Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

65. Witaj na świecie, Lottie

Trigger Warning: Rozdział przedstawia scenę porodu. Nie zawiera żadnych drastycznych, szczegółowych opisów, ale jeśli ktoś jest wrażliwy na ten temat, niech go skipnie lub przewinie do akapitu oznaczonego ,,Godzina 05:05", kiedy jest już po wszystkim. Zrobiło się dziwnie, ale mimo wszystko, życzę miłej lektury - Aisuv


POV Kastiel

4 maja 2023, godzina 22:08

- O kurwa ... - wyszeptałem, z przerażeniem patrząc na żonę.

Dygotała, trzymając się za brzuch. Spojrzałem w dół, żeby znaleźć potwierdzenie jej słów, jednak mokra plama pod jej stopami, która powiększała się coraz bardziej, a strużka płynu spływającego po jej udach, definitywnie sugerowały, że Bree miała rację. Właśnie odchodzą jej wody.

Kurwa.

Wiedziałem, że to nadejdzie. Przypuszczałem, że może stać się to nawet dzisiaj, przez jej wcześniejsze dolegliwości. Ale teraz, gdy to naprawdę się dzieje i nie ma mowy o pomyłce, sparaliżowało mnie.

Nie mam pojęcia ile trwałem w tym stanie zawieszenie, ale wyrwał mnie z niego głos mojej żony. Głos przepełniony paniką.

- Nie wiem, co robić, Kas - szlochała, szukając w moim spojrzeniu pocieszenia.

Ocknąłem się. Wiedziałem, że muszę przezwyciężyć własny strach i stać się dla niej oparciem. Musiałem przejąć inicjatywę i podjąć jakąś decyzję. Starałem się, aby mój głos brzmiał pewnie. Jakbym naprawdę wiedział, co robię. Priorytetem teraz było to, aby ją uspokoić i zapewnić komfort.

- Uspokój się, kochanie. Położysz się na łóżku, dobrze? A potem zdecydujemy, co dalej - czule pogłaskałem jej ramiona i pociągnąłem we wskazanym kierunku.

Kobieta z trudem ułożyła się na łóżku. Poprawiłem jej poduszki i podałem wodę, aby minimalnie poprawić jej wygodę. Cały czas chlipała nosem do tego stopnia, że miała trudności, żeby złapać pełen oddech. Położna zawsze powtarzała, że prawidłowe oddychanie to podstawa. Musiałem coś zrobić.

- Hej, dziewczynko - usiadłem obok niej i złapałam jej drobną dłoń. Z olbrzymią trudnością wymusiłem uśmiech na swoich ustach. - Wszystko jest dobrze. To co się teraz dzieje jest kompletnie normalne i naturalne.

- Nie, Kastiel. Ona powinna urodzić się za dwa tygodnie. Jeśli to naprawdę poród i urodzi się dzisiaj, to będzie wcześniakiem. I to moja wina - załkała głośno.

- Wcale nie. To trzydziesty ósmy tydzień. Pamiętasz, co mówiła położna? Na ten moment jest to ciąża donoszona. Mogło się to stać za dwa tygodnie, a równie dobrze dzisiaj. Lottie po prostu nie może się doczekać, żeby cię poznać - posłałem jej ciepły uśmiech, gładząc jej włosy. - A teraz weź dla mnie głęboki oddech i uspokój się.

Kiwnęła głową i zamknęła oczy na chwilę, skupiając się na oddechu. Widziałem, że powoli się wycisza. To już jakiś postęp.

- Co ile masz skurcze?

- Nie mam pojęcia. Co 15, 10 minut? Trudno stwierdzić ...

Podjąłem decyzję, że nie ryzykujemy dłużej. Szybko wziąłem telefon i zadzwoniłem do naszej położnej, informując ją o sytuacji. Kobieta potwierdziła nasze obawy, że to prawdopodobnie poród i wydała kolejne polecenia.

- Musimy jechać do szpitala. Nie możemy dłużej czekać - powiedziałem stanowczym tonem, od razu gdy zakończyłem połączenie.

- Tak ... chyba masz rację - głos jej się łamał.

- Wszystko będzie dobrze, kochanie. Obiecuję ci - złożyłem krótki pocałunek na jej czole, po czym pobiegłem do garderoby, żeby przygotować jakieś ubranie dla niej.

W trakcie, gdy pomagałem się jej ubrać, nadszedł kolejny skurcz. Trzymałem ją kurczowo w ramionach, kiedy jej ciało wykręcało się w spazmach bólu. Bezradność łamała mi serce. Mogłem jedynie ją przytulać i szeptać słowa pocieszenia, które teraz były nic nie znaczące. Trwało to zaledwie trzy minuty, ale miałem wrażenie, że minęła wieczność. Gdy ból ustąpił wiedziałem, że muszę działać szybko. Za wszelką cenę chciałem dostać się do samochodu, nim zaatakuje ją kolejny skurcz.

- Gotowa do drogi? - zapytałem, gdy staliśmy już przy drzwiach wejściowych.

- Tak, chyba tak. Ale ... Boje się, Kas. Bardzo się boję - uniosła na mnie swoje spojrzenie przepełnione strachem i niepewnością. Spieszyło nam się, ale nie mogłem pozwolić, żeby tkwiła w tym stanie.

- Wiem, dziewczynko. Ale pomyśl o tym, że gdy następnym razem będziemy przechodzić przez te drzwi, będziemy już z Charlotte - schowałem ją jeszcze na chwilę w swoim ramionach, próbując dodać jej otuchy.

Najwidoczniej wizja powrotu do domu z naszą córeczka, trochę ją pocieszyła, bo wzięła głęboki oddech i mocno ścisnęła moją dłoń.

- Jestem gotowa - odparła z determinacją. Co prawda, nie brzmiała całkowicie przekonywująco, ale i tak doceniłem, że zdobyła się na odwagę.

- A więc jedźmy sprowadzić tu naszą Lottie - ostatni raz cmoknąłem jej wargi i ostatni też raz przekroczyliśmy próg naszego domu jako dwuosobowa rodzina.


Godzina 22:40

Siły wyższe z całą pewnością, nam nie sprzyjały. Gdy wyjechaliśmy poza nasze osiedle, rozpętała się ulewa o niebywałej sile. Nie mówię tutaj o zwykłej mżawce. Krople deszczu uderzały z hukiem w przednią szybę, a wycieraczki ledwo nadążały zebrać ogromne ilości wody. Co jakiś czas niebo rozjaśniało się od błyskawic, ale nawet to nie powstrzymało mnie przed szybką jazdą. Moja desperacja, aby jak najszybciej dostać się do szpitala, była nieprawdopodobnie silna. Kiedy Bree mocno zacisnęła dłoń na moim udzie, wiedziałem, że kolejny skurcz zaraz się rozpocznie.

- Chcesz żebyśmy się zatrzymali? - zapytałem, szybko rzucając na nią wzrokiem.

- Nie, po prostu jedź - wystękała, kuląc się z bólu na siedzeniu pasażera.

To zmotywowało mnie jeszcze bardziej. Napierałem pedał gazu, a jednocześnie starałem się zachować ostrożność na tej śliskiej i niebezpiecznej drodze. To była walka nie tylko z czasem, ale również żywiołem. I jak się wkrótce okazało, przeciw prawu także. Niebiesko-czerwone światła zamigotały w lusterku.

- Kurwa! - przekląłem siarczyście, widząc za nami wóz policyjny - Jeszcze tego nam brakowało - westchnąłem zjeżdżając na pobocze.

- Kastiel, co się dzieje? - zapytała niewyraźnie blondynka, nadal zamroczona bólem.

- Nic się nie martw, skarbie. Załatwię to - ująłem jej dłoń i ucałowałem jej wierzch.

Policjant podszedł wolnym, nonszalanckim krokiem do okna samochodu, chyba naśladując ruchy kowboja. Zapukał w szybę, którą bezzwłocznie uchyliłem.

- Nie mam czasu. Moja żona ... - cały w stresie zacząłem się tłumaczyć, jednak szeryf miał inny plan, niż mnie wysłuchać. Najwidoczniej bardzo chciał odegrać swoją westernową rolę.

- Dobry wieczór. Oficer Jenkins - przedstawił się i skinął swoim kapeluszem. - Dokąd się tak pan śpieszy, panie kierowco? Czy zdaje sobie pan sprawę, że przekroczył pan dozwoloną prędkość o 30 mil na godzinę?

- Daj mi ten pieprzony mandat, zamiast zgrywać strażnika Teksasu. Moja żona rodzi! Nie mam czasu na głupie pierdolenie. 

Na jego śmiesznej, pucowatej twarzy, pojawił się grymas złości. Sięgnął nawet w okolice pasa przyczepionego do spodni i chwycił za broń, podkreślając swoją wyższość nad takim szarym obywatelem jak ja. Jednak, gdy schylił się nieco, żeby zajrzeć do wnętrza samochodu, jego wzrok natychmiast złagodniał, kiedy zobaczył trzymającą się za brzuch, przestraszoną Bree.

- Do którego szpitala jedziecie? - zapytał z wyraźną empatią w głosie.

- Lexon Hill, na Manhattanie.

- Pojedzie pan przodem, zaraz was dogonimy. Zapewnimy wam przejezdną drogę. A pani ... - uśmiechnął się w pocieszającym geście w kierunku mojej żony. - Proszę być dzielną.

- Dziękujemy - kiwnąłem głową z wdzięcznością. Nie spodziewałem się tyle życzliwości ze strony stróża prawa. Dotychczas nie miałem z nimi dobrych wspomnień.

- Nie ma o czym mówić. Sam jestem ojcem i również przez to przechodziłem. No już! Niech pan jedzie! - oddalił się od naszego samochodu i pobiegł w kierunku radiowozu.

Wiedząc, ze teraz jestem ponad prawem, od razu wcisnąłem gaz do dechy, a silnik wściekłe zawył. Radiowóz oficera Jenkisa wyprzedził nas, włączył migotające światła oraz sygnał dźwiękowy. Poczułem jak ten mały chłopiec we mnie, przeżywa właśnie największy ubaw życia, będąc eskortowany przez policję.

- Zawsze chciałem to zrobić! - przez chwilę zapomniałem o tych specyficznych okolicznościach, ale kiedy zobaczyłem, pełen wyrzuty, wyraz twarzy moje żony, szybko zszedłem na ziemię. - Przepraszam. Ale musisz przyznać, że jak na Veilmonta przystało, Charlotte przychodzi na świat we wielkim stylu.

- Mhm ... Szkoda tylko, że przez moją waginę.


Godzina 23:02

Z eskortą policyjnego radiowozu, sprawnie dostaliśmy się do szpitala. Pomogłem wyjść Bree z samochodu i od razu podniosłem ją w swoich ramionach. 

- Co ty wyprawiasz? Mogę iść sama - powiedziała z delikatnym uporem.

- Nie wiem, panikuję. Nie myślę logicznie - wyznałem szczerym głosem, nie kryjąc swojej bezsilności.

Wspólnie przeszliśmy przez drzwi szpitala, gdzie czekał już personel medyczny. Bree została natychmiast zabrana na oddział położniczy, a ja podążałem za nią, nie oddalając się na krok. Po wstępnych badaniach, przypuszczenia okazały się prawdą. Brianna była już w pierwszej fazie porodu. Nasza córka w ciągu kilku kolejnych godzin miała przyjść na świat.

Wszystko działo się tak szybko, że nie byłem w stanie odnaleźć się w tej sytuacji. Starałem się jedynie być jak największym wsparciem dla żony. Nie mogłem zrobić wiele, ale pomogłem się jej przebrać i zaplotłem jej długie, blond włosy w niezgrabnego warkocza, a także trzymałem ją za rękę przy każdym kolejnym skurczu. Nieustanne, monotonne dźwięki medycznych urządzeń, potęgowały te uczucie niepewności, które wisiało w powietrzu. Pielęgniarki również biegały po sali, zadawając miliardy przeróżnych pytań i wykonując kolejne badania. Na szczęście były miłe, zarówno dla Bree, jak i dla mnie. Nie mogło być inaczej. Zapłaciliśmy ładną sumkę za prywatny apartament i najlepszy personel, żeby mieć pewność, że Szarlotka przyjdzie na świat w odpowiednich warunkach i zarówno ona, jak i Bree, będą bezpieczne.


5 maja 2023, godzina 02:36

- Boję się, Kastiel. Nie jestem na to gotowa. To miało się wydarzyć dopiero za dwa tygodnie - szlochała cicho pod nosem, kiedy anestezjolog ogłosił, że czas podać znieczulenie.

- Wiem, że to nie są wymarzone okoliczności. Ale jestem tutaj i nie zostawię cię nawet na krótką sekundę. Myśl o tym, że za kilka godzin będziesz trzymać w ramionach Lottie - czułem się okropnie wypowiadając te słowa. To nie moje ciało przeszywał teraz oszałamiający ból.

- Tak... ale i tak jestem tak bardzo przerażona. Nie wiem, czy dam radę, Kas - wyszeptała. - Czy możemy jeszcze zrezygnować i wrócić do domu? - próbowała zażartować, ale jej śmiech był wyjątkowo gorzki i przygaszony.

- Obawiam się, że jest na to trochę za późno - dodałem ze skruchą.

- Szkoda ... - kobieta z rezygnacją oparła głowę o wezgłowie szpitalnego łóżka. Była wyczerpana, a był to dopiero początek.

- Posłuchaj mnie uważnie, Brianno Veilmont - powiedziałem łagodnie, ale równocześnie stanowczo. Delikatnie pociągnąłem jej dłoń, aby zwróciła na mnie uwagę. - Wiem, że to niełatwe, ale jesteś silniejsza, niż myślisz. Przez te wszystkie lata, które spędziliśmy razem miałem okazję poznać twoją odwagę, siłę i determinację. Nie zliczę ile razy udowodniłaś mi, że nawet niemożliwe jest możliwe, kiedy odpowiednio się uprzesz. Nie mam wątpliwości, że dasz sobie radę i tym razem, dokładnie tak samo, jak z każdym innym wyzwaniem w życiu. A ja będę przy tobie i nie pozwolę, aby coś poszło nie tak - zapieczętowałem swoje słowa drobnym pocałunkiem w wierzch jej dłoni.

Przez chwilę spoglądała na mnie, bijąc się z myślami.

- Tak ... Dam sobie radę.


Godzina 04:38

- Dłużej już nie mogę! - blondynka wściekle wykrzyczała na całe gardło i z bezsilnością opadła na poduszki. Poczułem jej złość i rezygnację na swojej dłoni, która od jej mocnego chwytu cała już zdrętwiała i pewnie na ten moment nadawała się do amputacji.

- Kochana, przyj dalej! Nie możesz przestać! Świetnie ci idzie! - dopingowała ją położna, a Bree w odpowiedzi obarczyła ją demonicznym spojrzeniem, które przeraziło nawet mnie.

- Kochanie, proszę, skup się. Już niewiele zostało - próbowałem dodać jej otuchy. I był to błąd.

- Ty masz czelność się odzywać?! TY?! Drań przez którego znalazłam się w tej sytuacji?! - zdenerwowana i wykończona, spojrzała na mnie wzrokiem, który sugerował, że w tej chwili jest gotowa mnie rozszarpać.

- Bree ... - moja próba wtrącenia się tylko mocniej ją rozwścieczyła.

- Zamilcz! To wszystko przez twojego głupiego penisa i głupie plemniki! Już więcej się na to nie zgodzę! Nie pozwolę żebyś kiedykolwiek mnie dotknął! Pójdę do zakonu! Ty pieprzony draniu! Co ja miałam w głowie?! Niech będzie przeklęty dzień, w którym spojrzałam na ciebie pierwszy raz, Kastielu Veilmont! Powinnam była słuchać ojca, gdy mnie przed tobą ostrzegał!

- Nigdy wcześniej nie narzekałaś na mojego "głupiego penisa" ... - mruknąłem pod nosem, tłamsząc w sobie złość. Zdawałem sobie sprawę, że nie jestem teraz najważniejszy, więc przyjąłem ten kubeł pomyj na klatę.

- Co ty tam jeszcze mamroczesz?!

- Nic, nic ...

Zgodnie z jej życzeniem, nie wypowiedziałem ani jednego słowa więcej. A położne chyba jeszcze nigdy nie miały takiego ubawu podczas odbierania porodu.


Godzina 04:59

W trakcie trwania porodu, starałem się być jak najbardziej pomocny dla swojej żony. Trzymałem ją za rękę, pocieszałem słowami, wspierałem podczas kolejnych skurczy i odgarniałem jej spocone włosy z twarzy. Atmosfera była na tyle intensywna, a ja tak bardzo skupiony na Bree, że całkowicie zapomniałem o sobie. 

W którymś momencie nastąpiło apogeum oraz prawdziwa eksplozja uczuć i strachu, które dotychczas w sobie tłumiłem. Rzeczywistość uderzyła mnie w twarz.

- Widać już główkę! Ma piękne, czarne włoski. Chce pan zobaczyć? - położna zwróciła się do mnie z pytaniem, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. 

Naprawdę starałem się zachować spokój i być twardy, ale wyobraziłem sobie głowę, która wystaje z krocza mojej żony. Przypomniały mi się też wszystkie historie o pęknięciach, krwotokach, powikłaniach i innych komplikacjach. 

- ... Ja ... Nie wiem, czy ... - poczułem, że moja głowa zaczyna się kręcić, a widzenie się zamazuje. Nogi zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa, a świat rozpada się na kawałki. W ostatniej chwili, nim utraciłem przytomność, oparłem się o pobliską ścianę. Jedna z pielęgniarek podbiegła do mnie i chwyciła mnie pod ramię.

- Czy wszystko w porządku, proszę pana?

Kiwnąłem głową, próbując złapać oddech i odzyskać równowagę.

- Tak, tak... to tylko chwilowy zawrót głowy - szepnąłem, nieco zażenowany tą sceną i chwiejnym krokiem wróciłem do Bree i ponownie chwyciłem jej dłoń. Jednak za żadne skarby świata, nie miałbym odwagi, aby spojrzeć w dół.


Godzina 05:05

Nadszedł ten długo oczekiwany moment. Najpierw usłyszałem donośny płacz, który wypełnił całą salę. Położna zażartowała, że nasza córka ma wyjątkowo mocne płuca. Potem, gdy delikatnie podniosła ją do góry, moje serce zamarło na moment. Bałem się, że ją upuści.

- Oto mała Charlotte! Gratulacje! Zostaliście rodzicami pięknej dziewczynki! - uśmiechnęła się do nas promieniście, prezentując nam noworodka.

Jej czarne włoski układały się niezgrabnie na główce, a jej twarzyczka była cała ubrudzona i zaczerwieniona od płaczu. Mimo to, był to dla mnie najpiękniejszy widok na świecie.

Położyli małą na piersiach mojej żony. Bree objęła ją czule, jak gdyby od zawsze na nią czekała.

- Już wszystko dobrze, moja Szarlotko. Nie płacz, mama jest przy tobie - ucałowała jej główkę z matczyną czułością. Jej spojrzenie na małą Lottie było pełne nieskrywanej miłości.

Położna podała mi medyczne nożyczki i z uśmiechem powiedziała coś o przecięciu pępowiny. Zrobiłem to, nie zastanawiając się nad tym jakoś głębiej. W innym wypadku poleciałbym na podłogę. Wróciłem do Bree i z nieopisaną dumą spoglądałem na dwie najważniejsze kobiety w moim życiu. Blondynka z trudem oderwała swój wzrok od naszej córki i przeniosła go na mnie.

- Kastiel, zrobiliśmy to. Jesteśmy rodzicami - uśmiechnęła się wyczerpana, ale pełna radości. Cały ból, złość i irytacja zniknęły jak na pstryknięcie palców. Emanowała szczęściem, które wręcz promieniowało po całym pomieszczeniu.

- Ty to zrobiłaś. Jestem z ciebie cholernie dumny, dziewczynko. Tak bardzo cię kocham, Bree - westchnąłem, próbując opanować wzruszenie. Nigdy nie kochałem jej bardziej, niż w tym konkretnym momencie. Ta niepozorna lecz niezwykła dziewczyna, która dziwięć lat temu na szkolnym korytarzu zapytała mnie, gdzie znajduję się sekretariat w szkolnym budynku, teraz została matką mojego dziecka. Pochyliłem się, aby złożyć na jej czole wdzięczny pocałunek.

 Moja żona zaczęła płakać, tuląc do piersi naszą córkę. Ja także uroniłem łzy szczęścia, nawet nie próbując z nimi walczyć. I nie potrafiłem wydusić ani słowa więcej, kiedy instynktownie chwyciłem małego, płaczącego stworka za jej drobną rączkę, a ona z pełną ufnością zacisnęła piąstkę wokół mojego palca.

- Witaj na świecie, Lottie - szepnąłem do naszej córeczki, uśmiechając się przez łzy.


Godzina 05:47

Siedziałem samotnie w sali, czekając na żonę, która nadal była pod obserwacją lekarzy. Musieli zakończyć wszystkie procedury, założyć szwy i upewnić się, że wszystko jest w porządku, a poród nie spowodował żadnych powikłań. Ciężar spadł mi z serca, gdy usłyszałem, że Lottie, mimo że na świat przyszła wcześniej niż planowo, była kompletnie zdrowa i w pełni rozwinięta. Ona również została zabrana na oddział noworodków, więc miałem chwilę dla siebie, aby się uspokoić i przyjąć do wiadomości fakt, że jestem teraz ojcem. Miałem na to parę miesięcy, ale jednak teraz, kiedy wiem, że Charlotte tutaj jest, zaledwie kilkanaście metrów od mnie, ogarniała mnie nowa fala odurzającego szczęścia, ale także niepewności.

Drzwi do sali otworzyły się, wyrywając mnie z zamyślenia. Spodziewałem się, że zobaczę Bree, jednak była to pielęgniarka, która pchała przed sobą niewielkie łóżeczko na kółkach.

- Charlotte została przemyta i nakarmiona. W ogóle nie marudziła. Naprawdę grzeczna z niej dziewczynka! - zaśmiała się serdecznie, a ja pomyślałem tylko o tym, że pewnie ma to po mamie. - Jestem pewna, że wolałaby spędzić czas z tatą, niż na oddziale. Chce pan spróbować kangurowania? 

Potrzebowałem chwili, żeby zrozumieć, co kobieta mnie do mówiła. Nadal byłem trochę przytłoczony emocjami, kiedy spoglądałem na małe zawiniątko, które spokojnie leżało w łóżeczku. Kangurowanie? Jakakolwiek dziwnie by to nie brzmiało, słyszałem o tej praktyce, które miała zacieśnić więzi między dzieckiem, a rodzicem.

- Pewnie, dlaczego nie? Tylko, że ... jest pani pewna, że jej nie skrzywdzę? Nigdy trzymałem nie małego dziecka i ... - odparłem trochę speszony. Co ze mnie za ojciec, który boi się własnego dziecka?

- Proszę w ogóle się nie obawiać! Pomogę panu - rzekła z entuzjazmem. 

 Obserwowałem, jak kobieta z wprawą podniosła noworodka opatulonego w różowy kocyk. 

- Charlotte bardzo dobrze zna już swoją mamę, jej zapach i głos. Teraz pora, żeby poznała też tatę. Zacznijmy od tego, że powinien pan zdjąć koszulkę. Bardzo ważny jest kontakt ''skóra do skóry" - wytłumaczyła.

- Okej ... - z pewną dozą niepewności wykonałem jej polecenie. Nie mogłem nie zauważyć, że kątem oka cały czas mnie obserwowała, gdy przeciągałem czarny T-shirt przez głowę.

- Świetnie! Proszę wygodnie usiąść na fotelu, a ja podam panu córkę.

Zrobiłem jak kazała, a gdy zbliżała się z małą, opanował mnie dziwny lęk. Kiedy podała mi Lottie, moje serce zabiło mocniej. Wziąłem ją do swoich ramion, czując, jak maleńkie ciałko lekko się ugina pod moim dotykiem. Pobladłem od momentu, gdy moje dłonie poczuły jej delikatność. Bałem się, że mój jeden, niefortunny ruch ją skrzywdzi. Była tak krucha, tak niezwykle mała w porównaniu do mojej dłoni, że nie mogłem uwierzyć, że to ja, rockman ze stali, trzymam teraz w ramionach takie maleństwo.

- Idealnie sobie pan radzi! Zostawię was samych. Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę się nie wahać i mnie zawołać.

Kiwnąłem głowę. Pielęgniarka opuściła salę, a ja zostałem sam. My zostaliśmy sami.

Lottie nie spała. Jej duże, ciemne oczy były szeroko otwarte i z zaciekawieniem spoglądały na mnie, pewnie zastanawiając się kim jest ten dziwny człowiek. Ja również przyglądałem się jej twarzy, próbując dopatrzyć się każdego szczegółu. Nie potrafiłem stwierdzić do kogo jest bardziej podobna, ale z całą pewnością była najpiękniejszym dzieckiem na świecie.

Nagle bez przyczyny cała się wyprężyła, a jej mała rączka zaparła się o moją klatkę, jakby chciała się uwolnić z moich objęć. Przymrużyła oczy, zmarszczyła czoło, a następnie wybuchnęła płaczem.

Kurwa.

- Proszę cię, nie płacz. Nie mam pojęcia, co robić - spanikowałem.

W mojej głowie od razu pojawiła się lista wszystkich możliwych powodów płaczu. Ogarnęło mnie poczucie winy, że to ja jestem tym powodem. Instynktownie zacząłem ją lekko kołysać w swoich ramionach, jednak płacz tylko narastał. 

Po chwili zrozumiałem, że dla niej jestem zupełnie obcym człowiekiem. Do tej pory była z Bree ... lub może raczej w Bree, bo przez dziewięć miesięcy czuła się bezpiecznie pod jej sercem. Teraz, na świecie poza brzuchem mamy, wszystko jest dla niej zupełnie nowe i nieznane. Zrozumiałem, że muszę zrobić wszystko, aby poczuła się bezpiecznie. Wtedy przyszła mi do głowy jedna myśl. W trakcie ciąży codziennie robiłem z siebie błazna i śpiewałem do brzucha tą jedną, konkretną piosenkę, czerpiąc satysfakcję z każdego kopniaka, którego poczułem pod palcami. Ta piosenka stała się naszą melodią, naszym sposobem na komunikację, jeszcze zanim przyszła na świat. Miałem nadzieję, że rozpozna mój głos, gdy już będzie tutaj. Nie zaszkodzi spróbować.

- Hej, Lottie? - powiedziałem spokojnie, próbując się przebić przez jej płacz. - Wszystko jest dobrze. Tata jest przy tobie. I wiesz ... Mam taki mankament, że jeśli bardzo coś kocham, piszę o tym piosenkę. Stworzyłem całe albumy dla twojej mamy - zaśmiałem się cicho. - Dla ciebie też coś mam. Może ją pamiętasz?

Odważyłem się zacząć nucić tę melodię, chociaż miałem wrażenie, że moje gardło jest skurczone od strachu. To chyba najbardziej stresujący występ w mojej karierze. Nucenie z początku było ciche, ale stopniowo nabierało pewności i siły. Po chwili dodałem, również słowa. Śpiewałem dla niej, mimo że moje serce nadal waliło się jak oszalałe.

,,Widzę swoją twarz w twoim odbiciu

To metafora czegoś więcej, niż mogę zrozumieć

To leczy moją duszę, samo poczucie naszego połączenia

Rozgrzewa mnie jak spokojne, majowe popołudnie ..."

Zaskakująco, płacz Lottie zaczął cichnąć, a jej oczy skupiły się na moich ustach. Wtedy poczułem, jak moje serce spowalnia bicie, a lęk i niepewność rozpływają się razem z jej łzami. Uśmiechnąłem się do córki, pełen wewnętrznej radości i dumy, że udało mi się ją uspokoić. Wydawało się, jakby zrozumiała przekaz i umieściła swoją małą dłoń tuż nad moim sercem.

- Widzisz, Lottie? Tatuś jest tu dla ciebie. Nie bój się - szepnąłem do niej, czując wzruszenie, które nie pozwalało mi powstrzymać łez. - Ten świat czasem może wydawać się przerażający, ale obiecuję, że będziemy przechodzić przez niego razem. Zawsze będę tu dla ciebie - przytuliłem ją do siebie i w tej chwili poczułem, że nasza więź rośnie z sekundy na sekundę.

Łza, która wydostała się z kącika mojego oka, spłynęła po moim policzku i kapnęła prosto na jej czoło. Lottie wyprężyła się i zamachała rączkami, wyrażając swoją frustrację.

- Przepraszam - zaśmiałem się cicho, widząc jej niezadowolony grymas. Starłem kciukiem mokrą plamę z jej czoła. - Staruszek zaczął przynudzać i zrobił się sentymentalny, co?

Nigdy nie byłem wylewny emocjonalnie. Zwykle ludzie musieli zasłużyć na moją miłość i zaufanie. Tymczasem uczucie do tej małej istotki, przyszło do mnie tak naturalnie jak oddychanie. Jak gdybym kochał ją od zawsze, na długo zanim została poczęta. Jakbym kochał ją już od momentu, w którym pierwszy raz spojrzałem w orzechowe tęczówki jej mamy. Chcę, aby zawsze o tym wiedziała.

- Kocham cię, Charlotte. Tata bardzo cię kocha - przypieczętowałem te słowa drobnym, delikatnym pocałunkiem w jej czółko.

Nasz moment ojca z córką został przerwany przez dźwięk otwieranych drzwi. Do środka weszło kilka pielęgniarek, które przywiozły Bree. Mój wzrok automatycznie skierował się na żonę, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku, ale sądząc po jej uśmiechu, tak właśnie było. Personel szybko domyślił się, że jest to przełomowa chwila dla naszej rodziny i szybko opuścił pomieszczenie, pozostawiając nas samych. Blondynka wpatrywała się w naszą dwójkę ze wzruszeniem.

- Widzę, że już się poznaliście - powiedziała łagodnie.

- Tak, właśnie miałem okazję przekonać się, że nasza córeczka jest najcudowniejszą istotą na świecie - odpowiedziałem, a wzrok mojej żony był teraz przepełniony miłością i dumą.

- Szybko podbiła twoje serce. Czuję się niesprawiedliwie. Mi zajęło to znacznie dłużej - nawet mimo tak ogromnego zmęczenia potrafiła zażartować. - Ale to prawda, że jest przesłodka. Odziedziczyła urok po tatusiu.

- Widzę w niej też upartość mamy. Zdążyła zrobić dramę, nim wypowiedziałem chociaż jedno słowo - rzuciłem prześmiewczo.

- Płakała? - zapytała ze zmartwieniem.

- Trochę. Wydaję mi się, że musiała sobie przypomnieć kim jestem. Najważniejsze, że teraz jest spokojna. Tata Kastiel ogarnął sytuację - nie kryłem swojej dumy, wypowiadając te słowa.

- Dasz mi ją? Chciałabym ją przytulić. 

- Tak, oczywiście - odpowiedziałem bez zawahania i choć nie chciałem rozstawać się z córką, nie miałem prawa się sprzeciwić, wiedząc ile Bree przeszła i wycierpiała, żeby sprowadzić Charlotte na świat.

Delikatnie przekazałem córkę w ramiona Bree. Patrząc na tę cudowną scenę, nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu. Znalazłem swoją koszulkę, którą wcześniej porzuciłem na fotelu i jak najszybciej wciągnąłem ją przez głowę, nie chcąc przegapić ani sekundy tego momentu. Usiadłem obok Bree i otoczyłem ją ramieniem. Obserwowałem jak moja żona obejmuje naszą córeczkę z czułością, jakiej wcześniej u niej nie dostrzegałem. Była teraz mamą, pełną miłości i troski, gotową poświęcić swoje serce i duszę dla naszej dziewczynki.

-  Dzień dobry, mała Szarlotko - ucałowała jej czarne włoski, a później oba policzki. - Przestraszyłaś się tatusia, kochanie? Przysięgam ci, że on tylko tak strasznie wygląda. W środku to najbardziej kochający, miły i opiekuńczy mężczyzna na tej planecie. I jest nasz. Obie mamy ogromne szczęście - mówiła do niej ciepłym, słodkim głosem, a Lottie z zachwytem słuchała słów mamy.

- To ja mam szczęście, mając was. Dziękuję, Bree. Za to wszystko, co mi dałaś.

Bree spojrzała na mnie ze łzami szczęścia w oczach, a ja wyciągnąłem rękę, aby przetrzeć jedną z nich. Ułożyła głowę na moim ramieniu i wspólnie przyglądaliśmy się temu małemu owocowi naszej miłości. Lottie spokojnie zasypiała w ramionach mamy, a jej uroczy uśmiech i delikatny oddech wypełniły nasze serca nieznanym nam dotąd uczuciem. Jako rodzice, byliśmy gotowi pielęgnować naszą małą księżniczkę, chronić ją i dawać jej wszystko, czego potrzebuje, aby mogła dorastać w miłości, szczęściu i bezpieczeństwie. To ogromna odpowiedzialność, ale byłem spokojny. Wiedziałem, że razem damy radę. Ten dzień jest nie tylko początkiem nowego rozdziału w naszym życiu, ale też kontynuacją naszej miłości, która budowała się przez te wszystkie lata. A dzięki Lottie będzie jeszcze silniejsza.

- Kocham was - wyszeptałem, spoglądając z miłością na moje dwa najważniejsze skarby.

- A my kochamy ciebie - odpowiedziała, również szepcząc, nie chcąc psuć magii tej chwili.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro