86. Historia jednego zdjęcia 🎄
Świat za oknem wyglądał jak pocztówka. Ulice Nowego Jorku pokrywała gruba warstwa śniegu, a światła lampek na balkonach i drzewach mieniły się kolorami. Kastiel jednak nie czuł magii świąt. Siedział na kanapie w salonie, leniwie przewijając kanały w telewizji. Każdy kolejny świąteczny film przyprawiał go o mdłości, ale tylko to pozwalało mu zabić dłużący się czas.
Demon leżał zwinięty u jego stóp. Co jakiś czas unosił głowę, patrząc na swojego właściciela, jakby próbował wyczytać z jego twarzy, dlaczego ten jest w tak kiepskim humorze. Telefon na stoliku zadzwonił, a Kastiel westchnął, widząc wyświetlające się imię kobiety, która go urodziła. Odpowiedział dopiero po kilku sygnałach, podnosząc telefon z wyraźnym zniechęceniem.
- No? - rzucił od razu, bez zbędnych wstępów.
- Hej, Kassi - zaczęła łagodnie Valeria, jej głos brzmiał ciepło, ale nieco nerwowo. - Mam dla ciebie złą wiadomość ...
Kastiel uniósł brew, a w kąciku ust pojawił się cień irytacji.
- Już brzmi świetnie - mruknął.
- Nie uda nam się wrócić na święta. Burza śnieżna w Europie uziemiła wszystkie loty. Robiliśmy, co mogliśmy, ale ... - jej głos się załamał. - Obiecuję, że wrócimy, jak tylko będzie to możliwe. Może nawet jutro
- Jasne, super - rzucił z sarkazmem. - Miło, że w ogóle dajecie znać.
- Kassi, kochanie, naprawdę mi przykro ... - kontynuowała spokojnie, choć w jej głosie słychać było poczucie winy. - Obiecuję, że wynagrodzimy ci to.
- Nie musisz się tłumaczyć - uciął Kastiel. - I tak miałem wszystko gdzieś. Tym lepiej dla mnie, że nie będę musiał bawić się z wami w kochającą rodzinkę.
- Wiem, że tylko tak mówisz, ale ... - zaczęła Valeria, ale nie zdążyła skończyć.
- Wesołych świąt - powiedział sucho i przerwał połączenie, rzucając telefon na stolik przed sobą.
Przez chwilę wpatrywał się w ciemny ekran, a potem spojrzał na Demona, który przekrzywił głowę, jakby pytał: „Serio?"
- Widzisz, Demon? - westchnął, drapiąc psa za uchem. - Po co ja w ogóle sprzątałem? Po co te zakupy? Nawet pieprzonego piwa nie ma w lodówce. Co za dzień...
Demon zamerdał ogonem, jakby chciał powiedzieć: „Przesadzasz."
- No co? Też byś był wkurzony - odpowiedział Kastiel, krzyżując ręce na piersi. - Choć w sumie... Może lepiej, że ich nie ma. Jak zawsze.
Mimo tych słów, poczuł ukłucie w sercu, które próbował zignorować. Nie potrzebował ich... prawda?
***
Wieczorem telefon zadzwonił ponownie. Tym razem była to Bree. I mimo złego humoru, pomyślał, że w końcu spotyka go coś dobrego w tym przeklętym dniu.
- Hej, znalazłeś już swój prezent pod choinką? - zapytała z rozbawieniem w głosie.
- Prezent? - zapytał Kastiel, wyraźnie zaskoczony.
- Nie udawaj, że nic nie widzisz - droczyła się z nim.
- Bree, nie mam nastroju na zagadki - powiedział, a jego głos był wyraźnie zniecierpliwiony.
- Co się stało? - zapytała od razu, jej ton zmienił się na troskliwy.
Kastiel westchnął, odchylając głowę na oparcie kanapy.
- Moi rodzice nie wrócą na święta. Utknęli w Europie przez burzę śnieżną - powiedział to tak, jakby nie robiło to na nim żadnego wrażenia, ale Bree od razu wyczuła, że to tylko pozory.
- Och, Kas ... Przykro mi - powiedziała cicho, szczerze zmartwiona. Nie zasługiwał na taką dziewczynę - To okropne.
- Nie przesadzaj, jakoś przeżyję - uciął, próbując zamaskować, że czuje się gorzej, niż chciałby przyznać.
- No dobra . Ale pamiętaj, że gdybyś czegoś potrzebował, to jestem tu, okej?
- Jasne - odparł krótko.
Rozłączyli się, a Kastiel wpatrywał się przez chwilę w ekran telefonu, zastanawiając się, dlaczego Bree zawsze wydaje się bardziej przejmować jego życiem, niż on sam.
***
Niecałą godzinę później rozległ się dzwonek do drzwi. Demon natychmiast zerwał się na równe łapy, szczekając krótko i unosząc uszy, jakby sam chciał zgadnąć, kto może odwiedzać ich o takiej porze.
Kastiel wstał powoli, marszcząc brwi. Przez moment przyszło mu do głowy, że może to jednak jego rodzice wrócili wcześniej. Może ta cała historia z odwołanym lotem była tylko kiepskim żartem, czymś w rodzaju nieśmiesznego rodzinnego "pranka".
Pociągnął za klamkę i otworzył drzwi... tylko po to, by zobaczyć Bree.
Stała na progu, opatulona wełnianym szalem. Jej blond włosy były lekko pokryte śniegiem, a zaróżowione od mrozu policzki nadawały jej twarzy wyjątkowej delikatności. W rękach trzymała dwie torby wypełnione jedzeniem, zapakowanym w plastikowe pudełka.
- Bree? - zamrugał z niedowierzaniem. - Co ty tu robisz?
- A jak myślisz? - odpowiedziała z szerokim, pewnym siebie uśmiechem, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Nie mogłam zostawić cię samego w święta.
- Ale... - zaczął Kastiel, wyraźnie zbity z tropu. - Powinnaś być z rodziną.
Bree wzruszyła ramionami, jakby to było zupełnie nieważne.
- Moje święta są tutaj - powiedziała stanowczo, patrząc mu prosto w oczy. - Z tobą. A teraz wpuścisz mnie, czy mamy zjeść na klatce?
Zanim zdążył odpowiedzieć, minęła go z gracją, jakby to było jej własne mieszkanie. Postawiła torby na podłodze, po czym podeszła do niego o krok bliżej. Zanim się zorientował, wspięła się lekko na palce i pocałowała go w policzek, ciepło i delikatnie, ale wystarczająco, by czuł to na skórze jeszcze długo potem.
- Wesołych Świąt - szepnęła z lekkim uśmiechem.
Kastiel przymknął drzwi, wciąż lekko oszołomiony jej niespodziewanym przybyciem. Zajął się jej płaszczem, ostrożnie odwieszając go na wieszak. Dopiero wtedy przyjrzał się uważniej jej strojowi. Miała na sobie czerwono-zieloną sukienkę w kratkę, spod której wystawała nieskazitelnie uprasowana biała koszula. Jej nogi osłaniały czarne rajstopy, a włosy były związane w niski kucyk ozdobiony czerwoną kokardą. Bree wyglądała, jakby ucieleśniała ducha świąt, który przybył, by rozświetlić jego wieczór.
- Bree, naprawdę... Nie musiałaś... - zaczął z niepewnością w głosie.
Bree jednak machnęła ręką, przerywając mu z typową dla siebie lekkością.
- Oczywiście, że musiałam - odparła z przekonaniem. - Ktoś musiał zadbać o to, żebyś zjadł coś więcej niż chipsy i czekoladę.
Demon zamerdał ogonem, wyraźnie uradowany jej wizytą. Krążył wokół Bree, wpatrując się w torby, jakby wiedział, że to właśnie dzięki niej czeka go mały świąteczny poczęstunek.
- Jesteś niemożliwa - rzucił Kastiel, kręcąc głową. Ale jego kąciki ust drgnęły lekko ku górze.
- Wiem - odpowiedziała beztrosko, odstawiając torby na stół. - A teraz pomóż mi to odgrzać. W domu prawie wywołałam pożar i nie chcę powtarzać tego tutaj.
Zanim Kastiel zdążył zaprotestować, Bree zdążyła już wyciągnąć z torby mały, świąteczny obrus i świeczki w kształcie choinek.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał, opierając się o blat i obserwując ją uważnie.
- Tworzę święta - odpowiedziała, wygładzając brzegi obrusa i ustawiając świeczki na środku stołu. - Nie mogłam po prostu rzucić jedzenia na talerz. Święta to coś więcej. To klimat.
Z niezwykłą precyzją rozkładała serwetki, które złożyła w małe trójkąty przypominające choinki. Wszystko było idealnie dopracowane - świeczki stały symetrycznie, a talerze i sztućce wyglądały, jakby były ustawione według jakiejś nieznanej mu zasady.
Kastiel przyglądał się jej w milczeniu, próbując zrozumieć, dlaczego aż tak się postarała.
- To wygląda... - zaczął, ale zaciął się, jakby przyznanie, że jest pod wrażeniem, było zbyt trudne. - Tandetnie, ale równocześnie dziwnie uroczo.
- Wiem, wiem. Jest idealne - odpowiedziała Bree, puszczając mu zawadiackie oczko.
- Dlaczego aż tak ci zależy? - zapytał w końcu, przekrzywiając głowę i krzyżując ręce na piersi.
Bree na moment przestała rozkładać serwetki. Jej spojrzenie złagodniało, a na twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Bo cię kocham, głuptasie - powiedziała cicho, ale z całą pewnością.
Przez chwilę żadne z nich się nie odezwało. Kastiel poczuł, jak coś w jego sercu zaczyna mięknąć, choć nie przyznałby tego na głos.
- Dzięki, dziewczynko - powiedział w końcu, niemal szeptem.
- Nie dziękuj - odparła, nakładając mu na talerz solidną porcję pieczeni jej mamy. - Po prostu jedz.
Kiedy usiedli przy stole, Demon usadowił się obok nich, czekając na swoją porcję. Kastiel spojrzał na świece, choinkowe serwetki i Bree, która z zadowoleniem przyglądała się swojemu dziełu. Może jednak te święta nie będą takie złe, pomyślał, zerkając na jej uśmiechniętą twarz.
***
Kiedy skończyli kolację, Bree uśmiechnęła się tajemniczo i wskazała na choinkę.
- A teraz czas na prezenty! - oznajmiła wesoło.
Kastiel uniósł brew, ale posłusznie podszedł do choinki. Bree wyjęła spod niej niewielką paczkę zapakowaną w czerwony papier z białymi śnieżynkami, której on zupełnie nie dostrzegł wcześniej i podała mu z uśmiechem.
- To dla ciebie - powiedziała, obserwując go z ekscytacją.
Kastiel rozerwał papier, odkrywając skórzany pas do gitary. Był wykonany z najwyższą starannością, a na końcu widniały jego inicjały ,,KV" wyszywane czerwoną nicią. Przesunął palcami po czarnej skórze.
- Bree... To jest... - zaczął, ale nie wiedział, jak dokończyć.
- Wiem, że mówiłeś, że nie potrzebujesz niczego, ale uznałam, że coś takiego ci się przyda - powiedziała z uśmiechem.
Kastiel uśmiechnął się lekko, co u niego było rzadkością.
- Dzięki - mruknął, przyglądając się pasowi. - Jest świetny.
- Teraz twoja kolej - powiedziała Bree, zacierając ręce. - Co dla mnie masz?
Kastiel przewrócił oczami, ale ruszył w stronę swojej sypialni. Po chwili wrócił z niedużym, starannie zapakowanym pudełkiem. Podał jej je bez słowa.
Bree otworzyła je powoli, a kiedy zobaczyła, co jest w środku, zamarła z zachwytu.
- Instax! - pisnęła, wyjmując aparat w swoim ulubionym, błękitnym kolorze. - Kastiel, to jest cudowne!
- Uznałem, że skoro ciągle robisz zdjęcia telefonem, to czas na coś lepszego - powiedział, starając się, by zabrzmiało to obojętnie, ale jego ton zdradzał lekką dumę.
Bree nie mogła przestać się uśmiechać, od razu zaczęła wkładać film do aparatu.
- Wypróbujmy go! - zawołała z entuzjazmem, chwytając aparat i zerkając to na Kastiela, to na Demona, który leżał obok choinki, zadowolony po solidnym świątecznym poczęstunku.
- To konieczne? - gdyby trochę nie pomarudził, nie byłby sobą.
- Oczywiście, że konieczne - odparła z przesadną powagą, jakby to była kwestia życia i śmierci. - Demon się zgadza, prawda, Demon? - zwróciła się do psa, który podniósł głowę i zamachał ogonem, jakby rzeczywiście potwierdzał jej słowa.
Kastiel westchnął teatralnie, ale usiadł obok Bree, która przyciągnęła do siebie Demona. Ustawiła aparat, a potem nacisnęła spust migawki. Aparat wydał charakterystyczny dźwięk, a z przodu zaczęło wysuwać się zdjęcie.
Bree energicznie potrząsnęła fotografią, z niecierpliwością oczekując, aż obraz w pełni się pojawi. Kiedy w końcu na papierze zaczęły wyłaniać się szczegóły, na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech, który szybko przerodził się w śmiech.
- Oho, no i proszę! - oznajmiła triumfalnie, prezentując zdjęcie.
Na zdjęciu ona i Demon wyglądali jak wyjęci z idealnej, świątecznej reklamy - szerokie uśmiechy, rozpromienione twarze i klimat pełen ciepła. Kastiel natomiast... cóż. Wyglądał, jakby właśnie został obudzony w środku nocy i zmuszony do sesji fotograficznej. Jego zmarszczone brwi i wyraźnie niezadowolony wyraz twarzy były wręcz komiczne.
- Wyrzuć to. Jest paskudne - mruknął, marszcząc nos i wyciągając rękę, jakby zamierzał odebrać jej zdjęcie.
- Ani mi się śni! - Bree przycisnęła fotografię do piersi, jakby broniła najcenniejszego skarbu. - To historyczne zdjęcie! Kiedyś będziemy je pokazywali naszym dzieciom, a potem wnukom! - rzuciła, zanim zdążyła pomyśleć nad tym, co właśnie powiedziała.
Słowa zawisły w powietrzu. Kastiel spojrzał na nią z uniesioną brwią, a na jego twarzy pojawiła się mieszanka zdziwienia i rozbawienia.
- Naszym dzieciom, co? - rzucił nieco ironicznie.
Bree poczuła, jak ciepło uderza jej do twarzy, a policzki zaczynają piec. Zaczęła nerwowo machać ręką, próbując zbagatelizować własną gafę.
- Wyluzuj, tylko żartowałam - powiedziała szybko, starając się przybrać lekki, obojętny ton. Jednak zdradziło ją nerwowe spojrzenie, które rzuciła w bok, unikając jego wzroku.
Patrzył na nią i przez krótką chwilę, tę ulotną, ledwie uchwytną i poczuł coś, czego sam nie potrafił jeszcze nazwać. Ciepło rozchodzące się gdzieś głęboko w środku, jak promyk nadziei, jak wizja, że może kiedyś... może to wszystko, co mają teraz, rozrośnie się w coś większego.
Ale, oczywiście, był Kastielem, więc zamiast to powiedzieć, wzruszył ramionami i sięgnął po kubek herbaty.
- Jasne - rzucił krótko, odwracając wzrok. Na jego twarzy pojawił się jednak ledwo zauważalny cień uśmiechu.
W przestronnym salonie, pełnym świątecznych dekoracji, Bree siedziała wygodnie na kanapie z czteroletnią Charlotte, która z zaciekawieniem przeglądała rodzinny album. Światełka na choince migotały delikatnym blaskiem, a w tle cicho grały świąteczne melodie. hebanowoczarnych włosach i oczach w odcieniu jasnego brązu, przypominających ciepłe, orzechowe tony, z dziecięcą niecierpliwością przewracała kolejne strony.
- Mamo, kto to? - zapytała nagle, wskazując na wyblakłe zdjęcie, na którym młodzi Bree i Kastiel siedzieli obok siebie z dużym, czarno-brązowym psem między nimi.
Bree spojrzała na fotografię i uśmiechnęła się ciepło, lekko przytulając córkę.
- To my, kochanie. Ja, tata i jego pierwszy piesek, Demon - odpowiedziała, a jej głos zabarwiony był nostalgią. - To zdjęcie zrobiliśmy na naszych pierwszych wspólnych świętach.
Lottie wpatrywała się w zdjęcie z szeroko otwartymi oczami, a jej usta rozciągnęły się w uśmiechu.
- Tata wygląda śmiesznie! - zawołała, wskazując paluszkiem na Kastiela, który na fotografii robił swoją niezadowoloną minę, jakby właśnie został zmuszony do sesji zdjęciowej.
W tym momencie drzwi do salonu uchyliły się i do środka wszedł Kastiel, trzymając na rękach kilkumiesięcznego Aarona. Chłopiec gaworzył radośnie, chwytając rączkami za włosy ojca. Kastiel spojrzał na żonę i córkę, które obie ledwo powstrzymywały śmiech, i uniósł brew.
- Co was tak bawi? - zapytał, choć ton jego głosu zdradzał, że już się tego domyśla.
Charlotte spojrzała na ojca z iskrą w oczach.
- Tatusiu, wyglądałeś tutaj jakbyś... jakbyś ... - zaczęła, ale wybuchnęła śmiechem, zanim zdołała dokończyć.
Bree parsknęła, zasłaniając usta dłonią, by choć trochę ukryć swoje rozbawienie.
- Pokazujesz jej TO zdjęcie? - spytał Kastiel, rzucając żonie spojrzenie pełne irytacji.
Bree uniosła ręce w obronnym geście, próbując wyglądać niewinnie.
- Przecież to rodzinny klasyk - powiedziała z rozbawieniem. - Musiałam jej pokazać, od czego wszystko się zaczęło.
Kastiel zmrużył oczy, patrząc na fotografię, a potem na Bree.
- Klasyk, który powinien zostać spalony - mruknął, ale kącik jego ust uniósł się w ledwo zauważalnym uśmiechu. - A ty, Lottie, nie słuchaj mamy. Wcale nie wyglądałem śmiesznie.
- Wyglądałeś, wyglądałeś! - upierała się dziewczynka, chichocząc w najlepsze.
Kastiel westchnął teatralnie, po czym delikatnie pocałował Aarona w czółko i usiadł na kanapie obok swojej rodziny. Przez chwilę patrzył na album i na śmiejące się dziewczyny, a w jego oczach pojawiło się coś ciepłego i głębokiego - coś, co pojawiało się tylko w takich chwilach.
W salonie zapanowała ciepła, świąteczna cisza, przerywana tylko dźwiękiem przewracanych stron albumu i cichym gaworzeniem Aarona. Pancake leżał przy kominku i wygrzewał się. Na stole nadal leżał polaroid uwieczniający dwójkę zakochanych licealistów w pewnie świąteczny wieczór. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w zdjęcie, szczególnie w postać młodego, zirytowanego chłopaka o czerwonych włosach, który sprawiał wrażenie, jakby marzył o ucieczce z kadru.
„Spójrz na to, Kastiel" pomyślał z lekkim uśmiechem. „Nie uwierzyłbyś wtedy, ale masz żonę, dwójkę dzieci i święta, które naprawdę lubisz. Cud."
- Coś ty taki zamyślony? - zapytała Bree, odrywając się od albumu i zerkając na męża z tym swoim uśmiechem, który zawsze potrafił rozjaśnić nawet najciemniejsze zakamarki jego duszy.
Kastiel podniósł wzrok i uniósł brew w odpowiedzi na jej pytanie, choć cień rozbawienia przebiegł po jego twarzy.
- Zastanawiam się, czy masz więcej takich kompromitujących fotek - powiedział z udawaną powagą, wskazując na polaroid.
Bree zaśmiała się cicho.
- Oczywiście, że mam – odpowiedziała z błyskiem w oku, nachylając się, by pocałować go w policzek. - Ale nie martw się. Zostawiłam je na specjalne okazje.
Kastiel pokręcił głową, cicho parskając pod nosem. Wyciągnął rękę, przyciągając Bree i Charlotte bliżej siebie. Aaron zapiszczał radośnie, kiedy siostra przypadkowo delikatnie go przygniotła. Pancake uniósł łeb, jakby chciał sprawdzić, co się dzieje i dlaczego jego ludzie są tak weseli, ale po chwili z westchnieniem wrócił do drzemki. Kastiel objął całą swoją rodzinę, pozwalając sobie na chwilę czystego spokoju. Ciepło ich obecności, światło choinki i przytłumiony dźwięk świątecznych melodii wypełniły każdy zakątek jego serca. Nie musiał nic mówić - wystarczyło, że spojrzał na Bree i dzieci, by w jego oczach odbiły się miłość i wdzięczność, których nie potrafiłby wyrazić słowami.
*******
Drodzy Czytelnicy,
mam nadzieję, że czytając ten rozdział, choć na chwilę poczuliście ciepło i magię świąt. Chciałabym życzyć Wam wszystkiego, co najlepsze - radosnych chwil z bliskimi, dużo uśmiechu, pysznego jedzenia i odrobiny spokoju, żeby naładować baterie na nowy rok.
Niech te święta będą takie, jak sobie wymarzycie - czy to w rodzinnym gronie, czy z książką pod kocem i gorącą czekoladą.
Wesołych Świąt i do zobaczenia w Nowym Roku! 🎄🎁✨
~Aisuv
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro