Amortencja.
Pewnego spokojnego wieczoru, Tottie siedząc w swoim pokoju przeglądała dobrze znaną sobie książkę: Magiczne wzory i napoje. Pomimo, że znała ją już na pamięć, próbowała znaleźć coś, co naprowadziło by ją na trop modyfikacji Wywaru Tojadowego. Musiała sama się tym zająć, bo Snape od kilkunastu tygodni z nią nie rozmawiał i nie wykazywał zainteresowania tą sprawą.
W pewnym momencie, Tottie znalazła coś bardzo interesującego. W książce było napisane o Mandragorach. Dziewczyna znała te rośliny głównie za sprawą Pani Sprout i jej szklarni, w których często bywała.
Szybko prześledziła tekst i zatrzymała się na zdaniu: przywraca pierwotną postać ludziom, którzy zostali poddani złemu urokowi.
Miało to sens i mogło się to sprawdzić. Było tylko jedno ale: Czy Obskurus jest złym urokiem? Zamknęła z trzaskiem książkę. Tyle wysiłku, tyle szukania i nie była nawet o krok milowy od rozwiązania problemu.
A może, tego się nie da pozbyć? Może to wszystko co mówił Snape, jest kłamstwem? - myślała. Tylko, że po co Snape miałby kłamać. Jaki miałby w tym interes? A może... Może chciał odwrócić jej uwagę od czegoś, co wiedział. Czegoś co było oczywiste...
Tottie podniosła się z łóżka wypędzając natrętne myśli, i czym prędzej pobiegła do lochów. Musiała sprawdzić swoje przypuszczenia dotyczące Mandragory.
O tej porze w zamku było dość cicho i spokojnie, gdzieniegdzie jeszcze przechadzali się uczniowie zmierzając do swoich dormitoriów przed ciszą nocną. Tottie minęła korytarz swojego piętra, po czym zeszła na parter i dalej schodami w dół. Jak zwykle w lochach było okropnie zimno i ponuro. Zawsze zastanawiała się, jak Snape może funkcjonować w takim depresyjnym wnętrzu, jednak zaraz sobie uświadomiła, że on sam jest depresyjny. Drzwi do sali eliksirów były zamknięte. Nietoperz zapewne siedział w swoich kwaterach, więc mogła spokojnie włamać się do Sali, musiała być tylko bardzo cicho.
Wyjęła różdżkę i celując nią w klamkę, powiedziała alohomora i drzwi się otworzyły. Ostrożnie weszła do środka i podeszła wprost do magazynku z eliksirami i ingrediencjami. Drzwi, o dziwo, były otwarte. Przeszukała pomieszczenie wzrokiem, aż nagle natrafiła na mały garnuszek z jakimś pyłem. Na dole był napis: Sproszkowany korzeń Mandragory.
- Bingo! - powiedziała do siebie uradowana i aż klasnęła w dłonie. Wzięła garnuszek do ręki i zaczęła szukać gotowego Wywaru Tojadowego. Doskonale wiedziała, że Snape ma tego od groma, bo w tym roku tylko ten jeden eliksir robił cały czas. Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę nad tym, bo po co mu ten Wywar? Przecież w odległości kilkunastu kilometrów nie było wilkołaków, a przynajmniej nie powinno być. Ciekawa sytuacja, bo jakiś czas temu, na lekcji OPCM, na zastępstwie które miał akurat Snape, mówił właśnie o Wilkołakach. Wszystko to było aż nazbyt dziwne żeby mogło być przypadkiem.
Podchodząc do kolejnej szafki, zauważyła pożądany przez siebie eliksir. Wzięła jedną małą fiolkę i już miała wychodzić ze składziku, gdy jej uwagę przyciągnął jeden z kociołków. Stał w najciemniejszym miejscu, osłonięty kilkoma pustymi falkonami.
- Lumos. - powiedziała i w tym samym momencie koniec jej różdżki rozjarzył się jasnym światłem.
Podchodząc bliżej kociołka zobaczyła jego kolor podobny do macicy perłowej i unoszące się nad nim opary w kształcie spirali. Tottie nie miała wątpliwości, że była to amortencja - najsilniejszy eliksir miłości. Dziewczyna doskonale go znała jeszcze za czasów szkolnych, bo kiedyś, będąc uczennicą, chciała go podać jednemu Puchonowi, w którym się kochała. Dowiedziała się jednak, skądinąd od profesora Snape'a, że ten eliksir nie wzbudza prawdziwej miłości, a jedynie zauroczenie i obsesję. Mówił, że wielu ludzi postradało zmysły korzystając z tego eliksiru.
Wiedziała jednak, że wąchając ten eliksir można się dowiedzieć, w kim się jest zauroczonym lub zakochanym. Ciekawość niestety była jedną z wad dziewczyny, więc nie myśląc za wiele, a może myśląc o Remusie, nachyliła się nad kociołkiem i powąchała wywar. Przez chwilę nie czuła nic. I nie zdziwiłoby ją to, gdyby nie nagły zapach pergaminu, który owionął jej nos. Wkrótce potem, poczuła zapach strucla jabłkowego i soku dyniowego. Uśmiechnęła się do siebie. To prawda, uwielbiała zapach książek i tych pyszności, które były serwowane na podwieczorek.
Nagle jednak, poczuła niepokojący zapach, który nagle się zmienił. Doskonale go kojarzyła - poczuła jaśmin.
Jak oparzona odsunęła się od kociołka i wzdrygnęła na samą myśl. To było niemożliwe.
- Co pani takiego wyczuła? - usłyszała za plecami chłodny głos Snape'a. Jeszcze bardziej się przeraziła i próbując zakryć swoje policzki, które nabrały koloru dojrzałego pomidora, powiedziała:
- Strucla jabłkowego.
- A nie zapach podziurawionych starych łachmanów? - zadrwił widząc jej rumieniec.
- Jeśli nawet, to nie pańska sprawa. - żachnęła się.
- Co tutaj robisz, White? Dlaczego włamujesz się do mojego gabinetu? - powiedział oschle.
- To nie jest Pana gabinet, tylko klasa ogólnodostępna.
- To jest moja klasa. Włamałaś się do niej. Jakim prawem?
- A takim, że się tu uczę eliksirów i musiałam coś sprawdzić – fuknęła.
- Musiałaś... coś... sprawdzić. - cedził każde słowo. - sprawdziłaś?
- Tak.
- Więc wynocha!
Dziewczyna wbiła w niego niezadowolone spojrzenie i z podniesioną głową wyszła ze składziku. Potem przeszła przez salę eliksirów i już miała wychodzić, gdy zatrzymał ją Snape:
- Co trzymasz w ręku?
- Nic... - powiedziała cicho, próbując ukryć zdenerwowanie.
- Pokaż to. – powiedział oschle.
Tottie niechętnie, ale otworzyła zaciśniętą dłoń i podała fiolkę Nietoperzowi. Garnczek ze sproszkowanym korzeniem Mandragory zmniejszyła zaklęciem i schowała do kieszeni, tak aby nawet Snape nie domyślił się, że zwinęła coś jeszcze.
- Można wiedzieć, po co Ci to? - zapytał prawie, że warcząc.
- Potrzebuje tego. - powiedziała wymijająco z bezczelną miną.
- Nie zapytam drugi raz. – syknął.
- Muszę sprawdzić swoją teorię na temat modyfikacji. Rozmawialiśmy o tym, pamięta Pan?
Snape przez chwilę patrzył na nią uważnie, jakby szukał potwierdzenia, że dziewczyna kłamie. Jednak na jej twarzy nie było cienia kłamstwa.
- Przecież Ci powiedziałem, że ja się tym zajmę. – powiedział w końcu.
- Minęło kilkanaście ładnych tygodni, a Pan nic nie znalazł. Wzięłam sprawy w swoje ręce.
- Chodź do mojego gabinetu. Tam porozmawiamy. - powiedział i ruszył przed siebie. Dopiero teraz, dziewczyna zauważyła, że ma on na sobie tylko białą koszulę i czarne spodnie. Wyglądał nadzwyczaj normalnie. Bez tych swoich szat nietoperza, można byłoby sądzić, że jest człowiekiem.
Gdy przeszli do gabinetu, Tottie zajęła miejsce przy biurku i czekała co powie Snape. Ten zaś usiadł po drugiej stronie i skrzyżował ręce na piersi, po czym rzekł:
- Więc co wymyśliłaś?
- Czytając z nudów książkę natknęłam się na rozdział o Mandragorach. Było tam napisane, że przywracają pierwotną postać ludziom, którzy zostali poddani złemu urokowi. Chciałam sprawdzić, czy jak dodam korzeń Mandragory do tego eliksiru, czy to zadziała. - powiedziała dumna z siebie.
- Od razu ci powiem, że to zły pomysł. - powiedział ze złośliwym uśmiechem. - nie możesz dodać kolejnego składnika do tego wywaru.
- Dlaczego? - zapytała marszcząc brwi.
- Powinnaś wiedzieć, tępa dziewczyno, że nie można ot tak sobie dodawać czegoś do ściśle określonego przepisu. Żeby modyfikacja się udała, trzeba wyeliminować składnik niepotrzebny.
- Czyli co? Bo nie za bardzo rozumiem. - powiedziała zakłopotana.
- A no to, że sprawdź najpierw poszczególne składniki Wywaru Tojadowego i sprawdź z czym nie będzie reagować Mandragora. Bo w innym wypadku, trafisz do Świętego Munga albo prosto na tamten świat. - sarknął.
- Jak mam to sprawdzić? Przecież w każdym momencie mieszania tych składników, coś może wybuchnąć i mnie zabić. – powiedziała.
- Na tym właśnie polega ryzyko zawodowe. - powiedział jadowicie.
- Pan jest naprawdę okropny. – fuknęła urażona.
- Za to Lupin jest wspaniały. Równowaga musi być, panno White.
- Zabawne, doprawdy. - powiedziała złośliwie. Jednak nie zabolały ją słowa Snape'a. - pójdę już. - dodała i podniosła się z krzesła.
- Zanim wyjdziesz, opróżnij swoją kieszeń. - rzekł jadowitym tonem.
Tottie westchnęła. Co by nie robiła, on wszystko wiedział, nawet jak nic nie wskazywało na to, że może się dowiedzieć.
Dziewczyna posłusznie wyjęła z kieszeni garnczek i położyła na biurku. Po czym, stuknęła w niego różdżką i garnek powrócił do swoich naturalnych rozmiarów.
- Nadal się Pan gniewa? - zapytała cicho i nieśmiało. Stała przy jego biurku i z nerwów zacierała ręce.
Zapadła cisza. Uważnie obserwowała jego reakcje, bo trochę się bała, że znowu wybuchnie i nici z jej przeprosin. Jednak jego twarz nie wyrażała ani wściekłości ani niczego innego. Była jak kamień.
- Nie. - odpowiedział chłodno i Tottie uśmiechnęła się szeroko. Jeden kamień spadł jej z serca.
- To dobrze. – powiedziała.
- Tak? - zapytał podnosząc brew.
- No tak. Bo jak się Pan gniewa to jest jeszcze większym wrzodem na... - nie dokończyła.
- Ostrzegam Cię! – warknął.
- Ostrzeżenie przyjęte. - zakomunikowała z szerokim uśmiechem. - Dobrej nocy profesorze. – powiedziała i wyszła z gabinetu.
Snape zostając sam, mruknął coś pod nosem i udał się do swojego pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro