Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

68. Kłopoty w raju

POV Nataniel

Przejechaliśmy przez solidną, stalową bramę i już od razu przeszły mnie ciarki widząc nazwisko "Veilmont" na skrzynce pocztowej. Ten niby prosty zbiór liter, zawsze przywołały złe wspomnienia z liceum, kiedy byłem obiektem drwin tegoż osobnika. Nie ma się co oszukiwać. Ja nadal nim jestem.

Claudia w przeciwieństwie do mnie była bardzo podekscytowana tą wizytą. Była zbyt zajęta wertowaniem swojego notesu, żeby zauważyć moją rozterkę. Podjęła pierwsze kroki, aby kontynuować swoją pracę dyplomową na temat roli kobiet w show biznesie. W związku z tym chciała przeprowadzić wywiad z Brianną, która miała jej w tym pomóc. Elliot, który beztrosko siedział w swoim foteliku na tylnym siedzeniu, również nie wiedział, że zbliżamy się do jaskini lwa. Wyjątkowo groźnego, niebezpiecznego i wściekłego lwa.

Zaparkowałem pod budynkiem, a właściwie luksusową willą, i z pewnym zaniepokojeniem rozejrzałem się przez szyby samochodu, próbując dostrzec jakiekolwiek podejrzane znaki. Nie zauważyłem niczego niepokojącego. Powoli opuściłem pojazd, nadal pozostając czujny i reagując na każdy dźwięk. Nigdy nie wiesz, kiedy lew może zdecydować się uczynić cię swoim łupem. Delikatnie wyciągnąłem Elliota z jego fotelika i jeszcze mocniej przycisnąłem go do swojej klatki piersiowej.

- Musimy trzymać się razem, mały. Veilmonci to najgorsze bestie. Ale tatuś nie pozwoli cię skrzywdzić. Nie martw się - wyszeptałam do synka.

- Czy ty, aby nie przesadzasz? Myślałam, że twój konflikt z Kastielem to historia - Claudia wyszła z samochodu, targając ze sobą torbę pełną sprzętu, notatek i wszystkich innych niezbędnych akcesoriów, potrzebnych do jej wywiadu.

- Z nim nigdy nie wiadomo. Jednego dnia się do ciebie uśmiechnie, a drugiego wbije nóż prosto w plecy - odparłem z dozą dużej rezerwy.

- On wcale nie jest taki straszny - zaśmiała się i podeszła do mnie, aby złączyć nasze usta w krótkim pocałunku, co na chwilę uspokoiło moje myśli.

Rozejrzałem się dokoła, szukając potencjalnych dróg ucieczki. Mojej uwadze nie mogły umknąć trzy sportowe samochody, które stały w garażu i tylko prosiły się o przejażdżkę po okolicznych szosach. Gdybyśmy byli w lepszych stosunkach na pewno poprosiłbym go o pożyczenie takiego cuda, choć na parę godzin.

Drzwi domu uchyliły się. Instynktownie mocniej objąłem syna, gotowy bronić go za wszelką cenę, jednak z wnętrza domu wysunęła się postać o blond włosach i miłym uśmiechu. Odetchnęłam z ulgą.

- Witajcie! Jak minęła wam droga? - powitała nas szerokim uśmiechem. Ona nie należała do jego gatunku. Nie pragnęła krwi. Nie wykorzystywała słabszych od siebie. Jej jedyną wadą było to, że zakochała się w nieodpowiednim osobniku.

Otwarła drzwi na oścież, dając znać, że jesteśmy mile widziani. Nie byłbym tego taki pewien lecz Claudia przyjęła tą propozycję bezzwłocznie i już po sekundzie kobiety witały się wylewnie, przytulając się, piszcząc i śmiejąc.

Również przywitałem się z przyjaciółką, a przynajmniej spróbowałem, bo to Eliotta skradł całe show.

- Dzień dobry, Elliotcie! Miło mi w końcu cię poznać. Jaki śliczny chłopiec z ciebie! - Bree mówiła do niego przesadnie słodkim głosem.

- Gdzie Kastiel? - wypaliłem, przełykając ślinę.

- Jest na górze z Lottie. Właśnie skończyła drzemkę, więc zaraz do nas dołączą - wytłumaczyła z uśmiechem. Czyli jednak bestia jest w gnieździe i pewnie czyha na moje życie.

- To fantastycznie! Nie mogę się doczekać, aż zobaczę waszą małą księżniczkę! Na zdjęciach wygląda bardzo podobnie do Kastiela - dodała Claudia, przepełniona entuzjazmem.

- To z pewnością prawda. U nas sprawdził się przesąd, że pierwsze dziecko jest kopią swojego ojca. Jednak mam nadzieję, że pod względem charakteru jest bardziej podobna do mnie - odpowiedziała blondynka, posyłając mi nieco niezręczny, pełen nadziei uśmiech.

- W każdym razie, zachowajmy optymizm... - szepnąłem cicho.

Na szczęście dziewczyny były tak zanurzone w rozmowie, że nie usłyszały moich słów.

Dziewczyny trajkotały, kompletnie mnie ignorując. Z braku innego zajęcia zacząłem się rozglądać po domu państwa Veilmont. W skrócie, wszystko krzyczało tutaj "Jesteś biedny". Wnętrza były urządzone ze smakiem lecz jak na dłoni widać, że nie oszczędzano tutaj pieniędzy. Marmurowe posadzki, gustowne meble, dzieła sztuki na ścianach ...

 Poczułem wewnętrzne poczucie winy, że nie mogę dać swojej rodzinie tego samego. Jestem pewien, że Claudia i Elliot byliby znacznie szczęśliwsi w willi nad morzem niż w czterdziestometrowym mieszkanku na przedmieściach Bostonu.

Mój wzrok powędrował na imponujące, kręte schody, nad którymi dominował elegancki żyrandol,  ważący pewnie tonę i ... wtedy go zobaczyłem. Schodził po kolejnych stopniach, tak pewny siebie, jakby był panem tego świata. Cały odziany w czerń, a jedynym wyróżniającym się kolorem była jego krwistoczerwona grzywa. I mógłbym uznać ten widok za przerażający, gdyby nie jeden, mały szczegół. Trzymał w ramionach dziewczynkę, od stóp do głów ubraną w róż i z kokardą tego samego koloru w czarnych, gęstych włoskach. Wesoło wydmuchiwała powietrza z ust, tworząc bombelki ze śliny i sądząc po jej uśmiechu, bawiła się znakomicie. Mimo, że geny obdarzyły ją charakterystycznymi cechami jej ojca, nie można odmówić jej uroku.

- Siema skurwysynie - odezwał się i cały urok prysł jak na pstryknięcie palców.

- Cześć Veilmont - odpowiedziałem oschle.

- Kastiel! Jak ty się wyrażasz przy dzieciach? - upomniała go stanowczo żona.

- Wybacz, skarbie. Nie mogłem się powstrzymać - błysnął zębami, tak że aż przeszły mnie ciarki. - Pokaż mi, co tam spłodziłeś - pobieżnie zerknął na Elliota. - Nieźle! Całe szczęście, że podobny do matki - skomentował, prychając lekceważącym śmiechem pod nosem.

- Pilnuj lepiej swojego plemnika - wycedziłem przez zęby.

- Jak ty nazwałeś moją córkę?! - oburzył się i gdyby nie trzymał dziecka w ramionach, jestem pewien już by do mnie doskoczył.

- Ej! Wy dwaj! Spokój! Natychmiast! - Bree rzuciła jak do kundli, ale poskutkowało, bo pod wpływem jej groźnej miny, obydwaj zamilkliśmy. - Jak wy się zachowujecie?

- Weźcie lepiej przykład ze swoich dzieci - Claudia wskazała na dwójkę maluchów, którzy z całych sił wyciągali do siebie rączki, próbując się dotknąć. Kastiel natychmiast odsunął się na krok, zabierając swoją córkę z dala od Elliota.

- Lottie, nie zadawaj się z plebsem - rzucił chamsko, wpatrując się prosto w moje oczy.

- Tak Elliot, zostaw tą nowobogacką burżuazję - odpowiedziałem podobnym tonem.

- Dosyć! - dziewczyny krzyknęły równocześnie.

- Nat, przecież przyjechałeś mnie tu wspierać! - Claudia zwróciła się do mnie z wyraźnym wyrzutem.

- Kas, obiecałeś, że będziesz miły - powiedziała do męża blondynka.

- Już dobrze. To taka nasza mała tradycja. Mały sparing słowny na początek. Co nie, Nat? - czerwonowłosy szturchnął moje ramię. Trochę zbyt mocno, żeby uznać to za żart, ale przemilczałem to w imię świętego spokoju.

- Tak. Tradycja - wymamrotałem, spoglądając zawzięcie na rywala.

- Dobrze, możemy przejść do wywiadu? - Claudia zapytała z nadzieją w głosie, na co Bree jej przytaknęła.

- Tak, tak. Przygotowałam miejsce w salonie. Jest tam najlepsze światło. Chodźmy - Bree zaprosiła ją gestem dłoni do wnętrza domu. Ale chwilę potem zatrzymała się i spojrzała na nas wymownie. - Zajmiecie się dziećmi, prawda?

- Tak - odpowiedzieliśmy posłusznie.

- Świetnie! - posłała nam ostatni uśmiech, po czym ruszyła we wcześniej wskazanym kierunku.

Razem z Veilmontem siedzieliśmy na dywanie, w bezpiecznej odległości od siebie. Mieliśmy oko na swoje pociechy, równocześnie podsłuchując co nieco, o czym rozmawiają kobiety.

 Obserwowałem to dziwne zjawisko, jakim był szczęśliwy Kastiel Veilmont. Przy swojej córce był innym człowiekiem. Cały czas uśmiechał się, szczerze, bez kpiny. Nie bał się brać udziału w jej zabawach, nawet wtedy, gdy próbowała wejść mu na głowę. Dosłownie. Gdy zaczęła raczkować po pokoju, on robił to razem z nią i zasuwał na czworakach, zachęcając córkę do dalszych wygłupów.

Kątem oka spojrzałem na swojego syna, który spokojnie bawił się kolorowymi klockami. Zaczęły się rodzić we mnie refleksje, czy być może powinienem też być równie ekspresyjny i żywiołowy jak Kastiel. Jednak Elliot nie wydawał się być smutny czy odizolowany. Właściwie było odwrotnie. Całkowicie skupił się na swojej zabawie.

- Hej, Eli - zwróciłem jego uwagę. Jego zielone tęczówki, ufnie spojrzały w moje. - Zbudujesz wieżę z tatusiem? - włączyłem się do zabawy.

Gdy nasza wieża była gotowa, tak jak w każdej opowieści, musiała nadejść potwór Godzilla, która wszystko obróci w pył. W tym przypadku było to małe Veilmonciątko, które nie mogło się oprzeć, widząc naszą budowlę. Przypełzała do nas i jednym ruchem rączki zburzyła nasze dzieło. Elliot widząc to, przestraszył się i rozpłakał.

- Brawo Lottie! Doprowadziłaś Carello do łez. Jesteś jak tatuś - wydarł się Kastiel, przepełniony dumą. Porwał ją w górę i wesoło podrzucił. Mały szatan śmiał się razem z ojcem.

- Zamknij się! Nie widzisz, że go przestraszyła? - przytuliłem synka, próbując go pocieszyć.

Nagle pojawiła się Claudia, zaniepokojona tym, co się działo.

- Co się tutaj dzieje? Dlaczego Elliot płacze? - wzięła naszego synka w ramiona - Spokojnie, skarbie. Wszystko będzie dobrze - uspokajała go, delikatnie głaszcząc go po plecach. Elliot stopniowo przestawał płakać, a jego wzrok zaczynał tracić cechy przerażenia.

W międzyczasie Lottie wydawała się być zafascynowana całą sytuacją i próbowała uchwycić rękami kawałki zniszczonej wieży. Jej mały uśmiech był zarazem niewinny i triumfalny. Mała sadystka. To cecha typowa dla Veilmontów.

- To nic, kochanie - położyłem dłoń na ramieniu swojej kobiety. - Kastiel nie potrafi okiełznać swojej córki i pozwala jej na wszystko - wytłumaczyłem, przy okazji posyłając Kastielowi spojrzenie przepełnione pogardą.

- Nie moja wina, że twoja przerośnięta sperma, nie potrafi się bawić - wzruszył ramionami.

- Co ty powiedziałeś? - nie zauważył, że Bree stała za jego plecami.

Odwrócił się na pięcie z wyraźnym strachem w oczach. I miał ku temu powód. Bree wygląda naprawdę przerażająco, gdy się zdenerwuje.

- Co? Ja? Nic - udawał niewzruszonego, kiedy jego żona posyłała piorunujące spojrzenie w jego kierunku.

- Bree, bardzo mi przykro, ale chyba nie damy rady przeprowadzić wywiadu. Nie w tych warunkach - Claudia kołysała Elliota na swoim biodrze. Mojej uwadze nie mógł grymas rozczarowania na jej pięknej twarzy. Nienawidziłem patrzeć na jej smutek. Obiecałem sobie, że zrobię wszystko, aby była szczęśliwa. Musiałem coś zrobić. - Być może kiedy indziej ...

- Nie - wtrąciłem się, przez co wszyscy spojrzeli na mnie z konsternacją. - Zrobicie ten wywiad. A ja i Kastiel zabierzemy dzieci na spacer. Wtedy będziecie mogły spokojnie porozmawiać - rzuciłem odważnie.

- Co? - blondynka uniosła brew ze zdziwienia.

- Co?! - Kastiel uniósł ją jeszcze wyżej.

- Dokładnie to, co słyszałeś. Ubieraj siebie i Charlotte. Wychodzimy, żeby dziewczyny miały chwilę spokoju - starałem się nadać mojemu głosowi pewność siebie. Nie wiedziałem, czy mi to wyszło.

- Naprawdę? Moglibyście to zrobić? - Claudia spojrzała na mnie i Kastiela z nadzieją.

- Oczywiście, że tak, kochanie. Włożyłaś w to dużo pracy, żeby przygotować się do tego wywiadu. Nie chcemy, żeby cały wysiłek poszedł na marne - podszedłem do kobiety, żeby złożyć na jej policzku, czuły pocałunek. Słodko się uśmiechnęła, kiedy moje usta, dotknęły jej skóry. Przy okazji przejąłem też Elliota, który całkowicie się uspokoił. - Pójdziesz z tatusiem na spacer, Eli? - zwróciłem się do syna.

Mój mały chłopczyk zagaworzył coś po swojemu, co wziąłem za pozytywną odpowiedź.

- To świetny pomysł, Nat! Jest taka piękna pogoda na zewnątrz. Żal z niej nie skorzystać - poparła mnie Bree, za co podziękowałem jej subtelnym skinieniem głowy.

- A ty, Kas? Dołączysz do nas z Lottie? - zwróciłem się do rywala.

Przez chwilę się wahał, patrząc to na mnie, to na swoją żonę. Mógł odmówić mi, ale nie swojej ukochanej. Został postawiony przed faktem dokonanym.

- Ehhh, no dobra - zgodził się niechętnie.

Przygotowaliśmy dzieci do spaceru. Wyciągnąłem cały sprzęt z bagażnika samochodu i sprawnie rozłożyłem wózek. Kas już stał obok w pełnej gotowości, za wszelką cenę unikając mojego wzroku. W pełni skupił się na swojej córce, cały czas z nią rozmawiając. Zawsze uważałem, że jest prymitywny, ale teraz widząc jak gaworzy do półrocznego dziecka, tylko potwierdziłem tą teorię.

- Gotowi? - zapytałem, starając się zachować spokojny ton.

- Mhm - oburknął tylko i ruszył jako pierwszy, pchając wózek.

- Ładny wózek. W twoim stylu - starałem się zagaić rozmowę i zwróciłem uwagę na dekoracyjne złote skrzydła po bokach, które wyglądały bardzo designersko. I oczywiście drogo.

- Dzięki - odparł, jednym słowem, zerkając na wózek Elliota. - Twój wygląda, jakby przetrwał już pięć pokoleń.

Zacząłem się uśmiechać, widząc, że nasza wymiana słów nabiera pewnego rodzaju lekkości.

- Przynajmniej jest trwały i niezawodny. Ma jeździć. Nie wyglądać - odpowiedziałem, unosząc brew z humorem.

- Skoro tak tłumaczysz biedę ...

Kontynuowaliśmy wędrówkę, oddalając się od granic ich rezydencji i kierując się w stronę pobliskiego parku. Nie umknęło mi, że wszelkie przechodzące obok nas kobiety nie tylko serdecznie uśmiechały się do naszych dzieci, ale także z radością na twarzach zwracały swe spojrzenia w naszą stronę.

- Nie rozumiem. Mamy coś na twarzach? - przezornie przejechałem dłonią po podbródku.

- Stary, one mają na nas chcicę - parsknął pod nosem. - Jesteśmy teraz samotnymi ojcami. To wystarczy, żeby wzbudzić litość. No i zmoczyć damskie majtki.

- Jesteś obrzydliwy - westchnąłem i przewróciłem oczami. - Bree wie o twoich teoriach? - zapytałem zaczepnie.

Nagle atmosfera się zmieniała. Zmieszał się nieco. Pogrążył się w myślach. I doskonale wiedziałem, że nie chodziło jedynie o wizję jego wkurzonej żony. Za tymi oczami, które zazwyczaj emanowały pewnością siebie, teraz ukazał się prawdziwy smutek. Coś ewidentnie go dręczyło.

- Brianna nie wie wielu rzeczy - odparł po chwili przygaszonym głosem. - Na przykład tego, jak frustrujący może być brak bliskości w małżeństwie.

- Oho. Kłopoty w raju? - spojrzałem na niego, próbując odszyfrować, co stoi za tą naburmuszoną miną.

- Tak jakby, ale ... zapomnij o tym. Nieważne. Tak tylko, jakoś mi się powiedziało - uciął temat i odwrócił wzrok, gdzieś w dal, unikając mnie.

- Nie. Powiedz, o co chodzi. Może będę potrafił pomóc - nigdy nie zapominałem o tym, że jestem jego dłużnikiem. Jakkolwiek by to nie brzmiało, w pewnym sensie uratował mi życie. Być może będę w stanie się odwdzięczyć i spłacić część długo.

Kastiel spojrzał na mnie, jego wyraz twarzy mówił o pewnym wahaniu, czy podzielić się tym, co go gryzło. W końcu wziął głęboki oddech i przełamał się.

- Powiedz ... Czy po tym jak urodził się Elliot, ty i Claudia ... No wiesz ... - niemożliwe. Czy Kastiel Veilmont się zawstydził? Jego czerwone policzki właśnie na to wskazują.

- Uprawialiśmy seks? - odgadłem, żeby skrócić jego katusze. Równocześnie próbowałem stłamsić mały uśmieszek jaki rysował się na moich ustach.

- Tak - odpowiedział niemal ze wdzięcznością.

- Sam wiesz jak to wygląda. Przez pierwsze miesiące nie ma o tym mowy. Ale, gdy Elliot skończył trzy miesiące ... Cóż ... Tak, zrobiliśmy to. I od tamtej pory regularnie ... To robimy - dodałem nieco zmieszany.

Czy ja naprawdę rozmawiam z Kastielem o swoim życiu intymnym?

- Kurwa ... Co jest ze mną nie tak, że Bree tak mnie unika? - westchnął z poirytowaniem.

- Naprawdę chcesz wiedzieć? To będzie naprawdę długa lista i może nie wystarczyć nam dnia- zaśmiałam się lecz widząc jego przygnębienie, zrobiło mi się go żal. - Co się dzieje? - zapytałem już spokojnie.

- Sam chciałbym wiedzieć. Odkąd urodziła się Lottie, Bree nie pozwala w ogóle się dotknąć. I mimo, że mentalnie jeszcze nigdy nie byliśmy tak połączeni, to fizycznie nasza bliskość nie istnieje.

- Wiesz, poród to ciężka sprawa. Może potrzebuje czasu na przepracowanie tego - delikatnie zasugerowałem.

- Doskonale wiem przez co przeszła i rozumiem, że potrzebowała czasu i przestrzeni, ale minęło pół roku. Za każdym razem, gdy próbuję coś zainicjować, ucieka przede mną. Zamyka się w łazience na klucz. Nigdy wcześniej tego nie robiła. Czasem wręcz zachowuje się, jakby się mnie bała. I cholernie mnie to boli. Jestem jej mężem, a gdy Lottie zasypia i zostajemy sami, ona traktuje mnie jak co najwyżej współlokatora. Ostatnio użyła na mnie zagrywki "boli mnie głowa"! Rozumiesz to?! - uniósł się i odparł z urazą.

Kiwnąłem głową w kierunku wolnej ławki, która stała pod gęsta wierzbą. Zrozumiał aluzję i obydwoje usiedliśmy w jej cieniu. Ustawiliśmy wózki tak, aby mieć oko na dzieci. Lottie już dawno spała, a Elliot był już na granicy snu.

- Próbowałeś o tym z nią pogadać?

- Oczywiście, że próbowałem. Ale zbywa mnie za każdym razem, po czym obraca się tyłkiem do mnie i zasypia. Lub udaje, że śpi - westchnął i założył dłonie za głowę.

- Hmm ... Nie jestem ekspertem kobiecej logiki, ale wygląda mi to, że Bree mierzy się z jakimś problemami natury psychicznej. Może ma traumę?

- Kurwa, nie wiem. Może już mnie nie chce - głos mu zadrżał, ale nadal walczył sam ze sobą, aby nie zdradzić mi zbyt wielu emocji. - Nie zrozum mnie źle. Bree jest cudowną mamą. Kocha Charlotte ponad wszystko i poświęca jej każdą wolną minutę. Ale czasem tęsknię za swoją żoną. Potrzebuję jej. I dziwnie się czuję, kiedy dziura od odkurzacza zaczyna wyglądać zachęcająco.

Przyłożyłem dłoń do ust i starałem się powstrzymać dławiący śmiech, ale z marnym skutkiem. Już po chwili śmiałem się tak, że aż rozbolał mnie brzuch.

- Śmiejesz się ze mnie? To ja otwieram się przed tobą, a ty masz czelność śmiać się z moich uczuć? Ty gnoju bez serca - rzekł dramatycznie, ale doskonale widziałem, że jego kącik ust uniósł się w delikatnym uśmiechu.

- Wybacz bracie, ale wyobraziłem sobie ten odkurzacz i ... - zaniosłem się kolejną salwą śmiechu. - Chyba zostanie ze mną do końca życia.

- A weź spierdalaj - zaśmiał się pod nosem. - Dobra, dosyć o mnie. Co u ciebie? Kiedy się żenisz?

- Co? Skąd takie pytanie? - natychmiast spoważniałem.

- No jakby macie dzieciaka, jesteście razem ...

Niespodziewane pytanie sprawiło, że zaniemówiłem na chwilę. Spojrzałem na niego zaskoczony, a moje myśli zaczęły krążyć szybciej, próbując znaleźć właściwe słowa.

- Ehm... tak, tak, myślę o tym - wydobyło się z moich ust, a moje policzki lekko zaczerwieniły się.

- I co wymyśliła ta piękna, blond główka? - zapytał zaczepnie.

- No wiesz ... To nie takie proste.

- Kupujesz pierścionek, klękasz na jedno kolano, pytasz, cieszysz się, że się zgodziła, a potem pieprzysz swoją przyszłą małżonkę do bladego świtu. To nic skomplikowanego - zbagatelizował wszystkie moje obawy w swoim starym, dobrym, sarkastycznym stylu.

- A masz jakiś plan awaryjny na sytuację, w której kobieta, którą kochasz powie "nie"?

Kastiel spojrzał na mnie z zainteresowaniem, widocznie ciekaw, co mam do powiedzenia. Wziąłem głęboki wdech i kontynuowałem.

- Boję się, Kastiel. Boję się, że... że mogę zostać odrzucony. Co jeśli ona tego nie chce? Jeśli woli rozwijać karierę? Cały nasz związek to pokrętna lawina przypadków i zbiegów okoliczności. Tak, kocham ją. Ale czy ona odwzajemnia to na tyle, żeby chcieć zostać moją żoną? - przyznałem nieśmiało, myśląc o moich uczuciach do Claudi.

Jego spojrzenie stało się bardziej serdeczne, pełne zrozumienia. Chwilę milczał, zastanawiając się nad tym, co powiedziałem.

- Wiem, o czym mówisz - rzekł wreszcie spokojnie. - Też bałem się tego, kiedy zamierzałem oświadczyć się Briannie. Ale czasami warto podjąć ryzyko, wiesz? Możesz być mile zaskoczony wynikiem - jakby mimowolnie skierował swoje spojrzenie najpierw na obrączkę na jego palcu, a następnie na swoją córeczkę.

Uśmiechnąłem się do niego, czując, że ta rozmowa była dla nas obu ważna.

- Dzięki, Kastiel. To wiele dla mnie znaczy - powiedziałem szczerze, czując się bardziej pewnie.

Kastiel kiwnął głową, a nasze spojrzenia zetknęły się w wyrazie porozumienia. Wiedziałem, że nawet w naszych różnicach, mogłem liczyć na jego wsparcie, tak jak on mógł liczyć na moje.

- Ale słodkie bobasy! - pisnął jakiś damski głos.

Naszą rozmowę przerwała młoda kobieta, która pochyliła się nad wózkami naszych dzieci, przy okazji prezentując nam swoje potężne ... walory. Razem z Kastielem automatycznie odwróciliśmy wzrok. Ja udawałem, że podziwiam koronę drzew, a Kastiel spojrzał gdzieś w bok, studiując ruchy łabędzi na pobliskim stawie.

- No, no ... Tatusiowie to też niezłe słodziaki. Jesteście tutaj sami? - zamrugała kokietersko rzęsami.

- Spieprzaj stąd - odburknął czerwonowłosy, mrużąc oczy ze złości - Jestem żonaty. A on? - wskazał na mnie kiwnięciem głowy - Prawie zaręczony. Nie masz tu czego szukać. I odsuń się od dzieci. Jeszcze coś przez ciebie złapią.

Kobieta spojrzała na niego zszokowana, a pod wpływem wrażenia, jej usta, otwarły się, tworząc komicznie wyglądająca minę.

- Ty chamie! - odwróciła się na pięcie i odeszła dramatycznym krokiem, odrzucając teatralnie włosy.

Przez chwilę obserwowaliśmy jak jej duże pośladki kołyszą się naprzemiennie, kiedy pośpiesznie maszerowała parkową alejką. Wybuchneliśmy śmiechem w tym samym momencie.

- Czyli jednak twoja teoria się potwierdziła - skomentowałem, ocierając kąciki oczu.


POV Kastiel

Nastał wieczór, a wraz z nim chwila, w której przygotowywaliśmy Lottie do snu. Ja zająłem się kąpielą, a następnie przekazałem małą Bree, żeby mogła ją nakarmić. Przechodziłem pod drzwiami naszej sypialni, kiedy usłyszałem delikatne nucenie płynące z pomieszczenia. Zachwycony tą melodią, zatrzymałem się, wsłuchując się w słowa.

Zajrzałem do środka, pragnąc po raz tysięczny podziwiać tę samą scenę, która mnie wciąż zachwycała, bez względu na to, jak wiele razy ją widziałem. Bree wyśpiewała ostatnie wersy kołysanki, złożyła pocałunek na czole naszej córeczki i powoli przełożyła ją do kołyski obok naszego łóżka. Podszedłem do niej, żeby spojrzeć na śpiąca Lottie. Bree uśmiechnęła się do mnie ze zrozumieniem i chwyciła moją dłoń. Przyciągnąłem ją do swojego boku i objąłem ją w talii. Nie wzdrygnęła się. To już jakiś sukces.

- Jesteśmy w tym naprawdę dobrzy, co? - powiedziałem cicho, z dumą spoglądając na naszą córkę.

- Co masz na myśli? - zapytała z zainteresowaniem.

- Robienie dzieci. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Spójrz tylko na nią - przebiegłem wzrokiem poprzez jej kruczoczarne włoski, przez jej idealnie prosty nosek oraz pyzowate policzki. - Jest przepiękna.

- Mówisz tak, bo jest podobna do ciebie - westchnęła cicho, wywołując w nas ciepły śmiech. - Ale to prawda. Jest najlepszym, co nas w życiu spotkało.

Bree była w dobrym humorze, a ja zdawałem sobie sprawę, że może to być odpowiedni moment, aby poruszyć pewną kwestię.

- Tak, bycie rodzicami jest niesamowite - starałem się w naturalny sposób pociągnąć ten temat. - Ale zauważyłaś, że Lottie ostatnio pochłania całą naszą uwagę?

- Cóż ... Tak. Jest jeszcze mała. Potrzebuje nas. To normalne - zgodziła się.

- Masz całkowitą rację, ale ostatnio jakoś brakuje nam chwil tylko dla siebie, żeby cieszyć się naszym związkiem - szepnąłem. - Może moglibyśmy zorganizować wieczór tylko dla nas, tak jak kiedyś? Jakaś randka, kolacja, kino? Co ty na to?

Brianna wyraźnie się zmieszała. Od razu mogłem się domyślić, że mój pomysł nie przypadł jej do gustu.

- Kastiel, to słodka myśl, ale jak mamy zostawić Lottie samą? 

- Nie zostawimy jej samej, moi rodzice chętnie się nią zajmą, przecież wiesz - odpowiedziałem. - To tylko na chwilę, a my zasługujemy na odrobinę czasu dla siebie. Chociaż jeden wieczór bez zmieniania pieluch i wycierania wymiotów.

Jej spojrzenie nadal było pełne wahań, a ja zacząłem dostrzegać jej opór w postaci zagryzionej wargi i dłoni zaciśniętej w pięść.

- Nie możemy. Jest jeszcze za mała, żeby z kimś ją zostawić. Nikt nie zajmie się nią lepiej, niż my - powiedziała stanowczo.

Zacząłem odczuwać frustracje, starając się zrozumieć jej punkt widzenia i jednocześnie wyrazić swoje uczucia.

- Rozumiem, że Lottie to nasz priorytet, ale nie możemy zapominać o sobie nawzajem. To ważne, żebyśmy jako małżeństwo również mieli czas dla siebie.

Odwróciła się do mnie, a jej spojrzenie pełne było zaniepokojenia.

- Nie rozumiesz, Kastiel. Nie mogę zostawić jej samej. To moje dziecko.

- A moje niby nie? - odburknąłem, czując narastającą irytację, a słowa, które zaledwie zarysowałem w myślach, nagle wydobyły się z moich ust. - Rozumiem, że macierzyństwo jest dla ciebie ważne i absolutnie nie kwestionuje tego, ale czasami mam wrażenie, że to wyrwało ci cały rozsądek i wyprało mózg.

Brianna spojrzała na mnie zdumiona, a powietrze w pokoju zrobiło się nagle napięte. Jej oczy zalśniły gniewem.

- Co ty powiedziałeś? - jej głos zabrzmiał wyjątkowo surowo.

- Nic, zapomnij o tym - próbowałem złagodzić sytuację, ale już było za późno.

- Nie, Kastiel. Powiedz to jeszcze raz. Chcę się upewnić, że to naprawdę usłyszałam.

Zamknąłem na chwilę oczy, starając się zebrać myśli. To, co powiedziałem, było zbyt ostre i niewłaściwe. Ale słowa zostały rzucone i nie mogłem ich cofnąć.

- Próbowałem powiedzieć, że nadal jesteśmy małżeństwem, nie tylko rodzicami. Nie widzisz, że to ważne?

- Oczywiście, że widzę! - blondynka podniosła głos, a jej wzrok zderzył się z moim. - Ale jeśli myślisz, że to jest takie proste, to się grubo mylisz! Co jeśli Lottie się zakrztusi podczas naszej nieobecności? Złapie gorączkę? Rozchoruje się? Muszę być przy niej.

- Dramatyzujesz. Nie chodzi mi o tygodniowe wakacje, a o jeden cholerny wieczór - westchnąłem, zmęczony tym, że była głucha na wszystkie argumenty.

Lottie musiała wyczuć, że coś złego wisi w powietrzu, bo obudziła się z płaczem. Bree w ciągu sekundy już podnosiła ją z kołyski i otuliła ramionami.

- To by było na tyle - fuknęła na mnie, pełna frustracji i złości. - Dziękuję za wyjątkowo udaną rozmowę. Ja i mój wyprany mózg zostawimy cię samego. Dobranoc, Kastiel.

- Bree, zaczekaj! - krzyknąłem, próbując złagodzić atmosferę, ale widziałem, że jej nerwy są na skraju. Zobaczyłem, jak opuszcza pokój, trzymając Lottie blisko siebie, a drzwi z trzaskiem się zamknęły.

Usiadłem z ciężkim westchnieniem na brzegu łóżka, próbując zrozumieć, co poszło nie tak. Jak to się stało, że propozycja randki przerodziła się w gorzką kłótnię o rodzicielstwo? Stanąłem wobec faktu, że moje słowa były niewłaściwe i bolesne. A jej reakcja zbyt przesadzona, ale niezbadane są odmęty kobiecego, pokręconego umysłu.

Po kilkunastu minutach, które wydawały się wiecznością, podniosłem się z łóżka. Wiedziałem, że muszę to naprawić. Wiedziałem również, gdzie jej szukać. Światło, które emanowało z pokoju naszej córki, wskazało mi drogę. Delikatnie się zbliżyłem i uniosłem klamkę, otwierając drzwi z ostrożnością.

W pokoju Lottie, Brianna siedziała na pluszowym, kremowym fotelu i trzymała małą w ramionach, przytulając się do niej. Jej spojrzenie było zmieszane z bólem i złością. Stałem tam, niepewny, co powinienem zrobić, ale wiedziałem, że muszę podjąć próbę naprawienia tego, co zepsułem. Poczułem się tysiąc razy gorzej, gdy usłyszałem jak moja żona pociąga nosem, starając się stłumić swój płacz.

- Bree, przepraszam - odezwałem się cicho, obserwując ją uważnie. - To, co powiedziałem, było całkowicie niewłaściwe, chamskie i okrutne. Nie powinienem był tak mówić. Przepraszam za to.

- Nie chodzi tylko o to, co powiedziałeś, Kastiel. Chodzi o to, że wydaje się, że nie rozumiesz, jak bardzo się boję, że coś złego może się stać Lottie - odezwała się z głosem pełnym bólu. - Kompletnie zignorowałeś moje obawy i lęki. To o wiele głębsze niż tylko sprzeczka o wieczór we dwoje.

Jak na moje oko, przesadzała i reagowała zbyt emocjonalnie. Ale nie skomentowałem tego. W innym wypadku, prawdopodobnie skończyło by się to liściem na mojej twarzy.

Podszedłem ostrożnie, starając się nie wywołać większego zamieszania. Przykucnąłem tuż przy jej nogach. Lottie zwróciła się w moją stronę i beztrosko się uśmiechnęła. Chyba pomyślała, że to czas na żarty. Gdyby tylko wiedziała, że świat dorosłych jest bardziej skomplikowany.

- Rozumiem, Bree. To, że się boisz, ma absolutnie swoje uzasadnienie - mówiłem cicho. - Nie zamierzam tego ignorować. Powinienem był bardziej wrażliwie zareagować na to, co mówiłaś. Nie chciałem, żeby to zakończyło się kłótnią.

Brianna opuściła wzrok i pociągnęła nosem, nadal starając się opanować swoje emocje. Jej ramiona mocniej oplotły małą Lottie i wyraźnie było widać, że nadal bije się z myślami.

- Uważasz, że jestem złą żoną? - jej głos zabrzmiał cicho, pełen lęku. Jej spojrzenie utkwiło na twarzy naszej córki, a wyraz jej oczu był pełen niepokoju.

- Co? Nigdy tego nie powiedziałem. Skąd ten pomysł?

- No no wiem. Może to ta wzmianka o moim "wypranym mózgu" - odparła urażona.

- A ty dalej o tym? - westchnąłem z rezygnacją. - Bree, powiedziałem to w afekcie, żałuję tego. Nie miałem prawa tak mówić. To nie jest prawda i wiesz o tym. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że tęsknię za tobą. Tęsknię za swoją żoną. Stąd ta propozycja randki. Ale jeśli to wywołuje w tobie taką panikę, to zapomnijmy o tym. Może kiedyś, innym razem ... - wymamrotałem bez przekonania.

Miałem wrażenie, że ta rozmowa prowadzi do nikąd. Nadal była obrażona, a ja ledwo poskramiałem złość. Nie chciałem wybuchnąć po raz drugi. Nie przy Lottie. Wstałem i bezszelestnie opuściłem pokój. A przynajmniej próbowałem, bo powstrzymał mnie cichy głos żony.

- Kastiel! Ja ... też przepraszam. Poniosło mnie.

Zatrzymałem się w drzwiach, ale nie odwróciłem się do niej.

- Po prostu martwię się o Lottie i to przyćmiewa wszystko inne - wytłumaczyła.

Jej słowa były szczere i wyczuwałem w nich iskierkę nadziei na pojednanie. Po chwili wahania, powoli obróciłem się w jej stronę. Jej oczy były spuchnięte od płaczu, a wyraz twarzy wyrażał zarówno zmęczenie, jak i skruchę.

- Dobrze, Bree - odpowiedziałem cicho, starając się nie wzbudzać większych emocji. - Rozumiem twoje obawy. Powinienem był bardziej uważnie wysłuchać tego, co masz do powiedzenia. Nie chciałem wywołać takiego zamieszania. Porozmawiamy o tym kiedy indziej, kiedy będziesz gotowa. Dziś nie musimy tego rozstrzygać.

Przeszedłem powoli w jej kierunku i pochyliłem się, by pocałować ją delikatnie na czubku głowy, jako gest pojednania. Następnie spojrzałem na naszą córkę, która wciąż spokojnie leżała w jej ramionach i mrużyła oczy, walcząc ze snem.

- Przepraszam, że tak się zachowuję - westchnęła, a jej głos brzmiał pełen zawstydzenia. - To wszystko jest nowe dla mnie, Kastiel. Czasami czuję, że nie wiem, co robię. Jestem przerażona, że mój jeden błąd skrzywdzi naszą córkę.

- Myślę, że teraz najlepszym, co możemy zrobić, to dać sobie trochę czasu - powiedziałem, wywieszając ostateczną białą flagę. Nigdy nie lubiłem się z nią kłócić. - Wiem, że jesteś wspaniałą matką, Bree. Chciałem tylko, żebyśmy oboje mogli znaleźć równowagę między byciem rodzicami a byciem małżeństwem.

- Tak, masz rację - przytaknęła. - Przemyślę twój pomysł. Randka nam nie zaszkodzi.

- Wydaję mi się, że Lottie zasypia, a my powinniśmy zrobić to samo. Wracamy do sypialni? - zaproponowałem, wyciągając do niej dłoń.

- Chciałabym jeszcze trochę tutaj zostać, jeśli nie masz nic przeciwko.

Miałem. Ale przełknąłem to z udawanym spokojem.

- Jasne, zostawiam was na chwilę same. Daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebować  - odpowiedziałem, uśmiechając się delikatnie.

Brianna skinęła głową, a ja wyszedłem z pokoju. Zamknąłem za sobą drzwi i odetchnąłem głęboko, próbując złagodzić napięcie, jakie kotłowało się teraz w mojej głowie. Skierowałem się w kierunku piwnicy, gdzie urządziłem swoją męską oazę. Studio nagraniowe, pokój muzyczny, stół bilardowy, piłkarzyki i konsola - to wszystko miało pomóc mi oderwać się od niepokojących myśli. Usiadłem na skórzanej kanapie i sięgnąłem po ukochaną gitarę. Muzyka zawsze była moim schronieniem przed rzeczywistością, jednak nawet teraz nie byłem w stanie całkowicie się w niej zanurzyć.

Nie mogłem oprzeć się przeczuciu, że coś było nie tak. Czy nadal była zła? Czy moje przeprosiny wystarczyły? Dlaczego przeraża ją wizja zwykłej randki? Miałem dziwne wrażenie, że to coś o wiele głębszego.

Moje myśli krążyły wokół tych pytań, a ja nie byłem pewien, czy powinienem do niej wrócić i zapytać o to otwarcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro