71. Wieczór panieński
POV Kastiel
Siedziałem na kanapie w salonie i pobrzękiwałem na gitarze nową melodię, na którą wpadłem przypadkiem podczas obiadu i nie chciałem, aby umknęła mi z pamięci. Szybko więc wziąłem instrument i swój notes, zanim wypadła mi z głowy. Szło mi zajebiście i w ciągu zaledwie pół godziny miałem pokaźny zapis nut oraz słów. Piosenka zdawała się tworzyć sama, bez mojego większego wkładu. Może, to miejsce, tak na mnie działało. A może to dźwięki płynące z wnętrza domu.
- Spójrz na to, Lottie. Wiesz, co to za zwierzątko? To krówka. Wiesz jak robi krówka? Mu-mu.
- Mu-mu!
- Tak, dokładnie! Moja mądra córeczka! A powiesz Ma-Ma?
- Da-Da!
Mimowolnie na mojej twarzy zarysował się uśmiech, słysząc głosy żony i córki. Nigdy nie pomyślałbym, że moje życie potoczy się w taki sposób. Żona i córka. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i dopisałem kolejną linijkę tekstu.
Moją artystyczną wenę przerwał dźwięk domofonu. Przekląłem pod nosem, obawiając się, że ta niezaplanowana przerwa zepsuje mój przepływ twórczy.
- Kastiel?! Sprawdzisz kto to?! - zawołała Bree.
- Już idę! - ostrożnie odłożyłem gitarę na kanapę i udałem się w kierunku drzwi wejściowych.
Wcisnąłem guzik na domofonie, aby wyświetlić obraz i przekonać się, kto stoi przy bramie. Przez moją myśl przeszła też obawa, że może to być Debra. Jednak na szczęście był to ktoś inny. Ktoś z kim zawsze lubiłem się droczyć. Tym razem, również nie odpuszczę okazji. Odrząknąłem, żeby zmodulować nieco głos, wcisnąłem kolejny guzik, który pozwolił na przekazanie głosu i odezwałem się, stonowanym, poważnym tonem.
- Rezydencja państwa Veilmont. W czym mogę pomóc?
- Przecież wiem, że to ty głupku! Słyszę cię! Otwieraj! - skubana jest dobra. Ale to za mało, żeby mnie powstrzymać.
- Przykro mi, ale nie ma pani na liście gości. Proszę opuścić teren domu, albo będę zmuszony wezwać ochronę.
- Kastiel, idioto! Otwieraj! Albo zadzwonię do Bree i wtedy spotka cię coś gorszego niż ochrona! - Rozalia wykrzyknęła z wnętrza swojego samochodu.
Ten szantaż zadziała. Westchnąłem, przyjmując porażkę i wcisnąłem przycisk otwierający bramę.
- Pięknie dziękuję! - krzyknęła i ruszyła z piskiem opon.
Już po trzech minutach wbiegała po schodkach, prosto do naszego domu. Jako dżentelmen bez skazy, przytrzymałem jej drzwi, a następnie uprzejmie asystowałem jej przy zdejmowaniu płaszcza, a następnie odwiesiłem go na wieszak.
- Bawisz się w lokaja? Bree ci kazała? - zapytała z zaczepnym uśmiechem.
- A ty w wkurwiającą sąsiadkę? I nie, nie pożyczę ci cukru, jeśli o to chcesz zapytać - odparłem sarkastycznie, krzyżując ramiona na piersi.
- Ha ha ha - głośno akcentowała każdą sylabę. - Jak zwykle prezentujesz wyżyny wybitnego humoru. Lepiej powiedz, gdzie twoja żona?
- Bawi się z Lottie w oranżerii - wskazałem kciukiem w kierunku wnętrza domu.
- Oh, prawie już zapomniałam, że jesteście obrzydliwie bogaci i macie coś takiego jak przydomowa oranżeria.
- Prawie zapomniałem, jak irytująca potrafisz być. Koniecznie częściej wpadaj - odparłem fałszywie uprzejmym tonem.
- Skoro tak życzliwie mnie zapraszasz, to na pewno skorzystam! - parsknęła prześmiewczo, a potem przebiegle spojrzała za moje ramię w kierunku, skąd dochodziły głosy Bree i Lottie. - Dobra, przesuń się. Muszę pilnie porozmawiać z Brianną.
Nie zważając na dalsze rozmowy, szybko przeszła obok mnie, a zapach jej przytłaczających perfum dostał się do moich nozdrzy.
- Bree! Nie uwierzysz, co się wczoraj stało! - zdążyłem zauważyć jedynie, jak majestatycznym ruchem podnosi swoją dłoń w górę i coś prezentuje.
Zdążyła powiedzieć tylko tyle, a moja żona już zaczęła wrzeszczeć i piszczeć z ekscytacji. Sam poczułem się zaintrygowany, więc podążyłem w tamtym kierunku. Stanąłem nieco z tylu, żeby mieć lepszy widok, a z drugiej strony nie chcąc im psuć tego momentu.
- Kiedy to zrobił?! - zapytała Bree, bez pytania pociągając dłoń przyjaciółki, żeby lepiej przyjrzeć się pierścionkowi.
- Wczoraj wieczorem! - Rozalia dosłownie promieniała szczęściem. - Leo zorganizował tak romantyczną kolację. Wynająłem całą restaurację, w której byliśmy na pierwszej randce. Wszędzie kwiaty, świeczki ... Mówię ci, było idealnie! Tak jak zawsze marzyłam.
- Domyślam się! - Bree uśmiechnęła się życzliwie, jednak w jej spojrzeniu kryła się pewna nuta przebiegłości. Dla mnie było to jasne. Znam moją żonę na tyle dobrze, aby zauważyć, że nie widzi tego pierścionka po raz pierwszy.
- Strasznie się stresował, ale gdy ukląkł, słowa same zaczęły z niego wypływać. Obydwoje płakaliśmy, gdy się zgodziłam - opowiadała jak najęta, a po chwili zatrzymała się i podejrzliwie spojrzała na swój pierścionek. - Zaczekaj ... Coś mi tu nie pasuje - białowłosa podjęła trop i zaczęła się zastanawiać. - Wszystko było dokładnie tak jak chciałam. Tak jak sobie wymarzyłam jako mała dziewczynka. Owszem, Leo zna mnie bardzo dobrze, ale to zbyt idealne i za bardzo szczegółowe, nawet jak na niego.
- Nie doceniasz go. Naprawdę się postarał, żeby wszystko zorganizować - Bree chciała zbyć przyjaciółkę uśmiechem, ale Rozalia nie poddała się.
- Tak, ale ... zupełnie przypadkiem, tydzień temu zapytałaś mnie jakie jest moje ulubione ciasto? Dziwnym trafem, właśnie takie było zaserwowane podczas kolacji - jej myśli biegły wstecz, przypominając sobie drobne wskazówki i sugestie, które Bree rzucała w ostatnich tygodniach.
- To wcale nie tak. To zwykły zbieg okoliczności - blondynka wzruszyła ramionami.
- A to, że Leo wymsknęło się, że spotkaliście się na mieście, to też przypadek? - Rozalia podniosła brew i muszę przyznać, ze wyglądała dojść przerażająco.
- ...Tak? - tak bardzo nie potrafi kłamać, że to aż śmieszne. Hamowałem się, żeby nie parsknąć pod nosem.
- Kastiel? - Rozalia zwróciła się w moją stronę. Jeszcze tego brakowało, żebym został wciągnięty w ten spisek. - Czy ona kłamie? - wskazała palcem na moją żonę.
Podczas, gdy Roza niecierpliwe oczekiwała na moją odpowiedź, Bree energicznie kręciła głową, dając mi znak, że mam zaprzeczyć.
- Bree nie kłamie - zacząłem z powagą, żeby zaraz chamsko się zaśmiać. - Ona perfidnie łże i cię oszukuje.
Być może będę miał później problemy, sądząc po złym spojrzeniu żony, ale przynajmniej jest śmiesznie.
- Czy to prawda, Bree? - zapytała, uśmiechając się szeroko. - Pomogłaś Leo w zorganizowaniu tego wszystkiego?
Bree spojrzała na nią z uśmiechem.
- Przecież musiałam dopilnować, abyś miała najpiękniejsze zaręczyny. Leo był świetnym organizatorem, ale trochę kobiecego spojrzenia na sprawy zawsze pomaga.
- Wiedziałam! Coś przeczuwałam!
Rozalia ponownie rzuciła się w ramiona przyjaciółki, krzycząc jej prosto do ucha, jak bardzo jest szczęśliwa. Lottie z całego tego zamieszania nie wiedziała, co ze sobą zrobić i dlaczego jej mama i ciotka tak się drą, więc przypełzała do mnie i chwyciła się mojej nogi. Spojrzałem w jej zdziwione, brązowe oczka i posłałem pocieszający uśmiech, po czym wziąłem ją w ramiona.
- Spokojnie mała, ja też do końca nie rozumiem, o co w tym chodzi - westchnąłem z uśmiechem, przytulając córeczkę jeszcze mocniej, równocześnie obserwując euforię dwóch kobiet.
- Mam nadzieję, że masz dzisiaj czas - Roza zwróciła się do Bree, nawet nie próbując ukryć ekscytacji. Wydawało się, że zaraz eksploduje z nadmiaru szczęścia - Za godzinę umówiłam nas w Kleinfeldzie na przymiarki sukien ślubnych!
- Zaczekaj ...co? Zaręczyłaś się dosłownie wczoraj. Czy to, aby nie za wcześnie na wybór sukni? - zauważyła blondynka.
- No i co z tego? Czekałam na to całe życie! Poza tym, to nie potrwa długo. Doskonale wiem czego chcę! Ubieraj się i chodźmy! Zgarniemy po drodze Alexego! - Roza, pełna entuzjazmu, wyraźnie wyobrażała sobie każdy detal planowanej wizyty. Gdyby mogła, pewnie by zgarnęła moją żonę i siłą wepchnęła do swojego samochodu. Jednak Bree nie była tego taka pewna. Spojrzała na mnie z pewnym zawahaniem, jak gdyby chciała się upewnić, czy to wszystko jest w porządku.
- Poradzisz sobie sam z Lottie? - zapytała.
- Jasne, damy sobie radę. Co nie, Lottie? - zwróciłem się do córeczki.
- Da-da! - odpowiedziała wesołym gaworzeniem.
- Widzisz? Wszyscy są zgodni - uśmiechnąłem się do żony. - Idźcie i bawcie się dobrze - dałem im swoje ostatnie błogosławieństwo. Bree przytaknęła z wdzięcznością.
- Dobra, daj mi pięć minut, tylko się przebiorę! - mówiła, idąc już w kierunku schodów, prowadzących na piętro. - Jak myślisz, co powinnam wybrać?
Roza z pełnym wigorem ruszyła za nią. Gdy w stawkę wchodziły ubrania, nigdy nie mogła odpuścić okazji, żeby wyrazić swoje zdanie.
- Coś co krzyczy ,,Jestem żoną największej gwiazdy rocka w tym kraju. Dajcie mi darmowego szampana"! - rzuciła, śmiejąc się i wywołując jeszcze większy entuzjazm wokół planów na kolejne godziny.
Podekscytowane głosy kobiet jeszcze długo niosły się po całym domu.
- Coś czuję, że kolejne miesiące będą dla nas trudne - pomyślałem, skupiając wzrok na naszej córce. W głębi duszy wiedziałem, że zbliżające się wydarzenia na pewno wstrząsną harmonią naszego codziennego życia ...
Parę tygodni później ...
... I nie myliłem się. Cały świat stanął na głowie, a moja żona zupełnie oszalała z powodu przygotowań do ślubu przyjaciółki, angażując się w nie, jakby to właśnie ona wychodziła za mąż. Nie jestem pewnie, czy naszym ślubem przejmowała się podobnie. A może wtedy nie zwróciłem na to uwagi, bo byłem zbyt pochłonięty nadchodzącą trasą koncertową? W rezultacie moje zaangażowanie w nasze wesele ograniczało się do wyboru utworów muzycznych i paru dań. Karciłem się za to w myślach, obiecując sobie, że kiedyś jej to wynagrodzę.
Nadszedł dzień wieczoru panieńskiego naszej drogiej Rozalii. Bree, pełniąca rolę głównej druhny, zatroszczyła się o organizację tego wyjątkowego wydarzenia, przy wsparciu innych dziewczyn. Wszystko musiało być doskonale przygotowane, aby ten wieczór pozostał na długo w pamięci przyszłej panny młodej, więc moja żona skrupulatnie dbała o każdy, nawet najmniejszy detal. Nasz dom był zawalony gadżetami, prezentami i innymi pierdołami, które miały uświetnić to wydarzenie. Od samego rana kobieta była tak podekscytowana, że nie potrafiła mówić o niczym innym, ale nie miałem jej tego za złe. Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się niemożliwe, aby Bree oddzieliła się od Lottie choćby na chwilę. Teraz, wybierając się na całonocny wyjazd z przyjaciółkami, nie czuła się z tego powodu winna. Cieszyłem się, że zaszły takie pozytywne zmiany w jej podejściu.
Wszedłem do łazienki, gdzie Bree kończyła już makijaż. Lottie siedziała na podłodze i z fascynacją obserwowała mamę, która akurat nakładała mascarę na rzęsy. Nachylała się nad umywalką, aby lepiej zobaczyć swoje odbicie w lustrze. Przemierzyłem wzrokiem całą jej atrakcyjną sylwetkę. Miała na sobie różowy zestaw, składający się z długich spodni w stylu dzwonów oraz kamizelkę, która idealnie podkreślała jej talię. Na tkaninie roiło się od srebrnych brokatowych gwiazdek. Wyglądała strasznie kiczowato, ale mimo to nadal uroczo.
- O wow. Przebrałaś się za ... Britney Spears? - strzeliłem.
- Co? Nie! - zaskoczona spojrzała najpierw na swój strój, a potem znów na mnie. - Przecież mówiłam ci, że mamy temat przewodni związany z lalkami Barbie. Ja jestem Barbie kowbojką! Czy to nie jest oczywiste? - wzięła w dłonie biały, kowbojski kapelusz ozdobiony cekinami, który z dumą nosiłaby nawet sam Arthur Morgan. Założyła go na głowę i ustawiła się w pozie, żeby zaprezentować mi całość przebrania.
- No oczywiście. Barbie kowbojka. Jak mogłem się nie domyślić? - dodałem z lekkim sarkazmem, uśmiechając się. - Ten wybór jest przypadkowy, czy może ma ukryty przekaz, że lubisz ujeżdżać?
- Dlaczego wszystko musisz sprowadzać do świńskich żartów? - spojrzała na mnie z nutą kpiny, choć nie zaprzeczyła moich słów. - Mam coś, co wyjątkowo ci się spodoba! Spójrz na to! - odwróciła się i zaprezentowała tył swoich spodni. Na jej kształtnych pośladkach były kolejno wyszyte cekinami litery ,,B" i ,,V", jak Brianna Veilmont.
- O, widzę, że zainspirowałaś się pewnym znanym artystą - odrzekłem z dumą, wiedząc, że to ja byłem prekursorem tego pomysłu.
Podszedłem do żony, żeby czule ją objąć, a moje dłonie zawędrowały na ozdobione literami spodnie.
- Jesteś niesamowita, kochanie. Nie jestem pewien, czy reszta świata jest gotowa na taką dawkę stylu.
Bree uśmiechnęła się, a jej oczy aż świeciły od ekscytacji.
- Dzięki, miło to słyszeć od takiej gwiazdy, jak ty - odpowiedziała radośnie.
Lottie przyczłapała na czworakach do nas i chwyciła za różowe spodnie Bree, próbując dotknąć migoczących gwiazdek.
- Ooooo, podoba ci się mój strój, skarbie? - zapytała, chichocząc, gdy Lottie szarpała za jej nogawkę. - To dla mnie największy komplement.
Pochyliłem się i podniosłem córeczkę do swoich ramion, żeby uniknąć ewentualnego zniszczenia tego wyjątkowego kostiumu. Byłaby to prawdziwa tragedia.
- Mamy najpiękniejszą mamę na świecie, co nie, Lottie? -to było oczywiście pytanie czysto retoryczne, ale Szarlotka i tak odpowiedziała, gaworząc coś w swoim języku.
- Obydwoje jesteście przesłodcy! - zarówno ja, jak i Lottie zarobiliśmy po soczystym buziaku w policzek od naszej gwiazdy.
Dobiegł nas dźwięk dzwonka telefonu komórkowego. Bree sięgnęła do torebki, a na ekranie widniało imię "Priya". Kobieta niezwłocznie odebrała, a ja przytrzymałem Lottie, która teraz ze wszystkich sił wyciągała rączki i próbowała dotknąć blond włosów swojej mamy.
- Ruszaj swój seksowny tyłek i chodź do nas! Czekamy! - w słuchawce telefonu rozniósł się wesoły głos hinduski i piski pozostałych dziewczyn.
- Już idę! - Bree odpowiedziała podobnym tonem.
Wrzuciła telefon do niewielkiej torebki i spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Wybacz, kochanie. Muszę już lecieć.
- Jasne. Bawcie się dobrze. Tylko wróć o własnych siłach - dodałem żartobliwie.
- No oczywiści. Za kogo mnie masz? Potrafię zachować fason - powiedziała z pewnym wyrzutem, ale dobry humor jej nie opuścił. Pocałowała mnie szybko, a następnie z troską spojrzała na naszą córeczkę. - Baw się dobrze z tatusiem, kochanie. I bądź grzeczna, dobrze? - złapała jej rączki, całując każdą z osobna.
Na jej twarzy pojawiło się to chwilowe zwątpienie, które dobrze znałem. Będzie tęsknić za Lottie.
- Nie martw się. Mam wszystko pod kontrolą - uspokoiłem ją. - My też spędzimy fajny wieczór.
- Nie wątpię w to - uśmiechnęła się szczerze i ostatecznie zaczęła się zabierać do wyjścia, wrzucając ostatnie drobiazgi do torebki.
- W razie czego będę pod telefonem. Gdybyś miała jakiś problem, dzwoń od razu. Przyjadę - przypomniałem jej.
- Nie będzie takiej potrzeby. Będę z dziewczynami, pamiętasz? - zapytała lekkim tonem, jakby całonocne wyjście, doprawione sporą ilością alkoholu, nie było niczym wielkim. To nie tak, że nie ufałem jej. Nie ufałem zamiarom innych ludzi wokół.
- Po prostu uważaj na siebie - westchnąłem przeciągle, starając się zagłuszyć wszystkie czarne myśli w mojej głowie.
- Dobrze tatusiu. Będę grzeczną dziewczynką - nabijała się ze mnie, w ogóle nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji.
Odprowadziłem ją, aż pod same drzwi, gdzie pożegnaliśmy się po raz ostatni.
Lottie była trochę niespokojna, widząc jak mama wychodzi z domu, ale udało mi się odciągnąć jej uwagę, ulubionym pluszowym królikiem.
- Kocham was! - krzyknęła Bree, zamykając za sobą drzwi wejściowe.
- A my ciebie - wymruczałem z uśmiechem. Zdawało się, że nawet zza zamkniętych drzwi słyszę dzikie piski dziewczyn, kiedy Bree wsiadała do wynajętej limuzyny.
W domu zrobiło się cicho. Lottie wciąż patrzyła w stronę drzwi, jakby oczekiwała, że mama zaraz wróci. Zobaczyłem w jej oczach małe zalążki smutku i postanowiłem działać, nim zmieni się w to napad histerii.
- Hej, słonko - zwróciłem jej uwagę, posyłając pocieszający uśmiech. Pogłaskałem kciukiem jej pyzowaty policzek - Nie ma powodów do smutku. Mamusia niedługo wróci. A my mamy cały wieczór na zabawę. Co myślisz o tym, żebyśmy zaczęli od czegoś fajnego? Może trochę muzyki? - zasugerowałem, a oczy mojej małej dziewczynki zabłysnęły zaciekawieniem.
Zająłem miejsce przy fortepianie i usadziłem Lottie na swoich kolanach. To nie był mój ulubiony instrument, zdecydowanie wolałem gitarę, ale dziwnym trafem, to właśnie klawisze sprawiały mojej córce największą radość. Od razu dorwała się do klawiatury i wystukała przypadkowe dźwięki.
- Dobrze, Lottie! Będzie z ciebie wspaniała pianistka - zaśmiałem się, po czym sam zagrałem kilka akordów, rozpoczynając melodię. - Zagramy razem?
Zacząłem grać, a moja mała pianistka bębniła wesoło palcami po klawiszach. Jednak w ogóle mi to nie przeszkadzało. Zacząłem śpiewać słowa naszej ulubionej piosenki.
,, Dla ciebie wszystko jest zabawne
Nie masz żadnych zmartwień
Skarbie, oddałbym wszystko, co mam
Byś zawsze mogła taka pozostać
Och, kochanie, nigdy nie dorastaj
Pozostań tak mała
Niech wszystko pozostanie takie proste
Nie pozwolę, by ktoś cię skrzywdził
Nie pozwolę, by ktoś złamał ci serce
Nikt cię nie opuści ..."
Pochyliłem się nad jej główką, aby ostatnie słowa piosenki wyszeptać do jej uszka.
- Po prostu spróbuj, nigdy nie dorastać - wypowiedziałem cicho, mając nadzieję, że to zaklęcie jakoś magicznie się spełni i na zawsze pozostanie moją małą dziewczynką.
Po zakończonej piosence zobaczyłem, jak Lottie uśmiecha się szeroko, bawiąc się przy klawiszach fortepianu.
- Świetnie ci idzie! - pochwaliłem ją, delikatnie kołysząc ją na kolanach. - Może zagramy jeszcze coś? Masz ochotę na jakąś inną piosenkę?
- Da-da! - nie przestawała walić w białe przyciski, równocześnie niewinnie się śmiejąc.
- Dobrze, skarbie. Będziemy robić, co tylko zechcesz - ucałowałem czubek jej głowy i zacząłem grać kolejną piosenkę.
Po naszym małym domowym koncercie, gdzie za widownie robił nam tylko pluszowy królik, przyszedł czas na kolację, która okazała się niespodziewanym wyzwaniem.
- No dalej Lottie, zjedz trochę - przybliżyłem plastikową łyżeczkę do jej buzi. - Mama ugotowała ci pyszną zupę. Pomyśl, jak bardzo się ucieszy, gdy wróci i zobaczy, że wszystko zjadłaś.
Dziewczynka odwróciła główkę, demonstracyjnie odmawiając zjedzenia choćby kropli.
- Ale przecież to twoja ulubiona zupa! - spróbowałem ją przekonać, unosząc łyżeczkę z kawałkiem marchewki przed jej oczami - Nie marudź, tylko zajadaj.
Niestety, Lottie była nieugięta. Zacisnęła maleńkie usta w cienką linię, dając mi do zrozumienia, że nie przełknie ani kęsa.
- Charlotte Lucienne Valerio Veilmont, co to ma znaczyć? To chyba trochę za wcześnie na bunt? - spytałem, używając pełnego imienia i nazwiska, starając się z braku innego pomysłu na nią wpłynąć. Jednak moje karcące, ojcowskie spojrzenie tylko ją rozbawiło. Podniosła rączki i dotknęła moich ust, próbując odepchnąć mnie i niechcianą zupę.
- Da-Da! - zawołała, chichrając się wesoło.
- Nie daduj mi tu, młoda damo. Twoja słodycz i urok nic ci nie pomogą. Od dziesięciu lat znam twoją mamę i te sztuczki na mnie już nie działają - próbowałem utrzymać powagę, ale nie wytrzymałem i roześmiałem się razem z nią. - No dobra. Widzę, że masz swoje zdanie. Szanuję to. I powiem ci w sekrecie, że też nienawidzę marchewki. Co nie zmienia faktu, że musisz coś zjeść - westchnąłem.
Lottie położyła dłonie na oczkach, chyba kierując się logiką, że jeśli ona mnie nie widzi, to ja jej również.
- To nie działa, spryciulo. Nadal cię widzę - zaśmiałem się i połaskotałem jej stopę, wywołując kolejną falę dziecięcego śmiechu. - I nie uciekniesz przed zupą. No dalej ... leci samolocik, otwieraj dziubek - podniosłem plastikową łyżeczkę, udając, że to samolot. O dziwo ten oldschool'owy trik zadziałał i w przeciągu kilkunastu minut Lottie zjadła, może nie całość, ale sporą część całego dania.
Było zbyt stanowczo za wcześnie na sen, więc rozłożyliśmy się na dywanie w salonie. Ja budowałem wierzę z klocków, żeby Lottie mogła z impetem ją zburzyć. Ta zabawa zajęła ją na jakieś pół godziny, po czym zaczęła rozglądać się dookoła w poszukiwaniu nowych rozrywek. Korzystając z momentu, szybko zajrzałem do swojego telefonu, żeby sprawdzić, czy nie dostałem żadnej wiadomości od Bree. Z żalem przekonałem się o tym, że gdy jest się na wieczorze panieńskim, pośród przyjaciółek, myślenie o mężu nie jest priorytetem.
- Mama? - odezwał się cichy głosik Lottie.
- Hmm? - mruknąłem w kierunku córki, nie bardzo wiedząc o co jej chodzi.
- Ma-Ma! - nie wiem jak i kiedy, ale dorwała skądś błękitny sweter Bree, który teraz ciągnęła za sobą po podłodze.
Usiadła pośrodku pokoju i wtuliła się w puchaty materiał, pewnie wyobrażając sobie, że to Bree.
- Aha, teraz rozumiem. Pachnie jak mama? - uśmiechnęłam się, obserwując tą uroczą scenę. - Tęsknisz za nią? Przyznaję, że ja też - westchnąłem, ale z całą pewnością nie chciałem psuć tego wieczoru "tata i córka".
Podobnie jak Lottie, przemierzyłem pokój na czworakach, żeby znaleźć się obok niej. Delikatnie pogłaskałem jej plecki i pogładziłem kosmyki czarnych włosów.
- Obiecuję ci, że gdy rano się obudzisz, mamusia na pewno tutaj będzie. A teraz musisz się zadowolić mną. Wiem, że konkurencja jest duża, bo mama jest super, ale chyba nie jestem taki zły, co? - zaśmiałem się, rzucając jej żartobliwe spojrzenie
- Mama! - zagaworzyła radośnie.
- No wiesz? Tak ranić serce biednego staruszka? - dramatycznie przyłożyłem rękę do klatki piersiowej, robiąc przy tym głupią, żałosną minę. - Chyba musisz mocno mnie przytulić, żebym poczuł się lepiej - szeroko otwarłem ramiona, aby dać jej do zrozumienia, czego oczekuję.
Lottie, jako że w sporej częściej odziedziczyła empatię swojej mamy, nie wahała się ani chwili. Wyciągnęła wysoko rączki do góry, gotowa do bycia wyściskaną. Zaśmiałem się pod nosem widząc ten entuzjazm.
- Chodź tutaj, księżniczko - podniosłem ją na ręce, a ona oplotła mnie swoimi rączkami jak mała małpka. Komicznie ułożyła usta w dziubek, żeby cmoknąć mój policzek, tak jak zawsze robiła to Bree. Dała mi "całusa", który zostawił na mojej twarzy mnóstwo śliny, jednak wcale nie narzekałem. Byłem wdzięczny za tą olbrzymią dawkę miłości.
- Od razu czuję się lepiej! Dziękuję - uśmiechnąłem się i również odpłaciłem się jej czułym pocałunkiem w czoło.
Jako, że mojej żony nie było w domu, to mogliśmy nagiąć kilka zasad. Lottie powinna zaraz kłaść się spać, ale zdecydowałem, że moja córka musi poznać cud kinematografii, jakim był ,,Król Lew". Była zbyt mała, żeby zrozumieć fabułę, ale bawiła się równie dobrze obserwując animowane, gadające zwierzęta. W miarę trwania filmu znużyła się i w końcu zasnęła wtulona we mnie, podczas gdy cicho nuciłem "Miłość rośnie wokół nas". Nie miałem serca, by przenosić ją do łóżeczka. Pomyślałem, że o wiele bezpieczniej będzie się czuła przy mnie, niż w pustym pokoju. Sam również, nie chciałem się z nią rozstawać, więc po prostu trzymałem ją w ramionach, delikatnie głaskałem jej włosy i cieszyłem się tą chwilą.
Kilka godzin później ...
Smacznie spałem, gdy nagle obudził mnie chamski dźwięk mojego telefonu.
- Ja pierdole ... - podniosłem się na łokciu, zapierając się o materac i niewyraźnym wzrokiem, zlokalizowałem komórkę na szafce nocnej. Nie byłem w stanie nawet rozszyfrować kto dzwoni, więc po prostu odebrałem w ciemno. - Halo? - zapytałem zaspanym głosem.
- Kas? Wybacz, że cię budzę, ale musisz otworzyć bramę. Nie chciałem dzwonić na domofon, żeby nie obudzić Charlotte - odezwał się znajomy głos po drugiej stronie słuchawki.
- Lys? Stary, wiesz, że cię kocham, ale kurwa, szanujmy się. Dzwonisz o ... - oderwałem telefon od ucha, żeby spojrzeć na ekran, który dodatkowo był tak jasny, że prawie wypalił mi gałki oczne. - ... Cholera jest 4 rano!
- Tak wiem, ale ... po prostu mnie wpuść. Zaraz ci wszystko wytłumaczę - mój mózg nie funkcjonował na tyle dobrze, żeby rozszyfrować ton jego głosu.
- Już idę - rzuciłem krótko i z dużym oporem zwlokłem się z łóżka.
Szybko zajrzałem jeszcze do pokoju Szarlotki, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku lecz dziewczynka spokojnie spała.
Zgodnie z prośbą przyjaciela otwarłem bramę, narzuciłem na siebie pierwszą lepszą kurtkę i wyszedłem przed dom, żeby na niego zaczekać.
Przeciągle ziewnąłem, kiedy jego samochód wjeżdżał na podjazd. Zatrzymał się i wyszedł z auta. Póki, co nic nie wskazywało, że coś jest nie tak. Wyglądał tylko na trochę zażenowanego.
- Co jest, Lys? - zapytałem podejrzliwie.
- Hej Kas - podał mi rękę na przywitanie, a następnie zamknęliśmy się w krótkim, męskim uścisku. - Cóż, jakby to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało dziwnie ...? - podrapał się po głowie.
- Prosto i bez zbędnego pierdolenia? - zasugerowałem.
- No tak - przytaknął zmieszany. - No więc... Przywiozłem twoją żonę.
- Co? - gdyby nie to, że zimno pizgało mi po kostkach, pomyślałby, że to tylko jakiś chory sen.
Lysander nie mówiąc nic więcej, podszedł do tylnych drzwi i je otworzył. Na siedzeniu faktycznie siedziała, a raczej leżała Bree.
- Co jest kurwa? - wyszeptałem do siebie, zszokowany tym widokiem.
- Wcale nie jest tak źle, jak się wydaje. Zasnęła dopiero przed chwilą. Jeszcze dziesięć minut temu rozmawiała ze mną o teoriach spiskowych na temat lądowania na księżycu - próbował zatrzymać śmiech, z marnym powodzeniem.
Mi w przeciwieństwie do niego, wcale nie było do żartów. Podszedłem do kobiety i potrząsnąłem jej ramieniem. Nie zareagowała.
- Nie jest źle? Ona jest kurwa pijana! - powiedziałem z irytacją.
- Daj jej spokój. Była na wieczorze panieńskim - stanął w jej obronie. - I tak masz szczęście. Leo właśnie wyciera wymioty Rozalii z kanapy w salonie.
- Mhm, zajebiście. Pewnie czeka mnie podobny los - mruknąłem niepocieszony tą wizją. - Co ty w ogóle tutaj robisz? - rzuciłem pytaniem w kierunku przyjaciela.
- Wpadłem w odwiedziny do Leo i Thii. Wiedziałem, że będą sami i chciałem zrobić im niespodziankę. Wszystko przebiegało normalnie, spędziliśmy rodzinny wieczór, ale około trzeciej zadzwoniła Brianna, mówiąc, że Roza ... "Jest już zrobiona" - zacytował słowa mojej żony, nadal powstrzymując śmiech. - Myśl, co chcesz, ale naprawdę trzymała się dobrze. Odprowadziła Rozę pod same drzwi domu. Jest po prostu zmęczona - tłumaczył ją, jakbym był jej ojcem, który zaraz da jej szlaban.
Sam nie byłem pewien czy jestem wkurwiony, czy może raczej mnie to śmieszy.
- Bree - ponownie potrząsnąłem jej ręka, próbując ją ocucić. - Bree! - powiedziałem nieco głośniej.
Nadal zero odzewu z jej strony.
- Brianno Veilmont! Halo, pobudka?! - wrzasnąłem, tak, że aż Lys podskoczył.
- Boże Kastiel ... Powinieneś być bardziej delikatny - upomniał mnie.
- Jak mam być delikatny, Lys? Jest najebana jak szpadel - mruknąłem.
- Już tak nie przesadzaj... - wymamrotał i wbił wzrok w chodnik.
Bree w końcu raczyła otworzyć oczy. Niepewnie usiadła, trzymając się za zagłówek przedniego fotela.
- Co ... Dlaczego tak krzyczysz ...? - wymamrotała zaspanym głosem.
- O proszę! Jaśnie pani raczyła wstać. Gdzie ten twój dobry fason, o którym mnie wczoraj zapewniałaś, hm? - rzuciłem z cynizmem.
- Gdzie ja ... - rozejrzała się wokół rozmytym wzrokiem. Była zdezorientowana i przestraszona, dopóki nie napotkała mojej sylwetki. - Kassi!
Uśmiechnęła się szeroko i wyglądała tak szczęśliwie, jakby nie widziała mnie, co najmniej od kilku lat. Niezgrabnie wygramoliłam się z samochodu i chwiejnym krokiem stanęła na nogach. Musiałem ją przytrzymać, żeby nie zaliczyła gleby.
- Kassi! Tak za tobą tęskniłam! - padła w moje ramiona, wylewnie się ze mną witając. Ścisnęła mnie tak mocno, że aż zabolało.
- Mhm, ja też za tobą tęskniłem - objąłem ją szczelnie, żeby nie zamarzła. Choć bardzo tego nie chciałem i to ukradkiem się uśmiechnąłem, kiedy bezwładnie zawisnęła na mojej szyi. - Okej, już dosyć tej wylewności. Podziękuj Lysandrowi za uratowanie tyłka i wracamy do domu.
Wykonała całkiem sprawny półobrót i posłała uśmiech w kierunku przyjaciela.
- Dziękuję Lysiu. Jesteś najlepszy. Kocham cię - nim zdążyłem ją zatrzymać, równo mocno objęła mężczyznę. Ten zastygł, niepewny, czy powinien odwzajemnić ten gest. Szukał ratunku w moim spojrzeniu.
- Nie ma za co. Cieszę się, że mogłem pomóc - powiedział trochę zakłopotany.
- Nie o takie podziękowanie mi chodziło - cicho skomentowałem zachowanie żony. - Chodź już, Bree - wyciągnąłem w jej kierunku dłoń, którą ona niezwłocznie chwyciła. Gdyby tylko była tak posłuszna w normalnym stanie.
Pomogłem jej wejść po schodach, bo miałem wątpliwość, co do tego, czy poradzi sobie z tym zadaniem sama. O dziwo, odbyło się bez skręconej kostki, czy złamanej nogi. Stanęła jeszcze na szczycie schodów i energicznie pomachała Lysandrowi na pożegnanie. Wysłała mu też kilka całusów, które on przyjął z wstydliwym uśmiechem. Nie mogę się doczekać, kiedy wytrzeźwieje i jej o tym opowiem.
Weszliśmy do domu, a pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było przeszukanie jej torebki, aby upewnić się, że wciąż ma przy sobie telefon, dokumenty i portfel. Całe szczęście, że nie stała się ofiarą kradzieży. Ona w tym czasie trzymała się komody, jakby miało od tego zależeć jej całe życie.
- Bree? - odchrząknąłem, powstrzymując uśmiech i próbując utrzymać karcący ton. - Jesteś z siebie zadowolona?
- Tak! Bawiłam się zajebiście! - zaakcentowała ostatnie słowo tak wyraziście, że miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Cieszę się. A teraz chodź do góry - jedną dłonią chwyciłem ją za biodro, a drugą za rękę, próbując pociągnąć ją w kierunku schodów.
- Nawet nie postawiłeś mi drinka i już chcesz mnie zaciągnąć do łóżka? - wymamrotała śmiejąc się pod nosem. - Nie jestem łatwa!
- Oczywiście, że nie jesteś.
- Nie no ... trochę jestem. Ale tylko dla ciebie! - dodała przekonująco. - Jesteś meeeeega przystojny. Mówił ci to już ktoś? - chyba chciała ze mną flirtować, ale wyszło komicznie.
- Mhm, słyszałem to już naprawdę wiele razy. Moja żona często to powtarza - odpowiedziałem z uśmiechem, zastanawiając się, jak długo potrwa, zanim wytrzeźwieje.
- Masz żonę?! No nieeee ... dlaczego? - zawyła niepocieszona i spojrzała na mnie z jawnym wyrzutem.
- Ale wiesz, że to ty nią jesteś, prawda? Zawsze powtarzasz, że mój najkorzystniejszy profil to ten, kiedy jestem pomiędzy twoimi nogami - dodałem z nutą kpiny.
- Nie mów tego głośno! Mój ojciec cię usłyszy!
Nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem. Najwidoczniej obecnie przebywała w licealnej czasoprzestrzeni, w tym niewinnym okresie, gdy robiłem jej palcówkę pod kołdrą, podczas gdy jej rodzice oglądali telewizje zza ścianą.
- Zapewniam cię, że twój tatuś już wie o tym, że nie jesteś dziewicą - kontynuowałem przedrzeźnianie jej.
- Ciiiii ... - przyłożyła palec do moich ust, a następnie potknęła się o własne nogi, straciła równowagę, a jej twarz zatrzymała się na mojej klatce.
- Cholera, Bree. To nie jest śmieszne. Uważaj - mocniej zacisnąłem ręce na jej talii, aby utrzymać ją w pionie.
Uśmiechnęła się zawadiacko i przesunęła palcami po moim torsie.
- Jesteś taki ... twardy. Imponujące - zagryzła wargę w ten sposób, po którym zawsze miękły mi kolana.
Zignorowałem tą iskrę, która wysłała sygnał z mojego mózgu do krocza i obudziła mojego przyjaciela. Tylko mocniej mnie to zirytowało, bo dobrze wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Była pijany i nigdy nie zrobiłbym czegoś bez jej wyraźnej zgody i świadomości.
Przed nami było mnóstwo schodów do pokonania, a zarówno jej ciało, jak i umysł nie chciały ze mną współpracować. Po szybkich kalkulacjach stwierdziłem, że najłatwiej będzie ją tam zanieść.
- Dobra, dosyć tych wygłupów. Po prostu cię wniosę na górę.
- Nieee ... chcę sama - zaczęła marudzić, ale nie dałem jej szansy na protesty. W przeciągu sekundy podniosłem ją, trzymając kurczowo w ramionach. - Puść mnie natychmiast! - zaczęła wymachiwać nogami i okładać mnie po ramionach. W miarę jak pokonywaliśmy kolejne stopnie, próby oporu ze strony Bree stawały się coraz bardziej infantylne, a jej zdenerwowanie przeradzało się w śmiech.
- Uspokój się. Zachowujesz się gorzej niż Lottie - upomniałem ją.
- Lottie? Gdzie jest moja córeczka? - to imię magicznie poprzestawiało jej trybiki na miejsce.
- Śpi w swoim pokoju - wytłumaczyłem.
- Możemy do niej pójść? Tylko na chwilkę ... Proszęęęę - wyskamlała.
- Nie ma mowy. Zobaczysz się z nią, gdy trochę ... ochłoniesz - uciąłem jej błagania.
- Ale Kassi ... - nie dawała za wygraną i pieszczotliwie przebiegła dłonią po moich włosach, próbując coś ugrać.
- Nie ma żadnego ale.
Wszedłem do sypialni i położyłem ją na łóżku. Całe szczęście, że nie miała siły już dłużej ze mną walczyć. Bezwładnie opadła na materac i pozwoliła, żebym ściągnął jej buty oraz spodnie. Chwilę musiałem się nagłówkować jak zdjąć górę jej kostiumu, ale w końcu haftki puściły i przede mną odsłonił się jej nagi biust. Musiałem zebrać całą swoją silną wolę, żeby oderwać od niej wzrok, a ucisk w spodniach wcale mi tego nie ułatwiał. Sięgnąłem do szafy po swój T-shirt i nałożyłem go na jej nagie ciało.
- Dziękuję Kassi. Jesteś kochany - powiedziała ziewając i niezgrabnie przeturlała się na łóżku, aby zająć swoje miejsce.
- Nie ma za co, dziewczynko - uśmiechnąłem się i przykryłem ją kołdrą. Pochyliłem się nad jej głową, żeby złożyć czuły pocałunek na jej włosach.
Myślałem, że to koniec. Że czeka mnie choć kilka godzin spokojnego snu, zanim obudzi się Lottie. Pomyliłem się. Nie było nawet siódmej, kiedy mój telefon ponownie zadzwonił. Gdy sprawdziłem, że to mój menager, zignorowałem go i wyciszyłem telefon. Ale zadzwonił jeszcze raz. A potem kolejny. Westchnąłem i niechętnie odebrałem.
- Jim? Co jest, do cholery? - zapytałem ściszonym tonem. Bree dalej spała jak kamień i lepiej, żeby tak pozostało.
- Wchodziłeś dzisiaj na Twittera?
- Naprawdę myślisz, że w sobotę o 7 rano mam czas i chęć, żeby przeglądać jakieś pierdoły w sieci? - zbeształem go, nie kryjąc poirytowania.
- Radzę ci żebyś się opanował. Musisz to zobaczyć. Chodzi o twoją żonę.
- Co?
- Po prostu sprawdź. Coś czuję, że mamy w zespole nową gwiazdę - zaśmiał się tajemniczo, po czym się rozłączył, zostawiając mnie samego z milionem pytań bez odpowiedzi.
Popatrzyłem na śpiącą Bree, zastanawiając się, co mogło się wydarzyć. Nie dowiem się, póki nie sprawdzę. Otworzyłem aplikację i od razu rzuciło mi się w oczy pierwsze nagranie, udostępnione przez jedno z fanpage'ów. Kliknąłem, aby odtworzyć filmik.
- O kurwa ...
POV Brianna
Obudziłam się z uporczywym bólem głowy i męczącym uczuciem rozchwiania w żołądku. Pokój wydawał się obracać wokół mnie, a myśli były rozmazane, jakby przez mgłę. Uniosłam powoli głowę, mrużąc oczy, by przyzwyczaić się do światła. Z perspektywy mojego położenia nie było wiadomo, czy to jeszcze noc, czy już dzień. Chwilę trwało, zanim zorientowałam się, gdzie się znajduję. Nie wiedziałam, ile czasu minęło, zanim usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. Z trudem podniosłam głowę, a przed moim oczami pojawiła się postać Kastiela. Niósł w ręce szklankę z zieloną zawartością, która przykuła moją uwagę.
- Witaj z powrotem w świecie żywych, skarbie. Wyspałaś się? - zapytał z lekkim uśmiechem.
- Trudno stwierdzić ... czuję się paskudnie - mruknęłam, opadając z powrotem na materac.
- Tak podejrzewałem - Kastiel pokręcił głową z wyrozumiałym uśmiechem. - Ale mam na to lekarstwo.
Usiadł obok mnie na łóżku, prezentując szklankę z zielonym napojem, którą delikatnie przesunął w moją stronę.
- Wypij. Zobaczysz, że po tym poczujesz się lepiej. To moja sprawdzona receptura, która zawsze stawia na nogi.
Spojrzałam na szklankę, a potem na niego z wyraźną podejrzliwością.
- To coś działa, czy może to twój sposób na zemstę za wczoraj?
- Zdecyduj sama, ale radzę spróbować - uśmiechnął się szelmowsko.
Niepewnie skosztowałam tego dziwnie wyglądającego i pachnącego napoju. O dziwo smak nie był zły. Była to mieszanka różnych warzyw i owoców, która może nie sprawiła cudu, ale na pewno przyniosła mi chwilowe orzeźwienie.
Kastiel uśmiechnął się z zadowoleniem, patrząc, jak piję jego specjalny napój.
- Jak się teraz czujesz?
- Lepiej, dzięki - przyznałam zaskoczona. - Co to właściwie było?
- Mój tajny eliksir przeciwkacowy. Sprawdza się zawsze - pogłaskał mnie delikatnie po głowie, a ja nie mogłam powstrzymać lekkiego śmiechu.
- Dziękuję, Kassi - powiedziałam, zerkając na niego z wdzięcznością.
- Zawsze do twoich usług. A teraz, może chcesz opowiedzieć, co działo się na wczorajszym wieczorze? - zaproponował, patrząc na mnie badawczo.
Chwilę zastanowiłam się, zanim zaczęłam opowiadać mu skrawki moich wspomnień. Kastiel słuchał uważnie, wtrącając od czasu do czasu jakieś pytanie czy żart.
- To ciekawe ... - zaczął mówić z tym dziwnym, wyrazem twarzy, który był czymś między intrygą, a rozbawieniem. - Mówisz, że było spokojnie, ale coś tu się nie zgadza. W twojej opowieści brakuje momentu, gdy tańczyłaś na stole.
- Co? Ja nie ... - pokręciłam głową z niedowierzaniem, myśląc, że tylko sobie ze mnie żartuje.
Wyciągnął z kieszeni spodni swój telefon, kliknął parę razy w ekran i podał mi urządzenie z tajemniczym uśmiechem.
- Powinnaś to zobaczyć. Ja w tym czasie pójdę do Lottie - oznajmił.
- O czym ty mówisz? - zapytałam z kompletną dezorientacją, ale on tylko wzruszył ramionami i wyszedł z sypialni.
Spojrzałam na telefon i zamarłam widząc pierwszy nagłówek. Dalej było tylko gorzej.
"Temat dnia: Piękna żona Kastiela dała się ponieść na wczorajszej imprezie - niegrzeczne nagrania zaskakują!"
"Gorąca Brianna Veilmont w centrum uwagi! Mamy zdjęcia!"
"Tajemnicza przeszłość żony wokalisty Crowstorm. Czy była striptizerką? Szokujące fakty!"
"Kryzy w małżeństwie Veilmontów: Zostawiła męża i dziecko, żeby wyjść na imprezę. Kastiel jest zdruzgotany! - mówi nasz informator"
"Intrygujące Wyznanie! Brianna ma dość życia w cieniu męża. To ona zostaje nową gwiazdą!"
- O ... o ... co? - jęknęłam, sparaliżowana strachem, wstydem i zażenowaniem.
Przewijałam kolejne obrazy i nagrania. Na pierwszy rzut oka wydawało się to niewinne - kilka kadrów z mojego tańca solo lub z dziewczynami. To przecież była zwyczajna impreza, a teraz nagle stałam się bohaterką sensacyjnych wiadomości.
- Kastiel! - zawołałam go, ogarnięta paniką.
Wkroczył do sypialni nonszalanckim krokiem, jakby nic się nie stało, jakby tylko czekał na ten moment, aby ujrzeć moją reakcję.
- Musisz coś z tym zrobić! - wykrzyczałam niezwłocznie.
Kastiel spojrzał na ekran telefonu, na którym wyświetlały się kontrowersyjne nagłówki związane z wczorajszą imprezą. Jego uśmiech był nieco szelmowski, co wzbudziło we mnie dodatkową falę zaniepokojenia.
- To ... to musi być jakiś żart, prawda? - szepnęłam, starając się odnaleźć w jego spojrzeniu odpowiedź, którą chciałam usłyszeć. - Dlaczego jesteś taki spokojny?
- Przecież nic wielkiego się nie stało. Dobrze się bawiłaś, wyglądałaś ładnie, więc media postanowiły to wykorzystać. Mówili o nas już gorsze rzeczy.
- Tak, ale ... możemy to odkręcić? - zapytałam z nadzieją.
- Lepiej po prostu to olać. Ludzie trochę o tym pogadają, a potem zapomną - machnął na to ręką. Może dla niego to codzienność, ale ja czułam się z tym bardzo nieswojo.
- Ale ja... to była tylko zwykła impreza! Nie zrobiłam nic złego!- zaprotestowałam, czując, jak złość miesza się z zażenowaniem. - Co mam zrobić, żeby przestali wypisywać bzdury?
- Po pierwsze, nie panikuj. Po drugie, musisz zająć się sobą. Unikaj czytania tych artykułów i komentarzy. To tylko zmyślne opowieści ludzi, którzy szukają sensacji.
- To takie niesprawiedliwe - szepnęłam.
- Są plusy tej sytuacji - przyznał z uśmiechem.
- Niby jakie? - mruknęłam zniechęcona, jednak gotowa zrozumieć jego perspektywę.
- Dowiedziałem się, że moja żona ma przeszłość striptizerki. No i że chcesz się ze mną rozwieść, zabrać dziecko i dom - rzucił z lekkim sarkazmem.
- To nie jest śmieszne, Kas! Co powiedzą nasi rodzice, gdy zobaczą, jak wywijam tyłkiem na cholernym stole?!
Kastiel zaśmiał się, a następnie mnie przytulił. Starał się przekazać mi swoje optymistyczne spojrzenie na sytuację.
- Jeśli cię to pocieszy, to wyglądałaś cholernie seksownie na wszystkich tych filmikach i zdjęciach. Tylko czekać, aż Playboy złoży ci propozycję, żebyś była na ich okładce. Wiesz ile możemy na tym zarobić? - bawił się świetnie, znęcając się nade mną.
- Zamilknij, póki możesz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro