Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

75. Czy można mieć więcej? [+18]

4 maja 2024 roku

- Z pewnością tego nie pamiętasz, bo byłaś wtedy jeszcze malutka, ale kiedyś spędzałyśmy tu wiele czasu - powiedziałam cicho do córki, która siedziała na moich kolanach.

Postanowiłam wykorzystać ostatnie godziny tego ciepłego dnia i spędzić czas z Lottie w ogrodzie. Wybrałam swoje ulubione miejsce na tarasie, na wygodnym wyklinowym fotelu. Patrząc na słodką buźkę Szarlotki, wracałam do tych chwil, gdy byłam w ciąży i spędzałam tu całe godziny, zastawiając się jak będzie wyglądało nasze życie we trójkę. Potem, gdy Lottie była jeszcze niemowlęciem i miewała bezsenne noce, szum morza zawsze ją uspokajał. Dlatego latem, w środku nocy, siedziałam z nią dokładnie na tym samym krześle, na którym teraz, dopóki nie zasnęła. To niesamowite, że znowu jesteśmy tutaj razem, z tym, że mała jutro kończy już rok. Jak to możliwe, że czas tak szybko upłynął?

- Zobacz Lottie, jak jest pięknie - pokazałam jej zachód słońca, który malował na niebie mieszankę czerwieni, pomarańczy i różu, odbijając ostatnie złote promienie w morskich falach. Ale mimo tej niesamowitej scenerii, Lottie była bardziej zaintrygowana naszyjnikiem na mojej szyi, całkowicie zafascynowana tym, jak mienił się między jej palcami.

- Podoba ci się? Dostałam go od twojego taty, już dawno temu - wyjaśniłam, pomagając jej delikatnie dotknąć srebrnej zawieszki w kształcie księżyca, ozdobionej pojedynczą cyrkonią w moim ulubionym błękitnym odcieniu. - Bardzo się ucieszyłam, gdy mi go dał. Minął wtedy rok odkąd zaczęliśmy być razem. Uważałam, że jest przepiękny, ale to, co najważniejsze było na odwrocie - odwróciłam wisiorek, gdzie z tyłu, malutkimi literkami była wygrawerowana inskrypcja ,,To the moon and back ...". Uśmiechnęłam się, dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy przeczytałam ją po raz pierwszy.

- Dada?

- Tak, twój tata. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w przyszłości dostanę od niego coś jeszcze piękniejszego - spojrzałam w zaciekawione oczy Lottie, które były tego samego koloru co moje, ale ich kształt przypominał zupełnie te Kastiela. - Ciebie - dokończyłam cicho i cmoknąłam jej policzek.

Po chwili Kastiel wyszedł z domu, lekko poirytowany. Gdy nas zobaczył jego humor natychmiast uległ zmianie. Uśmiechnął się i skrzyżował ręce na piersi.

- Tutaj jesteście! Wszędzie was szukałem - oznajmił ze swoją typową pretensją w głosie.

- Chciałam pokazać Lottie zachód słońca - wytłumaczyłam, wskazując kiwnięciem głowy na panoramę.

Kastiel spojrzał na ten widok z zadowoleniem wypisanym na twarzy. Przymknął oczy i pozwolił, aby ostatnie promienie słońca musnęła jego przystojną twarz. Odkąd tutaj zamieszkaliśmy był naprawdę spokojny i po prostu, tak zwyczajnie szczęśliwy. Ten widok nigdy mi się nie znudzi.

- Naprawdę można stracić tutaj poczucie czasu, co? - wyznał z uśmiechem.

- Szkoda, że nie można go zatrzymać - westchnęłam, nostalgicznie spoglądając na Lottie, która teraz uwagę zwróciła na moje włosy. Zaczęła bawić się końcówką mojego warkocza.

- Przeżywasz urodziny Lottie od samego rana - zauważył. - Dopiero teraz to do ciebie dotarło, że mała kończy rok?

- Nie, ale ... pamiętasz, gdy była na tyle malutka, że mieściła się w twoich dłoniach? Albo, gdy pierwszy raz się uśmiechnęła? Albo, gdy pojawił się jej pierwszy ząb i tak się z tego cieszyliśmy ... - nie dokończyłam monologu, gdyż przerwał mi drwiący śmiech mojego męża.

- Oczywiście, że pamiętam. Nie spaliśmy przez to dwie kolejne noce i byliśmy idealnymi kandydatami na statystów do kolejnego sezonu ,,The walking dead" - zaśmiał się krótko na to wspomnienie. - Ale to prawda, że ten czas minął szybko. Za szybko.

Westchnął lekko, a jego spojrzenie stało się troskliwe. Podszedł do nas i przykucnął przy fotelu. Przebiegł dłonią po czarnych włosach naszej córki.

- A przecież prosiłem cię, żebyś nie dorastała - powiedział z udawanym wyrzutem, robiąc przy tym żałosną minę, czym rozbawił mnie i Lottie. - Ale jesteś Veilmontem, więc musiałaś zrobić po swojemu, prawda? Na złość staruszkom?

- Dada! - Lottie krzyknęła wesoło, krzywiąc swój mały nosek.

- Moja krew - delikatnie i zaczepnie pstryknął jej nos. - Czy panna Veilmont jest gotowa na kąpiel?

Wyciągnął dłonie w jej kierunku, aby ją zachęcić, a Lottie bezzwłocznie wyciągnęła rączki do ukochanego tatusia, zapominając o mnie.

- No wiesz? Jesteś małą zdrajczynią! - wykrzyknęłam żartobliwie, unosząc ją delikatnie w powietrzu. - Ale i tak cię kocham - dodałam z uśmiechem, po czym z dawką ogromnej miłości ucałowałam jej każdy policzek po parę razy i zakończyłam to pożegnanie całusem w czółko, po czym podałam małą Kastielowi.

Kas sięgnął po Lottie, a ta w pełni radości wybuchnęła chichotem, gdy poczuła, jak jej tata podnosi ją w górę. Wiedziałam dokąd to zmierza.

- Okej, witamy państwa w Veilmont Airlines. Naszym miejscem podróży będzie łazienka, gdzie czeka na panią wanna pełna piany i ulubionych zabawek. Jest pani gotowa do podróży? - zapytał żartobliwym głosem, niczym postać z bajek.

- Da! - Lottie odpowiedziała mu entuzjastycznie, nie mogąc się doczekać ulubionej zabawy, którą chyba wymyślił dziadek Louis.

Kastiel uniósł ją wysoko ponad swoją głowę i zaczął delikatnie kręcić się, a ona zaniosła się śmiechem, który rozbrzmiewał w całym ogrodzie. Jej maleńkie rączki unosiły się w powietrzu, jak skrzydła samolotu. Kastiel śmiał się razem z nią, a jego spojrzenie było pełne czułości i beztroskiej radości, a ja nie mogłam oderwać od nich wzroku.

- Chcesz lecieć z nami? - rzucił pytanie w moim kierunku.

- Dzięki za zaproszenie, ale zostanę tutaj jeszcze przez chwilę - trochę dlatego, bo nie chciałam przerywać im zabawy, a trochę dlatego, bo miałam ochotę pobyć ze swoimi myślami sama.

- Okej, jak chcesz. Nie wiesz, co tracisz! Nie spóźnij się na bajkę, bo nie będziemy na ciebie czekać. A chyba chcesz się dowiedzieć, kto porwał księżniczkę i dlaczego smok, tak bardzo chce zemsty - dodał swoim dowcipnym tonem.

- Yhm ... nie mogę się doczekać. Liczę na potężne enemies to lovers z zawiłymi zwrotami akcji, więc nie zawiedź mnie! - rzuciłam żartobliwe, na co Kastiel prychnął pod nosem.

- Czy kiedykolwiek cię rozczarowałem, kochanie? - już rozchyliłam usta, żeby odpowiedzieć na jego pytanie, ale wyczuł, co się szykuje. - Nie kończ!

Rozśmiałam się, gdy zniknął niemalże błyskawicznie wewnątrz domu. Usadowiłam się wygodnie na fotelu, rozciągnęłam nogi przed siebie i zamknęłam oczy, delektując się dźwiękiem skrzeczących mew i ciepłem ostatnich promieni słońca. W międzyczasie, w mojej głowie zaczęły krążyć różne, nietypowe myśli. Zastanawiałam się na przykład, czy z Kastielem bylibyśmy w stanie sprostać dwójce dzieci...

***

- ... wbrew pozorom, to nie był zwykły smok. Okazało się, że w rzeczywistości był to elfi książę, skuty zaklęciem, którego wygnano z dworu piętnaście lat temu... - Kastiel snuł swoją opowieść z całym zaangażowaniem. Zajęło go to tak bardzo, że nawet nie zauważył, że stracił jednego ze słuchaczy.

- Kas? Myślę, że na dzisiaj to koniec - wskazałam na Lottie, która zasnęła wtulona we mnie.

- Poważnie? Miałem jeszcze kilka wątków przygotowanych na dzisiaj - nie ukrywał rozczarowania.

- Nie martw się, jutro będziesz mógł kontynuować. Fabuła zaczyna robić się obiecująca - dodałam, uśmiechając się do niego. - A teraz chodź, pomogę ci przenieść ją do jej pokoju.

Kastiel westchnął z lekkim zawodem, ale zaraz potem uśmiechnął się i kiwnął głową. Delikatnie i z wyuczoną wprawą wziął małą na ręce, a ta ani nie drgnęła, czując się kompletnie bezpiecznie w ramionach swojego tatusia. Przeniósł ją z naszej sypialni do jej łóżeczka, a ja opatuliłam Lottie kocykiem i poprawiłam jej ulubioną pluszową zabawkę, którą zawsze trzymała przy sobie.

- Słodkich snów, Szarlotko - wyszeptałam cicho, czule głaszcząc jej policzek.

Przez chwilę jeszcze staliśmy nad jej łóżeczkiem i spogladaliśmy jak smacznie śpi. Na palcach wyszliśmy z jej pokoju, pozostawiając lekko uchylone drzwi. Szybko poczułam na sobie dłonie Kastiela, które zaczęły skradać się na moją talię i biodra.

- Co robimy z wolnym wieczorem? - ton jego głosu, wskazywał na to, że miał już jakiś konkretny pomysł i nawet podejrzewałam jaki. Jednak musiałam go rozczarować.

- Pomyślałam, że z okazji urodzin Lottie moglibyśmy zrobić jej niespodziankę i udekorować dom. Pomyśl jak się ucieszy, gdy jutro się obudzi i to zobaczy - zaczęłam z entuzjazmem, oczami wyobraźni już widząc uśmiech Lottie.

- Urodziny są dopiero jutro - starał się odwieść mnie od tego pomysłu.

- Tak, ale opowiadałam ci już o tym, że moi rodzice, każdego roku, dzień przed moimi urodzinami rozwieszali urodzinowe dekoracje. To jedno z moich ulubionych wspomnień: obudzić się w dzień swoich urodzin i zobaczyć całą masę balonów. - zarzuciłam dłonie na jego kark, uśmiechnęłam się najsłodziej jak potrafiłam i spojrzałam na niego maślanym wzrokiem, który prawie zawsze działał. - Może moglibyśmy zrobić z tego również naszą rodzinną tradycję?

- Hmmm ... - zamyślił się, spoglądając na mnie z góry. Na kącikach jego ust rysował się już zaczepny uśmiech, po którym nigdy nie wiedziałam czego się spodziewać. - W mojej wizji tego wieczora, byłaś naga i ujeżdżałaś mnie na kanapie w salonie ... - jego bezpośredniość nawet po tylu latach związku, potrafi mnie zadziwić. - ... ale, dla Lottie mogę zrobić wyjątek.

- Tak! - rzuciłam się w jego objęcia, niesamowicie podekscytowana. - Chodźmy! Mam już pomysł, gdzie rozwiesimy girlandy!

Kastiel i ja szybko zaczęliśmy planować, jakie dekoracje moglibyśmy wybrać, jak je rozmieścić i co mogłoby sprawić radość Lottie. To było magiczne - wspólnie planować, jak uczynić pierwsze urodziny naszej córeczki wyjątkowymi, nie tylko z prezentami, ale także z całym domem ożywionym przez kolorowe ozdoby i balony. Włączyliśmy muzykę, nie za głośno, żeby nie obudzić małej i wzięliśmy się do pracy. Zajęło nam to dobre dwie godziny, dopóki nie byłam zadowolona z efektu. 

A później zajęliśmy się realizacją pomysłu Kastiela ...

- Kurwa, Bree ... nie przestawaj! - jęczał, kiedy jego penis ponownie zatopił się w moim wnętrzu. - Jeszcze trochę, dziewczynko.

Ściskał mocno moje biodra, ruszając nimi w górę i dół, pomagając mi nadać odpowiednie tempo. Choć byłam już na granicy omdlenia, po moich policzkach spływały pojedyncze łzy, a przed oczami, oprócz twarzy mojego męża, widziałam też gwiazdy, byłam zdesperowana, żeby doprowadzić go do końca i odwdzięczyć się tym samym, dlatego resztkami mojej silnej woli zmusiłam swoje ciało do ruchu. Jedną dłoń położyłam na jego ramieniu, dla lepszego oparcia, a palce drugiej wplątałam w jego rozpuszczone włosy. Nie mogłam się oprzeć, żeby lekko ich nie pociągnąć i zmusić go, żeby odchylił głowę do tyłu.

- Lubisz to, co? Pokazywać, kto tu rządzi - zagryzł seksownie wargę. - Ale nie poddam się tak łatwo, skarbie.

Szybko zaczęłam żałować mojej odwagi, bo Kastiel złapał moje pośladki i zmusił, abym uniosła się jeszcze wyżej. Opuścił mnie gwałtownie, sam poruszając biodrami i wbijając się we mnie z jeszcze większą siłą. Każde zetknięcie się jego penisa ze ścianką mojej pochwy, wyrywał z moich ust jęki i głębokie westchnięcia. Nie jestem pewna, czy prosiłam aby przestał, czy może wręcz przeciwnie.

- Cholera, Kas ... - wyszeptałam błagalnie.

Nasze ciała działały w perfekcyjnej synchronizacji, szukając spełnienia. Wiedziałam, że Kastiel jest już blisko znalezienia go. Syknął, rozchylił lekko usta i zrobił tą charakterystyczną minę, trochę jakby coś go bolało. Jego palce boleśnie wpijały się w moje pośladki, ale nie miałam zamiaru zwracać mu uwagi. W końcu poczułam jak jego członek zaczyna pulsować, a z jego czubka wystrzela biała maź, która rozlała się w mojej pochwie.

- Bree ... O kurwa ... Uwielbiam cię ... - jęknął, pełen uznania dla moich umiejętności.

- Ja też cię całkiem lubię - odpowiedziałam z psotnym uśmiechem na ustach.

Wykonał jeszcze parę ruchów miednicą, wystrzeliwując ostatnie krople orgazmu, a potem odprężył się, opadł na oparcie kanapy, pociągając mnie za sobą. Musnął swoimi gorącymi ustami moje ramię, a potem szczelnie objął mnie ramionami. Nadal byliśmy połączeni: dosłownie i w przenośni. Milczeliśmy. Oboje pochłonięci byliśmy tą chwilą, czerpiąc radość z tego, że jesteśmy razem. Było idealnie ... aż do czasu, kiedy usłyszeliśmy dźwięk dzwonka domofonu. Zaalarmowani tym dźwiękiem, spojrzeliśmy na siebie ze zdziwieniem.

- Kto to może być o tej porze? - zapytałam.

- Nie wiem ... może to te durne dzieciaki z sąsiedztwa, które myślą, że mogą mnie prankować? Sprawdzę to ...

- Tylko błagam, nie rób tego, tak agresywnie jak poprzednio ... - upomniałam go, nadal mając w pamięci ten incydent, kiedy wziął sprawy w swoje ręce, starając się wyjaśnić młodym pranksterom, którzy nieproszeni weszli na teren naszego domu, że Kastiel Veilmont to nie osoba, z którą można sobie swobodnie żartować. Zwłaszcza wtedy, gdy trzyma w ręku kij bejsbolowy.

- Zaczekaj tu na mnie. Jeszcze z tobą nie skończyłem - błysnął zębami w flirciarskim uśmiechu i ostatni raz klepnął mnie w tyłek.

Zeszłam z ud Kastiela i grzecznie usiadłam na kanapie. On szybko założył na siebie spodnie dresowe i ruszył w kierunku drzwi wejściowych. Nawet nie kryłam tego głodnego spojrzenia, którym go odprowadziłam. Byłam na tyle zmęczona i obolała, że położyłam się na poduszkach i czekałam na powrót męża.

- ... ale co wy tutaj robicie? - usłyszałam jego zdezorientowany głos. - Okej ... już otwieram.

- Kastiel? - zwołałam, delikatnie podnosząc się na łokciu. - Kto to?

Nie usłyszałam odpowiedzi, tylko jego szybkie kroki. Wparował do salonu niczym burza z paniką wypisaną na twarzy. Rozejrzał się po podłodze, gdzie leżały nasze ubrania i części bielizny.

- Kurwa mać! - wysyczał wściekle. - Ubieraj się!

- Co? Ale ... - zaczęłam z konsternacją. On w międzyczasie zdążył pozbierać moje ubrania i cisną nimi na kanapę. Obserwowałam go z uniesioną brwią, próbując zrozumieć, co właśnie się dzieje.

- Ubieraj się - powtórzył stanowczo, wskazując na stertę ciuchów. - Twoi rodzice! Zaraz tu będą!

- O kurwa ... - tym razem to ja wyszeptałam, zaskoczona przez nagłą sytuację.

- Ogarnij się, a ja ich zagadam - obiecał, ruszając w stronę drzwi. Równocześnie niedbale narzucił na siebie koszulkę i pośpiesznie przeczesał włosy palcami.

Zaczęłam w dzikim pędzie ubierać kolejne elementy garderoby, co chwilę przeklinając pod nosem. Zanim zdążyłam się w pełni ubrać, słyszałam już rozmowy dobiegające z holu.

- Dobry wieczór! - rozległ się entuzjastyczny głos mojego ojca ...

- Witaj Kassi! - ... do którego dołączył ten należący do mojej mamy. - Chyba wam nie przeszkadzamy?

- Ależ skąd! Moi ulubieni teściowie? W życiu! - usłyszałam Kastiela, próbującego nadać sytuacji lekkiego tonu.

- Masz jakiś innych? - zapytał żartobliwie mężczyzna, a Kas tylko się zaśmiał. - No dobrze ... gdzie moje dwie, ukochane dziewczyny?

Postanowiłam, że nie mogę zostawić męża na pastwę moich rodziców. Poprawiłam poduszki na kanapie, starając się zamaskować wszelkie ślady. Po drodze zdążyłam jeszcze na szybko przejrzeć się w lustrze i doprowadzić się do względnego porządku.

- Lottie już śpi, a Brianna ... ekhem ...

- Hej wam! - dołączyłam do nich, szybko rzucając się w ramiona rodziców, żeby uniknąć niewygodnych pytań i podejrzeń. W pierwszej kolejności przytuliłam mamę.

- No cześć, kochanie! Wiem, że mieliśmy przyjechać dopiero jutro, ale za bardzo się za wami stękaliśmy, żeby czekać! Chcieliśmy zrobić wam niespodziankę i pomyśleliśmy, że przyda wam się pomoc przy organizacji urodzin Szarlotki. Mieliśmy być u was już po południu, ale staliśmy w ogromnym korku ... - obszernie tłumaczyła powód wizyty, a ja myślałam, że spalę się ze wstydu, gdy poczułam jak zaczyna ze mnie wypływać, to co, jeszcze przed chwilą wystrzelił we mnie Kastiel. - Mam nadzieję, że to dla was nie problem?

- Nie, skądże. Zaraz przygotuję dla was ... - zaczęłam

- Bree, dziecko, ty drżysz ... - odsunęła się nieznacznie i spojrzała na mnie, nadal trzymając mnie za ramiona. - I jesteś cała czerwona - troskliwie przyłożyła rękę do moje czoła, żeby sprawdzić moją temperaturę. - Jesteś chora?

- Nie ... nie ... ja ... sprzątałam i dlatego jestem taka ... rozgrzana - skłamałam z nadzieją, że brzmię wiarygodnie. Kastiel dyskretnie się uśmiechnął i przyłożył palce do ust, chyba po to, żeby nie parsknąć śmiechem.

- Dobrze, że tu jesteśmy. Będziemy wam pomagać! - rzuciła entuzjastycznie mama, a ja tylko kiwnęłam głową z wdzięcznym uśmiechem.

- To naprawdę świetnie! Mamy jeszcze kilka rzeczy do zrobienia przed jutrzejszą imprezą i pomoc jest bardzo mile widziana. Prawda, kochanie? - zwróciłam się do męża, który był podejrzanie cicho od początku tej rozmowy.

- Jak najbardziej. Już nie mogę się doczekać - powiedział nieco sarkastycznie, ale chyba nikt nie przejął się jego tonem.

- Dobrze, a więc ... - musiałam szybko znaleźć jakąś wymówkę, aby na chwilę zniknąć. - Muszę tylko sprawdzić, czy Lottie śpi spokojnie i zaraz wrócę - szybko wyjaśniłam, uśmiechając się do rodziców. - Kastiel? Zrobisz w tym czasie herbatę dla rodziców?- posłałam mu spojrzenie, które telepatycznie miało mu przekazać ,,Tylko spróbuj się nie zgodzić".

- No pewnie, kochanie - odparł z głupkowatym uśmiechem i zachęcił rodziców, aby przeszli do kuchni.

- Właściwie to napiłbym się czegoś mocniejszego ... - zasugerował mój ojciec. - Pamiętasz tą szkocką, którą piliśmy ostatnio, Kas?

- Filipie?! Przyjechaliśmy tutaj na urodziny wnuczki!

***

5 maja 2024 roku

- Halo, Lottie? - zawołałam cicho, wchodząc do jej pokoju.

Tak jak się spodziewałam, już nie spała. Siedziała grzecznie w swoim łóżeczku i bawiła się pluszakiem. Gdy mnie zobaczyła ucieszyła się i niezgrabnie wstała, podtrzymując się drewnianych szczebelków.

- Mama! - wyciągnęła rączki, sugerując, że chce zostać podniesiona.

- Dzień dobry, słoneczko! - uśmiechnęłam się szeroko, zbliżając się do niej.

Wzięłam ją w ramiona, mocno objęłam, a potem obdarowałam masą całusów.

- Wiesz, że dzisiaj są twoje pierwsze urodzinki? Wszystkiego najlepszego!

Mimo, że był to wyjątkowy dzień, to musiał zacząć się jak każdy inny - od zmiany pampersa i szybkiej toalety. Lottie leżała na przewijaku, patrzyła na mnie pełna ciekawości, śmiejąc się i machając małymi rączkami, a ja musiałam powstrzymać łzy wzruszenia, bo wydawało mi się, że w ciągu jednej nocy stała się większa o parę centymetrów.

Wkrótce dołączył do nas, również Kastiel.

- Gdzie jest moja duża dziewczynka? - zapytał, wchodząc do pokoju.

Podszedł do nas z uśmiechem na ustach i chwycił Lottie za rękę.

- Gotowa na super urodzinowy dzień? Od czego zaczniemy?

- Myślę, że Lottie chciałaby gofra z owocami. A ja poproszę to samo, tylko że z dodatkiem bitej śmietany.

Kastiel spojrzał na nas z rozbawieniem.

- Ten trik działał, gdy byłaś w ciąży - zauważył sprytnie. - Teraz jest nieco ... przedawniony, nie sądzisz? - dodał z drobnym, szyderczym uśmieszkiem.

- Chyba nadal możesz przygotować śniadanie dla swojej ukochanej córki i żony? - odbiłam piłeczkę.

- Ależ oczywiście. Zrobię to z uśmiechem na ustach - mimo, że wyczułam w jego głosie nutkę sarkazmu, to wiedziałam, że tak naprawdę nie ma nic przeciwko.

Koniecznie chciałam pokazać Lottie jej urodzinowe dekoracje, więc razem z Kastielem złapaliśmy ją za rączki, z obydwóch stron i poprowadziliśmy ją na korytarz.

- Ooo! - rozległ się jej okrzyk zachwytu, gdy zobaczyła pierwsze balony.

- To wszystko dla ciebie. Podoba ci się? - zapytałam, żeby się upewnić, ale jej szeroki uśmiech wyrażał więcej niż tysiąc słów.

Kiedy dotarliśmy do kuchni, okazało się, że śniadanie było już gotowe, a moi rodzice czekali, żeby złożyć wnuczce życzenia.

- Lottie! Chodź do babci! - mama przykucnęła i wyciągnęła ręce, żeby ją zachęcić.

- Baba! - może Lottie i bardzo by chciała pobiec do babci sama, ale niestety umiejętności jej na to nie pozwalały. Musiała się zdać na mnie i Kastiela. Musieliśmy jej pomóc, aby zrobiła kilka kroczków, zanim skoczyła w ramiona babci.

- Mój mały aniołek! Wszystkiego najlepszego! - uściskała i ucałowała wnuczkę od stóp do głów.

Wspólnie zasiedliśmy do śniadania, aby nabrać siły i energii na cały dzień pełen wrażeń.

***

Pierwsi goście już przybyli, a ja jeszcze biegałam pomiędzy stołami upewniając się, że wszystko jest jak należy. Poprawiłam jeszcze ostatnie dekoracje i i zerknęłam na całość, sprawdzając, czy moje wyobrażenia się zmaterializowały. Nasz salon i jadalnia przypominały teraz podmorską krainę. Wszystko było utrzymane w kolorach niebieskich, zielonych, ale także nie brakowało różowych i fioletowych akcentów. Kolorowe kwiaty na stołach miały przywodzić na myśl rafę kolorową. Nie brakowało również różnych akcesoriów z podobiznami syrenek, rybek, delfinów i innych morskich stworzeń. Głównym punktem dekoracji była ścianka do zdjęć z imieniem ,,Charlotte" oraz liczbą ,,1" oraz przepiękny, dwupiętrowy tort z jedną świeczką. To wszystko było jak spełnienie marzeń każdej małej dziewczynki... i moich własnych.

- Chodź Lottie! Otworzymy twoje prezenty! - rozległy się dziecięce piski, należące do dwóch dziewczynek.

- Wolniej Thia - upomniała ją Rozalia. - Lottie jeszcze nie biega tak szybko jak ty.

- Spokojnie, pójdę z nimi - uspokoiła ją moja mama. - No dalej, dziewczynki. Zobaczmy te piękne prezenty!

- Yaaay! - nie trzeba było im powtarzać dwa razy. Obie dorwały się do prezentów. Lottie nie bardzo rozumiała, o co chodzi, ale po prostu podążała za kuzynką.

Rozalia wkrótce dołączyła do mnie. Weszła do salonu i dosłownie złapała się za głowę.

- O wow! - westchnęła z podziwem, rozglądając się po udekorowanym pomieszczeniu. - A mówią, że pieniądze szczęścia nie dają. Tymczasem można za nie wyczarować takie cuda.

- Nie przesadziłam? - zapytałam z obawą, gdy jej wzrok wylądował na kartonowej podobiźnie Arielki ludzkich rozmiarów.

- Absolutnie nie!" - zapewniła mnie, promieniując entuzjazmem. - Ja dodałabym jeszcze cekinowe obrusy i kulę dyskotekową - zaśmiała się serdecznie, a ja zrozumiałam, jak bardzo za nią tęskniłam.

Podszedłem do niej, by mocno ją przytulić.

- Cieszę się, że jesteś - powiedziałam szczerze. - Jak było na Teneryfie?

- Mogłabym opowiadać godzinami, ale jednym słowem było CUDOWNIE - rozmarzyła się. - Przy okazji, dziękuję, że zajęliście się Thią, podczas naszego tygodnia miodowego. Byłam o wiele spokojniejsza, wiedząc, że jest z wami. A czas tylko we dwójkę dobrze nam zrobił. I pozwolił na podjęcie pewnych decyzji ... - dodała tajemniczo, a jej uśmiech sugerował, że chce podzielić się czymś więcej.

- Słucham - zachęciłam ją.

Roza nieznacznie pochyliła się, jak gdyby próbowała uniknąć ciekawskiego uszu osób trzecich.

- Razem z Leo, zdecydowaliśmy się, że będziemy starać się o kolejne dziecko - jej oczy lśniły pełne nadziei, a uśmiech na twarzy mówił więcej niż tysiąc słów.

- Och Roza ... - westchnęłam ze wzruszenia. - To wspaniale. Thia będzie zachwycona.

- Tak, prosi nas o rodzeństwo już od jakiegoś czasu - cicho się zaśmiała, mimo łez jakie zdążyły się już pojawić w kącikach jej oczu. - Zwlekałam z tym, ale chyba w końcu jestem gotowa, żeby powtórzyć tą przygodę.

- Tak się cieszę! Jesteś cudowną mamą i jestem pewna, że świetnie poradzisz sobie z kolejnym maluchem - dotknęła jej ramienia w geście otuchy.

- Dziękuję - odwdzięczyła się szczerym uśmiechem - Tylko nie mów tego nikomu, błagam! Nie zniosłabym tej presji i pytań, czy już nam się udało.

- Rozumiem cię doskonale i możesz być spokojna. Będę milczeć jak zaklęta - obiecałam, a na potwierdzenie tych słów, wykonałam niewidzialny gest, że zamykam usta i wyrzucam kluczyk.

- Więc skoro już o tym rozmawiamy ... Pamiętasz, co planowałyśmy w liceum?

- Miałyśmy całą masę planów i marzeń - przypomniałam jej delikatnie. - O których teraz mówimy? Bo zgaduję, że nie chodzi o poślubienie 80-letniego miliardera i czekanie na okazję, żeby zostać bogatymi wdowami? - zaśmiałam się. W wieku 16 lat miałyśmy naprawdę dziwne pomysły na życie.

- Nie! Mówię o tym, jak chciałyśmy w tym samym czasie zajść w ciążę, żeby nasze dzieci mogły być najlepszymi przyjaciółmi od urodzenia.

- O ... - zamurowało mnie. Kompletnie nie spodziewałam się tego. Miałam wrażenie, że moje dłonie jakoś dziwnie zadrżały.

- Wspominałaś niedawno, że chciałabyś więcej dzieci. Może powinnaś porozmawiać o tym z Kastielem, hmm? - skubnęła jedno z winogron, przypatrując mi się z przebiegłością godną sprytnego lisa. - Chyba nie miałby nic przeciwko?

- To nie jest dobry czas ... Lottie jest jeszcze mała i potrzebuje naszej całkowitej uwagi - wytłumaczyłam. - Poza tym chcę, żeby Kastiel wrócił do muzyki. Trasa koncertowa z dwójką małych dzieci? Nie jestem pewna, czy byłoby to możliwe - dodałam ze ascetyzmem.

- Stara, poczciwa Brianna. Myśli o wszystkich tylko nie o sobie - skomentowała z wrednym uśmieszkiem.

- Tylko nie stara! - oburzyłam się i rzuciłem piorunujące spojrzenie w kierunku przyjaciółki.

Wkrótce do salonu weszli inni goście, więc natychmiast ucięłyśmy te wszystkie babskie ploteczki w obawie, że nas usłyszą. Mojej uwadze nie uszło to, że naszemu białowłosemu poecie towarzyszyła Olivia, która kurczowo trzymała jego dłoń, a jej policzki były nieustannie lekko czerwone. Pomyślałam, że to urocze.

- To wszystko robi duże wrażenie - zachwycił się Lysander. - Sam to wieszałeś? - wskazał na balony przy suficie.

- Stary ... pytasz dzika, czy srasz w lesie ... - prychnął lekceważąco. - Wiesz dla mojej księżniczki zrobię wszystko - jego wzrok spotkał się z moim, a nonszalancki uśmieszek tańczył na jego ustach. - Dla moich dwóch księżniczek - dodał i mrugnął do mnie porozumiewawczo.

***

- ... Wszystkiego najlepszego dla ciebie!

Odśpiewaliśmy odświętnie i nadszedł moment, w którym Lottie powinna zdmuchnąć świeczkę.

- No dalej, Lottie! Dmuchaj! - próbował nakłonić ją Kastiel.

Niestety nie do końca zrozumiała tą ideę i ostatecznie, to tata jej pomógł. Nigdy nie sądziłam, że zobaczę Kastiela Veilmonta w kolorowej, urodzinowej czapeczce, więc dyskretnie zrobiłam mu parę zdjęć.

Zanim zdążyłam ukroić pierwszy kawałek tortu, Lottie już zamoczyła w nim palce, ale to jej dzień i mogła robić, co tylko zapragnie, więc pozwoliłam jej na to. Zresztą nigdy nie byliśmy zbyt surowymi rodzicami i jej radość była naszym priorytetem.

- Obiecuję, że dostaniesz największy kawałek, tylko zaczekaj jeszcze chwilkę - roześmiałam się, obserwując, jak z apetytem zlizuje kawałki tortu z palców.

W całej tej wrzawie nie zauważyliśmy, że pojawili się ostatni, trochę spóźnieni, goście.

- Całe szczęście, że zdążyliśmy na tort. Może i ja obyłbym się bez niego, ale Elliot na pewno nie.

- Nat! Myślałam, że już nie przyjedziecie! - podbiegłam do niego, aby serdecznie go przywitać. 

Uściskałam go po przyjacielsku, a następnie przywitałam się z Claudią i małym Elliotem.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że był z nimi ktoś jeszcze. Ktoś kogo w ogóle się nie spodziewałam ...

- ... Amber? - moje zdumienie wybrzmiało w pytaniu, gdy spojrzałam na nią.

Kobieta, która niejednokrotnie mnie poniżała, szydziła z mojego wyglądu i stale przekonywała mnie, że nie jestem godna Kastiela, teraz, tak jakby nigdy nic, stała w moim salonie, na urodzinach mojej córki. Trzeba przyznać, że wyglądała znakomicie. Była na szczycie swojej kariery jako modelka. Jej zielone oczy, kaskady blond włosów i idealna figura stanowiły obraz doskonałości.

- Hej, Brianna. Dawno się nie widziałyśmy - powiedziała z wymuszonym uśmiechem. Starała się być uprzejma, ale rezultat był dość mizerny.

Zrozumiałam, że od dłuższej chwili stoję jak słup soli i się w nią wpatruję. W tle słyszałam głosy innych gości, którzy zaczęli się zastanawiać, co się dzieje. Zwłaszcza donośny był głos Alexego, który zapytał Rozalię ,,Co tu robi ta lafirynda?". Wiedziałam, że muszę szybko podjąć działanie, aby uniknąć niepotrzebnych spięć.

- Co właściwie tutaj robisz? - zapytałam, starając się zachować spokojny ton w głosie.

- Amber? - Nataniel, który od samego początku nam się przyglądał, teraz postanowił zainterweniować - Mówiłaś, że zostałaś zaproszona. Już wtedy było mi w to trudno uwierzyć. Dlaczego Bree, o tym nie wiedziała? Jeśli znowu próbujesz coś kręcić, to lepiej ...

- Och, ale to Kastiel mnie zaprosił - natychmiast odparła atak, a samo jego imię zabrzmiało okropnie słodko w jej ustach. - Stwierdził, że muszę poznać waszą Charlottkę - oznajmiła z dziwnym, triumfalnym uśmiechem i to wystarczyło, żeby mnie zirytować.

- Ach tak? - nieznacznie się odwróciłam, aby spiorunować męża wzrokiem, ale aktualnie był zbyt zajęty zabawianiem Lottie i wcale nie zwracał na nas uwagi - No cóż ... to zawsze miło spotkać starych znajomych. Dobrze, że jesteś - uśmiechnęłam się równie nieszczerze, co ona.

- O tak, stare, dobre czasy. Kto by pomyślał, że nasza szara myszka zdobędzie, to wszystko - skinięciem głowy wskazała na dom, a potem jej wzrok wylądował na Kastielu i Lottie - Zawsze byłaś sprytna - dodała z drobnym przytykiem.

- Amber ... - upomniał ją brat. - Odpuść sobie. 

Odczułam ukłucie w żołądku, ale nie zamierzałam pozwolić, aby jej słowa mnie zraniły.

- Ciebie też dobrze widzieć. A teraz wybacz, ale moja córka mnie potrzebuje. Rozgośćcie się i czujcie się jak u siebie - odparłam uprzejmie. 

***

Przyjęcie trwało, a Amber nadal testowała moją cierpliwość. Razem z Kastielem stali na tarasie, odizolowani od reszty gości. Próbowałam skupić się na pogawędce z Natem i Claudią, ale mimowolnie mój wzrok ciągle uciekał w ich kierunku. 

Kastiel prosił Lottie, aby zademonstrowała swoje nowe umiejętności.

- Lottie, pokażesz Amber, jak tańczysz?

-  Ne! - stanowczo zaprzeczyła. 

- A może chcesz przybić jej piątkę?

- Ne!

Amber perlisto się roześmiała, aż do granic przesady, odrzucając głowę do tyłu, co wywołało nieco zakłopotania u Kastiela.

- Czasem potrafi być uparta - wytłumaczył. 

Blondynka natomiast patrzyła z zaciekawieniem na Szarlotkę. W jej wzroku było coś takiego, co wzbudzało mój niepokój. Była w nim tęsknota za czymś, co nigdy nie mogło być jej.

- Nawet domyślam się po kim, to ma - nie mogła się powstrzymać od podchwytliwego komentarza. - Zresztą nie tylko charakter. Tą wyjątkową urodę, również odziedziczyła po tatusiu. Prawie zapomniałam, że kiedyś miałeś czarne włosy - położyła dłoń na główce Lottie i przebiegła po jej kruczoczarnych, satynowych włosach. Sama nie wiem, dlaczego ten prosty gest, tak mnie zdenerwował. - Śliczne kucyki - stwierdziła, uśmiechając się do małej.

- Ne! Dada! - Lottie wzdrygnęła się i mocniej przytuliła się do Kastiela.

Biorąc Lottie na ręce, Kastiel spojrzał na nią z troską. Mała dziewczynka zerknęła w kierunku kobiety, jej oczy nadal nasycone pewnym nieufnym blaskiem. Zdecydowanie nie zamierzała się z nią zaprzyjaźnić. 

- Już dobrze, gwiazdeczko. Co się stało? - zapytał z troską w głosie, wtulając w nią swój policzek. - Przestraszyłaś się?

- Mama! - donośnie przedstawiła swoje żądanie i zaczęła niespokojnie rozglądać się wokół w poszukiwaniu mojej sylwetki. 

- Chcesz do mamusi? Okej, chodźmy do niej - zaproponował, kierując się w stronę domu, trzymając Lottie blisko siebie.

Może to dziecinne, ale poczułam niemałą satysfakcję, widząc żałosną minę Amber, gdy Kastiel, tak po prostu, bez słowa, zostawił ją samą na zewnątrz. 

- Nie wiem, co ją ugryzło - powiedział, gdy przekazywał mi małą. - Cała czas była w dobrym humorze.

- Czytałam gdzieś, że dzieci do któregoś roku życia, potrafią wyczuć, czy nawet zobaczyć duchy. Może, to działa tak samo z wiedźmami? - rzuciłam sarkastycznie, mając nadzieję, że zrozumiał aluzję.

- Co ty ...

- Nieważne - przerwałam mu, nie chcąc dalej w to brnąć.

Skupiłam się na tym, co najważniejsze. Na Lottie.

- Co się dzieje, skarbie? Tęskniłaś za mamą? - mocno ją przytuliłam, a ona schowała twarz na moim ramieniu. - Już dobrze, jestem przy tobie. 

Kastiel nadal w milczeniu mi się przyglądał, chyba próbując wyczytać z mimiki mojej twarzy coś więcej.

- Jesteś zazdrosna - zauważył bez większego problemu.

- Pfff ... Nie, wcale nie - skłamałam. - Coś sobie ubzdurałeś.

- Jesteś zazdrosna - powtórzył, tym razem posyłając mi ten jednej z jego kpiących uśmieszków.

- Ty i te twoje domysły - przewróciłam oczami. - Chętnie bym się z tobą pospierała, ale nie mam czasu. Muszę zmienić małej pieluszkę - sprawnie się wywinęłam.

Jednak Kastiel złapał mnie za ramię.

- Przecież mamy od tego ludzi - uśmiechnął się przebiegle po czym zwrócił się do Valerii. - Mamo! Zabierzesz Lottie na górę? Trzeba jej zmienić pampersa. 

Nie trzeba było jej tego powtarzać. Babcia Valeria zawsze chętnie pomagała i spędzała czas z wnuczką. Miałam swoją teorię, że w ten sposób próbowała zrekompensować Kastielowi ewentualne braki z czasów dzieciństwa. Wydawało się, że jej to udaje, bo Kastiel coraz mniej marudził w jej towarzystwie, a nawet zdarzało mu się ją pochwalić.

- No pewnie! Idziemy, Szarlotko? - wyciągnęła ręce, a Lottie ochoczo wylądowała w ramionach kochanej babci. - Nie martw się. Szybko zmienimy pieluszkę i wrócimy do zabawy, tak? - szybko pomknęła w kierunku schodów, prowadzących na piętro, pod drodze cały czas gaworząc coś do małej.

- Widzisz jakie to proste? - jego kpiący uśmieszek zawsze potrafił mnie rozbawić, ale w tym momencie postanowiłam, że nie odpuszczę tak łatwo. 

Tak, byłam zazdrosna. 

- Taaa ... pójdę do kuchni uzupełnić napoje - powiedziałam beznamiętnie. 

Myślałam, że ten natręt da mi spokój, ale cały czas podążał za mną jak cień, a gdy byliśmy już w kuchni, zamknął za nami drzwi. Ja starałam skupić się na swoim zadaniu i zaczęłam uzupełniać szklany dzbanek sokiem pomarańczowym. 

- Nie masz, o co być zazdrosna. Tylko z nią rozmawiałem - zaczął.

- Dlaczego Amber w ogóle tutaj jest? Bez mojej wiedzy? W naszym domu? Na urodzinach naszej córki? - zapytałam z wyrzutem, krzyżując ręce na piersiach.

Kastiel spojrzał na mnie z nieco spuszczonymi oczami, z zauważalnym zakłopotaniem na twarzy. Po chwili milczenia postanowił wyjaśnić.

- Przyznaję, że to nie był najlepszy pomysł, ale gdy rozmawiałem z nią podczas wesela Rozy i Leo, wydawała się być ... sam nie wiem. Zwyczajnie smutna? I wierz mi lub nie, ale dobrze znam, to uczucie, gdy sława odcina cię od normalnego życia, znajomych i innych przyziemnych rzeczy. Pomyślałem, że to jej dobrze zrobi. Jeden dzień wśród starych znajomych - tłumaczył. - Poza tym nie sądziłem, że naprawdę się tutaj pojawi.

- Przecież wiesz, że zrobiłaby wszystko, tylko żeby spędzić z tobą choć chwilę! Gdyby mogła rozebrałaby cię wzrokiem. Nawet nie wspominam o tym, jak patrzy na Lottie ... - stwierdziłam z niesmakiem. 

- Kochanie, nie obraź się, ale chyba trochę dramatyzujesz - powiedział z przymrużeniem oka. 

- A ty bagatelizujesz moje uczucia!

Spodziewałam się jakiejś reakcji. Skruchy. Przeprosin. Wyrzutów sumienia. A dostałam tylko jego szyderczy śmiech. 

- Nie uważasz, że jesteśmy trochę na to za starzy? Na dramy o Amber? - zauważył, unosząc jedną brew z lekkim zakpieniem.  - Nie zrozum mnie źle, to słodkie, że nadal ci na mnie zależy, ale czy już nie przerabialiśmy tego w liceum?

- Tak, ale najwidoczniej ona do tej pory nie potrafi zrozumieć, że przegrała! Patrzy na ciebie i wyobraża sobie nie wiadomo co - odburknęłam.

W odpowiedzi Kastiel znowu zaczął śmiać się w taki sposób, który sprawił, że moje emocje znalazły się na granicy wybuchu.

- Chodź do mnie, Veilmont - otworzył swoje ramiona, sugerując, że mam się do niego przytulić.

- Myślisz, że przyjdę teraz do ciebie jak potulny piesek? - zmierzyłam go wzrokiem z całą swoją ignorancją. - Spadaj!

Mój odmowny ton nie zrobił na nim wrażenia, a jedynie wzmacniał jego drwiący uśmiech.

- Bądź grzeczną dziewczynką i chodź do tatusia! - zawołał głupkowato.

- W twoich snach!

- Skoro tak stawiasz sprawę ... chyba ja muszę przyjść do ciebie.

Nagle, zanim zdołałam zareagować, Kastiel zaczął ścigać mnie po całej kuchni. Pierwsze chwile były dla mnie jak surrealistyczny sen, trudno było uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Rozpoczęłam chaotyczną ucieczkę, omijając stół, manewrując wokół wyspy kuchennej, robiąc przeróżne uniki, byle tylko utrzymać dystans między nami. Sytuacja była tak absurdalna, że nawet w trakcie tej szalonej gonitwy nie mogłam powstrzymać śmiechu. Kiedy w końcu mnie dosięgnął, wybuchłam głośnym śmiechem, patrząc mu prosto w oczy, a cała ta dziecinada sprawiła, że zapomniałam, o tym, że jestem na niego obrażona.

- Gdybym chciała, to bym uciekła. Pozwoliłam ci wygrać dla dobra naszego związku - powiedziałam pewnie, nadal dysząc po naszej gonitwie. 

Kastiel uśmiechnął się szeroko i poprawił jeden z kosmyków włosów spadających mu na czoło.

- No pewnie, normalnie nie miałby z tobą szans - odpowiedział z drwiną, chociaż w jego oczach migotał żartobliwy blask. - Ale cała ta sytuacja mi o czymś przypomina, wiesz? 

- Hmmm ... o czym konkretnie?

- Pamiętasz, kiedy w liceum, dzień przed wakacjami, Amber po raz kolejny dowaliła ci jakimś dziecinnym tekstem, a ty zamknęłaś się w kiblu i zaczęłaś histeryzować?

- Przypominam ci, że miałam dobry powód!

***

- Bree! Otwórz te cholerne drzwi, albo sam je wyważę!  - krzyknął Kastiel, uderzając pięścią w drzwi kabiny.

- Zostaw mnie, proszę. Potrzebuję chwili w samotności - starałam się, by dźwięk mojego głosu nie zdradzał emocji, ale trudno było to osiągnąć, gdy łzy stale spływały po moich policzkach.

- Widziałem, jak biegłaś przez korytarz i płakałaś. Nie zamierzam cię zostawić samej, więc przestań pieprzyć głupoty i wpuść mnie.

- To nic, Kastiel. Naprawdę. Ja ...- chlipnęłam nosem. - Muszę sobie poradzić sama.

- Dosyć tego przedstawienia! Po prostu powiedz, co się stało , żebym mógł ci pomóc - jego ton stawał się coraz bardziej niecierpliwy, a ja nie miałam ochoty, żeby testować jego granice. Wiedziałam, że gdy jego cierpliwość się skończy, on naprawdę rozwali dzielące nas drzwi w drobnym mak.

Wstrzymałam oddech, starając się opanować fale emocji. Otarłam łzy rękawem bluzy, powtarzając w myślach mantrę, "Wszystko będzie dobrze, przestań płakać i weź się w garść", a następnie przekręciłam zamek w drzwiach.

- No nareszcie! - odezwał się z chamskim przytykiem, ale jego reakcja natychmiast się zmieniła, gdy zobaczył moją minę. Zarówno wyraz jego twarzy jak i ton głosu złagodniał. - Kurde, Bree ... Roza powiedziała, że chodzi o Amber, ale to serio na tyle poważne? Zawsze ją spławiałaś bez większego problemu. Co stało się tym razem?

Westchnęłam głęboko i spojrzałam w przepełnione troską oczy Kastiela. W trakcie pięciu sekund zmienił swoją postawę z aroganckiego buntownika do opiekuńczego chłopaka. 

- Dowiedziała się, że jesteśmy razem. Jak możesz się domyślić nie przyjęła tego dobrze - wyznałam.

- Co powiedziała? - zacisnął pięści. 

- Coś w stylu ,,Czy naprawdę myślisz, że zasługujesz na Kastiela? To śmieszne. On jest zbyt dobry, zbyt wyjątkowy i przystojny, żeby marnować swoje życie na związek z tobą. Mogłabyś przynajmniej spróbować zrozumieć, jak bardzo cię tylko używa. Kiedyś, kiedy zobaczy, że jesteś tylko przeszkodą, zostawi cię samą. To tylko kwestia czasu, zanim zrozumie, że zasługuje na coś lepszego niż ty" - w połowie zdążyłam rozpłakać się ponownie. 

- Co za zdzira ... - skwitował ją krótko, wzdychając. 

Przyłożył palce do skroni, jakby gdyby próbował uporządkować myśli. Wiedziałam, że mówienie, o uczuciach to nie jest jego mocna strona, ale po chwili milczenia zaczął mówić. 

- Bree, to gówno jest jednym wielkim kłamstwem. To, co powiedziała, to jedynie jej własne urojenia i zawiść, której nie umie przetrawić. Nie przejmuj się nią i jej zdesperowanym tyłkiem - powiedział, usiłując zachować spokój, ale jego ton zdradzał wściekłość. - I obiecuję ci, że zapłaci za to. 

- Kastiel, naprawdę, to nie ma znaczenia. Nie chcę, abyś robił z tego większy problem. Po prostu zostawmy to.

W odpowiedzi na moje słowa Kastiel chwycił mnie delikatnie za ramiona, patrząc mi głęboko w oczy.

- Brianno Lorren, jesteś moją dziewczyną i nie pozwolę, aby ktoś cię ranił. Jeśli ktoś zadziera z tobą, automatycznie zadziera ze mną - nagle jego wyraz twarzy zmienił się z determinacji na coś, co można było nazwać złośliwym uśmiechem. - I chyba mam pomysł, jak zamknąć jej gębę raz na zawsze. 

Nawet nie dał mi czasu na protesty. Po prostu złapał mnie za rękę i bez słowa ciągnął przez szkolne korytarze. Nie zastanawiał się nad reakcjami czy spojrzeniami, które na nas spływały. Jego kroki były zdecydowane, a ja ledwo nadążałam. W końcu dotarliśmy na dziedziniec, gdzie podczas długiej przerwy zebrała się większość uczniów. Amber stała z boku, patrząc na nas z zaskoczeniem i złością. W tle również zauważyłam Alexego, których szturchał łokciem Rozalię, żeby zmusić ją do obserwowania tej sceny. Kastiel zatrzymał się na środku dziedzińca, ujmując mnie za rękę. Jego spojrzenie, pozbawione jakichkolwiek wątpliwości, szukało mojego, a złośliwy uśmiech na jego twarzy był jak ostrze gotowe do cięcia.

- Co chcesz zrobić? - zapytałam szeptem, zbyt zażenowana, żeby powiedzieć to głośniej. 

- Zaufaj mi, dziewczynko - mrugnął do mnie, zanim wtulił mnie w swoje ramiona.

- Kastiel, co ty... - zaczęłam, ale zanim skończyłam zdanie, jego usta złączyły się z moimi w gorącym, namiętnym pocałunku. Z początku był delikatny, ale szybko nabrał intensywności.

Dziedziniec zaczął wypełniać się szelestem szeptów, a Amber wydała zduszony dźwięk oburzenia. Kastiel trzymał mnie mocno, jakby chciał przekazać wszystkim, że jestem jego, a on nie pozwoli nikomu stanąć nam na drodze. 

Gdy wreszcie oderwał usta od moich, uśmiechnął się słodko, a potem odszukał w tłumie Amber. Spojrzał jej w oczy Amber, zachowując pewność siebie i pewnego rodzaju triumf na twarzy. Nie musiał nawet używać słów, żeby przekazać jej wiadomość. Fuknęła z irytacji ostatni raz, a potem zebrała swoją świtę i pośpiesznie uciekła z dziedzińca. Ten widok był dla mnie dziwnie satysfakcjonujący. Kastiel kpiąco zaśmiał się pod nosem, po czym ponownie skierował swoją uwagę na mnie. Kciukiem pogłaskał mój policzek, nie przejmując się tym, że setki spojrzeń właśnie na nas spoczęło.

- Nie pozwolę, żeby ktoś stanął między nami, dziewczynko - powiedział, a potem pocałował mnie po raz kolejny. 

***

- Zawsze miałaś skłonność do przejmowania się pierdołami - zauważył z nutą ironii.

- Ty z kolei zawsze przyciągałeś zbyt wiele kobiet - nie zostałam mu dłużna.

- A czy to ważne? - zapytał, unosząc jedną brew. - Jesteś tutaj. W moich ramionach. Z moją obrączką na placu. Z moim nazwiskiem. Jesteś matką mojego dziecka. Czy można mieć więcej? 

- Hmm ... trudno to przyznać, ale masz rację. Minęło już tyle lat, a nadal jesteśmy razem. Ba! Nawet teraz potrafisz sprawić, że czuję się jak nastolatka - zachichotałam, przypominając sobie, że jeszcze pięć minut temu ganialiśmy się po kuchni jak dzieciaki.

- Ach, tak? - zapytał Kastiel, unosząc jedną brew i uśmiechając się szeroko. - To może powtórzymy ten sławny pocałunek z liceum, co?

- Przestań! Urodziny córki, to nie jest dobre miejsce na obściskiwanie się - powiedziałam, śmiejąc się. - Przyjdzie na to pora, jak goście się rozejdą, a Lottie pójdzie spać - dodałam, aby go nie rozczarować.

- Chyba zapomniałaś, że nadal jestem tym buntownikiem bez zasad i hamulców. 

Jak to często z nim bywa, nie dał mi czasu na odpowiedź. Bez wahania złapał mnie za rękę i zaprowadził do środka, mijając z zamaszystym krokiem rozmawiających gości. Jego pewność siebie była zaraźliwa, a ja nie potrafiłam ukryć uśmiechu.

Stanęliśmy na środku salonu, a jego spojrzenie było pełne zdecydowania. Niegrzeczny i iście buntowniczy uśmiech zakwitł na jego twarzy. Podniósł moją dłoń i połóż ją na swoim ramieniu, a potem delikatnie podniósł mój podbródek palcem. Wszystkie oczy skierowały się w naszą stronę, a atmosfera stała się gęsta od oczekiwań.

Kastiel złączył swoje usta z moimi w pocałunku, który był równie intensywny jak ten sprzed lat. 

Dookoła rozległy się szepty i śmiechy. Amber wywróciła oczami, a wielu z gości przyjęło nasze widowisko z zaskoczeniem. Kastiel oderwał się od mnie, patrząc w oczy z szelmowskim uśmiechem.

- Widzisz, dziewczynko? Obiecałem ci, że nikt między nami nie stanie - rzucił nonszalancko, ignorując wszelkie spojrzenia czy komentarze wokół.

- Mama! Tata! - odezwał się z oddali słodki głosik Lottie.

Oboje jednocześnie odwróciliśmy się, uśmiechając się w kierunku naszej córeczki, która, wspierana przez babcię, zmierzała ku nam szybkim, chwiejnym krokiem.

- No może oprócz niej - dodał Kastiel, rozbawiony, kiedy Lottie dotarła do nas i objęła nas obu swoimi małymi ramionami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro