66. Rodzinna tradycja
6 maja 2023 roku
- Kassi! Synku! - po całym szpitalnym korytarzu rozniósł się irytujący głos mojej matki oraz stukot jej obcasów. Biegła w moim kierunku i gdybym jej nie złapał, jestem pewien, że skręciałaby sobie kark. - Gratulacje! Jestem taka szczęśliwa! Nie mogę uwierzyć, że mój mały synuś, sam jest teraz tatą! Widziałam wszystkie zdjęcia! Jest przepiękna! - wrzeszczała do mojego ucha, równocześnie łamiąc mój kręgosłup w silnym uścisku.
Zza jej ramienia obserwowałem, również jak spokojnym krokiem podąża w naszą stronę mój ojciec. Niósł pęk różowo-białych balonów oraz pokaźny bukiet kwiatów. Można by pomyśleć, że nie jest podekscytowany, gdyby nie jeden szczegół. Ogromny uśmiech na jego twarzy, który nie był codziennością.
- Gdzie ona jest?! Już nie mogę się doczekać, żeby wyściskać wnuczkę! - kobieta nie zamierzała tłumić swoich emocji.
- Hola, hola! Uspokój się. Chyba musimy ustalić sobie kilka zasad - chwyciłem ją za ramiona, aby utrzymać bezpieczny dystans. - Po pierwsze nie wydzieraj się tak przy Charlotte. Przestraszysz ją. Po drugie nie ma mowy o żadnym wyściskiwaniu. Jest na to zbyt mała - powiedziałem stanowczo. - Poza tym Filip i Lucia są już w środku, więc nie narób mi wstydu.
- Dobrze, dobrze! Będę ostrożna - wyminęła mnie jednym sprawnym ruchem i już wchodziła do sali. Pisnęła z euforią zaraz po otworzeniu drzwi.
- Wybacz jej. Jest podekscytowana - podszedł do mnie ojciec. - Odkąd wysłaliście zdjęcia Lottie nie potrafi mówić o niczym innym.
- Tak ... zdążyłem zauważyć - prychnąłem, gdy usłyszałem słowa zachwytu wydobywające się z wnętrza pomieszczenia. Nie mogłem jej winić. Lottie działała tak na wszystkich.
- Gratulacje, synu. Masz teraz własną rodzinę - dodał, patrząc na mnie z uśmiechem. Lecz za szarymi oczami kryło się coś jeszcze. Duma? - Może wejdziemy do środka? Przyznam, że sam nie potrafiłem dzisiaj zasnąć z ekscytacji przed spotkaniem z wnuczką.
- Ach tak? - moje usta wykrzywiły się w kpiącym grymasie. - Pewnie, dziadku. Może załapiesz się na zmianę pieluchy.
- Zostawię to tobie - zaczepnie poklepał moje ramię. - Minęły dwadzieścia cztery lata odkąd musiałem to robić ostatnim razem i przyznam, że nie tęsknię za tym - zaniósł się śmiechem.
Weszliśmy do środka, gdzie trwała już żywa dyskusja między moim teściem, a matką. Usiadłem obok Bree, wcześniej składając na jej ustach krótki pocałunek.
- Filipie, proszę cię. Charlotte jest wykapanym Kastielem. Wygląda identycznie jak on, gdy się urodził!
- Z całym szacunkiem Valerio, ale nie zgadzam się. Spójrz na jej policzki. Są typowe dla Lorrenów. Widzę w niej mojego dziadka ze strony ojca.
- Filpie, nie porównuj naszej pięknej wnuczki do tego starego zgreda! - rzuciła z niesmakiem teściowa, kołysząc wnuczkę w ramionach.
- Tato, przykro mi, ale musisz przyjąć tą klęskę. Lottie to wykapany Veilmont - Bree westchnęła, zmęczona tą dyskusją.
- Ale z twoimi policzkami! - Filip nie mógł pominąć tej uwagi, czym wszystkich rozbawił.
- Po prostu zgódźmy się, że to najpiękniejsza dziewczynka na świecie. Podobna do obojga rodziców - przemówił głos rozsądku i o dziwo należał do mojego ojca, który jak zahipnotyzowany wpatrywał się w wnuczkę. Zrobiło się jeszcze dziwniej, gdy zauważyłem, że jest na granicy płaczu.
- Dokładnie! Zgadzam się z Louisem. Nie ma sensu tego rozpatrywać. Lottie ma pięknych rodziców i odziedziczyła ich najlepsze cechy - rudowłosa kobieta z szerokim uśmiechem wpatrywała się w noworodka. - Nasza śliczna Szarlotka.
- Lucio, nie wytrzymam już dłużej! Daj mi ja potrzymać - moja matka wkroczyła do akcji ze swoimi typowym impetem.
- Tylko trzymaj jej główkę! I uważają, żeby plecki ... - wtrąciłem z paniką.
- Przecież wiem, Kassi. Sama byłam matką takiego bobasa, wcale nie tam dawno temu. Minęło zaledwie dwadzieścia sześć lat. Jeszcze wszystko pamiętam - uśmiechnęła się do mnie ciepło, przywołując te wspomnienia. Następnie przejęła moją córkę od teściowej i ujęła delikatnie jej główkę z zadziwiającą wprawą.
Zacząłem się zastanawiać, czy czuła się wtedy podobnie, kiedy spędzała pierwsze chwile ze swoim długo wyczekiwanym dzieckiem. Ta mieszanka euforii, odurzającego szczęścia, ale też domieszka strachu i niepewności. Może teraz rozumie mnie lepiej niż mi się wydaję?
- Witaj, mała Charlotte! Jestem twoją babcią i naprawdę mocno cię kocham. A tam stoi twój dziadek Louis, zobacz - kontynuowała, delikatnie obejmując Lottie w swoich ramionach.
Widok mojej matki trzymającej moją córeczkę wzbudził we mnie skomplikowane emocje. Być może dlatego, że przywołał wspomnienia z mojego dzieciństwa, kiedy często byłem pozostawiany sam sobie. Praktycznie wychowałem się samodzielnie, starając się radzić sobie z życiem nastolatka na własną rękę.
Jednak teraz, obserwując swoją matkę, jak z czułością obejmuje Lottie, zrozumiałem, że coś się we mnie zmienia. Widziałem, jak Valeria patrzy na wnuczkę z takim samym uczuciem, jakie teraz sam żywiłem do Lottie. Jeszcze raz spojrzałem na twarz matki. Jej oczy lśniły radością, a usta ułożyły się w szczery uśmiech. Mój ojciec stanął obok, patrząc na małą Lottie z dumą w oczach.
- Daliście nam cudowną wnuczkę! - Valeria zwróciła się do mnie i Bree, głaszcząc delikatnie małą po policzku. - Będziemy tu dla was, kiedykolwiek będziecie nas potrzebować.
Jej słowa dotarły do mnie głęboko. Spojrzałem na rodziców, dostrzegając ich prawdziwe zaangażowanie i pragnienie bycia częścią naszego życia. Może to właściwy czas, żeby odpuścić przeszłość i otworzyć się na nowy rozdział w relacji z rodzicami? To był moment, w którym pojąłem, że ludzie mogą popełniać błędy, ale również potrafią się zmieniać.
7 maja 2023 roku
- Zachowujesz się jakbyś rozbrajał bombę - zaśmiała się moja żona, obserwując jak zmieniam pieluchę. W ogóle nie zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. Była w wystarczająco bezpiecznej odległości, że nie dochodził do niej ten okropny zapach.
- Jest znacznie gorzej, Bree. To nie bomba, a broń biologiczna masowego rażenia - starałem się nie oddychać przez nos, jednak śmiercionośne opary i tak dostawały się do moich nozdrzy. - Jak to możliwe, że jesteś tak mała i pijesz tylko mleko, a masz taki kaliber? - zwróciłem się z wyrzutem do córki, ale jej słodka buźka, nie pozwalała mi długo się na nią boczyć.
Bree cały czas krzątała się po sali, pakując do torby kolejne rzeczy, czym niesamowicie mnie irytowała. Ile bym nie prosił, żeby odpoczęła, to ona i tak wiedziała lepiej. Zupełnie jakby fakt, że dwa dni temu wypchnęła ze sobie trzy kilogramowego człowieka, nic nie znaczył.
- Mogłabyś w końcu usiąść na tyłku i poczekać? Zaraz sam to spakuję, tylko daj mi moment - walczyłem z zatrzaskami na różowym pajacyku. Córka wcale nie miała zamiaru ułatwić mi tego zadania. Cały czas wymachiwała swoimi małymi rączkami i nóżkami, na znak protestu. Tak jak jej mama, postanowiła dzisiaj grać staruszkowi na nerwach.
- Tak będzie szybciej. Gdy ubierzesz Lottie będziemy mogli wyjść.
Naprawdę spieszyło jej się do domu. Cóż nie dziwię się. Szpitalna rzeczywistość nigdy nie należała do przyjemnych, nawet wtedy kiedy warunki były niezaprzeczalnie dobre.
Nagle Bree zatrzymała się po środku sali i spojrzała na mnie z konsternacją.
- Co się dzieje? - zapytałem.
- Myślisz, że pod szpitalem będzie na nas czekało stado fotoreporterów?
To ostatnie czego chciałem. Wczoraj do mediów przeciekła wiadomość o narodzinach naszej córki i niestety nie została ogłoszona przez nas. Prawdopodobnie wygadał się ktoś z personelu.
- Oby nie - westchnąłem zmartwiony tą wizją.
- Też mam taką nadzieję. Wyglądam okropnie i nie chcę znaleźć się na pierwszych stronach gazet - wymamrotała wrzucając koszulę nocną do walizki. Niepewny ton jej głosu, zaniepokoił mnie. Nie chciałem, aby czuła się źle.
- Co? Chyba żartujesz. Jesteś przepiękna. Macierzyństwo dodało ci uroku. Jesteś teraz niezaprzeczalną hot mamuśką - rzuciłem trochę błazeńsko, ale była to szczera prawda. W moich oczach nigdy nie wyglądała piękniej, a widok jej razem z Lottie rozbrajał moje serce za każdym razem.
Bree zaśmiała się, kręcąc głową.
- Możesz być ustatkowanym mężem i ojcem, ale na zawsze pozostaniesz tym łobuzem, rzucającym chamskimi podrywami, co?
- Właśnie dlatego mnie kochasz, skarbie - wzruszyłem ramionami, jak gdyby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- I nigdy się to nie zmieni - podeszła do mnie, stanęła na palcach i złożyła słodki pocałunek na moim policzku. Oparła się o moje ramię i z czułością spojrzała na Lottie, która była już w pełni ubrana i gotowa do drogi.
- Pora wracać do domu? - zadałem niby proste pytanie, ale było w nim coś przełomowego. Kryła się za nim wizja rozpoczęcia życia jako rodzina. My i nasza córeczka, razem w naszym domu.
- Nie marzę o niczym innym - przytaknęła, delikatnie się uśmiechając, a gdzieś za tymi błyszczącymi, jasnobrązowymi tęczówkami, iskrzyło się wzruszenie. Musiała pomyśleć o tym samym.
Z ulgą odjechaliśmy ze szpitala. Całe szczęście, nie zauważyliśmy żadnych tłumów ani wlepiających w nas obiektywów aparatów. Wygląda na to, że udało nam się uniknąć niechcianego rozgłosu.
Zaparkowałem przed domem i zanim wysiadłem z samochodu, potrzebowałem chwili, żeby zebrać myśli. Wiedziałem, że pewnego dnia wrócimy tutaj z dzieckiem, ale teraz, gdy to naprawdę się dzieje, wszystko wydaje mi się być tylko snem. Czy to możliwe, żebyśmy naprawdę zostali rodzicami? Czy to wszystko nie jest tylko wytworem mojej wyobraźni? Miałam taką nadzieję. W innym wypadku zacząłbym się poważnie martwić o swój stan psychiczny.
Spojrzałem przez ramię, aby upewnić się, że moja żona jest za mną, siedząc z małą Lottie na tylnym siedzeniu. Znacznie wyrównało to moje tętno. Oczywiście są tutaj, zupełnie prawdziwe. Opuściłem głowę, opierając się o kierownicę i głęboko odetchnąłem, próbując ogarnąć to wszystko, co się dzieje.
Uniosłem wzrok, spoglądając na lusterko i ujrzałem Bree, której twarz była przepełniona czułością i zachwytem, patrząc na naszą córkę.
- Bree, to naprawdę się dzieje, prawda? Jesteśmy rodzicami - wydusiłem ze zdumieniem.
- Tak, kochanie. To prawda - odpowiedziała uśmiechając się łagodnie. - Ale nadal się boję, że jeśli się uszczypnę, zaraz się obudzę, a to wszystko zniknie i okażę się tylko pięknym snem - westchnęła łapiąc Lottie za jej małą rączkę, jak gdyby chciała sprawdzić, czy jest prawdziwa. Chyba czujemy się podobnie.
- To nie sen, to nasza rzeczywistość - powiedziałem, czując, jak moje serce rośnie ze szczęścia. - To co, dziewczyny? Wracamy do domu?
Wyszliśmy z samochodu. Moją prawą dłonią trzymałem Bree, natomiast lewą kurczową zaciskałem na rączce nosidełka, w którym beztrosko spała Lottie. Wspólnie kierowaliśmy się ku drzwiom naszego domu, jednak zanim zdążyłem je otworzyć, zatrzymałem się i spojrzałem na żonę z tajemniczym uśmiechem, starając się ukryć podniecenie, które mnie ogarnęło. Bree zwróciła na mnie spojrzenie pełne ciekawości i lekkiej podejrzliwości. Jej brwi uniosły się, a oczy mrużyły w zastanowieniu.
- Powinnaś wejść pierwsza.
- Dlaczego? - zapytała, wyraźnie zastanawiając się, co za intryga może się kryć za tą propozycją.
- Po prostu mi zaufaj - odpowiedziałem, podchodząc nieco bliżej i kradnąc jej pocałunek.
Bree spojrzała na mnie z ufnością, chociaż wyraźnie była ciekawa, co się wydarzy. Nie czekając dłużej, otworzyłem drzwi i pozwoliłem jej wejść do środka. Kiedy przekroczyła próg, podążając za nią, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Nasz dom był przystrojony licznymi kwiatami w delikatnej palecie różu i bieli, tworząc prawdziwie bajkową atmosferę. Na każdym stoliku, półce, blacie i parapecie stały bukiety ułożone z jej ulubionych białych róż i różowych piwonii, a także obfitość innych kwiatów, których nazw nie znałem. Chciałem jedynie zasypać nimi ukochaną, tak aby gdziekolwiek nie spojrzała, widziała dowód mojej miłości i wdzięczności.
Bree zamarła na chwilę, spojrzawszy na cały ten widok. Jej oczy rozbłysły zdumieniem, a usta utworzyły okrągły, zaskoczony kształt.
- Kastiel, to jest niesamowite! Ostatnio tyle kwiatów widziałam na naszym ślubie! - westchnęła z wzruszeniem, ocierając lekko łzę, która pojawiła się w jej oku.
Delikatnie odłożyłem nosidełko, obok kanapy, starając się nie obudzić noworodka. Podszedłem do żony i objąłem ją w talii.
- Chciałem, żebyś poczuła, jak bardzo to doceniam. Żebyś wiedziała, że jestem niesamowicie wdzięczny za to, że urodziłaś naszą córkę. Za wszystko, co dla mnie zrobiłaś, przez te wszystkie lata. Za to, że pokochałeś mnie takiego jaki jestem, a wiem, że to cholernie trudne - roześmiała się, słysząc te słowa. - Za to, że mogę być twoim mężem i oczywiście za to, że uczyniłaś mnie ojcem. To dla mnie bezcenne. Wy jesteście dla mnie bezcenne - wyznałem, kładąc delikatnie dłoń na jej ramieniu.
Spojrzała na mnie pełna emocji, a potem jej wzrok padł na coś, co leżało na stoliku w salonie. Stało tam małe, eleganckie pudełko.
- Co to? - zapytała, wskazując na to pudełko.
- To dla ciebie - odpowiedziałem, cicho zachęcając ją, żeby sięgnęła po to.
Bree otworzyła pudełko i jej oczy aż rozbłysły, gdy ujrzała piękną biżuterię, udekorowaną różowymi diamentami. Czy przesadziłem z ilością różu? Być może. Ale widząc jej reakcje, nie żałowałem tego ani trochę.
- Kastiel, to jest przepiękne, ale... to całkiem niepotrzebne - wydusiła, opadając delikatnie na kanapę, z biżuterią w dłoni.
- To jest tylko drobny symbol mojej miłości i wdzięczności - powiedziałem, siadając obok niej i obejmując ramieniem.
Jej oczy rozbłysły wzruszeniem. Potem przytuliła się do mnie, a ja czułem, jak jej serce bije w rytm naszego wspólnego szczęścia.
- Kastiel, nie musisz mi kupować takich rzeczy, aby udowodnić mi swoje uczucia. Już samo to, co zrobiłeś dla nas, to jest największy dowód twojej miłości - szepnęła, opierając głowę na moim ramieniu.
- Wiem, Bree. Ale chcę cię rozpieszczać, dbać o ciebie i Lottie, do końca moich dni - wyznałem, całując delikatnie jej włosy. - Kocham cię najmocniej na świecie.
- A ja ciebie, tylko że jeszcze razy trzy tysiące - odparła, uśmiechając się czule.
Nasunęła pierścionek z białego złota z dużym różowym kamieniem na swój palec i obserwowała jak mieni się pod wpływem promieni słońca.
- Drobny symbol, mówisz? Będziemy potrzebować sejfu albo skarbca w piwnicy - zażartowała lecz jak weźmiemy pod uwagę wszystkie prezenty jakie chcę jej jeszcze podarować, faktycznie coś takiego może się przydać.
Ten wybuch euforii obudził naszą córeczkę, która zaczęła się przeciągać, po swojej drzemce. Jej małe usteczka wydały ciche westchnięcie zadowolenia, kiedy ziewnęła.
- To musiała być naprawdę dobra drzemka - skomentowałem i oboje się zaśmialiśmy. Uklęknąłem na dywanie, aby bezpiecznie wyjąć ją z fotelika. Kiedy była już w moich ramionach, moje usta dotknęły jej czoła w krótkim, ojcowskim pocałunku. - To co, Lottie? Gotowa zobaczyć twój nowy dom? Co prawda, nie ma tu prywatnego jacuzzi, ale jest równie fajnie.
Wstałem powoli, zastanawiając się, co powinienem jej pokazać jako pierwsze.
- Spójrz! To jest kolekcja gitar tatusia. Ty też taką dostaniesz i nauczę cię grać. A to? To jest system nagłośnienia, który... - kontynuowałem wycieczkę po domu, przy akompaniamencie śmiechu mojej żony.
15 maja 2023 roku
Uchyliłem drzwi do sypialni, starając się być jak najbardziej cicho, na wypadek gdyby dziewczyny spały. Jednak tak nie było. Bree siedziała na łóżku, karmiąc małą Lottie. Oparłem się o framugę drzwi, żeby przez chwilę podziwiać je w ciszy. To był obraz, który pragnąłem zachować w pamięci na zawsze. Miałem przeczucie, że Bree będzie wspaniałą mamą, jednak teraz, patrząc na nią z naszą małą córeczką w ramionach, przekonałem się, że moje przeczucia były zdecydowanie niedoszacowane. Jej delikatne ruchy, skupiona uwaga i uśmiech, którym obdarzała Lottie, sprawiły, że moje serce rozpływało się z dumy i szczęścia. Widok tej sceny wprowadził mnie w zupełnie inny wymiar czasu, gdzie wszystko zdawało się spokojne i piękne. Bree w końcu zwróciła na mnie uwagę. Uśmiechnęła się i delikatnie kiwnęła głową jakby chciała zapytać ,,Co tam?".
- Trochę zazdroszczę Lottie. Też chciałbym być non stop przy twoich cyckach - rzuciłem z rozbawieniem, choć jakaś egoistyczna część mnie, źle znosiła ten przymus dzielenia się tym, co kiedyś było tylko moje.
- Głupek - parsknęła cicho lecz zaraz jej twarz spoważniała, a usta wykręciły się w grymasie bólu. - Ał! Ugryzła mnie - syknęła, odciągając dziecko od swojej piersi.
- Widać, że moja krew - zaśmiałem się, próbując rozładować napięcie.
- Twoja krew będzie wymagała zmiany pampersa - dodała z sarkazmem, przez co mina mi zrzedła, ale jako wzorowy ojciec, bez marudzenia wziąłem się do roboty.
Potem namówiłem Bree, żebyśmy wspólnie wyszli na świeże powietrze. Po długiej debacie na temat tego, czy powinniśmy zakładać Lottie czapkę i skarpetki, wspólnie udaliśmy się na przydomową werandę , skąd mieliśmy idealny widok na ogród. Zieleń roślin odbijała się w delikatnym świetle popołudniowego słońca. Nasze spojrzenia sięgały daleko, za drzewami, gdzie spokojne wody zatoki migotały w promieniach światła. To miejsce było naszym prawdziwym ukrytym azylem, a sam półwysep, na którym wznosił się nasz dom, nosił nazwę ,,Belle Heaven" – piękne niebo, i trzeba przyznać, że nazwa ta była jak najbardziej trafna. Cała ta sceneria była idylliczna, jak z bajki, jak z sennego marzenia, gdzie czas płynie inaczej, z wolniejszym tempem, a codzienne zmartwienia wydają się bliskie nieistnienia.
Bree opierała się delikatnie o moje ramię, w spokoju wsłuchując się w śpiew ptaków, a ja trzymałem na swoich ramionach małą Lottie.
- Co powiesz na mały spacer, dziewczynko? - zasugerowałem.
Brianna spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem.
- Spacer? Przecież Lottie dopiero się urodziła. Nie sądzisz, że jest jeszcze za mała na spacery?
- Nie chodzi mi o daleki spacer, tylko o krótką przechadzkę po ogrodzie. Mam dla naszej córeczki niespodziankę - uśmiechnąłem się szczerze.
- Kolejna niespodzianka? Co to jest? - uniosła brwi zaciekawiona i wyraźnie podekscytowana.
- Cóż, nie przekonasz się dopóki tego nie zobaczysz. Pójdę po wózek.
Przechadzaliśmy się po kamiennych ścieżkach i snuliśmy plany na renowację całego terenu. Przez lata to miejsce tak zarosło, że co chwilę odkrywaliśmy nowe kąty, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Odkryliśmy zrujnowaną szklarnię, a także wyschnięte oczko wodne. Bree ze swoją architektoniczną smykałką miała już tysiące różnych pomysłów, jak przywrócić ten ogród do życia. Jej oczy roziskrzyły się, kiedy dzieliła się ze mną wizjami tego, co moglibyśmy tutaj stworzyć. Z mojej strony pojawiła się sugestia o zbudowaniu domku na drzewie dla Charlotte, ale Bree słusznie zauważyła, że lepiej byłoby poczekać z tym jeszcze kilka lat.
Ostatecznie osiągnęliśmy nasz cel, który mieścił się niedaleko altany, skąd roztaczał się widok na morze. Bree spojrzała na mnie zaskoczona, gdy zobaczyła szpadel wbity w ziemię i niewielkich rozmiarów dziurę, wykopaną w trawniku.
- Kastiel? Wiem, że czasem cię wkurzam, ale chyba nie aż do takiego stopnia ...?
- No nie wiem ... Nadal pamiętam, jak nazwałaś mojego penisa głupim. Naprawdę, Bree? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobił? - ton mojego głosu przepleciony był dramatyzmem, co tylko dodało komizmu ten sytuacji.
- Nie możesz mnie oceniać. Rodziłam! Wypychałam z siebie twoje dziecko. Nie kontrolowałam tego, co mówiłam w tamtym momencie - rzuciła oskarżycielskim tonem na swoją obronę.
Roześmiałem się beztrosko, widząc jej zaczerwienione policzki. Nie mogłem się powstrzymać, aby jej nie pocałować.
- Żebyś zrozumiałam kontekst tej sytuacji, musisz wiedzieć, że w rodzinie Veilmont panuje tradycja, że gdy rodzi się dziecko, sadzi się drzewo, które rośnie razem z nim. Zwyczaj ten sięga średniowiecza i ...
- Dobra, teraz to zacząłeś ściemniać - śmiesznie przekręciła głowę, mrużąc oczy i próbują mnie wybadać.
- No dobra, może przesadziłem, ale chciałem żeby brzmiało efektownie. Nieważne - uciąłem temat. - W każdym razie ta tradycja naprawdę istnieje. Mój ojciec również zrobili to samo, gdy się urodziłem. Tak samo dziadek i pradziadek ...
- Chcesz mi powiedzieć, że gdzieś we Francji rośnie teraz twoje drzewo? - uniosła brew z zaciekawieniem.
- Dokładnie. Z jakiejś przyczyny jest to kasztan. Nie wiem czym kierował się ojciec.
Bree parsknęła śmiechem, lecz starałem się zignorować tą drwinę z jej strony.
- Mimo, że nie zbudowałem tego domu i nie spłodziłem syna, to nadal mogę zasadzić drzewo dla naszej córki. I to nie przypadkowe. Jabłonka o odmianie "Charlotte". Nie mogło być inaczej, prawda Lottie? - spojrzałem do wnętrza wózka, w którym mała leżała, spoglądając w górę odkrywając nieznane dotąd krajobrazy, jak niebo i drzewa.
- Jestem pod wrażeniem. Wszystko przemyślałeś - dodała z uznaniem, na jakie całkowicie zasłużyłem. - To uroczy pomysł. Zróbmy to!
- Chcesz czynić honory?
- Ależ nie. To przecież rodzinna tradycja, sięgającą czasów średniowiecza. Jak mogłabym ci odebrać ten zaszczyt? - powiedziała poważnym tonem, próbując się nie roześmiać. - Poza tym seksownie wyglądasz z łopatą.
Przyjąłem ten komplement z nonszalanckim uśmiechem. Ułożyłem korzenie drzewka w dołku i starannie zasypiałem ziemią. Zgodnie ze wskazówkami Lysandra zaraz też je podlałem, wcześniej przygotowaną konewką.
- Wieś jednak zmienia człowieka. Kastiel Veilmont został sadownikiem - skomentowała z kpiącym uśmiechem, który zlekceważyłem machnięciem ręki.
19 maja 2023 roku
W końcu usłyszałem dzwonek przy drzwiach. Rozchyliłem usta w uśmiechu, wiedząc, że to przyjaciele, którzy przybyli, aby poznać małą Lottie. Otworzyłem drzwi i natychmiast zostałem otoczony wylewem entuzjazmu.
- Gdzie ona jest? Gdzie nasza mała księżniczka? - zaatakowała mnie Lea nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
Skinęła głową w kierunku salonu, a kobieta bezceremonialnie ominęła mnie w drzwiach i przedarła się do środka. Zostałem sam z pozostałą dwójką kumpli. Zbiłem męską piątkę z Zackiem.
- Stary! Udupiłeś mnie konkretnie - spojrzałem na niego pytająco i czekałem, aż rozwieje moje wątpliwości. - Odkąd wysłałeś zdjęcia twojej małej, Lea zaczęła gadać o dzieciach. Że to już czas i inne farmazony. To twoja wina! - powiedział z przerażeniem.
- To winna Lottie. Jest zbyt słodka - dodał Gabin, witając mnie uściskiem. - Gratulacje, Kas. Masz śliczną córkę.
- Dzięki, Gab. A ty Zack lepiej weź się do roboty. Wiesz, że jeśli Lea czegoś chce, to będzie to miała - mrugnąłem do niego porozumiewawczo, a ten tylko westchnął z poirytowaniem. - Wchodźcie do środka. Pozostali już dawno są.
Zaprosiłem ich do salonu, aby mogli przekonać się na własne oczy, że moja córka to najpiękniejsze dziecko na świecie. I wcale nie mówię tego, bo jestem jej ojcem i jest do mnie podobna. Naprawdę tak jest.
- A kto jest takim słodkim bobasem? Tak, ty! - Roza klęczała przy kanapie i gaworzyła do Lottie.
Alexy starał się zwrócić jej uwagę, machając jej przed nosem pluszakiem. Lottie była zachwycona tą atencją i uśmiechała się do wszystkich.
- Leo, może warto pomyśleć o kolejnym dziecku? Spójrz tylko na nią. Przecież jest przesłodka - Roza nie przestawała się zachwycać.
- Hmm ... może porozmawiamy o tym w domu? - szatyn wyraźnie się zawstydził i wrócił do konsumowania ciasta.
Lysander nie pozostał obojętny na sugestię szwagierki i z politowaniem poklepał brata po plecach w pocieszającym geście, równocześnie podśmiewując się pod nosem.
Lea również atakowała Lottie słowami ,,Ale ona słodka!", a mała zastanawiała się pewnie kim jest ta fioletowłosa wariatka. Gabin i Zack zostali nieco z boku, przyglądając się noworodkowi z bezpiecznej odległości lecz już teraz wyraźnie widać, że byli pod wpływem jej uroku.
Odnalazłem wzrokiem żonę, która rozmawiała o czymś z Priya i Chani w kuchni, co chwilę wybuchając śmiechem. Z dumą spoglądałem na moją dziewczynkę. Była nie tylko doskonałą mamą, żoną, ale także gospodynią. I co ważniejsze, była moja. Moje myśli zostały zakłócone, przez uczucie, że coś szarpie mnie za nogawkę spodni. Spojrzałem w dół na niską, czarnowłosą postać.
- Co jest, Thia? - zapytałem z uśmiechem i przykucnąłem, aby zrównać się z nią wzrostem.
- Wujku, mogę pobawić się z Lottie? - zapytała słodkim głosikiem, robiąc minę proszącego szczeniaczka.
Jej niewinne pytanie, rozbawiło mnie.
- Obawiam się, że póki co jest to niemożliwe - moje słowa wywołały grymas niezadowolenia na jej buźce. - Wiesz, Lottie jest jeszcze bardzo mała. Nie potrafi nawet mówić ani chodzić. Nie rozumie jeszcze czym jest zabawa. - starałem się w jak najdelikatniejszy sposób jej to wyjaśnić.
- Ale ja chcę się bawić! - mała dziewczynka nie dawała za wygraną. Byłem zdeterminowany, aby jej nie zawieść, więc poszukałem alternatywnej rozrywki.
- To może zrobimy tak ... Wyjdziemy z Lottie na zewnątrz, położę ją do wózka, a ty będziesz mogła ją powozić po ogrodzie, zgoda?
- Tak! Tak! Tak! - wizja, że będzie mogła potraktować Lottie, jak jedną ze swoich lalek, wypełniła ją takim entuzjazmem, że skoczyła mi na szyję, obejmując mnie swoimi małymi, ale mocnymi ramionami. - Dziękuję, wujciu.
- Nie ma sprawy, Thio - odparłem z uśmiechem. - To co? Idziemy po twoją kuzynkę?
Wkrótce Lottie była gotowa i wyszliśmy na zewnątrz, gdzie Thia z radością pchała wózek po ścieżkach ogrodu, a ja nadzorowałem ją idąc obok.
- Patrz, Lottie, to Thia! Twoja starsza kuzynka - powiedziałem delikatnie do córki, choć wiedziałem, że jeszcze nie rozumie, co mówię. Thia jednak nie przestawała się bawić, śpiewając cichutko piosenki dla Lottie i rozmawiając z nią, jakby były najlepszymi przyjaciółkami.
W tym samym czasie ...
POV Brianna
- Spójrz tylko na to! - Rozalia szturchnęła moje ramię. - Kastiel Veilmont to prawdziwy tatuś. I jak świetnie daje sobie radę z dwoma maluchami na raz! Kto by pomyślał?
Stałam na tarasie i ze wzruszeniem obserwowałam mojego męża, który pozwolił na to, aby Thia z entuzjazmem pchała wózek. Równocześnie cały czas pozostawał czujny, gotowy przejąć inicjatywę, gdyby na drodze pojawiła się jakaś przeszkoda.
Roza miała absolutnie rację. Patrząc na tę scenę, czułam, jak usta zaczynają mnie boleć od tego szerokiego uśmiechu, który cały czas był obecny na mojej twarzy. Kastiel zawsze był troskliwym i odpowiedzialnym mężem, ale widzieć go w roli tatusia przekroczyło moje oczekiwania.
- Nie powinno mnie to zaskakiwać, ale naprawdę jestem pod wrażeniem - wyznałam, odwracając się do Rozy.
Roza uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- No cóż, Kastiel już od dawna miał to w sobie - powiedziała z nutką drwiny. - Ale widzieć go teraz w tej nowej roli to prawdziwa uczta dla oczu.
Obie razem kontynuowałyśmy obserwację, delektując się widokiem, jak Kastiel i Thia razem przemierzają ścieżki ogrodu, a Lottie, niczego nieświadoma, drzemie spokojnie w swoim wózku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro