Prolog
Królewski ogród wyglądał pięknie jak nigdy przedtem. Na drzewach owocowych, które rozkwitały, powieszono białe lampiony, w których płonął wieczny ogień. Krzewy, pokryte jasnym kwieciem dodawały uroku. Czarne jak węgiel włosy dziewczyny opadały falami na ramiona, okryte białym kaftanem, spod którego niemal wypływały warstwy sukni, obszytej gdzieniegdzie złotą nicią. Na ramionach kaftana doszyto złote naramienniki, a wszystko dopełniał złoty, szeroki, metalowy pas. Szła z podniesioną głową, jakby była przygotowywana do tej chwili przez całe życie i wiedziała co zaraz ma robić. Nikt by się nie domyślił, że w środku miała ochotę rzucić się w stronę wyjścia z ogrodu i stąd uciec. Niektóre dwórki chwaliły w sposób jaki idzie, powolny, dostojny krok; ona modliła się do bogów, żeby nie skręcić kostki, przez cholerny obcas. Inne dyskutowały o włosach, które wyglądały jakby były zaczarowane; ona miała ochotę zarzucić je do tyłu, a najlepiej zapleść w warkocz, gdyż tylko gdy zawiał lekki wiatr, niektóre kosmyki nachodziły na jej oczy. Kolejne rozmawiały o jej ubiorze, który prezentował się idealnie; ona marzyła, aby wrócić do swoich komnat i przebrać się jak najszybciej i zdjąć za ciasny gorset. Generał, który stał obok kapłana patrzył na nią z dumą, że mimo młodego wieku miała tak wielką wiedzę na temat strategii i wojska, którą to wykazała poprzedniego dnia; ona nie przyznała się, że cały dzień spędziła na czytaniu i douczaniu się na ten temat aby tylko się nie ośmieszyć. No i wreszcie on, chłopak stał niemal na baczność, on jako jedyny nie zwracał uwagi na jej wygląd, krok czy wiedzę. Dla niego liczyła się po prostu ona, gdy ich wzrok ostatecznie się spotkał, ogarnęło go uczucie chłodu, jego instynkt podpowiadał, że coś jest nie tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro