77. Chcę siostrę! [+18]
Przechadzając się po ulicach Rzymu, otaczała mnie sceneria pełna uroku i historii. Słońce przeciskało się przez liście drzew, tworząc złote plamy na starożytnych budynkach, które emanowały duchem przeszłości. Dźwięki ulicznych artystów dopełniały tę wyjątkową atmosferę, dodając nutkę magii do każdego kroku.
Przez ostatni rok mieliśmy okazję podróżować po różnych zakątkach świata. Trasa koncertowa Crowstormu obejmowała największe miasta na całym globie, co dawało mi możliwość odkrywania nowych miejsc i kultur. Czasem nawet Kastiel znajdował chwilę, aby dołączyć do nas, choć zazwyczaj pochłonięty był obowiązkami związanymi z zespołem.
Moje pierwotne obawy dotyczące podróżowania z tak małym dzieckiem szybko się rozwiały. Lottie doskonale przystosowała się do tego stylu życia. Kochała loty samolotem i odkrywanie nowych miejsc, tak samo jak ja. Podczas prób zespołu, scena stawała się dla niej ulubionym placem zabaw, a kiedy miała okazję sięgnąć po mikrofon taty lub pałeczki perkusyjne cioci, wszystko inne traciło dla niej znaczenie. Była szczęśliwa, zdrowa i rozwijała się w błyskawicznym tempie.
Najważniejsze było to, że każdy dzień kończył się tak samo. Ja i Kastiel w łóżku hotelowym, a pomiędzy nami Lottie. I nie mogłam prosić o nic więcej, widząc mojego szczęśliwego męża i wtuloną w niego, równie szczęśliwą, córeczkę.
Zerknęłam do wózka, w którym Lottie siedziała, a jej ciekawe spojrzenie wędrowało po otaczającym ją świecie. Uśmiechnęłam się do niej i lekko się pochyliłam, by upewnić się, że wszystko jest w porządku.
- Wszystko dobrze, skarbie? Nie jest ci za gorąco?
- Jest git! - odpowiedziała, używając swojego nowego ulubionego powiedzenia, które wyłapała od cioci Lei.
Radośnie się zaśmiałam, widząc ją z taką beztroską na twarzy, w swoich okularach przeciwsłonecznych z czerwonymi ramkami w kształcie serduszek. Kucyk na czubku jej głowy, trochę się przechylił, ale tylko dodawał jej uroku. W połączeniu z czerwoną, letnią sukienką, wyglądała jak uosobienie słodkości.
- Cieszę się, że czujesz się dobrze, kochanie - powiedziałam, czując ciepło rozprzestrzeniające się w moim sercu. - Dziś mamy wiele do zwiedzenia, wiesz? Fontanna di Trevi, Zamek Świętego Anioła ...
- I lody! - przerwała mi Lottie, z iskrą w oku.
- Tak, będą też lody - odpowiedziałam z uśmiechem.
- A tatuś? - zapytała.
- Dzisiaj go nie potrzebujemy. To będzie nasz babski dzień - odparłam z humorem, ale żeby jej nie martwić, dodałam - Zobaczymy się z nim wieczorem, kiedy wróci z próby.
Lottie kiwnęła główką z zrozumieniem, akceptując plan na dzień. Jej twarz rozpromieniała się radością, wiedząc, że czeka ją pełen przygód dzień spędzony tylko z mamą. Spojrzałam jeszcze dyskretnie za swoje ramię, żeby sprawdzić, czy dwaj mężczyźni za nami podążają, ale jak zwykle byli w gotowości. Nie odróżniali się bardzo od innych turystów, z tym że byli o wiele bardziej umięśnieni, a ich miny mówiły same za siebie, że lepiej z nimi nie zadzierać.
Zaczęłyśmy naszą podróż od Fontanny di Trevi, gdzie Lottie z uznaniem spoglądała na wodne kaskady. Ucieszyła się jeszcze bardziej, kiedy wręczyłam jej monetę i powiedziałam, że może ją wrzucić do wody.
- Musisz pomyśleć życzenie, a potem mocno ją rzucić - wytłumaczyłam.
- Okej! - zgodziła się entuzjastycznie, natychmiast chwytając monetę z mojej dłoni.
Zamknęła oczy, marszcząc nosek w komiczny sposób, gdy skupiała się nad swoim życzeniem. W końcu zamachnęła się i cisnęła monetą, która z pluskiem wylądowała w fontannie.
- Brawo, Lottie! - pogratulowałam jej. - Teraz twoje życzenie na pewno się spełni. Powiesz mamusi, czego sobie zażyczyłaś? - zapytałam podchwytliwe. Może w ten sposób dowiem się, co chce dostać na święta.
- Chcę siostrę! Jak Thia! - oznajmiła zdecydowanie.
- O ... - zatkało mnie i przez sekundę nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć. - To... To naprawdę piękne życzenie, skarbie.
- Mogę siostrę, mamusiu? - zapytała, robiąc oczka szczeniaczka. - Plllossseee.
- Muszę o tym porozmawiać z tatą - powiedziałam, próbując zachować spokój i uśmiechając się niezręcznie. - A teraz chodźmy dalej. Widziałam po drodze stragan z pamiątkami. Może coś tam dla siebie znajdziesz? - zaproponowałam, próbując odwrócić jej uwagę.
- Tak! - na szczęście zgodziła się z moim pomysłem.
Po godzinach zwiedzania, zaczął nam doskwierać upał. Zatrzymałyśmy się przy małej, uroczej lodziarni, gdzie Lottie wybierała swoje ulubione smaki lodów. Oczywiście zdecydowała się na te najbardziej kolorowe i z dodatkową posypką. Ja postawiłam na klasyczną kombinację wanilii i truskawki. Usiadłyśmy na ławce w cieniu, delektując się naszymi deserami.
- Smakuje ci? - zapytałam, ale odpowiedź była oczywista, biorąc uwagę że zdążyła pobrudzić sobie już pół twarzy, a nawet ubranie. Ale przecież brudne dziecko, to szczęśliwe dziecko.
- Mhm - mruknęła zadowolona i ukazała swój uśmiech, w którym nadal brakowało kilku zębów.
Pomyślałam, że muszę uwiecznić tą chwilę.
- Lottie? Chciałabyś zrobić sobie zdjęcie? - spytałam, wyciągając telefon z kieszeni torby.
- Tak! Tak! - odpowiedziała z entuzjazmem i niemal natychmiast przycisnęła się do mnie, żeby zapozować do zdjęcia.
Myślałam, że parsknę śmiechem, kiedy zobaczyłam jak wystawia usta w przysłowiowego dziubka, jak rasowa modelka. Zrobiłam parę zdjęć, aby potem wybrać to najlepsze. Od razu wysłałam je do Kastiela z podpisem ,,Mam nadzieję, że bawisz się równie dobrze, co my ;*".
Nagle z daleka dobiegło charakterystyczne kliknięcie migawki aparatu. Szybko obróciłam głowę w tamtym kierunku, aby natychmiast zauważyć fotografa, który skierował swoją kamerę w naszą stronę. Choć przyzwyczaiłam się do faktu, że jestem żoną znanego muzyka i paparazzi są nieodłączną częścią mojego życia, to razem z Kastielem ustaliliśmy, że twarz Lottie powinna pozostać prywatna. Nie publikowaliśmy jej zdjęć, a gdy jakiekolwiek z nich wyciekało do sieci, Priya natychmiast interweniowała, by je usunąć. Byliśmy bardzo wyczuleni na tym punkcie. Dlatego też natychmiast wzięłam Lottie na kolana i przytuliłam do piersi, żeby schować ją przed natrętnym fotografem.
Dwaj ochroniarze, którzy towarzyszyli nam zawsze podczas takich eskapad, natychmiast zainterweniowali. Jeden z nich stanął przed nami, zasłaniając nas i równocześnie rujnując kadr. Drugi podszedł do fotografa i stanowczo, ale nadal uprzejmie, poinformował go, że natychmiast ma usunąć zdjęcia. Sytuacja została opanowana w kilkanaście sekund.
Z wdzięcznością skinęłam głową w kierunku obu mężczyzn, którzy szybko oddalili się na kilka kroków, zachowując jednak czujność.
- Mamusiu? Pan był zły? - Lottie zapytała swoim niewinnym, dziecięcym głosem.
- Nie był zły, kochanie, ale robił coś, czego nie powinien - wytłumaczyłam delikatnie. - Nie można robić komuś zdjęć bez pozwolenia.
- Brzydki pan - stwierdziła z całym przekonaniem, a ja nie mogłam się nie zgodzić.
Gdy wróciłyśmy do hotelu, Kastiela jeszcze nie było. Lottie trochę się rozczarowała, ale przyjęła moje tłumaczenie, że tata jeszcze pracuje i wróci niedługo. Pomyślałam, że po takim dniu przyda nam się odświeżenie. Przygotowałam więc dla Lottie kąpiel z dużą ilością piany oraz jej ulubionymi zabawkami do wody. Byłam świadoma, że to oznacza, iż nie opuścimy łazienki przez kolejną godzinę.
I nie myliłam się, aż tak bardzo, bo dała się wyciągnąć z wanny po czterdziestu pięciu minutach i gdyby nie fakt, że woda zaczęła robić się chłodna, siedziałaby tam jeszcze dłużej. Dokładnie osuszyłam ją ręcznikiem i przebrałam w coś wygodnego. Usiadłyśmy na podłodze, przed lustrem i zaczęłam czesać jej włosy.
- Masz takie piękne włosy, Lottie - mówiłam, starannie rozczesując każdy kosmyk. Jej włosy skręcały się na końcówkach, tworząc małe, delikatne loczki i zastanawiałam się kiedy staną się całkowicie proste, jak te Kastiela. - Cała jesteś piękna, wiesz o tym? Chcę, żebyś o tym zawsze pamiętała.
Lottie odpowiedziała mi szerokim uśmiechem, a jej policzki lekko różowiły się po kąpieli. Patrzyła na mnie z ufnym spojrzeniem, całkowicie oddając się mojej opiece. Uwielbiałam te momenty. Mam nadzieję, że jeszcze przez bardzo długi czas będzie mi pozwalała, żebym czesała jej włosy w ten sposób.
Później udało mi się ją zająć zabawą jej ulubionymi lalkami i nim się spostrzegłyśmy drzwi do naszego apartamentu otworzyły się.
- Nie zamykaj się w łazience, Gab. Zaraz przyjdę i weźmiemy wspólny prysznic! - zaśmiał się głupkowato, a słysząc te brednie, musiałam wywrócić oczami.
- Odwal się, Kas - mruknął blondyn. - Myślałem, że wyrosłeś z tych żartów jakieś ... hmm ... 20 LAT TEMU?!
- I tak wiem, że mnie kochasz - posłał mu buziaka i zamknął drzwi, nadal uśmiechając się pod nosem.
Lottie nie wytrzymała ani sekundy dłużej.
- TATUŚ!!! - wykrzyknęła radośnie i pędziła w jego kierunku.
Kastiel schylił się, aby złapać ją w ramiona, a moment później było już tylko słychać dźwięki ich śmiechu i radosnych okrzyków. Lottie objęła go mocno, owijając się wokół jego karku jak mała małpka. Kastiel odpowiedział na ten entuzjazm pieszczotliwym pocałunkiem na czubku jej głowy.
- Ktoś tu chyba za mną tęsknił, co? - zapytał, patrząc na nią z ciepłem w oczach. - Pokażesz mi jak bardzo?
Lottie jeszcze mocniej przytuliła się do niego.
- Ja też za tobą tęskniłem, gwiazdeczko - cmoknął jej policzek, a następnie jego wzrok wylądował na mnie. - Co z tobą? Nie przyjdziesz mnie przywitać? Nie tęskniłaś za mną?
- Nie bardzo - skłamałam z podłym uśmieszkiem.
- Akurat ... - dodał, podchodząc do mnie i obejmując mnie jednym ramieniem, zanim dał mi szybkiego buziaka w usta. - Ale teraz jestem, więc nie musisz dłużej cierpieć z powodu mojej nieobecności.
- Dziękuję, że przypomniałeś mi o tym - odpowiedziałam z lekkim sarkazmem, przytulając się do niego. - Jak poszła próba?
- Wszystko jest gotowe na jutrzejszy koncert. Mam nadzieję, że ty i Lottie założycie wasze koszulki ,,Kastielove" - jego usta wykrzywiły się w łobuzerskim grymasie, który tak uwielbiałam.
- Przykro mi, ale jesteśmy w fandomie Lei - wzruszyłam obojętnie ramionami. - Kim w ogóle jest ten Kastiel? Lottie, znasz kogoś takiego? - pociągnęłam żart.
Lottie nadal trzymała się mocno Kastiela, ale odwróciła główkę, by spojrzeć na mnie z zaciekawieniem.
- To tatuś! - szybko mi wyjaśniła i było w tym tyle słodkości, że oboje musieliśmy się zaśmiać.
Ale dla Kastiela temat nadal nie był skończony. Spostrzegłam to w jego oczach, w których nadal błyskały psotne iskierki.
- Dobry humor cię nie opuszcza, dziewczynko - mruknął prześmiewczo. - Ale na twoje nieszczęście, podczas ostatniego koncertu, doskonale widziałem, jak dobrze bawiłaś się pod sceną, patrząc na mnie - zadarł nosa z wyższością. - Nawet pokuszę się o stwierdzenie, że miałaś na mnie ochotę.
- Ach, przestań już! - trzepnęłam jego ramię, próbując powstrzymać śmiech.
- Czyli to przyznajesz? - zapytał, nonszalancko unosząc jedną brew.
- Zapytaj mnie o to, gdy będziemy sami - odpowiedziałam wymownie, spojrzenie skierowane w stronę Lottie, bo chyba zapomniał, że nasza córka przysłuchuje się naszej rozmowie.
Kastiel, po chwili zastanowienia, uśmiechnął się lekko, jakby łapiąc kontekst.
- Dobrze, zostawimy to na później - przyznał, patrząc na Lottie, która nadal była uczepiona jego ramion. - Opowiesz mi, co dzisiaj robiłaś razem z mamą?
- Był brzydki pan - to zabawne, że z całego dzisiejszego dnia, akurat to najbardziej jej utkwiło w pamięci.
- Brzydki pan? Spotkałyście Nataniela? - zapytał głupkowato.
- Nie. Chodzi jej o fotografa - wytłumaczyłam. - Próbował zrobić nam zdjęcia. Na szczęście twoi ochroniarze jak zwykle byli niezawodni - dodałam, żeby go uspokoić, nim zdążył się zdenerwować. Wiedziałam, że paparazzi działali na niego jak płachta na byka, zwłaszcza gdy ich ofiarami stawałam się ja albo Lottie.
- Cholerne hieny ... - westchnął z irytacją, ale potem szybko zmienił temat. - Mam nadzieję, że masz wolny wieczór.
Spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Hmm ... z tego, co pamiętam, spławiłam wszystkich adoratorów, którzy dobijali się do drzwi, więc tak, mam wolny wieczór - odparłam z uroczym uśmiechem.
- Doskonale - odpowiedział, skinąwszy głową z uznaniem. - W takim razie zabieram cię na randkę.
Popatrzyłam na niego z delikatnym zaskoczeniem. Propozycja spędzenia wieczoru razem była nieoczekiwana, ale bardzo miła, szczególnie biorąc pod uwagę, że ostatnio rzadko mieliśmy okazję być tylko we dwoje.
- Och ... to brzmi świetnie! - kąciki moich ust mimowolnie poszybowały w górę, nie kryjąc ekscytacji. - Ale ... co zrobimy z Lottie?
- Nie martw się o to. O wszystkim pomyślałem - uśmiechnął się tajemniczo i musnął mój policzek.
I naprawdę wszystko zaplanował, bo gdy tylko Lottie zasnęła do naszych drzwi zapukała Lea, która miała z nią zostać przez te parę godzin.
- Jesteś pewna, że wiesz na co się piszesz? - posłałam pytanie w kierunku fioletowowłosej perkusistki. To nie tak, że nie ufałam Lei. Po prostu znałam charakter mojej córki i tą cząstkę Kastiela, którą w sobie miała. Ta mała, urocza dziewczynka, która teraz słodko spała, mogła w mgnieniu oka zmienić się w wrzeszczącego potworka - Gdy Lottie się obudzi, może być trochę kapryśna - doprecyzowałam.
- Spokojnie - machnęła na to ręką. - Z jednym marudnym Veilmontem daję sobie radę, więc ogarnę też kolejnego - niezbyt dyskretnie pokazała Kastielowi język, a ku mojemu zdziwieniu, on odwdzięczył się tym samym. Czasem mam wrażenie, że tak naprawdę mam dwójkę dzieci.
- Nie martw się, Bree. Lea jest świetną opiekunką - zapewnił mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu. - To ten typ osoby, która podczas imprezy podaje ci miskę, gdy chcesz się wyrzygać.
- To mnie uspokoiłeś ... - wyszeptałam do siebie. - No nic. Idziemy? - spojrzałam na niego z uśmiechem.
- Idziemy, dziewczynko - ucałował wierch mojej dłoni, zanim szczelnie zamknął ją w swojej własnej.
Spacerowaliśmy rzymskimi ulicami, błądząc krętymi alejkami. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, by posłuchać ulicznego grajka, który swym talentem potrafił ożywić nawet najcichszy zakątek miasta. Dźwięki gitary czy skrzypiec unosiły się w powietrzu niczym mgiełka, wplatając się w szum miasta. Melodia tańczyła wokół nas, tworząc niezwykłą aurę romantyzmu. Chcąc, nie chcąc, mój wzrok, co chwilę uciekał w kierunku Kastiela.
- To niesamowite - westchnęłam, przyciskając się do jego boku.
Kastiel uśmiechnął się i objął mnie ramieniem, słuchając dźwięków wokół nas.
- Czy ja wiem? Strasznie fałszuje - wyśmiał biednego muzyka, który pewnie chciał tylko zarobić na piwo.
Przez chwilę zacisnęłam usta, by powstrzymać śmiech, a następnie z rozbawieniem spojrzałam na niego.
- Czy nie mógłbyś choć przez chwilę poudawać romantyka?
- Ależ oczywiście, kochanie - odpowiedział z fałszywym patosem. - Lecz powinnaś uważać czego sobie życzysz ... - spojrzał na mnie z tym zagadkowym uśmiechem, który zawsze przyprawiał mnie o ciarki.
- Co masz na myśli ...? - zapytałam podejrzliwie.
Zanim zdążyłam zareagować, Kastiel obrócił się w stronę grajka i zwrócił się do niego z powagą.
- Przepraszam, czy mógłbyś pożyczyć mi swoją gitarę na chwilę? - zapytał, wskazując na instrument.
Młody chłopak wyraźnie się zmieszał. Doskonale zdawał sobie sprawę kim jest ten wariat z tłumu, który składa tak dziwną propozycję.
- Tak ... spoko, ale nie wiem, czy ... Ta gitara kosztowała mniej, niż to, co zarabiasz w minutę - wydukał łamaną angielszczyzną.
- Kas ... nie rób tego ... - wyszeptałam błagalnym tonem, próbując wybić mu to z głowy.
- To dla mnie nie problem - Kastiel odpowiedział spokojnie muzykowi.
Grajkowi wydawało się to dziwne, ale zgodził się, przekazując Kastielowi swoją gitarę z niedowierzaniem w oczach.
Kastiel ujął gitarę pewnym chwytem i zaczął delikatnie testować struny. Jego spojrzenie znów spotkało się z moim, a ja w nim dostrzegłam coś więcej niż tylko chęć popisu.
- Hej, jestem Kastiel - powiedział, obracając się w stronę tłumu przechodniów, którzy zaczęli się gromadzić. Pewnie niecodziennie, jeden z najpopularniejszych muzyków na świecie, daje darmowy koncert pośrodku miasta. - A ta piosenka jest dla mojej ukochanej żony Bree - dodał, kierując swój uśmiech w moją stronę.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystkie spojrzenia zgromadzonych gapiów przeniosły się na mnie. A ja? Miałam ochotę zapaść się pod ziemie, tu i teraz. Jedyne, co mogłam zrobić to wykrzywić usta w niezręcznym uśmiechu. To było tak absurdalne, tak niekomfortowe, a jednocześnie... tak Kastielowe.
On w międzyczasie zaczął grać. Stara gitara, nawet w tak umiejętnych dłoniach, nie brzmiała zupełnie czysto, ale nadrabiał to głosem. Padło na piosenkę z pierwszej płyty Crowstormu, tej którą wydał po naszym rozstaniu. Ten wybór mnie zaskoczył.
,,Oddałbym wieczność, by cię dotknąć.
Bo wiem, że czujesz mnie z jakiegoś powodu
Jesteś bliżej nieba, niż ja kiedykolwiek będę
I nie chcę teraz wracać do domu
I wszystko, czego mogę skosztować, to ta chwila
I wszystko, czym mogę oddychać, to twoje życie
Bo prędzej czy później to się skończy
Po prostu nie chcę tęsknić za tobą dziś w nocy"*
Serce waliło mi tak głośno, że aż słyszałam jego bicie, a rumieńce na mojej twarzy mogły być widoczne z kilometra. Ale patrzyłam na Kastiela, a on na mnie, i w tym momencie, mimo wstydu i zażenowania, poczułam też coś innego. Było to te magnetyczne uczucie , które przemykało między nami, tak jakbyśmy byli jedynymi istotami na tej całej ulicy, a reszta świata zniknęła w cieniu naszej miłości. W jego szaleństwie zawsze była metoda.
Zakończył występ kilkoma agresywnymi szarpnięciami w struny, jak na gwiazdę rocka przystało, a publiczność nagrodziła go gromkimi brawami, w tym również moimi. Dyskretnie otarłam łzę, która uciekła z mojego prawego oka, nim któreś z jego fanów zdążyło to uwiecznić na nagraniu.
- Grazie, Roma! Byliście cudowni! - wykrzyknął teatralnie do tłumu, który nadal wiwatował na jego cześć.
Och, jakże on uwielbia być w centrum uwagi i domaga się poklasku. Zupełnie jak Lottie, kiedy uda jej się zrobić fikołka na dywanie. Ta myśl mnie rozbawiła i parsknęłam pod nosem. Kastiel, zauważając moje ukryte śmiechy, spojrzał na mnie z błyskiem w oku i uśmiechnął się jeszcze szerzej, a potem zwrócił się do młodego muzyka.
- Dzięki, młody - oddał mu pożyczoną gitarę, a chłopak przyjął ją, jakby otrzymał ją od samego Apolla, boga muzyki. Kastiel sięgnął po portfel, z którego wyciągnął plik banknotów. - I weź to. Kup sobie coś lepszego.
- Ja... ja... Dzięki, Kas! Jesteś najlepszy! - westchnął z zachwytem. - Kumple mi nie uwierzą!
W międzyczasie wokół mojego męża zebrał się już cały wianuszek fanek, które prosiły o zdjęcie lub autograf. Inni krzyczeli, że będą na jutrzejszym koncercie. Sprawnie wszystkich ominął i w mgnieniu oka, znalazł się przy mnie.
- Chodź, Bree - szepnął, wyciągając do mnie dłoń. - Musimy stąd zniknąć.
Bez wahania złapałam jego dłoń i pozwoliłam, aby przejął inicjatywę. W miarę jak mijaliśmy wąskie zaułki Rzymu, gdzie odgłosy zachwytu fanów cichły w oddali, czułam, jak napięcie powoli opuszcza moje ciało. Kiedy wreszcie znaleźliśmy się w spokojnym zakątku, Kastiel złapał mnie za obie ręce i spojrzał głęboko w moje oczy.
- Wszystko w porządku? - zapytał, emanując swoją naturalną troską.
Kiwnęłam głową, uśmiechając się do niego. Oswobodziłam swoje dłonie, tylko po to, aby zarzucić je na kark mężczyzny.
- Jestem tylko trochę ... - przekręciłam lekko głowę, zastanawiając się nad tym jakiego słowa powinnam użyć. - ... oszołomiona? Pierwszy raz ktoś grał dla mnie balladę na środku ulicy - wyznałam, trzepocząc rzęsami. Okłamałabym go, gdybym powiedziała, że to mi nie zaimponowało.
- Byłbym zdziwiony, gdyby było inaczej, dziewczynko - odparł flirciarsko.
- Że co, proszę? - zapytałam z lekkim oburzeniem, unosząc nos, aby spojrzeć mu w oczy. Miałam sandałki na płaskim obcasie, więc nasza różnica wzrostu była spora. - Myślisz, że masz na mnie monopol? Zdziwiłbyś się ... W swoich singielskich czasach miałam ogromne powodzenie.
- Ach, tak? - uniósł sceptycznie brew. - Opowiedz mi o tym więcej.
- Otóż... Był pewien Portugalczyk, który...
Wykorzystał nasze aktualne położenie i lekko popchnął mnie do tyłu, tak, że byłam zmuszona oprzeć się o kamienną ścianę jakiegoś budynku, która znajdowała się za mną. Zamknął mnie w tej pułapce, kładąc jedną dłoń zaraz obok mojej głowy, a drugą obejmując moją talię.
- To był sarkazm - odwarknął i nim zdążyłam odpłacić się jakąś błyskotliwą ripostą, on zaatakował moje usta.
Jego usta przywarły do moich w namiętnym pocałunku, który momentalnie poruszył każdą cząstkę mojego ciała. Czułam, jak wszystkie moje zmysły były zatopione w tym jednym, magicznym momencie. Jego dotyk był ogniem, który rozpalał moje pragnienia, i lodem, który mroził mi krew w żyłach. Było to uczucie tak intensywne, że aż trudno było mi wyrazić to słowami. W tym gorącym pocałunku zawarta była cała historia naszej miłości i każdej chwili, jaką razem przeżyliśmy.
Kiedy wreszcie oderwaliśmy się od siebie, byłam zdyszana i oszołomiona, ale jednocześnie pełna życia i energii. Z nim nigdy, nic nie było oczywiste.
Jego spojrzenie wciąż tkwiło we mnie, jakby przenikało moją duszę, odkrywając najgłębsze tajemnice, które skrywałam przed światem.
- Co to było? - zapytałam.
- To było przypomnienie, Bree. O tym, że zawsze byłaś moja. A ja twój - odpowiedział, a jego głos brzmiał trochę mrocznie oraz bardzo pewnie. Kolejny dreszcz przeszedł przez moje ciało.
- Nigdy w to nie wątpiłam ... - jego przenikający wzrok coś mi robił i zagryzłam wargę, aby chociaż w małym stopniu odzyskać kontrolę nad swoim ciałem. - I chyba dlatego ten biedny Portugalczyk nigdy nie zdobył nawet drugiej bazy - dodałam z rozbawieniem.
- Tylko by spróbował położyć łapska na mojej kobiecie - odwarknął gniewnie.
Miałam ochotę parsknąć śmiechem, widząc go zazdrosnego, o tak banalną rzecz. Tym razem to ja postanowiłam przejąć inicjatywę. Stanęłam na palcach i uniosłam dłoń, by delikatnie przesunąć ją po jego policzku, zanim ponownie zbliżyłam swoje usta do jego, zatapiając się w kolejnym namiętnym pocałunku. Jego usta odpowiadały na moją namiętność, harmonijnie nas łącząc. Na chwilę zapomniałam o otaczającym nas świecie, skupiając się tylko na nim i na płonącym uczuciu, które nas łączyło. Było to jak taniec, w którym nasze ciała poruszały się z synchroniczną precyzją, tworząc piękną symfonię namiętności. Jego dłonie wciąż eksplorowały moje ciało, wędrowały poprzez mój kręgosłup, później biodra, aż do pośladków. Jęknęłam w jego usta, kiedy zacisnął palce na mojej pupie.
Nagły dźwięk, czyjegoś głosu, a może raczej wrzask, przerwał naszą intymność i przywrócił nas do rzeczywistości. Oboje oderwaliśmy się od siebie i równocześnie spojrzeliśmy w stronę źródła hałasu.
Stojąca kilka kroków od nas starsza kobieta trzymała w ręce koszyk z warzywami i patrzyła na nas z wyraźnym oburzeniem malującym się na jej zmarszczonym obliczu. Jej głośna tyrada w języku włoskim była dla mnie ledwo zrozumiała, ale ton i gestykulacja wystarczyły, aby zrozumieć, że nie jest zbyt zadowolona z naszego zachowania.
- Gente spudorata! Temi Dio! Qui vivono persone perbene! - staruszka kontynuowała swoje łomotanie i nie sprawiała wrażenia, że ma zamiar przestać.
- Ale my ... Ci scusiamo per questo incidente - starałam się przeprosić w jej ojczystym języku, jednak moje słowa zdawały się ginąć wśród jej głośnego gromienia.
- Dev'essere stato il diavolo incarnato a convincerti a fare tutto questo, giusto?!
- Hmm? - zupełnie jej nie rozumiałam.
Kastiel szturchnął mnie łokciem, nadal nie spuszczając wzroku ze wrzeszczącej staruszki.
- Bree? Co ona mówi?
- Quel diavolo! Ne sembra uno! Capelli rossi da morire! - zaczęła wskazywać rękami w stronę mężczyzny.
- Coś o tym, że nie mamy wstydu - szepnęłam. - I nie jestem pewna, ale chyba porównała cię do diabła.
- Aż tak bardzo się nie myli - Kastiel wzruszył ramionami, utrzymując swój charakterystyczny uśmiech. - Posłuchaj, pani starsza. Już sobie idziemy. Proszę się nie denerwować, bo dostanie pani wylewu. Buona notte!
Kastiel złapał moją dłoń i poprowadził mnie w kierunku innej uliczki, pozostawiając staruszkę w tyle. Przyłożyłam dłoń do usta i roześmiałam się pod nosem, czując jeszcze przyjemne mrowienie na moich wargach po pocałunku.
- Dlaczego zawsze kończymy razem w tak niedorzecznych sytuacjach? - zapytałam z rozbawieniem.
- Bo jesteś zbyt seksowna i nie mogę nad sobą zapanować. To silniejsze ode mnie - skwitował z przebiegłym uśmieszkiem.
- Okej, podoba mi się ta teoria - nieskromnie przyjęłam ten komplement, który naprawdę dodał mi pewności siebie.
Szliśmy i szliśmy bez końca. Miałam wrażenie, że Kastiel już dawno temu zgubił orientację w terenie i po prostu parł na ślepo przed siebie, ale nie chciałam nic mówić, żeby nie zranić jego męskiej dumy, która, jak powszechnie wiadomo, była bardzo wrażliwa. W końcu trafiliśmy w miejsca, które od razu rozpoznałam.
- O! Przechodziłam dzisiaj tędy, razem z Lottie - oznajmiłam, zerkając na charakterystyczną żółtą kamienice z czerwonymi okiennicami.
- Serio? - w jego oczach pojawił się iskierka nadziei.
- Tak! Wystarczy skręcić tutaj ... - wskazałam na jedną z alejek. - ... A potem już tylko krótki spacer dzieli nas od centrum.
- Świetnie. Właśnie tak planowałem - okłamał mnie i to było tak oczywiste, że aż śmieszne, jednak postanowiłam zachować milczenia, dla dobra tej randki i naszego małżeństwa.
Zgodnie z moimi wskazówkami, wkrótce dotarliśmy do słynnej fontanny di Trevi. Nocą prezentowała się jeszcze bardziej widowiskowo niż za dnia. Ponadto, było znacznie mniej turystów, co umożliwiło nam zbliżenie się do niej i cieszenie się jej pięknem w ciszy i spokoju.
- Pięknie tutaj - westchnęłam z podziwem, przytulając się do Kastiela.
W odpowiedzi oplótł mnie ramieniem i złożył czuły pocałunek na czubku mojej głowy.
- Jestem w szoku, że Lottie nie próbowała tutaj wskoczyć, widząc tyle wody - zaśmiał się pod nosem.
- Udało mi się tego uniknąć. Całe szczęście, że miałam przy sobie kilka monet, które pozwoliłam jej wrzucić do wody. Powiedziałam jej, że może pomyśleć życzenie - wyjaśniłam, przywołując w pamięci uśmiech Lottie, gdy cieszyła się z tego momentu.
Kastiel spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
- A ty? Też wrzuciłaś monetę i pomyślałaś o czymś? - zapytał, przenikającym spojrzeniem badając moje oczy.
- Właściwie to ... zapomniałam - wyznałam z lekkim zawstydzeniem i też trochę zmieszana przez życzenie, którym podzieliła się ze mną Lottie. Teraz, w obecności Kastiela, moje myśli trochę się poplątały.
- Więc chyba będziemy musieli, to nadrobić. Mam przy sobie kilka drobniaków - skwitował z uśmiechem, sięgając do kieszeni. - Ale dobrze. Czego zażyczyła sobie nasza mała księżniczka? Szczeniaczka? - próbował zgadywać.
- Gdybyś tylko wiedział ... - odparłam z lekkim uśmiechem, wiedząc, że ta odpowiedź zaskoczy go tak samo, jak zaskoczyła mnie. - Lottie chce mieć młodszą siostrę.
Otworzył szeroko oczy i rozchylił usta, tylko po to, żeby wydukać parę sylab przypominających coś w rodzaju ,,O, aha, yhm".
- To ... ciekawe - w końcu zdobył się na te dwa słowa.
- Tak. Też byłam zaskoczona - dodałam, uśmiechając się lekko. - Ale potem doszłam do wniosku, że jest w tym wieku, w którym chce papugować wszystko, co robi Thia. Skoro jej ulubiona kuzynka ma młodszą siostrę, to Lottie też chce ją mieć.
- Ma to sens - mruknął, kiwając głową ze zrozumieniem.
Kastiel spojrzał na mnie z zainteresowaniem, a ja zaczęłam czuć lekkie napięcie. Nie byłam pewna, czy chciałam usłyszeć od niego "zróbmy to!", czy może, żeby po prostu zignorował całą sytuację.
- Hmm ... Może powinniśmy spełnić życzenie Lottie? - zasugerował, żarliwie patrząc mi w oczy, oczekując na moją reakcję.
- Co? - zapytałam, zdezorientowana i podekscytowana jednocześnie. - Naprawdę rozważasz, to o czym właśnie myślę?
- To aż takie dziwne, że chciałbym mieć z tobą kolejne dziecko? - zaśmiał się, rozbawiony moją reakcją.
- Nie, oczywiście że nie. Po prostu... nie sądziłam, że ten temat, tak szybko się pojawi - wyznałam, próbując uporządkować swoje myśli. - Poza tym ... to chyba nie jest odpowiedni moment? Jesteś w środku trasy koncertowej - przypomniałam mu.
- No i? Nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy zaczęli ... próbować? - na samą myśl tego, co nazwał ,,próbowaniem", szeroko się uśmiechnął, pełen entuzjazmu. - To przecież nie stanie się od razu. A gdy za cztery miesiące wrócimy do domu, być może będziemy mieli naszą małą Kinder Niespodziankę.
- Ale... - zaczęłam, szukając słów, które mogłyby oddać moje wątpliwości. - Myślisz, że jesteśmy na to gotowi? - byłam szczerze przerażona kierunkiem, w którym zmierzała ta rozmowa, ale z drugiej strony chciałam, żeby po prostu mnie w tym upewnił.
- Jesteśmy dobrymi rodzicami. Od kilku miesięcy żyjemy na walizkach, a Lottie nadal jest szczęśliwa i zdrowa. Potrafi więcej niż inne dzieci w jej wieku. Jesteśmy w tym naprawdę dobrzy, Bree - powiedział łagodnym głosem. - Ale pamiętaj, że decyzja należy do ciebie. Zero presji. Wiesz, że cokolwiek zdecydujesz, poprę to - złapał mnie delikatnie za dłoń i spojrzał głęboko w moje oczy, wyczuwając mój wewnętrzny konflikt. Zrozumiał, że to nie kwestia, którą można traktować lekko.
Nastała chwila ciszy, w której wydawało się, że cały świat zastyga w oczekiwaniu, a jedynym dźwiękiem był szum fontanny w tle.
Kastiel miał rację. Nasze życie, choć pełne podróży i nieustannych wyzwań, nie przeszkadzało Lottie w rozwijaniu się i czerpaniu radości z codzienności.
Z jednej strony to było niespodziewane. Nasza randka zamieniła się w rozmowę, która mogła ponownie wywrócić nasze życie do góry nogami.
Ale z drugiej ... zaczęłam rozumieć, że może to być właśnie ten moment. Podświadomie chciałam tego za każdym razem, gdy spoglądałam na naszą córeczkę, na jej piękną buzię, na jej mądre oczka, albo gdy słodko wypowiadała ,,mamusiu". Chciałam tego więcej.
Zacisnęłam palce wokół jego dłoni, bo poczułam, że jestem bliska omdlenia z nadmiaru emocji.
- Myślę, że ... możemy spróbować - oznajmiłam, poczuwszy, jak całe moje ciało wibruje z ekscytacji. - Jestem na to gotowa.
Nic nie powiedział. Jedynie się uśmiechnął. Zamiast jednak jedynie mnie objąć, podniósł mnie w górę, unosząc ponad ziemię. Pisnęłam zaskoczona, ale jego dzikie śmiechy i radość były zaraźliwe. Zaczął obracać się razem ze mną, wokół własnej osi.
- Będę ojcem! - krzyknął, przy okazji dziko się śmiejąc. - Znowu!
- Kastiel! Cicho! Ktoś cię usłyszy i jutro wszystkie media będą o tym pisać - skarciłam go, ale sama nie mogłam powstrzymać uśmiechu. - Poza tym, jak sam powiedziałeś, to może nie udać się tak szybko - dodałam z rozwagą, choć w głębi duszy cichutko wierzyłam, że niedługo zobaczę dwie kreski na teście ciążowym.
- Nie wątp w moje zdolności, dziewczynko - odpowiedział z pewnością siebie, unosząc kąciki ust w zadziornym uśmiechu, któremu uległo pewnie już tysiące kobiet i ja również nie byłam wyjątkiem.
Myślałam, że w końcu mnie puści i postawi na własnych stopach, ale chwycił mnie w stylu panny młodej i zaczął iść przed siebie.
- Co ty robisz? Dokąd idziesz? - zapytałam, oplatając dłonie wokół jego karku, dla lepszej asekuracji.
- Wracamy do hotelu. Zrobię ci dziecko - oznajmił, zachowując nonszalancki ton.
- Och ... - westchnęłam zaskoczona, ale zaraz zachichotałam pod nosem, kiedy zwróciłam uwagę na drobny szczegół, o którym on nie miał pojęcia. - Wiesz, że idziesz w złą stronę? Hotel jest tam - wskazałam palcem na przeciwny kierunek, z trudem powstrzymując śmiech.
Zatrzymał się i rozejrzał z zdezorientowaną miną, co mnie tylko bardziej rozbawiło.
- Wiem, oczywiście że wiem - westchnął w końcu. - Po prostu wybrałem trochę dłuższą drogę - próbował zachować pozory.
- Ach tak? Ciekawe ... - powiedziałam, nadal śmiejąc się pod nosem.
***
POV Kastiel
- Potrzebujemy pokoju - przedstawiłem swoje żądanie, a mężczyzna zza ladą, aż poprawił okulary, słysząc ten bezczelny ton Kastiela ,,mogę wszystko, bo jestem pierdoloną gwiazdą" Veilmonta.
- Zgubili pan kartę do apartamentu? Nie ma problemu, mogę wydać nową - zaczął wpisywać jakieś dane do komputera, chyba tylko po, żeby uciec przed moimi spojrzeniem, które według opinii innych, potrafiło wzbudzić trwogę.
- Nie, nie o to chodzi - westchnąłem z irytacją. - Potrzebujemy dodatkowego pokoju. Na parę godzin - równie dobrze mogłem powiedzieć ,,chcę uprawiać seks i potrzebuję do tego miejsca". Wyszłoby na to samo.
Mężczyzna dyskretnie zlustrował wzrokiem moją Bree, zatrzymując się na dłużej na jej dekolcie, co trochę podniosło mi ciśnienie. Już wcześniej zauważyłem, że jej piersi wyglądają cholernie dobrze w tej sukience, ale tylko ja miałem prawo ślinić się na jej widok.
- Wiem, że trudno się oprzeć, ale mógłby pan przestać gapić się na moją żonę? - zapytałem z pretensją.
- Oczywiście. Dodatkowy pokój - powtórzył moje słowa, kiwając głową, próbując zachować zimną krew. - Czy rezerwacja wystarczy do godziny 9:00?
- Nie wiem. Gdy dojdę, to na pewno pan usłyszy - rzuciłem chamsko.
Poczułem jak Bree drętwieje, a mężczyzna usiłowałam zachować pokerową twarz. Stawianie ludzi w niezręcznych sytuacjach, to tylko jedno z moich wielu hobby.
- Dobrze ... Oto klucz do pokoju numer 69 - podał nam kartę elektroniczną, starając się zachować neutralny ton głosu. - Życzę ... hmm ... udanego pobytu.
Przyjąłem ją bez słowa, a Bree posłała przyjazny, choć trochę niezręczny, uśmiech w kierunku mężczyzny. Złapałem żonę za rękę i pociągnąłem ją w kierunku windy.
- Co jest, dziewczynko? - zapytałem, widząc jak nieswojo się czuje. Nie trzeba być empatą, żeby to zauważyć. Jej policzki były lekko zarumienione i nie był to efekt makijażu.
- Mam wrażenie, że za chwilę cały personel hotelu będzie wiedział, co zamierzamy robić tej nocy - wyznała szeptem. - Naprawdę nie mogliśmy wrócić do naszego apartamentu i zrobić to ... standardowo, tak jak zazwyczaj?
- Chcę, żeby dzisiaj było wyjątkowo. Mam dość bzykania się pod prysznicem - burknąłem pod nosem.
Uwielbiałem to, że nasza Lottie towarzyszy nam w tej przygodzie, ale praktycznie spędzała z nami 24 godziny na dobę. Każdego dnia, w tym samym pokoju hotelowym i łóżku, co ja i Bree. W którymś momencie nasze życie intymne musiało na tym cierpieć. I o ile wymykanie się do łazienki na szybkie numerki było ekscytujące, to dzisiaj miałem ochotę na coś innego. Coś mocniejszego, bardziej erotycznego i głośniejszego. Potrzebowałem Bree tylko dla siebie.
Gdy dotarliśmy do windy, rzuciłem szybkie spojrzenie w kierunku mojej pięknej żony. Żony, która już za chwilę będzie leżała pode mną zupełnie naga. Zupełnie naga, jęcząca i błagająca o więcej. W uszach już słyszałem echo tego jak pieszczotliwie wymawia moje imię w przerwach między kolejnymi pchnięciami.
- Kastiel?
- Yhmmm? - mruknąłem, trochę marzycielskim tonem.
- Trochę mnie przerażasz, gdy tak na mnie patrzysz - skrępowała się i odsunęła ode mnie na krok. Niewiele jej to dało, bo nadal była na wyciągnięcie ręki.
Nie była dziewicą już od kilku ładnych lat, a Lottie również nie była efektem niepokalanego poczęcia, a jednak jej niewinność nadal mnie rozbrajała. Może, dlatego, że była tylko pozorna, a kończyła się z momentem, w którym rozkładałem jej nogi.
Uśmiechnąłem się do niej i delikatnie przesunąłem pasmo jej blond włosów za ucho. Zbliżyłem się do niej tak blisko, że moje usta prawie dotykały płatka jej ucha.
- Ja nie patrzę. Ja cię pożeram - szepnąłem po czym musnąłem wargami to jedno, strategiczne miejsce na jej szyi.
Cicho westchnęła i przymknęła powieki, lekko odchylając głowę do tyłu, jak gdyby prosiła o więcej. I chętnie spełniłbym to życzenie, ale winda zatrzymała się, a drzwi rozsunęły. Rozczarowanie malowało się na jej twarzy, jak dziecku któremu odebrano lizaka.
- Jeszcze chwila, dziewczynko. Cierpliwości - złożyłem szybki pocałunek na jej pełnych wargach i ponownie załączyłem nasze dłonie, aby poprowadzić ją do wynajętego pokoju.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg pokoju 69, Bree pędem ruszyła w kierunku okna, aby zerknąć na widok za oknem. To było typowe dla niej - zawsze chciała sprawdzić, co się dzieje na zewnątrz, nawet gdy tylko na chwilę zatrzymywaliśmy się w nowym miejscu.
- Widzisz tam coś ciekawego? - zapytałem z nutką ironii, rzucając kartę hotelową na pobliski stolik.
- Tak! Koloseum! - odpowiedziała z entuzjazmem. - No ... jedynie jego część, ale to zawsze coś.
Rozejrzałem się po pokoju. Wystrój od razu sugerował jego przeznaczenie. Dominował w nim kolor czerwony, nadając wnętrzu pewnego rodzaju zmysłowości. Głównym punktem pokoju było oczywiście olbrzymie łóżko z baldachimem podpartym na czterech kolumnach. Ściany ozdobione były reprodukcjami obrazów, na których widniały nagie kobiety i mężczyźni, czasem w naprawdę dziwacznych pozach, dodając atmosferze pokoju nutkę pikantności i erotyzmu. Atmosfera była nasycona intensywnym zapachem egzotycznych olejków eterycznych. Nie był to standardowy hotelowy pokój, a raczej ekskluzywny burdel. Chyba nie muszę wspominać o kryształowej misy, stojącej na pobliskiej komodzie, która była po brzegi wypełniona prezerwatywami?
Niezależnie od dziwaczności wystroju pokoju, to Bree skupiła moją uwagę najbardziej. Wpatrywałem się w nią, doceniając jej naturalną elegancję i zmysłowość, które nie potrzebowała specjalnych ozdób czy podkreśleń. Zaintrygował mnie ten mały zadziorny uśmieszek, który czaił się w kącikach jej ust.
Zdecydowałem, że dłużej nie mogę bez niej wytrzymać, więc podszedłem do niej, starając się zachować nonszalancką pozę. Jej początkowy uśmiech teraz przerodził się w cichy chichot. Nie takiej reakcji się spodziewałem. Uniosłem brew z zaciekawianiem, zanim zapytałem.
- Co cię tak rozbawiło?
- Widziałeś twarz tego biednego recepcjonisty? - przysłoniła dłonią usta, starając się nie roześmiać. -Nie widział nas wcześniej razem i w pierwszej chwili, gdy poprosiłeś o pokój na kilka godzin, pewnie pomyślał, że jestem dziwką, którą wynająłeś na tę noc.
Jej słowa wywołały we mnie gwałtowną eksplozję śmiechu, ale po chwili spoważniałem i spojrzałem na nią z humorem. Miałem ochotę zaryzykować.
- A nie jesteś? - zapytałem przebiegle.
- Tylko czasem - złapała za kosmyk swoich włosów i zaczęła go okręcać wokół palca, robiąc przy tym minę niewiniątka, która miała wręcz odwrotny efekt. Była cholernie pociągająca. - Jak ładnie poprosisz - dodała, trzepiąc rzęsami i już wiedziałem, że jestem w pułapce, z której niekoniecznie chcę się uwalniać.
- Ach tak? - to wyzwanie sprawiło, że adrenalina gwałtownie wzrosła w całym moim ciele. Zwłaszcza w tej środkowej części, schowanej w bokserkach. - A więc proszę. Ładnie. Bardzo ładnie.
Bree spojrzała na mnie z błyskiem w oku, zachowując pozory niewiniątka, co tylko podkręcało atmosferę między nami. Wystarczyło to, abym poczuł, jak moje tentno przyspiesza, a umysł zaczął tworzyć coraz to ciekawsze scenariusze. Wyjątkowo spodobał mi się ten z Bree przywiązaną do tych fikuśnych kolumn przy łóżku.
- Hmm, to jednak nie wystarczy - mruknęła, a jej usta przybrały kształt podobny do diabelskiego uśmiechu.
Zafascynowany jej grą, przybliżyłem się do niej, niemal czując na skórze elektryzujące napięcie między nami.
- A jeśli poproszę jeszcze ładniej? - szepnąłem.
Przejechałem opuszkiem kciuka po jej zarumienionym policzku. Jej oddech przyspieszył, a jej usta lekko się rozchyliły pod moim dotykiem. W tym momencie wiedziałem, że już nie ma odwrotu. Byliśmy uwięzieni w tej niewidzialnej sieci pożądania, która łączyła nas coraz mocniej, czyniąc nas obydwoje niewolnikami naszych pragnień.
- Wtedy może się zastanowię - odparła kokietersko.
Złapałem za jej szyję i przyciągnąłem stanowczo do pocałunku. Łapczywie sięgnąłem po jej wargi i zatopiłem się w słodkim smaku jej ust. Równocześnie zacząłem kierować ją w stronę łóżka. Wewnętrzny głos kusił mnie, by po prostu popchnąć ją na materac, zerwać jej ubranie i przejść do rzeczy, ale wiedziałem, że nie byłoby to właściwe.
Nie po tym, jak pół godziny temu obydwoje zgodziliśmy się, że chcemy kolejnego dziecka. Uśmiechnąłem się na tą myśl, nie przestając jej całować.
Dotarliśmy do łóżka, jednak zanim ochoczo się na nie rzuciliśmy, zadbałem o to, żeby pozbyć się jej czarnej sukienki, która tylko stała mi na drodze do podziwiania jej boskiego ciała. Nie miała na sobie stanika, jedynie koronkowe stringi. Intuicja podpowiadała mi, że Bree doskonale wiedziała, co robiła planując wcześniej ten strój. I dostała, to czego chciała, bo nie potrafiłem oderwać od niej wygłodniałego wzroku i dłoni, które błądziły po jej nagiej, gładkiej jak satyna, skórze.
Oczywiście nie została mi dłużna i sprawnie rozpięła guziki mojej koszuli. Kiedy jej paznokcie przemierzały przez moją nagą klatkę piersiową i brzuch, przeszedł mnie przyjemny dreszcz, który był tylko małym preludium tego, co miało się wydarzyć dalej.
- No więc? Co zamierzasz ze mną zrobić? - zapytała, ponętnie zagryzając dolną wargę.
- To się okaże. Zrobię to na co będę miał ochotę - odpowiedziałem w tonie pełnym zuchwałości. Moje dłonie zsunęły się po jej ramionach, powoli opadając w dół, kierując się ku jej biodrom.
Usiadła na materacu, sugestywnie spoglądając na mnie z dołu. Może i w tej chwili to ja dominowałem nad nią, ale to ona miała prawdziwą władzę nad moim ciałem, umysłem i duszą. Uklęknąłem przed nią i zacząłem obsypywać jej ciało pocałunkami. Moje usta dotknęły jej szyi, ramion i obojczyków, a w zamian otrzymałem ciche westchnienia jej rozkoszy. Ale to było dla mnie zbyt mało. Pragnąłem więcej. Pragnąłem usłyszeć jej nieokiełznane jęki, desperackie krzyki, i błagalne wołania mojego imienia, które wyrywałyby się z tych słodkich ust.
Doskonale wiedziałem, co zrobić, żeby zmusić ją do tego. Z niechęcią oderwałem się od jej piersi i złapałem za jej lewą kostkę. Zacząłem od drobnego pocałunku na jej stopie, powoli wędrując w górę po jej nogach i udach. Bree wierciła się pod moimi pocałunkami, oczekując z niecierpliwością, aż dotrę do najbardziej intymnych części jej ciała. Musnąłem palcami pasek jej czarnych stringów i uśmiechnąłem się triumfalnie, czując na opuszkach palców jej wilgoć.
- Wygląda na to, że jesteś gotowa.
- Pragnę cię bardziej niż cokolwiek innego - wyszeptała, drżąc pod moimi dotykiem.
Pociągnąłem za skrawek materiału, który i tak służył tylko do ozdoby i wyzwoliłem ją z ostatniego elementu garderoby. Byłem spragniony, żeby w końcu jej posmakować. Każdy pocałunek, każdy ruch moich ust, był prowokacją dla jej ciała, które odpowiadało coraz silniej. Wiedziałem, że zbliża się do szczytu, i był to moment, na który czekaliśmy oboje z niecierpliwością.
I kiedy to się stało, nie przestałem dopóki jej nogi nie zaczęły się trząść, a jej dłonie ciasno zacisnęły się na moich włosach. Szarpała mnie tak mocno, że to aż bolało, ale to nie powstrzymało mnie, żeby nadal trzymać ją w moich ustach, dopóki nie zaczęła prosić, żebym przestał.
- Kas ... proszę ... wystarczy ... - wyjęczała błagalnie, kiedy stała się zbyt wrażliwa na dalsze pieszczoty. Jej głos przesiąknięty ekstazą i delikatnym bólem.
Mimo że pokusa była wielka, żeby jeszcze trochę ją podręczyć i sprawić, że przyjemność odebrałaby jej rozum i zmysły, musiałem się zatrzymać. Ta noc miała być wyjątkowa. Inna niż wszystkie. W końcu kobieta, która jest miłością twojego życia i sensem istnienie, niecodziennie mówi ci, że chce mieć z tobą dziecko. To największy komplement dla faceta.
Ostatnim ruchem języka zebrałem resztę jej soków. Ucałowałem wnętrza jej ud i z kolejnymi pocałunkami wspinałem się po jej ciele, dopóki nasze oczy się nie spotkały. Odsunąłem się nieco, opierając się na łokciach, aby móc spojrzeć jej głęboko w oczy. Tam wciąż płonęła iskra pożądania, ale także coś więcej, coś głębszego i bardziej intymnego. To było tak, jakbyśmy w tej chwili mogli czytać swoje myśli bez słów.
- Hej - odparłem z uśmiechem, widząc jej błogi wyraz twarzy.
- Hej - odpowiedziała, również z leniwym uśmiechem.
- Potrzebujesz chwili, żeby odpocząć? - zapytałem, z troską gładząc jej policzek.
- Nie! - zaprotestowała stanowczo, czym mnie rozśmieszyła. Jeszcze minutę temu zapierała się, że dłużej nie wytrzyma. To prawda, że kobieta zmienną jest. - Chcę więcej. Teraz - dodała, gdyby jej intencje nie były wystarczająco jasne.
- Niezmiernie mnie to cieszy - skomentowałem z kpiącym uśmieszkiem. - Moja niewyżyta, dziewczynka. Dobrze, w takim razie...
Pochyliłem się, aby złączyć nasze usta w namiętnym pocałunku. Wzajemnie eksplorowaliśmy się, każdy ruch naszych języków, dłoni i ciał zacierał granice między nami. Czubek mojego penisa nieustannie ocierał się o jej wejście, błagając o pozwolenie.
- Tak, Kas. Kochaj się ze mną - wyszeptała z desperacją.
Delikatnie przesunąłem się nad nią, czując jej pulsujące ciało pod moim. Gdy w końcu połączyliśmy się, poczułem falę ekstazy przeszywającą każdą komórkę mojego ciała. Na chwilę przymknąłem oczy, skupiając się na tym uczuciu. Na jej przyśpieszonym oddechu. Na tym jak jej paznokcie boleśnie, ale nadal przyjemnie, wbijały się w moje plecy. Na tym jak mocno zaciskała się na mnie, perfekcyjnie dopasowując się do mnie. Na jej zapachu, wypełnionym feromonami, który uderzał mi do głowy. Byłem uwięziony w tej chwili, a ona była moją jedyną ucieczką. Zacząłem się w niej poruszać, najpierw delikatnie, żeby zaraz przejść do pewniejszych pchnięć. Zdecydowałem się na zmianę pozycji, unosząc jej nogi i opierając je o mój bark, co pozwoliło mi jeszcze bardziej wgłębić się w nią. Bree zareagowała głośnym jękiem, a jej kręgosłup wygiął się w łuk, gdy dotarłem do jej wrażliwego punktu.
- Zmienimy trochę zasady, dziewczynko. Tym razem to ja będę pierwszy - powiedziałem, walcząc o kontrolę nad oddechem.
- Rób, co zechcesz, ale proszę, nie przestawaj - odpowiedziała, z głosem pełnym pożądania.
Widziałem, że jest już blisko, więc odpowiedziałem na jej prośbę przyspieszając tempo, zagłębiając się w tą rozkosz. Jej ciało reagowało na każdy mój ruch, pulsując w synchronizacji z moimi pchnięciami. W tym rozpędzonym tempie walczyliśmy o nasze wspólne spełnienie, a każdy moment był pełen intensywnej pasji i pożądania.
- Wytrzymaj jeszcze trochę - rozkazałem, widząc jak zaciska pięści na czerwonej pościeli. Czułem, również jak ciasna się staje, a to zwiastowało tylko jedno. - Jeszcze chwila, Bree - szepnąłem, nie tracąc tempa, podążając za sygnałami jej ciała.
Poczułem jak przez moje ciało przechodzi nagły impuls rozkoszy, który kumulował się od kilkunastu minut i w końcu postanowił wystrzelić. Dosłownie i w przenośni. Odchyliłem głowę do tyłu, a z moich ust wydobył się dziki dźwięk ekstazy, kiedy moje nasienie rozlewało się w jej wnętrzu.
Nie zapomniałem jednak o żonie. Nie byłbym sobą, gdybym jej nie doprowadził do granicy wytrzymałości, gdybym nie sprawił, żeby ta noc pozostała na zawsze w jej pamięci. Moje ruchy stawały się coraz bardziej intensywne, a każde pchnięcie było precyzyjnie wymierzone, aby doprowadzić ją do szczytu. Czułem, jak jej ciało drży pod wpływem rosnącej fali przyjemności, a jej oddech stawał się coraz bardziej przerywany. Bree wydała stłumiony jęk, a jej ciało uniosło się pod wpływem przyjemności. Doszła, krzycząc moje imię.
Byłem świadomy jedynie obecności Bree, czując jej ciało pulsujące z rozkoszy i spełnienia. Czułem się jak w wirze, gdzie czas i przestrzeń traciły swoje znaczenie, a jedynym istotnym było to, co działo się między nami.
- Zajebiście cię kocham - wyznałem pod wpływem chwili, otumanionym tym szczęściem, które może za jakiś czas się powiększy.
Bree zaśmiała się pod nosem i objęła swoimi delikatnymi, ciepłymi dłońmi moje policzki.
- Też cię kocham. Szalenie. Bez opamiętania. Tak bardzo, że to aż żałosne - mówiła między pocałunkami.
Dobrze wiedzieć, że jej obsesja na moim punkcie jest tak samo mocna, jak moja względem niej, co prawdopodobnie czyni z nas parę szaleńców.
*Goo Goo Dolls - Iris
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro