Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

78. I znów w Paryżu ...

Minuty dłużyły się w nieskończoność i jakakolwiek nie próbowałam jakoś zapełnić ten czas, to i tak, co chwilę spoglądałam na zegar na wyświetlaczu telefonu. W myślach powtarzałam sobie, że pewnie to tylko moje urojenia i nic z tego nie będzie, ale i tak czułam to mrowienie ekscytacji w czubkach palców. Tę cichą nadzieję podsycał fakt, że byliśmy w Paryżu, tak samo jak niecałe cztery lata temu. Oddzieliliśmy się od reszty zespołu i na ten czas zatrzymaliśmy się w tym samym apartamencie z obłędnym widokiem na Wieżę Eiffla. Tego wieczora miał odbyć się ostatni koncert trasy. Wszystkie okoliczności były takie same, jak tamtego dnia, w którym dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami. To musiało coś znaczyć, prawda?

Gdy w końcu minęło te magiczne pięć minut, drżącymi dłońmi podniosłam test ciążowy, który dotychczas leżał na umywalce. Mimo, że o Lottie dowiedziałam się już tak dawno temu, to uczucie nadal było świeże. Ogromny strach i niepewność, wymieszany z jeszcze większym szczęściem i wzruszeniem. Chciałam poczuć to znowu. Z nadzieją spojrzałam na test.

,,Negatywny"

- Kurwa ... - syknęłam pod nosem, zła i zirytowana. - Dlaczego? - zapytałam samą siebie i cisnęłam plastikowym patyczkiem o podłogę.

Miałam ochotę na moment załamki w samotności, żeby usiąść na krawędzi wanny i zwyczajnie się rozpłakać, ale nawet tego nie mogłam zrobić.

- Bree! - za drzwiami rozległ się głos mojego męża. - Kierowca zaraz tu będzie, a ty i tak nie będziesz wyglądać już piękniej! Jeśli już się wypindrzyłaś, to chodź.

- Zawsze coś ... - mruknęłam z niezadowoleniem, przewracając oczami. - Już idę! - odkrzyknęłam.

Test ciążowy wylądował w koszu, przykryty warstwą innych odpadków. Ostatni raz spojrzałam w lustro, żeby poprawić włosy i makijaż. Przybrałam najbardziej neutralną twarz na jaką mogłam się teraz zdobyć i odważnie wyszłam z łazienki.

Kastiel siedział z Lottie na łóżku i próbował okiełznać jej czarne loczki, zaplatając je w dwa małe warkoczyki. Szło mu to nieco opornie, ale ten widok był wyjątkowo rozczulający przez, co zrobiło mi się jeszcze gorzej, na myśl, że odbieram Kastielowi możliwość zostania tatą po raz drugi. Oparłam się o drzwi i obserwowałam ich w ciszy.

- Chcę inną fryzurę, tatusiu! - marudziła Charlotte.

- To nie koncert życzeń, młoda damo. Wcześniej, powiedziałaś, że chcesz dwa warkocze. Już prawie skończyłem, więc nie zmieniaj zdania.

- Chcę jednorożca! - Lottie miała na myśli fryzurę stworzoną z warkocza dobieranego. Z jakiejś przyczyny kojarzyło jej się to z rogiem jednorożca.

- W takim razie mogłaś zaczekać na mamę, zanim zaciągnęłaś mnie do roboty - nie byłam pewna czy sprzecznie się ze swoją miniaturową wersją bardziej go bawi, czy może irytuje. - Teraz nie marudź - powiedział niby karcąco, ale mały uśmiech czaił się w kąciku jego ust.

Lottie westchnęła z przesadnym dramatyzmem, skrzyżowała rączki i nadęła policzki, żeby zademonstrować swoją złość. Kastiel zbył to lekceważącym parsknięciem, a potem rzucił mi ukradkowe spojrzenie, żeby sprawdzić moją reakcję na ten mały bunt naszej córki.

Problem w pokrewieństwie dusz polega na tym, że druga strona zawsze potrafi rozczytać nasze emocje bez większych trudności. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, by zauważyć, że coś jest nie tak. Zmarszczył brwi i przybrał tę zatroskaną minę. Czasem nienawidzę tego, że jestem dla niego jak otwarta księga, z której może wyczytać, co tylko zechce, bez mojej zgody.

- Co ...? - zaczął mówić, ale nie pozwoliłam mu dokończyć. Im szybciej wyrzucę to z siebie tym lepiej.

- Test. Jest negatywny. Znowu - nie kryłam rozczarowania.

Nie dokończył jeszcze fryzury Lottie, ale mimo to wstał i podszedł do mnie. Pozwoliłam, aby otoczył mnie swoimi silnymi ramionami i przyległam do niego, jakby od tego zależało całe moje życie.

- Po prostu miałam przeczucie, że ... coś z tego będzie - próbowałam zapanować nad sobą, ale mój głos i tak dziwnie się załamał.

- Już dobrze - szepnął w moje włosy. - Robimy to bez żadnej presji. Jeśli się uda, to super. Jeśli nie, to też nam jest dobrze, tak jak jest. Ty i Lottie to i tak więcej, niż zasługuję

- Nie mów tak, Kas - podniosłam twarz, żeby spojrzeć mu w oczy. - Jesteś najlepszym tatą na świecie. Chciałabym dać ci gromadkę dzieci - wyznałam z całkowitą szczerością.

- Uspokójmy się i nie rozpędzajmy z tą gromadką - uśmiechnął się łobuzersko. - Ten mały potworek ... - wskazał kiwnięciem głowy na Lottie. - ... obudził mnie dzisiaj o szóstej rano i szantażował emocjonalnie, tylko po to, żebym włączył jej Psi Patrol. Poleciały ostre argumenty typu ,,Nie lubię cię" - - mimo wszystko nie wyglądał na dotkniętego tymi słowami.

- Hmm ... nie pamiętam tego. Spałam jak zabita - przyznałam. - I co? Jak rozwiązałeś ten ,,konflikt"? - zapytałam z zainteresowaniem.

- Powiedziałem, że nie lubię jej bardziej. I wtedy zaczęła płakać ... - przyznał z rozbawieniem, a ja rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. Jego metody rodzicielskie są co najmniej abstrakcyjne. - Spokojnie, ogarnąłem sytuację. Pogadaliśmy o uczuciach i takie tam - dodał, zanim zdążyłam wygłosić referat na temat jego dziwnych metod wychowawczych.

- ,,I takie tam"? - zapytałam sceptycznie.

- Obiecałem jej lody i plac zabaw - przyznał, patrząc na naszą córkę z lekkim rozbawieniem.

- Dwie gałki! - Lottie musiała wtrącić swoje trzy grosze.

- Oczywiście, dostaniesz dwie gałki, a nawet trzy, księżniczko - obiecał Kastiel, uśmiechając się do niej. - Może mama też załapie się na loda - - mrugnął do mnie porozumiewawczo, sugerując coś nieco innego, niż zwykły deser.

- Kas! Nie przy dziecku - upomniałam go.

Ten roześmiał się pociesznie i parę razy pacnął mnie po głowie.

- Miałem na myśli tego truskawkowego, twojego ulubionego. Czasem masz naprawdę pokrętne myśli, dziewczynko - skomentował z chytrym uśmieszkiem.

- Nie lubię cię ... - użyłam ulubionego argumentu naszej córki.

***

Betonowe ściany nie były wystarczające, żeby wygłaszać hałas wydzierającego się tłumu. Support właśnie zakończył swój występ i zaczęło się odliczanie do koncertu głównych gwiazd wieczoru.

Szliśmy w trójkę przez ciasny korytarz. Ja po lewej, Kastiel po prawej, a Lottie między nami. Przebierała nóżkami, żeby dorównać naszym krokom, a jej różowa tiulowa spódniczka szeleściła z każdym jej ruchem. Dla równowagi postanowiła założyć czarną koszulkę z logiem Crowstormu i nie chciała słyszeć o niczym innym. Prawdziwa fanka swojego tatusia.

Choć muszę przyznać, że wcale nie byłam gorsza i również miałam na sobie koszulkę z ich najnowszego merchu, którą połączyłam z jeansową spódniczką (w trochę bardziej stonowanym kolorze niż ta Lottie) i czarnymi kozakami.

Kastiel był w swoim stroju scenicznym, składającym się z prostych jeansów z przetarciami, czarnym podkoszulku oraz skórzanej kurtki, którą dostał ode mnie.

W pewnym momencie Lottie zaczęła ciągnąć Kastiela za dłoń, próbując zwrócić jego uwagę.

- Tatusiu, mogę iść z tobą? Zaśpiewam! - zaproponowała.

- Jestem pewny, że byłabyś świetna, słonko, ale chyba nie mogę się zgodzić. Skradłabyś całe show i nic nie zostałoby dla mnie - powiedział z rozbawieniem i pieszczotliwie poczochrał jej włosy.

- Możemy śpiewać razem! - nie dawała za wygraną.

- Może innym razem? - podrapał się po głowie, nie wiedząc, co jej odpowiedzieć.

- Czyżbyś bał się konkurencji, kochanie? - zapytałam z przytykiem

- Chyba jeszcze nie pora na to, żeby zastępowało mnie młodsze pokolenie. Do emerytury zostało mi 10 lat - odparł żartobliwe.

- Chcesz przejść na emeryturę w wieku 39 lat? - uniosłam brew ze zdziwienia.

- No co? - wzruszył ramionami. - Mam już plan na ogródek warzywny za domem i być może mały jacht w przystani.

Mimo wszystko miałam wrażenie, że nie odpuści tak łatwo.

Gdy tylko dotarliśmy zza kulisy, Lottie ruszyła pędem w stronę Lei, która stała nieopodal i przekomarzała się z Zackiem i Gabinem.

- Ciocia Lea! 

- To prawie przykre, że tak łatwo o nas zapomina - zauważył Kastiel, gdy Lottie jak wicher przemknęła między naszymi nogami, żeby rzucić się na ulubioną ciotkę.

- Poczekaj aż znajdzie chłopaka - skomentowałam z drobnym uśmieszkiem, a mój mąż posłał mi mordercze spojrzenie. 

- O proszę! Nasza mała rockmanka - fioletowowłosa perkusistka nie pozostała obojętna na te czułości i przytuliła ,,bratanicę". - Będziesz dzisiaj występować z nami?

- Tatuś powiedział, że nie mogę. Powiedz mu, że mogę, ciociu! - poskarżyła się z grymasem niezadowolenia.

Lea teatralnie złapała się za pierś, jakby wstrząśnięta tą informacją.

- Co? To niedopuszczalne! Już ja z nim pogadam! - powiedziała z udawanym oburzeniem. 

Zaśmiałam się obserwując, jak Lottie i Lea wspaniale się dogadują. 

- Chyba masz kłopoty - rzuciłam do Kastiela z uśmiechem.

- Przeżyję - odpowiedział, mrugając do mnie.

Członek obsługi technicznej dał znać, że czas wyjść na scenę lecz równie dobrze była można to wywnioskować po samym hałasie jaki panował wokół. Wrzawa tłumu, kilkadziesiąt tysięcy wiwatujących fanów, dawała jasno do zrozumienia, że koncert zaraz się zacznie.

- Już idę! Dajcie mi tylko pożegnać się z moimi dziewczynami - odetchnął głęboko, starając się opanować dreszcz emocji, który przeszedł przez jego ciało.

To był prawdopodobnie jego kilkusetny koncert z kolei, ale mimo, to zawsze denerwował się, czy wszystko pójdzie po jego myśli. Oczywiście ten stres mijał wraz z pierwszym dźwiękiem jego gitary, ale teraz doskonale zauważałam to skupienie na jego twarzy, to jak na przemian zaciskał i rozluźniał pięści.

- Będziesz doskonały. Jak zawsze - pogładziłam czule jego ramię.

- Przecież wiem - odparł niby lekkim tonem, ale wiedziałam, że próbuje zamaskować stres. - Lepiej mnie pocałuj. Tak, żebym przez cały koncert, przy każdej piosence, czuł ciebie na swoich ustach - dla podkreślenia tych słów, spojrzał wymownie najpierw na moje oczy, a potem na usta.

Chętnie spełniłam tą prośbę. Objęłam jego szyję i stanęłam jego palcach, żeby dosięgnąć jego ust. Nasz pocałunek był krótki, ale pełen miłości i wsparcia. Kastiel przyciągnął mnie bliżej, a ja poczułam, jak napięcie opuszcza jego ciało z każdą następną sekundą, podczas której, nasze usta pieściły się nawzajem.

Lottie, która mimo wszystko, zaczęła trochę tęsknić za rodzicami, przybiegła do nas i przytuliła się, jej małe rączki objęły nasze nogi. Oboje z miłością spojrzeliśmy na naszą mini kopię. 

- Spokojnie, nie zapomniałem o tobie, gwiazdeczko - Kastiel uklęknął na podłodze i rozłożył ręce, żeby Lottie mogła się przytulić. Rzuciła się na niego jak mała małpka, a Kastiel śmiał się serdecznie z tej wylewności uczuć. W pewnym momencie spojrzał na mnie, jakby próbował powiedzieć ,,No, na co czekasz?". Więc zrobiłam to samo i przyłączyłam się do rodzinnego przytulasa. 

Członek obsługi technicznej zbliżył się ponownie, dając znać, że naprawdę czas wychodzić na scenę.

- Teraz jestem gotowy - powiedział Kastiel, wstając i biorąc głęboki oddech. - Muszę iść. Zagramy dla was najlepszy koncert, jaki kiedykolwiek miełyście okazję usłyszeć - posłał nam ten piękny, promienny uśmiech, który zawsze mnie rozbrajał.

Kastiel założył Lottie jej specjalne, różowe słuchawki, które miały chronić jej uszy przed hałasem. Nie lubiła tego, ale widziała, że nie warto zbyt bardzo irytować tatusia. Następnie narzucił na siebie skórzany pasek z ulubioną czerwoną gitarą i ruszył w kierunku sceny. Chwyciłam Lottie za rękę, bo obawiałam się, że gotowa będzie pobiec za tatą. Gdy Kastiel  stał już na stopniu i czekał na ostateczny znak, odwrócił się jeszcze na moment i spojrzał na nas z szerokim uśmiechem.

- Kocham was! - zawołał, po czym szybko skierował się w stronę jasno oświetlonej sceny, gdzie tłum czekał z niecierpliwością.

Gdy wszedł na scenę, wrzawa tłumu osiągnęła apogeum. Tysiące ludzi skandowało jego imię, a on, w pełnym świetle reflektorów, wydawał się zupełnie inną osobą. Znalazł się w swoim żywiole, chwycił gitarę i pierwsze akordy zabrzmiały, przynosząc natychmiastowe ukojenie zarówno jemu, jak i publiczności.

- Dobry wieczór, Paryż! - zawołał do mikrofonu, a odpowiedź tłumu była niemal ogłuszająca. - To ostatni koncert naszej trasy i chcę, żebyście wiedzieli, że nie mogłem wybrać lepszego miejsca na jego zakończenie!

***

Podczas jednej z przerw między utworami, Kastiel spojrzał w stronę kulis, gdzie stałyśmy z Lottie. Uniósł mikrofon do ust.

- Chciałbym zadedykować tę piosenkę dwóm najważniejszym osobom w moim życiu. Mojej żonie Bree i naszej córce Lottie. Kocham was i dziękuję, że jesteście ze mną. Jesteście dla mnie wszystkim!

Tłum zareagował entuzjastycznymi okrzykami, a ja poczułam, jak łzy wzruszenia napływają mi do oczu. Lottie zaczęła podskakiwać z radości, machając do taty z całych sił. Kastiel zaczął grać naszą ulubioną piosenkę, a ja wzięłam córkę na ręce, żeby mogła lepiej widzieć. Śpiewaliśmy razem, czując, jak każdy dźwięk wypełnia nasze serca miłością i szczęściem.

***

Po zakończonym koncercie wróciliśmy do naszego apartamentu. Była już środek nocy, ale atmosfera była pełna radości i podekscytowania. Lottie, mimo późnej pory, wciąż tryskała energią, z podekscytowaniem opowiadając nam o swoich ulubionych momentach z koncertu.

Kastiel usiadł na kanapie, a Lottie wskoczyła mu na kolana.

- Tatusiu, opowiedz mi coś! - poprosiła z iskrą w oczach.

Kastiel spojrzał na mnie z uśmiechem i zaczął swoją opowieść.

- No dobrze, kochanie. Wiesz, że to miejsce jest dla nas bardzo wyjątkowe? - zaczął, a Lottie słuchała z zaciekawieniem. - Kilka lat temu, zanim się urodziłaś, twoja mama i ja przyjechaliśmy do Paryża. Wtedy też skończyłem trasę koncertową, ale zostaliśmy tutaj na parę dni. Wiesz, bardzo dawno, gdy mama jeszcze nie wiedziała, że jestem niezaprzeczalna, niepowtarzalną, największą miłością jej życia ... - rzucił mi ukradkowe, rozbawione spojrzenie. - ... powiedziała mi, że Paryż, to jej marzenie. Postanowiłem je spełnić. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to tak naprawdę mama właśnie spełnia moje największe marzenie. 

Lottie patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

- I co się stało, tatusiu?

Kastiel uśmiechnął się szerzej i kontynuował:

- Pewnego wieczoru, dokładnie tutaj, w tym pokoju, mama miała dla mnie niespodziankę. Oczywiście zachowywała się dziwnie, jak to ona ...

- Kas ... - wtrąciłam się, dając mu ostrzeżenie, ale nie wziął tego jakoś specjalnie do siebie.

- ... ewidentnie coś kręciła, próbowała kłamać, stresowała się i od razu wiedziałem, że coś jest na rzeczy. 

- Co to było? - zapytała Lottie z niecierpliwością.

- Ty - odpowiedział Kastiel z ciepłym uśmiechem. - To wtedy dowiedziałem się, że będę twoim tatą. Byłem tak zaskoczony i szczęśliwy, że przez chwilę nie mogłem powiedzieć ani słowa.

Lottie spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.

- Naprawdę, mamusiu? - zapytała, jej ciekawość nie miała granic.

- Tak. Obydwoje byliśmy tacy szczęśliwi, wiedząc, że będziemy mieli ciebie - odparłam, siadając obok nich na kanapie.

Lottie przytuliła się do mnie mocno, a Kastiel kontynuował.

- Pamiętam, że po prostu podniosłem twoją mamę i zacząłem się kręcić w kółko, śmiejąc się i płacząc jednocześnie. To był jeden z najszczęśliwszych momentów w moim życiu. I nie mogłem się doczekać, żeby cię poznać. 

Szarlotce nadal coś nie dawało spokoju. Patrzyła na mnie z zaciekawieniem.

- Przyniósł mnie bocian? Tak jak w bajce? - rzuciła pytanie w moją stronę. 

Kastiel zaśmiał się pod nosem, najwyraźniej ucieszony, że Lottie zadała to pytanie mnie, a nie jemu.

- Ymm ... Nie do końca, tak to wygląda, skarbie - wiele razy myślałam o tym momencie, w którym padanie to konkretne pytanie, ale teraz, gdy Lottie patrzy na mnie i wyczekuje odpowiedzi, jakoś zabrakło mi słów. - Byłaś tutaj ... - wskazałam na swój brzuch. - ... przez dziewięć miesięcy. Gdy byłaś już wystarczająco duża, urodziłaś się w szpitalu. - odparłam ostrożnie, mając nadzieję, że ta informacja zaspokoi jej ciekawość.

- Byłam tutaj? - dotknęła mojego brzucha, a ja twierdząco pokiwałam głową. - Jak tam weszłam?

Teraz Kastiel nawet nie próbował udawać, że to go nie bawi. Parsknął głośnym śmiechem, widząc cień zażenowania na mojej twarzy. Jeszcze, o tym nie wiedział, ale to go zgubiło.

- Myślę, że tatuś może ci o tym opowiedzieć. Jest ekspertem w tej dziedzinie - przelotnie cmoknęłam jego policzek i wstałam z kanapy. - Ktoś napije się herbaty? - zapytałam, jak gdyby nigdy nic.

- Co? Nie! - zaprotestował natychmiast. - Ani mi się waż, Brianno Veilmont! Wracaj tutaj!

Ułożyłam usta w bezdźwięcznym słowie "Powodzenia" i posłałam mu diabelski uśmiech. Zajęłam bezpieczne miejsce za wyspą kuchenną, skąd wszystko widziałam i słyszałam. Wstawiłam wodę ma herbatę i z ogromną przyjemnością, czekałam na rozwój wydarzeń.

- Tatusiu? Jak weszłam do brzuszka mamy? - powtórzyła Lottie, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami.

- Widzisz, Lottie... - Kastiel zaczął, starając się znaleźć odpowiednie słowa. - Bardzo kocham twoją mamę. A gdy kobieta i mężczyzna się kochają, wtedy ... - zaciął się i analizował, która wersja wydarzeń będzie bezpieczna dla trzylatki. - Wtedy postanawiają, że chcą mieć dziecko.

Dla naszej ciekawej świata córki, ta odpowiedź nie była satysfakcjonująca, więc Kastiel kontynuował.

- Wiesz, to trochę jak magia. Dałem mamie część siebie. Wystarczyło jedno ziarenko, które zaczęło rosnąć w brzuszku mamy. To ziarenko rośnie, rośnie i rośnie, aż staje się małym bobasem i wtedy wychodzi na świat - wyjaśnił, delikatnie gładząc Lottie po główce.

- Ziarenko? - powtórzyła Lottie, na nieszczęście Kastiela, zafascynowana tym tematem. - Jak w ogródku?

- Można tak powiedzieć - uśmiechnął się Kastiel. - Tak, jak kwiatki w naszym ogrodzie. Kiedy dbasz o nie, codziennie podlewasz, rosną i stają się piękne. Tak samo było z tobą. Mama bardzo długo nosiła cię w swoim w swoim brzuszku, troszczyła się o ciebie i dbała, żebyś zdrowo rosła.

Lottie wydawała się być zadowolona z tej odpowiedzi, choć było widać, że myśli o niej intensywnie.

- Aha, czyli mamusia ma w brzuchu taki ogródek? - zapytała z szerokim uśmiechem, dumna z samej siebie, że zaczyna to rozumieć.

- Hmmm ... tak, można tak to nazwać - potwierdził. - A ty byłaś najpiękniejszym kwiatkiem w tym ogródku - dał jej soczystego całusa w sam środek czoła, co ją rozbawiło.

Lottie przytuliła się mocno do Kastiela, a ja podeszłam z kubkiem herbaty, znów siadając obok nich.

- I tak oto, nasza mała Szarlotko, jesteś z nami - dodałam, gładząc ją po plecach. - Z miłości i marzeń narodziła się nasza najpiękniejsza córeczka.

Kastiel spojrzał na mnie z wdzięcznością i miłością, a ja odwzajemniłam jego spojrzenie.

- Tatusiu, mamusiu, kocham was mocno - powiedziała Lottie cicho, ziewając przeciągle. 

- My też cię kochamy, nasza mała gwiazdko - odpowiedział Kastiel. 

- Jesteś naszym największym skarbem - dodałam.

Lottie zasnęła wtulona w Kastiela, a ja patrzyłam na nich z uczuciem pełnym miłości i wdzięczności za naszą małą, wyjątkową rodzinę. Kiedy upewniliśmy się, że Lottie spokojnie śpi, Kastiel ostrożnie wstał z kanapy i przeniósł ją do łóżka w sypialni. Wrócił do salonu, gdzie czekałam na niego z kubkiem herbaty w ręku.

- Spisałeś się świetnie, kochanie - pochwaliłam go z uśmiechem, podając mu kubek. - Odpowiedziałeś na to trudne pytanie naprawdę bezbłędnie.

- Dzięki - odpowiedział, siadając obok mnie. - Na końcu języka miałem: ,,Do zapłodnienia dochodzi poprzez interpolację penisa do pochwy", ale historia z ziarnem, kwiatkiem i ogródkiem wydawała się bardziej na miejscu.

Zaśmialiśmy się oboje, a ja poczułam ciepło rozlewające się po moim sercu. Kastiel objął mnie ramieniem i przyciągnął bliżej, muskając delikatnie moje usta.

- Kas... - zaczęłam, nagle smutniejąc. - Przepraszam, że póki co nie dałam ci kolejnego dziecka. Wiem, że marzyłeś o większej rodzinie.

Spojrzał na mnie z czułością i zrozumieniem, gładząc mnie po plecach.

- Bree, nie musisz przepraszać. Nie powinnaś przepraszać - powiedział miękko. - Jestem wdzięczny za to, co już mamy. Mamy Lottie, mamy siebie nawzajem, i to jest dla mnie najważniejsze. Nie ma nic cenniejszego od tego.

Poczułam łzy wzruszenia napływające do oczu, ale uśmiechnęłam się do niego przez nie.

- Kocham cię, Kas - wyszeptałam. - Jesteś najlepszym ogrodnikiem, na jakiego mogłam trafić - stwierdziłam z małym rozbawieniem, a Kastiel cicho parksnął pod nosem, słysząc ten mały żart. 

- Ja ciebie też, Bree - odpowiedział, przytulając mnie mocniej. - Zawsze będę wdzięczny za naszą rodzinę. Bez względu na to, jak duża czy mała by nie była.

Siedzieliśmy tak przez chwilę w ciszy, ciesząc się swoją obecnością i miłością, która nas łączyła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro