Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

63. Szarlotka

POV Kastiel

- Cholera ... Dziesięć centymetrów to strasznie dużo - rozłożyłem dłonie w podobnej długości, aby lepiej to sobie uzmysłowić. - Chcesz mi powiedzieć, że przez otwór tej wielkości ma wyjść całe dziecko? - zapytałem z przerażeniem patrząc na żonę.

- Mhm. Dziecko wielkości dojrzałego arbuza - była chyba jeszcze bardziej zniesmaczona niż ja.

- Jesteś pewna, że nie chcesz cesarki?

- Jeśli mam taką możliwość, to wolałabym zrobić to własnymi siłami - wytłumaczyła lecz panika w jej głosie zdradzała z jakimi emocjami się teraz bije.

Byliśmy właśnie po konsultacjach z położną i muszę przyznać, że trochę sprowadziło mnie to na ziemię. Dotychczas jedyne, co widziałem w swoich myślach to słodki, uśmiechnięty bobas. Położna uświadomiła nas przez jaki proces musimy przejść, żeby sprowadzić go na ten świat. To nie tak, że o porodzie dowiedziałem się dopiero teraz, ale widząc te wszystkie grafiki, symulacje i nagrania, wszystko stało się bardzo realne i ... straszne. Po chwili zdałem sobie sprawę jakim egoistą jestem. To nie ja miałem wypchnąć nasze dziecko na świat.

Bree siedziała w zupełnej ciszy i drapała skórki wokół swoich paznokci. Spojrzałem czule na żonę, starając się odpędzić wszystkie obrazy, które przed chwilą pokazała nam położna i zebrać w sobie siłę, aby pocieszyć ukochaną.

- Hej ... - chwyciłem ją za dłoń, aby zwrócić jej uwagę. Spojrzała na mnie kompletnie nieobecna, jakbym wyrwał ją z głębokich myśli. - Wszystko będzie dobrze. Jesteś najsilniejszą osobą jaką znam. Dasz sobie radę - przybliżyłem jej dłoń do swoich ust i ucałowałem każdą z jej kostek.

- Łatwo ci powiedzieć ... - westchnęła, marszcząc brwi z przejęcia.

- Tak wiem - musiałem przyznać jej rację. - Ale nie zostawię cię ani na moment. Zrobimy to razem. Razem stworzyliśmy to dziecko i razem je tu sprowadzimy.

- Z tym że ja będę musiała się zdecydowanie więcej nacierpieć, niż ty - prychnęła z wyrzutem. Tutaj też nie mogłem się nie zgodzić.

- Pomyśl tylko o momencie, w którym pierwszy raz weźmiesz naszą córeczkę w ramiona. Pokocha cię od pierwszego wejrzenia. Póki co zna tylko ciebie i jesteś dla niej całym światem. Dopiero później uświadomi sobie, że to tatuś jest najlepszy, ale do tego czasu masz jeszcze kilka miesięcy na podium - dodałem zawiadacko, wywołując u blondynki szczery śmiech.

- Będziesz ze mną konkurował o tytuł najlepszego rodzica?

- Nie ...? Ale to nie ty kupisz jej dmuchany, personalizowany, różowy zamek - prychnąłem prześmiewczo, na co Bree znowu się zaśmiała. Ucieszyłem się, że atmosfera nieco się uspokoiła, a na twarzy kobiety znowu zagościł uśmiech.

- Wiesz co? Masz rację. Dla niej warto wycierpieć każdą sekundę - przyłożyła dłoń do swojego brzucha, w którym kryła się nasza gwiazdeczka. Lubiłem tak ją nazywać. Głównie dlatego, że przy każdym zdjęciu USG "pozowała", unosząc rączki lub nóżki w najdziwniejszych pozycjach. Wymyśliłem teorię, że odziedziczyła parcie na szkło po mnie.

- Będziesz najlepszą mamą na świecie. Już nią jesteś - stwierdziłem z uśmiechem.

- Chyba jest jeszcze za wcześnie, żeby to stwierdzić - zawahała się, a ja postanowiłem rozwiać te wątpliwości.

- Już teraz dbasz o nią najlepiej jak potrafisz. Spełniasz każdą jej zachciankę. Ja nie odważyłbym się zjeść korniszonów z majonezem - dodałem lekkim tonem.

- Nie wiesz co tracisz - odpowiedziała zaczepnie, a jej dobry humor powrócił. - Podrzucisz mnie do doktor Butler? Mam wizytę za pół godziny.

- Pewnie - odpaliłem silnik i zapiąłem pas. - Myślałem, że skończyłaś już terapię - zagaiłem rozmowę.

- Bo skończyłam, ale czasem czuję potrzebę, żeby wygadać się komuś innemu niż tobie, mamie, czy Chani. Komuś kto nie jest ze mną związany i spojrzy na to z innej perspektywy.

- Źle się ostatnio czujesz? Coś cię martwi? - zapytałem, nie kryjąc zmartwienie.

- Nie. Po prostu cała kwestia rodzicielstwa jest lekko ... stresująca, nie sądzisz? - spojrzała na mnie badawczym wzrokiem, wyczekując na moją opinię.

- Nie mogę się nie zgodzić. Jakby na to nie spojrzeć będziemy odpowiedzialni za tego człowieczka przez co najmniej kolejnych osiemnaście lat, a tak naprawdę to do końca naszego życia.

- Tak ... Właśnie to jest przerażające. Jeśli zrobimy coś nie tak, zniszczymy ją. Nieświadomie możemy popełnić błąd, który zrujnuje jej życie. Nie wybaczyłabym sobie tego - być może trochę dramatyzowała, ale z cała pewnością nie chciałem bagatelizować jej uczuć

- Już sam fakt, że prowadzimy tą rozmowę świadczy o tym, że będziemy starać się popełniać tych błędów jak najmniej - rzuciłem szybkim wzrokiem na zmartwioną kobietę, a zaraz potem znów na drogę przed sobą. - Poza tym wydaję mi się, że nie jesteśmy patologicznymi potworami, które za wszelką cenę będą chcieli zniszczyć życia naszych dzieci. Raczej będziemy dążyć do tego, aby jak najbardziej je uszczęśliwić. Ale co ja tam wiem - zaśmiałem się pod nosem.

- To na pewno. Ale sam dobrze wiesz, że między dziećmi, a rodzicami pojawiają się konflikty. Zwłaszcza z twoim wybuchowym charakterem. Jeśli nasza córka odziedziczy po tobie temperamentem, nasz dom zamieni się w pole bitwy, podczas jej nastoletnich lat - westchnęła i wlepiła wzrok w miejski krajobraz zza szybą.

- Wtedy wyciągnę kartę "masz szlaban" i po problemie.

- Kastiel, chyba nie mówisz poważnie? - oburzyła się. - Karanie to nie rozwiązanie. Chcę ją wychować w duchu, że kluczem do rozstrzygnięcia sporów jest rozmowa, obustronne zrozumienie i zaufanie.

- Oho. Już wiem, kto będzie grał złego glinę w tej rodzinie - mruknąłem rozbawiony jej reakcją.

- Jeszcze sobie o tym porozmawiamy.

Podjechaliśmy pod jedną z kamienic, gdzie mieścił się gabinet doktor Butler.

- Wizyta pewnie potrwa godzinę - zaczęła mówić, równocześnie poprawiając makijaż i włosy w lusterku samochodowym. - Nie musisz na mnie czekać. Wrócę metrem lub taksówką.

- Na pewno pozwolę, żeby moja żona tłukła się przez miasto obskurnym metrem, albo w towarzystwie obleśnego taksówkarza z podejrzanym życiorysem - naprawdę starałem się nie być tak cyniczny, ale nie wychodziło mi. Jednak widząc niezadowolony grymas żony, spuściłem trochę z tonu. - Zaczekam na ciebie. Pójdę na kawę czy coś.

- Okej, jak wolisz.

Pomogłem jej wyjść z samochodu, a że na ulicy było dość ślisko, odprowadziłem ją pod drzwi budynku.

Pożegnała się ze mną pocałunkiem i na odchodne mruknęła jeszcze w moje usta te dwa magiczne słowa.

- Kocham cię.

Powinienem już się do tego przyzwyczaić. Nie powinno to robić na mnie dużego wrażeniem. To tylko słowa, które po tym jak zostały wypowiedziane tysiące razy, każdego ranka i wieczora, powinny stracić to potężne znaczenie. Ale tak się nie stało. Za każdym razem były równie ważne.

- Ja ciebie też - odpowiedziałem szczerze i ostatni raz musnąłem jej słodkie usta. - Nie zapomnij wspomnieć pani doktor, jak cudownego, wspaniałego i wspierającego męża masz - dodałem żartobliwie, na co blondynka wywróciła oczami. Bezzwłocznie weszła do budynku, chyba po to, żeby uciec przed moimi słabymi żartami.

Zostałem sam z godziną wolnego czasu. Postanowiłem spełnić mój pierwotny plan i wybrać się do pobliskiej kawiarni. Gorąca kawa w to zimowe popołudnie będzie jak znalazł.

Dźwięk dzwonka rozległ się po pomieszczeniu, gdy przekroczyłem próg. Z radością odkryłem, że w środku było tylko parę osób, w tym kilku staruszków, którzy na pewno nie wiedzieli czym jest Crowstrom i kto jest jego liderem. Być może parę osób rzuciło na mnie zaciekawione spojrzenie lecz równie dobrze mogli być zaintrygowani kolorem moich włosów. Nie ma sensu siać paranoi. W tym momencie jestem zwykłym szarym człowiekiem, który chce napić się najzwyklejszej, czarnej kawy.

Podszedłem do lady, przy której stała młoda, rudowłosa dziewczyna. Z całą pewnością nie mogła startować w plebiscycie kelnerki roku, gdyż nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Była całkowicie skupiona na pliku kartek, w których linijki tekstu były pozakreślane kolorowymi markerami. Nie chciałem chamsko jej przeszkadzać, więc jedynie kaszlnąłem w dłoń, żeby zwrócić jakoś jej uwagę.

- Chwilkę, tylko doczytam stronę - uniosła palec na znak, że mam się zamknąć, nie odrywając wzroku od kartek.

Myślałem, że to Bree była kiepską kelnerką, ale ona przynajmniej nigdy mnie nie olała.

- Chcę tylko kupić kawę - wymruczałem gniewnie.

- Przecież świat się nie zawali, jeśli poczekasz, prawda?! Arogancki buc ... - w końcu uraczyła mnie chwilą uwagi i gdy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały, dziewczyna zamarła. Rozwarła usta w komiczny sposób, a jej oczy były przybrały kształt okrągłych, wyłupiastych spodków. - Ka... Kas ... - mamrotała jak w transie. - Kastiel Veilmont?!

- We własnej osobie - czasem trzeba użyć sławy. Z tym, że inne gwiazdy używały jej do rozwierania nóg naiwnych fanek, natomiast ja chcę tylko kupić cholerną kawę. Co poszło nie tak? - Czy mogę już złożyć zamówienie? - odparłem nieco zirytowany.

- Oczywiście. Ja ... Przepraszam za to - natychmiast uporządkowała stos notatek i schowała je za barem. - Co mogę dla ciebie zrobić?

To zabawne widzieć jak ludzie potrafią zmienić swoje nastawienie w ciągu kilku sekund.

- Poproszę kawę. Zwykłą, czarną. Bez cukru, na wynos. To wszystko - złożyłem zamówienie bez zbędnego pierdolenia.

- Robi się! - wzięła się do pracy zanim zdążyłem wyciągnąć portfel.

W międzyczasie z nudy i braku innego zajęcia, rozejrzałem się po gościach kawiarni. Niektóre ciekawskie spojrzenia były ewidentnie skierowane ku mnie, a dwie nastolatki właśnie próbowały zrobić mi zdjęcie z ukrycia. Prychnąłem pod nosem, widząc ich nieudolne próby schowania telefonu za plecakiem. To na tyle z mojej anonimowości.

Rudowłosa dziewczyna wróciła za bar i postawiła przede mną tekturowy kubek z kawą.

- Zapłacę kartą - wysunąłem plastikowy prostokąt ze skórzanego portfela.

- Nie trzeba! - powstrzymała mnie. - To na koszt firmy - odparła z serdecznym uśmiechem.

- Nie ma takiej potrzeby. Zapłacę - upierałem się. Nie lubiłem żerować na innych. Nawet jeśli chodziło o głupie pięć dolarów.

- Nalegam. To prezent - postawiła sprawę jasno i nie przyjmowała sprzeciwu, a ja nie miałem ochoty na słowne potyczki z nieznajomą.

- Skoro tak ... Dzięki. I pomyśleć, że jeszcze trzy minuty temu byłem aroganckim bucem! - odrzekłem z nutką sarkazmu i podziwiałem, jak na jej policzkach pojawia się solidny rumieniec.

Wziąłem łyka kawy. W smaku była tak samo paskudna jak obsługa tego lokalu. Z trudem przełknąłem tą marną lurę, jednak nie dałem po sobie poznać rozczarowania, jakie czuły teraz moje kubki smakowe. Dziewczyna wpatrywała się we mnie, czytając z mojej twarzy każdą reakcję, jakby była na wagę złota. Posłałem jej wdzięczny uśmiech, skinąłem na nią i już miałem się oddalić, kiedy zatrzymała mnie swoim piskliwym głosem.

- Zanim pójdziesz ... mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie?

- Eeee ... - szybko przeanalizowałem wszystkie za i przeciw, ale doszedłem do wniosku, że korona mi z głowy nie spadnie. - Czemu nie.

Nie wiedziałem, że to początek efektu domina, czy może raczej kuli śnieżnej. Kiedy zrobiłem to nieszczęsne zdjęcie, zaraz obok mnie pojawiły się dwie nastolatki, który wcześniej bawiły się w szpiegów. Widząc ich oczy pełne nadziei, nie mogłem odmówić. Plotki rozniosły się niemal tak szybko jak plaga zombie i kilka osób już czekało na mnie przed kawiarnią. Nim się spostrzegłem rozdawałem autografy imponującej grupie, liczącej około trzydzieści osób.

Mimo, że w moich myślach używałem właśnie słownika wszystkich przekleństw świata, to starałem się utrzymać pozory miłego faceta.

- Przepraszam, ale muszę już iść. Żona na mnie czeka - użyłem najlepszej wymówki żonatych facetów.

- Brianna też tutaj jest?! - to rozpętało kolejną sensację. Szlag!

- Spotkałam ją na koncercie! Była bardzo miła. I mega ładna! Wymieniła się ze mną bransoletką! - pisnęła przy moim uchu jedna z nastolatek.

- Mhm, to brzmi jak moja żona - zaśmiałem się, podpisując kolejną koszulkę. - Ale uwierz mi, że nie będzie miła, kiedy karzę jej na siebie czekać. Cierpliwość nie jest jej mocną stroną.

- Naprawdę? Opiszę to na blogu!

O kurwa ... Mam nadzieję, że Bree na to nie trafi.

Przeprosiłem fanów, którzy nie załapali się na zdjęcie i wręcz uciekłem z miejsca zbrodni. Miałem wrażenie, że parę osób idzie za mną, więc kiedy tylko dostałem się do samochodu, zamknąłem wszystkie drzwi i odjechałem. Zatrzymałem się dopiero na parkingu jakiegoś większego marketu i od razu wysłałem wiadomość do żony, tłumacząc że sprawy trochę się skomplikowały i podjadę po nią, gdy skończy spotkanie.

Zostało mi jeszcze dwadzieścia minut wolnego czasu. Mój wzrok spoczął na segregatorze z broszurami informacyjnie, które dostaliśmy od położnej. I tak miałem je przejrzeć, więc równie dobrze mogę to zrobić teraz.

I było to błędem, bo przerażenie ogarnęło mnie już po przeczytaniu pierwszej strony.

''Co może pójść nie tak podczas porodu?

Przy szybko postępującym porodzie lub dużym noworodku istnieje możliwość pęknięcia krocza, co wiąże się z większą utratą krwi ..."

- Co jest kurwa? - szepnąłem sam do siebie, a mój głos dziwnie zaskrzeczał, prawdopodobnie z przerażenia.

Zwykle takie rzeczy nie wprawiały mnie w osłupienie, ale mając świadomość, że będzie przez to musiała przejść kobieta, którą kocham ponad wszystko, ogarnął mnie poważny strach. Wcześniejsze słowa Bree uderzyły teraz we mnie ze zdwojoną siłą.

Rodzicielstwo jest przerażające. Jeszcze bardziej przerażający jest sposób w jaki staniemy się rodzicami.

Nie miałem odwagi czytać dalej. Wiem, że będę i tak musiał przez to przebrnąć i przeczytać całą literaturę, ale nie jestem na to gotowy. Nie dzisiaj. Być może ze szklanką Burbona w dłoni, przyjdzie mi to łatwiej. W zamian za to znalazłem rozdział o tym jak partner może wesprzeć kobietę w ciąży, co brzmiało o wiele bardziej zachęcająco i było całkiem przydatne. Zwłaszcza zaciekawił mnie fragment o orgazmach i innych ... "stymulacjach", które mogą przyspieszyć i ułatwić poród.

Zadzwonił mój telefon. W pierwszej chwili pomyślałem, że to Bree, jednak na ekranie telefonu wyświetlić się numer Priyi.

- Hej, moja ulubiona gwiazdo! Nie przeszkadzam? - w słuchawce usłyszałem wesoły głos hinduski.

- Cześć, moja ulubiona prawniczko. Nie przeszkadzasz. Wręcz przeciwnie. Siedzę w aucie i czekam na Bree.

- Dobrze się składa, że masz chwilkę. Chciałam zapytać o Debrę - powiedziała ostrożnie, chyba wiedząc, że to dla mnie grząski temat.

- Ehhh ... myślałem, że znasz już wszystkie szczegóły - odparłem niechętnie. Z całą pewnością chciałby zamknąć ten rozdział i nie słyszeć nigdy więcej tego przeklętego imienia.

- Tak, zebrałam już wszystkie dowody i zaczynam przygotowywać nasze oskarżenie. Z tym, że chciałam zapytać, czego oczekujesz. Jakiego wyniku rozprawy? Jak bardzo chcesz ją pogrążyć? - postawiła mnie w ogniu pytań.

- Bardzo - odpowiedziałem bez zastanowienia. - Nie hamuj się. W końcu jesteś adwokatem diabła. Wykorzystaj to.

- Chcesz odszkodowania? 

- Nie. Chcę zakazu zbliżania się do mnie i mojej rodziny.

- Może zmusimy ją do publicznych przeprosin, tylko i wyłącznie dla naszej satysfakcji? - zapytała zadziornie i choć wizja była kusząca, musiałem odmówić.

- Nie chcę, żeby była ze mną kojarzona. Obejdzie się bez przeprosin. I tak nie byłyby szczere.

- Okej, rozumiem - przytaknęła i wyczułem w jej głosie kapkę rozczarowania. - Zgodnie z waszym zeznaniem, Debra chciała zaatakować Bree. Myślisz, że to byłoby zbyt dużo oskarżyć ją o próbę napaści na ciężarną kobietę?

- Nie. To będzie w sam raz. Niech zapłaci za swoje.

- Tak właśnie myślałam, ale chciałam się upewnić, co o tym myślisz!

- Rób, co chcesz. Zostawiam ci wolną rękę. W pełni ci ufam - i nie przesadzałem. Priya nigdy mnie nie zawiodła i zawsze potrafiła mnie wyciągnąć z największego, prawniczego bagna.

- Praca z tobą to przyjemność! Dobrze, muszę kończyć. Ucałuj Bree ode mnie! Pa!

Gdy hinduska się rozłączyła, a ja znów zostałem sam ze sobą, ponownie sięgnąłem po segregator i zacząłem kartkować strony w poszukiwaniu czegoś, co nie przyprawi mnie o zawroty głowy i żołądka.

Nie nacieszyłem się ciszą zbyt długo, bo już po chwili mój telefon znów rozbrzmiał. Tym razem była to moja żona, która poinformowała mnie, że skończyła spotkanie. Byłem jej wdzięczny, że znów mogłem zająć myśli czymś innym, niż o rozdzieranym kroczu, przez które przeciska się noworodek i skupić się na prowadzeniu samochodu. 

***

Następnego dnia, wraz z pozostałymi członkami zespołu, brałem w udział w zebraniu, w związku z premierą specjalnego singla. Co było w nim tak wyjątkowo? Miał uwieńczyć naszą piątą rocznicę wydania oficjalnej, pierwszej płyty. Miała to być forma podziękowania dla fanów no i symboliczny gest dla nas samych. Piosenkę miał uświetnić teledysk, który miał zostać wyświetlony podczas koncertu. Miał on być zbieraniną naszych wspomnień i przeróżnych momentów z życia zespołu. Tych normalnych i dziwniejszych. W efekcie wyszedł zabawny, ale nostalgiczny klip. Byliśmy zadowoleni z efektu końcowego, który właśnie podziwialiśmy na ekranie rzutnika w sali konferencyjnej. Żałuję, że nie ma tutaj Bree. Jej optymizm upewniłby mnie, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty z tym kawałkiem, jednak Rozalia postanowiła obrabować mnie z jej obecności i porwała ją na zakupy.

Klip zakończył się ujęciem na całą naszą czwórkę i seans się zakończył. Zack z entuzjazmem zaczął klaskać, a pozostali do niego dołączyli.

- Dobra robota, drużyno - odparłem z dumą.

- No to skoro miłą część spotkania mamy za sobą, możemy przejść do mniej przyjemnych tematów - oznajmił Jim, nie kryjąc zdenerwowania. Był tym typem człowieka, po którym od razu można było poznać, że coś jest nie tak.

Wszyscy wydaliśmy z siebie jęk niezadowolenia, szykując się na spuszczenie na nas bomby w postaci złej wiadomości.

- Kastiel, dotyczy to głównie ciebie. No i Bree - menadżer podrapał się po głowie, próbując właściwie dobrać słowa.

- Bree? Co ona ma do tego? - zapytałem ze zdziwieniem.

- Ludzie w sieci zaczęli plotkować. Mówi się, że Kastiel Veilmont już za niedługo będzie zmieniał pieluszki, jeśli wiesz o co mi chodzi - powiedział ostrożnie, oczekując na moją reakcję.

- Cóż... To prawda. Ale ... Skąd oni wiedzą o dziecku?

- Siedzisz już w branży od kilku ładnych lat - mężczyzna oparł dłonie o blat stołu, spoglądając na mnie z politowaniem. - Nie muszę tłumaczyć ci, co i jak. Ktoś coś widział, ktoś usłyszał. Póki co są to tylko małe, niesprawdzone newsy, ale jeśli dziennikarze podłapią temat ...martwię się, że rzucą się na Briannę, a to ostatnie czego chcemy.

- Kurwa ... - skwitowałem krótko.

- Pora się zastanowić, czy nie wziąć sprawy w swoje ręce i wyjść z inicjatywą.

- Mów zwięźlej, Jim. Chcę rozwiązania, a nie rebusu.

- Myślę, że ty i Brianna powinniście ogłosić światu dobrą nowinę. W ten sposób będziecie mieli kontrolę nad tą informacją.

Lea już od jakiegoś czasu wierciła się na krześle i tylko czekała na moment, w którym będzie mogła się wtrącić.

- Kas, to ma sens. To wasze dziecko. To do was powinna należeć decyzja o ujawnieniu ciąży.

Gabin natychmiast ją poparł.

- Zgadzam się z Leą. Lepiej nie czekać, aż nowinę o twoim dziecku ogłosi jakiś podrzędny serwis plotkarski.

- Myślmy przede wszystkim o Bree. Nie możemy pozwolić ją skrzywdzić - Zack, również podzielił ich zdanie.

Milczałem przez chwilę bijąc się z myślami, podczas gdy pozostali wpatrywali się we mnie, oczekując na jakąś decyzję. Decyzję, której nie mogłem podjąć sam.

- Może macie rację, ale muszę najpierw zapytać Bree, co o tym sądzi.

- Jeśli się zgodzi pozostaje też kwestia tego w jaki sposób to zrobimy. Możesz wrzucić zdjęcie na Instagrama i ...

- Jim błagam cię! To pierwsze dziecko Crowstormu. Nie możemy tego zrobić byle jak! - Lea oburzyła się, waląc pięścią w stół. Jej słowa nie przypadły mi do gustu.

- Jestem prawie pewien, że nie braliście udziały w poczęciu mojej córki, więc pozwólcie, że jako jej ojciec, to ja będę decydował - dodałem gniewnie, posyłając przyjaciółce karcące spojrzenie

- Oho, tatusiek się wkurzył - palnął głupkowato Zack. Natychmiast zgasiłem jego radosny nastrój palącym spojrzeniem.

- Nie róbmy też z tego zbytniej sensacji - delikatnie zasugerował Gabin. - Ludzie pomyślą, że chcemy zarobić na dziecku Kastiela.

- Nie będę chować głowy w piasek. Nie wstydzę się tego, że zostanę ojcem. Wręcz przeciwnie. Jestem z tego dumny. Chcę to przekazać światu. A jeśli będzie trzeba mogę nawet to wykrzyczeć - stanowczy ton mojego głosu rozwiał większość wątpliwości.

- Zostaje teraz tylko kwestia tego w jaki sposób to zrobisz - odparła perkusistka lecz w mojej głowie narodził się już pewien pomysł.

- Jim, powiedziałeś, że teledysk nie jest jeszcze skończymy. Myślisz, że można dograć jeszcze jedną scenę?

***

Teraz pozostało jedynie wcielić ten plan w życie i zrealizować kolejny krok. Prawdopodobnie najtrudniejszy. Musiałem przekonać Bree, żeby pojawiła się w naszym klipie. Czy istnieje lepsze miejsce, w którym mógłbym podzielić się tą dobra wiadomością z fanami, niż nostalgiczny teledysk, będący retrospekcją naszych przygód i osiągnięć, a zarazem otwarciem nowego rozdziału? Być może. Ale na ten moment wydawał się być najlepszym rozwiązaniem.

Postarałem się, aby ten wieczór był wyjątkowy. Przygotowałem ulubiony makaron mojej żony. Zadbałem, żeby na stole były świece. Kupiłem nawet kwiaty. Zrobiłem wszystko, żeby nie potrafiła mi odmówić. Mój urok pewnie by wystarczył, ale chciałem ją uszczęśliwić. Około 19:00 usłyszałem, że drzwi wejściowe się otwierają. Poszedłem powitać żonę i jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem ją obłożoną torbami zakupowymi.

- Jesteś normalna? Dlaczego nie zadzwoniłaś, że mam ci pomóc to wnieść? - łypnąłem na nią, nie kryjąc irytacji. Bezzwłocznie wyrwałem z jej rąk papierowe torby z logami różnych marek.

- Nie sądziłam, że jesteś już w domu. Poza tym, to jest lekkie. To tylko ubranka dla małej - wytłumaczyła spokojnie, wcale nie przejmując się moim zdenerwowaniem - Chodź muszę ci je wszystkie pokazać!

Nim zdążyłem zaprosić ją do stołu, ona już biegła do salonu jak burza. Uklękła na dywanie i energicznie zaczęła rozpakowywać zakupy. Pokazywała mi wszystkie komplety, każdy komentując w ten sam lub bardzo podobny sposób.

,,Czy widziałeś kiedykolwiek coś słodszego?!"

Spoglądając na te wszystkie kwieciste, różowe sukienki w mikroskopijnym rozmiarze, nie mogłem nie przyznać jej racji, więc jedynie z uśmiechem jej przytakiwałem.

Po całej prezentacji, w końcu zechciała zasiąść do kolacji.

- O wow! Postarałeś się - nagrodziła mój wysiłek krótkim pocałunkiem w usta. - Coś przeskrobałeś? - zapytała żartobliwie, nawijając makaron na widelec.

- Że co? Czy zawsze musi chodzić, o coś, co zrobiłem? Przygotowałem kolację dla mojej ukochanej żony i jeszcze mi się obrywa? - powiedziałem z przesadnym dramatyzmem, na co Bree tylko wesoło się roześmiała.

Spokojnie jedliśmy kolację, rozmawiając o tym jak minął nam dzień. W którymś momencie Bree zapytała o teledysk, więc to idealna okazja, żeby zapytać ją o zdanie. Opowiedziałem jej o tym, co przekazał mi dzisiaj Jim. Ku mojemu zdziwieniu, nie była zaskoczona. Przyjęła to ze spokojem i powiedziała, że to musiało kiedyś wyjść na jaw. Korzystając z dobrej passy, złożyłem jej tą odważną propozycję.

- Ja? W waszym teledysku? Dlaczego?

- Jim doradził, abyśmy wyszli z inicjatywą i nie czekali, aż media podłapią temat. Pomyślałem, że to fajny sposób na podzielenie się z fanami tą wiadomością. Inni również zaakceptowali ten pomysł.

- Nie wiem ... nie chcę wam zabierać tej chwili. To wasza rocznica - miotała się, a cała jej uwaga skupiła się na pustej szklance, którą się bawiła.

- Też jesteś członkiem zespołu. Bez ciebie nie byłoby naszych najlepszych piosenek. I mnie.

- Jak to miałoby wyglądać? Nie jestem aktorką - nie powiedziała stanowczego ,,nie", więc to chyba dobry znak.

- Ze mnie też marny aktorzyna. Ale chodzi jedynie o kilkusekundowy klip, w którym damy do zrozumienia, że spodziewamy się dziecka. To nie musi być nic wielkiego. Jedno ujęcie - starałem się ją przekonać.

Wiedząc moją desperację, w końcu odpuściła.

- Możemy spróbować, ale nic nie obiecuję!

***

Wieczór zapowiadał się jak żaden inny. Hala koncertowa tętniła energią, a scena aż pulsowała od tańczących i skaczących pod nią fanów. Klimatyczne światła pulsowały w rytm muzyki, rozpalając atmosferę oczekiwania. Ogromny ekran za mną ożył, a zgormadzony tłum wstrzymał oddech. Stanął przed mikrofonem, oddychając głęboko, aby uspokoić bicie serca. Wziąłem głęboki oddech i rozpocząłem przemówienie.

- Chcieliśmy wam podziękować za to, że tu jesteście! Gdyby nie wy, nie byłoby tutaj nas! - wykrzyknąłem, a tłum podjął mój entuzjazm głośnym wiwatem. Odczekałem chwilę nim dali mi szansę, aby znów mi coś powiedzieć. - Wszystkim wspaniałym fanom, którzy są dzisiaj z nami, mam do przekazania coś wyjątkowego. Chcę podzielić się z wami jedną z najważniejszych wiadomości w moim życiu - słowa, które wychodziły z moich ust, drżały od emocji, ale zarazem emanowały pewnością siebie.

Wraz z pierwszymi dźwiękami gitary elektrycznej, teledysk rozpoczął się. Obrazy pełne emocji, dynamiczne ujęcia scen i eksplozje barw płynnie przenikały się na ekranie. Wszystko było perfekcyjnie zsynchronizowane z muzyką, tworząc jednocześnie niepowtarzalny klimat. Tym teledyskiem zagwarantowaliśmy naszym fanom prawdziwą podróż w czasie. Przeszliśmy od naszych żałosnych, ale za to sentymentalnych początków, aż do teraźniejszości. 

W końcu naszedł punkt kulminacyjny.

Pojawiła się scena, w której stoję na brzegu plaży. Spoglądam na bezkresny ocean, a moje czerwone włosy i ciemny płaszcz, kontrastują z piaskiem pokrytym śniegiem. Zimowe fale, choć nie tak agresywne jak w burzowe dni, wciąż są dynamiczne. Kamera przenosi się na postać, która zmierza w moim kierunku. Nie widać jej twarzy lecz kaskada długich, blond loków, zdradza tożsamość tajemniczej kobieta. Fani dość szybko rozwikłali tę zagadkę, sądząc po głośnej wrzawie, jaka przeszła przez całą halę. Bree podchodzi do mnie i łapie za rękę. Kolejne ujęcie prezentuje nasze splecione palce, po czym kadr unosi się nieznacznie w górę i w pełnej krasie prezentuje ciążowy brzuszek mojej żony. Ta ostatnia scena emanuje spokojem i nadzieją, symbolizując początek naszego nowego rozdziału w życiu i miłości. 

Zakończyłem piosenkę, a głośne okrzyki radości i entuzjazmu wypełniły arenę. Tłum skandował nasze imiona, bijąc rytmicznie rękoma. Niekończące się aplauzy, jak fala energii, ogarniały publiczność i nas. Odszukałem wzrokiem Bree, która chowała się zza kulisami. Nie było to trudnym zadaniem. Jej orzechowe tęczówki zawsze przyciągnęły mnie jak magnes. Patrzyła na mnie ze wzruszeniem, dyskretnie wycierając łzy w rękaw sukienki. Nie powinien tego robić, ale zrzuciłem z siebie gitarę i pobiegłem przytulić żonę.

***

Po koncercie zaszyliśmy się w domowym zaciszu. I wcale nie mam na myśli naszego apartamentu w centrum Nowego Jorku. Postanowiliśmy spędzić cały weekend w domu nad morzem. Cisza i spokój, to wszystko czego potrzebowaliśmy w trakcie tego medialnego huraganu, który został wywołany przez naszą małą deklarację. Mimo, że był środek nocy, obydwoje nie czuliśmy jeszcze zmęczenia. Okupowaliśmy kanapę w salonie, rozmawiając o wcześniejszych wydarzeniach. Towarzyszyła temu jakaś dziwnie spokojna aura, która tak bardzo różniła się od tego, czego doświadczyliśmy na koncercie. Być może powinniśmy się denerwować, tym że jesteście na celowniku wszystkich dziennikarzy i fotoreporterów, którzy śledzili nas, aż pod samą bramę domu. Być może powinniśmy histerycznie sprawdzać portale społecznościowe, żeby upewnić się, że właśnie nie wylewa się na nas fala hejtu. Ale tak nie było. Było za to ciepło bijące od rozpalonego kominka, szmer wiatru za oknami i to poczucie bliskości, niemożliwe do opisania słowami.

- Myślisz, że nasza mała rockmanka narobiła dużego zamieszania? - Bree uniosła na mnie spojrzenie. Z tej perspektywy, kiedy jej głowa spoczywała na moich kolanach, wyglądała wyjątkowo uroczo. Nie mogłem się oprzeć, żeby nie złożyć na jej czole słodkiego pocałunku.

- Oczywiście, że tak - odparłem rozbawiony. - Jest Veilmontem. My żyjemy po to, żeby robić hałas wokół siebie.

- No tak, oczywiście - zaśmiała się z mojego żartu lecz zaraz jej usta wykrzywiły się w grymasie, którego nie potrafiłem rozszyfrować.

Natychmiast podniosła się do siadu i w panice złapała się za brzuch.

- Co się dzieje? - od razu zareagowałem i uklęknąłem na dywanie przed nią. - Coś cię boli? Chcesz jechać do szpitala? .... Rodzisz? - zapytałem może idiotycznie, ale dopuszczałem do siebie teraz wszystkie możliwości.

- Co? - spojrzała na mnie jak na wariata. - Kastiel, uspokój się. Jestem dopiero w dwudziestym szóstym tygodniu. Nie rodzę.

- To o co chodzi? Dlaczego mnie straszysz?!

- Sam się przekonaj - jej mały uśmieszek zwiastował, że zaraz będę w dużym szoku.

Chwyciła moją dłoń i położyła na swoim brzuchu. Nie wiedziałem, o co chodzi, dopóki nie poczułem pod palcami wyraźnego ruchu. 

- O cholera ... To ... Czy ona właśnie kopnęła? - to doświadczenie równocześnie mnie fascynowało i przerażało.

- Tak! Pierwszy raz tak mocno - jak na zawołanie, malutka zrobiła to ponownie. Bree zaśmiała się cicho. - Nie rozpędzają się tak, kochanie. Masz jeszcze mnóstwo czasu, żeby mnie pokopać - uśmiechnęła się czule, zwracając się do naszej córeczki. Chyba rozpoznała głos mamy, bo poruszyła się gwałtownie jeszcze dwa razy z tym, że o wiele delikatniej.

Moje serce zabiło mocniej, a usta automatycznie ułożyły się w uśmiechu. Wszystko inne na chwilę przestało mieć znaczenie, a świat skupił się tylko na tym małym życiu, które rozwijało się pod sercem mojej żony. Czułem delikatne kopniaki i pulsujące ruchy, jakby jej malutkie stópki próbowały biec. Każde poruszenie wypełniało mnie niewyobrażalną radością i uczuciem bliskości z dzieckiem, którego jeszcze nie widziałem, ale już kochałem bezgranicznie.

Spojrzałem na Bree, a nasze oczy spotkały się pełne wzajemnego zrozumienia. Nie było słów potrzebnych, aby wyrazić to, co czuliśmy w tamtej chwili. Nagle naszła mnie pewna zajmująca myśl.

- Zastanawiałaś się już nad imieniem dla niej?

- Oczywiście, że tak. Mam nawet kilka propozycji - powiedziała z entuzjazmem.

- Ach tak? A więc słucham.

- Pierwsze na mojej liście jest imię Scarlett.

- No oczywiście. Jakby inaczej? - zakpiłem z nutką sarkazmu. Mogłem się spodziewać, że wybierze imię swojej ulubionej bohaterki książkowej.

- Masz jakieś lepsze? - oburzyła się, unosząc brew w zabawny sposób.

- Tak się składa, że mam. Janis. Jak Janis Joplin. Co o tym sądzisz? - zapytałem z cichym podnieceniem w głosie. Miałem cichą nadzieję, że poprze mój pomysł.

- Wyobrażasz sobie nazywać się Janis Veilmont? Nie. To nie pasuje - szybko ją rozwiała.

- To może Joan? Byłem zakochany w Joan Jett jako dziecko. Czy może być coś lepszego niż noszenie imienia legendy rocka?

- Jestem pewna, że jeśli będzie chciała, może zostać własną legendą i nie potrzebuje do tego skradzionego imienia. Musimy wybrać coś, co będzie współgrało z twoim nazwiskiem.

- Sądząc po twojej miłości do jabłek i ile ton tych owoców zjadasz, może powinniśmy nazwać ją Szarlotką? Odkąd jesteś w ciąży na poważnie rozważam pomysł, czy nie zostać sadownikiem - zaśmiałem się.

To był tylko niewinny żart, ale wyraz twarzy mojej żony wyglądał teraz, jakbym odkrył jakąś odwieczną prawdę i zasługiwał na nagrodę Nobla.

- Kastiel, jesteś genialny! - wykrzyknęła z entuzjazmem.

- Co? Chyba nie nazwiemy naszej córki na cześć ciasta?

- Charlotte! To takie pięknie imię. A Charlotte Veilmont brzmi tak dostojnie, niemal arystokratycznie. Jest idealne!

- Chcesz mieć małą Lottie? Hmm ... - zastanowiłem się przez chwilę, gładząc jej dłoń lecz po błysku w jej oczach, wiedziałem, że decyzja została już podjęta. I w pełni się z nią zgadzałem. - Podoba mi się - uśmiechnąłem się czule w kierunku żony.

Uszczęśliwiona wpadła w moje ramiona, a ja delikatnie ucałowałem jej czoło. Przyciągnąłem ukochaną bliżej do swojego ciała, jakby chroniąc nie tylko ją, ale też naszą małą Szarlotkę, która wkrótce przyjdzie na świat i wywróci nasze życie do góry nogami. Nie miałem nic przeciwko temu. Przed nami rozciągał się nieznany świat rodzicielstwa, ale z tą miłością, jaką właśnie odczuwałem względem żony i córki, wiedziałem, że jestem gotowy na każdą przygodę, jaką przyniesie mi przyszłość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro