Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

62. Nie zadzieraj z Veilmontami

POV Kastiel

Brzdąkałem znajomą melodię na strunach gitary, a słowa same układały się w mojej głowie. Prawdę mówiąc tworzyłem tą piosenkę już od jakiegoś czasu, a pierwszy pomysł na nią pojawił się już tej nocy, kiedy Bree powiedziała mi, że jest w ciąży. Uśmiechnąłem się sam do siebie, gdy pojawiła się ta abstrakcyjna myśl. Tworzę piosenkę dla mojej córki. Nawet gdyby parę lat temu największy mędrzec tego świata, przepowiedział moją przyszłość, mówiąc, że Bree zostanie moją żoną i będziemy mieli dziecko, nie uwierzyłbym mu. To wydawało się zbyt piękne, żeby było prawdziwe. A jednak tak właśnie jest.

Melodia była spokojna, przypominająca kołysankę. Chciałem, żeby mała kojarzyła ją z czymś bezpiecznym i kojącym. Mimowolnie zacząłem nucić wersy pod nosem.

,,Widzę swoją twarz w twoim odbiciu

To metafora czegoś więcej, niż mogę zrozumieć

To leczy moją duszę, samo poczucie naszego połączenia

Rozgrzewa mnie jak spokojne, majowe popołudnie ..."

Beztroski stan mojego ducha kontrastował z tym, co działo się w studiu.

- Jesteś głupi, czy co?! Nie możemy tego tak zrobić! Trzymajmy się mojego pomysłu. - wrzeszczała wkurzona Lea.

- Dlaczego perkusistka wtrąca się w część rytmiczną gitar? - odpowiedział jej chamskim tonem Zack. Na jego miejscu nie byłbym tak odważny.

- Bo mogę!

- Chyba sobie kpisz! Kastiel, powiedz jej! - obydwoje spojrzeli na mnie wyczekująco.

Czując się wywołany do tablicy, podniosłem na nich swój wzrok. Ale że nigdy nie byłem pilnym uczniem, nie poczułem obowiązku, aby brać w tym udziału. Nauczony szkolnymi doświadczeniami, zrobiłem to, co wychodziło mi najlepiej. Postanowiłem uciec.

- Nie będę się wtrącał w wasze małżeńskie sprzeczki. Idę sprawdzić, co u Bree - oznajmiłem i delikatnie odłożyłem gitarę na stojak.

- Byłeś u niej dosłownie czterdzieści minut temu - zauważyła perkusistka.

- Ale już zdążyłem się stęsknić - powiedziałem pół żartem, choć była to prawda. Nie muszą o tym wiedzieć. Znowu zwyzywaliby mnie od pantofla.

- Zaczynam wierzyć, że to twoje ,,sprawdzanie" co u Bree, to jakaś przykrywka do czegoś ... głębszego. Dosłownie - skrzyżowała ramiona na piersiach i spoglądała na mnie z rozbawieniem.

- Nie twoja sprawa - odburknąłem krótko.

- To w ciąży można uprawiać seks? - Zack wytrzeszczył oczy, a jego zdegustowana mina zachęciła mnie, aby pociągnąć to dalej.

- Mhm. Trzeba tylko uważać, żeby nie uderzać penisem w główkę dziecka. - powiedziałem z całą powagą, próbując nie zaśmiać się mu w twarz.

- O wow ... czy to nie podchodzi już pod pedofilię?

Wzruszyłem ramionami.

- Zadbam o dobrego terapeutę dla niej.

- Poczekaj, Kas. Ja też wychodzę - Gabin z prędkością światła opuścił pomieszczenie, chyba bojąc się, że zaraz dostanie rykoszetem, od któregoś z naszych przyjaciół.

Jak gdyby nigdy nic, wyszedłem ze studia, a Lea i Zack kontynuowali swoją potyczkę.

- Co ostatnio się z nimi dzieje? - zapytałem blondyna.

- Mają jakiś gorszy okres. Lea ostatnio przyznała się, że chodzi o problemy z komunikacją - ani trochę mnie to nie zaskoczyło. Zack nie należał do zbytnio kumatych osób, więc podziwiałem Leę, że była w stanie wytrzymać z nim siedem lat.

- Z doświadczenia wiem, że z problemami trzeba się przespać. A najlepiej wziąć je od tyłu, żeby na drugi dzień nie mogły chodzić - dodałem rozbawiony.

- Brianna podziela tą opinię? - zabawnie podniósł brew i wykrzywił usta z niesmakiem.

- Nie narzeka. Też idziesz do niej czy ...?

- Pójdę odwiedzić Ninę - jego głos zabrzmiał dziwnie pieszczotliwie, gdy wypowiedział to imię.

- Ninę? - natychmiast podchwyciłem temat, a twarz Gabina pokryła się rumieńcami. - To by tłumaczyło, dlaczego ostatnio chodzisz cały w skowronkach. Miłość kwitnie?

- Tak ... Znaczy co? Jaka miłość? My tylko .... yyy ... Muszę lecieć, Kas. Do zobaczenia później - nim zdążyłem zareagować i rzucić jakąś błyskotliwą ripostą, on już szedł w przeciwnym kierunku.

No ładnie. Szykuje się kolejna para w naszym zespole. Bree się ucieszy, gdy jej o tym powiem.

Podszedłem pod biuro żony, a do moich uszu od razu dobiegł dźwięk męskiego głosu, należącego do jednego z młodych wokalistów, z którymi od niedawna współpracowałem. Drugi głos ewidentnie należał do mojej Bree i nie spodobał mi się ten jej słodki, cukierkowy ton. Brzmiało to niemal jak flirt. Drzwi były lekko uchylone, więc nie trudno było podsłuchać o czym rozmawiali. Oparłem się o ścianę i z zainteresowaniem słuchałem ich konwersacji, gotowy do wkroczenia tam i rozpętania piekła.

- ... muszę przyznać, że wyglądasz całkiem nieźle bez koszulki - omal nie zakrztusiłem się słysząc słowa mojej żony.

- Skarbie, zaczekaj aż zobaczysz mnie bez spodni.

- Hola, nie rozpędzają się tak! - zaśmiała się wesoło. Kurwa. Mi w ogóle nie jest do śmiechu. - Wystraszysz je! Wybierz coś bardziej ... konformistycznego.

- Do cholery nie wiem, co znaczy to słowo, ale w twoich ustach brzmi mega seksowanie.

Nikt nie będzie mówił o seksownych ustach moich żony. Szarpnąłem za klamkę, gwałtownie otwierając drzwi na oścież. Wparowałem do pomieszczenia z całą swoją złością, a oczy dwójki natychmiast zwróciły się na mnie. Nie wyglądali jak kochankowie przyłapani przez zazdrosnego męża. Blondynka na mój widok uśmiechnęła się, a Sebastian nawet nie trudził się, żeby zejść z biurka Bree. Na szczęście miał na sobie ubranie. Ale to wcale mnie nie uspokoiło.

- Chcesz usłyszeć jak moje seksowne usta wypierdalają cię na zbity pysk z roboty? - rzuciłem ozięble w kierunku chłopaka.

- Wow, wow, nic nie zrobiłem, szefunciu. Uspokój się, bo zawału dostaniesz. To już nie ten wiek, żeby tak się denerwować - podniósł dłonie w górę, a ogromny, chytry grymas tańczył na jego twarzy. Natomiast ja walczyłem z olbrzymią chęcią, żeby po prostu mu przywalić.

- Sebby, daj mu spokój - kobieta zwróciła mu uwagę, jednak doskonale dostrzegałem rozbawienie na jej twarzy, które próbowała zamaskować dłonią.

- Sebby? Mówisz do niego Sebby? - poczułem się prawie zdradzony.

- Nie łatwo to przetrawić, że nie jesteś już ulubieńcem szefowej, co? - zapytał przebiegle i przysięgam, że aż zaświerzbiła mnie pięść.

- Wystarczy! Mówisz do mojego męża - upomniała go, niby surowo, ale dlaczego mam wrażenie, że powiedziała to tylko dla zasady, a wewnątrz nadal ją to bawiło? - Zabieraj swój telefon i idź bałamucić kogoś innego. - podała mu urządzenie.

- Ale jak to? Nie pomożesz mi? - spojrzał na nią błagalnie. - Jak mam wyrwać te wszystkie laski bez dobrego profilu?

- Na pewno nie wybieraj zdjęcia bez koszulki. Wezmą cię za typowego fuckboya - zaśmiała się, odwracając wzrok w kierunku monitora. Nie jestem pewien czy uciekała przed moim spojrzeniem, czy przed spojrzeniem szatyna.

- Dzięki za rady, Pszczółko - błysnął swoimi hollywoodzkim uśmiechem w kierunku kobiety. Czy on właśnie nazwał moją Bree ,, pszczółką"? Przetrawiłem to z trudem, cały czas mierząc go przenikliwym wzrokiem, który nie robił na nim najmniejszego wrażenia. Chyba jestem zbyt łagodnym szefem. - Powiedz, co robisz za pół godziny? Nagrywamy nowy kawałek i może chciałabyś ...

- Nie chciałaby! - nie wytrzymałem. Nie zliczę ile razy przerabiałem już to kultowe ,,Chodź do studia posłuchać mojej muzyki", co zawsze kończyło się szybkim numerkiem w kabinie nagraniowej. Zagryzłem wściekle wargę, próbując wyłączyć moją wyobraźnię, która podsuwała mi właśnie bardzo dziwne obrazy, z moją żoną i Sebastianem w rolach głównych. - Za to ja chcę, żebyś stąd wyszedł. Teraz.

Młody wyglądał na autentycznie przestraszonego. Pośpiesznie zeskoczył z biurka i wsunął swój telefon do kieszeni spodni.

- Jasne, robi się, panie prezesie! Do zobaczenia, Bree - zasalutował karykaturalnie i wyszedł, pogwizdując pod nosem.

Nastała cisza. Oczekiwałem wyjaśnień, skruchy, czy czegokolwiek, lecz nie dostałem nic. Stałem po środku gabinetu z rękami skrzyżowanymi na piersi, wyczekując na jej pierwszy krok. Nie wiem czy ignorowała mnie intencjonalnie, czy czekała, aż ja zacznę mówić, ale nie wyglądała na przejętą, czym wkurzyła mnie jeszcze bardziej.

- No i? Chcesz mi coś powiedzieć? - zacząłem oskarżycielskim tonem.

- Ładnie dziś wyglądasz. Powinieneś częściej chodzić w golfach - na chwilę uniosła na mnie swoje orzechowe tęczówki, spoglądając na mnie z rozbawieniem.

- Serio ci się podoba? Też uważam, że jest stylowy i jak dla mnie nietypowy. Ale najwyraźniej to zbyt mało, żeby własna żona się mną zainteresowała - starałem się, żeby nie brzmieć jak naburmuszony dzieciak, ale jej ignorancja wytrącała mnie z równowagi.

- Jesteś zazdrosny - stwierdziła, uśmiechając się przebiegle. Oparła podbródek o dłonie i czekała na moją reakcję.

- Zazdrosny? Nie. Wściekły? Tak. Być może dlatego, że prowadzisz jakieś sugestywne rozmowy z naszym pracownikiem.

- Sugestywne rozmowy? Zakładał głupie konto na Tinderze i pytał mnie o opinie. To nawet nie było na poważnie. Po prostu się wygłupialiśmy.

- Oho, tak się to teraz nazywa?

- Kastiel ... - westchnęła. - Jestem w piątym miesiącu ciąży z twoim dzieckiem. Naprawdę myślisz, że ktoś jest mną zainteresowany? Wątpię, że ktokolwiek może uznać to ... - wskazała na swój zaokrąglony brzuch. - ... za zachęcające. Wręcz przeciwnie.

- Dla mnie jest. - dodałem z małym uśmiechem. - Jesteś teraz prawdziwą hot mamuśką - mrugnąłem do niej sugestywnie, na co zachichotała jak nastolatka. Nigdy nie potrafiłem długo się na nią gniewać. Była zbyt słodka.

- Zapewniam cię, że jesteś jedynym, który tak uważa.

- I niech tak zostanie.

Wstała ze swojego obrotowego krzesła i podeszła do szafy zapełnionej teczkami z firmową dokumentacją. Zaczęła czegoś szukać na środkowej półce. Skorzystałem z okazji, aby zakraść się za jej plecami. Przytuliłem ją do siebie, obejmując ją szczelnie ramionami. Wydała z siebie cichy pomruk zadowolenia, kiedy odchyliła nieco głowę i oparła ją na mojej klatce.

- Obiecaj mi, że to ostatni tydzień, kiedy tutaj jesteś - wyszeptałem do jej ucha, przy okazji trącając nosem jej szyję.

- Nie chcesz mnie tu? - podniosła twarz i spojrzała na mnie z wyrzutem. Zaśmiałem się widząc tą niezadowoloną minę i złożyłem krótki pocałunek na jej ustach.

- Oczywiście, że chcę. Ale nie ma minuty, w której bym się o ciebie nie martwił - przebiegłem dłonią po jej ciążowym brzuszku z nadzieją, że poczuję jakieś kopnięcie. Niestety moja córka nie była w humorze na interakcje ze staruszkiem. - Powinnaś odpoczywać w domu, relaksować się i kupować całe miliardy ubranek i zabawek dla małej.

- Zrelaksuję się kiedy będę pewna, że domknęłam wszystkie sprawy tutaj. Niewiele mi zostało, ale chcę mieć pewność, że zostawię wszystko w idealnym porządku. Dlatego musisz się ze mną użerać jeszcze przez dwa tygodnie - odwróciła się na pięcie, zarzuciła dłonie na moje barki i uraczyła mnie soczystym buziakiem w usta.

- Dwa tygodnie? A to dobre. - parsknąłem prześmiewczo pod nosem. - Wyobraź sobie, że muszę wytrzymać z tobą całe życie. To dopiero wyzwanie.

Mina jej zrzedła i spoglądała teraz na mnie z pełną pogardą. Próbowała się odsunąć, ale nie pozwoliłem jej na to.

- Nikt cię siłą przy mnie nie trzyma! Możesz iść! Tylko zostaw swoją kartę kredytową i samochód.

Zaśmiałem się słysząc jej słowa.

- Nigdy bym cię nie posądzał o bycie materialistką, Brianno Veilmont. Jeśli chcesz bierz, co chcesz, ale ja nigdzie się nie wybieram. - nieznacznie się pochyliłem się, aby dosięgnąć do jej ust, które z chęcią wystawiła do pocałunku.

- Dobra decyzja. Alimenty są cholernie drogie, a chyba nie chcesz zostać bankrutem? - zachichotała i jeszcze raz połączyła nasze usta w delikatnym pocałunku. - A teraz idź stąd, bo mnie rozpraszasz.

- Skoro mnie wywalasz ... Widzimy się na obiedzie?

- Taaak! Mam ochotę na kurczaka w sosie curry - powiedziała rozmarzonym głosem. Chciałabym na nią działać tak jak ten kurczak.

- W takim razie bądź gotowa na 14:00, ślicznotko. Zabieram cię na randkę - ułożyłem palce w kształt pistoletu i mrugnąłem do niej flirciarsko, niczym Johnny Bravo. Sztuczka zadziałała, bo zaśmiała się radośnie.

- Ślicznotko? - zapytała z uśmiechem.

- Och tak. Wyglądasz jak bogini. - zrobiłem parę kroków w tył, lecz nadal byłem wpatrzony w jej postać.

- Dobra, przestań mnie zawstydzać i idź sobie. - pokręciłam głowa i założyła dłonie na biodra. Za wszelką cenę próbowała utrzymać poważną minę, ale ze średnim skutkiem.

- Mógłbym dojść od samego patrzenia na ciebie - powiedziałam bezwstydnie, nie zważając na to, że drzwi są otwarte na oścież i jakiś niewinny przechodzień może mnie usłyszeć.

- Wyjdź, Veilmont!

Usiadła za biurkiem i wróciła do pracy, w zadziwiającym tempie wystukując coś na klawiaturze. To nie oznaczało, że ja skończyłem. Stanąłem jeszcze w progu, przyglądając jej się z fascynacją.

- Cholera. Mam najpiękniejszą żonę na świecie - powiedziałem bardziej do siebie, ale wiedziałem, że to usłyszała. Kąciki jej ust mimowolnie uniosły się ku górze.

- Powiedz to głośniej. Nikt nie usłyszał - rzuciła z sarkazmem, ale chyba zapomniała, że od zawsze lubiłem wyzwania.

Jak gdyby nigdy nic, wyszedłem na korytarz i wydarłem się na całe gardło.

- MAM NAJPIĘKNIEJSZĄ ŻONĘ NA ŚWIECIE!

- Kastiel ... Jesteś niemożliwy - usłyszałem jeszcze jej cichy chichot i jako, że misja zakończyła się powodzeniem i udało mi się ją rozbawić, uznałem, że mogę wrócić do zespołu.

Postanowiłem jeszcze złożyć małą wizytę w studiu. Wkroczyłem do pomieszczenia bez pukania. W końcu jestem u siebie. Mój metaliczny wzrok szybko przeskanował pomieszczenie w poszukiwaniu czarnej grzywy. Siedział na kanapie, wśród swoich kumpli, w wyzywającej pozie, jakby był co najmniej panem tego królestwa. Szybko zrujnuje jego marzenia.

- Sebastian! - warknąłem i postawiłem chłopaka do pionu.

- Co jest, szefunciu? - zapytał unosząc brew.

- Przesłuchałem wasze demo - skłamałem. Nawet nie otworzyłem pliku.

- O! I co myślisz? Nada się? - jego oczy rozbłysły nową nadzieją, ale nawet przez sekundę nie było mi przykro, że zaraz ją zgaszę i zmieszam z błotem.

- Jest do dupy - oznajmiłem krótko i stanowczo.

- Co? Ale ... ale ...

- Piosenka jest gówniania. Twój wokal jest gówniany. Sekcja rytmiczna woła o pomstę do nieba. Mam wymieniać dalej?

- Nie ... To znaczy ...

- Nagrajcie ją jeszcze raz.

- Ale Kas ... Zajęło nam to cały wczorajszy dzień. Staraliśmy się ...

- Najwidoczniej niezbyt mocno. - chciał coś wtrącił, ale nie dałem mu nawet cienia szansy. - Kiedy ja byłem w twoim wieku zawalałem noce w studiu, żeby wszystko było perfekcyjne. Od ciebie wymagam tego samego. Może gdybyś poświęcił więcej czasu muzyce, a mniej na podrywaniu zamężnych kobiet, też byłbyś w stanie odnieść sukces.

- Nie możesz się na mnie wyżywać tylko dlatego, że twoja żona mnie lubi - nabrał nagłej pewności siebie.

- Nie mogę? - wyprostowałem się, górując nad nim wzrostem, pozycją i wszystkim innym. - Spójrz na to - wskazałem na tabliczkę przy drzwiach z logiem firmy. - Przeczytasz, co tutaj pisze, czy może to za trudne zadanie dla ciebie?

- Veilmont - wymamrotał pod nosem.

- Głośniej! Bo kurwa, coś mam uszy dzisiaj zatkane od słuchania głupiego pierdolenia i gównianych nagrań.

- Veilmont! - powtórzył donośnie.

- A no widzisz? Veilmont. Moje nazwisko. Wiesz dlaczego tutaj jest? - postukałem palcem w plastikową tabliczkę. - Bo jestem Kastiel Pieprzony Veilmont i to moja wytwórnia, moje studio i moja żona! Nie lubię, gdy ktoś wchodzi mi w drogę i dotyka moich rzeczy. Rozumiemy się? - wystawiłem palec blisko jego twarzy, tak że prawie dotykał jego nosa.

- Tak ... - wysyczał przez zęby.

- Nie słyszałem. - zmrużyłem oczy, przybierając najbardziej mroczna minę jaką potrafiłem.

- Tak, szefie!

- No i tak możemy gadać. A teraz brać się do roboty. Wszyscy! - pozostali członkowie zespołu, którzy dotychczas pełnili jedynie rolę ciekawskich, niemych widzów, teraz zerwali się na równe nogi. - Przyjdę sprawdzić jak wam poszło po obiedzie. Pamiętajcie, że na sukces składa się tylko 10% talentu. Pozostałe 90% to ciężka praca.

- Tak jest, szef! - odpowiedzieli niemal synchronicznie, a ja poczułem cichą satysfakcję, że udało mi się ich trochę postraszyć. Zachowałem pokerową twarz i wyszedłem ze studia, zostawiając po sobie atmosferę postrachu i grozy.

Wróciłem do zespołu, ale zastałem tam tylko perkusistkę. Notowała coś w zeszycie, ale przestała pisać, gdy spojrzała na mnie.

- A co ty taki wkurwiony?

- Kurwa, nawet nie mów. - ciężko opadłem na skórzaną kanapę. - Sebastian ... A nie przepraszam ... SEBBY zarywa do Bree.

- Co? - parsknęła śmiechem.

- Tutaj nie ma się z czego śmiać, Lea. Co muszę zrobić, żeby faceci przestali się za nią uganiać? Zapłodnienie jej to za mało?

- Najwidoczniej. Ale moja teoria głośni, że najzwyczajniej w świecie dramatyzujesz. - wykrzywiła kąciki ust w dziwnym uśmiechu.

- Cholera, Lea! Moja żona jest w piątym miesiącu ciąży, a jakiś młodzik, który stara się być Kastielem 2.0, rzuca do niej jakimiś podtekstami. To obrzydliwe! Według ciebie mam to tolerować? - oparłem się łokciami o kolana, czekając aż jakaś mądrość wypłynie z ust mojej przyjaciółki. Niedoczekanie.

- Jesteś zazdrosny - ogłosiła to tak pompatycznie, jakby odkryła księżyc.

- Brawo Sherlocku! Sam bym do tego nie doszedł. - odpowiedziałem już swoim tradycyjnym, sarkastycznym tonem.

- Uspokój się. Przecież to, że rozmawiają, to nie zbrodnia.

- Rozmawiają? Dobre sobie! Pokazywał jej jakieś wyuzdane zdjęcia! 19-letni bachor myśli, że może podrywać moją żonę, a ja mam zachować spokój i pozwalać mu na to? NIE MA TAKIEJ OPCJI. Ale już mam na to rozwiązanie - dodałem chytrze. - Tak zawale go robotą, że przestanie myśleć o Bree. Zwyczajnie nie będzie miał na to czasu, kiedy karze mu nagrywać cały album od nowa.

- Ehhh Kastiel, Kastiel ... - westchnęła zawiedziona moją postawą. - Daj mu spokój. Wiesz, że Sebastian nie miał łatwego dzieciństwa. Rodzice go porzucili, jak miał zaledwie dziewięć lat. Nie dziw się, że szuka obrazu matki, gdzie tylko może. A Bree ... wiesz jaka jest. Milutka, słodziutka. Do każdego wyciągnie dłoń. Dodatkowo teraz zostaje mamą i posiada pewne ... - podparła palcami podbródek i zastanowiła się przez chwilę. - Matczyne atrybuty.

- Matczyne atrybuty? Mówisz o dużych cyckach? - uniosłem brew, starając się lepiej ją zrozumieć.

- Faceci ... wy tylko o jednym - westchnęła i pokręciłam głową. - Nie! Nie chodzi o cycki, Kas! Mówię o cieple i dobroci. Może w jakimś stopniu Sebastian szuka w niej swojej matki.

- Weź nie pierdol - od razu odrzuciłem jej teorię. - Jak dla mnie chłopak ma po prostu chcice. Lub fetysz. Może pociągają go ciężarne.

- Za każdym razem, gdy otwierasz usta, IQ mi maleje - z rezygnacją wróciła do swojego notesu, zostawiając mnie samego z myślami.

Ta chwila spokoju trwała stanowczo zbyt krótko. Do pomieszczenia wparował szef ochrony, cały spocony i zmachany.

- Mamy problem, Kas. - oznajmił bez ogródek, ocierając pot z czoła.

- Jaki znowu problem? Nie możecie mnie zostawić w spokoju na pięć minut? - odparłem z niechęcią.

- Przed firmą jest jakaś kobieta. Robi straszny raban. Żąda, żeby natychmiast z tobą rozmawiać.

- Co? Czekaj ... - to mogła być tylko jedna osoba. - Czy ma około metra sześćdziesiąt wzrostu, brązowe, długie włosy i wygląda jak dziwka?

- Cóż ... Można tak ją opisać - zmieszał się mężczyzna.

- Kurwa! - schowałem twarz w dłoniach, żeby pozbierać myśli. Przecież mówiłem, żeby zniknęła z mojego życia, a nawet zagroziłem, że może to fatalnie się dla niej skończyć. Najwidoczniej to zbyt mało. Nie sądziłem, że czeka mnie jeszcze jedna konfrontacja z nią, ale nie dała mi wyjścia. I gorzko tego pożałuje.

- Coś ty znowu odwalił? Czy to nie ta twoja szurnięta eks? - Lea dorzuciła kolejny gwóźdź do mojej trumny.

- Nic nie zrobiłem. I tak, to ona - potwierdziłem, chociaż wolałbym, żeby to wszystko okazało się jedynie nieśmieszny żartem.

- Co teraz zamierzasz? - zapytała zaniepokojona.

- Jak to co? Skoro tak bardzo chce ze mną porozmawiać zrobię to - oczywiście był to sarkazm. Miła pogawędka, to ostatnia rzecz jaka może dzisiaj spotkać Debrę. - Steve pójdziesz ze mną. Możliwe, że użyjemy siły - nie zakwestionował moich słów, tylko kiwnął głową. - Lea, zrób coś dla mnie i dopilnuj, żeby Bree została w środku. Zagadaj ją, wypij z nią kawę. Cokolwiek, tylko żeby w tym nie uczestniczyła. Nie może się denerwować.

- Igrasz z ogniem, Veilmont. Ale dobrze, zrobię to - wstała i ku mojemu zdziwieniu bez dyskusji ruszyła w kierunku biura Bree.

- Idziemy - klepnąłem ochroniarza w ramię i razem wyszliśmy przed budynek firmy.

Było styczniowe przedpołudnie, ale emocje dostatecznie mnie rozgrzały, żeby móc wyjść na zewnątrz bez kurtki i nie odczuwać zimna. Mój wzrok od razu powiódł do małej postaci, która szarpała się z jednym z ochroniarzy. Była w promieniu kilkunastu metrów ode mnie, ale już z tej odległości dokładnie słyszałem jej słowa.

- Puszczaj mnie! Chcę rozmawiać z Kastielem!

- Proszę się nie szarpać. Jeśli się pani nie uspokoi, zaraz wezwiemy policję - ostrzegł ją czarnoskóry mężczyzna.

- Mam to w dupie! Zaprowadź mnie do niego! - była zbyt zajęta wbijaniem szponów w ramiona biednego ochroniarza, żeby zauważyć moją obecność.

- Zostaw ją, Jack. - odezwałem się zza pleców mężczyzna. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki puścił kobietę, ale nadal pozostał w pełnej gotowości do jej ponownego obezwładnienia. - Po co tutaj przyszłaś? Chyba wyraziłem się jasno. Nie chcę na ciebie patrzeć, słuchać twojego irytującego głosu i oddychać tym samym powietrzem, co ty - spojrzałem na nią z pełną pogardą, nawet nie dając jej cienia obłudy, że jest tutaj mile widziana.

- Ty perfidny chuju! Zniszczyłeś mnie! - zaczęła od razu z ciężkiego kalibru.  Patrzyłem na nią oniemiały, bo nie przypominam sobie, żebym cokolwiek robił w celu "zniszczenia jej". - Nie udawaj, że nie wiesz! Dobrze wiem, że ty za tym stoisz! Pieprzony skurwysyn, który bawi się w Boga!

Trzęsła się, ale raczej nie ze zimna. Była zła, a wręcz ogarniała ją furia. Nie wiem czy mnie to bawi, czy przeraża.

- Chyba za dużo ćpałaś - uniosłem brew i potraktowałem ją najbardziej pogardliwym wzrokiem na jaki potrafiłem się zdobyć.

- Chcesz mi powiedzieć, że to nie ty anulowałeś mój kontrakt z Eurodyne Music?! Moja kariera jest skończona rozumiesz?! Mój manager się zwolnił. Zespół znalazł nową wokalistkę. I ty próbujesz mi wmówić, że to nie ty za tym stoisz?! - wysyczała wściekłe.

- Chciałbym, ale nie. Nie zrobiłem tego. Najwyraźniej przeceniłaś swój talent.

- Daruj sobie! Myślisz, że jestem głupia?!

- Właściwie to tak - odparłem bezczelnie, ani na chwilę nie spuszczając z niej wzroku. Byłem prawie pewien, że może trzymać w kieszeni nóż. Ewentualnie pistolet. Wyglądała naprawdę mrocznie. Jak ktoś kto stracił wszystko i jest zdesperowany do zrobienia nawet najbardziej ekstremalnych rzeczy, tylko po to żeby poczuć słodki smak zemsty.

- Pieprzony cham. Myślisz, że wygrałeś? - to prawdopodobnie było pytanie retoryczne, bo nie dała mi szansy na odpowiedź. - Gdzie twoja żonka? - obrzydliwy uśmiech wkradł się na jej usta.

- Nie ma jej tutaj - okłamałem ją bez zająknięcia.

- Och, ależ oczywiście, że musiałeś to powiedzieć - zarechotała jak ropucha. - Ale jestem pewna, że właśnie siedzi w biurze i pławi się swoją pozycją pani Veilmont. Myślisz, że dołączy do nas? Byłoby zabawnie, nie sądzisz?

- Nie. Zabawnie będzie kiedy moi ochroniarze stracą cierpliwość i spacyfikują cię na moich oczach - w moim głosie nie można było usłyszeć krzty emocji, choć wewnątrz gotowałem się ze złości. Jednak wiedziałem, że nie mogę dać po sobie tego poznać. Obojętność to najlepsza broń wobec gadów, takich jak Debra.

- A jednak chciałabym ją zobaczyć. Brianna! BRIANNA! - zaczęła wydzierać się na całe gardło. - To ja, Debra! Zejdź do nas!

- Zamknij mordę i wypierdalaj stąd - zacisnąłem pięści i poświęciłem całą swoją energię, aby uspokoić się i jej nie przywalić.

- BREE! Chodź tu suko!

Przekroczyła granicę mojej cierpliwości. Nikomu nie pozwolę tak zwracać się do Bree. Złapałem ją za kurtkę i potrząsnąłem nią agresywnie.

- Co ty odpierdalasz?! Myślisz, że możesz obrażać moją żonę?! - wykrzyczałem jej w twarz. - Nie zasługuje na to, żeby jej imię było splugawione twoimi ustami, ty nędzna szmato!

Miotała się, żeby wyrwać się z mojego chwytu, ale to sprawiło, że zacisnąłem dłonie jeszcze mocniej. Syknęła z bólu.

Byłem tak zły, że świat zewnętrzny dla mnie nie istniał. Byłem skupiony jedynie na tym, aby ją uciszyć i pozbyć się jej raz na zawsze. Ochroniarze stanęli po moich obydwóch bokach, mówiąc, że powinienem odpuścić. Ale nie mogłem. Kontrolę nad moim ciałem i umysłem przejęły najbardziej prymitywne instynkty, które podpowiadały "zrób to, ona jest zagrożeniem dla twojej rodziny". Tak było do momentu, w którym usłyszałem za plecami szybki, miarowy stukot obcasów, a do moich nozdrzy dostał się zapach znajomych, słodkich perfum.

- Kastiel? Co się tutaj dzieje? - dźwięk jej głosu był jak lekarstwo dla mojej duszy. Oprzytomniałem i puściłem Debrę. Osunęła się na kolana i położyła obie dłonie na klatce piersiowej, próbując złapać oddech. Patrzyłem na nią z góry, obrzydzony nią i całą tą sytuacją.

Odwróciłem się, aby odnaleźć znajome, jasnobrązowe tęczówki. Była zdezorientowana i trochę zmieszana, ale i tak zdołała się do mnie uśmiechnąć. Towarzyszyła jej Lea. Spojrzałem na przyjaciółkę z wyrzutem. Nie tak się umawialiśmy. Miałam dopilnować, aby Bree została w środku, z dala od tego gówna.

- Próbowałam ją zatrzymać, ale nie chciała słuchać - perkusistka wzruszyła ramionami, a ja nie mogłem jej winić, kiedy wiem jak uparta potrafi być Bree.

- Przyniosła ci kurtkę. Załóż ją, bo zaraz się przeziębisz - blondynka zignorowała cały absurd tej sytuacji, jak zawsze stawiając moje dobro ponad wszystko inne. - Chodź do mnie - wystawiła dłoń w moim kierunku, a ja podążyłem do niej jak zahipnotyzowany. Dotyk jej dłoni uspokoił mnie nieco, ale nadal szarpały mną najgorsze emocje. Pomogła mi się ubrać, po czym czule przyłożyła dłoń do mojego zimnego policzka. - Wszystko dobrze, kochanie?

- Tak ... Zdenerwowałem się tylko - to mało powiedziane, ale nie chciałem, żeby przejmowała się tą podłą żmiją. Co chwilę spoglądała na nią kątem oka i wyraźnie widziałem, że czuję się niekomfortowo w obecności Debry. - Wracaj do środka, skarbie. Załatwię to - próbowałem ją zbyć, ale ten zawzięty wyraz twarzy wskazywał na to, że już podjęła decyzję.

- Nie zostawię cię z tym samego. Dobrze widzę do jakiego stanu cię doprowadziła.

- Natychmiast stąd idź. Nie chcę żebyś w tym uczestniczyła - uniosłem się nieco, ale powinien już się nauczyć, że mój surowy ton nie robi na niej najmniejszego wrażenia.

- A ja nie chcę, żebyś musiał radzić sobie z tą psychopatką sam. Jesteś moim mężem. Obiecałam ci, że zawsze będę przy tobie - mocniej uścisnęła moją dłoń na znak, że nigdzie się nie wybiera.

Debra od jakiegoś czasu przyglądała nam się żarliwie.

- Jaka piękna scena! Zaraz się rozpłaczę. To naprawdę piękna bajka. Księżniczka dostaje swojego księcia i żyją długo i szczęśliwie - brunetka zaczęła teatralnie klaskać, przy okazji wrednie rechocząc. - Tylko, że w tej baśni powinnam być ja!

Razem z Bree spojrzeliśmy na nią spod byka. Już nauczyłem się, że usta Debry potrafią wypluwać tylko kłamstwa i plugastwa, ale i tak cały czas byłem zaskoczony tym, jak bardzo ktoś może odkleić się od rzeczywistości.

- Laska, jesteś konkretnie pierdolnięta - Lea dorzuciła swoje trzy grosze i chyba nigdy nie zgadzałem się z nią bardziej niż w tej chwili.

- Tak dobrze słyszysz, kotku. Ja i ty. Razem. Na scenie - moje mięśnie znowu się spięły, gotowe do kolejnego ataku, jednak miałem wrażenie, że blondynka asekuracyjnie trzyma mnie przy sobie, żeby nie dopuścić do ponownej konfrontacji - I wszystko by się udało, gdyby nie ta dziwka, która zajęła moje miejsce! Byłam ci przeznaczona!

- Nie słuchaj jej. Chce cię sprowokować - Bree przełknęła jej słowa ze spokojem na jaki ja nie mogłem się zdobyć.

- To miejsce nigdy nie należało do ciebie! A to, co było mi przeznaczone, właśnie trzymam w ramionach i nigdy, przenigdy bym tego nie zmienił - mój stanowczy głos odbił się echem w jej niebieskich źrenicach, które teraz iskrzyły się szczerą nienawiścią. Mocniej objąłem żonę, jakbym podświadomie bał się, że zaraz zostanie mi odebrana.

- Pożałujesz tego, Veilmont! Obydwoje tego pożałujecie!

- Nie, to ty pożałujesz tego, że masz czelność przychodzić tutaj i atakować mojego męża! - tym razem to blondynka nie pozostała jej dłużna.

- Bree odpuść - chciałem ją zatrzymać, jednak odtrąciła moją dłoń i zrobiła parę kroków w kierunku Debry. Od razu poczułem niepokój, więc ruszyłem za nią i stanąłem za jej plecami.

- Przestań żyć przeszłością i winić Kastiela za wszystkie twoje niepowodzenia! Może to dobra pora, żebyś sama zajęła się swoim życiem, a nie żerowała na innych? Zwłaszcza na osobach, które nie chcą mieć z tobą nic wspólnego.

- I mówi to ktoś, kto na co dzień korzysta z jego nazwiska, sławy i majątku - wyszczerzyła zęby w brzydkim uśmiechu. - Bardzo ładny płaszcz. To Gucci, prawda? - wskazała na ubranie Bree, jednak w jej głosie nie było szczerości. Od razu domyśliłem się, że to kolejna słaba zaczepka z jej strony. - Ile Kastiel za niego zapłacił? A może powinnam zapytać ile razy musiałaś dać dupy, żeby go dostać?

- Nie mierz mnie swoją miarą, Debro. Daję mu za darmo i nie oczekuję zysku. Robię to z czystej przyjemności. Też powinnaś spróbować - odpowiedziała z sarkazmem, którego ja bym się nie powstydził. 

- O proszę! Brianeczka przestała się mnie bać - zaśmiała się niemal złowieszczo. - Łatwo ci to przychodzi, kiedy mężuś stoi za tobą, patrzy na mnie tym krwiożerczym wzrokiem i masz pewność, że gdy zła Debra powie ci coś okropnego, on stanie w twojej obronie, jak na honorowego rycerza przystało.

Bree zignorowała jej słowa. Skrzyżowała ręce na piersi, uniosła podbródek, przybierając postawę całkowitej pewności siebie. Uwielbiam, gdy taka jest.

- Nie ma sensu tego przeciągać. Damy ci wybór. Możesz opuścić teren wytwórni sama, albo mogą ci pomóc nasi ochroniarze - Debra z przerażeniem powiodła wzrokiem po dwóch, dobrze zbudowanych mężczyznach w garniturach. Przez chwilę milczała, dokonując w głowie kalkulacji.

- Nie wyjdę stąd, dopóki ten chuj ... - wystawiła palec, wskazując na mnie - ... nie zapewni mi kontraktu.

- Ten cudowny człowiek ... - Bree dotknęła mojego ramienia - ... jedyne co może ci zapewnić, to kopa w twoją rozpieszczoną dupę.

Nie spodziewałem się takich słów po mojej żonie, więc parsknąłem śmiechem, łącznie z Leą i dwoma ochroniarzami. Ale to był tylko początek epickiego zagrania mojej dziewczynki.

- Uprzedzam też, że za parę dni otrzymasz oficjalny pozew o naruszenie praw autorskich zespołu Crowstormu za wykonywanie ich piosenek bez oficjalnego pozwolenia, łącznie z zakazem zbliżania się do Kastiela. Wyobraź sobie, że Kas był na tyle wspaniałomyślny, że chciał ci odpuścić to przewinienie. Ja nie mam takich skrupułów. Jako właścicielka połowy udziałów w Veilmont Inc. zamierzam wytoczyć ci oficjalny proces. Kastiel chyba się ze mną zgodzi? - spojrzała na mnie wyczekująco.

- Oczywiście, że tak, kochanie - cmoknąłem jej usta. Trochę, żeby zrobić Debrze na złość, ale głównie dlatego, że byłem z niej cholernie dumny.

- Pewnie tego nie wiesz, ale nasza przyjaciółką Priya jest bardzo skrupulatną prawniczką. Przyjmij ostatnią ... - prychnęła lekceważąco - ,, przyjacielską" radę i znajdź dobrego prawnika. Przyda ci się.

- Nie możecie tego zrobić! - Debra wydarła się po raz kolejny. Jej lamenty nie robiły już na nas żadnego wrażenia.

- Ale oczywiście, że możemy. I to zrobimy. Razem możemy wszystko, słonko - Bree chwyciła moją dłoń i spojrzała na Debrę z triumfalnym uśmiechem. - Na przyszłość zapamiętaj, że lepiej nie zadzierać z Veilmontami.

- Pozbywamy się wrogów z zimną krwią i nie bierzemy jeńców - przytoczyłem cytat Bree, który wyjątkowo utkwił mi w pamięci i był całkiem zabawny.

Debra oniemiała. Argumenty Bree całkowicie wytrąciły ją z równowagi. Parę razy otwierała usta, tylko po to, żeby po sekundzie je zamknąć. Nie spodziewała się, że moja dziewczynka zgasi ją w kilku prostych zdaniach. Sam byłem zaskoczony, ale równocześnie pełen podziwu dla niej.

- Wy ... wy ... To nie jest moje ostatnie słowo! - brunetka nadal uparcie próbowała z nami walczyć, lecz całkowicie przeceniła swoje siły. Bree miała rację. Nie miała z nami żadnych szans.

- Ale nasze tak. Reszta nas nie obchodzi. Jeśli chcesz żyj nadal w wyimaginowanym świecie fantazji i jednorożców, ale trzymaj się od mojego męża z daleka - moja żona powiedziała to z taką surowością, że aż przepełniła mnie duma. 

- Mam coś czego nigdy mi nie odbierzecie! Wspomnienia! Wspomnienia, które mogę upublicznić za wysoką cenę! Powiem im o tobie wszystko! Z najmniejszymi szczegółami! - posłała mi uśmiech, który być może kiedyś by mnie przeraził. Teraz widziałem w niej tylko karykaturę moich ideałów z lat młodości. 

- Mów ile chcesz. Przyda mi się dodatkowa promocja - odburknąłem obojętnie. Nie przejąłem się jakoś mocno tą groźbą. Nawet, gdy zrobi z naszego związku sensację, ludzie zapomną o tym w przeciągu kilku tygodni.

- Jesteś taka przewidywalna. Nie masz w sobie nic, czym mogłabyś zabłysnąć, a desperacja popycha cię do dzielenia się życiem prywatnym z mediami. Jesteś żałosna - Brianna zakpiła z jej marnych manipulacji, tym samym wywołując w Debrze prawdziwą furię.

- Nazywasz mnie żałosną?! Ty suko! Myślisz, że nosisz jego nazwisko i możesz wszystko?! - rzuciła oskarżycielsko w kierunku Bree.

- Gdybyś tylko wiedziała - blondynka uśmiechnęła się tajemniczo i dyskretnie pogłaskała swój brzuch, schowany pod materiałem płaszcza. Debra była zbyt zaślepiona swoja złością, żeby zwrócić na to uwagę. - Noszę znaczenie więcej niż jego nazwisko.

- On powinien być mój! Zapłacisz mi za to!

Debra ruszyła wściekle na Bree z chęcią mordu wypisaną na twarzy. Już miałem stanąć między nimi i przyjąć ten cios na siebie, jednak nasi ochroniarze byli szybsi. Nie pozwolili zbliżyć się brunetce ani na krok. Chwycili ją za ręce, nie dając jej możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchy. Jedyne co mogła to nadal pluć jadem.

- Zostawcie mnie! Nie wiecie z kim macie do czynienia!

- Z pieprzoną psychopatką, która nie rozumie słowa ,,nie" - powiedziałem nie ukrywając irytacji. - Steve, zabierz ją stąd i upewnij się, że nie wróci.

- Z chęcią, szefie! - najwyraźniej ochroniarz, również miał już dość tej szopki. - Proszę się nie szarpać, bo podejmiemy bardziej doraźne kroki - upomniał ją stanowczo.

- Zapłacisz mi za to Veilmont! I ta twoja dziwka też!

To była kolejna prowokacja z jej strony, jednak tym razem nie odpuszczę jej tego. Podszedłem do niej wolnym krokiem i nachyliłem się tak, aby znaleźć się przed jej wykrzywioną twarzą. Mówiłem ściszonym tonem. Niekoniecznie chciałem, aby Bree to usłyszała.

- Jeszcze raz nazwiesz tak moją żonę, a osobiście dopilnuję, że zanurkujesz w rzece Hudson w stylowych, betonowych bucikach - chciała otworzyć usta i wylać na mnie kolejną falę pomyj, ale głos ugrzęzł jej w gardle, widząc mój demoniczny uśmiech. - Myślisz, że nie jestem do tego zdolny? Daj mi pięć minut, a zadzwonię do moich przyjaciół - przełknęła nerwowo ślinę. - Śmierć przed utonięcie jest wyjątkowo paskudna. Woda zalewa twoje płuca, a ty nie jesteś w stanie nic zrobić. Panikujesz. Twoje ciało podświadomie próbuję się ratować i walczy, ale bez skutku. Bezwładnie opadasz na dno. Możesz tylko konać przez ciągnące się minuty. A potem PUF! - klasnąłem w dłonie przed jej nosem, na co gwałtownie podskoczyła. - Umarłaś! Nie ma cię. Stajesz się jedynie karmą dla rybek, które obryzgają twoje ciało do samych kości, kawałek po kawałku, do momentu, w którym jakikolwiek ślad po tobie i twoim życiu przestaje istnieć. Przerażające nie sądzisz? Chyba tego nie chcesz? - zapytałem cynicznie.

Debra jakby skamieniała, a jej twarz nie wyrażała już nic oprócz lęku. Pogratulowałem sobie w myślach kreatywności. Co prawda daleko mi było do angażowania się w znajomości z tutejszą mafią, ale ekstremalne sytuacje wymagają ekstremalnych rozwiązań. A przecież dla Bree zrobię wszystko.

Ochroniarze zgodnie z moim poleceniem wywlekli Debrę poza teren wytwórni. Stałem wpatrzony, jak błąd mojej przeszłości znika. Mam nadzieję, że tym razem na zawsze. Brianna musiała czuć moją rozterkę. Podeszła do mnie i wtuliła się w mój bok.

- To już koniec. Więcej nie odważy się wchodzić ci w drogę - oparła głowę o moje ramię.

- Przepraszam, że musiałaś w tym uczestniczyć. Chciałem cię przed tym chronić i ...

Nie pozwoliła mi dokończyć. Zamiast tego zamknęła moje usta swoimi, przykładając dłonie do moich policzków. Przyjąłem ten gest z wdzięcznością i całkowicie się w nim zatraciłem. Właśnie tego potrzebowałem.

- Nie musisz mnie przepraszać. Twoje problemy to moje problemy - wyszeptała tuż przy moim ustach. - Cieszę się, że mogliśmy razem to rozwiązać.

- Jesteś cholernie seksowna, gdy grozisz mojej eks - Bree zaśmiała się, słysząc mój żart.

- Przyznam, że to całkiem zabawne doświadczenie. Myślisz, że naprawdę powinniśmy wytoczyć jej proces? Początkowo chciałam ją tylko nastraszyć, ale może to wcale nie taki głupi pomysł.

- Myślę, że to jedyna droga, aby pozbyć się jej z naszego życia - westchnąłem, kiedy przed moimi oczami pojawia się wizja całej masy papierkowej roboty, narad z prawnikami, ciąganie po sądach i innych nudnych, biurokratycznych czynnościach, na które w ogóle nie miałem ochoty.

- Nie martw się. Porozmawiamy z Priyą. Ona na pewno coś wymyśli - odgadnęła moje ponure myśli bez trudności, ale widząc jej pocieszający uśmiech, poczułem się silniejszy. - Właściwie to co powiedziałeś Debrze na koniec, że tak pobladła? - zapytała zaintrygowana.

- Nic takiego. 

- Cóż ... najwyraźniej zadziałało - uśmiechnęła się zupełnie nieświadoma tego, że jeszcze pięć minut temu miałem w głowie realny plan utopienia mojej byłej dziewczyny w okolicznej rzece. - Wracamy do środka?

- Nie ma mowy. Nie wytrzymam w tym wariatkowie pięć minut dłużej. Porywam cię stąd. Pojedziemy po jakieś żarcie na wynos i wracamy do domu. Wyłączamy telefony i będziemy udawać, że świat poza nami nie istnieje. Chcę tylko spędzić czas z tobą, z dala od tego wszystkiego - przedstawiłem jej cały plan z nadzieję, że nie będzie protestować. To naprawdę nie jest mój dzień i chciałbym, żeby już się skończył.

- Och, rozumiem. Więc uciekamy od obowiązków jak za starych, dobrych, licealnych czasów? - na jej pełne usta wkradł się ten przebiegły uśmieszek. 

- Dokładnie, dziewczynko. Co ty na to? - położyłem dłoń nisko na jej plecach, mając nadzieję, że mój urok osobisty ją przekona.

- Wiesz, że nigdy nie potrafiłam ci ulec - i nie pomyliłem się.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro