Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

64. Cisza przed burzą

1 maja 2023 roku

Pierwszy raz było mi dane odkrywać nasz dom w tej nowej scenerii. Nadszedł maj, a wraz z nim wiosna, która zazieleniła trawniki, przyozdobiła gałązki drzew pączkami kwiatów i przywiodła gwar ptaków. Słońce rzucało złote promienie na powierzchnię morza, które spokojnie kołysało się na horyzoncie. To z całą pewnością było magiczne miejsce, które teraz miało stać się naszym własnym, osobistym rajem.

Wraz z nowym miesiącem pojawiły się również pewne uporczywe i przerażające myśli, że jesteśmy coraz bliżej rozwiązania i czeka mnie jedno z najbardziej traumatycznych, ale równocześnie najpiękniejszych doświadczeń w całym życiu. Miałam tylko nadzieję, że Rozalia nie kłamała mówiąc, że gdy zobaczę małą, to cały ból zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Siedziałam na tarasie i pozwoliłam, aby słońce ogrzewało moją twarz.  Czerpałam garściami z tej chwili ciszy, beztrosko popijając lemoniadę. Do moich uszu dochodził dźwięk morskich fal, które co chwilę obijały się o wybrzeże. Moje dobre samopoczucie tylko potęgował fakt, że pod palcami cały czas czułam drobne ruchy mojej córeczki.

- Też nie mogę się doczekać, aż będziemy tutaj razem. Pokochasz to miejsce tak samo jak ja - zareagowała na mój głos lekkim kopnięciem. Nasza sekretna więź zawsze chwytała mnie za serce.

Mój spokój zakłócił dźwięk otwieranych drzwi i pewien irytujący głos, przepełniony sarkazmem.

- Obijasz się? Całkiem sprytna taktyka. Schować się tutaj i oczekiwać, że inni odwalą brudną robotę. Może do ciebie dołączę?

- Wypraszam sobie! Nie obijam się - odpowiedziałam zaczepnie, nadal nie otwierają oczu. Było mi zbyt dobrze. - Ja ciężko pracuję. Cały dzień hoduję w sobie ludzkie organy. Wiesz jakie to wyczerpujące? Nie wspomnę o tym, że twoja córka cały czas ćwiczy kickboxing na moich żebrach.

Kastiel zaśmiał się i kucnął przy mnie, obejmując dłońmi mój spory, ciążowy brzuszek. Uśmiechnął się, kiedy mała się poruszyła.

- Z góry przepraszam w imieniu córki - powiedział z rozbawieniem. - Jak się czujecie?

- Całkiem dobrze. No może nie licząc tego, że co pół godziny muszę biegać do toalety - odparłam żartobliwie.

Spojrzałam na jego twarz i parsknęłam śmiechem.

- Co jest? - zapytał z konsternacją.

- Muszę przyznać, że wybrałam ładny kolor do pokoiku naszej Szarlotki. Jest bardzo ... Twarzowy - dodałam, powstrzymując śmiech.

- No nie gadaj. Czy ja właśnie mam zieloną farbę na twarzy? - po omacku zaczął zamazywać plamy ze swojej twarzy, z marnym skutkiem, czym rozśmieszył mnie jeszcze bardziej.

- To nie zielony! To ,,szlachetna, szmaragdowa toń" - zacytowałam opis z puszki z farbą.

- Naprawdę dużo to zmienia. I pomyśleć, że przed chwilą gadałem w takim stanie z gościem od klimatyzacji. Teraz już wiem, dlaczego tak się we mnie wpatrywał. A podjerzewałem, że jest gejem - jego głupkowaty wyraz twarzy, wywołał moją kolejną salwę śmiechu.

- Pomóż mi to zmyć, zamiast się śmiać - odburknął niezadowolony.

Pociągnęłam go w stronę domu, a konkretnie do kuchni. Zamoczyłam czystą ścierkę pod kranem, aby móc zmazać farbę z jego twarzy. Kastiel rozsiadł się na wysokim krześle przy wyspie kuchennej i podziwiał dzieło, które wcześniej stworzyłam.

- O wow. Nie wiedziałem, że mamy tyle wspólnych zdjęć - przebiegł wzrokiem po kolażu ramek, które misternie układałam od kilku ładnych godzin.

- A to tylko część! Pomyślałam, że możemy powiesić je przy schodach w kolejności chronologicznej. Od naszych początków ... - wskazałam na archaiczne zdjęcie z czasów liceum. - ... Aż do teraźniejszości.

Uśmiechnęłam się ciepło na widok naszej wspólnej fotografii, która de facto była kadrem wyciągniętym z ostatniego, pamiętnego teledysku, na którym wtulam się plecami w tors Kastiela, a ten obejmuje dłońmi mój widoczny brzuszek. Gdy mój wzrok ponownie przeniósł się na licealną Bree ze swoim czerwonowłosym, zbuntowanym chłopakiem, którzy nie mieli pojęcia, co czeka ich w przyszłości, nie potrafiłam ukryć wzruszenia. Złapałam ramkę w dłonie i zapytałam o to Kastiela.

- Co by powiedziała ta dwójka, gdybyśmy magicznie przenieśli się w czasie i zdradzili im, że za kilka lat zostaną małżeństwem i będą spodziewać się dziecka?

- Nastoletni Kastiel pewnie powiedziałby, że cię pojebało i masz przestać ćpać - jednym zdaniem zrujnował cały nostalgiczny nastrój. Mimo upływu tylu lat, nadal miał tą licealną cząstkę siebie, którą w jakiś dziwny i absurdalny sposób uwielbiałam.

Prześmiewczy głos Kastiela wyrwał mnie z zamyślenia.

-  Co z czasem kiedy mnie nienawidziłaś? Nie będzie żadnych zdjęć z moją twarzą zamazaną czarnym markerem? Albo z dziurami po lotkach?

- Wyrzuciłam wszystkie takie zdjęcia - szybko odpowiedziałam na jego zaczepkę. - Poza tym już o tym zapomniałam. Wmawiam sobie, że to nigdy się nie wydarzyło, a my zawsze byliśmy razem - odrzekłam wesoło, zupełnie ignorując wszystkie alarmujące sygnały mojej dwubiegunowej osobowości.

- To by się nawet zgadzało. Zawsze kochałem tylko ciebie. Nieważne jak daleko byłaś. I tak myślałem tylko o tobie - mówił powoli i cicho, wpatrzony w zdjęcie, które zrobiliśmy podczas ostatniego dnia liceum. Obejmowaliśmy się i szczerzyliśmy się do obiektywu. Nie było zbyt udane, ale oddawało zupełnie prawdziwe uczucia.

- Wiem, że to prawdopodobnie podbije twoje ego do kosmicznej skali, mierzonej w latach świetlnych, ale ... - zrobiłam dramatyczną pauzę, w której podeszłam do niego i objęłam ramionami. - Ja też kochałam tylko ciebie. Nigdy nie było mowy o kimś innym - zakończyłam tą deklarację buziakiem w jego policzek umazany farbą.

- No ba! Solidnie namieszałem ci w głowie, dziewczynko.

- I tu masz odpowiedź na pytanie, dlaczego nadal potrzebuję terapii - powiedziałam żartobliwym tonem, ale wyżyny mojego wybitnego humoru, zostały podsumowane tylko cichym mruknięciem, które brzmiały mniej więcej jak "Spadaj".

Przypomniałam sobie o swojej misji i wzięłam się za zmazywanie plam z jego twarzy. Zielony kolor, przypomniał mi o pewnej ważnej kwestii.

- Skończyliście już pokoik Szarlotki?

- Prawie. Lys robi ostatnie poprawki przy tapecie.

- Zostawiłeś go tam samego? - zapytałam z wyrzutem. - Przecież jest naszym gościem. Miał tylko ci pomóc, a nie odwalać całą robotę.

- Uwierz, że chciałem zrobić większość sam, ale Lys stwierdził, że za dużo przeklinam. Powiedział, że mam wyjść i się uspokoić.

- Doskonale go rozumiem. Omal nie wzięliśmy rozwodu przy składaniu komody w holu - zaśmiała się przywołując to wspomnienie i najwidoczniej ugodziłam tym jego męską dumę.

- To nie moja wina, że nie potrafią napisać jasnej instrukcji!

- Nie kochanie. Wyrzuciłeś instrukcję na początku, twierdząc że jej nie potrzebujesz. Potem musiałam nurkować w śmieciach, żeby ją znaleźć, kiedy ty rzucałeś kurwami na prawo i lewo - wygarnęłam mu, co może nie było najlepszym pomysłem, sądząc po jego minie.

- Może nie wracajmy do tego? Wtedy świat będzie piękniejszy.

- Dobrze, jak wolisz - czasem milczenie jest złotem. Zwłaszcza wtedy, kiedy ma się przed sobą zirytowanego Kastiela. Postanowiłam zmienić temat. - Nataniel wysłał mi zdjęcia małego Elliota. Chcesz zobaczyć? Według mnie jest bardziej podobny do Claudii.

- Tym lepiej dla niego, że nie odziedziczył tej głupkowatej twarzy Carello.

- Kastiel! Jak możesz tak mówić? - pokręciłam głową z niedowierzaniem.

Przejechałam ostatni raz ścierką po jego policzku, pozbywając się wszelkich śladów zielonej farby.

- Gotowe! Możesz wracać na pole bitwy - czule ucałowałam jeszcze jego czoło, aby dodać mu odwagi i chęci.

- Zawsze wiedziałaś, jak postawić mnie na baczność - wywróciłam oczami, słysząc ten dwuznaczny żart. - Daj mi tylko coś zjeść i zaraz wracam do roboty.

Kastiel ociężale podniósł się z krzesła, a entuzjazm nie był najlepszym określeniem, co do jego humoru. Podszedł do lodówki i zaczął w niej grzebać, a ja nie potrafiłam się powstrzymać, żeby nie skorzystać z tego widoku.

Może i nie był urodzonym majsterkowiczem, ale w tym roboczym ubraniu wyglądał całkiem profesjonalnie ... i kusząco. Zwykła, biała koszulka doskonale opinała jego bicepsy, a niebieskie spodnie, gdzie niegdzie noszące ślady farby, też podkreślały to, co miały podkreślić. 

Musiałam usiąść, bo zrobiło mi się gorąco. Nie jestem pewna czy to przez hormony, temperaturę, czy może przez mojego seksownego męża. Odwrócił się przez ramię, próbując coś powiedzieć i nawet zdążył otworzyć usta, ale gdy zauważył, że bezwstydnie się na niego gapię, na jego twarz wkradł się ten chamski uśmieszek.

- Nie rozbieraj mnie wzrokiem, bo się zawstydzę.

- Ja wcale nie ... - w głowie miałam przygotowaną całą linię obrony lecz jego kpiący wyraz twarzy, nie pozostawiał żadnych złudzeń. Rozpracował mnie. Nie było sensu kłamać. - Jesteś moim mężem. Nie muszę się tłumaczyć. Mam prawo korzystać z twoich walorów.

- Korzystaj ile chcesz, skarbie - zaśmiał się i wziął łyka zimnej wody. - Wolisz, żebym się odwrócił? 

Zrobił jak powiedział i w pełnej krasie zaprezentował mi swoje pośladki, opięte niebieskim materiałem. Parę razy zakołysał biodrami, naśladując swoje sceniczne ruchy. Nie potrafiłam ukryć śmiechu, widząc jego wygłupy. Zawsze ceniłam to, że był w stanie zrobić z siebie największego błazna, żeby tylko zmusić mnie do uśmiechu.

- A może chcesz, żebym zrobił to? - niespodziewanie zdjął swoją koszulkę i rzucił ją niedbale na podłogę.

- Zdecydowanie wolę to - odpowiedziałam bez zastanowienia, podziwiając jego nagi tors.

Kastiel zadowolony ze swojej udanej prowokacji, przybrał teraz tę pewną siebie postawę , która jasno informowała kto przejmuje teraz inicjatywę, a które z nas jest ofiarą. Zaczął do mnie podchodzić wolnym krokiem, nie spuszczając ze mnie przeszywającego wzroku. Poprawiłam się na krześle, starając się nie wyglądać jak zakłopotana licealistka.

- Czyżbym cię zawstydził, Brianno Veilmont? - przejechał kciukiem po moim policzku, zostawiając po swoim dotyku palący ślad.

- Pewne rzeczy nie zmieniły się nawet od czasów liceum - zadarłam podbródek, aby móc stawić mu czoła.

- Moja słodka, niewinna dziewczynka - tym razem jego kciuk musnął moje usta, a w ślad za nim podążyły jego wargi, które zaatakowały moje.

Zatopił się we mnie tak intensywnie, że szybko zabrakło mi tchu. Nie czekając na pozwolenie jego dłoń wkradła się pod materiał mojej sukienki i spoczęła na nagim udzie, podsuwając mi pomysły, co mogłoby zaraz się zdarzyć. I paradoksalnie ten gest sprowadził mnie na ziemię.

- Nie możemy - wymruczałam w jego usta, jednak on nie miał zamiaru przerywać pocałunku. - Kas ... - delikatnie odepchnęłam jego tors, żeby móc spojrzeć mu w twarz.

- Nie możemy - powiedziałam raz jeszcze.

- Niby dlaczego? - zapytał z wyrzutem.

- Po pierwsze: jestem w trzydziestym siódmym tygodniu ciąży. Seks jest fizycznie niemożliwy. Po drugie: twój przyjaciel jest piętro wyżej. A to, co chcesz zrobić jest bardzo nieprzyzwoite.

- Po pierwsze: jeśli chcę potrafię być bardzo kreatywny i niekoniecznie muszę używać kutasa, żeby cię zadowolić. Ba! Nie muszę nawet cię rozbierać - aby podkreślić prawdziwość swoich słów, przesunął palcami po koronce moich majtek. Uśmiechnął się triumfalnie, kiedy z mojego gardła mimowolnie wyrwał się cichy jęk. - Po drugie: nie kręci cię to? Ten dreszczyk emocji, że możesz zostać przyłapana?

- Nie - skłamałam.

- Kogo próbujesz oszukać? - uniósł brew, przy okazji wykrzywiając usta w przebiegłym uśmieszku. - Dobrze wiem, że ta grzeczna, dobrze ułożona Bree jest tylko przykrywką. Zbyt wiele widziałem, co takiego robisz w łóżku. Co takiego potrafisz zrobić ze mną - dodał mrocznym tonem, jednocześnie kładąc dłonie po oby dwóch stronach blatu, który znajdował się za mną. Dawał mi właśnie do zrozumienia, że nie ucieknę tak łatwo.

Pocałował mnie raz jeszcze. Tym razem intensywniej i łapczywiej. Jakby nie przyjmował żadnego sprzeciwu. To nie tak, że stawiałam jakikolwiek opór. Starałam się dotrzymać mu tempa i całować go z równą zawziętością. Skorzystałam również z okazji z jego połowicznej nagości i bawiłam się wyśmienicie, sunąć dłońmi po jego umięśnionych ramionach i torsie. Zareagował na moje pieszczoty cichym pomrukiem. Jego dłonie ponownie wślizgnęły się na moje uda, które zaczął z czułością ugniatać.

Mimo, że mój umysł był teraz zamglony i kompletnie odurzony przez Kastiela, byłam w stanie usłyszeć skrzypnięcie na schodach. Powinno to mnie zaalarmować, ale nie potrafiłam się oderwać od gorących ust mojego męża.

Chwilę później głos Lysandra sprowadził nas do rzeczywistości.

- Ej, Kas? Zgubiłem gdzieś miarkę. Masz może drugą?

Zupełnie nieświadomy, przekroczył próg kuchni, ale stanął w miejscu i nie odważył się podejść ani na krok, gdy zobaczył mnie i Kastiela w tej dwuznacznej sytuacji.

- Och! Wybaczcie. Ja ... Nie chciałem wam przeszkadzać. Wrócę na górę - odparł zawstydzony i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, czy przeprosić, on już sprintem biegł po schodach.

Kompletnie mnie zamurowało, natomiast Kastiel zaczął się perfidnie śmiać.
Momentalnie uwolniłam się z uścisku mężczyzny i zeskoczyłam z wysokiego krzesła, co wcale nie było takie proste, gdy nosi się w sobie trzy kilogramowego noworodka.

- Jest ci do śmiechu? Mówiłam, że powinniśmy się wstrzymać, kiedy mamy gościa. Powinieneś go przeprosić.

- Za co? Za to, że obmacywałem moją żonę w moim własnym domu? Daj spokój. Lys widział już gorsze rzeczy - parsknął śmiechem, gdy zakładał na siebie koszulkę.

Dał mi ostatniego, już o wiele spokojniejszego, buziaka i ruszył w ślad za Lysandrem. Ale na odchodne nie mógł odmówić sobie tej małej przyjemności i zaczepnie klepnął mnie w pośladek.

- Nie masz za grosz wstydu, Veilmont! - wykrzyknęłam z oburzeniem.

Skwitował moją naganę, jedynie śmiechem. 

Wróciłam do swojego poprzedniego zajęcia i zajęłam się dekorowaniem parteru. Co prawda nasi przyjaciele, jak zwykle okazali się być wspaniałymi ludźmi i sporą część pracy wykonali za nas, przenosząc wszystkie meble i inne sprzęty. Lecz nadal trzeba było nadać pomieszczeniom ostatniego szlifu. Rozstawiłam ramki ze zdjęciami w salonie i holu. Na kanapie i fotelach ułożyłam całe multum poduszek, co chwilę zamieniając ich kombinację, dopóki nie uznałam, że jest perfekcyjnie. Lysander przywiózł ogromny stos świeżych kwiatów ze swojej farmy, więc zajęły honorowe miejsce na jadalnianym stole, a także na komodzie przy drzwiach wejściowych. Gdzie nie gdzie umieściłam również kwiaty doniczkowe z mojej kolekcji. Z każdym dodanym akcentem, banalnym dodatkiem lub sentymentalną pamiątką, ten pusty budynek stawał się naszym domem. Spojrzałam na efekty swojej pracy z olbrzymią dumą.

Zanurzała się w swoich myślach, wizualizując naszą przyszłość tutaj. Jestem pewna, że te ściany zapełnią się dźwiękiem naszej ulubionej muzyki, gromkimi śmiechami, a czasem nawet płaczem naszej córeczki. Na tych ścianach zawisną nowe dzieła sztuki, malowane przez małe dziecięce rączki. Jasne sofy nabiorą charakteru dzięki plamom po kolorowych kredkach, a gdy je zobaczę , będę uśmiechać się z sentymentem, że właśnie tak miało być. Nieskazitelne, wypolerowane dębowe parkiety będą nosić ślady zadrapań po psich pazurach, bo Kastiel jeszcze o tym nie wie, ale chcę żeby Lottie wychowywała się z czworonożnym przyjacielem. Nasz dom wypełni się ciepłem i miłością, a każdy zakątek będzie miał swoją historię do opowiedzenia.

Postanowiłam przygotować mały lunch dla chłopaków, żeby wynagrodzić im trudy pracy. To nie było nic wykwintnego. Kanapki z różnymi dodatkami i mrożona herbata - proste, ale mam nadzieję, że im się spodoba. Zostało mi tylko zaprosić ich na dół. Niemałym wyzwaniem było dostanie się na drugie piętro po schodach, liczących dokładnie trzydzieści dwa stopnie. Dodatkowy balast w moim brzuchu nie ułatwiał mi zadania. Byłam kompletnie wyczerpana i z zadyszką jak po przebiegnięciu maratonu. Nie jestem pewna, czy lubię być w ciąży, ale nie chcę rujnować marzeń Kastiela o dużej rodzinie. O wilku mowa! Drzwi do pokoju były uchylone, więc już z korytarza usłyszałam jego głos.

Jego wyraźnie zmartwiony głos.

- Boję się, Lys. Prawdę mówiąc jestem przerażonym. Za kilka tygodni będę ojcem, a wciąż czuję, że nie jestem gotowy na tę odpowiedzialność. Staram się grać twardego dla Bree, ale cholernie się boję, że zawiodę jako rodzic, jako mąż ... nie wybaczyłbym sobie tego.

- Kastiel, każdy przyszły rodzic przechodzi przez to samo. To naturalne, że odczuwasz strach przed nowymi wyzwaniami. Ale przecież znasz siebie. Jesteś odpowiedzialny, czuły i oddany. Masz w sobie mnóstwo miłości. Twoja córka na pewno to doceni - uspokajający ton głosu Lysandra zadziałał nawet na mnie.

- Myślisz, że będę dobrym ojcem? - zapytał z zwątpieniem.

- Kas, ty już nim jesteś. Spójrz tylko na siebie. Od kilku dni remontujesz samodzielnie pokój dla twojej córeczki, ponieważ chcesz, żeby miała swój własny kawałek świata. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że nigdy nie trzymałeś wałka malarskiego w dłoni, a jednak robisz to dla niej.

- Już nie rób ze mnie takiej sieroty - jego przygaszony śmiech rozniósł się po pokoju. - Ale dzięki. Za te słowa i za wszystko. Szarlotka będzie miała najlepszego wujka, jakiego mogła sobie wymarzyć - dodał tonem, przepełnionym wdzięcznością, którego rzadko można było uświadczyć u Kastiela Veilmonta.

- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Mała Charlotte również.

Czułam, że nie powinnam brać udziału w tej konwersacji i niszczyć ich braterskiego momentu. Podjęłam decyzję, że porozmawiam z Kastielem później, kiedy zostaniemy sami. I zapewnię go, że będzie najlepszym tatą na świecie.

Wróciłam na parter, żeby znaleźć sobie jakieś zajęcie, ale po tych kilku godzinach pracy, moje ciało dało mi do zrozumienia, że powinnam przystopować. Plecy bolały mnie niemiłosiernie, a mała Lottie najprawdopodobniej zaczęła bunt w moim brzuchu, kopiąc i rozpychając się we wszystkie możliwe kierunki. Położyłam się na kanapie, kładąc obolałe stopy na stos zbudowany z poduszek, w ogóle nie przejmując się tym, że zniszczyłam efekt swojej wcześniejszej pracy. Zasnęłam już po kilku minutach.

- Bree? Śpisz?

Leniwie otworzyłam oczy, a czerwona, rozmazana plama przede mną, dopiero po kilku sekundach przybrała kształt twarzy mojego męża.

- Tylko na chwilę zamknęłam oczy.

Uśmiechnął się czule, po czym złożył pocałunek na moim czole.

- Nie miałem serca cię budzić, ale przyszedłem ci powiedzieć, że skończyliśmy pokój małej. Chcesz go zobaczyć?

- Pewnie, że tak! - jego słowa całkowicie mnie ocuciły, ale gdy tylko spróbowałam się podnieść, zrozumiałam, że to przedsięwzięcie jest skazane na klęskę.

Kastiel zaśmiał się, widząc moje nieudane próby podniesienia się z kanapy.

- Chodź tu, moja kulko. Pomogę ci - podał mi dłoń.

- Jeszcze raz tak mnie nazwiesz, to śpisz na wycieraczce - wycedziłam przez zęby, ale przyjęłam jego pomoc.

Kastiel był na tyle miły, że pomógł mi dostać się na piętro, a gdy znaleźliśmy się przed pokojem Szarlotki, tajemniczo stanął za mną i zasłonił mi oczy.

- To będzie niespodzianka - wyszeptał koło mojego ucha.

Miał rację. Co prawda sama wybierałam meble, farby oraz dodatki, więc miałam w głowie pewną wizję lecz nie widziałam na własne oczy całości. Pozwoliłam, aby Kastiel mnie poprowadził. Zrobiliśmy parę kroków do przodu, a moje stopy wylądowały na czymś miękkim i puszystym. Przez otwarte okna, do pomieszczenia wpadał dzięki świergotania ptaków i szum drzew.

- Gotowa? - z trudem ukrywał podekscytowanie.

- Mhm - z entuzjazmem pokiwałam głową, nie mogąc się doczekać efektu.

Delikatnie odsunął swoje dłonie. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła.

- Kastiel ... - wyszeptałam oszołomiona. Nie byłam pewna na czym najpierw mam zawiesić swój wzrok.

Pokoik był zachwycający! Wszystkie ściany były pomalowane na przyjemny, pastelowy zielony kolor, a na jednej z nich znajdowała się urocza tapeta, którą zaprojektowała dla nas Chani. Prezentowała różne leśne zwierzęta, które wyglądały jakby właśnie weszły do pokoju, aby przywitać się z nowym lokatorem. Oczami wyobraźni widziałam, jak nasza mała dziewczynka uczy się ich nazw i próbuje je wymówić. Kolorowe obrazki w ramkach przyczepione były do innych ścian, ukazując słodkie i zabawne scenki z życia zwierzątek w lesie. Na podłodze rozłożony był miękkie dywaniki z motywem liści, aby podkreślić naturalny charakter pokoju. Mebelki w kremowym kolorze, ciekawie kontrastowały z zielenią i drewnianą podłogą.

- Och, kochanie! To jest... to jest po prostu przepiękne - westchnęłam, chwytając męża za rękę.

- Podoba ci się? - zapytał z podekscytowaniem.

- Uwielbiam go! To najpiękniejszy pokój, jaki kiedykolwiek widziałam! Lottie będzie miała tutaj niesamowite dzieciństwo - odpowiedziałam, patrząc w zachwycie na każdy szczegół pokoiku.

Co chwilę odnajdywałam detale, które cisnęły łzy do moich oczu. Na tapecie znajdowało się wiele różnych drzew, ale jedno przykuło moją szczególną uwagę. Była to jabłonka, a pod nią zgromadzona była rodzina jeży. Każde ze zwierzątek niosło na grzbiecie jabłko. Zaśmiałam się, kiedy spostrzegłam, że jeden z nich, największy, który pewnie był tatą, miał rudo-czerwoną maść, natomiast mama jeż była o barwie beżowej, zupełnie jak moje włosy. Będę musiała mocno uściskać Chani za jej kreatywność i dbałość o szczegóły.

Spojrzałam na Kastiel, który był tak samo wzruszony jak ja.

- Szarlotka pokocha ten pokój. A jeszcze bardziej pokocha fakt, że to jej tatuś go wyremontował. Zostaniesz jej bohaterem.

- Z małą pomocą wujka Lysandra - uśmiechną się i objął mnie delikatnie. - Nagle to stało się bardzo realne, nie sądzisz? - rozejrzał się wokół i pokręcił głową z niedowierzaniem.

Oparłam głowę o jego tors, myśląc o tym, o jego rozmowie z Lysandrem.

- Tak ... Jesteśmy coraz bliżej. Już za kilka tygodni będziemy rodzicami. Ale ... Poradzimy sobie - odparłam, spoglądając na męża z miłością. - Pewnie nie będzie łatwo. To dla nas zupełnie nowe doświadczenie. Będą wzloty i upadki, ale jestem spokojna, bo wiem, że będziesz najlepszym ojcem na świecie. Widzę, jak dbasz o mnie ... o nas i o naszą rodzinę każdego dnia. Twoje wsparcie, delikatność i troska sprawiają, że jestem przekonana, że z tobą u boku, wszystko będzie w porządku. A Lottie pokocha cię od pierwszego wejrzenia. Dokładnie tak samo jak ja - ostatnie słowa wychlipałam niewyraźnie, nie mogąc powstrzymać płaczu.

Kastiel milczał przez chwilę, zupełnie pochłonięty moimi słowami. Ocierał kciukami moje łzy.

- Kocham cię. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. I obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby być najlepszym ojcem dla naszego dziecka - powiedział cicho.

- A ja ciebie, dziękuję za to wszystko - odparłam, spoglądając na niego z miłością.

4 maja 2023 rok

Remont domu można oficjalnie uznać za zakończony. Z tej okazji postanowiliśmy zorganizować małe przyjęcie w ogrodzie w ramach podziękowania dla naszych przyjaciół za ich pomoc i wsparcie. Wstałam wcześnie rano, żeby zająć się organizacją i już wtedy poczułam, że coś jest nie tak. To ten dziwny, niewytłumaczalny rodzaj niepokoju, który nie ma konkretnego źródła. Trochę jak cisza przed burzą. Ale miałam zbyt dużo pracy, żeby się nad tym głębiej zastanowić. Zakasałam rękawy i z werwą ruszyłam do kuchni. 

Po szybkim śniadaniu, razem z Kastielem zaczęliśmy przygotowywać dom i ogród. Jednak w miarę jak godziny mijały, zaczęłam odczuwać dziwne uciski w brzuchu. Był to nieznany mi ból, który nie był silny, ale zdecydowanie odczuwalny. Ignorowałam go początkowo, chcąc skupić się na organizacji przyjęcia. 

Nie musiałam długo czekać, aby Kastiel dostrzegł moje nieudolne próby zamaskowania bólu.

- Bree? Dobrze się czujesz?

- Tak, tak ... - zbyłam go wymuszonym uśmiechem.

- Wyglądasz jakby coś cię bolało - zaczął dociekać. - Jesteś pewna, że wszystko okej? Może powinniśmy zrezygnować z dzisiejszej imprezy?

- Nie, kochanie, to nic poważnego. To tylko napięcie przed porodem. Nie chcę przecież zmarnować tej okazji, żeby spędzić czas z naszymi przyjaciółmi - uśmiechnęłam się lekko i objęłam go, mając nadzieję, że przestanie się zamartwiać.

- W porządku, ale jeśli poczujesz się gorzej, powiedz mi od razu, dobrze? - spojrzał na mnie z troską, ale wydawało się, że zaakceptował moje tłumaczenie.

Kiwnęłam głową, a nasze przygotowania do przyjęcia trwały nadal. Około godziny 12:00 Rozalia przybyła z odsieczą. I przywiozła ze sobą pomocników. Leo i Lysander czekali w holu, gotowi przyjąć każdy rozkaz, a razem z nimi mała Thia, która gdy tylko mnie zobaczyła, rzuciła się biegiem w moim kierunku.

- Ciocia Bree! - przytuliła się do moich kolan. W normalnych okolicznościach bym ją podniosła i przytuliła, ale z racji tego, że moja motoryka była ograniczona, tylko pogłaskałam jej włosy.

- Dzień dobry, kruszynko.

- Gdzie dzidziuś? - wypaliła od razu.

- Och! - zaśmiałam się z jej bezpośredniości. - Na razie mieszka jeszcze tutaj - wskazałam na swój brzuch. - Ale już niedługo będziesz mogła ją poznać. 

- Niech wyjdzie teraz! Chcę się bawić!

Wszyscy dorośli wybuchnęli śmiechem, słysząc słowa wygadanej trzy latki.

Zabraliśmy się do pracy i z dodatkową pomocą szło nam całkiem sprawnie. Już po godzinie stoły i krzesła w ogrodzie były poustawiane, a Kastiel i Leo próbowali zgłębić tajemnicę nowego grilla, który miał być gwoździem programu dzisiejszego wieczoru. Ja natomiast zajęłam się przygotowywaniem przekąsek w kuchni. Towarzyszył mi Lysander, który nie omieszkał podzielić się ze mną swoimi spostrzeżeniami.

- Nigdy nie sądziłem, że Kastiel będzie prowadził wiejskie życie - zaśmiał się cicho pod nosem.

- Do wiejskiego życia mu daleko! Ale to Kastiel, więc kto wie? Może nas zaskoczy, gdy za rok będzie biegał po ogrodzie w słomkowym kapeluszu, ogrodniczkach i kaloszach? - dodałam rozbawiona.

- Czuję się urażony tymi stereotypami! Czy widziałaś mnie kiedykolwiek w takim wydaniu? Wy miastowi ... - udał rozczarowanego lecz zadziorna iskra, która tliła się w jego dwukolorowych tęczówkach, zachęciła mnie do dalszych żartów.

- Masz absolutnie rację. Przepraszam i oddaję ci honor. Jesteś najbardziej stylowym rolnikiem, jakiego kiedykolwiek poznałam! - powiedziałam z początkową powagą, ale zaraz potem obydwoje nie mogliśmy powstrzymać śmiechu.

Zaśmiałam się szczerze, jednak sekundę później przestało być zabawnie, kiedy poczułam kolejną falę przeszywającego bólu, który zaczął się w dole mojego brzucha i promieniował aż do kręgosłupa. Ten nagły atak tak mnie otępił, że musiałam chwycić się blatu i poczekać, aż minie.

- Brianna, dobrze się czujesz? - jego zwykle melodyjny głos, teraz przepełniony był paniką. - Chcesz żebym poszedł po Kastiela? Albo Rozę?

- Nie. To tylko chwilowe. I normalne na tym etapie. Po prostu czuję się trochę wyczerpana - starałam się przekonać zarówno jego, jak i samą siebie. Z marnym skutkiem.

- Jednak wolę, aby Kastiel teraz przy tobie był. Wybacz, ale kompletnie nie wiem, co robić w takich sytuacjach - nim zdążyłam zaprotestować, on panicznie biegł w kierunku tarasu, aby poinformować mojego męża.

Męża, który bez wysłuchania moich kolejnych argumentów, wpakował mnie do łóżka w naszej sypialni i kazał odpoczywać.

- Bree, pora trochę odpuścić. Jesteś w trzydziestym ósmym tygodniu ciąży. Mała może przyjść na świat w każdym momencie. Obawiam się, że to już się dzieje. Jestem o krok, o decyzji, żeby zawieść cię do szpitala - mówił zmartwiony, cały czas gładząc moje obolałe plecy. Dotyk jego ciepłej dłoni, przynosił mi olbrzymią ulgę. Na tyle, że byłabym w stanie ponownie wstać i zejść na dół. Ale Kastiel nawet nie chciał o tym słyszeć.

- Nie ma mowy! To tylko fałszywe skurcze. Zaraz mi przejdzie.

- Kastiel może mieć rację. Nie zaszkodzi sprawdzić, co się dzieje - Roza poparła jego słowa, zarabiając tym samym moje chłodne, przesiąknięte złością spojrzenie. Chyba jeszcze nigdy nie byli tak solidarni. Szkoda tylko, że zawarli sojusz przeciwko mnie.

- Czy możecie przestać wmawiać mi, że rodzę? Chyba sama wiem najlepiej, co dzieje się z moim ciałem? I zapewniam was, że to jeszcze nie czas - z całą zawziętością upierałam się przy swoim. 

- Okej, okej ... - mężczyzna karykaturalnie podniósł dłonie w geście poddania się. - Skoro tak twierdzisz, to nie naciskam. Ale gdy tylko coś się zmieni i zacznie cię mocniej boleć, powiedz. Na wszelki wypadek, wrzucę do bagażnika twoją torbę do szpitala - kiwnęłam głową, zgadzając się na ten kompromis. - W dalszym ciągu chcesz, żeby impreza się odbyła?

- Oczywiście, że tak. Pozwólcie mi tylko chwilę poleżeć i poczuję się lepiej.

- Roza, zostaniesz z nią? - niańczyli mnie jak dziecko, ale jeśli to ma sprawić, że dadzą mi spokój, byłam gotowa jakoś to znieść.

- Tak, pewnie.

Kastiel wyszedł z sypialni, zgarniając z podłogi torbę, która już od kilku tygodni była spakowana i gotowa na moment, w którym będzie potrzebna. Zostałyśmy same. Rozalia wczołgała się na łóżko i wygodnie rozłożyła się obok mnie.

- Kto by pomyślał? Kilka lat temu, podczas takich chwil i wspólnych nocowań, opowiadałaś mi o tym jak zabójczo zakochana jesteś w Kastielu i tak bardzo bałaś się, że nie odwzajemnia twoich uczuć, a teraz proszę ... spodziewacie się dziecka - kobieta uśmiechnęła się łagodnie.

- Jak to się stało, że z nastolatek, które marzyły o miłości, zostałyśmy mamami? Ty masz Thię, a ja wkrótce będą miała Charlotte.

- Życie ma w zwyczaju płatać nam niespodzianki, prawda? Ale już nie mogę się doczekać, kiedy nasze córki będą mogły się zaprzyjaźnić, tak samo jak my. Thia jest gotowa zostać najlepszą kuzynką na świecie! - zaśmiała się ciepło i ja również nie mogłam być obojętna na te słowa. Już wyobrażałam sobie ich wspólne zabawy na plaży, wspaniałe chwile spędzone nad morzem i piękne wspomnienia, które razem stworzą.

Widząc moją rozterkę, Rozalia delikatnie mnie objęła. 

- Wszystko będzie dobrze, Bree. Twoja Charlotte już niedługo będzie z nami. Czeka nas cała masa wspólnych spacerów, wypadów na lody i oczywiście zakupy! A póki co, odpoczywaj i ciesz się tym wyjątkowym dniem. Zaraz będzie tutaj Alexy, a dobrze wiesz, że przy nim nie odpoczniemy!

- Tak, masz rację - posłałam uśmiech pełen wdzięczności w kierunku przyjaciółki. - Dziękuję. Cieszę się, że to na ciebie wpadłam podczas pierwszej lekcji angielskiego w liceum.

- Ja także się cieszę. Pomyśl, że gdyby była to Amber, mogłabyś teraz być jej przyjaciółką! Zgroza!

Rozalia skutecznie odciągnęła moje myśli od dyskomfortu jaki czułam. Po czasie zapomniałam o bólu, a Lottie postanowiła przestać mnie dręczyć, choć na krótki moment.

Przygotowania do przyjęcia w ogrodzie były prawie ukończone i muszę przyznać, że chłopcy dali sobie świetnie radę, bez naszego, kobiecego nadzoru. Stoły były zastawione przysmakami, a blask porozwieszanych tu i ówdzie lampionów, delikatnie oświetlał ogród, tworząc niesamowitą atmosferę. Z wnętrza domy wydobywały się subtelne dźwięki, jakiejś składanki z wakacyjnymi hitami. Kastiel, pełniący rolę pana domu, zajmował honorowe miejsce przy grillu. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, gdy zobaczyłam go w kwiecistej, hawajskiej koszuli. Gdy mnie zauważył, powierzył stanowisko Lysandrowi i podszedł do mnie. 

- Jak się czujesz, kochanie? - objął mnie w talii.

- O niebo lepiej - odpowiedziałam szczerym uśmiechem.

- Wyglądasz przepięknie - mruknął, błyskając zębami w nonszalanckim uśmiechu. Nieskromnie uwierzyłam w ten komplement, bo Rozalia przez godzinę, robiła wszystko co w jej mocy, żeby doprowadzić mnie do tego stanu. Miałam na sobie długą, zwiewną sukienkę w kolorze bieli, która podkreślała mój ciążowy brzuszek. Część włosów spięłam z tyłu, ozdabiając je białą kokardą. Jak stwierdziła Roza, ta ciąża dodaje mi wystraczająco dużo blasku, więc lekki makijaż składał się jedynie z różu i tuszu do rzęs.

- Dziękuję. Ty również wyglądasz fantastycznie - odpowiedziałam, unosząc rękę, aby pogłaskać delikatnie jego policzek. Kastiel zawsze potrafił wywołać na mojej twarzy uśmiech i poczucie spokoju.

Przytulił mnie mocniej, a ja poczułam ciepło jego ciała. Zatopiliśmy się w krótkiej chwili ciszy, gdy nagle dobiegł nas głos Alexyego.

- Siema wszystkim! Wujek Alexy melduje się!

Obróciliśmy się, widząc radosnego Alexyego zbliżającego się do nas z pełnymi rękami. Niósł dwie zgrzewki puszkowanego piwa. 

- Alexy? Błagam, powiedz, że żartujesz? - Roza zagrodziła mu drogę, demonstracyjnie krzyżując ręce na piersiach. - Przyniosłeś piwo? Na przyjęcie, na którym jest dziecko? A teoretycznie nawet dwójka dzieci!

- Pomyślałem o dzieciach, okej? Mam też bezalkoholowe.

Pozostali goście, również dołączyli do nas. Wspólnie wznosiliśmy toast za udany remont domu i nasze nowe życie nad morzem. Atmosfera była pełna radości i entuzjazmu. Zaczęliśmy delektować się pysznym jedzeniem i owocowymi koktajlami. Rozmowy i śmiech wypełniały ogród. Pierwszy raz, od bardzo dawna, w tym miejscu było tyle życia. 

W miarę jak wieczór upływał, ponownie zaczęłam odczuwać dziwny, pulsujący ból w dolnej części brzucha, tym razem bardziej dotkliwy niż wcześniej. Próbowałam ukryć swoje zmartwienie przed Kastielem i przyjaciółmi, nie chcąc psuć dobrej zabawy. Uśmiechałam się do gości, ciesząc się ich towarzystwem, ale jednocześnie czułam się nieswojo.

Gdy zapadała noc i przyjęcie dobiegało końca, a cisza spadła na dom i ogród, odetchnęłam z ulgą, myśląc, że dotrwałam do końca. Jednak uczucie ciągłego ucisku w brzuchu nie pozwalało mi całkowicie się  zrelaksować. Poprosiłam męża, aby przygotował mi gorącą kąpiel. Potrzebowałam chwili tylko dla siebie, żeby zebrać myśli. Kastiel uśmiechnął się delikatnie i poprowadził mnie do łazienki. Przygotował wszystko tak jak lubię. Użył moich ulubionych płynów do kąpieli, dzięki czemu już po chwili pomieszczenie zapełniło się zapachami kokosu i wanilii. Zdjęłam długą sukienkę, czując się natychmiast odrobinę lepiej, kiedy brzuch był oswobodzony od naprężenia. Kastiel pomógł mi wejść do wanny, asekuracyjnie trzymając mnie za dłoń i biodro. 

- Pójdę trochę ogarnąć na dole, a ty odpocznij - czule cmoknął moje czoło, nachylając się nad wanną. - Zostawię otwarte drzwi. Gdybyś czegoś potrzebowała, zawołaj mnie.

- Dobrze. Dziękuję - jego troska mocno mnie wzruszyła.

Zanurzyłam się w ciepłej wodzie, czując jak moje ciało powoli się rozluźnia. Woda otulała mnie, dając uczucie komfortu i ulgi. Zamknęłam oczy, próbując skupić się na oddechu i oderwaniu się od bólu, który nadal mi towarzyszył. To nie pomogło. Skurcze wciąż wracały, stając się coraz bardziej intensywne i częstsze. 

Nagły, gwałtowny przypływ bólu wdzierał się we mnie, jakby nagle ogarnęła mnie fala intensywnego cierpienia. Jego siła była tak ogromna, że musiałam podkulić nogi i mocno zacisnąć dłonie na krawędzi wanny, aby w ogóle go wytrzymać. Czułam, że coś jest nie tak, że to nie jest zwykły ból, który przeminie. Serce waliło mi jak oszalałe, a niepokój zaczął mnie ogarniać. Moje myśli były rozbite i chaotyczne, próbowałam zrozumieć, co się dzieje, ale wszystko wydawało się być zbyt zamglone. Nie mogłam już dłużej tego ignorować i okłamywać samą siebie. To były skurcze. Prawdziwe skurcze.

Gdy na moment ból ustąpił, powoli wstałam z wanny i wyszłam z niej. Nałożyłam na siebie jedwabny szlafrok. Chciałam na chwilę usiąść na łóżku w sypialni, żeby się uspokoić, jednak coś mnie powstrzymało. Uczucie, że coś spływa po mojej prawej nodze.

- Kastiel! - wydarłam się z przerażeniem na całe gardło.

Usłyszałam, jak z zawrotną prędkością pokonuje kolejne schody. Wpadł do sypialni już po kilku sekundach.

- Co się stało, Bree? - zapytał z niepokojem, podchodząc do mnie. Miałam wrażenie, że zrozumiał o co chodzi, nawet bez mojego tłumaczenia. Byłam w kompletnej rozsypce, szlochając i dygocząc. Złapał mnie za ramiona i zmusił mnie, abym na niego spojrzała. - Jestem przy tobie, kochanie. Powiedz mi, co się dzieje, żebym mógł ci pomóc.

- Boli mnie... Boli mnie naprawdę mocno. To nie jest normalne - wyszeptałam chwytając się za brzuch. 

- Czy to możliwe, że właśnie... rodzisz? - starał się zachować spokój, ale poczułam jak jego dłonie drżą na moich ramionach.

Zacisnęłam usta, próbując powstrzymać łzy. 

- Tak, sądzę, że tak. Skurcze są coraz mocniejsze i bardziej regularne. I wydaję mi się, że ... że ... - dukałam, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów. - ... Odeszły mi wody.

- O kurwa ...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro