Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

82. Wierzysz w duchy?

Jest ciepłe, kwietniowe popołudnie. Wiatr muska gałęzie drzew, które dopiero co zdążyły się zazielenić. Ogrodnik nie zdążył jeszcze skosić trawy, więc jej źdźbła dumnie unoszą się do słońca, a pomiędzy nimi pną się dzikie, niesforne kwiaty o różnobarwnych kolorach. Idylla.

- Mamo, patrz! - krzyczy Lottie, której udało zebrać się cały bukiecik białych stokrotek. Wymachuje nim w powietrzu, żeby zwrócić moją uwagę.

- Cały czas na ciebie patrzę, kochanie! Są piękne! - uśmiecham się do córeczki i odmachuję jej.

- Zbiorę jeszcze więcej! - nie czeka na moje pozwolenie i biegnie trochę dalej, w stronę altanki.

- Lottie, nie oddalaj się za daleko! - upominam ją, ale na niewiele się to zdaje.

Kręcę głową z niezadowoleniem, ale gdzieś z tyłu myśli mam to, że przecież jesteśmy w domu i jest bezpieczna. Ignoruje wszystkie znaki ostrzegawcze w mojej głowie i przenoszę wzrok gdzieś indziej. Pada na niewysokie drzewo, dokładnie te, które Kastiel zasadził parę dni po narodzinach naszej córki. Przez te trzy lata jabłonka zdążyła całkiem sporo urosnąć, podobnie jak nasza Lottie, a jej gałązki uginały się pod licznymi pąkami różowych kwiatów. Mimo jej urody wyglądała ... samotnie? Nienaturalnie?

- Mamusiu - nagle dobiegł mnie dziecięcy głosik, jak echo niesionego wiatrem szeptu.

Spojrzałam w kierunku altanki, tam gdzie Szarlotka zrywała kolejne kwiatki i była tym tak pochłonięta, że nawet na mnie nie patrzyła. Dziwne ...

- Mamusiu - tym razem głos był wyraźniejszy i dobiegał zza moich pleców.

Odwróciłam się, powoli, jakbym obawiała się tego, co (czy może raczej kogo) tam zobaczę.

Kilkanaście metrów ode mnie stał mały chłopiec. Trochę starszy od Lottie, bardziej w wieku Thii. I to, co przeraziło mnie najbardziej, to to, że mógłby być bliźniakiem naszej córki. Te same czarne włosy. Te same brązowe oczy. Te same wyraźne rysy mojego męża, jednak, gdzie nie gdzie, złagodzone moimi własnymi.

- Zapomniałaś o mnie, mamusiu? - zapytał. Nie z wyrzutem. Nie ze smutkiem. Było to proste pytanie, jakie mogło zadać każde pięcioletnie dziecko.

- Mamo! - tym razem była to Lottie. Odwróciłam głowę, żeby spojrzeć w kierunku córki - Zobacz ile już mam! - krzyknęła z oddali, unosząc cały pęczek kwiatów wysoko w górę.

- Tak, skarbie, widzę ... - powiedziałam niemrawo, po czym znów spojrzałam na chłopca, ale go już tam nie było.

***

Zbudziłam się nagle, z przyspieszonym oddechem i pulsującym sercem. Niebo za oknem nie było tak ciepłe i spokojne jak przed chwilą w moich snach. Była noc. Kwitnące ogrody ustąpiły miejsca wnętrzu mojej sypialni. Chaotycznie rozejrzałam się po sypialni, szukając tego małego chłopca, który w moim śnie nazywał mnie ,,mamusią", ale dostrzegałam jedynie kształty mebli.

Automatycznie wyciągnęłam rękę, żeby dotknąć Kastiela, potrząsnąć jego ramieniem i obudzić, ale napotkałam tylko pustą poduszkę.

Kastiel jest w Londynie. Ma wystąpić w jakiś talk show w ramach promocji zespołu - przypomniałam sobie. Ja i Lottie jesteśmy w domu. Same.

Zacisnęłam dłonie na pościeli, próbując uspokoić pulsujące serca, ale nie mogłem pozbyć się uczucia niepokoju i tego palącego poczucia winy, którego już od tak dawna nie czułam.

,,To tylko sen" - powtarzałam sobie, ale czemu tak mocno mnie poruszył? Dziecięcy głos, chłopiec... Czy to była tylko wytwórnia mojej wyobraźni, czy może coś więcej?

Postanowiłam wstać. Potrzebowałam ruchu, aby rozproszyć te złowrogie myśli. Poza tym poczułam nieodpartą chęć, żeby zobaczyć Lottie. Przytulić ją, przeczesać dłonią jej włosy ... upewnić się, że tutaj jest. Narzuciłam na siebie długi, jedwabny szlafrok i ruszyłam do pokoju obok, kątem oka cały czas obserwując otoczenie, czy aby na pewno wszystko jest na swoim miejscu.

Ulżyło mi, gdy zobaczyłam, jak Lottie spokojnie śpi. Przyklęknęła przy jej łóżku - już nie tym ze szczebelkami, a tym dla "dużej dziewczynki", jak to określała. Nasunęła na nią kołderkę, którą zdążyła rozkopać i odgarnęła niesforne kosmyki włosów z czoła. Przez chwilę podziwiałam linię jej nosa, ust i podbródka. Podczas snu tak bardzo przypominała Kastiela.

- Cieszę się, że cię mam - wyszeptałam.

To było dla niej za dużo, bo poruszyła się niespokojnie, a ja stwierdziłam, że powinnam dać jej spać. Dla jej i mojego własnego dobra. Nie chcę mieć rano do czynienia z marudnym i niewyspany Veilmontem. Ostatni całus w czoło i na palcach wyszłam z jej pokoju.

Wróciłam do sypialni, ale wiedziałam, że sen nie powróci tak łatwo. Nadal byłam lekko roztrzęsiona. A najlepszym lekarstwem zawsze był Kastiel. I mimo, że dzieli nas tysiące kilometrów, przy odrobinie szczęścia odbierze telefon. Wybrałam jego numer i cierpliwie czekałam na jego "Co jest, dziewczynko?". Niestety odezwała się tylko skrzynka pocztowa. Westchnęłam przeciągle i odłożyłam telefon na szafkę. Udałam się do łazienki, żeby przemyć twarz wodą, z nadzieją że zmyje ona ze mnie to dziwne wspomnienie.

Z zamyślenia wyrwał mnie sygnał dzwonka mojego telefonu. To musi być Kastiel!

Wręcz rzuciłam się biegiem, z powrotem do sypialni, aby zgarnąć dzwoniący telefon.

,,Kassi ❤️" - wyświetliło się na ekranie, co natychmiast poprawiło mi nastrój. Co więcej, prosił o rozmowę na kamerce.

Usiadłam na łóżku, opierając się o wezgłowie, ustawiłam telefon na odpowiedniej pozycji i odebrałam. Już po chwili na ekranie pojawiła się zmęczona, ale wciąż uśmiechnięta twarz mojego męża. Jetlag zawsze potrafi dać się we znaki.

- Hej, dziewczynko. Dzwoniłaś - wystarczyło jego jedno spojrzenie, żeby stwierdzić, że coś jest ze mną nie tak. - Co jest? Chodzi o Lottie? Albo coś z dzieckiem? - zalał mnie masą pytań, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć.

- Nie ... - odmruknęłam niepewnie. - Nie, to nic takiego - oznajmiłam już bardziej pewnie.

- Niech zgadnę ... - uśmiechnął się kpiąco. - Znowu obejrzałaś jakiś tandetny horror i teraz boisz się własnego cienia?

- Nie! - zaprzeczyłam z oburzeniem. - Nie jestem dzieckiem, Kas. Nie wystarczy byle horror, żeby mnie wystraszyć - dodałam na swoją obronę.

- Ta, jasne - parsknął sarkastycznym śmiechem. - Pamiętasz ten horror, który oglądaliśmy w zeszłe Halloween? Ten o zakonnicy? Przez cały kolejny tydzień musieliśmy spać przy zapalonym świetle! - perfidnie mnie wyśmiał.

- Byłoby mi łatwiej, gdybyś na mnie nie wyskakiwał z ukrycia na każdym rogu! Albo nie wysyłał tych dziwnych wiadomości typu ,,Zostało ci 7 dni ..." - przypomniałam mu z wyrzutem.

- Uwierz, że miałem w głowie sto innych, gorszych pomysłów i ciesz się, że ich nie zrealizowałem! - zaśmiał się chamsko, najwyraźniej zachwycony swoimi geniuszem zła. - Ale dobrze ... czemu chciałaś ze mną rozmawiać? Oczywiście poza tym, że usychasz z tęsknoty za ukochanym mężem - rzekł z nutką dramatyzmu.

- Wiesz ... Właściwe, to chciałam cię o coś zapytać - zaczęłam niepewnie, zastanawiając się jak nie wyjść na wariatkę.

Kastiel przyjrzał mi się uważnie przez ekran, jego wyraz twarzy wyrażał zainteresowanie i delikatne zaniepokojenie.

- Co jest, dziewczynko? - zapytał.

Przez chwilę się zawahałam, jednak naprawdę chciałam poznać jego opinię na ten temat.

- To będzie dosyć dziwne pytanie, ale ...Wierzysz w duchy?

- Co? - zapytał, jakby próbował się upewnić, że na pewno dobrze usłyszał.

- Pytam, czy wierzysz w duchy - powtórzyłam.

- Nie wiem, kochanie. Musiałbym wypić conajmniej cztery piwa, żeby wejść w tryb filozofa i odpowiedzieć ci na to pytanie - jak zwykle postanowił wszystko obrócić w żart, co trochę mnie zirytowało.

- Pytam serio, Kas. Czy wierzysz, że ktoś kto ... - słowo ,,umarł" nie chciało mi przejść przez gardło. To by znaczyło, że ten ktoś kiedyś był, a potem zniknął. Nie, nie chcę o tym myśleć w ten sposób - ... ktoś, kogo nawet nie zdążyłeś poznać ... - tak znacznie lepiej. - ... może do ciebie przyjść we śnie? ... I rozmawiać z tobą?

Chyba zauważył, że temat naprawdę mnie martwił. Zastanowił się przez chwilę nim odpowiedział.

- Hmm ... Być może. Sam nie wiem. To pocieszające myśleć o tym, że po ziemskim życiu jest coś jeszcze, a nie tylko pustka. Ale z drugiej strony, z naukowego punktu widzenia, jest to chyba niemożliwe? - zawahał się. - Dlaczego pytasz? Chyba mi nie powiesz, że nasz dom jest nawiedzony i potrzebujemy egzorcysty?

- Nie, nie wydaję mi się. Chodzi raczej o coś ... O kogoś - poprawiłam się, myśląc o czarnowłosym chłopcu. - Kto pojawił się w moim śnie. Nie znałam go, a jednak był tak znajomy ... I mówił do mnie, tak jakby wiedział kim jestem - powiedziałam najszczerszą prawdę. Miałam tylko nadzieję, że Kastiel właśnie nie planował, w którym ośrodku dla obłąkanych mnie umieścić.

- Ktoś, kto pojawił się w twoim śnie? - powtórzył, starając się zrozumieć, o co dokładnie chodzi.

- Tak, mały chłopiec. Widziałam go pierwszy raz, ale wydawał się być tak znajomy. Nadal pamiętam jego twarz i dźwięk jego głosu ... Wyglądał jak ktoś bardzo znajomy ... jak Lottie - wyjaśniłam.

Kastiel zrozumiał. Widziałam, to w jego oczach. Kilka razy szybko zamrugał, próbując strzepnąć smutek ze swojej twarzy. Nigdy nie mówił o tym głośno. Tak jak miał to w naturze, przeżywał swoje największe rozterki w ciszy, sam ze sobą.

- Rozumiem ... - przyznał. - Wiesz, sny mogą mieć wiele interpretacji. Może to był efekt twoich obaw. To normalne, że twój umysł podsuwa ci takie obrazy. Tym bardziej teraz, gdy jesteś w ciąży.

- Czyli nie oszalałam? - zapytałam cicho, żeby się upewnić.

- Tego nie powiedziałem. Uważam, że jedzenie ogórków kiszonych maczanych w maśle orzechowym jest dosyć pojebane, a wiem, że ostatnio często ci się to zdarza - jego usta wygięły się w kipiącym uśmiechu.

- Nic na to nie poradzę! To twoje dziecko tego ode mnie wymaga - odbiłam piłeczkę, nie kryjąc urazy.

- Gust ma na pewno po tobie. Ja wybrałbym steka - skwitował z rozbawieniem.

Im dłużej słuchałam jego nonsensów, tym szczerzej się uśmiechnęłam.

- Kocham cię, wiesz? Zawsze potrafisz zmusić mnie do uśmiechu - powiedziałam z szczerą wdzięcznością.

- Zawsze do usług, dziewczynko - łagodnie się uśmiechnął. - Chcesz, żebym z tobą został aż zaśniesz?

- Nie, już jest okej - odpowiedziałam po chwili namysłu. - Poza tym chyba zaraz masz wywiad do udzielenia?

- Trudno, musieliby na mnie poczekać - wzruszył ramionami, jak gdyby to było niczym wielkim.

- Dziękuję, Kassi - wyszeptałam. - Bardzo cię kocham.

- Też cię kocham, maleńka. I tęsknię za wami oboma. A właściwie za całą waszą trójką - odpowiedział z uśmiechem. - Wrócę do was tak szybko, jak tylko będę mógł.

Rozmowa z nim pozwoliła mi nieco się uspokoić, choć ten dziwny sen nadal pozostawał w moich myślach jak niepokojące echo i wiedziałam, że nie zasnę ponownie. Dręczyła mnie też ochota na masło orzechowe, o którym Kastiel wspomniał, i nie było sensu z tym walczyć. Po drodze na dół domu zapalałam każde możliwe światło, żeby przegonić wszelkie cienie, które mogły ukryć się w zakamarkach domu.

Kiedy dotarłam do kuchni, od razu poczułam się nieco lepiej. Ciepłe światło lampek nad blatem otulało pomieszczenie przytulnym blaskiem. Starając się nie zrobić zbyt dużego hałasu, otworzyłam szafkę i wyjęłam słoik z masłem orzechowym. Delikatnie odkręciłam wieczko, a znajomy, kuszący zapach natychmiast wypełnił kuchnię. Zamknęłam oczy i wciągnęłam powietrze, pozwalając, by ten słodko-orzechowy aromat rozprzestrzenił się w moich zmysłach.

Gdyby ktoś wszedł teraz do kuchni i zobaczył, jak stoję tu, w nocy, z zamkniętymi oczami, wdychając masło orzechowe, pewnie uznałby mnie za wariatkę. Ale byłam tylko kobietą w czwartym miesiącu ciąży.

Zabrałam słoik i usiadłam na fotelu przy oknie, skąd rozciągał się widok na ogród. Wpatrywałam się w nocny krajobraz, niepewna, czy chcę dostrzec coś w tym mroku, czy może lepiej pozostać w niepewności.

Nagle usłyszałam ciche stukanie małych stópek na korytarzu. Serce na chwilę mi zamarło. Powoli się odwróciłam, szykując się na wszystko, ale zobaczyłam Lottie, która stała w drzwiach, zaspana i wyraźnie zaniepokojona. Mocno przytulała swoją ukochaną maskotkę, a jej mała twarzyczka była pełna troski.

- Mamusiu? - zapytała cichym, zaspanym głosem, a w jej oczach dostrzegłam niepewność. - Gdzie byłaś? Szukałam cię w sypialni, ale cię nie było...

- Och, kochanie, przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć - wstałam z fotele, przykucnęłam i otwarłam szeroko ramiona. - Chodź do mnie.

Lottie bez wahania przybiegła do mnie i wtuliła się we mnie. Jej drobne ramiona objęły mnie z całych sił.

- Bałam się, że poszłaś gdzieś daleko - wyznała, a jej głos był pełen ulgi.

- Nigdzie bym się nie oddaliła, skarbie. Jestem tutaj, zawsze przy tobie - zapewniłam ją, głaszcząc ją delikatnie po włosach. - Po prostu nie mogłam zasnąć, więc zeszłam na dół, żeby coś przekąsić - szepnęłam, przytulając ją jeszcze mocniej.

Lottie spojrzała na mnie z zaciekawieniem, a w jej oczach pojawiła się iskierka zrozumienia.

- Dzidziuś był głodny? - zapytała z prostotą i szczerością, która sprawiła, że uśmiechnęłam się mimo zmęczenia.

- Możliwe - odparłam z ciepłym uśmiechem, delikatnie kładąc rękę na brzuchu. - A może to po prostu mama miała ochotę na coś pysznego.

Lottie zachichotała cicho, a jej śmiech rozjaśnił tę cichą noc. Wyraźnie się rozbudziła, a jej oczka rozbłysły zaciekawieniem, gdy zauważyła słoik masła orzechowego stojący na małym stoliku.

- O! Mogę spróbować? - zapytała, patrząc na mnie z nadzieją, której nie mogłam się oprzeć.

- Oczywiście, kochanie. Ale wiesz co? - nachyliłam się ku niej, jakbym zdradzała jej największą tajemnicę. - Myślę, że możemy zrobić coś lepszego. Kiedy byłam mała i nie mogłam zasnąć mój tata, a twój dziadek Filip, robił mi gofry. Co ty na to, gdybyśmy powtórzyły tą tradycję? - zapytałam, widząc w jej oczach zainteresowanie.

- Tak! Chcę gofry! - zawołała z radością, podskakując lekko.

Wyjęłam gofrownicę, mąkę, mleko i inne potrzebne składniki. Razem przygotowywałyśmy ciasto, Lottie z wielkim zaangażowaniem mieszała wszystko w misce, a ja dodawałam kolejne składniki, przypominając sobie dawne czasy.

- Dziadek robił je w środku nocy? - zapytała Lottie, gdy nakładałam ciasto na rozgrzaną gofrownicę.

- Tak, zawsze mówił, że w nocy gofry smakują najlepiej - odpowiedziałam, patrząc na nią z czułością. - I wiesz co? Miał rację.

Po chwili w kuchni uniósł się cudowny zapach świeżo pieczonych gofrów. Lottie wybrała polewę z syropu klonowego, a ja na swojego nałożyłam solidną porcję masła orzechowego, które rozpuściło się, tworząc gładką, kremową warstwę. Pomogłam jej wspiąć się na wysokie krzesło przy wyspie kuchennej, a sama zajęłam miejsce obok i w końcu mogłyśmy przejść do testu naszych gofrów.

- Są pyszne! - zawołała z pełnymi ustami i uśmiechem na twarzy.

- Nie wierzę, że to mówię, ale to prawda. Nie zepsułam ich!

Lottie zaśmiała się, gdyż w naszej rodzinie moje zdolności kulinarne, a raczej ich brak przeszły już do legend.

- Hmm ... - zastanowiłam się przez chwilę, spoglądając na zegar widzący na ścianie. - Skoro już nie śpimy, to możemy obejrzeć wywiad z tatusiem. Jest nadawany na żywo.

- Tak! Oglądamy! - zawołała, nie mogąc się doczekać, aż zobaczy swojego tatę na ekranie.

Owinęłyśmy się kocami i usiadłyśmy razem na kanapie, a talerz z goframi ustawiłam przed nami na stoliku. Lottie przytuliła się do mnie, a ja włączyłam telewizor. Chwilę mi zajęło, żeby znaleźć odpowiedni kanał, ale zdążyłyśmy w samą porę.

- Młody, zdolny i przystojny. Zdobywca licznych prestiżowych nagród i ulubieniec publiczności, zwłaszcza tej damskiej części - prezenter zażartował, a w studiu nagraniowym rozniósł się gromki śmiech widzów. - Prywatnie mąż i ojciec. Czy można chcieć więcej? Na to pytanie zaraz odpowie nam Kastiel Veilmont!

Kastiel wyszedł zza kulis i zaczął witać się z publicznością. Wyglądał jak zawsze: pewny siebie, z promiennym uśmiechem i tym charakterystycznym błyskiem w oku, który mówił ,,od teraz ja tu rządzę". Nie muszę chyba wspominać, że wyglądał piekielnie seksownie. Jego stylistka naprawdę się postarała. Kastiel miał na sobie idealnie dopasowane ciemne spodnie i elegancką koszulę, która podkreślała jego sylwetkę, a do tego kamizelkę, która dodawała całości wyrafinowanego, ale nie nadętego charakteru. Całość dopełniały starannie dobrane dodatki, takie jak sygnety na palcach, które subtelnie, ale skutecznie przyciągały uwagę.

Publiczność wyraźnie była pod wrażeniem, a ja z dumą obserwowałam, jak Kastiel z łatwością nawiązuje kontakt z widzami. Z promiennym uśmiechem i swobodą, która była dla niego naturalna, zamienił kilka żartobliwych słów z prowadzącym, rozluźniając atmosferę w studiu. Był w swoim żywiole, a jego obecność na scenie była po prostu magnetyzująca.

Zajął miejsce na jednym z skórzanych foteli, od razu przerzucając ramię na oparcie i nonszalancko zakładając nogę na nogę. Patrząc na niego, trudno było uwierzyć, że mógł odczuwać choćby najmniejszy stres. Jego swoboda i opanowanie sprawiały, że zdawał się być na swoim terenie, jakby ten wywiad był kolejnym elementem układanki, którą bez trudu składał.

- Kastiel, ostatnim razem, kiedy byłeś tutaj, rozmawialiśmy o waszej drugiej trasie koncertowej, która wtedy dopiero nabierała tempa. Teraz, po ogromnym sukcesie trzeciej trasy, można by pomyśleć, że trochę zwolnicie, a tymczasem słyszymy, że angażujesz się w tworzenie muzyki do filmu! Czy ty kiedykolwiek śpisz?! - zapytał prowadzący z przesadną ekspresją, co wywołało salwy śmiechu wśród publiczności.

Kastiel uśmiechnął się lekko, wyraźnie rozbawiony ciekawością prowadzącego.

- Mniej niż bym chciał - odpowiedział z przymrużeniem oka. - Ale za każdym razem, gdy wracam z trasy i obiecuję sobie, że tym razem przystopuję i pozwolę sobie na kilka miesięcy wakacji, to ,,coś" pojawia się w mojej głowie i nie mogę się oprzeć, żeby przelewać słów na papier i nut na struny gitary.

Prowadzący skinął głową, zaintrygowany.

- Rozumiem, że ten projekt filmowy to właśnie jedna z tych rzeczy, które nie dają ci spokoju?

Kastiel przytaknął, a jego twarz rozjaśniła się entuzjazmem.

- Dokładnie tak. Tworzenie muzyki do filmu to dla mnie zupełnie nowe wyzwanie, zupełnie inny świat, który pozwala mi eksperymentować i odkrywać nowe brzmienia. I chociaż kocham to, co robimy z Crowstormem, to praca nad filmem daje mi możliwość opowiedzenia historii w zupełnie inny sposób.

Lottie, siedząca obok mnie, wywróciła oczami, niezbyt zainteresowana technicznymi szczegółami.

- To nudne - mruknęła, a ja cicho zachichotałam.

- Taaak ... zapytajcie go i muzykę, a nie przymknie się - skwitowałam z uśmiechem.

Publiczność zareagowała ciepłymi oklaskami, a prowadzący kontynuował rozmowę.

- To brzmi niesamowicie. Czy możesz zdradzić nam coś więcej o tym projekcie? Może jakiś malutki spoiler? Czy możemy spodziewać się, że oprócz tego, że cię usłyszymy, to zobaczymy cię również na ekranie? - dopytywał z zainteresowaniem.

Kastiel zaśmiał się, a w jego oczach pojawił się błysk humoru.

- Na razie zostanę po tej drugiej stronie kamery - odpowiedział z rozbawieniem. - Nie chciałbym, żeby Timothée Chalamet poczuł się zagrożony, że kradnę mu widownię.

Jego żart wywołał salwy śmiechu zarówno wśród publiczności, jak i prowadzącego. Kastiel potrafił zgrabnie balansować między szczerością a lekką nutą ironii, co tylko dodawało mu uroku.

- Chociaż kto wie, może kiedyś... Ale na pewno nie w najbliższym czasie. Na razie skupiam się na tym, żeby dźwięki, które tworzę, idealnie współgrały z obrazem i emocjami na ekranie.

- Dobrze, powiedz nam w takim razie, jak udaje ci się to wszystko pogodzić? Zespół, osobiste projekty, wytwórnia... Jak nie oszaleć?

Kastiel wzruszył ramionami z uśmiechem, jakby to było najprostsze na świecie.

- Gdybym chciał was okłamać, pewnie powiedziałbym, że to wszystko dzięki doskonałej organizacji i dokładnemu planowaniu. Ale prawda jest taka, że to znacznie więcej niż tylko dobrze zorganizowany kalendarz... - jego wyraz twarzy zmienił się na bardziej ciepły i łagodny. Na chwilę zerknął prosto w obiektyw kamery i poczułam, jakby właśnie złamała jakąś czwartą ścianę i mówił prosto do mnie. - W rzeczywistości, to wsparcie bliskich sprawia, że udaje mi się to wszystko pogodzić. Mam to szczęście posiadać w swoim życiu wspaniałych ludzi, a przede wszystkim moją żonę, Bree. To właśnie dzięki niej nie tracę głowy, nawet gdy mój harmonogram pęka w szwach, a cały świat czegoś ode mnie chce. Każdy sukces, który osiągam, jest również jej zasługą. I jest jedyną osobą, która nie boi się na mnie nawrzeszczeć, kiedy zaczynam przeginać - zakończył z lekkim uśmiechem, który wzbudził oklaski wśród publiczności.

- Tatuś mówi o tobie, mamo! - wykrzyknęła Lottie i potrząsnęła moim ramieniem.

- Tak ... Mówi o mnie w publicznej telewizji, przy setkach tysięcy widzów ... - wyszeptałam, nadal otumaniona tym faktem.

Prowadzący skinął głową, wyraźnie poruszony słowami Kastiela.

- Widać, że jesteście silnym zespołem, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Zgaduję, że rodzina jest twoją największą inspiracją do tworzenia muzyki.

- Zgadza się. Wszystkie moje ballady są napisane z myślą o mojej żonie. To ona zawsze była moją muzą, ale odkąd na świecie pojawiła się nasza córka, mój notes z piosenkami dosłownie nie zamyka się. Inspiracja płynie teraz z dwóch najważniejszych kobiet w moim życiu, i muszę przyznać, że z takim duetem źródło nigdy nie wysycha.

- Pięknie powiedziane. A skoro mówimy o twojej córce, to jak ona reaguje na to, że jej tatą jest TEN Kastiel Veilmon?

Kastiel uśmiechnął się z rozbawieniem, a w jego oczach pojawił się ciepły błysk.

- Szczerze mówiąc, myślę, że dla Lottie jestem po prostu tatą - odpowiedział z nutą humoru w głosie. - Nie widzi we mnie tej postaci z ekranów czy plakatów. Dla niej jestem tym, kto jeździ z nią na rowerze, czyta bajki na dobranoc i pozwala jej podkradać ciasteczka, kiedy mama nie patrzy - dodał, uśmiechając się szerzej, a publika z entuzjazmem odebrała jego żart.

Na dźwięk swojego imienia, Lottie energicznie wydostała się spod koca, którym byłyśmy przykryte, i stanęła na nogi, pełna emocji.

- Tatuś mówi o mnie! Tatuś mówi o mnie! - zawołała radośnie, skacząc z podekscytowania na kanapie.

- Oczywiście, kochanie - odpowiedziałam z ciepłym uśmiechem, podtrzymując ją delikatnie, aby nie spadła z kanapy w tej chwili euforii. - Tata nigdy by o tobie nie zapomniał. Przecież kocha cię najmocniej na świecie.

- To naprawdę urocze! A myślisz, że Charlotte kiedyś podąży twoimi śladami? Czy widzisz w niej artystyczną iskrę, która mogłaby zaprowadzić ją na scenę?

Kastiel zamyślił się na chwilę, jego uśmiech przybrał delikatniejszy wyraz.

- Lottie ma w sobie coś wyjątkowego, to pewne. Uwielbia muzykę, śpiewa piosenki, które słyszy w domu, i tańczy, jak tylko usłyszy rytm. Ale czy to oznacza, że pójdzie w moje ślady? Tego nie wiem. Na razie jest jeszcze mała i staramy się dać jej jak najwięcej przestrzeni do odkrywania, co tak naprawdę ją interesuje. Jeśli w przyszłości zechce zająć się muzyką, oczywiście będziemy ją wspierać, ale równie dobrze może wybrać zupełnie inną drogę, i to też będzie w porządku.

- Może zobaczymy was kiedyś razem na scenie - zasugerował mężczyzna z szerokim uśmiechem.

Kastiel roześmiał się, a jego oczy zalśniły z rozbawieniem.

- Kto wie? Może tak się stanie. W końcu Veilmonci żyją po to, żeby robić wokół siebie trochę hałasu - odparł z szelmowskim uśmiechem, wywołując śmiech i oklaski wśród publiczności.

Oglądałyśmy pozostała część wywiadu, co chwilę śmiejąc się z żartów naszego ulubionego rockmana.

Nagle usłyszałam coś dziwnego. Ciche, ledwo słyszalne jęki dochodzące z zewnątrz. Początkowo pomyślałam, że to może wiatr, ale dźwięk powtórzył się, tym razem bardziej wyraźny. Lottie drgnęła, a ja poczułam, jak jej drobne rączki zaciskają się na mojej koszuli nocnej.

- Mamusiu, co to było? - zapytała z wyraźnym niepokojem w głosie, patrząc na mnie wielkimi oczami.

- Nie jestem pewna, kochanie. Może to tylko ....- próbowałam ją uspokoić, ale w tym momencie dziwny, cichy krzyk powtórzył się, przerywając mi w połowie zdania.

- To potwór, mamo?! - Lottie zapytała, coraz bardziej przerażona.

- Och, skąd, Lottie, potwory nie istnieją - powiedziałam, starając się brzmieć pewnie, mimo że sama czułam irracjonalny strach.

Byłyśmy same w domu, w środku nocy. Gdyby tego było mało zaczął padać deszcz, a pierwsze krople uderzały o szyby okien, tworząc atmosferę przypominającą tą z horroru. Pocieszała mnie jedynie myśl, że Kastiel zainwestował w nowoczesny system alarmowy i ochronę, która mogłaby dotrzeć na miejsce w ciągu kilku minut.

Mocno przytuliłam Lottie, starając się zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa, jednocześnie próbując rozwikłać tajemnicę tych niepokojących dźwięków dochodzących z zewnątrz.

- Pójdę sprawdzić, co się dzieje, a ty poczekasz na mnie w środku, dobrze? - zaproponowałam, starając się brzmieć pewnie i spokojnie.

- Ale tatuś zawsze mówi, że nie wolno wychodzić na zewnątrz w nocy! - zauważyła Lottie z troską.

- Tak, wiem, ale może ktoś naprawdę potrzebuje naszej pomocy. Wyjdę tylko na taras, dobrze? - zapewniłam ją, choć sama miałam wątpliwości co do słuszności tego pomysłu.

- Dobrze, ale wróć szybko, mamusiu - powiedziała, tuląc swojego pluszaka.

Ruszyłam w stronę tarasu, serce waliło mi jak młotem, a moja wyobraźnia zaczęła podsuwać mi najgorsze możliwe scenariusze, szczególnie te z filmu ,,Krzyk". Gdy tylko otworzyłam drzwi na taras, poczułam na twarzy chłodny powiew jesiennego wiatru i krople deszczu. Ciemność za oknami była niemal nieprzenikniona, tylko nieliczne latarnie w oddali rzucały słabe światło na mokrą trawę.

Rozejrzałam się po ogrodzie, starając się dostrzec coś w mroku. Może to, co widziałam we śnie, rzeczywiście miało sens? Może spotkam tego chłopca, którego obraz ciągle mnie prześladował? Chciałabym tylko na chwilę porozmawiać z nim i zapytać...

Kiedy znów usłyszałam ten dziwny dźwięk, poczułam, jak włoski na karku stają mi dęba. Tym razem jednak odgłos był bardziej przypominający skomlenie... jakby jakieś zwierzę.

- Halo? - zawołałam, wychylając się nieco dalej, choć sama nie wiedziałam, kogo lub co mogłabym usłyszeć w odpowiedzi. - Jest tu ktoś?

Nagle z cienia, spod różanego krzaka wyłoniła się malutka, skulona postać. Zaskoczona, zrobiłam krok do tyłu, ale szybko zorientowałam się, co to było. Na trawniku przed tarasem siedział zziębnięty, przemoczony szczeniak. Jego wielkie, przerażone oczy patrzyły na mnie błagalnie, a skomlenie było teraz wyraźniejsze.

- O mój Boże... - wyszeptałam i zbiegłam po schodach. - Co tutaj robisz, mały? Gdzie jest twoja mama?

Przykucnęłam przy szczeniaku i wyciągnęłam do niego dłoń, a piesek podszedł do mnie niepewnie, merdając ogonkiem. Był przemoczony do suchej nitki i drżał z zimna.

- Chodź, malutki, zabiorę cię do środka - powiedziałam miękko, biorąc szczeniaka na ręce. Był lekki jak piórko i czułam, jak jego drobne ciałko drży z zimna i strachu.

Wnętrze domu było ciepłe i przytulne w porównaniu do jesiennej atmosfery na zewnątrz. Ostrożnie niosąc szczeniaka, weszłam do środka i zamknęłam drzwi, czując ulgę, że wróciłam do bezpiecznego schronienia. Lottie z zaciekawieniem przyglądała się temu, co trzymam w ramionach.

- Mamusiu, co to jest? - zapytała z wyraźnym zainteresowaniem, ostrożnie schodząc z kanapy i podchodząc bliżej.

- To mały piesek. Wygląda na to, że się zgubił i trafił do naszego ogrodu - wyjaśniłam, przyglądając się szczeniakowi, czy nie ma żadnych widocznych obrażeń. Na szczęście poza tym, że był przemoczony i dygotał z zimna, nie dostrzegłam niczego niepokojącego. - Najpierw musimy go ogrzać. Przynieś proszę kilka ręczników.

Lottie stanęła na wysokości zadania i od razu pobiegła do łazienki, a ja delikatnie usiadłam na podłodze, trzymając szczeniaka w ramionach.

- Już dobrze, malutki. Pomożemy ci - powiedziałam cicho, tuląc pieska do siebie, żeby oddać mu trochę mojego ciepła.

Lottie szybko wróciła z naręczem ręczników, a jej małe rączki ledwo je obejmowały. Podała mi je z pełną powagą, patrząc z troską na zziębniętego szczeniaka, a ja ostrożnie zaczęłam wycierać jego mokrą sierść. Jego drobne ciało wciąż drżało, ale stopniowo, pod wpływem ciepła i delikatnych pociągnięć ręcznikiem, przestawało drżeć.

Lottie usiadła obok mnie, dotykając miękkiej sierści pieska z delikatnością, jaką miała tylko dziecko.

- Możemy go zatrzymać, mamusiu? Proszę, proszę, proszęęę ... - zapytała, patrząc na mnie z nadzieją w oczach. Widać było, że już teraz zapałała do niego uczuciem.

- Najpierw musimy dowiedzieć się, czy ktoś go nie szuka - odpowiedziałam, choć serce mi się ściskało na myśl, że może będziemy musiały go oddać. - Ale na razie zostanie z nami.

Lottie przytaknęła, a ja kontynuowałam osuszanie pieska, który teraz zaczął nieśmiało machać ogonkiem, jakby rozumiał, że jest w bezpiecznym miejscu.

Kiedy szczeniak był już suchy, delikatnie postawiłam go na podłodze, dając mu swobodę, by mógł rozejrzeć się po naszym salonie. Małe łapki ostrożnie stawiały kroki na drewnianej podłodze, a jego nos intensywnie badał każdy zakamarek, jakby chciał zapamiętać zapachy nowego otoczenia.

- Wygląda na zdrowego, choć pewnie jest głodny - zauważyłam, obserwując, jak piesek z zainteresowaniem krąży wokół nas. Lottie, która siedziała obok mnie z fascynacją, wpatrywała się w jego każdy ruch.

- Może damy mu coś do jedzenia? - zaproponowała z entuzjazmem.

- Hmm... - zastanowiłam się przez chwilę, przeglądając w myślach zawartość naszej lodówki. - Możemy spróbować dać mu trochę kiełbaski. To na razie musi wystarczyć. Jutro z samego rana pojedziemy do sklepu i kupimy coś specjalnie dla ciebie - dodałam, zwracając się do szczeniaka, a potem pogłaskałam go czule po głowie.

Jego małe uszka drgnęły, a on z wdzięcznością uniósł pyszczek.

- I zabawki! Piesek musi mieć zabawki. I obrożę! - Lottie zaczęła wymieniać z podekscytowaniem, jakby już planowała całą listę zakupów. - Kupimy mu różową obrożę, mamo? - zapytała z nadzieją w oczach.

- Zobaczymy - uśmiechnęłam się, widząc jej entuzjazm.

Następnego dnia, zaraz po śniadaniu, zaczęłam poszukiwania potencjalnego właściciela szczeniaka. Sprawdziłam okoliczne ogłoszenia o zagubionych zwierzętach i popytałam sąsiadów, ale nikt nie szukał tego konkretnego psa. Wobec tego, pozostała nam jeszcze jedna ważna rzecz do zrobienia - wizyta u weterynarza.

Kiedy dotarłyśmy do gabinetu, lekarz z uśmiechem przywitał nas i przystąpił do dokładnych oględzin szczeniaka. Delikatnie go przebadał, a szczeniak patrzył na niego swoimi dużymi, pełnymi zaufania oczami.

- Wygląda na to, że jest to bardzo młody piesek, ma może zaledwie kilka tygodni - ocenił weterynarz, jednocześnie głaszcząc szczeniaka po głowie, by go uspokoić. - Niestety, nie ma czipa, co oznacza, że nie możemy ustalić jego właściciela. Jeśli nie znajdziecie nikogo, kto go szuka, będzie musiał znaleźć nowy dom.

Podziękowałyśmy weterynarzowi za wszelkie wskazówki i opuściłyśmy gabinet. Jeszcze zanim zdążyłam dobrze zamknąć drzwi, Lottie już nie mogła się powstrzymać.

- Mamusiu, on musi zostać z nami! - wykrzyknęła z radością, ciągnąc mnie za rękę. - Nie możemy go oddać, teraz to nasz piesek!

Spojrzałam, starając się przybrać poważniejszy ton. Ten którego często używała moja mama.

- Kochanie, to nie jest taka prosta decyzja. Posiadanie psa to duża odpowiedzialność. Musimy być pewni, że jesteśmy na to gotowi - tłumaczyłam spokojnie, choć widziałam, że Lottie była gotowa na wszystko, byleby szczeniak został z nami. - Poza tym, nie możemy same podejmować decyzji. Tata również musi się zgodzić - dodałam, wzdychając na myśl o tym, że przekonanie Kastiela może być najtrudniejszym wyzwaniem.

- Tatuś kiedyś miał pieska, widziałam na zdjęciu! - przypomniała sobie i nie zawahała się wykorzystać tego argumentu.

- Tak, nazywał się Demon - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, choć poczułam w sercu ukłucie smutku na wspomnienie tamtego psiaka. - Ale nie byłabym taka pewna, że zgodzi się od razu...

- Na pewno się zgodzi!

Spojrzałam na szczeniaka, którego trzymałam w ramionach. Wyglądało na to, że wizyta u weterynarza go wyczerpała, bo powoli zaczynał zasypiać, opierając się o mnie. Był tak uroczy, że trudno było się nie uśmiechnąć i nie poczuć, jak ten mały piesek zaczyna zdobywać miejsce w moim sercu.

- W takim razie musimy być bardzo przekonujące.

***

- Mamusiu, już jest! - wykrzyknęła Lottie, odrywając się w końcu od okna w salonie, gdzie od dobrych trzydziestu minut nie spuszczała wzroku z podjazdu. - Tatuś wrócił!

- Okej ... pamiętasz jaki jest plan? - zapytałam.

- Tak, błagamy tatusia, żeby pozwolił nam zatrzymać pieska! - powiedziała w dużym uproszczeniu.

Nie tracąc ani chwili, Lottie ruszyła biegiem w stronę drzwi, żeby jak najszybciej przywitać tatę. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i kroki Kastiela, a zaraz potem szczęśliwy pisk Szarlotki.

- No dobrze... - powiedziałam, biorąc głęboki oddech i kierując wzrok na szczeniaka. W duchu modliłam się, by jego urok i niewinne spojrzenie wystarczyły, aby zmiękczyć serce Kastiela. - No, malutki, teraz wszystko zależy od ciebie - szepnęłam, delikatnie głaszcząc jego miękkie futerko. - Musisz sprawić, żeby Kastiel się w tobie zakochał.

Szczeniaczek spojrzał na mnie z lekkim przechyleniem główki, jakby próbował zrozumieć, co do niego mówię. Uśmiechnęłam się, a potem delikatnie odłożyłam go do legowiska, przygotowując się na spotkanie, które miało zdecydować o jego przyszłości.

Dołączyłam do dwójki moich ulubionych osób i ze wzruszeniem patrzyłam, jak mój mąż trzyma naszą córkę w objęciach. Kastiel przytulał Lottie z taką czułością, jakby nie widział jej przez wieki, a minęły raptem cztery dni. Ten widok nigdy mi się nie znudzi.

- Tak bardzo za tobą tęskniłem, księżniczko! - powiedział, tuląc ją mocno, jakby chciał nadrobić cały czas, który spędził z dala od niej.

- Ja też, tatusiu! - odpowiedziała Lottie, wtulając się w niego z równie wielką miłością. - Ale byłam bardzo dzielna. Pomagałam mamusi i ani razu nie płakałam! - oznajmiła z dumą.

Kastiel uśmiechnął się do niej z czułością i dumą, gładząc ją po włosach.

- Nigdy w to nie wątpiłem, bo jesteś moją odważną dziewczynką - odpowiedział, całując ją w czoło.

- Ja też nie płakałam ani razu - wtrąciłam z rozbawieniem, czym zwróciłam na siebie uwagę.

Kastiel spojrzał na mnie z niedowierzaniem i uniósł brwi, żartobliwie komentując:

- W to nie uwierzę! Nie z twoimi hormonami.

- Spadaj ... - wywróciłam oczami, ale i tak nie potrafiłam ukryć uśmiechu.

Kastiel odłożył Lottie na podłogę, a następnie rozłożył ramiona, zapraszając mnie do siebie.

- Chodź do mnie, mój dwupaku - powiedział z figlarnym uśmiechem, rzucając spojrzenie na mój lekko zaokrąglony brzuch.

- Wow ... jesteś tu od jakiś trzech minut, a zdążyłeś już mnie dwa razy obrazić - mruknęłam, ale i tak skorzystałam z jego zaproszenia i mocno się do niego przytuliłam.

- Przecież wiesz, że to mój język miłości, dziewczynko - wyszeptał tuż przy moim uchu. - A że kocham cię bardzo, cholernie bardzo mocno ... - mówił czułym tonem, ale jego słowa nagle urwały się w połowie, gdy jego wzrok padł na coś za moimi plecami. - Bree, kochanie? Dlaczego w naszym salonie jest jakiś pies?

Obróciłam się, podążając za jego spojrzeniem. Szczeniak, wyraźnie zaciekawiony całym zamieszaniem, siedział przy drzwiach, obserwując nas z uniesioną główką.

- Tak, bo ... - zaczęłam niepewnie, zdając sobie sprawę, że teraz muszę to jakoś wyjaśnić. - ... widzisz ... on chyba ... jest nasz?

Po jego czułości nie było już śladu. Wypuścił mnie ze swoich ramion i przyglądał się to szczeniakowi, a to mi z tym nieodgadnionym spojrzeniem.

- Brianno Veilmont, czy ty naprawdę jesteś na tyle bezczelna, żeby przyprowadzać psa do naszego domu, bez konsultacji tego ze mną? - zapytał z poważnym tonem. O dziwo nie była to jeszcze złość, więc wyczułam pole do negocjacji.

- Nie! Oczywiście, że nie. - zaprzeczyłam stanowczo, próbując się usprawiedliwić. - Przyszedł do nas sam. Dwa dni temu w nocy. Siedziałyśmy z Lottie przed telewizorem, oglądając twój wywiad, kiedy usłyszałyśmy przeraźliwe skomlenie. Wyszłam na zewnątrz, żeby sprawdzić, co się dzieje, i wtedy go zobaczyłam - wskazałam na pieska. - Był cały przemoknięty, zmarznięty i głodny. Nie mogłam go tak zostawić!

Kastiel wpatrywał się w pieska, a potem znów spojrzał na mnie, jakby próbował ocenić, czy to wszystko, co mówię, jest prawdą. Jego twarz nadal była poważna, ale dostrzegałam w jego oczach cień zrozumienia. Zaryzykowałam i kontynuowałam.

- Szukałam jego właściciela, naprawdę, ale wszystko wskazuje na to, że ten mały nie ma domu. A skoro sam do nas przyszedł, pomyślałam... może to znak? Może to my powinniśmy być jego rodziną? - zasugerowałam ostrożnie, starając się nie naciskać zbyt mocno.

- Tak, tatusiu! To nasz przyjaciel! Musi zostać z nami! Proszęęęę ... - Lottie przeszła do realizowania swojego planu i zrobiła minkę tak słodką, że przebiła samego szczeniaczka.

Kastiel ignorował nasze błagalne spojrzenia i cały czas uparcie wpatrywał się w psa, rozważając wszystkie za i przeciw. W końcu postanowił coś powiedzieć i na swoją ofiarę wybrał mnie.

- Wiem, że macie dobre intencje i serca na właściwym miejscu i oczywiście rozumiem, że ten pies potrzebował waszej pomocy, ale ... - ,,tylko nie ale" pomyślałam, ale pozwoliłam mu mówić. - ... to ogromny obowiązek na kolejne 10, 15 lat. Lottie jest jeszcze mała, nie rozumie z czym wiąże się posiadanie psa. A oprócz głaskania i przytulania są jeszcze psie choroby, wizyty u weterynarza i spacery w każdych możliwych warunkach atmosferycznych. Nawet nie wspominam, że za 5 miesięcy będziemy mieli drugie dziecko. Młody, szalony pies i noworodek w jednym domu? Nie wiem, czy to dobry pomysł.

Jego słowa były racjonalne i pełne obaw, które były jak najbardziej uzasadnione. Czułam, że musi to przemyśleć, ale wiedziałam też, że nie mogę się tak łatwo poddać.

- Rozumiem twój punkt widzenia i w pełni zdaję sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką niesie za sobą posiadanie psa - odpowiedziałam zdecydowanie, starając się przekonać go do naszej wizji. - Ale, Kas... - zaczęłam, próbując znaleźć słowa, które mogłyby dotrzeć do jego serca. - Czy nie sądzisz, że pies mógłby być cudownym uzupełnieniem naszej rodziny? Pomyśl tylko, jak nasze dzieci mogłyby dorastać z nim u boku, ucząc się miłości, opieki i odpowiedzialności od najmłodszych lat. Mogłyby mieć przyjaciela, z którym dorastałyby, dzieliłyby się smutkami i radościami ... jak ty z Demonem, pamiętasz?

Chyba uderzyłam w czuły punkt, bo spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakby próbował utwierdzić się, że naprawdę to usłyszał.

- Nie było cię wtedy, gdy Demon zachorował - powiedział, a w jego głosie pobrzmiewała nutka urazy. - Nie musiałaś patrzeć, jak zasypia na zawsze. Nie wiesz, jak to boli.

- Nie to miałam na myśli ... - mruknęłam cicho, nie chcąc pogorszyć, już i tak tragicznej, sytuacji.

Lottie patrzyła to na mnie na Kastiela, próbując zrozumieć, co właśnie się dzieję. Widząc moją nietęgą minę, sama postanowiła interweniować. Złapała go za rękę i spojrzała na niego tym przejmującym wzrokiem, bliskim płaczu.

- Tatusiu, nie gniewaj się. Niech piesek zostanie z nami, bardzo proszę.

Kastiel wywrócił oczami, a potem dramatycznie westchnął.

- Wiecie co? Zatrzymajcie go sobie. Ale mnie w to nie mieszajcie! To wasz pies, nie mój.

Resztę dnia spędził na byciu obrażonym. Gdy pytałam o jego podróż, odpowiadał półsłówkami. Chwilę bawił się z Lottie, ale gdy zaproponowałyśmy wspólny spacer z naszym pupilem, kategorycznie odmówił, jasno dając do zrozumienia, że nie zamierza angażować się w tę sytuację. Wieczorem, gdy Lottie już spała, zasugerowałam, że możemy obejrzeć jakiś film, czy serial, ale odburknął coś tylko, że musi "popracować". Uznałam, że póki co trzeba go zostawić samego, aby przetrawił to na swój sposób. Zabrałam ze sobą paczkę popcornu i poszłam do góry, żeby zobaczyć jakieś romansidło na laptopie, w łóżku.

***

Odcinek dobiegł końca, a ja przez te 45 minut zdążyłam się trzy razy rozpłakać. Nie wiem czy to dlatego, że główna bohaterka uciekła sprzed ołtarza z miłością swojego życia, czy może nadal smuciła mnie sytuacja z Kastielem. W każdym razie po zjedzeniu całej paczki słonego popcornu, musiałam się napić. A że nie zabrałam ze sobą żadnej wody, musiałam zejść na dół. Przełknęłam nerwowo ślinę na samą myśl o ponownym starciu z Kastielem. Z bijącym sercem i lekkim niepokojem wstałam z łóżka, odkładając laptop na bok. Skradałam się na palcach przez korytarz i klatkę schodową, niczym złodziej we własnym domu. Miałam nadzieję, że Kastiel będzie już w swoim gabinecie, pochłonięty pracą, ale kiedy zbliżałam się do salonu, usłyszałam coś, co mnie zaskoczyło. Zza rogu dochodziły odgłosy... chichotu? Zwolniłam kroku, nasłuchując uważniej. 

Ostrożnie zajrzałam do salonu, starając się nie zdradzić swojej obecności. Moim oczom ukazał się widok, który kompletnie mnie zaskoczył. Kastiel siedział na podłodze, a nasz nowy szczeniak radośnie merdał ogonem, podskakując wokół niego. Kastiel, ten sam, który jeszcze kilka godzin temu kategorycznie odmawiał jakiegokolwiek kontaktu z psem, teraz śmiał się do rozpuku, kiedy szczeniak próbował złapać jego rękę w małe, ostrymi ząbkami.

Co więcej, mówił do niego cichym, ciepłym głosem, delikatnie głaszcząc go po głowie.

- No co, maluchu - mruknął Kastiel, drapiąc psa za uchem. - Wygląda na to, że już się tutaj zadomowiłeś, co?

Oparłam się o framugę drzwi, nie chcąc przerywać tej chwili. Kastiel, zupełnie pochłonięty zabawą, nie zauważył mojej obecności.

- Nie dziwę się, że je omamiłeś. Nie można odmówić ci uroku.

W końcu jednak poczuł na sobie mój wzrok i podniósł głowę. Jego spojrzenie na chwilę spotkało się z moim.

- Myślałem, że śpisz - powiedział cicho, jakby próbując usprawiedliwić zarówno swoje wcześniejsze zachowanie, jak i fakt, że został przyłapany na czymś, co sam przed sobą próbował ukryć.

- Przyszłam po wodę - odparłam, wchodząc do salonu. Przeszłam przez pokój i usiadłam na sofie, obserwując jak piesek szybko zajął miejsce obok Kastiela, jakby był jego najlepszym przyjacielem. 

- Wygląda na to, że jednak się dogadaliście - zauważyłam z uśmiechem.

Kastiel westchnął, ale tym razem nie było to westchnienie irytacji.

- Chciałem popracować nad piosenką - zaczął wyjaśniać. - Ale ten mały drań nie dawał mi spokoju. W końcu się poddałem - pokręcił głową i cicho się zaśmiał.

- Więc ... nie jesteś już zły? - zapytałam z nadzieją.

Kastiel zerknął na mnie kątem oka, jakby wahał się, czy odpowiedzieć. Jego dłoń nie przestawała głaskać szczeniaka, który teraz zwinął się w kłębek obok niego, wyglądając na najszczęśliwszego psa na świecie.

- Nie wiem, czy byłem zły. Raczej... zaskoczony? Obiecałem sobie, że nie będzie innego psa po śmierci Demona, a ty i Lottie postawiłyście mnie przed faktem dokonanym i ... - urwał, jakby nie był w stanie dokończyć myśli. - To głupie, wiem, ale przywiązałem się do tej myśli, że już nigdy nie będę mógł pokochać innego psa. Że to byłoby... zdradą.

- To nie jest wcale głupie - szepnęłam, widząc, że temat Demona nadal jest dla niego bolesny. - Rozumiem, że Demona było dla ciebie bardzo wyjątkowy. I że zaakceptowanie nowego psa do może być dla ciebie trudne. Ale to nie oznacza, że musisz porzucić pamięć o Demonie. Wiesz, że on zawsze będzie częścią twojego życia. Ten szczeniak nie jest jego zamiennikiem - kontynuowałam, starając się znaleźć właściwe słowa.

Milczał przez chwilę, jakby ważył każde słowo, zanim je wypowie.

- Demon był... - zaczął, po czym zamilkł, próbując opanować emocje. - Demon był nie tylko psem. Był ze mną w najgorszych i najlepszych momentach mojego życia. Czułem, że oddałem mu część siebie i... gdy odszedł, jakby coś we mnie umarło razem z nim. Nie chcę, żeby za 15 lat Lottie przeżyła to samo. To było ... naprawdę trudne.

Poczułam, jak serce ściska mi się na widok bólu, który Kastiel próbował ukryć.

- Strata kogoś tak bliskiego zawsze boli. Ale pomyśl o tym, co ten szczeniak może wnieść do życia Lottie i naszego. Jest z nami zaledwie trzy dni, a już czuję, że nie potrafiłabym go oddać komuś innemu. I potrzebuję cię, żebyś nauczył mnie, co robić i jak się nim zajmować. Wczoraj zasikał chodnik w przedpokoju nim zdążyłam do niego dobiec! - wspomniałam ten wypadek z odrazą.

Kastiel uśmiechnął się lekko, zerkając na mnie.

- Należało ci się. Za spiskowanie za moimi plecami - rzucił z rozbawieniem, a ja odetchnęłam z ulgą, że wracamy na właściwie tory, nawet jeśli miało to być obrażanie mnie.

- To nie był spisek! Po prostu czekałam na właściwą okazję, żeby ci powiedzieć - usprawiedliwiłam się.

- Tsss ... ta jasne - parsknął.

Kastiel spojrzał na mnie, a potem na szczeniaka, który teraz drzemał spokojnie obok niego. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, jakby wreszcie zaczynał akceptować tę nową rzeczywistość.

- Chyba nie mam wyjścia, co? Musi z nami zostać - powiedział z lekkim uśmiechem, poddając się w końcu sytuacji. - Ale ostrzegam, jeśli zasika moje buty, to nie ręczę za siebie.

- Zgoda - odpowiedziałam z ulgą.

Szczeniak, jakby czując, że rozmawiamy o nim, na chwilę otworzył oczy i spojrzał na nas z zaciekawieniem. Ale kiedy zobaczył, że nic mu nie grozi, westchnął cichutko i ponownie zasnął, wtulając się w udo Kastiela.

Nawet on nie potrafił oprzeć się tej słodyczy i uśmiechnął się czule, po czym podrapał psiaka po brzuchu.

- A tak w ogóle, to on ma już jakieś imię? Czy może dalej będziemy mówić do niego „piesek"? - zapytał z ironią.

Pokręciłam głową i wzruszyłam ramionami.

- Jeszcze nic nie wymyśliłyśmy - przyznałam, uśmiechając się. - Czekamy na inspirację albo... aż Lottie coś zaproponuje.

Kastiel parsknął, kręcąc głową z rozbawieniem.

- To może być ryzykowne - odparł, pół żartem, pół serio. - Zostawimy to jej, a skończymy z psem o imieniu Tęczowy Jednorożec albo Król Wróżkolandi.

Zaśmiałam się, wyobrażając sobie Lottie z jej typową dziecięcą fantazją, wymyślając najdziwniejsze imię, jakie przyjdzie jej do głowy.

- Cóż, możemy z nią o tym porozmawiać przy śniadaniu.

***

Żeby nie było za kolorowo, Kastiel już o siódmej rano bezlitośnie wygonił mnie i Lottie na spacer z naszym nowym pupilem. Nie dał się przekonać żadnymi prośbami ani błaganiami o „jeszcze pięć minut" snu.

Jednak, żeby trochę osłodzić ten poranek, czekał na nas w kuchni z ciepłym śniadaniem, kiedy wróciłyśmy do domu, wciąż jeszcze zaspane.

- No i jak? Co wy takie zmęczone? - zapytał z chytrym uśmieszkiem, obserwując, jak zmęczone osuwamy się na krzesła przy stole.

- Spadaj, Veilmont - wymamrotałam, potwierdzając z szerokim ziewnięciem. - Naprawdę nie można było poczekać do ósmej? Czy świat by się zawalił?

- Właśnie takie są uroki posiadania psa - oznajmił triumfalnie, a w jego głosie dało się słyszeć nieco ironii.

- Sam mogłeś z nim pójść - rzuciłam z wyrzutem, marszcząc czoło i patrząc na niego z pretensją.

- To przecież wasz pies - odpowiedział z rozbawieniem, przyjmując obronną postawę.

- Nasz - poprawiłam go stanowczo, akcentując to słowo. Kastiel wykrzywił usta w uśmiechu.

- Przypominam, że wczoraj sama prosiłaś, żebym pokazał wam, jak się opiekować psem - odparł zadowolony, zerkając na mnie z satysfakcją, jakby cieszył się, że ma ostatnie słowo.

Nie powiedziałam już nic, tylko wzięłam się za jedzenie słodkich, amerykańskich pancake'ów.

Kastiel, najwyraźniej czując, że to dobry moment, postanowił podjąć kolejny temat.

- Lottie, wczoraj rozmawialiśmy z mamą o imieniu dla szczeniaka. Jeśli ma z nami zostać, powinien mieć jakieś konkretne imię, prawda? - zaczął, patrząc na nią z łagodnym uśmiechem. - Przemyślałem to i mam kilka propozycji. Co myślisz o imieniu Cerber albo Hades?

Lottie spojrzała na niego z niesmakiem, marszcząc nosek w wyrazie pełnym dezaprobaty.

- Serio? - wydusiła, patrząc na Kastiela, jakby zaproponował coś niewyobrażalnie głupiego.

Kastiel tylko wzruszył ramionami, próbując ukryć rozbawienie.

- No co? To mocne, groźne imiona, które budzą respekt.

- Nie podobają mi się - oznajmiła krótko Lottie, potrząsając głową.

- No dobrze, w takim razie, masz jakieś lepsze pomysły? - zapytał, unosząc brwi.

Lottie zastanowiła się przez chwilę, bawiąc się widelcem na talerzu. W jej oczach pojawił się błysk, jakby nagle wpadła na coś genialnego.

- Pancake! - wykrzyknęła, dumna ze swojego pomysłu.

- Pancake? - powtórzył z niedowierzaniem. - Chcesz nazwać psa „Naleśnik"?

Lottie kiwnęła głową, uśmiechając się szeroko, jakby to była najlepsza decyzja, jaką kiedykolwiek podjęła.

- Tak, Pancake! Bo jest taki słodki jak naleśnik z syropem klonowym! - wyjaśniła z entuzjazmem, spoglądając to na mnie, to na Kastiela.

Westchnęłam cicho, próbując ukryć rozbawienie. Kastiel wywrócił oczami, jakby nie mógł uwierzyć w to, co słyszy, ale zanim zdążył zaprotestować, szczeniak, który spał obok nas, nagle podniósł głowę, jakby coś go obudziło.

- Pancake! - zawołała Lottie.

Na dźwięk imienia piesek natychmiast zamerdał ogonem, podskakując lekko i patrząc na Lottie z radosnym wyrazem pyszczka.

- Cholera ... - mruknął Kastiel. - Nie przyzwyczajaj go do tego głupiego imienia. 

- Pancake! Pancake! Pancake! - Lottie wołała a psiak radośnie reagował.

- Widocznie to imię mu pasuje - stwierdziłam z uśmiechem.

Kastiel westchnął głęboko, kręcąc głową z rezygnacją. Mimo wszystko, nie potrafił powstrzymać uśmiechu, który w końcu pojawił się na jego twarzy.

- No dobrze, niech będzie Pancake - przyznał w końcu z lekkim przekąsem. - Ale nie oczekujcie, że będę z nim wychodził na spacery. Już widzę, jak krzyczę „Naleśnik!" w środku parku.

- Zobaczymy - odparłam z uśmiechem, patrząc na Kastiela z przymrużeniem oka.

Ostatecznie nie miało znaczenia, jakie imię nosił nasz nowy czworonożny przyjaciel. Liczyło się to, że razem tworzyliśmy rodzinę, a Pancake, z całą swoją energią i radością, idealnie do niej pasował. Nawet Kastiel, choć nie chciał tego przyznać, wiedział, że Pancake wprowadzi do naszego życia odrobinę chaosu i mnóstwo miłości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro