. Jeśli powiesz choć jedno słowo, które mi się nie spodoba, wiedz, że nic nie powstrzyma mnie przed podaniem ci odpowiedniego eliksiru, tak że nawet nie zauważysz. I możesz być pewna, że nawet Dumbledore nie będzie wiedział jak Ci pomóc.
Tottie przeszły ciarki przez kręgosłup. Wiedziała, że może być zdolny do takich rzeczy, a przynajmniej wyglądał na takiego. Słyszała plotki, że zabijał niewinnych uczniów, których potem przerabiał na ingrediencje, ale nigdy nie widziała tego na własne oczy. Wolała jednak nie ryzykować, więc opuściła wzrok i zamilkła.
- Co wiesz na temat Eliksiru Wzbudzającego Euforię? - zapytał siadając na powrót za biurkiem. Dopiero teraz zauważyła, że wszędzie stały jakieś flakoniki, walały się kartki i różne rzeczy, których nie umiała nazwać. Snape miał straszy bałagan w Sali, większy niż pamiętała za czasów swoich lekcji eliksirów.
- Wywołuje niepohamowaną euforię, czy szczęście, leczy depresję, co w konsekwencji przyczynia się do zmniejszenia złości, smutku i niepokoju. – odpowiedziała.
- A jak się go warzy? – pytał dalej.
- Mam powiedzieć cały przepis?
- Czy ja mówię niewyraźnie? - spojrzał na nią ze swoim krzywym uśmiechem.
- Trzeba zagotować wodę w kociołku i dodać dwie krople soku z cytryny. Potem pojedynczo włożyć pięć liści mięty pieprzowej, za każdym razem intensywnie mieszając pięć razy w lewo. Następnie utarte pancerzyki chitynowe. Zamieszać cztery razy w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara... - mówiła ale nie dane jej było dokończyć.
- Stop! Chcesz mi powiedzieć, że wiesz jak uwarzyć eliksir o stopniu zaawansowanym? Eliksir, który uczniowie robią na siódmym roku? - jego zimny głos wypełnił pomieszczenie. Dziewczyna spojrzała na niego z niezrozumieniem.
- Prosił Pan abym... – zaczęła się tłumaczyć. Mimo, że nie bała się Snape, jego wzrok wywoływał w niej chęć wytłumaczenia swoich przewin i grzechów.
- Milczeć! Skąd to wszystko wiesz? – krzyknął.
- O co panu chodzi? Zapytał się Pan czy znam przepis to powiedziałam. – fuknęła.
- Ty głupia dziewczyno! Wiesz jakie wiążą się konsekwencji jak źle uwarzysz ten eliksir?! – Snape już nie krzyczał, on syczał i warczał. Brakowało tylko tego, żeby zaczął toczyć pianę.
- Wiem, profesorze. Jednak... – znowu próbowała się usprawiedliwić.
- Skończyłaś tylko dwa lata nauki, nie wiesz nic o tak skomplikowanych eliksirach. Dlaczego więc, śmiałaś robić ten eliksir?
- Po pierwsze: nie robiłam nigdy tego eliksiru. – syknęła. – Po drugie: to, że skończyłam tylko dwa lata, nie znaczy, że nic nie umiem, profesorze.
- Szacunek White!
- Będziemy się tak kłócić, czy zechce Pan mnie jednak uczyć? – sarknęła. Rozbawiła ją trochę ta sytuacja i dobry humor znowu zagościł w jej życiu.
- Mam cię już dosyć... - mruknął. - Najpierw sprawy organizacyjne. Po pierwsze: robisz wszystko tak jak Ci powiem, nie akceptuje wkładu własnego. Po drugie: musisz zaopatrzyć się w odpowiednie ubranie, żebyś nie ucierpiała w trakcie realizacji eliksirów. Pójdziesz do apteki i tam kupisz. Po trzecie... - tu się zawahał - żadnych przemian w moim gabinecie. Cenię sobie wystrój lochów.
- Jeśli nie będzie mnie Pan denerwował to da się zrobić, aby nic tu nie ucierpiało. - powiedziała kąśliwie.
- Świetnie, w takim razie zapraszam do laboratorium. - gestem ręki wskazał jej kierunek, w którym miała pójść. Oboje weszli do ciemnego pomieszczenia, gdzie stało kilka stolików, kociołki, szafy, a na nich sterty papierów i ksiąg. Wewnątrz szaf znajdowały się fiolki, fioleczki i inne naczynia wypełnione różnymi dziwnymi substancjami, roślinami, a nawet zwierzętami.
- Wow... - wymknęło się dziewczynie. Minęło sporo czasu odkąd była tu uczniem i mogła przesiadywać w sali od eliksirów.
- Cóż za elokwencja - sarknął.
- Zabawne profesorze... - zmierzyła go wzrokiem. - Dawno mnie tu nie było.
- Wierz mi, wcale nie tęskniłem za twoją obecnością.
- A ja za panem bardzo. – zachichotała.
- Skończ. – mruknął. - A teraz drobny test. Muszę sprawdzić na jakim poziomie jest twoja wiedza odnośnie składników do eliksirów. - powiedział wyjmując kartkę z szafki i wręczając dziewczynie. - To są pytania dotyczące materiału z pierwszych trzech lat nauki. Masz pół godziny. - po czym wyszedł.
- Co to jest bezoar? - przeczytała pierwsze pytanie. - On ma mnie za idiotkę? – podniosła w górę brew i spojrzała na drzwi, za którymi zniknął Snape. Wkrótce potem zabrała się za pisanie odpowiedzi.
Nie minęło dwadzieścia minut, kiedy weszła do jego gabinetu z uśmiechem na twarzy i z roziskrzonymi oczami. Napisała wszystko i była dumna z siebie, że tak dużo pamiętała.
- Et Voila! - krzyknęła podchodząc do jego biurka.
- Krzyknij jeszcze raz, a wylecisz stąd z prędkością światła. - podniósł oczy znad sterty pergaminów z pracami uczniów.
- Skończyłam. Mam nadzieję, że spodobają się Panu moje odpowiedzi.
- To się okaże. - wziął od niej kartkę, kazał dziewczynie usiąść na krześle, a sam zaczął czytać. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Była zimna jak lód. Tottie trochę zaczęła się niepokoić, że jednak mogła coś źle napisać, ale po dłuższej chwili, tę krępującą ciszę, przerwał chłodny ton Snape'a:
- Wiele Pani umie. Ale wiele, nie znaczy wystarczająco. Skoro tak dobrze pani poszło, proszę przygotować, Veritaserum. Wszystkie składniki znajdzie Pani na stoliku.
- Ale... sama mam zrobić? - zapytała zaskoczona.
- Masz coś ze słuchem, White?
- Nie, tylko myślałam, że Pan mi pokaże i dopiero ja będę robić. Tak jak na lekcjach.
- Mam ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż pokazywanie Ci czegoś co już umiesz. Do roboty. – mruknął, z powrotem zaczynając kreślić po pergaminach uczniów.
Dziewczyna dygnęła i posłusznie udała się na swoje stanowisko, po czym wzięła się do pracy. Minuty, zamieniały się w godziny, a za oknem zaczął zapadać zmrok. W trakcie pracy, kilka razy musiała wyrzucić kociołek z płynem, bo miał złą konsystencję, a raz Snape sam jej wyrzucił, bo kolor mu się nie podobał. Po wielu próbach, jednej kłótni i czterech kociołkach w koszu, w końcu zaczęła zbliżać się do końca zadania. Ani się spostrzegła, a koło niej stanął Snape.
- Długo? – zapytał.
Tottie podniosła na niego oczy i odpowiedziała szybko:
- Myślę, że jeszcze z dziesięć minut.
- Nie o to pytam. – odparł. Dziewczyna drgnęła, odwróciła wzrok od kociołka i spojrzała w jego czarne oczy. Dopiero teraz zrozumiała o co pytał, a ona nie wiedziała jak ma odpowiedzieć. Jednak, jeśli mieli ze sobą pracować przez pewien nieokreślony czas, to może powinien dowiedzieć się o wszystkim.
- Dokładnie nie wiem. Pierwszy atak miałam, gdy skończyłam dziesięć lat. – zaczęła. – To się stało nagle. Nawet za bardzo nie pamiętam.
Snape przypatrywał się jej uważnie, jakby rozkładając na czynniki pierwsze, to co właśnie powiedziała.
- Niech Pan tak nie patrzy. Bez tego wiem, że jestem potworem. – mruknęła opuszczając wzrok i mieszając eliksir.
- Doprawdy? - powiedział jakby z wyrzutem. - Wydawało mi się, że jesteś kobietą.
Mieszadło wypadło jej z ręki. Miała wrażenie, że się przesłyszała. Czyżby Snape w jakiś sposób ją usprawiedliwiał?
- Zamknij buzię, bo wyglądasz głupkowato. – sarknął.
- Panie profesorze, czytałam kiedyś o Obskurusie. – podjęła na nowo rozmowę. Skoro Snape był dzisiaj wylewny w udzielaniu odpowiedzi, postanowiła z tego skorzystać. - Było tam napisane, że ta materia pochłania swojego żywiciela, aż w końcu stają się jednym...
- To prawda, ale ty nie jesteś typowym obskurodzicielem, inaczej już dawno byś nie żyła. Obskurodziciele żyją do dziesięciu lat, a i to bardzo rzadko.
- W takim razie, co to jest?
- Nie wiem. Czy ja Ci wyglądam na wróżkę?
- Gdyby założył Pan różowy płaszcz, miał wściekle różową i puchatą różdżkę, i miałby Pan skrzydełka, to tak. Wtedy faktycznie wyglądałby pan na wróżkę. - wyszczerzyła się w uśmiechu.
- Przeciągasz strunę White! – ryknął.
- Dobrze już dobrze. – zachichotała. - Nic nie powiem więcej.
- To byłby cud. - sarknął
- Jest Pan okropny... – fuknęła. – Eliksir gotowy. – dodała widząc, że Snape chce znowu krzyknąć.
Zajrzał do kociołka, obejrzał wywar i w końcu dał jej do zrozumienia, że tym razem eliksir wyszedł dobry. Tottie przyniosła mu fiolki i powoli zaczęli we dwoje przelewać do nich płyn.
- Dlaczego akurat Pan? – zapytała nagle, trzymając buteleczkę, do której Snape wlewał wywar.
- Co ja? – odparł zdziwiony.
- No uczy mnie.
- Obiecałem Albusowi... - powiedział cicho, jakby zastanawiając się czy dobrze robi mówiąc jej o tym.
- I zawsze Pan się zgadza na te prośby?
- Tak.
- I dotrzymuje Pan obietnic? - kontynuowała.
Na chwilę zapadła cisza. Snape przestał nalewać wywar do fiolek i spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
Dopiero teraz zauważył jak duże i zielone ma oczy. Nigdy wcześniej nie zwrócił na to uwagi, mimo, że był jej nauczycielem, a ona od dziecka mieszkała w zamku. Znał ten kolor oczu, ten wyraz... Tylko jedna osoba miała tak piękne i zielone oczy. Nagle uderzyło go jakieś dziwne uczucie tęsknoty i pustki... przecież była tak bardzo podobna do Lily.
- Zawsze. - odrzekł chłodno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro