73. W miłości czasem trzeba być idiotą
Następnego dnia ...
Poczułem ruch na materacu, a że odkąd zostałem rodzicem, miałem nadnaturalne zmysły, od razu się obudziłem. Potrzebowałem chwili, aby przyzwyczaić wzrok do jasności. Z przymrużonymi oczami patrzyłem jak Bree siada na łóżku i przeciąga się. Był to przyjemny widok, zwłaszcza, że była całkowicie naga. Wyciągnąłem dłoń, aby dotknąć jej talii. Czując moją zimną dłoń, lekko się wzdrygnęła, ale zaraz potem odwróciła się i spojrzała na mnie z uśmiechem na ustach.
- Wybacz kochanie, nie chciałam cię obudzić - nachyliła się, aby złożyć na moich ustach czuły pocałunek.
- Myślałem, że skorzystamy z tego weekendu bez Lottie i będziemy spać do oporu - przyznałem z nutą rozczarowania.
- Ty możesz jeszcze pospać, ale ja muszę już wstać. Obowiązki świadkowej na mnie czekają - Bree odpowiedziała z lekkim westchnieniem.
- Ale, że od ósmej rano? To gruba przesada. Może zostaniesz jeszcze przez chwilę? - zapytałem, mając nadzieję, że moje błagalne spojrzenie zdziała cuda.
- Jeśli się zgodzę, dobrze wiesz jak to się skończy - odpowiedziała z niegrzecznym uśmiechem, który sugerował, że ona również czuje jeszcze efekty poprzedniej nocy. - A nie mogę pozwolić sobie na kolejną godzinę w łóżku, bez względu na to, jak bardzo bym tego chciała - przebiegła palcami po moim policzku i żuchwie.
- Tylko godzinę? Nie doceniasz mnie, dziewczynko - rzuciłem żartobliwie.
Bree roześmiała się i uniosła z łóżka, odsłaniając swoje wdzięki. Zafascynowany jej urodą, nie mogłem oderwać wzroku. Spodobał mi się zwłaszcza ślad moich zębów na jej prawym pośladku oraz liczne czerwone znamiona na jej ciele, które również były wynikiem naszej namiętnej nocy. Również zwróciła na to uwagę, jednak nie podzielała mojego entuzjazmu. Spoglądając w lustro, potrząsała głową z niedowierzaniem.
- Módl się, aby makijaż to zakrył - mówiła, dotykając swojej szyi.
Moja żona w szybkim tempie ogarnęła się i wyruszyła na swoją super ważną misję, zostawiając mnie samego. Nie bardzo wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Leo i Lysander pewnie także byli zajęci przygotowaniami do ślubu. Zdecydowanie czegoś mi brakowało tego poranka. A właściwie kogoś. Kogoś, kto jednym uśmiechem był w stanie sprawić, że mój dzień stawała się piękniejszy. Postanowiłem zadzwonić do mojej matki, żeby móc porozmawiać z córką.
- Dada! - krzyknęła wesoło, gdy tylko zobaczyła mnie na ekranie telefonu.
- Cześć, słonko! - powitałem ją szerokim uśmiechem.
Lottie siedziała w swoim krzesełku do karmienia. Sądząc po resztkach kaszki na jej policzku była już prawdopodobnie po śniadaniu, zwarta i gotowa na dzień pełen zabaw i terroryzowania swoich dziadków. Na głowie miała dwa urocze kucyki ozdobione kolorowymi spinkami, co pewnie było dziełem mojej matki lub teściowej.
- Jak się bawisz z dziadkami? Dziadek Filip jest znośny? - zapytałem, podnosząc brwi w pytającym geście.
- Słyszałem to! - odezwał się z oddali poirytowany głos mojego teścia, co tylko zbyłem śmiechem.
- Mama? - Lottie zapytała, zbliżając się maksymalnie do ekranu, szukając wzrokiem Bree.
- Też chciałbym, żeby tu była, skarbie, ale ciocia Rozalia dzisiaj jej potrzebuje - wytłumaczyłem, choć mała pewnie nic z tego nie rozumiała. - Opowiesz tatusiowi, co będziesz dzisiaj robić?
Choć jej monolog ograniczał się do wesołego gaworzenia i wymachiwania rączkami, to cierpliwie jej słuchałem, śmiejąc się z jej beztroskich prób komunikacji. W naszym domu życie tętniło pełną parą. W oddali dostrzegłem Filipa, który prawdopodobnie przygotowywał naleśniki oraz mojego ojca, który przechodził przez kuchnię z kubkiem kawy. Lucia, co chwilę się wtrącała i zadawała mi pytania odnośnie ślubu Rozalii. Moja matka biegała obok wnuczki, wycierając jej rączki i buzię. Choć początkowo wątpiłem, że ten plan wypali i przewidywałem że będę musiał w pośpiechu wracać do domu po stęsknioną Lottie, to jednak nasi rodzice zdawali się być zgraną drużyną.
- Kassi, musimy już kończyć - wtrąciła się moja matka. - Zabieramy Charlottkę na wycieczkę.
- Gdzie porywacie moją córkę? - zapytałem z ciekawością.
- Lottie kocha wodę, więc pomyśleliśmy o oceanarium - wytłumaczyła Lucia. - Wydaje się być bardzo podekscytowana!
Z tego to widzę, to raczej dziadkowie nie mogą się doczekać dnia spędzonego z wnuczką. Ale pewnie Lottie będzie równie zadowolona.
- Ach, rozumiem, to dobry pomysł. Idealne miejsce dla naszej małej syrenki - odpowiedziałem z uśmiechem.
- Poza tym, pewnie jeszcze bardziej doceni to, gdy zobaczy kolorowe rybki i delfiny. Prawda Charlottko? - dodała Lucia, kiwając głową w stronę dziewczynki.
- Da! - potwierdziła to wesołym piskiem.
- Naprawdę musimy kończyć, synku. Nie zapomnijcie wysłać nam zdjęć ze ślubu! - przypomniała mi matka. - Pożegnasz się z tatusiem, skarbie? - Valeria zachęciła Lottie, aby ta pomachała rączką, ale mała wolała przybliżyć się do ekranu i go cmoknąć, tak jak zawsze robiła to w policzek, przez co na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech, a moje całe ciało zalała fala nieopisanego ciepła i miłości. Zawsze zdumiewało mnie to, że ktoś taki jak ja, stworzył coś tak niesamowitego, jak ten mały, kochany człowiek.
- Dziękuję za buziaka, gwiazdeczko. Przekażę go też mamie, dobrze? Na pewno się ucieszy - powiedziałem czule do córki, po czym cmoknąłem swoją dłoń i "posłałem" całusa do ekranu.
- Mama! Dada!
- Tak, wrócimy już niedługo, skarbie. Obiecuję, że to ja opowiem ci jutrzejszą bajkę na dobranoc. A dzisiaj bądź grzeczna i baw się dobrze z dziadkami, okej?
Ostatni raz pomachałem do wszystkich zgromadzonych po drugiej stronie ekranu i zakończyłem rozmowę, z lekkim uczuciem tęsknoty w sercu.
***
W końcu nadszedł ten długo oczekiwany moment. Już za chwilę Leo miał się stać prawowitym niewolnikiem naszej drogiej Rozalii. Wystroiłem się jak kurwa na otwarcie burdelu i nawet założyłem ten paskudny krawat, który wybrała dla mnie Bree. Zostało mi tylko znaleźć miejsce wśród pozostałych gości. Usiadłem na boku, żeby nie zwracać na siebie większej uwagi. Już wcześniej zdążyłem zauważyć, że moja obecność wywołała szmer szeptów i ciekawskie spojrzenia, zwłaszcza ze strony kobiet. Sława na ogół mi nie przeszkadzała, ale w tym konkretnym momencie, na ślubie przyjaciół, nie chciałem stać się główną atrakcją. Kolejny raz przekląłem w duszy, że nie ma przy mnie Bree. Z nią u boku czułbym się pewniej. Wziąłem do dłoni broszurę z planem dnia i zagłębiłem się w lekturze, starając się sprawiać wrażenie zajętego. Tak było do czasu.
- Hej, przepraszam. Czy to miejsce jest wolne?
Usłyszałem nad sobą głos należący do młodej kobiety. Uniosłem ku niej spojrzenie, gotowy spiorunować ją wzrokiem, zakładając, że to kolejna fanka, która tylko szuka okazji do rozmowy ze mną. Jednak dziewczyna wyglądała na szczerze zagubioną i niepewną siebie. Nie szczerzyła się do mnie, ani nie próbowała położyć na mnie swoich pazurów. Postanowiłem ustąpić.
- Tak, pewnie - spojrzałem w kierunku pustego krzesła, dając znać, że nie mam nic przeciwko.
- Dziękuję - uśmiechnęła się życzliwie i zajęła miejsce. Rozprostowała materiał swoje zielonej sukienki na kolanach. - Przepraszam za tą namolność, ale nikogo tutaj nie znam.
- Nawet pary młodej? - uniosłem brew, starając się nie brzmieć za bardzo sarkastycznie.
- Och, nie, znam Leonarda - prawie zapomniałem, dlaczego Leo nigdy nie używa pełnego imienia. Musiałem mocno się postarać, żeby nie parsknąć śmiechem. - W dzieciństwie byliśmy sąsiadami - doprecyzowała.
- W takim razie, pewnie znasz też jego brata Lysandra - zagaiłem rozmowę.
- Tak, znam go - odpowiedziała krótko, ale jej policzki szybko się zarumieniły, a w oku pojawił się dziwny, ale znajomy błysk. To ten rodzaj spojrzenia, który często widziałem u Bree, już w czasach liceum, za każdym razem jak na mnie spoglądała. - Właściwie to ... jestem tutaj na jego zaproszenie - dodała z zakłopotaniem, a wszystkie informacje w mojej głowie zaczęły układać się w całość.
To ona była tą tajemniczą dziewczyną z jego dzieciństwa.
- Ach, więc to ty jesteś Olivia, córka piekarza - może byłem zbyt bardzo bezpośredni, bo dziewczyna spojrzała na mnie wątpliwie. Zajebisty ze mnie skrzydłowy. Zrobiło się niezręcznie, więc musiałem jakoś wytłumaczyć skąd mam te informacje. - Wiem o tym od Lysandra. Wiele o tobie opowiadał. Jestem jego przyjacielem.
- Naprawdę? Ty jesteś Kastiel? Ten, który w liceum, co drugi dzień spędzał w gabinecie dyrektorki? - kobieta ewidentnie próbowała mi dogryźć, co uznałem za nawet zabawne.
- Bez przesady. Trafiałem tam maksymalnie dwa razy w tygodniu. I na swoją obronę mogę dodać, że ta kobieta miała do mnie niezaprzeczalną słabość i dlatego tak często mnie wzywała - odpowiedziałem, utrzymując żartobliwy ton.
- No nie wiem. Słyszałam o wielu twoich przygodach. Czy to nie ty przemyciłeś na bal maturalny wódkę i upiłeś całą klasę? - zapytała z przymrużeniem oka.
- Moja sława mnie wyprzedza - zaśmiałem się. - Ale ja także wiele o tobie słyszałem - mogłem nie poruszać tego wątku, ale widząc jak jej oczy zabłysnęły niepewnością, ale również ekscytacją, w ogóle tego nie żałowałem.
- Lysander ... opowiadał coś o mnie? - zapytała z nadzieją.
- Och, tak. Mówił o waszym dzieciństwie, o wspólnych zabawach... i o tym, jak trudno mu było po twojej przeprowadzce. Ale widzę, że odnaleźliście się po latach. To wiele dla niego znaczy - odpowiedziałem z uśmiechem, wiedząc, że połknęła haczyk.
- Tak ... dla mnie też. Lysander jest naprawdę wyjątkowy ... - mówiła zakłopotana, a ja w duchu wiedziałem, że to nie może się nie udać.
Przymknęliśmy się, gdy Leo i Lysander zajęli miejsce przy ołtarzu. Pozostali goście również ściszyli głosy, wiedząc, że ceremonia zaraz się zacznie. Zauważyłem jak Lysander skanuje tłum w poszukiwaniu tej jednej osoby. Gdy ją odnalazł uśmiechnął się ciepło. Kątem oka mogłem dostrzec, jak Oliwia dyskretnie podnosi dłoń, aby do niego pomachać. Przyznaję, że ich relacja, jest tyle samo śmieszna, co urocza.
Rozległ się dźwięk skrzypiec, a goście automatycznie odwrócili swój wzrok w kierunku tylnej nawy w poszukiwaniu panny młodej. Nie było tam jednak Rozalia, a tak dobrze mi znana blond postać. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, widząc ją w tej odsłonie. Miała na sobie suknię w kolorze liliowym i mimo, że gdy pokazała mi ją pierwszy raz wyśmiałem ten wybór, to przyznaję, że teraz wyglądała przepięknie. Jej długie, błyszcząca, blond włosy tylko w połowie były upięte i ozdobione kilkoma żywymi kwiatami, również w odcieniach fioletu. Ale najładniejszym elementem i tak był jej szeroki uśmiech.
Bree przemierzała ścieżkę wyznaczoną płatkami białych róż i świec, trzymając za rękę Thię. Dziewczynka miała honorową rolę niesienia obrączek swoich rodziców. Bez wątpienia było mądrzejsze powierzyć tę funkcję trzylatce niż Lysandrowi. Kobieta i dziewczynka zajęły miejsce po lewej stronie ołtarza i oczekiwały na nadejście Rozalii, która pojawiła się niewiele później wraz z dramatyczną muzyką, graną przez skrzypków. Do ołtarza prowadził ją jej ojciec, wyraźnie wzruszony. Pomyślałem tylko o tym, że w przyszłości również mnie to czeka, gdy Lottie postanowi się z kimś związać. Po plecach przeszedł mnie nieprzyjemny, chłodny dreszcz. Nie. Nie oddam mojej dziewczynki tak łatwo.
Ceremonia się rozpoczęła i nie skupiałem swojej uwagi tak bardzo, aż do momentu, gdy przyszli małżonkowie zaczęli składać swoje przysięgi. Przypomniałem sobie o własnym ślubie, gdy obiecywałem kobiecie mojego życia, że moja miłość będzie wieczna. Wiedziałem, że Bree musiała przeżywać podobne refleksje, ponieważ kiedy rozległo się to sławne ,,I nie opuszczę cię aż do śmierci", wymownie spojrzała na mnie. Jej uśmiech był dzisiaj powszechny, ale ten konkretny, który teraz pojawił się na jej twarzy, był przeznaczony tylko dla mnie.
Rozalia i Leo przypieczętowali swoje małżeństwo wylewnym pocałunkiem w akompaniamencie głośnego aplauzy ze strony gości. Zaczęli maszerować pomiędzy rzędami krzeseł, już jako państwo Ainsworth. Leo promieniował dumą, a Rozalia wyglądała jakby zaraz miała pęknąć z radości. Doskonale ich rozumiałem. Może i minęły już dwa lata odkąd zostałem mężem, ale nadal doskonale pamiętam to uczucie. Za nowożeńcami szli ich świadkowie. Lysander zaoferował Bree swoje ramię, jak prawdziwy dżentelmen, które ona chętnie przyjęła. Ułamek sekundy wystarczył, by dojrzeć, jak Olivia marszczy nos z lekkim niezadowoleniem. Z trudem powstrzymałem się, żeby nie wybuchnąć śmiechem, obserwując tę scenę z boku.
- Z pewnego źródła wiem, że ta blondynka jest już zajęta. Ba! Ma męża i dziecko. Nie ma powodów do zazdrości - rzuciłem lekko, patrząc na Olivię.
- Nie wiem, o czym mówisz - rumieńce na jej policzkach mocno kontrastował z bladą cerą.
***
Nastał kolejny nudny moment składania życzeń, a ja nie myślałem o niczym innym niż porządnym obiedzie. Udało mi się złapać moją żonę dopiero przy stole.
- Myślałem, że już dzisiaj nie dostąpię tego zaszczytu, jakim jest rozmowa z tobą, droga pani świadkowo. Przyznaję, że wyglądasz przepięknie. Gdyby było to na miejscu, powiedziałbym, że przebiłaś nawet pannę młodą - posłałem jej ten jeden z nonszalanckich uśmiechów, któremu nigdy nie potrafiła się oprzeć.
- Chyba się za mną nie stęskniłeś, co?
- Nie. Po prostu cały dzień mnie olewasz, a dobrze wiesz, że jestem atencyjną kurwą.
- Kastiel! Jesteś na weselu naszych przyjaciół! Zachowuj się - zbeształa mnie, ale gdzieś na jej ustach tlił się rozbawiony uśmiech. - Widziałam, że zdążyłeś poznać Oliwę.
- Tak, ale ... skąd o niej wiesz? Lysander dopiero wczoraj raczył się ze mną podzielić tą historią, po jakiś dziesięciu latach znajomości - starłem się nie brzmieć na rozczarowanego, ale chyba trochę byłem.
- Od Rozy - oczywiście. Mogłem się domyślić. Poczta pantoflowa działa niezawodnie. - Ale nie zmieniaj tematu. Jaka ona jest?
- Była jak zbłąkana owieczka, więc pozwoliłem jej usiąść obok siebie.
- Jak zwykle dobroduszny i wrażliwy - dodała z przekąsem. - No i? O czym rozmawialiście? Mówiła o Lysandrze? Podoba jej się? - wylała na mnie fale pytań, a ja nie byłem pewnie na co najpierw odpowiedzieć.
- Cóż, nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ale wydaje się być zainteresowana - widać, że ta odpowiedź jej nie usatysfakcjonowała, bo nadal patrzyła na mnie, oczekując na więcej szczegółów. - Gdy tylko wspomnisz jego imię, czerwieni się jak burak. A Lys ma ten głupkowaty wyraz twarzy, gdy o niej mówi.
- Ooo, to urocze. Myślisz że mają szansę?
- Zamierzam dopilnować, żeby Lys tego nie spierdolił.
- Bo niby jesteś ekspertem w dziedzinie związków? - spytała, unosząc jedną brew w ironiczny sposób.
- A czy moja szanowna małżonka narzeka na cokolwiek w naszym związku? - zapytałem z lekką pretensją w głosie. - Nie przypominam sobie żadnych uwag. Ale mogłem ich nie dosłyszeć, kiedy moja głowa była między twoimi udami - ta błyskotliwa riposta wystarczyła, żeby zamknąć jej usta. Wywróciła tylko oczami i zabrała się za jedzenie obiadu.
***
Razem z Bree staliśmy w kółku z Iris oraz kilkoma innymi osobami z naszej licealnej klasy, żeby nadrobić towarzyskie zaległości. Niemniej jednak, moja uwaga nie mogła się skupić na dyskusjach ani pogawędkach. Impreza już się rozpoczęła, a niektóre pary już popisywały się na parkiecie. Mój wzrok jednak, co chwilę lądował na stoliku, przy którym siedział Lysander wraz ze swoją partnerką. Lys wyglądał jakby połknął kij od szczotki, natomiast znudzona Olivia grzebała widelcem w swoim talerzu. Była to istna, randkowa tragedia i od parunastu minut rozmyślałem nad planem, jak mógłbym im pomóc. Dopiero lekkie szturchnięcie w łokieć i pytające spojrzenie mojej żony przerwało moje zamyślenie.
- Hmm? - mruknąłem pytająco.
- Iris właśnie pytała o twój zespół i o to jakie macie plany na ten rok - wyjaśniła.
Spojrzałem na rudowłosą koleżankę, która oczekiwała na moją odpowiedź. Zebrałem się w sobie, żeby znaleźć jak najbardziej dyplomatyczną odpowiedź.
- Zgromadziliśmy już materiał na album. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, planujemy wydać go pod koniec tego roku - odpowiedziałem lakonicznie, nie zdradzając zbyt wiele szczegółów.
- To wspaniałe! Uwielbiam wasze płyty. Zwłaszcza ,,Flight of the Raven", to było coś! Zawsze przywołuje wspomnienia z czasów licealnych - jej entuzjazm był uroczy, ale naprawdę wybuchnę, jeśli nie przywołam Lysa do porządku.
- Tak ... Obiecuję, że gdy tylko płyta się pojawi, dostaniesz specjalne wydanie z autografami - uśmiechnąłem się, jak na siebie dosyć życzliwie. - A teraz wybaczcie ... muszę coś załatwić - dotknąłem talii Bree, wycofałem się i sprawnie wymknąłem się z konwersacji.
Od razu skierowałem swe kroki ku stolikowi, w myślach szukając dobrej wymówki.
- Hej Lys! Właśnie gadałem z gościem od cateringu i pojawił się pewien problem. Myślał, że jestem świadkiem. Mówił coś o toaście, szampanie ... sam nie wiem - skłamałem najlepiej jak potrafiłem, mając nadzieję, że żadne z nich nie wyczuje podstępu. Myślę, że powinieneś, to sprawdzić. Wiesz, co się stanie, gdy coś pójdzie nie tak. Roza cię ... - dramatycznie wykonałem znak poderżnięcia gardła.
- Och, tak ... Masz rację, już idę - zakłopotał się nieco, wstając od stołu. - Olivio, nie masz nic przeciwko, że zostawię cię na chwilę samą?
- Nie, skądże ... - wzruszyła ramionami obojętnie. Jak on mógł tak to spierdolić?
Pociągnąłem go rękaw garnitury i odciągnąłem na ubocze, gdzie muzyka była już nieco przygłuszona i można było spokojnie rozmawiać.
- Kas ... to tutaj rozmawiałeś z ...? - Lys zaczął, ale zanim skończył zdanie, niespodziewanie się odwróciłem, zaskakując go moim surowym wyrazem twarzy.
- Co ty odpierdalasz?! - rzuciłem nerwowo.
- Ale ... o co ... - zaczął się jąkać, zdezorientowany moją reakcją.
- Zaprosiłeś tutaj laskę, a teraz pozwalasz się jej nudzić? Dlaczego z nią nie pogadasz? Nie poprosisz do tańca? Zaoferujesz krótki spacer? Naprawdę mam ci mówić, jak to się robi?!
- Ja ... Cóż, jestem trochę stremowany. Przyznaję, że to nie jest moje naturalne środowisko.
- Przykro mi, że nie ma tutaj kurnika ani kupy gnoju i czujesz się nieswojo, ale weź się w garść! To ty masz jej zapewnić, żeby dobrze się tutaj czuła! - moja słowa chyba w końcu zaczęły do niego trafiać, bo jego mina była już mniej żałosna, więc kontynuowałem. - Po prostu działaj!
- Nie tylko o to chodzi, Kas. Jej obecność mnie onieśmiela. Przy niej mam wrażenie, że znowu mam te piętnaście lat i nic nie wiem o życiu - jego niewinność była ujmująca, ale nic tym nie osiągnie.
Spojrzałem na niego już łaskawszym wzrokiem. Nie zliczę ile razy ja wychodziłem na kompletnego głupka przed Bree, próbując się do niej zbliżyć.
- Wiesz, że ta dziewczyna jest po uszy tobą zauroczona? Lubi cię. Nie ma sensu tego zbytnio analizować i komplikować. Teraz jedyne, co musisz zrobić to znaleźć okazję, żeby spędzić z nią czas. Ona chce tego. Ty chyba też? - zapytałem, unosząc brew.
- Oczywiście, że tak! - nareszcie pokazała się w nim jakaś wola walki. - Ale ... masz jakiś pomysł, jak mam to zrobić?
- Hmmm ... - zastanowiłem się przez chwilę. - Lubi tańczyć?
- Wydaję mi się, że tak.
- Ma jakąś ulubioną piosenkę? - kontynuowałem śledztwo.
- Od dzieciństwa uwielbia Davida Bowie. Słucha go na okrągło - zna jej ulubionego artystę. To już jakiś postęp.
- W takim razie, to jest doskonała okazja. Weź głęboki oddech, idź do niej, zaproś ją do tańca, a ja zajmę się resztą. Musisz tylko odważyć się zrobić ten pierwszy krok, a reszta sama się potoczy. - zachęcałem go.
Spojrzał na mnie z mieszanką zdziwienia i nadziei.
- Jesteś pewny, że nie wyjdę na idiotę? - zapytał.
- W miłości czasem trzeba być idiotą. Zaufaj mi - uścisnąłem jego ramię. - Nie rozmawiasz z amatorem - dodałem już nieco żartobliwym tonem, żeby rozluźnić atmosferę.
Mój przyjaciel zerknął na Olivię, która wciąż samotnie siedziała przy stoliku. Przełknął nerwowo ślinę, ale w końcu skinął głową.
- Dobrze, zrobię to.
Lysander zebrał w sobie odwagę i ruszył w kierunku swojej partnerki. Miałem ochotę się zaśmiać, widząc jak zawzięcie zaciska pięści. Wygląda jakby szedł na uliczną ustawkę, a nie zaprosić dziewczynę do tańca. W międzyczasie podszedłem do zespołu i poprosiłem o ulubioną piosenkę Olivii. Wokalista od razu mnie rozpoznał, więc z chęcią spełnił moje życzenie. Po chwili rozbrzmiała znajoma melodia. Odszedłem na bok, żeby obserwować parę z bardziej dyskretnego miejsca. Widziałem jak Lys niepewnie staje nad dziewczyną i zadaje jej pytanie. Ona przytaknęła z uśmiechem i ujęła jego rękę, aby mógł poprowadził ją na parkiet. Patrzyłem, jak para zaczęła tańczyć, a ich ruchy stopniowo stawały się coraz bardziej swobodne. Widziałem szeroki uśmiech na twarzy Olivii, a Lysander w końcu zaczął się rozluźniać.
- To działa - szepnąłem z uśmiechem, obserwując, jak Lysander i Olivia zaczęli cieszyć się tańcem.
Ich kroki stawały się coraz pewniejsze, a atmosfera wokół nich nabierała romantycznego wydźwięku. Przyglądałem się temu z oddali, z zadowoleniem widząc, jak moje starania przynoszą rezultaty.
- Dobra robota - nieoczekiwanie ktoś zajął miejsce przy moim boku. Była to oczywiście Bree, która od dłuższego czasu musiała obserwować moją tajną misję. Miała w dłoni kieliszek z szampanem i z równym zaangażowaniem, jak ja, podziwiała jak nasz przyjaciel i jego partnerka wirują w tańcu.
- Tylko trochę pomogłem losowi - odpowiedziałem z uśmiechem, nie spuszczając wzroku z tańczącej pary. - Chyba nie będziemy gorsi, co?
- Co masz na myśli? - spojrzała na mnie z błyskiem w oku.
- Pokażmy im jak to się robi - zaoferowałem jej swoją dłoń i kiwnąłem głowę w stronę parkietu.
Niezwłocznie odstawiła swój kieliszek i przyjęła moją ofertę z radością. Już po chwili prowadziłem ją na parkiet, gdzie dołączyliśmy do Lysandra i Olivii.
***
Wesele trwało w najlepsze. Nawet ja pozwoliłem sobie na większy luz i zatańczyłem do paru kawałków z żoną. Jednak po całym secie Abby i innych przebojów z minionych lat, przyznam, że ledwo nadążałem za jej krokiem. Dlatego też, gdy Armin podszedł do nas z figlarnym uśmieszkiem i oznajmił, że nadeszła pora na ,,odbijanego", zgodziłem się bez przeszkód i oddałem Bree w jego ręce, a sam udałem się w kierunku baru. Zimne piwo, to wszystko czego teraz pragnąłem.
W czasie, kiedy barman napełniał szklankę, oparłem się łokciami o blat, żeby móc podziwiać moją królową parkietu w pełnej okazałości. Zawsze kochała tańczyć i dawało jej to niesamowitą radość, niezależnie od tego, czy był to środek naszej kuchni czy elegancka sala weselna. Patrzyłem na nią z dumą, podziwiając jak doskonale odnajduje się w rytmach każdej melodii. Jej kroki były lekkie i pewne, a czasem łapała spojrzenia innych, obdarzając ich uśmiechem pełnym entuzjazmu. Byłem tym tak zaabsorbowany, że nie zauważyłem jak ktoś podkrada się w moim kierunku. Uświadomiłem sobie to dopiero, gdy czyjaś dłoń wylądowała na moim ramieniu.
- Cześć, Kastiel. Długo się nie widzieliśmy.
Obróciłem się zaskoczony, a na mojej twarzy malowało się wyraźne zdziwienie.
- Amber, co tu robisz?
- Zakładam, że to samo co ty. Zostałam zaproszona na ślub koleżanki z klasy - zaśmiała się i kokietersko zatrzepotała rzęsami.
- Hmm... nie widziałem cię wcześniej. Spotkałem Iris, Kim i innych z naszej klasy, ale ...
- Niestety nie zdążyłam na ceremonię - przerwała mi. - Wracam prosto z Mediolanu - wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo, żebym na pewno je usłyszał. - Brałam udział w pokazie dla Gucci. Projektant pozwolił mi zatrzymać sukienkę, czy to nie niesamowite? - mówiła o rzeczach, które dla mnie były odległe. Mimo to, nie zamierzałem być nieuprzejmy.
- Wow, to ... chyba duże osiągnięcie? Gratulacje - odparłem, starając się wyrazić uznanie.
- Dziękuję - przyjęła komplement z wdzięcznym uśmiechem.
Barman podał mi moje piwo, a Amber skorzystała z okazji i zamówiła owocowego drinka. Przez chwilę staliśmy tak w milczeniu. Ja popijałem złocisty napój, a kobieta dokładnie studiowała mój profil.
- Tak więc, co słychać u ciebie? Nie odzywałeś się do mnie wiele od czasów naszego wspólnego teledysku. To już cztery lata ... - bardzo starła się zamaskować tę nutę rozczarowania w głosie lecz mimo to udało mi się ją wyłapać.
- Byłem zajęty - odpowiedziałem krótko i sądząc po jej reakcji chyba trochę zbyt szorstko. Odchrząknąłem i poprawiłem się. - Po wydaniu płyty ruszyłem z zespołem w ponad roczną trasę. W międzyczasie zdążyłem się też ożenić. Potem pojawiła się Lottie ... nasza córka ... - doprecyzowałem, na wydatek gdyby o tym nie wiedziała. Jednak grymas jaki pojawił się na jej twarzy dał mi do zrozumienia, że doskonale o tym wiedziała. - ... która doszczętnie odciągnęła moją uwagę od wszystkiego innego. Więc sama rozumiesz, że nie było okazji do towarzyskich spotkań.
W miarę jak mówiłem, Amber przyglądała mi się uważnie, a grymas na jej twarzy zdradzał mieszane uczucia.
- Kiedyś oddałbyś wszystko dla kariery. Chyba dlatego tak dobrze się dogadywaliśmy. Mieliśmy podobne cele - uśmiechnęła się smutno i zaczęła bawić się swoim kieliszkiem. - Przykro mi, że postanowiłeś z tego zrezygnować - cierpko spojrzała w stronę parkietu, gdzie Bree bawiła się między swoimi przyjaciółmi.
Mój wzrok również pobiegł w tamtym kierunku. Zespół właśnie grał ,,Dancing Queen" i Bree przepadła, tańcząc w najlepsze na przemian z Arminem i Alexym. Gdyby jeden z nich nie byłby gejem, uznałbym to za niepokojące.
- Kiedyś byłem też cholernie samotny i zagubiony - zacząłem mówić, nadal spoglądając przed siebie. - Teraz nie wyobrażam sobie, żeby wrócić do pustego domu, w którym nikt na mnie nie czeka - przed moim oczami, jakby automatycznie, ukazał się obraz Lottie, która raczkuje w moją stronę, po czym wyciąga rączki, krzycząc wesołe ,,Dada!" i Bree, która wita mnie czułym uśmiechem, za każdym razem, gdy wracałem ze studia. Nie chciałbym zamienić tego na nic innego.
- Zmieniłeś się - stwierdziła, unosząc lekko brwi. - Zawsze byłeś twardym facetem, który dążył do celu bez oglądania się na innych.
- Ludzie się zmieniają - odpowiedziałem spokojnie, skupiając się na jej zielonych oczach. - Moje priorytety się zmieniły. Teraz najważniejsza jest dla mnie rodzina. Na karierę przyjdzie czas, kiedy nasza córka podrośnie.
Bree głośno się zaśmiała, kiedy Alexy podniósł ją i obrócił się parę razy, tak że jej sukienka zawirowała. Obydwoje z Amber spojrzeliśmy w ich stronę. Ja z podziwem i czystą miłością, ona z ignorancją.
- Nie cierpię jej ... - prychnęła pod nosem i wzięła sporego łyka ze szklanki, krzywiąc się czując na języku smak alkoholu.
- Gwarantuję ci, że jest to odwzajemnione - zaśmiałem się z jej reakcji. To zabawne, bo założyłbym się, że Bree powiedziałaby o niej dokładnie to samo - Gdybyście tylko chciały ze sobą spędzić trochę czasu, to miałybyście szansę zostać najlepszymi przyjaciółkami.
- Po moim trupie - odpowiedziała bez wahania. - Ale ... skoro cię uszczęśliwia ... Chyba byłabym złą przyjaciółką, gdybym ci tego nie życzyła, prawda?
Tego, co jest między nami nie nazwałbym przyjaźnią, ale nie chciałem psuć jej i tak już podłego humoru. Przemilczałem, to biorąc kolejny łyk mojego piwa. Amber, również pogrążyła się w ciszy, skupiając całą swoją uwagę na pustej szklance. Obracała ją w palcach, stukając w szkło paznokciami.
- Mówiłeś o twojej córce ... Lottie, tak? - zapytała, a ton jej głosu był dziwnie przygaszony.
- Tak, właściwie Charlotte - dopowiedziałem. - Wkrótce skończy rok. Nie wiesz, że się starzejesz, dopóki nie masz dziecka i widzisz jak szybko dorasta.
- Pewnie jest urocza.
- Oczywiście, że jest. W końcu jest moją córką. Chyba nie spodziewałaś się czegoś innego? - zapytałem żartobliwie.
- Opowiedz mi o niej - Amber z nieznanych mi przyczyn, była bardzo zainteresowana tym tematem.
- Więc ... - zastanowiłem się przez chwilę od czego zacząć. Kiedy temat sprowadzał się do Lottie, mógłbym mówić o niej cały dzień. - Wszyscy mówią, że jest podobna do mnie, ale gdy się śmieje wygląda zupełnie jak Bree. Jej pierwszym słowem było ,,Dada", co uważam za swój osobisty sukces i nie obchodzi mnie to, że podobno są to najłatwiejsze sylaby do wypowiedzenia. Powiedziała to dlatego, bo kocha mnie najmocniej - Amber zaśmiała się, słysząc moją pewność siebie. - Miesiąc temu postawiła swój pierwszy krok i od tamtej pory trudno jej usiedzieć na tyłku. Rozpęta wojnę, jeśli nie poświęcisz kilku godzin na chodzenie z nią po całym domu i ogrodzie. Jest bardzo ciekawa świata. Odkąd się urodziła uwielbia też muzykę. Co prawda woli fortepian niż gitarę, ale pracuję nad tym ...
Amber słuchała z zainteresowaniem, jej spojrzenie stało się jakby mgliste, z głębokim smutkiem, a zarazem nostalgią w tle. Kiedy wspomniałem o mojej córce, kiwała głową i co jakiś czas uśmiechnęła się, ale myślami była gdzieś daleko. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że coś ją gryzie, a każde słowo o Lottie pogłębia jej żal.
- To musi być niesamowite - powiedziała delikatnie, choć jej spojrzenie wskazywało na coś zupełnie odmiennego. - Żałuję, że nie miałam okazji spotkać Lottie osobiście.
- Mam nadzieję, że kiedyś się spotkacie. Lottie lubi nowe towarzystwo - powiedziałem, starając się złagodzić napięcie, jakie pojawiło się w powietrzu. - Może wpadniesz na jej urodziny w przyszłym miesiącu? Twój brat z rodziną też są zaproszeni ... - ostatnie zdanie wymamrotałem z niechęcią, gdyż jeszcze nie do końca zaakceptowałem ten pomysł.
- Och ... to miłe z twojej strony, ale ... co ona by o tym powiedziała? - wskazała kiwnięciem głowy w kierunku mojej żony, która aktualnie beztrosko tańczyła z Rozą do kawałka ,,Man! I Feel Like A Woman!", wykrzykując głośno słowa piosenki.
- Nie znasz Bree - zacząłem, patrząc rozbawiony na przerażoną minę zielonookiej blondynki. - Tak, jest w cholerę uparta, ale potrafi też wybaczać. Może mieć do ciebie uraz o parę twoich krzywych akcji ... zwłaszcza tej, kiedy podczas lunchu na stołówce rzuciłaś w nią mięsnym pulpetem ... - przywołałem te wspomnienie z uśmiechem.
- A ona mi oddała! Z tym, że wylała na mnie całego shake waniliowego! - wykrzyknęła z oburzeniem.
- Ach ... stare dobre czasy ... - westchnąłem z udawaną nostalgią. - Ale to, co próbuję powiedzieć, to że Bree na pewno jest w stanie ci odpuścić. Prawdopodobnie rzuci ci to mordercze spojrzenie, które mrozi krew w żyłach, ale potem poczuje litość i wybaczy ci wszystkie twoje niecne uczynki. Przynajmniej tak działa to ze mną.
- Myślę, że dla mnie może nie być tak wyrozumiała ... - mruknęła sceptycznie. - Ale przyjmuję twoje zaproszenie. Jeśli będę miała czas, to wpadnę poznać twoją Lottie.
- To świetnie - nie byłem pewien, co pomyśli o tym Bree, ale może okazać się zabawnie.
W ciszy dokończyłem cały kufel swojego piwa, a Amber spoglądała w kierunku parkietu, gdzie Bree i reszta towarzystwa świetnie się bawili. Wyglądała na zamyśloną, jakby zanurzoną w własnych myślach. Nagle zaczęła mówić.
- Kastiel, czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, co by było, gdybyśmy... - przerwała i zamknęła na moment oczy, jakby chciała zatrzymać wypływające słowa. - ... nieważne.
Jakimś dziwnym trafem wiedziałem, o co chciała zapytać. I cieszę się, że tego nie zrobiła. Nie chciałem jej ranić, mówiąc, że odkąd pierwszy raz spojrzałem na Bree, nie liczyła się dla mnie żadna inna kobieta. Nie mógłbym już sobie wyobrazić życia bez niej. Tego, jak światło słoneczne oświetla jej twarz rankiem, jak cieszy się każdym małym sukcesem, jak opowiada o swoich marzeniach. To ona dała sens mojej karierze, dodając barwy i sensu każdemu dźwiękowi, jaki tworzę. To właśnie ona, z jej niekończącym się poczuciem humoru i ciepłym uśmiechem, zaczarowała moje serce i sprawiła, że niepojęta niewidzialna nić powiązała nasze życia. Gdybym jakimś magicznym sposobem cofnął się w czasie i miał wybrać ponownie, zawsze wybiorę ją.
Zrobiło się bardziej niż niezręcznie. Chciałem jak najszybciej uciec przed tą żenującą atmosferą. I gdy dostrzegłem jak Bree ucieka z parkietu i wychodzi na zewnątrz poczułem, że to idealna okazja.
- Wybacz, ale ... muszę iść - starałem się brzmieć spokojnie, jednak desperacja zdawała się przenikać przez mój głos.
- Tak, jasne ... nie zatrzymuję cię. Miło było się spotkać po latach ... - powiedziała z przygnębionym uśmiechem.
Kiedy wstałem z krzesła i pospiesznie podążyłem w kierunku drzwi, którymi przed chwilą wyszła Bree, czułem jak Amber wodzi za mną wzrokiem. Dlatego też, gdy znalazłem się na zewnątrz, a chłodne, wieczorne powietrze omiotło moją twarz, poczułem niesamowitą ulgę.
- Wyglądasz jakbyś przed czymś uciekał . A może powinnam powiedzieć KIMŚ? Amber tak cię wystraszyła? - usłyszałem drwiący głos mojej żony.
- To ty ... widziałaś nas? - zapytałem zaskoczony.
- Oczywiście, że tak! Myślisz, że nie pilnuję własnego męża w otoczeniu tylu kobiet? Kątem oka zawsze spoglądam na ciebie - jej słowa brzmiały zarówno kpiąco, jak i z nutką troski.
- I nie przyszłaś mi na ratunek? Wyrwać jej włosy z głowy? Obrzucić ją wyzwiskami? Cokolwiek? - oczywiście był to tylko żart, ale część mnie była rozczarowana, że tak się nie stało. Jest piekielnie seksowna, kiedy demonstruje przed innymi, że należę do niej.
- Wiesz, jesteśmy ze sobą style lat, że chyba nauczyłam się poskramiać swoją zazdrość - dodała z ironią.
- Jesteśmy ze sobą tyle lat, żeby wiedzieć, kiedy kłamiesz, dziewczynko - sprawnie odbiłem piłeczkę.
Nie mogła temu zaprzeczyć, więc tylko wywróciła oczami, ale jednocześnie widziałem, że bawi ją ta cała sytuacja. Wiedząc, że wygrałem tą rundę, wsadziłem ręce do kieszeni i podszedłem do niej nonszalanckim krokiem.
- A ty? Co tutaj robisz? Nawet stąd słyszę, jak parkiet cię wzywa - powiedziałem z nutką sarkazmu.
- Chowam się tutaj przed Alexym. Jeszcze jeden z taniec z nim i padnę. Szarpnie mną jak workiem ziemniaków - westchnęła ze zmęczenia, a ja zaśmiałem się pod nosem z tego porównania. - Poza tym sukienka strasznie mnie ciśnie. Mam wrażenie, że zaraz zemdleje. Gdybyś mógł ją trochę poluzować ... - odwróciła się, aby dać mi do zrozumienia, gdzie znajduję się zapięcie.
Gdy bardziej się przypatrzyłem, zauważyłem, że faktycznie jest lekko blada. Normalnie błysnąłbym jakimś żartem, prawdopodobnie o zabarwieniu mocno erotycznym, ale wyraźnie potrzebowała pomocy. Bez zbędnego gadania chwyciłem za tasiemki i zacząłem je poluzowywać. Bree odetchnęła z ulgą, gdy materiał przestał wżynać się w jej talię.
- O tak, tak jest dużo lepiej - wzięła głęboki wdech, chyba pierwszy od rana. Wyprostowała się nieco i odwróciła się, spoglądając na mnie z uśmiechem. - Dzięki za pomoc.
- Zawsze do usług, madame - skinąłem lekko głową.
Oparła się o moje ramię. Nie wiem czy z potrzeby bliskości, czy może dlatego, że było jej słabo, ale i tak czule otoczyłem ją ramieniem. Przez chwilę staliśmy tak w ciszy, patrząc w stronę ogrodu, oświetlonego delikatnym światłem lampionów i latarni.
- Myślałam o tobie podczas ceremonii - wyznała.
- A to nie jest tak, że myślisz o mnie przez 99% swojego czasu? Jestem rozczarowany ... - powiedziałem z nutą kpiny, przez co zarobiłem od niej lekki uderzenie w biodro. Roześmiałem się, a następnie ucałowałem jej czubek głowy, żeby trochę ją udobruchać. - O czym myślałaś? - zapytałem już spokojniej.
- Głównie wspominałam nasz ślub ... - zaczęła mówić z nostalgią. - Ale myślałam też o tym, że gdyby życie potoczyło się inaczej, prawdopodobnie dopiero na ślubie Rozalii i Leo spotkalibyśmy się po raz pierwszy od bardzo dawna. Zaczęłam zastanawiać się jakie byłoby to uczucie spojrzeć na ciebie i wiedzieć, że nic między nami nie ma. Robi się jeszcze bardziej dramatycznie, gdy pomyślę o tym, że mógłbyś być z kimś inny i ja również ...
To dziwny zbieg okoliczności. Dosłownie parę chwil temu Amber chciała mi zadać podobne pytanie. Czy ślubu tak działają na kobiety, że zaczynają rozmyślać ,,Co by było gdyby ..."? Miałem tylko jedną odpowiedź na jej pytanie.
- Tutaj nie ma o czym rozmyślać, dziewczynko. Wiesz jak to z nami jest. Prędzej, czy później zawsze się odnajdziemy.
- Tak myślisz? Hipotetycznie zostawiłbyś dla mnie żonę i dziecko?
- Boże Bree ... - musiałem złapać się za czoło, próbując przetworzyć to, co właśnie usłyszałem. - Chyba wypiłaś za dużo szampana - stwierdziłem, śmiejąc się z jej absurdalnie głupiego pomysłu.
- Tylko zadałam pytanie ... - szepnęła cicho, trochę zawstydzona.
- Nie byłoby innej kobiety - stwierdziłem z całą pewnością. - Umówmy się, że tylko ty jesteś w stanie ze mną na dłuższą metę wytrzymać. Nie miałem innych opcji - dodałem nieco żartobliwie i chyba był to błąd, bo spojrzała na mnie tak, że aż dreszcz przeszedł po moim karku i plecach.
- Świnia - skwitowała mnie krótko, a jej obrażona mina sprawiła, że miałem ochotę roześmiać się na całe gardło. Ale biorąc pod uwagę okoliczności, byłoby to dosyć niebezpieczne. Mógłbym zostać dźgnięty szpilką do włosów prosto w oku lub coś jeszcze gorszego.
Mimo jej niechęci przyciągnąłem ją bliżej siebie, kładąc dłonie po obu stronach jej talii i czule spoglądając w jej oczy.
- Przecież wiesz, że jesteś jedyną osobą na świecie dla której zły, okrutny i podły Kastiel Veilmont, mógł stać się kochającym mężem i ojcem. Nie było innej możliwości.
- Teraz lepiej - przyznała z uśmiechem i stanęła na palcach, żeby cmoknąć moje usta.
Czerpaliśmy przyjemność z tej krótkiej chwili, podczas tak burzliwego dnia. Wielka szkoda, że została przerwana.
- BREE! Gdzie jesteś?! Zamówiłem dla nas piosenkę!!! - rozległ się głos, konkretnie już wstawionego, Alexego.
- Cholera - przeklęła pod nosem. - Musimy stąd jak najszybciej zniknąć, chodź!
Nim zdążyłem się spostrzec, Bree już ciągnęła moją dłoń. Drugą, wolną dłonią chwyciła za swoją sukienkę, która plątała się pomiędzy jej nogami. Jak na to, że była w wysokich szpilkach, całkiem dobrze sobie radziła i kostki brukowe nie były dla niej większym wyzwaniem. Kierowaliśmy się w stronę ogrodu, a krzyki Alexego zaczęły zanikać w oddali. Dotarliśmy do jakiegoś dziwnego budynku nad brzegiem jeziora, w którym chyba stały łódki. Bree oparła się plecami o drewnianą ścianę, a ja stanąłem przed nią, próbując uspokoić oddech.
- Naprawdę musieliśmy biec? - zapytałem z wyrzutem.
- Nie, ale tak było zabawniej - odpowiedziała z zaczepnym uśmiechem.
Gdzieś z oddali można było usłyszeć muzykę i śmiechy, ale byliśmy kompletnie sami. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, zanim jej usta przywarły do moich w namiętnym pocałunku. To ja częściej inicjowałem takie gesty, więc tym razem dałem jej poprowadzić. W pierwszej chwili poczułem jej ciepło i delikatność, ale z biegiem sekund jednak, ta miękkość zamieniła się w coś znacznie bardziej dzikiego. Odpowiedziałem na jej pocałunek równie żarliwie. Podciągnąłem materiał jej liliowej sukienki, aby dotknąć jej uda. Sunąłem dłonią po jej nagiej skórze, a ona rozkosznie mruczała w moje usta, nakręcając mnie jeszcze bardziej. Nagle jakby się wzdrygnęła i chciała przerwać pocałunek. Ja natomiast nie miałem zamiaru przestawać i przeniosłem pocałunki na jej szyję.
- Kas ... - powiedziała cicho, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Nie było dla mnie nowością, że w takich momentach jęczała moje imię. - Kastiel! - potrząsnęła moimi ramieniem, żeby zwrócić moją uwagę.
- Co się dzieje? - trudno było mi skupić swój zamglony wzrok na jej twarzy.
- Ktoś tutaj jest. Nie słyszysz? - szepnęła.
Obydwoje zamilkliśmy próbując wsłuchać się w otaczające nas dźwięki. Bree nie kłamała. Ze środka budynku dochodziły różne hałasy przypominające stukanie i czyjeś głosy. Gdy bardziej się wsłuchałem usłyszałem coś, co wskazywało, że ktoś nieźle się tam bawi.
- Lysandrze ... nie przestawaj ... - wyjęczał stłumiony, damski głos.
- Nie masz pojęcia ile na to czekałem. Ile na ciebie czekałem ... - odpowiedział jej drżący głos należący do mojego najlepszego przyjaciela.
Razem na Bree spojrzeliśmy na siebie. Nie wiem czy byliśmy bardziej zszokowani, czy rozbawieni.
- Czy ... to ...? - nie dokończyła pytania, ale doskonale wiedziałem, jak miało zabrzmieć.
- Widać, że to nie był tylko nasz pomysł, żeby tutaj przyjść - stwierdziłem, rozbawiony tą sytuacją. - Co robimy?
- Myślę, że powinniśmy wracać ... Nie powinnam zostawiać Rozy samej - przemawiał przez nią głos rozsądku, ale dobrze widziałem ten błysk, który tlił się w jej oczach. Sugerował, że wcale nie chce, żebyśmy przestawali.
- Nie ma mowy - odpowiedziałem krótko i stanowczo. - Po drugiej stronie ogrodu, na uboczu, z dala od wszystkiego i wszystkich stoi altana ... A ja zawsze chciałem przelecieć druhnę - posłałem jej wymowny, niegrzeczny uśmiech.
- Hmm ... - udawała, że się zastanawia, ale kiedy przesunęła palcami po moim torsie i rozpięła kilka górnych guzików mojej koszuli, wiedziałem jaka odpowiedź. - ... w takim razie prowadź.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro