59. ,,Gorzej już być nie może"
- O mój boże! Kto dał ci prawo jazdy?! - zatrąbiłam na nieudolnego kierowcę i jego fatalny manewr podczas wyprzedzenia.
- To mnie tylko przekonuje, że to ja powinienem prowadzić. - mężczyzna wymamrotał pod nosem. Siedział na miejscu pasażera i trzymał się rączki pod sufitem, jakby miało od tego zależeć jego życie.
- Kastiel, błagam cię. Nie denerwuj mnie. Wystarczy mi ta banda idiotów, którzy nie umieją prowadzić. - dźwięk klaksonu znowu się rozległ, gdy samochód włączający się do ruchu, wymusił przede mną pierwszeństwo.
- Uspokój się, bo zaraz się zamienimy.
- Teraz mi grozisz? - gdyby tylko wzrok mógł zabić, mój mąż właśnie zginąłby śmiercią tragiczną, czyniąc ze mnie bogatą wdowę. Słysząc jego stałe narzekanie, ta wizja stawała się coraz bardziej kusząca.
- Nie grożę, tylko martwię się o nasze życie. Pozwól ciężarnej prowadzić ... - westchnął zestresowany i rozmasował swoje skronie. - Gdzie ja miałem rozum?
- Mogłeś zadać sobie to pytanie, zanim postanowiłeś wsunąć obrączkę na mój palec.
Nikczemny kierowca za nami postanowił tym razem zemścić się na mnie i wściekłe zatrąbił kilka razy pod rząd w moim kierunku. Kastiel otworzył szybę i wychylił się zza okna.
- Nie trąb na moją żonę, śmieciu! - zawył wściekłe.
Mężczyzna najwyraźniej nie przejął się słowami mojego męża, bo zaczął agresywnie wymachiwać rękoma.
- Jak chcesz to wyjdź, to inaczej pogadamy! - zagroził mu i już chciał otworzyć drzwi, gotowy do wyjścia i rozpętania publicznej walki na samym środku głównej ulicy, ale powstrzymałam go w ostatnim momencie.
- Daj spokój. Nie warto. - próbując uspokoić zarówno siebie jak i Kastiela, użyłam spokojnego tonu głosu i czule pogłaskałam jego dłoń. Moja metoda działała do momentu, w którym dźwięk klaksonu ponownie rozległ się za nami. - No kurwa!
W końcu, po batalii, którą stoczyłam na zatłoczonych bostońskich ulicach, podjechaliśmy pod wskazany przez Nataniela adres. Było to nowoczesne osiedle kilkupiętrowych bloków, otoczone całkiem ładnymi, zielonymi terenami.
- No no, całkiem nieźle. - zagwizdał żartobliwie. - Spodziewałem się raczej, że mieszka w jakiś slumsach, czy getcie, gdzie na każdym rogu stoi diler i oferuje ci swój najlepszy towar.
- Odpuść mu już, co? - przewróciłam oczami, słysząc już jego setną zaczepkę w kierunku Nata. - Pamiętaj w jakim celu tu dzisiaj przyjechaliśmy. Mamy go wesprzeć, a nie dobijać.
- Okej, okej ... Mam tylko nadzieję, że odpowiednio wynagrodzisz mi to poświęcenie. - figlarsko uniósł kącik ust i doskonale wiedziałam, że przez jego umysł przepływają teraz wszystkie pomysły na to, w jaki sposób mogłabym mu się odwdzięczyć. Sama również miałam ich kilka. Ale to może potem ...
Wyciągnęłam z bagażnika ciasto, które upiekłam dzisiejszego ranka i z którego byłam niesamowicie dumna. Co prawda był to tylko zwykły, nowojorski sernik, ale sam fakt, że nie był spalony, to już duże osiągnięcie. Lekcje pieczenia z moją mamą nie poszły na marne.
- Mam nadzieję, że nie dodałaś tutaj rodzynek. - na samą myśl wykrzywił się zabawnie.
- Proszę cię ... nie jestem socjopatką.
Zadzwoniłam do Nataniela, żeby poinformować go o naszym przyjeździe i ostatni raz upewniłam się, czy dotarliśmy pod właściwy adres. Zgodnie z jego instrukcją wbiłam odpowiedni kod do domofonu i bez większego problemu dostaliśmy się do windy, która miała zawieść nas na piąte piętro. Wykorzystałam lustro w pomieszczeniu, aby poprawić włosy. Zgodnie z prośbą gospodarza dzisiejszego spotkania, cały klimat miał być bardzo luźny, więc postawiłam na casualowy, niczym nie wyróżniający się look, składający się z moich ulubionych jeansów i białego sweterka zapinanego na guziki. Kastiel chyba inaczej zrozumiał temat przewodni, bo cały był odziany na czarno, ale dla niego najwidoczniej to właśnie oznacza zwyczajny ubiór. A być może tradycyjnie postanowił zrobić Natanielowi na przekór.
Dotarliśmy pod właściwe mieszkanie, a gospodarz już na nas czekał z otwartymi drzwiami. Na mój widok jego twarz się rozjaśniła.
- Dobrze cię widzieć, Bree. - powitał mnie uściskiem, ale jego mina zrzedła, gdy spojrzał na sylwetkę mojego towarzysza. Jednak, aby zachować pozory zdobył się na lekki uśmiech w kierunku czerwonowłosego.- I ciebie też miło widzieć. - powiedział raczej z grzeczności.
- Mi w ogóle nie jest miło. Zostałem do tego zmuszony i jestem tu wbrew własnej woli. - Kastiel wyznał bez ogródek, podając, czy może raczej rzucając do rąk Nataniela ciasto. Przez chwilę na twarzy blondyna dostrzec można było irytację, jednak natychmiast poskromił złość i uśmiechnął się serdecznie, jak gdyby wybryk Kastiela w ogóle go nie dotknął.
- Dziękuję za ciasto. Wygląda pysznie, ale nie musieliście się fatygować. - kontynuował wymianę uprzejmości jak na dobrego gospodarza przystało.
- To nic wielkiego. - odegrałam swoją rolę skromnego gościa.
- Wejdźcie do środka i rozgośćcie się. - gestem dłoni zaprosił nas do mieszkania.
W korytarzu czekała już na nas młoda kobieta o zielonych oczach i czekoladowobrązowych włosach, sięgających do ramion. Jej oliwkowa cera tylko podbijała odcień jej tęczówek, co czyniło je tylko bardziej przyciągające i wręcz magnetyczne, mimo wyraźnego smutku, który się w nich skrywał. Potrzebowałam tylko sekundy, żeby stwierdzić, że jest przepiękna. Teraz już lepiej rozumiem w jaki sposób Nataniel tak łatwo dał się ponieść emocjom. Spojrzałam za siebie w poszukiwaniu przyjaciela, który mógłby nas przedstawić, ale został w tyle, nadal dręczony przez Kastiela i jego durne komentarze. Postanowiłam przejąć inicjatywę. Zrobiłam parę kroków do przodu w kierunku dziewczyny.
- Hej, jestem Brianna, przyjaciółka Nataniela. - podniosłam dłoń w kierunku dziewczyny, którą ona natychmiast przyjęła. Uścisnęła ją tak delikatnie, że ledwo poczułam jej dotyk.
- Nazywam się Claudia. Dużo o tobie słyszałam i bardzo miło mi cię poznać. - odparła z kurtuazją, jednak wyczułam, że ta sytuacja ją stresuję.
- Mam nadzieję, że usłyszałaś same dobre rzeczy na mój temat. - uśmiechnęłam się serdecznie, próbując wprowadzić bardziej radosną atmosferę i rozładować te niezręczne napięcie.
- Opowiedziałem jej tylko o twojej niezdrowej wśbiskości i bezinteresownej chęci niesienia pomocy całemu światu, nawet jeśli odbywa się to własnym kosztem i życiem. - odezwał się sarkastycznym tonem męski głos, o dziwo należący do blondyna. Kastiel poparł go, cicho śmiejąc się pod nosem.
- Och tak. To cała ja. Wonder Women na jaką was stać. - wycedziłam przez zęby, próbując poskromić w swoim wnętrzu irytację względem dwóch mężczyzn. Kastiel widząc moją minę, odrząknął i postanowił zmienić tor rozmowy. Stanął obok mnie i przywitał się z dziewczyną, która jakby zdrętwiała, przytłoczona jego obecnością.
- Nazywam się Kastiel. Jestem szczęśliwym mężem naszej Wonder Women i odwiecznym wrogiem twojego chłopaka, nieudacznika Nataniela. - wyciągnął do niej dłoń, którą ona niezgrabnie chwyciła. Nat gdzieś w tle wyszeptał dwa krótkie słowa "Wal się".
- Claudia ... miło mi. Ja ... Ja ... - zaczęła mamrotać nieskładnie. - Znam cię. - wydusiła z siebie po długiej walce.
- Ach tak? - Kastiel przyjrzał się jej z zaciekawieniem. - Nie przypominam sobie, ale spotykam wiele ludzi, więc może ...
- Na koncercie. To znaczy na backstage'u koncertu w Houston, cztery lata temu. - dodała zawstydzona. Podniosłam brew, zastanawiając się, co takiego mogli robić razem zza kulisami. W tamtym okresie czasu nie miałam kontaktu z Kastielem i był dla mnie tylko bolesną przeszłością. Natomiast z tego, co wiem, on nie wahał się korzystać ze statusu singla i gwiazdy, dlatego też przez moje myśli przebiegły najdziwniejsze pomysły o okolicznościach ich spotkania.
- Wybacz, ale to nadal mi nic nie mówi.
- To głupia historia, ale razem z przyjaciółką byłyśmy ogromnymi fankami Crowstormu i wkradłyśmy się do waszej garderoby podczas koncertu ... - brunetka wyraźnie zmieszana rozpoczęła historię. - Sama nie wiem, dlaczego wpadłyśmy na ten pomysł, ale zanim spotkałyśmy któregoś z was, złapał nas ochroniarz. Strasznie się zdenerwował, a przez to, że miałyśmy tylko 16 lat, chciał zadzwonić do naszych rodziców. - poprawiła kosmyk włosów opadający na policzek i odkryła wyraźny rumieniec. - Wtedy się pojawiłeś i powiedziałeś, że to nic wielkiego, a ochroniarz nam odpuścił.
- To fakt, że często się to zdarzało. - zaśmiał się lider zespołu i mokry sen wielu nastolatek.
Spojrzałam na Nataniela, którym w tym momencie miał taką samą niezadowoloną minę jak ja.
- Uratowałeś mi wtedy życie! Gdyby moi rodzice się dowiedzieli ... - westchnęła i posmutniała. Podczas naszej ostatniej rozmowy, Nataniel napomknął coś o jej problemach z rodziną. Widać, że samo ich wspomnienie wywołuje u niej ból. - W każdym razie dziękuję za tamto. I za koszulkę! - dodała już lżejszym tonem, a na jej pełnych ustach zarysował się mały uśmiech. Cholera ... Nawet jej uśmiech jest przepiękny.
- Koszulkę? - zapytał zdziwiony Kastiel.
- Tak! Podarowałeś nam t-shirty z trasy koncertowej i osobiście je podpisałeś. - przytaknęła, cały czas wpatrując się w swojego idola. To oczywiste, że po upływie tylu lat, nadal go podziwia, ale to nie zmienia faktu, że poczułam lekkie ukłucie zazdrości.
- No ba! Zawsze byłem hojny dla naszych wiernych fanów. - Kas zaczął swoją gwiazdorską gadkę i przybrał tą nonszalancką, czarująca pozę księcia z bajki.
- Widziałam cię potem jeszcze wiele razy! Byłam na Rock Music Festival i ... - dziewczyna z podekscytowania zaczęła wymieniać wszystkie trasy koncertowe i spotkania z fanami, a ja stałam trochę osłupiała, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić.
Poczułam obecność nad swoim lewym ramieniem.
- Czy tylko mi się wydaje, czy staliśmy się właśnie piątymi kołami u wozu? - Nat wyszeptał mi do ucha
- Obawiam się, że tak. - odpowiedziałam, również szeptem.
- Nie będę tego dłużej słuchać. Ego Kastiela zaraz przebije się przez sufit.
Obserwowałam, jak blondyn wymija Kastiela, lekko trącając jego bark i staje obok dziewczyny, obejmując ją ramieniem.
- No proszę jaki ten świat mały! - zawołał aż nazbyt karykaturalnie, ale jego metoda poskutkowała, bo rozmowy natychmiast ustały, a cała uwaga skupiła się na nim. - Skoro wszyscy się już znamy, to może zasiądziemy do stołu. Claudia jest w połowie Greczynką i przygotowała prawdziwa ucztę.
- Uwielbiam greckie jedzenie. - przyznał Kastiel, już teraz śliniąc się na myśl o gyrosie czy innych specjałach śródziemnomorskiej kuchni. Ja uraczyłam go dzisiaj tylko dwoma tostami z serem i szynką, więc bezapelacyjne przegrałam tą rundę. Ale ku mojemu zaskoczeniu, gdy Nat zaprosił nas do salonu, Kas złapał mnie za rękę i uśmiechnął się słodko.
- Wszystko dobrze, dziewczynko? - zapytał ze swoją troską, którą otaczał tylko mnie, a ja znowu poczułam się jak zwycięzca. Mógł mieć miliony fanek na całym świecie, ale ostatecznie zawsze wybierał mnie. W myślach skarciłam się za tą dziecinną zazdrość.
- Jak najbardziej. - odwzajemniłam jego uśmiech, w duchu dziękując losowi i siłom wyższym, że ten mężczyzna należy tylko do mnie.
- Chodźmy nakarmić małego Veilmonta, bo zaraz się zbuntuje. A na nasze nieszczęście nigdzie w okolicy nie widziałam otwartego sklepu, w którym mógłbym kupić korniszony i majonez. - mrugnął do mnie łobuzersko, a ja nie potrafiłam się nie zaśmiać. To nie moja wina, że podczas ciąży moje kubki smakowe oszalały.
- Gdybyś spróbował, to wiedziałbyś, że to innowacyjne danie. - odparłam rozbawiona.
- Mogę sobie tylko wyobrazić, jak to mogłoby się skończyć. - wykrzywił się zabawnie, a ja zachichotałam pod nosem i pociągnęłam go w stronę salonu, gdzie Nataniel i Claudia już nakrywali do stołu.
Pomimo początkowej niezręczności, podczas której odzywałam się tylko ja i Nat, a częsta cisza była przerywana jedynie tłuczeniem sztućców o talerze, wkrótce do rozmowy włączyła się również Claudia, zachęcona moimi pytaniami o jej studia. Ożywiła się nieco opowiadając o swoim dziennikarskim kierunku i o jej pomysłach na pracę dyplomową.
- Chciałabym opisać zjawisko nierówności kobiet na rynku muzycznym względem mężczyzn. To niesprawiedliwe, że za wykonanie tej samej, często lepszej pracy, są mniej wynagradzane. - dodała z entuzjazmem, a ja poczułam niemałą satysfakcję, że udało mi się wyciągnąć ją ze skorupy nieśmiałości.
- W mojej wytwórni takie coś nie wchodzi w grę. Każdy zasługuje na szacunek. - włączył się do dyskusji Kastiel, który miał prawo nazwać się ekspertem w tej branży, a w mojej głowie pojawił się świetny pomysł. A przynajmniej taki wydawał się dla mnie.
- Gdy tak o tym myślę ... - zaczęłam ostrożnie z tą kontrowersyjną propozycją. - Claudio, może mogłaś uwzględnić wywiad z Kastielem jako jedno ze źródeł. Warto poznać różne punkty widzenia, a Kastiel siedzi w tej branży już od ładnych kilku lat i pracuje z wieloma kobietami. - zaproponowałam odważnie.
Kas jedynie zamrugał, zaskoczony moim pomysłem, a dziewczyna wpatrywała się w niego z nadzieją.
- Naprawdę? Mógłbyś to zrobić? To bardzo wzbogaciłoby moją pracę. - zapytała oczarowana wizją współpracy z jej idolem. Kas nadal pozostawał nieprzekonany i widziałam, że prowadzi teraz w myślach wewnętrzną walkę. Postanowiłam ułatwić mu tą decyzję i dyskretnie uszczypnęłam go w udo.
- Co? Ja ... Czemu nie. - nawet nie próbował ubrać swoich słów w entuzjazm. Ale nagle przez jego twarz przebiegł uśmieszek przebiegłości, który zawsze zwiastował kłopoty. - Jednak wydaje mi się, że mam jeszcze lepszy pomysł. Dlaczego nie zrobisz tego z Bree? - tym razem to ja zostałam kompletnie wybita z rytmu. - Masz tutaj żywy przykład kobiety pracującej w branży muzycznej. - groteskowo wskazał na moją osobę. - Jej doświadczenie jest bezcenne i może opowiedzieć ci jak naprawdę to wygląda z jej perspektywy. - cholerny Kastiel Veilmont zawsze wiedział jak obrócić karty na swoją korzyść.
- Och tak! Byłoby świetnie. Brianna, zgodziłabyś się? - jej szmaragdowe tęczówki, wręcz hipnotyzowały mnie swoją głębią i już teraz wiedziałam, że nie będę w stanie odmówić. Poczułam również uszczypnięcie na udzie i gdy spojrzałam na swojego dręczyciela, zobaczyłam roześmianą twarz męża.
- To będzie dla mnie zaszczyt. - przykleiłam na swoje usta sztuczny uśmiech numer cztery.
- Super! - ucieszona Claudia klasnęła w dłonie. - Gdy tylko przygotuję zestaw pytań, wyślę je do ciebie, żebyś mogła je przejrzeć i dać mi znać, co o nich myślisz.
- Yhm. - mruknęłam niepocieszona, za to Kastiel próbował nie zwijać się ze śmiechu.
Wyłapałam w wzroku Claudii nagłą zmianę emocji. Jakby uświadomiła sobie o czymś przykrym.
- Masz jeszcze mnóstwo czasu, żeby się przygotować. Prawdę mówiąc będziemy mogły zrealizować ten wywiad dopiero w przyszłym roku ... - dłonią delikatnie pogładziła swój, już całkiem widoczny, ciążowy brzuszek i westchnęła, przygnieciona nadmiarem myśli. - Jestem na urlopie dziekańskim. - uśmiechnęła się smutno.
- To nie stoi na przeszkodzie, żeby się realizować i przygotowywać do obrony. - próbowałam ją pocieszyć, ale pozostała nieprzekonana, a ja poczułam te dławiące poczucie winy, że to przeze mnie tak posmutniała.
- Prawdę mówiąc ... - zaczęła niepewnie, spoglądając na mnie z obawą. To pewnie nie jest łatwe zwierzać się osobie, którą się widzi pierwszy raz. Nie pomagało jej również towarzystwo jej ulubionego piosenkarza i mężczyzny, który teoretycznie powinien ją wspierać, a w praktyce siedział cicho jak mysz pod miotłą. Widząc jej zawahanie, odezwałam się do chłopaków.
- Nat? Kas? Może pokroicie mój sernik? Bardzo chciałabym go spróbować. - podałam pierwszą wymówkę jaka przyszła mi na myśl. Może nie była najlepsza, ale innej nie znalazłam.
- Że co? - kpiący śmiech wyrwał się z niewyparzonych ust mojego męża.
- Mam na niego ochotę. Teraz. - posłałam mu ten morderczy wzrok, który autentycznie go przeraził.
- Tak, Kas ... Chodźmy do kuchni. - Nat wstał od stołu i klepnął wroga w ramię, na znak, że ma iść za nim. Ostrzeżony przeze mnie, posłusznie wstał i wyszedł za blondynem, jedynie szepcąc coś pod nosem.
Gdy tylko mężczyźni zniknęli za drzwiami, przysunęłam swoje krzesło bliżej dziewczyny.
- Wybacz za niego. Czasem potrafi być strasznie marudny. - przeprosiłam w imieniu męża.
- To nic takiego. Uważam, że jest zabawny. - zaśmiała się przyjaźnie, ale troska nadal nie zniknęła z jej twarzy.
- Czasem mu się zdarzy. - parsknęłam krótko, rozproszona zachowaniem Kastiela, ale po chwili znów skupiłam całą swoją uwagę na brunetce. - Więc ... Masz jakieś problemy ze studiami?
- Całe mnóstwo. - westchnęła i zaczęła bawić się brzegiem serwetki, którą zaginała między palcami. - Nigdy nie pomyślałabym, że muszę rezygnować z uczelni. Ten kierunek był moim marzeniem od dziecka. Wyobrażałam sobie, że za kilka lat będę dziennikarką z prawdziwego zdarzenia. Teraz wydaję się to być tak odległe, a nawet niewyobrażalne.
- Dziecko nie oznacza końca życia. - czułam się jakbym przeżywała deja vu rozmowy z Natem.
- Nie możesz tego wiedzieć. - powiedziała niemal oskarżycielskim tonem, przez co poczułam się zaatakowana, ale z drugiej strony rozumiem, że targają nią teraz wiele emocji, więc przemilczałam ten aspekt. - Nataniel opowiadał mi, że ty także spodziewasz się dziecka, jednak nie możesz się ze mną utożsamiać. Masz męża, który cię kocha i chce założyć z tobą rodzinę. Ja znalazłam się w tej sytuacji przez kompletny przypadek z facetem, którego ledwo znałam. Tak wiem, że to również po części moja wina, ale nigdy tego nie chciałam. A on zamiast okazać mi choć odrobinę wsparcia, odsuwa się ode mnie, jakbym była co najmniej trędowata, a noszę w sobie jego dziecko. To niesprawiedliwe. - wylała swoją czarę goryczy, a ja biłam się z myślami, czy powinnam zdradzić jej powody tej bierności ze strony Nataniela.
- Zbyt pochopnie go oceniasz. Nataniel po prostu zwyczajnie, po ludzku się boi. Potrzebuje czasu, żeby przywyknąć do tej sytuacji.
- Widzisz tylko jedną stronę medalu i to normalne, że go bronisz. Jest twoim przyjacielem. - zauważyła trafnie, jednak jej gniewny ton wyprowadzał mnie z równowagi. Chyba zapomniała, że mną też teraz rządzą ciążowe hormony, które mogły doprowadzić do wybuchy wściekłości w przeciągu paru sekund. Ale wzięłam kilka oddechów i kontynuowałam, starając się zachować spokój.
- Mam swoje powody, żeby go bronić. Znałam go już w liceum, kiedy jego życie nie było zbyt kolorowe, a wręcz tragiczne. Zgaduję, że nigdy nie opowiedział ci co mu się przydarzyło? - zapytałam może trochę zbyt ostro, ale najwidoczniej podziałało, bo zmieniła swoje nastawienie na bardziej pokojowe.
- Nie. - pokręciła głową. - Opowiedz mi proszę. On w ogóle nie chce ze mną rozmawiać.
Niepewnie spojrzałam w kierunku kuchni, żeby upewnić się, że nie jesteśmy teraz podsłuchiwane, ale wszystko wydawało się być w porządku. Dla pewności ściszyłam swój głos i zaczęłam snuć tę przykrą opowieść.
- Zacznijmy od tego, że jego ojciec ...
***
W tym samym czasie ...
POV Nataniel
Stałem przy blacie kuchenny, ramię w ramię z moim największym przeciwnikiem. Odkąd zostaliśmy sami nie odezwał się do mnie słowem, a jego niezadowolona mina wskazywała na lekkie podkurwienie. Lub to jego normalny wyraz twarzy. Może powinien zagoić jakoś rozmowę i zaproponować mu coś do picia? Ale znając go, nawet zwykłe ,,Napijesz się szklanki wody?" zamieni w jakiś chamski żart typu ,,Rucham twoją starą".
Jednak mimo tak wielu obaw, podświadomie wiedziałem, że w jakiś chory, pokręcony i absurdalny sposób, on jest jedyną osobą, która będzie potrafiła mnie zrozumieć. Możliwe, że będę tego żałował do końca życia, ale ...
- Kas? Jak zamierzasz to zrobić? - wydukałem i nawet on był zaskoczony, że przerwałem te śluby milczenia między nami.
- Wziąć nóż i pokroić ciasto w kwadraty? A jeśli pytasz o Bree, to po bożemu, na misjonarza. - no tak. Mogłem się spodziewać, że potraktuje mnie jak debila, żeby z tradycji stała się zadość.
- Nie to, głupku. Pytałem raczej o ojcostwo. Jak chcesz ... - szukałem w głowie odpowiednich słów, jednak spartaczone odmęty mojego umysłu nadal skutecznie blokowały wszelkie frazy ,,dziecko", ,,ojciec", ,,miłość". Ostatecznie się poddałem i zacisnąłem usta w cienką linię.
- Dokończ. - mruknął tylko tyle nie odrywając wzroku od sernika i noża. Dlaczego jego widok z tym stalowym szpikulcem, tak bardzo mnie niepokoi?
- Jak zostać ojcem? - wydusiłem w końcu z siebie. - Jaki jest twój plan na to? - doprecyzowałem pytanie.
- Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć. Wsadzasz penisa do ... - widząc moją zniesmaczoną minę, roześmiał się niemal triumfalnie, ale po chwili odchrząknął i spoważniał, jednak na jego ustach nadal gościł ten perfidny uśmieszek. - Sorry, ale wiesz, że musiałem.
- Wiem. - sam uniosłem lewy kącik ust w delikatnym uśmiechu. Jego dziecinne zaczepki zaczynają przyprawiać mnie o miłą nostalgię i jest to trochę przerażające.
- Wracając do twojego pytania, obawiam się, że w szpitalu nie wręczą nam instrukcji pod tytułem ,,I ty możesz zostać ojcem", a książki co prawda nauczą cię teorii, ale z praktyką mogą mieć mało wspólnego, kiedy na rękach masz płaczącego noworodka, który nie powie ci czego potrzebuje. Ale wydaję mi się ... a przynajmniej taką mam nadzieję, że to przyjdzie samo.
- Samo? - zapytałem zaskoczony jego odpowiedzią.
- Tak. To będzie moje dziecko. Ja sprowadziłem je na ten ziemski padół i to ja jestem za nie odpowiedzialny. No i ... - zawahał się przez chwilę, ale kontynuował. - Kocham je. Nie mam pojęcia jakiej jest płci, jak będzie wyglądać i kim zostanie w przyszłości, ale rodzicielska miłość nie stawia żadnych warunków. - czekałem na dźwięk rogu jeźdźców Apokalipsy i jakiś znak, że koniec świata zbliża się nieubłaganie, bo Kastiel Veilmont powiedział coś sensownego. Coś, co chciałbym usłyszeć od własnego ojca.
- Chciałbym mieć takie podejście. - przyznałem z niemałym wstydem.
- Co stoi na przeszkodzie? - bezceremonialnie wpakował sobie kawałek sernika do ust.
- Wszystko? - zaśmiałem się nieszczerze.
- Sprecyzuj. - powiedział niekulturalnie przeżuwając. - Tylko uprzedzam, jeśli zaczniesz znowu z tym idiotycznym "Jestem potworem", to ci przywalę. - byłam prawie pewien, że mówi prawdę, więc pominę ten aspekt.
- Może zacznijmy od tego, że ja i Claudia nie jesteśmy razem. To trochę komplikuje sprawę. Nie mam pojęcia, czy jak dziecko przyjdzie na świat będzie chciała nadal ze mną mieszkać i jak będą wyglądały nasze relacje.
- A że tak zapytam: dlaczego do kurwy nędzy z nią nie jesteś? Dziewczyna ewidentnie oczekuje od ciebie zaangażowania. - powiedział jakby była to oczywista oczywistość.
- Co? Dlaczego tak myślisz? - podniosłem wzrok, żeby spotkać jego przeszywający, chłodny wzrok, ale ku mojemu zdziwieniu był łagodny i raczej pogodny.
- Nie myślę, tylko widzę to jak na dłoni. W sposobie jak na ciebie patrzy, jak wyczekuje aż coś powiesz, czy zrobisz. Gdy objąłeś ją ramieniem, laska omal nie zemdlała. Naprawdę tego nie dostrzegasz? Jesteś ślepy, czy co? - zapytał ironicznie, ale o dziwo jego słowa dodawały mi otuchy, której tak potrzebowałem.
- Myślałem raczej, że Claudia czeka tylko na moment, w którym będzie mogła się ode mnie uwolnić. - wymamrotałem na głos myśl, która spędzała mi sen z powiek.
- Wiesz, jaki jest twój problem? - pokiwałem głową przecząco i wyczekiwałem na poznanie tej tajemnej prawdy, której sam nie potrafiłem się doszukać. - Za dużo myślisz. Ja też kiedyś doszukiwalem się bezsensownych odpowiedzi, kiedy Bree wróciła do miasta. Analizowałem każde słowo, które wypowiedziała, każdy jej gest. W głowie tworzyłem wykresy i tabelki, za i przeciw, plusy i minusy, zadawałem sobie pierdyliad pytań "czy to ma sens?", ,,czy to ma prawo się udać?", ,,czy jej nie zranię?". I wiesz co? Im więcej tych pytań się pojawiało, tym sprawy bardziej się pierdoliły. Aż w końcu pomyślałem "pieprzyć to!" i dałem się ponieść, bo wiedziałem, że ta miłość jest warta ryzyka. - teraz już lepiej rozumiem, skąd w nim taka łatwość do tworzenia piosenek.
- Nie bałeś się stawiać wszystkiego na jednej szali?
- Oczywiście, że tak. Nie obchodziło mnie, czy zranię swoje uczucia. Martwiłem się tylko o nią. Wszystko mogło się zjebać, a ona ponownie by mnie znienawidziła. Ale jak widać ryzyko się opłaciło. - z dumą uniósł swoją dłoń, gdzie na palcu serdecznym prezentowała się złota obrączka.
- To samo czuję w stosunku do Claudii. Boję się, że ją zawiodę. - przyznałem z pełną szczerością. - Nie mogę znieść myśli, że będzie przeze mnie cierpiała.
- No to pora przestać się nad sobą użalać i wziąć sprawy w swoje ręce. Gorzej już być nie może. - zakpił rozbawiony.
- No to mnie pocieszyłeś. - parsknęłam krótko.
- Czekaj wymyślę coś lepszego. Co by powiedziała teraz Bree? - spojrzał przez okno w poszukiwaniu inspiracji i zastanowił się przez chwilę. - O już wiem! - odrząknął i zmienił ton głosu na bardziej spokojny, jednak w jego ustach brzmiało to rażąco komicznie. - Nat, to od ciebie zależy, co zrobisz ze swoim życiem. Nie pozwól, aby demony twojej przeszłości zawładnęły nad tobą i definiowały kim jesteś. Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem i jesteś w stanie przezwyciężyć własne lęki.
Gdy zakończył tę, jakże imponującą, przemowę, oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem, bo to faktycznie było coś, co mogło wyjść z ust Brianny.
- Nie no, teraz się śmieję, ale Bree jest jedyną osobą dzięki, której nie jestem teraz upadłą gwiazdą rocka, z depresją i problemem alkoholowym. I prawdopodobnie z rzeżączką - dodał rozbawionym tonem.
- Nadal nie wierzę, że spośród tylu możliwości, wybrała ciebie. - żartowałem, choć zawsze wiedziałem, że Briannę i Kastiela łączyła nierozumiana przeze mnie więź, tak głęboka, że nawet nie miałem cienia szans, żeby spojrzała na mnie w taki sposób, jak patrzyła na niego. A próbowałem. Wiele razy.
- To ten mój niebanalny dowcip, czarująca osobowość, przyciągająca charyzma i duży kutas, którym wiem jak się posługiwać. - dodał ze swoją wrodzoną nonszalancją, a ja znowu nie potrafiłem ukryć szczerego śmiechu, który u mnie wywołał.
- Tak sobie wmawiaj, ale wiem, że w głębi duszy jesteś kochającym mężulkiem pod pantoflem swojej żony. - być może przesadziłem, bo spojrzał na mnie jakby w głowie miał właśnie conajmniej pięć pomysłów na morderstwo. - Dobra, dobra! Poddaję się! Żartowałem tylko! - uniosłem ręce w geście poddania się, ale kpiący uśmieszek nadal nie schodził z moim ust.
- Pff ... - posłał mi spojrzenie pełne ignorancji, ale nie wyglądał na obrażonego.
Odłożył nóż do zlewu, co trochę mnie uspokoiło, a następnie podniósł talerz z wyłożonym ciastem. Nie było perfekcyjnie pokrojone, ale sam bym tego lepiej nie zrobił, więc byłem mu wdzięczny. Kiedy miał już wychodzić z kuchni, zatrzymałem go.
- Kas?
- No? - odwrócił się do mnie z pytającym spojrzeniem.
- Będziesz dobrym ojcem. - stwierdziłem z pełnym przekonaniem i szczerością.
- Przecież wiem! - znów zakpił arogancko, ale w jego stalowym spojrzeniu uchwyciłem moment zawahania. Odezwał się, tym razem mniej pewny siebie, niż zwykle. - Ale ... Dzięki, że to mówisz. I wbrew twoim obawom, wierzę że ty też możesz nim zostać. - uśmiechnął się. Nie chamsko i perfidnie. Ale z ciepłem i wdzięcznością.
Gdzie te anioły zwiastujące koniec czasu? Świat naprawdę staje na głowie. To musi być ostateczny rozdział historii ludzkości, skoro Kastiel Veilmont był w stanie okazać mi jakąś cząstkę empatii. Stałem jak wmurowany, patrząc jak mój największy wróg, oprawca i nemezis, wychodzi z mojej kuchni, zostawiając mnie z uczuciem ulgi i nadziei, że być może naprawdę mogę poukładać swoje życie, stworzyć szczęśliwą rodzinę i pokochać dziecko, które się urodzi. Cóż...chyba nie ma innej możliwości. W końcu to moje dziecko.
Ten natłok przemyśleń przerwał mi zatroskany głos Kastiela dobiegający z salonu.
- Bree, co się stało?
Zaniepokojony jego słowami sam ruszyłem w tamtym kierunku, tylko po to, żeby zastać dwie kobiety, siedzące na kanapie, wtulone w siebie nawzajem i wylewające całe morze łez. Spojrzałem na Kastiela, a on tylko wzruszył ramionami.
- Dziewczyny? Co się dzieje? - zapytałem zmartwiony.
- Nic. Tylko rozmawiałyśmy. - blondynka otarła łzy.
- Na temat ...? - dociekał czerwonowłosy.
- Nie zrozumiecie. - Claudia przyłożyła do ust kolorową serwetkę, próbując nie szlochać.
- Ale ... - chciałem drążyć temat, ale szurnięcie w ramię mnie powstrzymało. Kastiel posłał mi spojrzenie w stylu ,,lepiej nie pytać", więc się zamknąłem, sugerując się tym, że on pewnie ma większe doświadczenie w kwestii zachowania kobiet.
Jak gdyby nigdy nic zasiedliśmy do stołu, delektując się pysznym sernikiem i rozmawiając już na bardziej banalne tematy, żeby kobiety mogły się uspokoić. Po jakimś czasie Bree oznajmiła, że muszą się już zbierać, żeby uniknąć korków, ale wyczułem w tym podstęp. Na pożegnanie dziewczyny wyprzytualały się, jak gdyby były najlepszymi przyjaciółkami, a blondynka nawet oznajmiła, że koniecznie musimy odwiedzić ich w Nowym Jorku, na co Claudia przytaknęła z ogromnym entuzjazmem. Gdy żegnała się z Kastielem, nieśmiało poprosiła go o zdjęcie, a jego i tak ogromne już ego, poszybowało teraz w kosmos i prawdopodobnie wylądowało na Marsie. Veilmont nie mógł przepuścić okazji do upokorzenia mnie i poprosił, abym to ja zrobił im zdjęcie. Patrzyłem jak moja (chyba) kobieta, kompletnie ucieszona, przytula się do boku lidera Crowstormu i omal nie poczerwieniałem ze złości.
Postanowiłem odprowadzić gości do ich samochodu, więc we trójkę wyszliśmy z mieszkania. Gdy tylko weszliśmy do windy, Brianna zrobiła coś nieoczekiwanego. Uderzyła mnie torebką. Co prawda wcale nie mocno, raczej zaczepnie, ale i tak jej gest mnie zaskoczył.
- Ała! Za co to? - zapytałem rozsmasowując miejsce na przedramieniu, w które trafiła.
- Jak możesz być tak podły w stosunku do tej dziewczyny?! Masz szczęście, że w ogóle chce jeszcze z tobą przebywać!
- I ty przeciwko mnie? - wypowiedziałem te słowa żartobliwie, ale ona nie wyglądała jakby była w nastroju na dokazywanie.
- Ranisz ją tą swoją durną postawą "O nie, nikt mnie nigdy nie kochał, przez co jestem wypranym z uczuć, bezdusznym cymbałem i teraz do końca życia będę biadolił jaki to jestem nieszczęśliwy". Wiem, że nadal cię to boli, ale musisz się z tym uporać i ruszyć do przodu. Ogarnij się, Nat! Inaczej stracisz ją, dziecko i wszystko!
Kastiel tylko przyglądał się z boku jak jego żona urządza mi kazanie i śmiał się pod nosem, bawiąc się wyśmienicie.
- Wiem, że masz rację, Bree. Po prostu nie wiem od czego zacząć. - podrapałem się po głowie.
- Och, no nie wiem ... daj mi się zastanowić ... może ...Od szczerej rozmowy z Claudią?! - sarkazmem mogła dorównać swojemu partnerowi. - A zaraz potem zapisz się na terapię. Zobaczysz, że poczujesz się o wiele lepiej, gdy porozmawiasz o swoich problemach ze specjalistą.
- Tak ... Tak zrobię. - wydukałem, czując się jak skajany pies, ale wiedziałem, że ma niezaprzeczalną rację i to jest jedyne remedium na moje kłopoty.
- A gdy jeszcze raz ją skrzywdzisz to będziesz miał do czynienia ze mną. - zagroziła mi palcem. - Rozumiemy się?
- Tak jest. - kiwnąłem głową i mimo, że ogarniała ją teraz wściekłość to była w stanie obdarować mnie pocieszającym uśmiechem. Uściskała mnie ostatni raz i weszła do samochodu. Kastiel zamknął drzwi pasażera i zwrócił się do mnie.
- Nie spieprz tego! Gdy moja żona ci grozi, to wiedz, że nie żartuje. A gdy zadzierasz z nią, to zadzierasz też ze mną. - powiedział niby surowo, ale ten chamski półuśmieszek, wskazywał na to, że tylko żartuje.
- Nie spieprzę. Nie tym razem. - przytaknąłem z wdzięcznością.
- No ja myślę! - podał mi dłoń, ale tym razem to ja postanowiłem sprać mu z twarzy ten uśmiech. Gdy złapałem za jego rękę, pociągnąłem go do siebie i zamknąłem w męskim uścisku. - Hola, hola! Wyhamuj tego ogiera, kowboju. Jestem żonaty! - wykrzyczał błazeńsko do mojego ucha, ale nie odtrącił mnie i poklepał po plecach.
Brianna uchyliła szybę i spoglądała na nas rozbawiona.
- Ooo, jesteście tacy słodcy! Ale możecie już przestać się obściskiwać? Chcę już wracać do domu. - powiedziała zaczepnie, przez co automatycznie się od siebie odsunęliśmy.
- Pan gospodarz nie mógł się powstrzymać, żeby się do mnie dobrać. Wiem, że marzyłeś o tym od czasów liceum! - Kastiel ostatni raz zadrwił ze mnie i założył swoje przyciemniane okulary, nie potrafiąc przestać się szczerzyć.
Pożegnaliśmy się, a ja jeszcze chwilę patrzyłem za odjeżdżającym samochodem. Czy to naprawdę się dzieję? Małżeństwo Veilmont właśnie otwiera moje oczy i składa, rozwalone na drobne kawałeczki, życie w całość? To chyba dzień cudów.
Wróciłem do mieszkania, gdzie Claudia już krzątała się między salonem, a kuchnią, sprzątając po spotkaniu. Zatrzymałem się pośrodku przedpokoju jak kołek, zastanawiając się od czego zacząć. Nie. Znów za dużo myślę. Tak jak powiedział Kas. Wziąłem głęboki oddech i zebrałem się na odwagę.
- Claudia? Możemy porozmawiać?
- Pewnie. - zatrzymała się ocierając mokre dłonie w ściereczkę.
- Przepraszam. - wypaliłem od razu. To chyba dobre słowo na początek.
- Nie rozumiem ... - jej twarz wyrażała teraz olbrzymią konsternację.
- Przepraszam. Za wszystko. Za to co ci zrobiłem. Za to, że musiałaś przerwać studia. Za bycie bezdusznym cymbałem. - zacytowałem przyjaciółkę. - Prawda jest taka, że moje życie nigdy nie było łatwe, ale nie powianiem przelewać tej złości i żalu na ciebie. Przepraszam. - dziewczyna wpatrywała się we mnie z półotwartymi ustami, a jej szmaragdowe, piękne oczy już zachodziły krystalicznymi łzami. Kontynuowałem. - Chcę, żebyś była szczęśliwa. I ja też ... chcę być szczęśliwy. Z tobą. Z dzieckiem. Razem. Jako rodzina.
- Nat ... nie wiem, co powiedzieć. Gdy Brianna opowiedziała mi o twoim ojcu ... - Że Brianna, co zrobiła? Cholera ... - zrozumiałam, dlaczego byłeś taki oschły. Ale wiesz ... nie jesteś nim. Wiem to. Widzę to. I twoi przyjaciela także to dostrzegają. Jesteś dobra osobą. Proszę, nie wmawiaj sobie, że jest inaczej.
Być może jednak powinien przebaczyć przyjaciółce tą jawną zdradę stanu. Claudia i tak prędzej, czy później musiała się o tym dowiedzieć.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy żeby was uszczęśliwić i żeby sam odnaleźć swój spokój. Nie chcę tak dłużej żyć. W strachu i paranoi. I wierzę, że mogę przerwać ten krąg tragicznych wydarzeń i zostać ... dobrym ojcem. - uśmiechnęłam się przypominając sobie słowa Veilmonta.
- Ja także w to wierzę. - jej twarz pierwszy raz od bardzo dawna rozbłysnął nową nadzieją.
Co teraz zrobiłby Kastiel? Hmm ... prawdopodobnie to ...
Podszedłem bliżej do kobiety i umiejscowione swoje dłonie na jej talii. Delikatnie zsunąłąm je na wypukły brzuch, schowany pod białą sukienką. Dziewczyna była zaskoczona, ale nie odepchnęła mnie. Dziecko delikatnie się poruszyło i doskonale wyczułem ten ruch pod swoją dłonią.
- Chyba chciał przywitać się z tatą. - dodała z szerokim uśmiechem na ustach, a ja poczułem jak zalewa mnie odurzające szczęście. Pierwszy raz od tak dawna.
Nie byłem w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa, więc postawiłem na gest. Romantyczny i w ogóle do mnie nie pasujący, ale mówiący więcej niż tysiąc słów.
Przejechałem kciukiem po jej policzku, nie spuszczając z niej wzroku. Miałem tylko nadzieję, że potrafi teraz odgadnąć moje myśli. Zbliżyłem swoje usta do jej słodkich warg i pocałowałem ją. Najlepiej jak potrafiłem, przekazując tym samym wszystko co czuję.
Nadzieję. Szczęście. Wiarę w lepszą przyszłość. I chyba ... Miłość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro