8. Lena
Czułam się już o wiele lepiej, przynajmniej z tej fizycznej strony. W tej chwili grzecznie siedziałam ściśnięta niczym sardynka między dwoma milczącymi, wysokimi blondynami.
Bliźniaki były ewidentnie naburmuszone, a taksówka sunęła powoli przez wybrukowane ulice Budapesztu pokonując nieodśnieżone jeszcze ulice. Minęła jedna noc, a miasto zmieniło się nie do poznania. Teraz te wszystkie wąskie uliczki, wysokie kamienice i zdobione fasady przypominały bajkową krainę przyprószoną całkiem sporą warstwą śniegu.
Mały psotny uśmieszek wpełzł mi na usta na myśl, że sunę karocą, jak księżniczka otoczona przez dwóch groźnych strażników. A z przodu siedzi Miki szambelan z woźnicą. Naoglądałam się za dużo animacji Disneya i teraz wychodzi mi to bokiem.
Tak po prawdzie, to poranek po szalonym początku minął zupełnie bezproblemowo. Wysoka brunetka w nienagannie wyprasowanej garsonce przyniosła mi ubrania oraz buty zapakowane w papierowe torby, skinęła głową i wyszła z pokoju. Wszystko jakimś cudem w odpowiednim rozmiarze. Nie wydawała się zmieszana moim widokiem, co było ciut niepokojące. Zwłaszcza, że wyglądałam jak ofiara nieszczęśliwego wypadku, a jej pracodawca beztrosko suszył mi włosy. Odniosłam nieodparte wrażenie, że dziwne sytuacje w tym domu zdarzają się na porządku dziennym.
Włożyłam czarny, prążkowany golf z długim rękawem, pasujące odcieniem czarne jeansy i botki tego samego koloru. Ciężko stwierdzić, czy to ja się dopasowałam do wystroju wnętrza, czy ono do mnie. Jedyne akceptowalne barwy były tu koloru kruka.
Z chłopakiem, którego imienia wciąż nie miałam okazji poznać, niewiele potem już rozmawialiśmy. Jakby sam widok postronnej osoby w naszej bańce zaburzył mu percepcję poranka. Jego ruchy nabrały zdecydowania, wyraz twarzy stał się ostrzejszy, bardziej władczy i wyraźnie się zdystansował, choć miałam przeczucie, iż raczej dopadły go jakieś ponure myśli.
Mówią, że oczy to okna duszy, nigdy nie kłamią. Zawsze miałam to za górnolotne mrzonki, ale mimo wyraźnego pogorszenia samopoczucia, wodził za mną tym swoim miodowocynamonowym spojrzeniem pełnym troski i dobroci.
Nawet jeśli wyglądał i zachowywał się teraz trochę, jak gangster lub przystojny mafiozo, to wczorajszej nocy uratował mój honor, a może i życie, bo kto wie, jak źle to mogło się skończyć.
Głupia jestem, że nie zapytałam go o imię, bo prawdopodobnie już nigdy się nie zobaczymy, a chciałabym jednak jakoś mu podziękować. Sytuacji nie poprawiał fakt, że on najwyraźniej tu mieszka, a my wyjeżdżamy za parę dni z powrotem do Warszawy.
Przynajmniej poznałam jego nazwisko. Nie dało się nie zauważyć, że każda osoba zwracająca się do niego powtarzała, aż znudzenia Panie Cornelli to, Panie Cornelli tamto. Przy śniadaniu było to, aż nadto widoczne. Onieśmielające.
Jedyne o co odważyłam się go zapytać, to skąd zna język polski. Podejrzewałam, że jego matka była Polką lub choćby że jest zafascynowany przypadkowo naszą kulturą, ale jego odpowiedź była znacznie bardziej zaskakująca.
Otóż stwierdził z miną totalnego niewiniątka, iż to przecież nic dziwnego, bo języki są jego konikiem. Posługuje się biegle siedmioma, a polski wychodzi mu średnio, gdyż zdradza go akcent. Poza tym syn ambasadora z zasady powinien być poliglotą. Parsknęłam śmiechem opluwając własny talerz kawałkami naleśnika i bitej śmietany, czym chyba doprowadziłam do zawału czającego się pod ścianą jadalni robota w garsonce.
Przynajmniej rozwiałam wątpliwości, jeśli jakiekolwiek ktoś posiadał, że jestem dobrze wychowaną młodą damą. Ogólnie byłam, ale ilość przydarzających mi się raz po raz wypadków i szczególnie wyjątkowych przypadków sprawiała, że często brano mnie za indywidualistkę. Na szczęście moja mała Gwardia kochała mnie właśnie taką, a nie inną.
Chociaż obecnie miałam milion procent pewności, iż przegięłam i zasługuję na wieczne potępienie.
Odkąd po mnie przyjechali zamieniliśmy ze sobą maksymalnie parę słów. Nie dziwiłam im się. Naprawdę zalazłam im tym razem za skórę. Pomimo tego Miki z Pawłem od razu rzucili się na mnie z przytulasami, a Tomek podszedł statecznym krokiem i poczochrał mnie po głowie.
Z moim wybawcą przywitali się z szacunkiem, acz chłodno. Ta rozmowa telefoniczna, którą odbyli w nocy chyba nie przebiegła w zbyt przyjaznych warunkach, bo coś było ewidentnie między nimi na rzeczy. Oczywiście byli mu ogromnie wdzięczni, widziałam to na pierwszy rzut oka, ale Miki wyglądał na nadąsanego, Paweł na zdystansowanego. Jedynie Tomek zachowywał się, jak zawsze - stoicki spokój i logiczna analiza sytuacji.
Z krótkiej wymiany zdań między nimi wywnioskowałam, że zdenerwowali się, że musieli całą noc czekać na mój telefon. W sumie ja też się odrobinę zdziwiłam, że mój tajemniczy Pan Cornelli nie kazał im po prostu po mnie przyjechać, aby jak najszybciej pozbyć się kłopotu, tylko wolał czekać do rana.
Przed chłopakami w życiu się nie przyznam, ale byłam mu za to wdzięczna. Miałam poczucie, że moje ciało zostało splugawione, a umysł zawiódł w kluczowym momencie. Rosło poczucie winy, bo sama sobie zgotowałam taki scenariusz.
Gdybym nie uciekła sprzed nosa Tomkowi w tym przeklętym klubie, to nic z tego by się nie wydarzyło. Moje emocje rozpadły się na drobne kawałeczki, które pieczołowicie zbierałam od przebudzenia nad ranem.
Biorąc to wszystko pod uwagę, prościej mi było zaryzykować i skoczyć w nieznane. W miodowych tęczówkach nie widziałam potępienia, w słowach czułam zrozumienie oraz przestrzeń dla własnych uczuć, a jedyną wyczuwalną złość widziałam, gdy wspomniałam nieroztropnie o rudym barmanie.
Mimo groźnego wyglądu miał w sobie niezliczone pokłady ciepła i dobroci. Skrzętnie ukryte, choć na wyciągnięcie ręki.
Obecnie siedziałam na tylnej kanapie taksówki otulona w jego czarny, wełniany płaszcz, pachnący zniewalająco miętą i nektarynką. Żegnając się zarzucił mi go na ramiona i powtórzył ze smutnym uśmiechem po raz kolejny
- „Uważaj na siebie i pamiętaj to nie była twoja wina. Trzymaj się tego i nie daj sobie nikomu wmówić inaczej".
Mój bufor bezpieczeństwa pomiędzy mną, a trudną rozmową z moimi przyjaciółmi, która czekała na mnie w hotelu.
Tak samo, jak wizyta w kolejnym muzeum w południe, ale do tego czasu miałam jeszcze przynajmniej cztery godziny.
- No dobrze - Tomek odwrócił się z przebiegle od razu, gdy zatrzasnęły się za nami drzwi do mojego hotelowego pokoju. - To zaczynamy. Czy chcesz nam o czymś opowiedzieć dziewczynko?
- No! Oczywiście, że chce. Zaraz nam wszystko wyśpiewa, jak na spowiedzi. - zaszarżował Paweł tarmosząc dłonią po raz kolejny swoją blond czuprynę, jakby nie było tam już niezłego bałaganu.
Tu Miki wtrącił swoje trzy grosze.
- A zaczniesz od oświadczenia i przysięgi, że już nigdy, przenigdy nie ruszysz się bez któregoś z nas po zmroku.
- Nie martw się, w dzień też będę za Tobą chodził. - dodał Tomek. - Jestem singlem i to się raczej długo nie zmieni, więc moim nowym hobby zostanie stalkowanie naszej małej Leny.
- Chłopaki... - jęknęłam żałośnie. W oczach pojawiły mi się pierwsze ślady łez. Mała zapowiedź rychłego wybuchu fontanną płaczu. - Ja Was naprawdę, przeogromnie przepraszam.
Miki westchnął, usiadł obok mnie na łóżku i złapał za rękę. Splótł nasze palce.
- Wiemy przecież, nie przejmuj się. Przesadzamy trochę. Wszystko będzie już dobrze, jesteśmy tutaj, jak zawsze - dla Ciebie.
- Dokładnie tak, trzymaj się nas malutka, to nic złego Ci się nie stanie. - Paweł podszedł i objął mnie swoim wielkim ramieniem. Tomek za to spojrzał z determinacją.
- Rozumiesz Len? Kochamy Cię taką naszą - radosną i ponurą , szaloną, paskudnie odpowiedzialną. Nie pozwolimy, żeby to się kiedykolwiek powtórzyło, a Ty nie rób głupot rozpaczając po gościu, który najwyraźniej nie był Ciebie wart.
- Nie musisz nam mówić, co się stało, chociaż zawsze Cię wysłuchamy. Zdajemy sobie sprawę, że Ci ciężko, ale musisz zachować głowę na karku. Filip nie zasługiwał na kogoś takiego, jak Ty. Obiecaj, że będziesz o siebie dbała. - Miki ścisnął mnie mocniej za rękę.
Poczułam gorycz w gardle, parę łez spłynęło mi po policzkach, ale wiedziałam że mają rację. Do tej pechowej sytuacji tak naprawdę częściowo doprowadziłam się sama.
Nie powinnam im uciekać.
Nie powinnam się upijać samotnie.
Nie powinnam uciekać od problemów w ten sposób.
- Macie rację chłopaki. Postaram się, naprawdę.
- Liczymy na to Lena- Tomek wskoczył kocim ruchem na łóżko, pogłaskał mnie po głowie. - I pamiętaj, że to, co się stało potem w klubie, to w żadnym wypadku nie twoja wina. Nikt nie powinien być karany za to, że padł ofiarą jakiegoś szaleńca. Nie wiem skąd wytrzasnęłaś tego swojego Kaia, ale ten koleś mi się spodobał. Słyszałem co Ci powiedział na pożegnanie. Takiego chłopaka właśnie potrzebujesz. Kogoś kto traktuje Cię z szacunkiem i troską, ale nie na siłę, kto przede wszystkim dba o Twoje bezpieczeństwo, zamiast doprowadzać do płaczu.
Zwrócił się do mnie tym swoim popisowym uśmiechem z dołeczkiem. Wyglądał wtedy, jak uradowany blondowlosy cherubinek, na widok którego mdlały rzesze kobiet.
Serce mimowolnie zabiło mi mocniej. Kai. Pasowało do niego. Mogłam sobie odpuścić godziny przeszukiwania mediów społecznościowych. Zaśmiałam się szczerze.
- Nie ma sprawy. Przeprowadzę się tutaj i zacznę uganiać za przystojniakiem z galerii. Specjalnie dla Ciebie.
- Ja mówiłem metaforycznie. - prychnął bezczelnie. - Przez najbliższy czas będę Twoim cieniem, więc możesz próbować. Jeśli facet się nie przestraszy, to jest dla Ciebie nadzieja.
- Dobra, a teraz wstawajcie. Koniec leżakowania, idziemy zwiedzać Muzeum Narodowe. W ramach odpokutowania zaplanowałam nam na później malowniczy rejs Dunajem i coś co napewno się Wam spodoba, ale to niespodzianka.
- Leeena, serio? - zawyli chórem, ale posłusznie zwlekli się z mojego łóżka. Rzuciłam jeszcze okiem na siebie w lustrze. Wyglądałam nawet ładnie. Włosy spięłam niedbale z tyłu plastikową spinką. Oczy chociaż jeszcze odrobinę opuchnięte od płaczu błyszczały z rosnącej ekscytacji na nadchodzące atrakcje. Ta rozmowa była potrzebna, a teraz jeszcze mocniej czułam wsparcie mojej małej gwardii. Zarzuciłam płaszcz Kaia i znów otoczył mnie znajomy zapach. Byłam gotowa stawić czoło światu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro