Życie albo Śmierć.
Droga przez korytarz Hogwartu wydawała się być nieskończona. Tottie wraz z Poppy i wiszącym nad nimi Snape'em szły czym prędzej do skrzydła szpitalnego. Mistrz Eliksirów był w strasznym stanie. Poprzecinane i porwane szaty, a z nich sącząca się krew powstała na skutek zadanych mu ran. Tottie cały czas zerkała na Snape'a, który cały czas był przytomny, ale z każdą chwilą bliżej mu było na tamten świat niż na ten.
W końcu Poppy otworzyła drzwi do sali, w której stało pełno szpitalnych łóżek i kazała położyć Snape'a na pierwszym po lewej stronie.
- Tottie, przynieś mi szybko Eliksir Uzupełniający Krew, ten bladobłękitny w podłużnej fiolce, ciepłą wodę i ręczniki. - zarządziła pielęgniarka i zaczęła zajmować się Snape'em. Dziewczyna szybko pobiegła do gabinetu pielęgniarki, gdzie w szafce przy biurku trzymała wszystkie eliksiry. Drżącymi rękoma, otworzyła szklane drzwi i chwyciła małą fiolkę eliksiru uzupełniającego krew i drugi, o który prosiła Poppy, następnie poszła po miskę i ręczniki. Serce boleśnie tłukło jej się w piersi i miała wrażenie, że chce uciec czując ogarniający ją żal i rozpacz. Z każdą chwilą jej oddech stawał się szybszy i urywany, jakby pokonywała długi dystans. Strach przed utratą kolejnej ukochanej osoby, odbierał jej zdolność racjonalnego myślenie.
Gdy zebrała wszystkie potrzebne rzeczy, wybiegła z gabinetu Pani Pomfrey i czym prędzej znalazła się przy łóżku, na którym leżał Snape. Poppy przez ten czas zdjęła z niego jego czarny płaszcz i surdut, tak, że teraz miał na sobie tylko czarne spodnie i białą koszulę, która z każdą chwilą stawała się bardziej rubinowa. Tottie zamarła w bezruchu dostrzegając spomiędzy dziur na koszuli, dziury na ciele Snape'a.
- Daj mi to! - krzyknęła na nią Poppy, wyrywając dziewczynę z osłupienia. - podaj mu ten eliksir, a ja zajmę się roztworem na rany.
Tottie nie czekając dłużej, lekko uniosła głowę Snape'a i ostrożnie wlała mu zawartość fiolki do gardła. Poppy w tym czasie, zamoczyła już ręczniki w roztworze z eliksiru leczącego i wyciągnęła różdżkę. Uniosła ją nad Snape'em i wypowiedziała tak dobrze znane Tottie zaklęcie - Vulnera Senentur. Następnie pielęgniarka zabrała się za zdjęcie zakrwawionej koszuli z ciała Snape'a. Ten jednak w jednym momencie odzyskał zdolność szybkiego myślenia i powiedział słabym głosem:
- Nie. Niech ona stąd wyjdzie. - spojrzał w stronę Tottie. Dziewczyna ze strachem i łzami w oczach, odpowiedziała:
- Nie zostawię Pana.
- Wyjdź! Natychmiast! - ostatnimi siłami, zmusił się do krzyknięcia na dziewczynę.
- Tym razem krzykiem Pan nic nie wskóra. - powiedziała twardo i zaczęła zdejmować mu koszulę, chociaż stawiał opór.
- Zostaw to! Wynoś się stąd, bezmózga i tępa mugolico! – ryknął, aż okna zadrżały w posadach. Tottie przerwała zdejmowanie mu koszuli i przerażonym wzrokiem, pomieszanym z niezrozumieniem i żalem, odwróciła się od niego i wybiegła z sali. Poppy skarciła Snape'a wzrokiem i wróciła do opatrywania mu ran.
Po godzinie zza drzwi prowadzących do sali chorych, wyszła pani Pomfrey. Umazana krwią i potem. Zmęczona usiadła na jednym z krzeseł ustawionych pod ścianą i przecierając ze zmęczenia oczy zauważyła, że w kącie siedzi skulona Tottie. Pielęgniarce zrobiło się przykro patrząc na bezbronną i płaczącą dziewczynę. Dreszcze, które nią wstrząsały nie były z zimna i Poppy domyśliła się, że dziewczyna tłumi zbierający się w niej szloch. Współczuła jej, bo widziała jak bardzo przejmuje się stanem Snape'a i jak bardzo o niego dba. Ta drobna dziewczyna niezmordowanie walczyła o najbardziej wrednego człowieka na ziemi. Poppy wiele razy słyszała jak Snape ją obraża i krzyczy na nią, ale on taki był i nikt się temu nie dziwił. Wszyscy przywykli i po prostu schodzili mu z drogi. Oprócz Tottie. Ona też była inna od wszystkich i może dlatego zrozumiała tego wiecznego ponuraka. Byli swoimi zupełnymi przeciwieństwami i ich przyjaźń mogła skończyć się albo ich śmiercią, albo miłością. Innej opcji nie było, a przynajmniej Poppy jej nie widziała.
Uśmiechnęła się pod nosem i rozprostowując stare kości, podeszła do skulonej dziewczyny. Przykucnęła obok niej i objęła ją za drobne dłonie.
- Nie przejmuj się... to nie pierwszy raz jak Severus wydziera się na innych. - zaczęła. Tottie nie patrząc na nią, tylko wpatrując się przed siebie zaczerwienionymi oczami, powiedziała cichym, bezbarwnym głosem:
- Co z nim? - Poppy doznała lekkiego szoku. Przed niecałą godziną ten człowiek, który leżał w sali obraził tę biedną dziewczynę, a ona jedyne co chciała wiedzieć i usłyszeć, to czy wszystko z nim w porządku.
- Wyliże się. Severus jest twardy, nie takie obrażenia miewał. - Poppy uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Mogę do niego wejść?
- Teraz śpi. Ty też powinnaś się położyć. Ja tutaj będę...
- Proszę - przerwała jej dziewczyna. - pozwól mi tam wejść.
Poppy spojrzała na nią z uwagą i zdziwieniem. Po chwili powiedziała:
- No dobrze ale tylko na chwilę.
Tottie szybko podniosła się z zimnej posadzki i ruszyła do sali dla chorych. Wyglądała jak straszydło. Potargane czarne włosy wiły się dookoła i sterczały w różnych kierunkach. Ubranie ubrudzone miała zaschniętą krwią Snape'a i pogniecione. Nie przejmowała się swoim wyglądem, bo nawet przez głowę jej nie przeszło, że może tak okropnie wyglądać.
Gdy weszła do środka, po lewej stronie na pierwszym łóżku zobaczyła śpiącego profesora. Kurtyna czarnych włosów rozlewała się po poduszce, na której leżał. Przykryty był białą pościelą, która zlewała się z kolorem jego skóry. Wyglądał prawie jak duch.
Tottie podeszła bliżej i zauważyła, że klatkę piersiową ma przewiązaną bandażem, który zasłaniał rany. Usiadła na brzegu łóżka i spojrzała na niego. Serce boleśnie się jej ścisnęło z żalu i współczucia dla tego człowieka, a jednocześnie była z niego dumna. Nie uskarżał się na ból, tylko cierpliwie znosił opatrywanie, a wcześniej transport do skrzydła szpitalnego, a przecież musiało go potwornie boleć i niejeden w jego położeniu, wył by z tego bólu.
Drżącą ręką dotknęła jego policzka i odgarnęła mu niesforny kosmyk włosów. Był taki spokojny gdy spał. Tottie nie chciało się wierzyć, że to jest ten sam Snape, z którym się non stop kłóciła i przerzucała inwektywami. Ten Snape, który teraz leżał pogrążony w śnie był łagodny. Wyglądał jak chłopiec, który po ciężkim dniu w szkole, wreszcie mógł się wyspać. Dla niej był takim chłopcem. Pięknym i kochanym chłopcem, który dla jej bezpieczeństwa był w stanie narażać siebie, swoje życie, a nawet pracę. Widziała w nim kogoś, z kim mogłaby spędzić resztę swojego życia, nawet gdyby miałaby być dalej jego uczennicą. Chciała być przy nim mimo wszystko, chciała mu pomagać i wspierać, nawet gdyby on tego nie chciał...
Często pokazywał, że nie potrzebuje współczucia i opieki, a przecież w głębi niego widziała tę pustkę i tęsknotę za kimś, kto by na niego czekał i po prostu był. Kto by nie oceniał ale i nie chwalił za nadto. Potrzebował jej jak rośliny potrzebują deszczu, jak ziemia słońca i ludzie powietrza... A ona potrzebowała jego. On był jej wszystkim, dawał jej poczucie bezpieczeństwa, poczucie bycia wysłuchaną mimo jego złośliwości. Zawsze wiedziała, że słucha z uwagą tego o czym mu opowiadała. Nie raz przypominał jej o tym, co mówiła, jakiś czas potem i zazwyczaj obracał to przeciwko niej.
Przysunęła się bliżej niego i położyła obok. Swoją głowę miała nad jego, a drobnymi dłońmi, objęła go za ramię. Leżała wtulając się w niego i wsłuchując w jego spokojny oddech. Wkrótce, leżąc obok, sama zasnęła.
Rankiem przez okienne szyby zajrzały pierwsze promienie słońca. Severus Snape, z lekkim westchnięciem i jękiem bólu obudził się w białej pościeli. W mig przypomniały mu się wydarzenia poprzedniego wieczora i uświadomił sobie, dlaczego znajduje się w tym jasnym miejscu. Skrzywił się okropnie i nagle poczuł coś dziwnego. Coś ciążyło mu na ramieniu. Obrócił głowę w stronę niepokojącego zjawiska i ujrzał śpiącą Tottie. Leżała na jego ramieniu, wtulona w zagłębienie jego szyi. Był to najmilszy widok, jaki mógł ujrzeć z rana ale dziwne poczucie wstydu i odrazy do samego siebie, zburzyło to szczęście. Przypomniał sobie jak odrażająco ją wyzwał, gdy ona próbowała mu pomóc. Wyklął się w myślach, że za jej dobroć odpłaca się niewdzięcznością. Chciał na początku delikatnie powiedzieć, żeby wyszła. Nie chciał żeby oglądała go w takim stanie, aby widziała co z niego zostało po herbatce u Czarnego Pana. Nie chciał, aby jej śliczne zielone oczy, patrzyły na takie okropieństwo.
Odwrócił ponownie głowę w jej stronę i delikatnie przytulił do siebie. Dziewczyna coś mruknęła ale dalej spała.
Nagle do sali weszła Poppy Pomfrey z porannym obchodem. Podeszła do jego łóżka i z nieskrywanym uśmiechem mrugnęła do niego porozumiewawczo:
- Jak się czujesz, Severusie? - zapytała podchodząc bliżej i stawiając na jego szafce jakieś fiolki.
- Co ona tu robi? - zapytał jakby nie słyszał pytania pielęgniarki.
- Uparła się, żeby do ciebie wejść. Potem zasnęła z wyczerpania i płaczu. Miałam ją bidulkę wyrzucić? Miej serce, Snape. – powiedziała.
- Chciała wejść? - zdziwił się.
- Też się zdziwiłam. Po tym co jej powiedziałeś, ja bym wyszła i już nigdy się do Ciebie nie odezwała. - skarciła go pielęgniarka - Jak możesz taki być? Nie widzisz, że ona się o ciebie boi? Że zależy jej na tobie?
- Nie praw mi morałów. Nie jesteś moją matką. - mruknął Snape.
- Zastanów się nad sobą, Severusie. To dobra dziewczyna, nie złam jej serca. - westchnęła Poppy i wyszła.
Snape spojrzał na dalej śpiącą dziewczynę. Pomfrey miała rację, nie mógł jej tak do siebie przyzwyczajać, nie mógł wymagać, aby była przy nim, bo wtedy musiałby złamać jej serce, a tego nigdy by sobie nie wybaczył. Nie mógł pozwolić, by z nim została.
Gdy tak patrzył na jej śpiącą twarz, po kilku chwilach spostrzegł, że Tottie otworzyła oczy. Z początku niemrawo, bo słońce ją raziło, lecz po kilku momentach jej wzrok wyostrzył się na tyle, że mogła zobaczyć co się dzieje dookoła. Pierwszym co zobaczyła, i co trochę ją przestraszyło, był garbaty nos nauczyciela eliksirów.
- Dobrze się spało, panno White? - zapytał swoim zwyczajowym chłodnym głosem.
- Nie narzekam - odpowiedziała i próbowała wyswobodzić się z tej niezręcznej pozy. Jednak Snape jej to uniemożliwił. Objął ją drugą ręką i pogładził jej policzek.
- Nie uciekaj jeszcze - powiedział - Wybaczysz mi?
- Co takiego miałabym wybaczyć? - zdziwiona wpatrywała się w jego czarne oczy, nie mogąc ze strachu i niezręczności sytuacji poruszyć choć jedną kończyną.
- Wiem, że nic nie usprawiedliwia tego co powiedziałem, ale nie chciałem abyś zobaczyła to co ze mnie zrobili.
- Nie szkodzi. Nie gniewam się, bo wiem, że powiedział to pan w gniewie i rozpaczy. - uśmiechnęła się, a Snape odpowiedział tym samym. - Wie pan, że jak się pan uśmiecha to wygląda pan o wiele lepiej.
- Doprawdy? To znaczy?
- Bardziej ludzko. - zaśmiała się.
- Nie przyzwyczajaj się, smarkulo - sarknął - wymyśl jaką chcesz nagrodę za ten cały, pożal się Merlinie, zakład.
- Niech się pan nie boi, wymyślę czym prędzej. - zaśmiała się radośnie i nagle poczuła na swoim czole miłe ciepło. Snape korzystając z jej nieuwagi, dotknął swoimi ustami jej czoła i delikatnie pocałował.
- Severus. – powiedział. - mów mi Severus.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro