Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

76. Naprawdę to robimy?

- Argh ... moje stopy! Zapomniałam już jakie, to okropne uczucie być w ciąży.

Rozalia sapnęła i ociężale usiadła przy najbliższym stoliku na tarasie kawiarni.

- Dobrze wspominam ciążę z Lottie - odparłam, zajmując miejsce na przeciwko niej. Ułożyłam również pod stolikiem cały stos toreb z zakupami. Dzisiaj robiłam za osobistego tragarza Rozalii. - No może nie licząc pierwszych trzech miesięcy, w których była przykuta do sedesu - dodałam żartobliwe.

- Ehh, ani mi nie mów. To już czwarty miesiąc, a nadal miewam nudności - westchnęła głęboko z nutką dramatyzmu - Nie wierzę, że zostawiłaś mnie z tym samą! Myślałam, że miałyśmy umowę i po powrocie z wakacji, razem z Kastielem, ogłosicie dobrą nowinę, a tymczasem doskonale widziałam, jak beztrosko popijałaś szampana na urodzinach Priyi!

Jej oskarżycielski ton mnie rozbawił.

- Wybacz, ale póki co, dobrze nam w trójkę - uśmiechnęłam się do przyjaciółki. - Lottie ma półtora roku i dopiero teraz pozwalamy sobie z Kastielem na więcej swobody. Wyobrażasz sobie, że w przyszły weekend lecimy do Aspen? We dwójkę. To nie zdarzyło nam się od ...

- Odkąd urodziła się Charlotte? - przerwała mi, zgadując moje myśli, zanim zdążyłam je wyrazić.

- Właśnie! Czuję, że w końcu osiągamy idealną harmonię między naszym związkiem, a rodzicielstwem. Lottie nadal jest naszym priorytetem, ale przy tym nie zaniedbujemy siebie - wyjaśniłam, a po chwili dodałam. - Przyznaję, że czasem tęsknię za byciem mamą małego bobasa, ale...

- ... penis Kastiela rekompensuje ci to - skwitowała z uśmiechem.

- Rozo! - nerwowo rozejrzałam się dookoła, ale na szczęście żaden z gości kawiarni nie zdawał się zwracać uwagi na sprośny komentarz mojej przyjaciółki. - Chciałam powiedzieć, że obecny stan rzeczy mi odpowiada.

- Przecież widzę, że jesteś jak nowo zakochana! To urocze. Aż przypominają się czasy liceum, gdy straciłaś z nim dziewictwo i ...

- Roza! Naprawdę już wystarczy!

- Dobrze, już dobrze! - zaśmiała się. - Jemy coś? Mam ochotę na naleśniki z Nutellą ... i z dodatkową bitą śmietaną - jej głos brzmiał tak marzycielsko, że musiałam się zaśmiać.

- Niestety dla mnie będzie tylko kawa. Jestem już umówiona na lunch. Ale ty niczego sobie nie odmawiaj! - zachęcałam ją, widząc, jak bardzo cieszy się na myśl o jedzeniu.

- Co to za lunch? Romantyczna randka z mężem w ciągu dnia? - podłapała temat, uśmiechając się przebiegle.

- Chciałabym, ale nie. To Lea zaproponowała spotkanie - wytłumaczyłam. - Reszta zespołu też ma być. Z wyjątkiem Kastiela...

Prośba Lei była intrygująca, zwłaszcza gdy powiedziała, że Kastiel kategorycznie nie może się o tym dowiedzieć. Były tylko dwie możliwości: planowali dla niego niespodziankę, albo chcieli się poskarżyć. Znając Kastiela stawiałam na drugą opcję.

- Och? Spotkanie zespołu bez lidera? - zdziwiła się.

- Tak, też byłam zaskoczona. I prawdę mówiąc, umieram z ciekawości, o co może chodzić - zastanawiałam się na głos. - Nie wydaję mi się, żeby wspominał ostatnio o jakiś problemach ze zespołem. Wręcz przeciwnie. Jest bardzo podekscytowany nową płytą.

- Może mają dosyć jego humorków i postanowili się zbuntować? - zdecydowanie była dzisiaj w nastroju do drwin.

- Wszystko jest możliwe. Dowiem się tego na spotkaniu - odpowiedziałam, unosząc brew. - A teraz skoncentrujmy się na twoich naleśnikach - z uśmiechem odwróciłam jej uwagę.

***

Po dwóch godzinach znajdowałam się już w windzie, podążając w górę na najwyższe piętro jednego z wielu wieżowców w Nowym Jorku. Jako, że gwiazdy rocka lubują się w luksusie, to oczywiste, że wybrali najdroższą restaurację w mieście, gdzie nie spotyka się zwykłych zjadaczy chleba.

Gdy weszłam do restauracji, natychmiast zostałam zaatakowana przez kierowniczkę sali. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że oceniała każdy detal mojego stroju pod kątem wartości, ale zdaje się, że przeszłam jej test pozytywnie, ponieważ posłała mi uprzejmy uśmiech.

- Dzień dobry. Pani godność?

- Dzień dobry. Brianna Vel ...

- Bree! Tutaj! - odezwał się donośny głos perkusistki, co spowodowało krytyczne spojrzenia innych gości w jej kierunku. - Chodź do nas! - machała do mnie, starając się być jeszcze bardziej widoczna.

- Och, jest pani gościem Crowstorm? - na końcu języka już miałam ripostę, że jestem nie tylko ich gościem, ale również żoną lidera i inspiracją do większości ich piosenek, jednak to przemilczałam. - Niech pani pozwoli, że odprowadzę panią do stolika - gdyby mogła, kobieta rozłożyła by przede mną czerwony dywan.

- Dziękuję - odpłaciłam się wdzięcznym uśmiechem.

Pokierowała mnie do stolika, gdzie już czekała reszta zespołu. Lea, nie zwracając uwagę na etykietę tego miejsca, wstała i żarliwie mnie przytuliła.

- Bree, wreszcie! - rzuciła, a jej żywiołowość wydawała się wprowadzać pewien chaos w spokojną atmosferę restauracji.

- Dobrze cię widzieć - odwzajemniłam jej entuzjazm. - Dobrze WAS widzieć - poprawiłam się i skinęłam z uśmiechem w kierunku Zacka i Gabina.

Usiedliśmy, a kelnerka przyniosła nam menu.

- Myślałam, że przyniesiesz ze sobą Lottie - Lea dała upust swojemu rozczarowaniu.

- Spędza dzień u dziadków - wytłumaczyłam. - A poza tym widać, że nigdy nie byliście w restauracji z półrocznym dzieckiem - dodałam ze sceptycznym uśmiechem. - Ostatnio Kastiel prawie pobił faceta z pobliskiego stolika, gdy ten zwrócił nam uwagę, że ,,mamy uspokoić tego nieznośnego bachora".

- Nie dziwię się. Sam zabiłbym drania. Takie słowa o naszej księżniczce? - Zack podniósł brew z ironią, a Gabin tylko skinął głową z aprobatą.

W międzyczasie przyniesiono pierwsze przystawki. Podczas posiłku zaczęliśmy rozmawiać o różnych sprawach, a atmosfera stawała się coraz bardziej luźna. Z nimi nie można było się nudzić. Jak to muzycy, sporą część poświęcili opowieścią o nowych kawałkach, pomysłach i wizjach, ale byłam przyzwyczajona do tego wirtuozyjnego świergotu. Słyszałam to niemal codziennie z ust męża. Ja natomiast podzieliłam się z nimi historią z naszych niedawnych wakacji. A że trwały ponad miesiąc i zwiedziliśmy pół Europy, to miałam o czym opowiadać.

Jednak przez cały ten czas moje myśli okupowała pewna kwestia.

- Wyjawicie mi w końcu dlaczego nie ma tutaj Kastiela? - w końcu zapytałam, a w powietrzu zawisła sroga cisza.

Zack i Gabin skupili swoje spojrzenia na talerzach, unikając mojego wzroku za wszelką cenę. Tylko Lea była na tyle odważna, aby stawić mi czoła.

- Bree ... chcieliśmy z tobą o czymś porozmawiać - zaczęła, a jej zwykle radosne spojrzenie, nagle przybrało wyraz niepokoju. - Musimy zwrócić się z tym do ciebie, bo chyba nie ma innej osoby na tym świecie, która przemówiłaby Kastielowi do rozsądku.

- I nie została przy tym zabita - dodał półszeptem Gabin.

- Okej, rozumiem - przytaknęłam ostrożnie. - Nie trzymajcie mnie dłużej w niepewności. O co chodzi?

- Kastiel ..., a więc on ... planuje zrezygnować z trasy koncertowej - powiedziała spokojnie.

Zaniemówiłam na chwilę, patrząc na nią z rozszerzonymi oczami. To było coś, czego się zupełnie nie spodziewałam. Kastiel od dłuższego czasu mówił o powrocie na scenę z nową energią, a teraz nagle miał tak po prostu z tego zrezygnować?

- Co? Jak to możliwe? - wydobyło się z moich ust. - Myślałam, że jest podekscytowany całą tą trasą.

Lea popatrzyła na mnie współczująco, ale jednocześnie zdawała się być gotowa na moją reakcję.

- Nasza reakcja była podobna do twojej. Ale jemu chodzi o Lottie - wyjaśniła delikatnie, starając się złagodzić szok.

- Dlaczego z powodu niej miałby rezygnować? - moje myśli krążyły wokół tego zdumiewającego wniosku, z trudem chłonąc tę nowinę.

Zack i Gabin wymienili spojrzenia pełne zrozumienia, a Lea westchnęła przed odpowiedzią.

- Kastiel tłumaczył to tym, że nie chce być zbyt długo z dala od Lottie. Chce być blisko, widzieć, jak rośnie, być dla niej obecny.

W mojej głowie to wszystko zaczęło nabierać sensu. Pamiętałam, jak trudne były dla niego te chwile separacji, szczególnie z maleńką Lottie w domu. Potrzebował pół roku, żeby przekonać się, że może zostawić nas na parę godzin i jechać do studia. Jednakże, gdy rozmawialiśmy o trasie, wydawało się, że jest na to gotowy.

- Rozumiem ... to niespodziewane - wydukałam. - Próbowaliście z nim o tym pogadać? - spojrzałam na całą trójkę, a desperacja w ich oczach była widoczna jak na dłoni.

- Tak, oczywiście - prychnął Zack. - I skoro prosimy, o pomoc ciebie, możesz się domyślić jak to się skończyło.

- Wkurzył się - dopowiedział Gabin. - Zaczął krzyczeć, że jak coś nam nie pasuje, to mamy znaleźć nowego wokalistę. A sama rozumiesz, że ...

- Jest nam potrzebny! To on w większości nadaje tożsamości temu zespołowi - nie wytrzymał Zack. - Fani chcą widzieć go. Przychodzą na koncerty dla niego. Laski pod sceną chcą widzieć jego gołą klatę! - wykrzyknął, przez co niektóre osoby w restauracji spojrzały na nas z niesmakiem.

- Zack, uspokój się - Lea upomniała go i położyła dłoń na kolanie narzeczonego. - Próbujemy powiedzieć, że dotychczas byliśmy cierpliwi i daliśmy mu czas i przestrzeń na to, aby mógł być z rodziną,to znaczy z tobą i Lottie. Ta przerwa zrobiła dobrze również nam. Mieliśmy czas, aby odpocząć po tym kilkuletnim wariactwie i w spokoju zebrać chęci i inspirację do dalszego tworzenia. Ale tęsknimy za sceną. Za fanami. Za tą energią - mówiła z pasją, cały czas wpatrując się we mnie zażarcie, jak gdyby wołała o pomoc.

- Ale to nie znaczy, że chcemy go zmusić, by zrezygnował z bycia ojcem. Chcemy tylko znaleźć kompromis, żebyśmy wszyscy byli zadowoleni - dodał Gabin, próbując złagodzić sytuację.

Zastanawiałam się, jak bardzo Kastiel musiał być zdesperowany, by reagować tak gwałtownie. Czyżby naprawdę stanął przed dylematem między miłością do rodziny a pasją do muzyki?

- Rozumiem, że to trudna sytuacja dla was wszystkich - oznajmiłam, zacierając czoło z niezadowoleniem. - Mogę porozmawiać z Kastielem, spróbuję z nim znaleźć jakiś rozsądny kompromis.

Lea, Zack i Gabin wymienili spojrzenia pełne ulgi, jakby wielki ciężar z nich spadł.

- Dzięki, Bree. Ty jesteś jedyną osobą, której może posłuchać - powiedziała Lea z wdzięcznością w oczach.

Kiedy głównie skupiliśmy się na zakończeniu posiłku, rozmawiając o innych sprawach, czułam, że muszę działać. Chociaż jeszcze nie do końca rozumiałam decyzję Kastiela, obiecałam sobie, że dowiem się od niego prawdy.

Po zakończeniu posiłku, kiedy żegnaliśmy się przed restauracją, Lea ponownie zaznaczyła swoje wsparcie.

- Nie ważne, co zdecyduje Kastiel, pamiętaj, że zawsze będziesz dla nas ważna, Bree. Jesteś częścią Crowstorm, niezależnie od tego, co się stanie.

Uściskałyśmy się serdecznie, a ja obiecałam im, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by znaleźć rozwiązanie. Czułam, że przed nami trudna rozmowa, ale byłam gotowa stanąć naprzeciwko Kastiela i rozwikłać tę nieoczekiwaną intrygę, której stałam się uczestnikiem.

Po rozstaniu się z przyjaciółmi, ruszyłam natychmiast w drogę. Wiedziałam, że Kastiel jest teraz w studiu i nie chciałam z tym zwlekać. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w wybranym kierunku, po drodze obmyślając plan, jak to rozegrać.

Gdy dotarłam na miejsce, jego asystentka Tina, powiedziała, że jest w biurze.

- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. Właśnie nagrywa. Nienawidzi, gdy mu się przeszkadza. Wścieknie się ... - powiedziała z przekonaniem, tak jakbym nie znała własnego męża, czym trochę mnie zirytowała.

- Na mnie się nie wścieknie. Zapewniam cię - odparłam z uśmiechem, ignorując jej sprzeciw, i zdecydowanym krokiem podążając w kierunku studia. Być może byłam zbyt pewna siebie.

Przy drzwiach studia zauważyłam, że lampka nad nimi świeciła na czerwono, a napis „Recording" ostrzegał, że teraz nie jest najlepszy moment na przerywanie. Jednak moja determinacja przeważyła nad wszelkimi przeszkodami i bez wahania sięgnęłam po klamkę, gotowa na konfrontację.

Po pomieszczeniu unosiły się delikatne, zupełnie nie-rockowe, dźwięki gitary, a także jego czysty głos. Na szczęście był sam. O tyle dobrze, że nie musiałam wypraszać dźwiękowców i innych członków ekipy, żeby porozmawiać z mężem. Był w trakcie tworzenia piosenki, której nigdy wcześniej nie słyszałam.

"Jej uśmiech jak dziecinne wspomnienie,

Czyste i świeże, niczym błękitne niebo.

Gdy patrzę na nią, czuję jakbym odzyskał utraconą część siebie ..."

- Nie ... to za skomplikowane ... - mruczał pod nosem i wykreślił coś w swoim notesie.

Uśmiechnęłam się. Zawsze lubiłam go obserwować w tej twórczej fazie, gdzie był tylko on i muzyka. Podeszłam do konsoli mikserskiej. Nadal mnie nie zauważył, bo był zbyt skupiony na gitarze. Przycisnęłam jeden z guzików, który pozwolił mi przekazać mu kilka słów.

- Całkiem nieźle. Chociaż myślę, że końcówkę mogłeś zagrać bardziej durowo.

W pierwszej chwili zdziwił się, że ktoś odważył się mu przerwać w jego kreacji muzycznej. Ale gdy zobaczył, że to ja, uśmiechnął się. A nie mówiłam?

- Wiesz w ogóle o czym mówisz? - zapytał z rozbawieniem, unosząc brew w swojej nonszalanckiej manierze.

- Strzelałam - przyznałam, również uśmiechając się.

- Zawsze warto próbować - odpowiedział zaczepnie. - A teraz, jeśli mogę widzieć, co tutaj robisz? Bo nie uwierzę, jeśli powiesz, że się za mną stęskniłaś - i znów ten jego uśmiech, który powalał na kolana.

- Przejeżdżałam tędy - skłamałam. - Pomyślałam, że wpadnę przy okazji i sprawdzę, jak mają się sprawy w firmie.

- Och, czyli sprawdzasz mnie - rzucił z tajemniczym błyskiem w oku. - Na twoje nieszczęście wyprosiłem stąd kochankę dziesięć minut temu. Przeczuwałem, że coś wisi w powietrzu.

- Ach, jaka szkoda. Chciałam ją poznać - odparłam równie ironicznym tonem.

Kastiel zaśmiał się, a potem przysunął obok siebie drugie krzesło i zachęcił mnie gestem dłoni.

- Chodź do mnie. Pokażę ci nad czym właśnie pracuję.

Z radością skorzystałam z jego zaproszenia, zasiadając obok niego w kabinie nagraniowej. Nie omieszkałam również złożyć krótkiego całusa na jego policzku. Spojrzałam na jego notes, gdzie chaotyczne, ale czytelne pismo wyznaczało ścieżkę twórczego procesu. Tekst był w kilku miejscach wykreślony, gdzie indziej podkreślony, a na bokach były różne adnotacje, z których nie potrafiłam się rozczytać.

Było tam dużo odniesień do oczu, które świecą jak gwiazdy w bezchmurną noc i o uśmiechu, który przegania wszystkie lęki.

- To o mnie? - zapytałam z cichą nadzieją.

- Chciałabyś - parsknął złośliwie. - To o Lottie - wyjaśnił.

W odpowiedzi jedynie przewróciłam oczami.

- Chyba nie jesteś zazdrosna o własną córkę? To byłoby co najmniej dziwne - powiedział szyderczo.

- Jestem spragniona twojej uwagi. To tyle - próbowałam odeprzeć atak.

- Wydaję mi się, że dostajesz jej wystarczająco dużo. Pamiętasz ten moment, gdy byliśmy wczoraj w wannie? - zauważył sprytnie, a ja natychmiast poczułam jak pieką mnie policzki, na wspomnienie wczorajszego wieczoru. Był moim mężem od trzech lat, ale doskonale wiedział, jak mnie zawstydzić. - Ale, jeśli wolisz, mogę posadzić cię na kolano i opowiedzieć bajkę, albo nakarmić z plastikowej łyżki, dokładnie tak jak robię to z Lottie. Nie posądzałem cię o daddy issues, ale ...

- Ha ha ha ... bardzo zabawne - odburknęłam, starając się ukryć swoje zażenowanie. - Lepiej zagraj mi tę piosenkę, zamiast się wydurniać.

Spełnił tę prośbę bez większych sprzeciwów. Jego palce z całkowitą płynnością poruszały się po gryfie gitary, wydobywając najczystsze dźwięki. Kiedyś jakiś magazyn okrzyknął go muzycznym geniuszem naszego pokolenia. Pamiętam, jak przez cały tydzień kroczył dumny, jak paw, triumfując nad wszystkimi, jednak muszę przyznać, że miał ku temu powód. Jego głos, melodie i słowa, które tworzył miały moc poruszania nawet najtwardszych serc i umysłów. 

Kiedy zakończył piosenkę i spojrzał pytająco na mnie, nie mogłam ukryć dumy. Kilka razy klasnęłam w dłonie, aby wyrazić moje uznanie, bo co to byłoby za występ bez oklasków?

- To było niesamowite, Kastiel! Naprawdę wspaniała piosenka. Fani na pewno będą zachwyceni, kiedy usłyszą ją na żywo - powiedziałam, spoglądając na niego z dumą.

Iskra niepewności błysnęła w jego oku. Tylko przez chwilę pozwolił, aby ta maska się zsunęła i odsłoniła prawdziwe uczucia. Ale zawsze doskonale potrafił stłumić swoje emocje, zanim ktoś mógłby je dostrzec.

- Dziękuję, ale to nic wielkiego. Wpadłem na nią jakoś wczoraj w nocy. Napisałem jeden wers, a potem jakoś samo się potoczyło - odpowiedział, próbując zbagatelizować swój talent.

- Chciałabym usłyszeć tę piosenkę na żywo, na koncercie - dodałam podstępem. - Dodacie ją do set-listy, prawda? - w końcu będzie musiał mi o tym powiedzieć.

Spuścił wzrok i wbił go w swoje palce, które nadal grały ciche akordy na instrumencie. To jest ten moment. Łamie się.

- O co chodzi? - zapytałam.

Jednak on unikał odpowiedzi i nerwowo poprawiał ustawienia na swoim sprzęcie. Widziałam, że temat sprawia mu dyskomfort, co tylko zwiększyło moje zaniepokojenie.

- Widzę, że coś cię tłamsi. Kastiel, proszę, powiedz mi, co się dzieje - nalegałam.

Jego spojrzenie podniosło się w moją stronę, a w nim dostrzegłam mieszankę złości, frustracji, ale też smutku.

- Przestań drążyć, Bree - odparł z lekką irytacją w głosie.

- Proszę, nie udawaj, że wszystko jest w porządku. Coś cię dręczy, a ja chcę pomóc - uparłam się.

- To naprawdę nic - nie dawał za wygraną. - Kocham cię, ale czasem jesteś naprawdę irytująca, kiedy tak na siłę mnie wypytujesz. Przestań - ktoś inny może przeraziłby się tego chłodnego tonu i zaciętego wyrazu twarzy. Ale nie ja.

Zdenerwował mnie. Bardzo. Tak bardzo, że musiałam zacisnąć pięści.

- Mówisz, że wszystko jest dobrze? - zapytałam chłodnym tonem. - Hmm ... to ciekawe, bo Lea, Zack i Gabin twierdzą inaczej.

- Że co?! - omal nie krzyknął.

- Właśnie to. Lepiej zdecyduj, czy chcesz porozmawiać, czy może nadal masz zamiar robić ze mnie idiotkę - odparłam stanowczo i skrzyżowałam ramiona na piersiach, żeby zademonstrować swoją determinację.

Nie wytrzymał. Odłożył gitarę na stojak, po czym wstał i nerwowo przeczesał włosy palcami, chodząc w tą i z powrotem po kabinie nagraniowej.

- Ty wiesz! Powiedzieli ci! - rzucił oskarżycielsko.

Jedynie kiwnęłam głową twierdząco.

- Co za perfidni zdrajcy! Pierdolone dzieciaki! - krzyknął z furią. - Oczywiście, że musieli się poskarżyć mamusi! - zaśmiał się, ale nie było w tym nic zabawnego. Jego śmiech był pełen goryczy i złości, ale nie pozwoliłam, aby wybiło mnie to z rytmu.

- Tak, spotkałam się z nimi dzisiaj rano. Powiedzieli mi, że masz zamiar zrezygnować z trasy koncertowej - powiedziałam stanowczo, obserwując reakcję Kastiela.

- Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! Nastawiają moją własną żonę przeciwko mnie! - westchnął z irytacją, ale zdawał sobie sprawę, że nie uniknie tej rozmowy.

- Nie krzycz - upomniałam go spokojnie, ale zdecydowanie. - Nikt nie działa przeciwko tobie. Wręcz przeciwnie, chcemy ci pomóc. Więc zanim zaczniesz wyzywać swoich przyjaciół od łajdaków, to może powiesz mi skąd twoja decyzja? Myślałam, że wszystko ustaliliśmy.

Nastąpiła chwila milczenia, w której mężczyzna wyraźnie walczył z samym sobą. W końcu postanowił coś powiedzieć.

- Jak to skąd, Bree? Chyba się domyślasz. Już ostatnio nie miałam ogromnej chęci na trasę, bo wiedziałem, że zostawię moją nowo-poślubioną-żonę samą, jak skończony dupek. Czasem nie widzieliśmy się trzy tygodnie - westchnął żałośnie na to wspomnienie i przyznam, że sama poczułam to ukłucie tęsknoty, jaką wiele razy odczuwałam w tamtym czasie. - Teraz jest tysiąc razy gorzej jeśli doliczysz do tego naszą córkę. Naszą, nawet nie dwuletnią, córkę, która potrzebuje obojga rodziców.

Pokiwałam głową, próbując zrozumieć sens jego punktu widzenia.

- Nikogo nie zostawiasz. Przecież rozmawialiśmy o tym. Ja i Lottie będziemy ci towarzyszyć podczas niektórych etapów trasy. Ty także, będziesz wracał do domu, gdy tylko będziesz mógł. Nie rozumiem, dlaczego...

- Nie chcę w ogóle was zostawiać. Wcale. Ani na jeden dzień.

- Kas ...

- Mam śpiewać i skakać po scenie, udając, że w domu wcale nie czeka na mnie dziecko, które tęskni? Że nie jestem najgorszym mężem? Że nie zostawiłem całej firmy i domu na twojej głowie? - zapytał z ironią.

Muszę przyznać, że trafił w sedno. Wiele razy przyłapywałam się na tym dziwnym lęku, gdy tylko pomyślałam, jak sobie poradzę bez niego. Nawet sama wizja spędzania samotnych nocy w tak wielkim domu jak nasz wydawała się nieco przerażająca. Ale musiałam odłożyć lęki na bok i wesprzeć swojego męża w realizowaniu marzeń.

- Kastiel, posłuchaj - powiedziałam, zbliżając się do niego i kładąc delikatnie dłonie na jego ramionach. - Rozumiem, że to dla ciebie trudne, ale możemy ...

- Nie chcę o tym gadać, Bree - przerwał mi zdecydowanie. - Podjąłem decyzję i nie zmienię zdania. Nie będę gównianym ojcem i mężem. Nie zawiodę Lottie, ani ciebie. Za bardzo was kocham, żeby zostawić was same - oświadczył stanowczo i oczywiste było to, że dla niego temat jest skończony.

- Ale co z waszym zespołem? Co z fanami, którzy czekają na was? - zapytałam z nadzieją, że może to jakoś nim wstrząśnie.

Nastąpiła chwila, w której pomiędzy nami zawisła ciężka cisza, jakbyśmy oboje zmagali się z naszymi własnymi myślami i uczuciami. Mężczyzna wpatrywał się w punkt w dal, jakby próbując znaleźć odpowiedź na swoje wątpliwości.

- Nie dbam o to - powiedział niby obojętnie, ale głos na końcu mu zadrżał. - Nie potrzebujemy tej trasy. Wytwórnia dobrze sobie radzi. Podpisałem parę kontraktów, kilka czeka jeszcze na realizację. Możemy utrzymać się tylko z tego. Nie zbankrutujemy.

- Chodzi tutaj o coś więcej niż tylko pieniądze - powiedziałam stanowczo, spoglądając mu głęboko w oczy. - Chodzi o twoją pasję, o twoje marzenia z dzieciństwa, o to, co sprawia, że naprawdę się spełniasz i czujesz się szczęśliwy - kontynuowałam, starając się dotrzeć do jego serca. - Widziałam, jak bardzo kochasz swoją muzykę i jak bardzo kochają ją ludzie. Nie możesz po prostu zrezygnować z tego wszystkiego.

- A właśnie, że mogę - wzruszył ramionami, gestem lekceważącym, który doprowadził mnie do szału.

Stałam tam, kompletnie bezradna, próbując zrozumieć, w którym momencie zdecydował, że kariera nie jest dla niego ważna. On w międzyczasie wyciągnął telefon z kieszeni i sprawdził godzinę.

- Robi się późno. Daj mi kluczę do twojego samochodu. Odbiorę Lottie od rodziców - miało to sens, gdyż to w moim samochodzie był jej fotelik.

- Pojadę z tobą ...

- Nie. Chcę pobyć sam - jego ton był nieugięty, a ja czułam, że zbliżamy się do punktu, w którym nie mogę go już przekonać. - Ty weź mój samochód. Kluczyki są w biurze.

Z trudem podałam mu klucze do mojego samochodu, czując gorycz porażki w gardle.

- Kastiel, nie możesz tak po prostu ... - podjęłam ostatnią desperacką próbę przemówienia mu do rozsądku, ale szybko ją uciął.

- Do jasnej cholery, Bree! - warknął tak ostro, że aż owiał mnie chłód. - Przestań się wtrącać w nie swoje sprawy! - już dawno nie użył tak surowego tonu w stosunku do mnie.

- Chyba zapomniałeś, że jestem twoją żoną i twoje problemy, to też moje problemy!

Pokręcił głową i spojrzał na mnie z gniewną wyższością. Nienawidziłam, gdy tak robił. Zbyt bardzo przypominał mi wtedy mężczyznę, którego zastałam tutaj po powrocie do miasta. Zimnego i obojętnego.

Poczucie bezradności wypełniło mnie, widząc jak Kastiel odchodzi w stronę drzwi, gotów na zrezygnowanie z marzeń i pasji, które definiowały jego życie. Chciałam go zatrzymać, przekonać, że warto walczyć o to, co naprawdę kocha, ale wiedziałam, że teraz nie dotrę do niego.

Kiedy Kastiel już wychodził, zdecydowanie podniosłam głos.

- Kastiel, proszę cię, nie rób tego. Nie rezygnuj z tego, co sprawia, że jesteś szczęśliwy - mówiłam, próbując przekonać go ostatnim wysiłkiem. Ale on tylko skinął głową i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Zostałam sama, z ogromnym ciężarem na sercu i myślami krążącymi wokół jednej rzeczy: jak mam to naprawić?

***

Wrócili niedługo po mnie. Zdążyłam jedynie nastawić pranie i rozładować naczynia ze zmywarki, gdy usłyszałam jak otwierają się drzwi w akompaniamencie pisków Lottie.

- Kassi! - wykrzykiwała, chichocząc. Zdecydowanie musiała to podłapać od babci.

- Ja ci dam Kassi! Jestem tatuś, a nie Kassi - mówił rozbawiony.

- Kassi! - ponowiła tą próbę zirytowania go. Denerwowanie tatusia wyraźnie ją bawiło.

- Ach, a więc to tak chcesz się bawić? - oczami wyobraźni doskonale widziałam jego przebiegły uśmiech w tym konkretnym momencie. - Poczekaj, aż cię złapię. Ale ostrzegam, że wtedy KASSI może nie być taki miły.

Chyba zaczął ją gonić, bo usłyszałam najpierw jej głośny wrzask, a potem tupot małych bucików i śmiechy.

- Mama! - jak zwykle szukała ratunku u mnie.

- Jestem w kuchni, kochanie! - podpowiedziałam jej.

Wbiegła do pomieszczenia z pełnym impetem, ciągnąc za sobą swój biały szalik, który zdążył się rozwiązać. Po pięknej fryzurze, którą zrobiłam jej rano, również nie było już śladu, ale mimo to nadal była najcudowniejszą dziewczynką na świecie. Kastiel był trzy kroki za nią i spokojnie mógłby ją złapać, ale wiedział, że największą frajdą dla niej jest uciekanie.

- Chodź tu szybko zanim tata cię złapie! - przykucnęłam i otworzyłam szeroko ręce, aby mogła w nie wpaść.

- Mama! - wręcz wskoczyła w moje ramiona i mocno się przytuliła, aby schować się przed Kastielem.

- Chowasz się u mamy? Ale z ciebie tchórz, Lottie Veilmont! 

Podszedł do nas i zaczął ją łaskotać, a mała wybuchnęła głośnym śmiechem i rzucała się we wszystkie strony, aby tylko uniknąć łaskotek. Po jego podłym nastroju nie było już śladu. Śmiał się razem z małą i wydawało się, że już zdążył zapomnieć o naszej wcześniejszej rozmowie. Albo tylko udawał dla dobra dziecka ...

- Dobrze, już dobrze, przestań! Zaraz będzie miała czkawkę - upomniałam go, ale nie potrafiłam ukryć uśmiechu.

- Tym razem ci się udało, ale następnym razem nie będziesz miała tyle szczęścia, kiedy cię dorwę - żartobliwie jej pogroził i zmierzwił jej włosy. - A teraz chodź, młoda damo. Pomogę ci ściągnąć buty.

Chciał wziąć ją na ręce, ale odmówiła, wyraźnie pokazując, że chce iść sama.

- Nie, sama - stwierdziła stanowczo, wznosząc główkę dumnie.

- Okej, jak wolisz - uniósł zabawnie w ręce w geście poddania się. - Proszę bardzo, młoda damo - wskazał jej drogę do przedpokoju, a ona poszła grzecznie przed siebie.

- Ach, ta niezależność ... - westchnęłam. - Kogoś mi to przypomina - zauważyłam z uśmiechem i spojrzałam sugestywnie w stronę męża, który tylko zbył tą uwagę krótkim parsknięciem.

***

Siedziałam na kanapie, opierając się wygodnie o poduszki. Od kilkunastu minut moja książka leżała otwarta na jednej stronie, bo moja uwaga była bardziej skupiona na tym, co działo się na podłodze w naszym salonie. Kastiel siedział po turecku na dywanie, trzymając w dłoniach swoją gitarę akustyczną. Lottie siedziała zaraz obok niego, również z gitarą, ale w miniaturowej wersji, którą dostała od niego na gwiazdkę.

- Kładziesz jeden palec tutaj ... - Kastiel pokazał Lottie, gdzie powinna umieścić jeden palec na swojej małej gitarce. - Tak, dokładnie tutaj. Teraz pociągnij tę strunę - wskazał na jedną z najniższych strun na swojej gitarze.

Lottie, z zaciekawieniem w oczach, spróbowała naśladować ruchy taty. Jej małe paluszki z trudem dosięgały struny, ale kiedy w końcu udało jej się pociągnąć, wydała fałszywy dźwięk, który mimo wszystko wywołał uśmiech na twarzy Kastiela.

- Dobrze, Lottie! - zachęcił ją, choć dźwięk nie był zbyt harmonijny.

Lottie, zupełnie niczego nieświadoma, kontynuowała szarpanie strun, wydając kolejne przypadkowe dźwięki. Jednak Kastiel traktował to jak najpiękniejszą melodię, jaką kiedykolwiek dane mu było słyszeć.

- Moja mądra dziewczynka! - kibicował jej, patrząc na nią z czułością.

Zawsze uważałam, że Lottie jest podobna do Kastiela, ale teraz, z tą małą gitarą, wyglądała jak jego kopia.

- Chyba mamy następną gwiazdę rocka w rodzinie - skomentowałam z uśmiechem, przypatrując się tej scenie ze wzruszeniem.

Kastiel spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, trzymając gitarę w jednej ręce, a drugą obejmując córeczkę. Nasz dom wypełnił się radosnym brzmieniem, gdy Lottie dalej eksperymentowała ze swoją gitarą, a Kastiel nieustannie jej kibicował. Wpatrywałam się w nich , obserwując, jak ojciec i córka łączą się poprzez muzykę. Nagle zdałam sobie sprawę, jak silna jest więź między nimi. To nie było tylko zabawa z gitarą. To była chwila, która pokazywała, jak bardzo Kastiel troszczy się o Lottie, jak bardzo pragnie spędzać z nią czas i dzielić się z nią swoimi pasjami. Ona również była wpatrzona w tatę jak w obrazek.

To oczywiste, że nie wytrzyma bez niego, nawet tygodnia.

On bez niej również.

Ja także chcę ich zawsze mieć przy sobie.

W tym momencie po prostu to zrozumiałam. I rozwiązanie samo się nasunęło. Tak oczywiste i proste.

- Kas? - zwróciłam się do niego, oświecona tą myślą. - Musimy porozmawiać.

- Hmm? - spojrzał na mnie, jak gdyby po samym moim wyrazie twarzy, próbował rozszyfrować, o co chodzi. I chyba odgadnął bezbłędnie. - Mówiłem ci już, że temat jest dla mnie skończony - odparł nieco sfrustrowany.

- Nie, nie jest - uparłam się.

- Jeśli chcesz się ze mną pokłócić, to zaczekaj chociaż, aż Lottie pójdzie spać. Nie będę robił scen przy dziecku - mruknął obrażony i wrócił do zabawy z małą.

- Nie chcę się kłócić - westchnęłam i wywróciłam oczami. - Chcę ci o czymś powiedzieć.

Wstałam z kanapy, wcześniej odkładając książkę na stolik i uklękłam przy nim na dywanie. Przez chwilę wspólnie przyglądaliśmy się jak Lottie świetnie się bawi. Ostrożnie położyłam dłoń na jego ramieniu.

- Pojedziemy z tobą. Ja i Szarlotka.

- Co? - zapytał, zaskoczony moim nagłym oświadczeniem.

- Pojedziemy z tobą w trasę koncertową - powtórzyłam stanowczo, jak gdybym nie akceptowała odmowy.

Kastiel spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, a potem na Lottie, która wciąż bawiła się z gitarą, zupełnie nieświadoma naszej rozmowy.

- Nie mogę się na to zgodzić, Bree. Wiesz, że trasa to szaleństwo. Codziennie w innym mieście, w innym hotelu ... To nie jest odpowiednie miejsce dla małej dziewczynki.

- Myślisz, że dla Lottie będzie miało znaczenie, to czy zasypia w swoim pokoju, czy w pokoju hotelowym? Dla niej najważniejsze będzie to, że ma oboje rodziców przy sobie.

Przez chwilę analizował moje słowa, bijąc się z własnymi myślami.

- To byłoby bardzo egoistyczne z mojej strony, prosić cię o takie poświęcenie.

- O nic mnie nie prosisz. Sama zdecydowałam.

Kastiel spojrzał na mnie z głębokim wzruszeniem w oczach, jakby próbował mi powiedzieć, jak wiele dla niego znaczy moja propozycja. Potem objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie.

- Bree, naprawdę tego chcesz? - zapytał, patrząc mi prosto w oczy.

- Chcę, żebyśmy byli razem. Nawet jeśli to oznacza podróżowanie po całym świecie - uśmiechnęłam się, czując pewność co do mojej decyzji. - Poza tym zawsze chciałam zobaczyć Japonię. Jeszcze lepiej, że będę mogła spełnić to marzenie razem z wami - dodałam, żeby rozluźnić atmosferę.

- Wiesz, że to będzie kompletne szaleństwo? - zapytał, próbując zrozumieć, jak bardzo zdecydowana jestem.

- Robiliśmy już bardziej szalone rzeczy - przypomniałam mu. - Na przykład podczas twojej ostatniej trasy, zupełnie nieświadomie, zmajstrowaliśmy sobie dziecko ... nie może być gorzej, prawda? - zapytałam z przebiegłym uśmiechem.

- Kto wie, co wydarzy się tym razem ...? - uśmiechnął się tajemniczo, tak że aż przeszedł mnie dziwny dreszcz.

Chwilę potem, nie wiedząc jak i kiedy, znalazł się na mnie i przygniatał mnie swoim ciężarem do podłogi. Zaczął obsypywać pocałunkami całą moją twarz.

- Mówiłem ci już, jak cholernie mocno cię kocham, dziewczynko?

Śmiałam się pomiędzy każdy jego pocałunkiem.

- Hmm ... nie przypominam sobie.

- Ach tak? - jego wyraz twarzy sugerował, że właśnie ma zamiar rzucić mi wyzwanie. - Skoro tak, to dzisiejszej nocy postaram się, żebyś usłyszała to wystarczająco dużo razy - wyszeptał tą obietnicę do mojego ucha, po czym delikatnie zagryzł zęby na jego płatku.

- Kastiel ... nie teraz - starałam się go lekko odepchnąć, ale to było na nic. Był zbyt silny i ciężki. 

Na szczęście z odsieczą przybała Lottie, która była teraz na tym dziwnym etapie rozwoju, że była zazdrosna o dosłownie wszystko.

- Nie! Moja mama! - krzyknęła i zaczęła ciągnąć Kastiela za rękaw bluzy.

- Ej! - Kastiel zwrócił się do niej z zabawnym wyrzutem. - Może i jest twoją mamą, ale ja byłem tu pierwszy. Spadaj, mała - delikatnie pstryknął ją w nos i zaśmiał się iście szatańsko.

No tak. Tylko Kastiel Veilmont potrafił tak żartować z własnej córki.

Jednak Szarlotka nie dawała za wygraną i użyła swojej tajnej broni, która za każdym razem działała na tatusia. Na początku tylko wykrzywiła usta w smutnym grymasie, ale zaraz potem w jej brązowych oczach zaczęły zbierać się łzy.

- Dobra, dobra! Tylko nie płacz. To twoja mama. Poddaję się, okej? - spanikował i zszedł ze mnie, a jego miejsce zastąpiła Lottie, która zaczęła się do mnie tulić.

- Dobra robota, kochanie - pogładziłam jej czarne włoski, a potem ucałowałam czubek głowy. - Tatuś musi wiedzieć, gdzie jest jego miejsce - rzuciłam zaczepny uśmiech w jego kierunku. 

Kastiel obserwował nas rozczulony tą sceną, a na jego twarzy można było dostrzec mieszankę szczęścia, wdzięczności, ekscytacji, ale też kapkę niepewności. 

- Naprawdę to robimy? Rzucamy wszystko w cholerę i jedziemy w trasę całą rodziną? - zapytał, aby jeszcze raz się upewnić. 

- Tak, naprawdę to robimy - potwierdziłam zdecydowanie, czując pewność co do naszej decyzji.

Kastiel kiwnął głową, ostatecznie się zgadzając. Zerknął na Lottie z uśmiechem.

- Co powiesz na to, mała? Jesteś gotowa, żeby pojechać w swoją pierwszą trasę?

Lottie spojrzała na nas, a potem uśmiechnęła się tak szeroko, jak tylko potrafiła.

- Tak! -  odpowiedziała pełna zapału, a jej entuzjazm był tak uroczy, że oboje się zaśmialiśmy.

- Okej, a więc zróbmy to - odparł, zanim chwycił moją dłoń i złożył na jej wierzchu wdzięczny pocałunek, jako symboliczne potwierdzenie naszej decyzji. 

Chyba obydwoje poczuliśmy, że jesteśmy gotowi na podbicie świata, mając siebie nawzajem i naszą małą Szarlotkę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro