Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

88. Piasek, woda i trochę zazdrości [+18]

Nie wiem, dlaczego zawsze to ja muszę być tą, która wszystko organizuje. Kastiel, jak zwykle, siedział w salonie i bawił się z dziećmi, podczas gdy ja biegałam po domu jak szalona, upewniając się, że o niczym nie zapomnieliśmy. Walizki były już spakowane, ale gdzieś w głowie miałam przeczucie, że coś się jeszcze wymknie spod kontroli.

- Kastiel, naprawdę? - zawołałam, zerkając na niego z kuchni, gdzie próbowałam zmieścić jeszcze kilka przekąsek do torby podręcznej. - Czy nie mógłbyś mi pomóc?

- Pomagam! - odpowiedział z niewinnym uśmiechem, unosząc Aarona w górę, żeby zrobił małe "samolocikowe" okrążenie wokół salonu. Maluch piszczał z radości, a Lottie biegała za nimi, sama rozstawiając ręce i udając, że też jest samolotem.

- Naprawdę? - spytałam, wyciągając paszporty z szuflady i sprawdzając po raz trzeci, czy wszystkie są na miejscu. - Aaron na pewno potrzebuje teraz akrobacji lotniczych?

- Przygotowuję go psychicznie na jego pierwszy lot - odparł Kastiel z powagą, co wywołało u mnie tylko wywrócenie oczami.

Wróciłam do swojej checklisty, ale kątem oka zauważyłam, że Kastiel posadził Aarona na podłodze, żeby chwilę odpocząć. Maluch natychmiast wykorzystał okazję, by rozpocząć eksplorację. Raczkował energicznie, a jego celem, jak się okazało, było legowisko Pancake'a.

- O nie, Aaron, nie tam - rzuciłam ostrzegawczo, ale on już dotarł do celu i zaczął grzebać w stosie psich zabawek. Pancake leżał obok, wyraźnie zdezorientowany, ale zbyt leniwy, by cokolwiek z tym zrobić.

Aaron wyciągnął z legowiska kolorową, gumową kość i natychmiast zaczął ją ściskać. Piłka zapiszczała głośno, co wywołało salwę jego śmiechu.

- Aaronku, to nie dla ciebie! - powiedziała z powagą Lottie, kucając obok niego. Złapała go delikatnie za rączkę, zanim zdążył wziąć zabawkę do buzi. - To zabawki Pancake'a, a nie twoje - dodała, odstawiając piłkę na bok i podając Aaronowi jego własną grzechotkę. - Masz, baw się tym, bo inaczej Pancake się obrazi, że dotykałeś jego rzeczy.

Aaron spojrzał na nią z ciekawością, jakby próbował zrozumieć, co właściwie zrobił źle, ale ostatecznie wziął grzechotkę i zaczął nią potrząsać.

- Lottie, kochanie, dziękuję - powiedziałam, podchodząc, by odłożyć kilka ostatnich rzeczy do walizki. - Pomagasz mi dzisiaj bardziej, niż twój tata.

- Hej, słyszałem to! - Kastiel rzucił z przekąsem, z kanapy, gdzie już zdążył wygodnie usiąść.

***

Lot samolotem, ku mojemu zaskoczeniu, minął szybciej, niż się spodziewałam. Między kołysaniem Aarona, który na szczęście przespał większość podróży, a zabawianiem Lottie jej kolorowankami i przekąskami, czas po prostu uciekł. Kastiel co chwilę rzucał żartami, próbując rozbawić Lottie, która śmiała się tak głośno, że kilka osób w rzędach przed nami z uśmiechem odwróciło głowy. Aaron obudził się dopiero podczas lądowania, patrząc na nas swoimi dużymi, zaciekawionymi oczami, jakby zastanawiał się, co właściwie się dzieje.

Kiedy wreszcie wysiedliśmy, czułam zmęczenie, ale też ulgę - udało nam się bez większych dramatów. Wakacje oficjalnie się zaczęły.

Kiedy dotarliśmy do hotelu, poczułam, jak zmęczenie podróżą ustępuje miejsca ekscytacji. Kastiel, jak to Kastiel, postarał się, żebyśmy mieli wakacje jak z marzeń. Hotel był luksusowy - jasne marmurowe posadzki lśniły w popołudniowym słońcu, a przy wejściu powitała nas uśmiechnięta obsługa z orzeźwiającymi napojami. Lottie, trzymając w ręce sok z pomarańczy, rozglądała się dookoła z otwartymi ustami, jakby próbowała ogarnąć ogrom lobby z wysokim sufitem, kryształowymi żyrandolami i widokiem na błękitne morze przez panoramiczne okna.

Kiedy dotarliśmy do naszego apartamentu, zaniemówiłam. Przestronny salon z ogromnymi oknami prowadził na taras z prywatnym basenem, który niemal stapiał się z widokiem na morze. Białe leżaki, drewniana pergola z delikatnie powiewającymi zasłonami i niewielki stół z ustawionymi już owocami sprawiały, że miejsce wyglądało jak z katalogu. Słońce zalewało wszystko ciepłym blaskiem, a powietrze pachniało morską bryzą.

Lottie, oczywiście, jako pierwsza wybiegła na taras. Piszczała z radości, pokazując nam basen i próbując przekonać Kastiela, żeby natychmiast pozwolił jej się wykąpać. Aaron na moich rękach wyglądał na zdezorientowanego, ale wyraźnie zaciekawionego otoczeniem - jego oczy zatrzymały się na falującym błękicie wody, a małe rączki wyciągnęły się w stronę basenu, jakby chciał go dotknąć. Posadziłam go na podłodze, żeby mógł trochę pozwiedzać.

- Mamo, mamo, zobacz! Ten basen jest tylko dla nas! - Lottie krzyknęła z entuzjazmem, biegnąc z powrotem do środka. - Czy mogę teraz pływać?

- Może najpierw się rozpakujemy? - odpowiedziałam, śmiejąc się z jej niecierpliwości.

Kastiel postawił walizki w kącie i objął mnie ramieniem, całując delikatnie w skroń.

- Wiedziałem, że ci się spodoba - powiedział z uśmiechem, spoglądając na mnie, a potem na dzieci. - Tylko spójrz na nich. Już wiedzą, że to będą najlepsze wakacje.

Nie mogłam się z nim nie zgodzić.

- Myślisz, że uda nam się trochę odpocząć? - zapytałam z lekkim uśmiechem.

- Z nimi? Nie licz na to - odpowiedział, śmiejąc się, gdy Aaron zaczął ciągnąć firankę.

- Nie, nie, Aaronku, firanki zostają na miejscu - powiedziałam, sięgając po niego, ale ten tylko spojrzał na mnie z figlarnym uśmiechem i zaczął raczkować w stronę siostry.

***

Gorące greckie słońce świeciło wysoko na bezchmurnym niebie, kiedy dotarliśmy na plażę należącą do luksusowego beach clubu. Wzdłuż szerokiej, piaszczystej plaży rozstawione były eleganckie, białe leżaki z miękkimi materacami, a nad nimi rozpościerały się pergole z powiewającymi delikatnie lnianymi zasłonami, dającymi przyjemny cień. Drewniane pomosty prowadziły od głównej strefy klubu do mniejszych, bardziej intymnych zakątków z prywatnymi altanami.

Obsługa w idealnie skrojonych uniformach poruszała się po plaży z tacami pełnymi orzeźwiających drinków i talerzami z owocami morza, a delikatna muzyka płynęła z ukrytych głośników, tworząc atmosferę luksusu i relaksu.

Lottie pędziła przodem, wymachując swoim kolorowym wiaderkiem i łopatką, pełna energii i gotowości do rozpoczęcia swojej plażowej przygody. W jej oczach widać było ekscytację, jakby plaża była ogromnym placem zabaw, czekającym tylko na nią.

Aaron siedział na moich rękach, wiercąc się z ekscytacją. Jego małe rączki wyciągały się w stronę siostry, jakby chciał do niej dołączyć, gdyby tylko potrafił już chodzić. Kastiel szedł za nami, dźwigając torbę tak dużą, że mogła pomieścić połowę naszego dobytku.

- Spakowałaś tam cały nasz dom? - rzucił z uśmiechem, spoglądając na mnie z przymrużonymi oczami.

- Oczywiście. To wszystko są „absolutnie niezbędne" rzeczy - odparłam, unosząc brew. - Chyba że chcesz tłumaczyć Lottie, dlaczego zapomnieliśmy jej okularków do pływania, albo szukać sklepu, żeby kupić krem przeciwsłoneczny.

Usiedliśmy na eleganckich, białych leżakach pod pergolą, która rzucała delikatny cień, idealny na tak upalny dzień. Lottie natychmiast przysypała swoje stopy piaskiem, śmiejąc się sama do siebie, podczas gdy ja zaczęłam wyciągać z torby wszystko, co przygotowałam - butelki z wodą, przekąski, ręczniki i oczywiście krem przeciwsłoneczny.

- Lottie, chodź tutaj - zawołałam, unosząc krem w dłoni.

- Ale mamo, ja nie potrzebuję kremu! - zaprotestowała, robiąc minę, jakby to było największe nieszczęście, jakie mogło ją spotkać.

- Szarlotko, to nie podlega dyskusji - odpowiedziałam stanowczo, przyciągając ją do siebie i zaczynając wcierać krem w jej ramiona i plecy. - Chyba nie chcesz wrócić do hotelu z poparzeniami?

Lottie westchnęła teatralnie, ale pozwoliła mi nałożenie kremu, choć jej mina wyrażała całą frustrację czterolatki, zmuszonej do chwilowego przerwania zabawy.

Aaron, w międzyczasie, wylądował w ramionach Kastiela. O dziwo, nasz był znacznie bardziej cierpliwy od siostry - może dlatego, że nie miał jeszcze możliwości ucieczki.

- Gotowe - ogłosiłam, gdy Lottie w końcu została wypuszczona i pobiegła z powrotem na piasek, by kopać dołki w poszukiwaniu, jak sama twierdziła, „ukrytych skarbów".

- To co? - Kastiel spojrzał na mnie z uśmiechem. - Zabieram ich do wody. Ty sobie odpocznij, bo widzę, że aż za bardzo wszystko starasz się kontrolować. Jesteś na wakacjach, kochanie!

- Bardzo śmieszne - rzuciłam, ale uśmiechnęłam się lekko.

- Tylko stwierdzam fakt - odparł niewinnie, podnosząc Aarona i układając go sobie na biodrze. Drugą ręką złapał Lottie za dłoń, jak na prawdziwego tatę przystało.

- Tylko się nie oddalajcie! - zawołałam za nim.

- Tak jest, mamo! - odpowiedział z tym swoim sarkastycznym uśmiechem, który sprawiał, że miałam ochotę rzucić w niego klapkiem.

Patrzyłam, jak Kastiel idzie w stronę wody, niosąc Aarona, a Lottie podskakuje wokół niego, śmiejąc się i wskazując na fale. Kiedy dotarli do brzegu, Kastiel postawił Aarona na piasku i pomógł mu poczuć wodę na stópkach, co wywołało u malucha salwę radosnych pisków.

Zostałam sama na leżaku, z książką i chłodną butelką wody w ręce. Z ulgą rozciągnęłam się na miękkim materacu, pozwalając, by ciepłe promienie słońca delikatnie mnie ogrzewały. Wreszcie cisza - żadnych krzyków, żadnych pytań, żadnych obowiązków.

Zanurzyłam się w lekturze, ale nie minęło dużo czasu, zanim poczułam czyjś cień padający na moją twarz. Podniosłam wzrok i zobaczyłam znajomego młodego Greka. Plakietka przypięta do jego koszuli oznajmiała, że nazywa się ,,Aris". Trzymał w rękach kieliszek, w którym znajdował się elegancko udekorowany, różowy drink.

- Kalimera - przywitał się, uśmiechając się z wdziękiem, który mógłby roztopić lody na biegunie. - Przygotowałem coś specjalnego dla ciebie.

Uniosłam brew, spoglądając na niego z lekkim zaskoczeniem.

- Emm... To chyba pomyłka. Niczego nie zamawiałam.

- Żadna pomyłka. To prezent. Na koszt firmy - odparł, zerkając na mnie, jakby to, co mówił, było najzupełniej naturalne.

Przez chwilę wahałam się, a potem uśmiechnęłam grzecznie i sięgnęłam po portfel.

- To bardzo miłe, ale przyjmij chociaż napiwek za fatygę - zaproponowałam.

Aris pokręcił głową, wciąż uśmiechnięty.

- Nie śmiałbym wziąć czegokolwiek od tak pięknej kobiety. Sam twój uśmiech jest wystarczającą nagrodą.

Zmieszałam się lekko, próbując utrzymać neutralny wyraz twarzy.

- To... naprawdę uprzejme, ale... nie piję. Mam półrocznego syna, który ...

- Jesteś mamą? - przerwał mi, jego wyraz twarzy zmienił się w coś na kształt szczerego zaskoczenia. - Niewiarygodne. Myślałem, że jesteś studentką.

Jego komplement był tak otwarty, że przez moment nie wiedziałam, jak zareagować. Z jednej strony byłam rozbawiona, z drugiej - cała sytuacja wydawała się mocno absurdalna. Pokręciłam głową z lekkim uśmiechem i spojrzałam w stronę Kastiela, który w tym czasie z Lottie i Aaronem bawił się w falach. "Idealny moment, żeby wrócił i uratował mnie z tego dziwnego przedstawienia" - pomyślałam, ale mój mąż był zbyt zajęty dziećmi.

- Tak, jestem mamą - odpowiedziałam w końcu, starając się mówić spokojnym i rzeczowym tonem. - Mam dwójkę dzieci. I męża - dodałam bardzo wyraźnie, akcentując ostatnie słowo, aby rozwiać wszelkie ewentualne wątpliwości.

Aris zdawał się w ogóle tym nie przejmować. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i spojrzał na mnie, jakby kompletnie ignorując tę część mojej wypowiedzi.

- Dwójka dzieci? - powtórzył z wyrazem szczerego zdumienia, po czym jego wzrok przesunął się w dół, na moją sylwetkę, którą bikini odsłaniało w całej okazałości. - W życiu bym nie powiedział. Wyglądasz niesamowicie.

Zacisnęłam lekko usta, czując mieszankę zażenowania i... no dobrze, delikatnego schlebiania.

- Emmm ... Tak ... w każdym razie, dziękuję - wskazałam na drinka. - To bardzo miłe, ale może ktoś inny się skusi. Ja zostanę przy wodzie.

Aris wzruszył lekko ramionami, wciąż z tym samym niezachwianym uśmiechem.

- Tym razem się nie udało, ale jeśli będziesz czegoś potrzebować, jestem tutaj przez cały dzień.

Patrzyłam, jak odchodzi, starając się zignorować mieszankę rozbawienia i lekkiego zakłopotania. Zerknęłam na morze. Kastiel właśnie podrzucał Aarona w górę, co wywołało salwę śmiechu malucha, a Lottie chlapała ich wodą, śmiejąc się równie głośno.

"Tak, Bree, jesteś na wakacjach" - pomyślałam, biorąc głęboki oddech i próbując wrócić do książki.

***

Następnego dnia postanowiliśmy trochę pozwiedzać, więc wybraliśmy się na wycieczkę do urokliwego miasta na wyspie. Kastiel zaproponował, że wynajmiemy samochód, co w teorii miało być wygodniejsze, ale w praktyce oznaczało kilka postojów na drodze - raz po przekąski, raz po to, żeby Lottie mogła „koniecznie zobaczyć te kwiaty", i jeszcze raz, kiedy Aaron zdecydował, że fotelik nie jest już miejscem, w którym chce spędzać czas.

Gdy w końcu dotarliśmy do miasta, od razu poczułam, jak jego atmosfera mnie oczarowuje. Wąskie uliczki, bielone ściany budynków ozdobione fioletowymi bugenwillami i kamienne schody prowadzące w nieznane, wszystko to wyglądało jak z pocztówki. Nad naszymi głowami rozciągały się sznury z praniem, a gdzieś w oddali słychać było melodię greckiej muzyki.

- Ach, tylko popatrz na to - westchnęłam, zatrzymując się, by chłonąć widok. - Czuję się jak w musicalu. Aż mam ochotę śpiewać piosenki Abby i... - zawahałam się teatralnie. - Może przespać się z trzema facetami, żeby potem nie wiedzieć, kto jest biologicznym ojcem mojej córki - dodałam, wyraźnie żartując.

Kastiel spojrzał na mnie z uniesioną brwią, udając oburzenie.

- O ile pamiętam, już masz córkę, i wątpię, żeby brakowało ci tej wiedzy - odpowiedział sucho, ale w jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia. - Poza tym, pamiętaj, że nie wszyscy na tej wyspie zgodzą się, żeby tańczyć z tobą do "Dancing Queen" w centrum miasta. Raczej wzięliby cię za wariatkę.

Rozbawiona jego odpowiedzią, wybuchnęłam śmiechem. Lottie, która szła obok nas, spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami, wyraźnie próbując zrozumieć, co takiego było w tym wszystkim zabawnego.

- Co to jest "Dancing Queen"? - zapytała, marszcząc nosek, po czym rozejrzała się ciekawie po mijanych sklepikach. - I co to znaczy ,,przespać się z kimś", mamusiu?

Kastiel posłał mi rozbawione spojrzenie, które mówiło: ciekawe jak sobie z tym poradzisz.

- Eee... to znaczy spać w jednym łóżku, kochanie - odpowiedziałam, modląc się, by nie drążyła tematu.

- Tak jak ty przesypiasz się codziennie z tatusiem?

- Mhm - potwierdziłam, jednocześnie próbując zachować powagę.

- To dlaczego chciałaś spać z trzema? Przecież to nie jest wygodne - stwierdziła z powagą, a ja niemal parsknęłam śmiechem.

- To był żart, Lottie. Dorosły żart. Nie musisz się tym przejmować - powiedziałam szybko, zerkając na Kastiela, który ledwo powstrzymywał śmiech.

- Mamo, twoje żarty są dziwne - stwierdziła Lottie, wzruszając ramionami. Potem, jak gdyby nigdy nic, pobiegła do pobliskiego stoiska z ręcznie robionymi bransoletkami, zostawiając mnie z moim mężem, który teraz śmiał się już bez skrępowania.

Reszta dnia upłynęła na beztroskim spacerowaniu po mieście. Przeglądaliśmy lokalne stragany, robiliśmy zdjęcia i próbowaliśmy tradycyjnych przekąsek. Aaron zachwycał się mijanymi kotami, a Lottie kupiła pamiątki dla dziadków, a nawet dla Pancake'a, który został w domu pod opieką Gabina.

Na koniec usiedliśmy w małej tawernie na obrzeżach placu. Kastiel zamówił ryby z grilla, a ja spróbowałam moussaki - wszystko było świeże i pyszne. Lottie, mimo wcześniejszych oporów, odważyła się spróbować oliwek i uznała je za „dziwnie smaczne", a Aaron zasnął w swoim wózku, z główką opartą na kolorowej poduszce, którą kupiliśmy wcześniej.

***

Wieczorem, po pełnym wrażeń dniu, cała nasza rodzina wróciła do hotelu. Aaron, wyczerpany przygodami na wyspie, zasnął w wózku jeszcze zanim zdążyliśmy wejść do windy. Jego spokojna twarz i delikatne oddechy były idealnym dowodem na to, że to był dla niego pełen emocji dzień.

Lottie z kolei, mimo długiej wycieczki, zdawała się tryskać energią. Ledwo zdążyliśmy zejść na hotelową kolację, a ona już wypatrzyła grupkę dzieci biegających po patio przy restauracji. Nim zdążyłam otworzyć usta, by coś powiedzieć, spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.

- Mamusiu, mogę się z nimi pobawić? Proszę, proszę, proszę! - zapytała, już robiąc kilka kroków w stronę dzieci, jakby była pewna, że pozwolę.

- Dobrze, ale nie odchodź za daleko i wracaj, jak cię zawołamy, dobrze? - odpowiedziałam z uśmiechem, bo doskonale wiedziałam, że i tak bym jej nie zatrzymała.

- Dziękuję, jesteś najlepsza! - zawołała przez ramię i w podskokach dołączyła do grupki nowych znajomych.

Kiedy Lottie zniknęła w tłumie rozbawionych dzieci, Kastiel uśmiechnął się i wyciągnął rękę, by delikatnie ścisnąć moją.

- Wygląda na to, że dzisiaj kolacja będzie tylko dla nas - zauważył, z nutą zadowolenia w głosie.

Zajęliśmy stolik na tarasie, skąd rozciągał się widok na rozświetloną promenadę. Lekka muzyka na żywo i zapach świeżych ziół unoszący się z kuchni tworzyły idealny nastrój.

- Nie licząc śpiącego Ronniego ... - wskazał na naszego synka w wózku. - ... można by poudawać, że jest jak za starych czasów. Tylko ty i ja. Żadnych pytań w stylu „Co to znaczy przespać się z kimś?" - dodał z lekkim uśmiechem, patrząc na mnie z wyraźnym rozbawieniem.

Oparłam się na ręce i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.

- Pamiętasz te wieczory, kiedy byliśmy młodsi? - zapytałam. - Kolacja oznaczała zamówienie pizzy o północy i oglądanie horrorów na kanapie, zamiast siedzenia w eleganckiej restauracji z widokiem na morze.

Kastiel uśmiechnął się szeroko i nachylił się nieco do przodu, opierając łokcie na stole.

- Jak mógłbym zapomnieć? - powiedział, jego głos stał się niższy i cieplejszy. - Zwykle kończyło się na tym, że wcale nie oglądaliśmy filmu.

Spojrzał na mnie sugestywnie, a jego palce musnęły moją dłoń.

- Krzyczałaś, ale nie ze strachu - dodał z uśmiechem, a w jego oczach pojawił się ten znajomy błysk, który zawsze sprawiał, że czułam motyle w brzuchu, nawet po tych wszystkich latach.

Poczułam, jak ciepło rozlewa się na moje policzki, ale zamiast odwrócić wzrok, przygryzłam lekko wargę i uśmiechnęłam się.

- Tak, pamiętam - przyznałam, próbując nie wybuchnąć śmiechem. - Pamiętam dokładnie, jak wtedy pizza zdążyła wystygnąć, a horror kończył się bez naszej uwagi.

Kastiel roześmiał się cicho, ale jego spojrzenie nie opuszczało moich oczu.

- Może powinniśmy kiedyś zrobić sobie powtórkę? - zapytał półżartem, lecz w jego głosie pobrzmiewała nuta szczerości.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, naszą rozmowę przerwał kelner, który pojawił się przy naszym stoliku z misternie udekorowanym deserem. Był to czekoladowy mus, obłożony świeżymi owocami i ozdobiony delikatną chrupiącą dekoracją w kształcie serca. Wyglądało to jak coś, co równie dobrze mogłoby być prezentowane w muzeum, zamiast na talerzu.

- Proszę, to dla pani - powiedział z uśmiechem, stawiając deser przede mną.

Spojrzałam na niego, zaskoczona.

- Ale ja niczego nie zamawiałam - odpowiedziałam, spoglądając raz na kelnera, raz na Kastiela, który właśnie unosił brwi w wyrazie, który mogłam opisać tylko jako mieszankę zdziwienia i... irytacji?

Kelner uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Proszę potraktować to jako prezent od restauracji - dodał, wykonując lekki ukłon, i zniknął, zanim zdążyłam cokolwiek więcej powiedzieć.

Kiedy tylko zniknął z pola widzenia, Kastiel odchylił się na krześle, założył ręce na piersi i spojrzał na mnie z czymś, co wyglądało jak oburzenie.

- No proszę, pani Brianno Veilmont. Czy coś chciałabyś mi powiedzieć? - zapytał, mrużąc oczy.

- Co masz na myśli? - rzuciłam, jeszcze bardziej zdezorientowana.

- Co mam na myśli? - powtórzył z nutą teatralności w głosie. - Ot tak dostajesz deser od przystojnego kelnera, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Nie wydaje ci się to trochę... podejrzane? Mam zacząć się martwić?

Parsknęłam śmiechem, spoglądając na niego z niedowierzaniem.

- Kastiel, nie wygłupiaj się. To pewnie jakaś promocja albo miły gest ze strony restauracji - powiedziałam, wzruszając ramionami i sięgając po łyżeczkę.

Kastiel jednak wyraźnie nie zamierzał na tym poprzestać. Pochylił się do przodu, wciąż patrząc na mnie z udawaną podejrzliwością.

- Nie mów, że nie zauważyłaś, jak cię obserwował - mruknął. - To nie była żadna promocja. Ty po prostu masz swój sposób na uwodzenie kelnerów.

Zatrzymałam łyżeczkę w połowie drogi do deseru i spojrzałam na niego zszokowana.

- Co?! Uwodzenie kelnerów? Oszalałeś? Nic nie zrobiłam!

- No właśnie o tym mówię - ciągnął, rozkładając ręce. - Nawet nie musisz nic robić, a oni przynoszą ci desery.

Przez chwilę patrzyłam na niego z niedowierzaniem, a potem cicho się zaśmiałam.

- Kas, błagam cię. To absurdalne! - odparłam, kręcąc głową.

- Absurdalne? - powtórzył, unosząc brew. - Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. Jesteś MILF-em, Bree.

- Czym ja niby jestem?! - zapytałam z niedowierzaniem, próbując stłumić śmiech.

Kastiel wydawał się całkowicie poważny, ale w jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia.

- MILF-em - powtórzył. - Takim, którego uwielbiają kelnerzy. Spójrz na siebie. Piękna kobieta, mama dwójki dzieci, która wygląda jak milion dolarów. Nic dziwnego, że podają ci desery gratis.

Pokręciłam głową, wciąż nie mogąc powstrzymać śmiechu.

- Ty naprawdę czasem mówisz rzeczy, które są kompletnie szalone.

- Może i szalone, ale nie zaprzeczysz, że to prawda - rzucił z uśmiechem, opierając się wygodniej na krześle.

Sięgnęłam po deser i nabrałam odrobinę musu na łyżeczkę, ale Kastiel nieoczekiwanie zabrał mi talerz sprzed nosa.

- Hej! To moje! - zaprotestowałam, ale on już zajadał deser z przesadnym zachwytem.

- Tak, tak, twoje - rzucił nonszalancko, oblizując łyżeczkę. - Muszę przyznać, że bycie mężem seksownej kobiety ma swoje plusy. Darmowe desery są całkiem niezłe.

***

Kolacja powoli zmierzała ku końcowi, a na tarasie zaczęła rozbrzmiewać żywa, rytmiczna muzyka, której dźwięki natychmiast wypełniły ciepłe, wieczorne powietrze. Grupa tancerzy ubranych w tradycyjne greckie stroje pojawiła się w centrum przestronnego parkietu. Goście hotelowi zaczęli zbierać się wokół, tworząc krąg ciekawskich widzów. Śmiechy i brawa unosiły się w powietrzu, a atmosfera stawała się coraz bardziej radosna.

Muzyka nagle zmieniła rytm na bardziej skoczną. Tancerze, zachęceni okrzykami widzów, zaczęli wyciągać gości na parkiet. Najpierw wyciągnięto parę młodych turystów, którzy, choć początkowo nieco skrępowani, szybko wpadli w rytm. Kolejne osoby dołączały, a atmosfera stawała się coraz bardziej spontaniczna i pełna życia.

To właśnie wtedy zauważyłam znajomą sylwetkę. Aris, w białej koszuli z lekko podwiniętymi rękawami, stał pośród tłumu. Opierał się o jedną z kolumn, ale jego wzrok nieprzerwanie kierował się w moją stronę. Uniósł lekko brwi, a na jego twarzy pojawił się ten nieodłączny, pewny siebie uśmiech. Udałam, że go nie widzę. A u Kastiela zadział chyba jakiś radar, bo zauważył to.

- Znasz go? - zapytał, unosząc brew i wskazując Arisa lekkim ruchem głowy. - Dziwnie się patrzy.

- Tak... Nie do końca - odpowiedziałam niechętnie, spuszczając wzrok na stół. - Jest barmanem. Wczoraj na plaży przyniósł mi drinka i... zagadał.

Kastiel spojrzał na mnie uważnie, jakby czekał na rozwinięcie tej historii. W jego spojrzeniu kryła się mieszanina ciekawości i czegoś jeszcze - może lekkiej zazdrości.

- Nie wspomniałaś o tym - zauważył spokojnie, ale ton jego głosu był nieco bardziej poważny niż zazwyczaj.

- Och, proszę cię - machnęłam ręką, próbując bagatelizować całą sytuację. - To było zupełnie nic. Przyniósł drinka, pogadaliśmy chwilę i tyle.

- Pogadaliście chwilę, a on teraz gapi się na ciebie tak, jakbyś była jedyną osobą w tym hotelu - rzucił z lekkim uśmiechem, choć w jego głosie wciąż pobrzmiewał cień sceptycyzmu.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, muzyka ponownie zmieniła rytm, a Aris ruszył w moją stronę. Jego krok był pewny, a uśmiech nie opuszczał jego twarzy. Przez chwilę miałam nadzieję, że może skieruje się do kogoś innego, ale kiedy stanął przy naszym stole, nie miałam już żadnych wątpliwości.

- Χορεύουμε; - zapytał, wyciągając rękę w moją stronę. Nie czekając na moją reakcję, dodał po angielsku: - Zatańczysz ze mną?

- Nie, dzięk....

- Idź, kochanie - rzucił tonem tak spokojnym, że trudno było wyczuć, czy żartuje, czy prowokuje. Na jego twarzy pojawił się delikatny, ale jakże wymowny uśmiech. - Przecież uwielbiasz tańczyć.

Otworzyłam usta, gotowa odmówić, ale zanim zdążyłam wydusić choćby słowo, Grek odezwał się pierwszy.

- To będzie tylko jeden taniec - powiedział uspokajająco, choć trudno było nie zauważyć, jak bardzo jego słowa były skierowane bardziej do Kastiela niż do mnie.

- Oby - rzucił Kastiel z pozorną beztroską, opierając się wygodnie o oparcie krzesła. - Tylko pamiętaj, żeby jej nie zmęczyć. Mamy jeszcze kilka własnych planów na wieczór - dodał, a jego ton był tak spokojny, że niemal przemykała w nim nuta ironii.

Spojrzałam na Kastiela, jakby prosząc go wzrokiem, by nie robił z tego większego przedstawienia, ale on tylko kiwnął głową w stronę Arisa, jakby zachęcając mnie, bym przyjęła zaproszenie.

- Okej ... Tylko jeden taniec - mruknęłam i wstałam z krzesła. Skoro tak chce się bawić, to nie odmówię mu tej satysfakcji.

Nim zdążyłam pomyśleć o tym, co się właściwie dzieje, Aris poprowadził mnie w stronę parkietu, a jego dłoń delikatnie, choć zdecydowanie, spoczęła na moich plecach.

Muzyka była żywa, a kroki taneczne proste, ale Aris szybko przesuwał granice. Nachylał się coraz bliżej, jego pewność siebie stawała się coraz bardziej widoczna.

- Twój mąż chyba nie jest zadowolony - zauważył z uśmiechem.

- Tym bardziej powinniśmy skończyć - odpowiedziałam stanowczo, próbując odsunąć się od niego.

Zanim jednak mogłam to zrobić, tancerz obrócił mnie i zatrzymał w efektownym zanurzeniu. Publiczność nagrodziła nas oklaskami, ale kątem oka zauważyłam Kastiela.

Jego twarz była wykrzywiona gniewem, a ruchy szybkie i zdecydowane. Podszedł do nas, ignorując spojrzenia gości.

- Dziękuję, ale moja żona skończyła już tańczyć - oznajmił, chwytając mnie za rękę.

Aris uniósł ręce w geście kapitulacji, lecz jego wyraz twarzy pozostał arogancki. Kastiel, nie zważając na nic, odprowadził mnie do stolika.

- Wracamy - powiedział krótko, chwytając wózek Aarona i wołając Lottie.

Nie odważyłam się protestować.

W milczeniu przemierzaliśmy korytarze hotelu, a echo naszych kroków odbijało się od ścian. Kastiel jedną ręką prowadził wózek z Aaronem, drugą trzymał Lottie.

Kiedy wróciliśmy do pokoju, Kastiel milczał, a napięcie między nami zdawało się wypełniać całą przestrzeń. Bez słowa zajął się dziećmi - najpierw ułożył Aarona w łóżeczku, delikatnie poprawiając jego kocyk, a potem poszedł do pokoju Lottie, by upewnić się, że jest spokojna i gotowa do snu. Patrzyłam na niego z lekkim rozbawieniem, ale i z irytacją. Był zazdrosny, to było oczywiste, choć sam mnie w to wplątał.

- Kastiel... - zaczęłam, gdy wrócił do salonu i zamknął drzwi za sobą. 

- Co? - rzucił, ale jego ton był zaskakująco spokojny. Nie gniewny, nie zimny. Po prostu opanowany. To jednak tylko wzmagało moje napięcie, bo wiedziałam, że ten spokój to fasada, pod którą kryje się coś więcej. Rozpiął koszulę, zanim odwrócił się w moją stronę.

- Możesz mi wyjaśnić, co to właściwie było? - zapytałam, próbując zabrzmieć równie spokojnie, choć czułam, że moje emocje lada moment eksplodują. - Pozwoliłeś mi tańczyć z nim, a potem robisz scenę?

- Scenę? - Powtórzył z niedowierzaniem, jakby to słowo było czymś absurdalnym. - To nie ja robiłem scenę, tylko on. A ty... - urwał na chwilę, wbijając we mnie wzrok, od którego poczułam się jakby przeniknięta na wskroś. - Ty po prostu mu na to pozwoliłaś.

- Ja?! To był twój pomysł! - oskarżycielsko uniosłam palec.

Zdjął koszulę, rzucił ją na oparcie krzesła i wyszedł na taras, zostawiając otwarte drzwi. Przez chwilę stałam w miejscu, zastanawiając się, czy powinnam go zostawić samego, ale po chwili ciekawość i złość wygrały.

Wyjrzałam na taras, by zobaczyć, jak bez wahania wskakuje do naszego prywatnego basenu. Woda z pluskiem rozprysnęła się na boki, a on, zupełnie niewzruszony, zaczął pływać tam i z powrotem, jakby próbując wyładować swoją frustrację.

- Naprawdę? - rzuciłam, opierając się o framugę drzwi i krzyżując ręce na piersi. - Teraz będziesz udawał obrażonego męża?

Nie odpowiedział od razu. Dopiero po chwili, zatrzymując się przy brzegu, spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.

- Nie udaję - jego głos był chłodny, ale niepozbawiony emocji. - Po prostu myślę o tym, jak świetnie bawiłaś się z tamtym Grekiem.

- Proszę cię - westchnęłam, wychodząc na taras. - To był jeden taniec, Kastiel. I, tak na marginesie, to ty mnie do tego zmusiłeś, rzucając swoje „przecież uwielbiasz tańczyć". Więc jeśli ktoś tu powinien być zły, to ja, bo zrobiłeś ze mnie widowisko dla własnej satysfakcji.

- Zmusiłem cię? - prychnął, unosząc brew. - Nie wyglądałaś na specjalnie niezadowoloną.

- Poważnie? - zapytałam, starając się powstrzymać śmiech. - Chcesz teraz grać zazdrosnego męża, bo jakiś facet poprosił mnie do tańca? Nie bądź śmieszny, Kassi.

- Cieszę się, że cię to bawi - odpowiedział z przekąsem, odpychając się od brzegu i robiąc kolejny leniwy ruch w wodzie.

- Och, przestań - powiedziałam, siadając na krawędzi basenu. Zsunęłam sandały i zanurzyłam stopy w wodzie, patrząc, jak unika mojego wzroku. - Wiesz dobrze, że dla mnie liczy się tylko jeden facet.

Tym razem spojrzał na mnie, ale w jego oczach wciąż było coś niedopowiedzianego.

- Tak? Bo z mojej perspektywy wyglądało to inaczej - mruknął.

- Naprawdę muszę ci to udowadniać? - zapytałam, przechylając głowę na bok. - Moje największe dwa dowody śpią teraz w pokoju obok.

Nie odpowiedział, ale jego spojrzenie mówiło wszystko. Wzruszyłam ramionami, po czym bez chwili namysłu zsunęłam sukienkę przez głowę, odrzuciłam ją na bok i wskoczyłam do wody. Kastiel uniósł brew, ale nie zdążył zareagować, bo już znalazłam się tuż obok niego.

- Wystarczy - powiedziałam, kładąc dłonie na jego ramionach. - Żaden Grek, ani żaden inny facet, nikt nie ma dla mnie znaczenia. Rozumiesz?

Nie zdążył odpowiedzieć, bo zanim się obejrzał, przysunęłam się bliżej i pocałowałam go. Początkowo wydawał się zaskoczony, ale po chwili odwzajemnił pocałunek, obejmując mnie ramionami.

- Lepiej? - zapytałam, kiedy oderwaliśmy się od siebie.

- Jeszcze nie - odpowiedział z nieco łobuzerskim uśmiechem, który w końcu powrócił na jego twarz. - Ale jesteś na dobrej drodze.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, puścił mnie i odwrócił się, podpływając do krawędzi basenu. Sprawnym ruchem wydostał się na zewnątrz, jakby w ogóle nie musiał wkładać w to żadnego wysiłku. Przez chwilę nie mogłam oderwać od niego wzroku, patrząc jak krople wody spływały po jego ciele.

Jednak zamiast wrócić do środka, Kastiel przeszedł przez taras i usiadł na jednym z wiklinowych foteli. Wyciągnął się wygodnie, opierając głowę o zagłówek i patrząc na mnie z tym samym wyzywającym spojrzeniem, które zawsze doprowadzało mnie do szaleństwa.

Nie musiał nic mówić. Widziałam w jego oczach, że chce, żebym do niego przyszła. Może to była jego forma gry, może po prostu chciał mnie sprawdzić. A może to była jego własna wersja "chcę się z tobą pogodzić". Cicha, bez słów, ale wystarczająco czytelna.

Westchnęłam cicho, udając zirytowanie, choć w rzeczywistości uśmiechałam się w środku.

- Uwielbiasz do robić, prawda? - zapytałam, powoli wychodząc z basenu. Woda skapująca z mojej skóry zostawiała na tarasie mokre ślady, a chłodniejsze powietrze sprawiało, że przeszył mnie lekki dreszcz. - Mam za tobą iść, tylko dlatego, że chcesz pokazać, że jesteś samcem alfa?

Nie odpowiedział. Tylko patrzył na mnie, z tym samym uśmiechem, który wyzywał mnie do zrobienia kolejnego kroku.

Zbliżyłam się do niego, powoli, aż w końcu stanęłam obok fotela, kładąc dłonie na jego ramionach.

- Więc? - zapytałam, pochylając się tak, by nasze twarze były blisko siebie.

Kastiel sięgnął do mojej talii i wciągnął mnie na swoje kolana jednym szybkim ruchem, na tyle zaskakującym, że aż cicho pisnęłam.

- Teraz zaczyna być całkiem nieźle - odpowiedział z tym samym, łobuzerskim uśmiechem, który zawsze oznaczał, że w jego głowie rodzi się jakiś pomysł. - Ale myślę, że możemy to jeszcze poprawić.

- Oh? Na przykład... Tak? - zapytałam prowokacyjnie, klękając między jego nogami na chłodnej, kamiennej posadzce.

Kastiel uniósł brew, wyraźnie zaskoczony, choć nie starał się tego ukryć. Przez chwilę wpatrywał się we mnie, jakby chciał upewnić się, że dobrze zrozumiał, jakie są moje intencje. Jego wyzywający uśmiech powoli zmienił się w coś głębszego, bardziej intensywnego - spojrzenie, które zawsze potrafiło sprawić, że moje serce przyspieszało.

- Bree... - zaczął, a jego głos zdradzał ekscytację. - Co ty wyprawiasz?

- Sprawdzam, czy uda mi się cię udobruchać - odpowiedziałam niewinnie, opierając dłonie o jego kolana. Woda wciąż spływała z moich włosów i skóry, tworząc drobne kałuże na posadzce.

Kastiel patrzył na mnie przez chwilę w ciszy, a w jego oczach pojawiła się mieszanka zaskoczenia i ciekawości. Nie odrywał wzroku, jakby badał każdy mój ruch, każde słowo. W końcu oparł się wygodnie na fotelu, wyciągając przed siebie długie nogi. Wyglądał, jakby chciał zobaczyć, jak daleko się posunę.

- Udobruchać mnie, hm? - rzucił, zadzierając lekko głowę i unosząc brew w wyrazie wyczekującej arogancji. - Możesz spróbować, dziewczynko.

Przesunęłam dłońmi wzdłuż jego kolan, po czym zatrzymałam się wyżej, patrząc mu prosto w oczy. Jego ciało lekko się napięło, ale nie cofnął się ani na moment. Chciał mieć nade mną kontrolę, ale tym razem ja przejęłam inicjatywę.

- Zrobiłam coś, co cię zdenerwowało ... - zaczęłam, celowo przeciągając każde słowo, chcąc wyczuć jego reakcję. - Więc... chyba wypadałoby, żebym jakoś ci to wynagrodziła, prawda?

Nie odpowiedział od razu. Jego wzrok przesuwał się po mnie, od twarzy, przez szyję i dekolt, aż do dłoni, które wciąż spoczywały na jego udach. Jego klatka piersiowa unosiła się w rytmie nieregularnego oddechu, zdradzając więcej niż jakiekolwiek słowa.

- Nie powiem, żebym się nie zgadzał z tą logiką - rzucił w końcu, jego głos był niższy, prowokujący. - Ale muszę przyznać, że ciekawi mnie, jak daleko jesteś gotowa się posunąć.

- Na tyle, żebyś zapomniał, o co właściwie się obraziłeś - szepnęłam z rozmysłem i przesunęłam dłonią w górę jego uda, aż do uwypuklonego miejsca na jego bokserkach.

Kastiel westchnął cicho, a w jego oczach pojawił się ten charakterystyczny błysk. Wzięłam to za pozwolenie i złapałam za gumkę jego bielizny, żeby ją zsunąć. Rzuciłam mu ostatni, wyzywający uśmiech, delikatnie oblizując usta, by upewnić się, że wie, co zamierzam zrobić. Widziałam, jak jego klatka piersiowa unosi się w nieregularnym oddechu.

- Bree... - zaczął, jego głos był niższy, szorstki od napięcia, ale wciąż spokojny. - Wkurwiasz mnie tak samo, jak podniecasz. A to... - urwał, kiedy uniosłam brew, pytająco. - Wiesz, że to, co robisz, jest cholernie niebezpieczne - powiedział, a jego głos przeszedł w coś bardziej intymnego, wręcz ciepłego. - Doprowadzasz mnie do granic.

- A ty mnie, kochanie - wyszeptałam. - I w tym tkwi cała zabawa - odparłam prowokacyjnie, nachylając się bliżej, by subtelnie musnąć ustami jego podbrzusze.

Jego spojrzenie pociemniało, a oddech przyspieszył. Ostatecznie zsunęłam jego bokserki, odsłaniając go całkowicie. Przez chwilę patrzyłam na niego, ciesząc się widokiem jego bezbronności, tej rzadkiej chwili, w której to ja miałam pełną kontrolę. Widziałam, jak jego dłonie zaciskają się na oparciach fotela, jak próbuje utrzymać resztki samokontroli, ale z każdą sekundą traci tę walkę.

Bez dalszego wahania nachyliłam się i musnęłam go wargami, delikatnie, niemal pieszczotliwie. Potem wzięłam go do ust, otaczając go ciepłem i pieczołowicie badając każdy centymetr, powoli, metodycznie, aż jego jęk wyrwał się z głębi gardła.

Jego dłonie szybko odnalazły moje włosy, splatając je w prowizorycznego kucyka, jakby chciał przejąć kontrolę nad tempem. Ale tym razem ja nie zamierzałam oddać pola. Uniosłam spojrzenie na jego twarz, patrząc, jak jego zwykle pewne siebie spojrzenie staje się zamglone, pełne poddania.

- Bree... - jęknął, gdy dodałam do tego ruch dłonią, starannie zsynchronizowaną z ruchem warg. - Ty naprawdę ... Kurwa ... - syknął.

Uśmiechnęłam się do siebie, nie przestając, bo wiedziałam, że dokładnie tego ode mnie chciał. Jego oddechy stawały się coraz płytsze, a ciche jęki wyrywały się z jego ust, kiedy kontynuowałam, skupiając się na każdym szczególe. Czułam, jak jego ciało drży, jak zaczyna tracić kontrolę. Ale nagle jego dłoń zacisnęła się mocniej na moich włosach, wyciągając mnie delikatnie, lecz stanowczo do góry. Jego spojrzenie było ciemne, pełne żaru i czegoś więcej czegoś, co mówiło, że teraz on przejmuje kontrolę.

- Dość - warknął cicho. Nie był wściekły, nie wyglądał też, jakby chciał, żebym przestała na dobre. Ale wyraźnie chciał przejąć inicjatywę.

- Ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo, prawda? - odparłam zaczepnie, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, mimo tego, że jego palce wciąż mocno trzymały mnie za włosy, zmuszając mnie, by patrzeć mu prosto w oczy.

Nie odpowiedział, zamiast tego pociągnął mnie wyżej. Jednym płynnym, pewnym ruchem przesunął mnie na swoje kolana, ustawiając mnie tak, że moje nogi oplatały jego biodra, a nasze twarze były niebezpiecznie blisko siebie. Jego dłonie powędrowały na moją talię, obejmując mnie mocno, jakby chciał upewnić się, że nigdzie się nie wymknę.

- Jeśli myślisz, że tak łatwo ci się poddam, to chyba mnie jeszcze nie znasz - powiedział niskim, szorstkim głosem, jego usta niemal dotykały mojego ucha, a każdy jego oddech przyprawiał mnie o dreszcze. - Teraz to ja decyduję, dziewczynko.

- To ciekawe, bo wygląda na to, że przed chwilą całkiem dobrze szło mi dowodzenie - odpowiedziałam z zadziornym uśmiechem, lekko poruszając biodrami, prowokując go jeszcze bardziej. Jego uchwyt na mojej talii natychmiast się wzmocnił, a jego spojrzenie pociemniało.

- Bree... wymruczał - ostrzegawczo, a jego dłonie zaczęły wędrować po moich plecach i pośladkach. - Masz tak wkurzająco bezczelną naturę, że nawet nie wiem, co mnie bardziej do ciebie przyciąga to, że mnie denerwujesz, czy to, że... - przerwał, gdy ponownie poruszyłam biodrami, celowo ocierając się o niego.

- Mów dalej - zachęciłam, nachylając się bliżej, by nasze usta niemal się zetknęły.

Jego odpowiedzią był głęboki, cichy warkot, który wydobył się z jego gardła, zanim nagle pochylił się i zaczął całować mnie z siłą, która zaparła mi dech w piersiach. Nie było w tym delikatności ani kontroli - całował mnie tak, jakby chciał udowodnić mi, że niezależnie od tego, co planowałam, to on tu rządzi. Jego dłonie zsunęły się niżej, przyciągając mnie jeszcze bliżej, a ja całkowicie poddałam się.

- Doprowadzasz mnie do szału - wyszeptał między pocałunkami, jego czoło oparło się o moje, a oddech wciąż był ciężki, urywany. - Jesteś jednocześnie moim przekleństwem i moim wybawieniem. W jednym momencie jestem przy tobie jak zakochany gówniarz, a w drugim wściekam się o jakiegoś kelnerzyka, do którego się uśmiechnęłaś.

Jego dłoń prześlizgnęła się po moim udzie, wędrując w górę, aż do biodra, gdzie zacisnął palce z wyraźnym ostrzeżeniem. A potem, nie czekając dłużej, wszedł we mnie jednym, mocnym, pewnym ruchem.

- Wiesz, jak mnie wkurwia, kiedy widzę, jak inni cię pożerają wzrokiem? - wycedził przez zaciśnięte zęby, nie przestając. Jego ruchy były intensywne, prawie desperackie, jakby chciał zatrzeć każdy ślad, każdą myśl o tym, że ktoś inny mógłby mnie pragnąć.

- Więc pokaż mi - sprowokowałam go szeptem, a moje paznokcie wbiły się w jego plecy, zostawiając ślady. - Pokaż mi, do kogo należę.

Nie musiałam go dłużej zachęcać. Kastiel nachylił się, przygryzając płatek mojego ucha, a jego dłonie mocniej objęły moje ciało. Byłam no górze, siedziałam na nim, ale to rządził. Jego ruchy stały się szybsze, bardziej zachłanne, a każde nasze zetknięcie wywoływało u mnie dreszcze.

Nie było tu miejsca na czułość. Tylko intensywność, gniew, zazdrość i paląca potrzeba, by zatrzeć wszystkie granice między nami.

I to właśnie zrobił.

Krzyknęłam, a moje ciało wygięło się pod nim. Był głęboko. Brutalnie. Dokładnie tak, jak chciał.

Z trudem złapałam oddech, czując, jak jego gorące dłonie wciąż przesuwają się po moim ciele. Wydawało mi się, że każde jego muśnięcie, każdy gest nieco mnie paraliżuje, a jednocześnie rozgrzewa mnie do czerwoności. Uśmiechnęłam się lekko.

- Wiesz, twoja zazdrość naprawdę mi pochlebia. Ale wiesz, że żaden inny facet nie ma szans, prawda?

- A nie chodzi raczej o to, że nikt inny by z tobą nie wytrzymał? - zapytał z kpiącym uśmieszkiem.

- No nie wiem... może zapytam tego barmana, z którym tańczyłam? - rzuciłam z udawaną niewinnością. Nie zdążyłam nawet się uśmiechnąć, kiedy poczułam jego dłoń na swoim pośladku. Zaskoczyło mnie to, a moje piśnięcie wymsknęło się samo.

- Ani się waż - warknął, a jego ton był pełen groźby, mimo że uśmiech nie zniknął z jego twarzy.

- Powiedz, kochanie... pamiętasz jeszcze, o co byłeś zły? - zapytałam, zagryzając wargę.

Zrozumiał aluzję i posłał mi przebiegły uśmiech. 

 - Hmm... Nadal mam jakieś przebłyski.

- Więc, chyba muszę się bardziej postarać.

***


Następnego ranka, w doskonałych humorach, wybraliśmy się z dziećmi na śniadanie. W powietrzu wciąż unosiło się echo minionej nocy - subtelne spojrzenia, ukradkowe uśmiechy i sposób, w jaki Kastiel nie potrafił oderwać ode mnie wzroku, nawet gdy próbowałam skupić się na jedzeniu.

Zachowywał się dokładnie tak, jak sam to ujął, jak zakochany gówniarz. Uśmiechał się do mnie z tym swoim pewnym siebie błyskiem w oczach, a jego dłoń od czasu do czasu wędrowała na moje kolano pod stołem.

I kłamałabym, gdybym powiedziała, że ja również nie czułam się podobnie. Lottie z entuzjazmem opowiadała mi swój sen o syrenkach i tajemniczym podwodnym królestwie, a ja ledwo nadążałam za jej chaotyczną narracją, gubiąc się raz po raz w intensywności spojrzenia mojego męża.

Był tak pochłonięty mną, że zupełnie nie zauważył, jak nasz synek, radośnie machając rączkami, wtarł mu w białą koszulkę solidną porcję keczupu, która jakimś cudem znalazła się na jego dłoniach.

- Na litość... - Kastiel urwał w pół słowa, spoglądając z niedowierzaniem na czerwone plamy na materiale, a potem na Aarona, który wpatrywał się w niego z niewinnym, szerokim uśmiechem, jakby właśnie dokonał czegoś wyjątkowo godnego pochwały. - Naprawdę, synu? I ty przeciwko mnie?

- Aaron chciał, żeby pasowała do twoich włosów, tatusiu! - zauważyła sprytnie Lottie, z trudem powstrzymując chichot, a ja parsknęłam śmiechem widząc minę Kastiela.

- Daj mi go - powiedziałam, wyciągając ręce po Aarona, żeby ocalić męża z tej dramatycznej sytuacji.

Kastiel westchnął teatralnie, sięgając po papierową serwetkę i bezskutecznie próbując usunąć plamę.

- Świetnie - mruknął pod nosem, po czym wstał od stolika. - Idę się przebrać, bo wyglądam jak ofiara napaści.

I właśnie wtedy, nie patrząc pod nogi, zrobił krok w tył i wpadł na przechodzącą kelnerkę.

Dziewczyna, drobna brunetka, niosła tacę pełną brudnych sztućców. Zderzenie z Kastielem kompletnie wytrąciło ją z równowagi - tacka przechyliła się, a cała jej zawartość z głośnym brzękiem rozsypała się na podłogę.

- O cholera - rzucił Kastiel, od razu kucając, żeby pomóc jej pozbierać rozsypane sztućce. - Przepraszam!

Kelnerka gwałtownie wstrzymała oddech, a jej policzki oblał lekki rumieniec. Przez chwilę wyglądała, jakby nie była pewna, czy to naprawdę się wydarzyło - czy faktycznie przed nią klęczy sam Kastiel Veilmont, legenda rocka, i zbiera dla niej brudne widelce z podłogi.

- Nie, nie, to moja wina. Taka ze mnie niezdara - wyjąkała, ale Kastiel jedynie przewrócił oczami.

Kelnerka, wyraźnie speszona, również się pochyliła, ale jej dłonie drżały, gdy zbierała srebrne widelce i noże. Spojrzała na mojego męża z mieszaniną paniki i... zachwytu.

- Spokojnie, nie gryzę - powiedział, podając jej kilka widelców. - Ale proszę nie pytać o to mojej żony, bo zaprzeczy - rzucił żartobliwie, spoglądając na mnie.

Kelnerka zachichotała nerwowo, wpatrując się w niego jak w bóstwo. I właśnie w tym momencie ich dłonie musnęły się przez przypadek, kiedy oboje sięgnęli po ten sam nóż. Dziewczyna zamarła, jakby dotyk jego skóry kompletnie ją rozbroił. Kastiel jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Oddał jej ostatnie sztućce i podniósł się, otrzepując dłonie

- Jeszcze raz przepraszam za kłopot. Jestem dzisiaj trochę rozkojarzony - uśmiechnął się dwuznacznie. Kolejna aluzja do naszej nocy. Czasem naprawdę go nienawidzę. I uwielbiam równocześnie. Co tworzy niezdrową, toksyczną mieszkankę obsesji i uwielbienia.

- Dzięk ... Dziękuję. To naprawdę miłe z pana strony - uśmiechnęła się słodko i założyła pasmo włosów za ucho.

- To nic takiego - rzucił obojętnie i wrócił do nas.

Kelnerka jednak wciąż wpatrywała się w niego jak w objawienie, jakby ten drobny gest pomocy zmienił coś w jej życiu. Dopiero po dłuższej chwili otrząsnęła się, życzyła nam miłego dnia i pędem wróciła na zaplecze, pewnie żeby opowiedzieć koleżankom, co właśnie się jej przydarzyło.

Przekrzywiłam lekko głowę, posyłając mężowi słodki, niewinnie niewzruszony uśmiech. Zauważył to od razu.

- Co? - zapytał, mrużąc lekko oczy.

Upiłam łyk herbaty, powoli, delektując się chwilą.

- Wiesz - zaczęłam niewinnie. - Lepiej już się zastanawiaj, jak mi to wynagrodzisz dzisiaj wieczorem.

Zmarszczył brwi, wyraźnie nie nadążając.

- Wynagrodzę co dokładnie?

Westchnęłam teatralnie, odstawiając filiżankę.

- Rozkochiwanie w sobie niewinnych kelnerek - powiedziałam, unosząc brew.

Zdumienie na jego twarzy było bezcenne, a kącik jego ust drgnął w powstrzymywanym uśmiech

- Bree, błagam cię ... Przecież nic nie zrobiłem.

Uśmiechnęłam się tylko i wzruszyłam ramionami, ignorując jego protesty.

- Och, może i nie - odparłam słodko. - Ale to akurat mało istotne.

Jego spojrzenie niebezpiecznie pociemniało.

- Grozisz mi?

- Obiecuję - poprawiłam go z niewinnym uśmiechem.

Kastiel oparł się o stół i nachylił lekko w moją stronę, a jego oczy błysnęły tym znajomym, prowokacyjnym ogniem.

- Masz pojęcie, co robisz, dziewczynko?

Uśmiechnęłam się tylko, odłamując kawałek rogalika i wkładając go do ust.

- Jak najbardziej.

Kastiel zaśmiał się cicho, ale w jego oczach dostrzegłam ten znajomy błysk. Nie powiedział nic więcej, tylko tak jak zapowiadał wrócił do pokoju, a ja zostałam sama z dziećmi.

Lottie patrzyła na mnie podejrzliwie.

- Mamusiu, czy ty fil ... filtr ... flirtujesz z tatusiem? 

- Możliwe - przyznałam z rozbawieniem. Dzieci są naprawdę bystre.

Lottie westchnęła i pokręciła głową, jakby nagle była bardzo, bardzo dorosła.

- Dorośli są dziwni.

- A jednak to my rządzimy światem - powiedziałam z uśmiechem, wycierając Aaronowi buzię serwetką.

- Czy dzisiaj w nocy będziecie z tatusiem robić dzieci?

Zamarłam, wpatrując się w Lottie, która całkiem niewinnie sięgała po kolejny kawałek rogalika, jakby właśnie nie zrzuciła na mnie prawdziwej bomby.

- Od kogo wiesz takie rzeczy? - zapytałam powoli.

- Od wujka Alexy'ego - powtórzyła beztrosko, machając nóżkami pod stołem. - Powiedział, że jak dorośli ze sobą filtrują i się lubią, to robią dzieci.

Aaron wydał z siebie radosny pisk, zupełnie nieświadomy, że jego starsza siostra właśnie postawiła mnie w sytuacji bez wyjścia.

- Aha - wydusiłam. - I co jeszcze powiedział wujek Alexy?

- Że tatuś patrzył na ciebie tak, jakby chciał cię zjeść. Ale to chyba był żart, bo wujek się potem śmiał.

Przełknęłam ślinę, próbując się nie zakrztusić.

- Lottie, to są sprawy dla dorosłych.

- Ale ja jestem dużą dziewczynką! - zaprotestowała.

- I dużym dziewczynkom wystarczy wiedzieć, że mama i tata bardzo się kochają - powiedziałam stanowczo. - A co do dzieci, to mamy już ciebie i Aaronka, i to wystarczy.

Lottie zmarszczyła nosek, jakby zastanawiała się nad moją odpowiedzią.

- No dobrze. Ale jeśli zmienicie zdanie, to chciałabym siostrzyczkę.

- Lottie...

- I żeby miała różowy pokoik.

Westchnęłam, poddając się.

- Jedz rogalika, kochanie. I nie zadawaj kolejnych pytań, błagam ...

Lottie wzruszyła ramionami i posłusznie wzięła kolejny kęs, a ja w duchu obiecałam sobie, że Alexy nie wyjdzie z tej rozmowy bez szwanku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro