Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

prezent

trzeci listopada tysiąc dziewięćset siedemdziesiatego szóstego.

było chłodno, tak na pewno można by było podsumować ostatnie dni. każdy chodził owinięty w szkolny szalik i szatę, mimo to o każdej porze dnia można było zobaczyć kogoś przechadzającego się po błoniach. każdy czuł już atmosferę świąt, choć był dopiero początek listopada. pierwszoroczni wyczekiwali śniegu aby wziąć udział w wielkiej walce na śnieżki o której usłyszeli od starszych uczniów. nauczyciele także wyczuwali rodzinną atmosferę zimy, wydawali się jakby spokojniesi oraz nie zadawali tak dużo pracy domowej jak zwykle. starsi uczniowie spędzali czas w pokojach wspólnych na graniu w planszówki. listopad był naprawdę magicznym miesiącem, a w końcu święta są dopiero w grudniu! to nie przeszkadzało puchonom od pierwszego dnia nowego miesiąca planować z skrzatami tegoroczne potrawy świąteczne, starsi uczyli młodszych jak tworzyć piękne dekoracje, mimo że nie zostały jeszcze ściągnięte te z halloween. wszyscy wydawali się zrelaksowani, nawet woźny, postrach całej szkoły, wrzeszczał jakoś mniej.

jedynym który wydawał się spięty w całej tej aurze harmonii był szesnastolatek , gryfon, siedzący w swoim pokoju i przeglądajcy w pośpiechu swoje rzeczy.
dla nastolatka nie był to zwyczajny dzień i na pewno nie był on spokojny. od rana, zaczętego wyjątkowo wcześnie nawet jak dla niego, przygotowywał małą niespodziankę przeznaczoną dla kogoś bardzo mu ważnego.

remus lupin, bo tak nazywał się ten chłopiec, otoczony był dookoła swoimi ciuchami oraz książkami. siedział pośrodku ogromnego chaosu, który sam tworzył przez parę wcześniejszych minut.

- niemożliwe, niemożliwe! - powtarzał co chwilę pod nosem. zaczął przerzucać idealnie pościeloną pościel.

- co jest niemo... - do pokoju wszedł wyższy chłopiec w gryfońskiej szacie, widocznie zaciekawiony zachowaniem swojego współlokatora, jednak nim zdążył zapytać o problem dostał czymś miękkim w twarz. oczywiście został uderzony przez przypadek, w końcu lupin nigdy by nie chciał skrzywdzić kogokolwiek. brązowowłowy poprawił tylko okulary i podniósł poduszkę po czym lekko rzucił ją na swoje łóżko. - co się dzieję lunatyku?

remus odwrócił się w stronę przyjaciela w szoku, jak mógł nie zauważyć, że wszedł? był zbyt zestrowany tym wszystkim, ale jak mógłby nie być!

- oh, james. - utrzymał swój wzrok na chłopaku tylko przez kilka sekund, kiedy ten siadał na łóżku obok lupina, w momencie kiedy starszy usiadł remus od razu powrócił do przerwanej czynności. aktualnie było nią wyjmowanie materaca z ramy, aby upewnić się, że nic nie ma pod łóżkiem. - em, zgubiłem coś. nic wielkiego.

- nie wyglądasz jakby to było coś nie wielkiego. - james wszedł bardziej na łóżku i oparł się o zagłówek. splótł swoje dłonie na brzuchu i przez chwilę przyglądał się lunatykowi. - to mi wygląda na poważną sprawę, co się stało? i dlaczego tu jest większy syf niż u mnie?

nastolatek wyglądał jakby się zastanawiał czy opowiedzieć o wszystkim przyjacielowi, w końcu istniało ryzyko, że podczas odpowiadania ktoś wejdzie do pokoju i to usłyszy, w dodatku mógłby być to ktoś kto pod żadnym pozorem nie powinien teraz widzieć remusa w takim stanie.

- em, bo ja coś zgubiłem a to dzisiaj bardzo ważne aby to mieć i ja nie wiem gdzie to jest!! znaczy zawsze jak coś się zgubi to nie wie się gdzie to jest ale ja bardzo chce wiedzieć gdzie to jest - zaczął pośpiesznie tłumaczyć przyjacielowi, który nie mógł zrozumieć żadnego z wypowiedzianych słów. remus musiał to zauważyć, bo zatrzymał na chwilę swój słowotok aby skrócić go tylko w kilku słowach: - prezent. syriusz. zgubiłem.

na twarzy rogacza można było zobaczyć lekką zmarszczkę pomiędzy brwiami, a zaraz po tym usłyszeć głośny śmiech wydobywający się z ust chłopaka.

- lunio! kochany! - james zszedł z pościeli i przygarnął jednym ruchem mniejszego chłopaka pomiędzy swoje ramiona. przytrzyłam lekko jego głową i schylił się aby spojrzeć dokładniej w jasne oczy wilkołaka. - mówisz o małej paczce, zawiniętej w złoty papier, którą schowałeś w pokoju życzeń po czym pięć razy w ciągu dnia powiadomiłeś mnie o tym czynie? ta sama paczka, którą chowałeś już w czasie jazdy pociągiem w swoim kufrze? oh luniaczku.

potter potargał lekko włosy niższego dalej się cicho śmiejąc. uważał, że to przeurocze, że remus tak się starał aby ten dzień był idealny dla każdego z nich, a zapomniał o najważniejszych szczegółach.

- oh. no tak.

nawet nie dziękując wyszedł z pokoju, ówcześnie rzucając tylko szybkie chłoszczyć na swoją część dormitorium. kierował się w stronę trzeciego piętra, w pewnych momentach nawet biegł, jednak próbował udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. choć nie było, przecież jest prawie szesnasta a on zamiast się skupić na planie musi latać po całej szkole z własnej winy.
po dziesięciu minutach stał już przed ogromną ścianą na której po chwili zaczęły pojawiać się małe drzwi, lupin od razu przez nie przeszedł i chwycił pudełko, które leżało na stole, jedynym meblu w całym pomieszczeniu. nie zamykał nawet za sobą drzwi, po prostu wychylił się po prezent i tak samo szybkim ruchem opuścił pokój życzeń.
teraz mógł odetchnąć, gdyby nie to, że poszukiwania zajęły mu prawie godzinę! dobrze, że nie zaczął od wrzeszczącej chaty jak planował, tam by spędził najpewniej parę godzin.

schował mały pakunek do kieszeni, jak dobrze, że szaty uczniowskie mogły pomieścić prawie wszystko w swoich kieszeniach. nawet nie było aż tak bardzo widać, że coś w nich chowa.

zbliżał się obiad, więc nie chcąc nadrabiać znów całej odległości między wieżą gryffinforu a wielką salą po prostu skierował się prosto do tej drugiej. nie zdziwił się na widok kilku puchonów oraz dość sporej grupce krukonow przy jednym stole, normalny widok podczas wolniejszego dnia.
on usiedł sam, nie licząc jednej pary pierwszorocznych, którzy na końcu stołu grali w szachy.

remus nie przejmował się tym, mógł w spokoju przypomnieć sobie dokładnie każdy punkt planu, który obmyslał, już w trakcie wakacji. dalej czuł stres, wspominając jak podczas planowania przypominał sobie o swojej małej niedogodności i zaczął sprawdzać jaka faza księżyca wypada na ten wyjątkowy dzień.
los jednak czasem był mu przychylny, bo okazało się (po pięciokrotnym sprawdzeniu w pięciu różnych źródłach) że mógł być spokojny, pełnia wypadała za dokładnie dwanaście dni. czuł jej objawy, jednak nie na tyle aby nie móc zrealizować swojego planu, a on był najważniejszy.

uczniowie zaczęli schodzić się do sali, a za nimi nauczyciele, którzy zajmowali swoje wyznaczone miejsca. chłopak siedział pomiędzy swoimi przyjaciółmi i czuł się naprawdę szczęśliwy, może tylko trochę spięty za każdym razem kiedy patrzył na jednego z nich, ale przecież to było do zrozumienia. kiedy usłyszał głos dyrektora, który życzył każdemu udanego posiłku zaczął zajadać się postawioną niedaleko zupą. w końcu jak będzie miał coś w buzi to zmniejsza się szansa, że zostanie o coś zapytany na co nie będzie chciał odpowiadać.
niestety obiekt całego zamieszania chyba nie znał zbytnio tej zasady i próbował rozmawiać z lunatykiem, gdy ten odpowiadał mu tylko półslowkami. zestresowany remus dokończył najszybciej z zebranych obiad i uciekł do swojego dormitorium. czarnowłosy chłopak, który tak bardzo zabiegał o uwagę młodszego przyjaciela stracił cały apetyt, spojrzał tylko na pozostałą dwójkę przyjaciół i smutno się uśmiechnął. chwilę później także wychodził z wielkiej sali, jednak kierował się na błonia, nie chciał aby jego najlepszy przyjaciel czuł się nie komfortowo w jego towarzystwie, a tak najwyraźniej było patrząc na jego zachowanie. okrył się bardziej szatą, kiedy ziemny wiatr uświadomił mu, że nie zabrał ze sobą nawet czapki czy szalika. usiadł pod drzewem niedaleko jeziora. rzucił szybkie zaklęcie ocieplające na całą szatę, dziękując marlinowi za znajomość tego czaru. schował się bardziej w cień drzewa i nałożył kaptur, żeby było ciepłej i przy okazji mniej osób go pozna. a nie chciał aby każdy widział sławnego syriusza blacka w takim stanie. to nie był obraz, który miał go reprezentować, wolałby rozkręcać teraz imprezę lub robić psikusu, jednak nie miał humoru na to wszystko. to był okropny dzień dla łapy. niebo było za szare, wiatr zbyt zimny a w jego obiedzie dzisiaj było za dużo soli, wszystko mu się waliło. próbował też zrozumieć dlaczego lunio z nim nie rozmawia, nawet rano nie zamienili słowa, bo gdy wstał remusa już nie było w dormitorium.
tak samo na śniadaniu i lunchu, szukał go w bibliotece, jednak tam także nie był widziany. dopiero złapał go na obiedzie, ale on uciekł. może lunatyk czuł się dzisiaj źle? a syriusz nawet nie spytał, w końcu przez ten czas remus mógł siedzieć w skrzydle szpitalnym, tam go nie szukał. poczuł się jeszcze gorzej na tę myśl.

lupin natomiast razem z jamesem szli do kolejnych ukrytych drzwi w murach szkoły, musieli się przedostać na błonia gdzie siadział ich przyjaciel. dlaczego akurat teraz musiał wybrać się na spacer, jeszcze wszystko zepsuje! rogacz trzymał w ramionach kilka czarnych tkanin oraz zawiniete w papier ciasto od skrzatów. szedł zaraz za lunatykiem który oświetlał im drogę zaklęciem lumos oraz co chwilę pilnował czy nikt nie idzie dzięki mapie huncwotów. nie pokazywała ona jeszcze całych błoniów oraz części zamku, jednak praca nad nią szła coraz szybciej i chłopcy byli bardzo dumni patrząc na nią.
doszli do bijącej wierzby bez problemu, a także dalej, gdzie czekał na nich już peter. niski chłopak o blond włosach, który przez cały dzień chodził do tego miejsca przenosząc różne przekąski. pozostała dwójka nie wiedziała jakim sposobem skrzaty mu pozwalały na to, jednak skoro działo to nie mogli narzekać. rozwiesili razem czerwoną płachtę na jednej ze ścian, a ciasto ustawili na sam środek stołu. lupin rzucił ponownie kilka zaklęć ogrzewających, te rzucone z samego rana już przestawały spełniać swoją funkcję.

trójka przyjaciół była naprawdę z siebie dumna. pomieszczenie które zajęli nigdy nie było czystsze i przytulniejsze jak tego dnia. najbardziej widoczny był kolor czerwony, chłopcy okryli każde miejsce do siedzenia kocami w tym kolorze, a takze dekoracje (zrobione dzięki pomocy zaprzyjaźnionego puchona) były w czerwonych odcieniach.

- robi się już szarawo - zauważył peter poprawiając zasłony w oknach. - trzeba zacząć szukać syriusza.

pozostała dwójka poparła ten pomysł, jednak nie byli pewni który z nich powinien wyjść po wspomnianego kolegę. doszli do wniosku, że to james ma największą siłę przekonywania blacka do różnych działań, więc zaproponowanie mu wycieczki do wrzeszczacej chaty nie powinno stanowić problemu ani wzbudzać podejrzeń.

syriusz nawet kiedy słońce już zaszło za linie horyzontu dalej siedział pod drzewem i patrzył się w bliżej nieokreślony punkt przed nim. nie ruszył się nawet o milimetr, kiedy jego młodszy przyjaciel stanął tuż przed nim.

- łapa co powiesz na wypróbowanie nowego dowcipu? - james próbował brzmieć neutralnie choć ciężko mu było nie zacząć rozmowy od "coś się stało wąchaczu?". za chwilę przecież poprawi mu humor niespodzianką, jeśli tylko ten będzie współpracował.

- hem? - starszy chłopak podniósł lekko głowę aby móc spojrzeć na przyjaciela. - tak, pewnie.

słychać było, że nie miał na to ochoty, ale rogacz się nie przejmował. od razu pomógł mu wstać i zaczął ciągnąć w stronę wielkiego drzewa, jednocześnie opowiadając o wspaniałym pomyśle dorzucenia proszku kolorozującego do picia kilku ślizgonów. oczywiście odwracał się co chwilę aby przypilnować, że przyjaciel nigdzie mu nie uciekł. w środku skakał z dumy z swoich umiejętności improwizacyjnych.

byli prawie na miejscu kiedy niby przez z nudów stuknął trzy razy w drzwi które po chwili otworzył.
łapa tylko kiwał głową podczas monologu pottera, sam dowcip okazał się nawet ciekawy, ale do licha co robili w chacie? i to prawie w przed ciszą nocną.
weszli do ciemnego pomieszczenia a syriusz wypowiedział ciche lumos, jednak nic się nie stalo. znaczy lekkie światło pojawiło się na końcu jego różdżki, jednak pomieszczeń nadal było przepełnione ciemnością. james też jakby zniknął.

- rogacz?

przestraszony już lekko syriusz zaczął obracać się w poszukiwaniu drzwi, kiedy oślepiło go na chwilę ostre światło, które pojawiło się nagle w całym pomieszczeniu. przykrył oczy ręką, a po chwili poczuł jak ktoś go przytula z każdej strony. momentalnie zesztywniał i nie mógł nic powiedzieć.

- WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO ŁAPO!

trzy głosy zlane w jeden krzyk dotarły do jego uszu, rozpoznał je momentalnie, więc rozluźnił się, a kiedy uścisk minął otworzył także oczy. zobaczył przed sobą trzy postacie, swoich wiernych przyjaciół, każdy z nich uśmiechał się do niego szczerze. nawet remus w swoich za dużym swetrze w kolorze jasnego niebieskiego patrzył na niego przyjaźnie. czyli nie był na niego zły! i wyglądał nawet zdrowo. syriusz poczuł się o wiele lepiej z tą świadomością. rozejrzał się po pomieszczeniu i już zrozumiał dziwne zachowanie przyjaciól oraz nieobecność lunatyka, to było piękne! najbardziej przypadł mu do gustu złoty napis "urodziny psot" namalowany na czerwonym prześcieradle.

- ja - zaciął się na chwilę zastanawiając się co chciałby im powiedzieć. - kocham was! chodźcie tu!

czwórka przyjaciół znów ustaneła w wielkim grupowym uścisku. najmniejszy z nich - peter - musiał stanąć na palcach aby każdemu było wygodnie ale nie narzekał, w końcu to było miłe uczucie.

- teraz prezenty! - odezwał się jako pierwszy. - co o tym myślisz łapo?

- myślę, że chętnie bym się zabrał za ciasto, które tak pachnie. ale prezenty to też opcje glizdogonie. - syriusz jeszcze raz uscisnął przyjaciela. nie wiedział nawet jak im podziękować za to wszystko. był szczęśliwy. w końcu ktoś go zaakceptował, był częścią czegoś i nie musiał przy tym udawać ani krzywdzic innych. był sobą.

james od razu podchwycił propozycje i kazał wszystkim usiąść na kanapie postawionej specjalnie na ten dzień koło kominka.
przyniósł z rogu pokoju kilka kolorowych paczek i położył je przed solenizantem.

- ta jest od lily - wskazał opakowanie w kształcie książki owinięte zieloną wstążką - a to ode mnie. - podniósł trochę większy prezent z wielką czarną kokardą.

w sumie paczek było osiem, od ich trójki, lily, kilku gryfonów oraz mała paczka od młodszego brata syriusza, która została przekazana dla remusa jeszcze na początku roku. regulus wiedział, że to właśnie wilkolak będzie najbardziej przechylny wykonać jego prośbę i zrozumie, że syriusz niezbyt ucieszyłby się na jego widok w dniu urodzin.

starszy z braci black lekko skrzywił się na widok karteczki z napisem "od r.a.b" jednak uśmiech nie schodził z jego twarzy i otworzył prezent z takim samych entuzjazmem jak wszystkie pozostałe.

na sam koniec wziął do ręki małe, złote pudełeczko, od którego biło przyjemne ciepło. łapa spojrzał na remusa a ten tylko potwierdził nieme pytanie ruchem głowy.
uśmiech poszerzył się jeszcze mocniej na twarzy nastolatka, zaczął delikatnie rozpakować pudełeczko. wyobrażał sobie lunatyka, który spędza kilka godzin na idealnym zapakowaniu tej niespodzianki specjalnie dla niego, o tak, remus był do tego zdolny, w końcu wszystko musiało być idealne. zwłaszcza gdy chodziło o rzeczy związane z syriuszem, młody wilkołak musiał przypilnować aby wszystko szło zgodnie z planem.

pod kolorowym papierem black znalazł zwykłe brązowe pudełko, przypominające te w którym czasem jego matka trzymała biżuterię, czyżby remus mu coś kupił w sklepie dla kobiet? przecież nie miał nawet jednego wisiorka!
mimo wszystko zdjął bardzo delikatnie wieczko i zobaczył co przygotował dla niego najlepszy przyjaciel.

- lunatyku, - bladą dłonią wygnął przed siebie bransoletkę, którą dostał. - jeśli śliczna.

uśmiechnął się do młodszego i od razu założył nową ozdobę na rękę. przyjrzał jej się dokładniej, dwa czarne rzemyki a pomiędzy nimi cztery kamienie. każdy z wygwarewowanym zwierzęciem. dotknął delikatnie wilka, który był przedstawiony na pierwszym, szarym, kamieniu. potem zaczął delikatnie sunąć po kolejnych rysunkach: jelenia, szczura oraz psa.

- dziękuję.

- mają zaklęcie ochronne. - zaczął nieśmiało lunatyk przesiadając się bliżej blacka. - każdy z nas, znaczy każdy z koralików ma inne zaklęcie w sobie. będziemy cię chronić łapo, nawet jeśli nie będziemy przy tobie. oczywiście jeśli tylko będziesz chciał ją nosić, mogę to jakos wymienić. może breloczek, albo...

został uciszony przez nagłe przytulanie przez syriusza.

- bądź już cicho remus. jest idealnie.

i było, dla całej czwórki cała noc była idealna. zaraz za prezentami przyszedł czas na tort oraz odśpiewanie "sto lat" dla już siedemnastolatka. siedzieli na kocach oraz poduszkach przyniesionych z pokoju wspólnego gryfonów. zajadali się ciastkami oraz grali w najróżniejsze gry. gdzieś koło północy nawet otworzyli małą butelkę ogniste whiskey i tylko remus jęknął niezadowolony na ten widok, jednak także chętnie pił z przyjaciółmi. w końcu to była tylko zabawa. a on chciał by każdy dobrze się bawił, zwłaszcza czarnooki przyjaciel, który od czasu do czasu dotykał jakby już naturalnie swojej bransoletki na lewym nadgarstku.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro