Ćwiczenia praktyczne.
We wtorek, dwudziestego siódmego czerwca, wszyscy w mieszkaniu przy Grimmauld Place dwanaście zdawali się być czymś zdenerwowani i zaniepokojeni. Tego dnia miało się odbyć spotkanie Zakonu Feniksa, w którym uczestniczyć mieli wszyscy najważniejsi członkowie. Dumbledore miał opowiedzieć o czymś bardzo ważnym, i przekazać informację co należałoby robić dalej.
Już od samego rana, Molly ganiała bliźniaków i próbowała zmusić ich do posłuszeństwa i pracy. Jednak bliźniacy mieli swoje zdanie na ten temat i ukrywszy się w swoim pokoju, majstrowali od rana przy swoich magicznych tworach, o których oficjalnie, nikt nic nie wiedział.
Po południu, Tottie została zmuszona do ćwiczenia zaklęć obronnych z Szalonookim, który twierdził, że nikt wcześniej jej tego dobrze nie nauczy, a powinna znać wszelkiego rodzaju zaklęcia. Siedzieli więc w salonie, uprzednio przemieniwszy go w coś, co mogło przypominać salę do ćwiczeń, i miotali tam zaklęciami.
- White! - ryknął Moody, gdy Tottie ponownie nie obroniła ataku, i w konsekwencji wpadła na ścianę.- Nie bujaj w obłokach! Skup się na ćwiczeniu.
- Skupiam się! Dałbyś mi odpocząć. - żachnęła się dziewczyna, ciężko oddychając.
- Odpoczniesz jak będziesz miała po czym. – warknął. - Na trzy i rzucam zaklęcie. Raz... dwa... TRZY! - i z końca jego różdżki wypłynęło żółte światło, które ugodziło Tottie. Dziewczyna od razu zaczęła śmiać się jak opętana i upadła na podłogę.
- To cios poniżej pasa! - śmiała się, a łzy ściekały jej po policzkach. Moody trafił ją zaklęciem Rictusempra, które wywoływało łaskotki, a w konsekwencji, napady śmiechu.
- Z kim ja muszę pracować... - westchnął Moody, patrząc jak dziewczyna powoli dochodzi do siebie. Jej landrynkowe włosy, wyglądały teraz jakby strzelił w nie piorun, a twarz dziewczyny oblekła się potężnym rumieńcem.
- Dobra, to teraz ja! – powiedziała. - anteokulatia! - i z końca jej różdżki wystrzeliło fioletowe światło. Jednak Szalonooki ledwo uniósł swoją różdżkę i odparł atak, który prawie trafił Tottie rykoszetem. W ostatniej chwili uchyliła się.
- To było nie fair! SZALONOOKI! - krzyknęła, gdy mężczyzna znowu rzucił na nią Rictusempra. I ponownie, Tottie zwijała się ze śmiechu na dywanie.
Gdy już się uspokoiła, usiadła po turecku i wpatrywała się zabójczym wzrokiem w Moody'ego.
- Uważaj, bo się przestraszę. - sarknął - A teraz przejdziemy do bardzo ważnej sprawy. Patronus. - powiedział, a Tottie natychmiast przypomniała sobie, jak dwa lata temu, gdy napadli ją dementorzy, użyła tego zaklęcia do obrony. Jednak nie wiedziała jak to zrobiła, ani dlaczego jej się udało. Jakoś tak po prostu wyszło i nie było się nad czym zastanawiać.
- Słyszałaś o czymś takim? - zapytał z kpiną.
- A słyszałam i nawet kiedyś wyczarowałam. - powiedziała ze złośliwym uśmiechem.
- Co Ty powiesz? To jak taka jesteś mądra to pokazuj.
Dziewczyna wstała, ułożyła ubranie, które lekko się pogięło, wyciągnęła różdżkę, odchrząknęła teatralnie i widząc, że Moody powoli wychodzi z siebie, w końcu powiedziała:
- Expecto Patronum - lecz nic się nie stało. Tottie w sumie się nie zdziwiła, bo o niczym nie myślała w tym momencie, a już na pewno nie o czymś szczęśliwym.
- Brawo... jestem pod wrażeniem. - sarknął Moody. - Skup się! Masz pomyśleć o czymś szczęśliwym.
- Wiesz co, najszczęśliwszą rzeczą jaka może mnie spotkać to to, jakbyś się czymś zajął. Czymś innym niż ja. - wyszczerzyła się.
- To nie robi na mnie wrażenia. Tak możesz mówić do Snape'a. Jeszcze raz!
Tottie ponownie uniosła różdżkę i tym razem, przypomniała sobie jak podczas Balu Bożonarodzeniowego, tańczyła ze Snape'em. Jaka była wtedy zdziwiona. Snape miał pewnie niezły ubaw widząc jej zakłopotanie, które uwielbiał wywoływać.
- Expecto Patronum! - pokój wypełnił głos Tottie, a z końca jej różdżki wystrzelił srebrzysto-niebieski obłok, który swoim kształtem przypominał olbrzymiego ptaka. Stworzenie wzniosło się pod sufit, zatrzepało olbrzymimi skrzydłami i zatoczyło koło. Tottie w pierwszej chwili, nie widziała wyraźnie jego kształtu, jednak gdy patronus podleciał bliżej, spostrzegła, że to wcale nie był ptak. To był nietoperz.
- Wracaj. - powiedziała do patronusa i w jednej chwili, znikł. Tottie stała i wpatrywała się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą latał srebrzysty nietoperz.
- No no... - powiedział lekko zdziwiony Moody. - Pierwszy raz widzę nietoperza. Zapatrzyłaś się na Drakulę czy co?
- No przezabawne... jak mogę zmienić jego kształt? – zapytała, siląc się na uśmiech.
- Nie możesz. No chyba, że jakieś silne uczucie lub wspomnienie go zmieni. Sama nie masz na to wpływu.
- Cholera!
- Język! - ryknął Moody.
- Widelec. - powiedziała szybko, chowając różdżkę do kieszeni i uśmiechając się szeroko.
- Co "widelec"? - zapytał lekko zaskoczony mężczyzna.
- A co "Język"? - zaśmiała się i już uciekała w podskokach z sali, byle tylko nie oberwać od Moody'ego.
~~~~~
Wieczorem wszyscy oczekiwali z napięciem, kiedy przyjdzie Dumbledore i rozpocznie się spotkanie. Co prawda, Tottie nie należała do Zakonu, jednak i jej udzielała się ta atmosfera podenerwowania. O ile wszyscy inni czekali na spotkanie, tak ona czekała na profesora Snape'a, którego nie widziala od miesiąca. Siedziała w jadalni przy stole i trzeci raz tego wieczoru, próbowała czytać Proroka Codziennego.
- Tottie, długo będziesz międlić tą gazetę? - powiedział Fred, siadając obok dziewczyny.
- Długo. Pozmywałeś garnki? - zapytała mierząc go wzrokiem.
- Ale to Fred miał zrobić, ja jestem George. Tottie, zawiodłaś mnie... - powiedział z bolejącą miną.
- Mnie nie nabierzesz na ten numer. Ty jesteś Fred, diable rogaty. - powiedziała z uśmiechem.
- Dlaczego z Tobą się to nie udaje? – westchnął.
- Bo ja umiem czytać w myślach. - zaśmiała się.
- Poważnie? - chłopak zdziwił się i minę miał przynajmniej, jakby zobaczył żywego Świętego Mikołaja.
- Jasne, że nie. Mam swoje sposoby. A teraz tak poważnie, idź i zobacz czy Cię nie ma na górze.
- No zabawne. - powiedział z cierpiętniczą miną chłopak ale ostatecznie poszedł.
Tottie zaśmiała się pod nosem i opuściła wzrok. Nawet nie zauważyła jak do jadalni wszedł Syriusz, a za nim Molly. Znowu próbowała skupić myśli na gazecie, które wciąż uciekały, błądząc po jej umyśle.
- Nie widziałam cię już od miesiąca... i nic. Jestem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza... - wymamrotała pod nosem, wpatrując się w zegar na ścianie.
Syriusz szturchnął Molly w bok, wskazując na dziwne zachowanie Tottie, po czym powiedział:
- Za poetkę teraz robisz?
- Słucham? – zapytała dziewczyna jakby wyrwana z głębokiego snu.
- Pytam, czy robisz teraz za poetę? – zachichotał pod nosem. Tottie chciała mu odpowiedzieć, ale w tym samym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi, i w korytarzu pojawił się Dumbledore. Dziewczyna wstała od stołu i poszła w stronę schodów, żeby udać się do pokoju. Nie mogła uczestniczyć w spotkaniu, więc wolała nie przeszkadzać.
Na korytarzu spotkała pewną młodą dziewczynę, której nigdy wcześniej nie widziała. Dziewczyna szła niepewnie, wciąż o coś się potykając i rozglądając dookoła.
- Mogę pomóc?- zapytała z uśmiechem Tottie.
W tym momencie, nieznajoma dziewczyna gwałtownie zwróciła głowę w stronę Tottie i nie zauważając stojaka na parasole, potknęła się o niego i wywróciła się.
- Ojej, przepraszam. – powiedziała wstając z podłogi.
Tottie pomogła jej podając rękę. Chichotała cicho pod nosem widząc niezdarną dziewczynę.
- Nie szkodzi. Ten stojak i tak tylko zawadza.- uśmiechnęła się serdecznie.
- Jestem Tonks. – powiedziała dziewczyna, wyciągając rękę.
- Tottie, bardzo mi miło.
- Jesteś metamorfomagiem, czy farbujesz włosy. – Tonks wskazała na landrynkowe włosy dziewczyny.
- Metamorfomag.- odparła Tottie.
- Ale super! Ja też nim jestem, patrz. – to mówiąc nadęła policzki i jej okrągła twarz, zamieniła się w kaczy dziób. – Nieźle, nie?
- Super!
- Nimfadoro! – zawołał nagle Moody, wyglądając zza drzwi jadalni.
- Nie mów do mnie Nimfadora! – warknęła Tonks i poszła w stronę aurora. – Musimy potem pogadać. – zwróciła się jeszcze do Tottie i zniknęła za drzwiami.
Tottie poszła w górę po schodach do swojego pokoju, czekając na koniec spotkania, żeby mogła porozmawiać z Dumbledore'em. Trochę się zdziwiła i zasmuciła, że Snape się nie zjawił, chociaż Albus mówił, że przyjdą we dwóch.
Usiadła smętnie na łóżku i czekała.
W godzinę potem, bliźniacy donieśli jej, że Dumbledore wychodzi, więc dziewczyna szybko zbiegła po schodach, chcąc go jeszcze spotkać. Zobaczyła czarodzieja wprost przy schodach, gdzie rozmawiał z Syriuszem.
- Albusie? - zapytała podchodząc bliżej. Dyrektor spojrzał na nią swoimi niebieskimi oczami, i zrozumiał o co, chciała się go zapytać.
- Wybacz Tottie ale nie mam dla Ciebie listu. Mam jedynie ten eliksir. - powiedział wyciągając z kieszeni fioleczkę z napojem. Tottie spojrzała smętnie na buteleczkę i zapytała:
- Żadnej wiadomości? Nawet słownie?
- Tylko tyle, że masz wypić dzisiaj ten eliksir - odpowiedział czarodziej.
- A czemu nie przyszedł? - zapytała, a jej landrynkowe włosy zmieniły się w kolor popiołu.
Dumbledore zauważył to i tylko westchnął ze smutkiem.
- Nie mógł. – odparł.
Syriusz stojący obok, uważnie obserwował dziewczynę i zaczął wyciągać niepokojące wnioski. Trochę mu się nie podobało to, że dziewczyna dopytuje o Snape'a. Przecież Nietoperza nikt nie lubił, a już na pewno nie kobiety.
- Rozumiem... - smutno zwiesiła głowę.
- Pewnie szlaja się ze swoimi kumplami...- do rozmowy wtrącił się Syriusz, który nie ukrywał swojej nienawiści do Snape'a.
- Syriuszu. – Dumbledore zgromił go wzrokiem. – Powiem Severusowi, że jak tylko będzie mógł, żeby tu przyszedł. – zwrócił się pogodnie do dziewczyny i poszedł w stronę drzwi. Tottie stała w dalszym ciągu na schodach, a Black koło niej.
- I jeszcze jedno – dodał stary czarodziej. – Syriuszu, ani słowa.
Po czym wyszedł.
- Jak chcesz możemy porozmawiać. – powiedział nagle Syriusz. – Jeśli ci to pomoże.
- Nie, dziękuję. – odparła i weszła na górę.
Gdy weszła do swojego pokoju, od razu położyła się na łóżku i zaczęła wpatrywać w sufit.
Chyba za dużo sobie obiecała... wysłał raz list i to powinno jej wystarczyć. I tak zrobił o wiele więcej niż się spodziewała.
Tylko dlaczego to bolało? Dlaczego coś w środku krzyczało ze smutku i chciało płakać?
Minął już miesiąc jak tutaj siedziała. W obcym domu, z prawie obcymi ludźmi i ze wszystkich stron otoczona, jak nie aurorami to Śmierciożercami. Czuła się jak w pułapce, z której nie ma ucieczki... Wstyd się było przyznać, nawet przed samą sobą ale tęskniła za Snape'em. Brakowało jej jego złośliwego i wrednego charakteru, uszczypliwości, a nawet przezywania jej. Chyba za bardzo pozwoliła sobie przywiązać się do niego. Nigdy do nikogo się nie przywiązywała bo wiedziała, że prędzej czy później ta osoba zniknie z jej życia. Po śmierci matki, zrozumiała, że w pewnym momencie serce pęka na milion kawałków, których już nie da się złożyć. Bo zawsze jakiejś części będzie brakować...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro